nr 5/2018
ISSN 1426–3106
/ w numerze: Dzieci i młodzież na soleckiej scenie ► Jerzy Rochowiak Antoni Słociński ► Jerzy Rochowiak Stanisław Zagajewski i jego świat ► Jerzy Rochowiak Artystki uśmiechnięte kolorami ► Jerzy Rochowiak W lesie ► Jerzy Rochowiak Dzieło nie jest niepełnosprawne ► Z Anną Szary rozmawia Kamil Hoffmann Odkrywanie tabu śmierci ► Kamil Hoffmann Filmowe Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu ► Karolina Fordońska
W Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu
Na okładce reprodukowana jest praca Alicji Kolańskiej, która byla prezentowana na wystawie Sekcji Plastycznej Toruńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Galerii Spotkań WOAK na przełomie maja i czerwca.
Szanowni Czytelnicy!
W
majowym Biuletynie Informacji Kulturalnej wspominamy zmarłego 4 maja Antoniego Słocińskiego – aktora, reżysera, pedagoga teatru, dobrze znanego recytatorom, aktorom amatorom, instruktorom teatralnym. Piszemy również o dziecięcych i młodzieżowych teatrach, które wystąpiły na scenie Soleckiego Centrum Kultury w Solcu Kujawskim podczas Konfrontacji Teatr bez granic, które organizuje KujawskoPomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy. Kierujemy uwagę ku twórczości plastycznej osób niepełnosprawnych. Mówi o niej w rozmowie z nami Anna Szary. Dzielimy się uwagami o wystawie rysunków i obrazów osób niepełnosprawnych prezentowanej w naszej Galerii Spotkań podczas Międzynarodowych Interdyscyplinarnych Spotkań Studentów Giartino – Ogród Sztuki. Omawiamy tegoroczny przegląd filmowy Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu. Zapraszamy na wystawę nagrodzonych i wyróżnionych w konkursie fotograficznym Konfrontacji Fotofikcje. Zostanie otwarta w Galerii Spotkań 8 czerwca o godz. 17.00. Jerzy Rochowiak
ISSN 1426-3106 WYDAWCA:
Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu 87-100 Toruń, ul. Szpitalna 8 tel./fax: 56 65 22 755, 56 652 20 27. e-mail: woak@woak.torun.pl www.woak.torun.pl ZESPÓŁ REDAKCYJNY : Jerzy Rochowiak (redaktor naczelny) Kamil Hoffmann (sekretarz redakcji)
Redakcja zastrzega sobie prawo opracowywania nadsyłanych materiałów.
Dzieci i młodzie na soleckiej scenie
Jerzy Rochowiak
W
pięknej sali widowiskowej przebudowanego Soleckiego Centrum Kultury w Solcu Kujawskim 26 kwietnia wystąpiły dziecięce – i młodzieżowe – zespoły teatralne uczestniczące w Konfrontacjach Teatrów Dziecięcych Teatr bez granic. Zgodnie z regulaminem prezentowały widowiska, dzieląc się na cztery kategorie: uczniów klas I-III i IV-VII szkoły podstawowej, gimnazjów oraz teatrów lalkowych. Lalkarze
Jeszcze przed paru laty zespoły lalkowe prezentowały spektakle na wojewódzkim przeglądzie Pacynka; bywały lata, w których pokazywały kilkanaście przedstawień. Ponieważ z roku na rok malało zainteresowanie teatrem lalek, Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy poszerzyło formułę Konfrontacji Teatr bez granic i jako osobną kategorię wyodrębniło teatry lalek (przypomnę, że w listopadzie ubiegłego roku lalkarze z naszego regionu spotkali się w Salonie Hoffman w K-PCK w Bydgoszczy, by prezentować przedstawienia, rozmawiać o nich i wziąć udział w warsztatach technik lalkowych; pisałem o tym spotkaniu w Biuletynie nr 1/2018). Na tegorocznych Konfrontacjach wystąpił jeden zespół młodych lalkarzy: Teatr Łapy z Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Kamieniu Krajeńskim, który od lat z sukcesami prowadzi Aleksandra Szmaglińska. Pod jej instruktorską i reżyserską opieką dzieci przygotowały Bajkę o smoku Kubie według scenariusza Marcina Kozubka. Jak zwykle, ujmowała skromna, zarazem śliczna i funkcjonalna plastyka widowiska. Pośrodku parawanu
został przedstawiony domek, do którego wiodła wijąca się dróżka. Dekorację stanowił bukiet kolorowych liści. Tytułowy Smok był lalką animowaną przez dziewczynkę przed parawanem, a w toku akcji dołączył do zgrabnych kukiełek animowanych przez dzieci ukryte za parawanem. Smok Kuba wzbudzał zgorszenie, bo grał w piłkę z owieczkami zamiast je pożerać. Owieczki również były animowane przed parawanem: były to płaskie lalki, przypominające kształtem obłoczki. Pozostałe postacie były grane kukiełkami. Narzekające na nudę Gryzelda i Brygida miały żal do smoka, że jest łagodny. Otrzymał nawet polecenie, by straszyć, zwłaszcza że na królestwo nacierał groźny, prawdziwie straszliwy rozbójnik Brumbrun. Gdy wydawało się, że dla nikogo w królestwie nie ma ratunku, dobroduszny smok Kuba wzruszył zbója, zaprzyjaźnił się z nim.
Teatr Szok, Mój przyjaciel Janko. Fot. Jerzy Rochowiak
Teatr Szok, Mój przyjaciel Janko. Fot. Jerzy Rochowiak
Bajka o smoku Kubie była nie tylko sympatyczna, ale i perfekcyjnie animowana: lalki z wdziękiem się poruszały. Spontaniczni młodzi lalkarze zaciekawiali postaciami, ponadto ładnie śpiewali. A akcja nie tylko wartko biegła, ale i niosła niebłahe przesłanie: warto być sobą, nie poddawać się schematom i stereotypom.
Najmłodsi aktorzy Teatr Na niby z Młodzieżowego Domu Kultury nr 4 w Bydgoszczy zaprezentował widowisko Co słonko widziało według utworów Marii Konopnickiej w opracowaniu i reżyserii Wioletty Górskiej-Nowik. Scenerię przedstawianego świata tworzyły drewniany płot, skrzynka z owocami. Dzieci występowały w czarnych trykotach, na głowach miały wzorzyste ludowe chusty, na szyjach korale. Aktorom towarzyszył młody akordeonista. Poetycką przygodę zapoczątkowała zapowiedź lektury. Dzieci mówiły – w ruchu, opowiadając, dialogując, sprzeczając się – wiersze, zaczynając od zabawnego Stefka Burczymuchy. Chusty nie tylko zdobiły głowy, ale i dziewczynki nimi się przepasały, potem chusty były lejcami, opaską na oczy w ciuciubabce… Do zainscenizowania poezji
Teatr Bukowiacy, Balladyna. Fot. Jerzy Rochowiak
posłużyły sympatyczne kukiełki… Rytm barwnego poetyckiego widowiska wyznaczała pierwsza strofa wiersza, który dał tytuł spektaklowi: Cały dzionek słonko / Po niebie chodziło. / Czego nie widziało! / Na co nie patrzyło! Dzieci pięknie mówiły, komponowały na scenie obrazy nie ilustrujące utwory, a nimi inspirowane, śpiewały, tańczyły kujawiaka – i były na scenie swobodne, radosne. W miłej dla oka scenografii, którą tworzyły – wykorzystywane jako rekwizyty – geometryczne kolorowe formy Teatr Bakcyl ze Szkoły Podstawowej nr 6 w Inowrocławiu prezentował Dżunglę według tekstu Izabeli Degórskiej w opracowaniu i reżyserii Doroty Szczepańskiej. Młodzi aktorzy grali zwierzęta – cechy mieszkańców afrykańskiej dżungli i sawanny określały nakrycia głów, opaski z uszami… Poprzez spektakl młodzi aktorzy przekonali, że dobrze być takim, jakim się jest… Niemało bowiem kłopotów wyniknęło ze spełnionych marzeń Żyrafy, by mieć krótką szyję i Kameleona, by być purpurowym… Starsi uczniowie Koło Teatralne przy… z Gminnego Ośrodka Kultury w Gąsawie przygotowało Leśny piknik według scenariusza Artura i Julii Gąsiorkiewicz w reżyserii Aleksandry Misiak: na szkolnej wycieczce uczniowie otrzymali naukę od leśnych zwierząt: nie będą już w lesie śmiecić i hałasować. Teatr Paterus ze Szkoły Podstawowej w Paterku pokazał Pod-Grzybka Marty Guśniowskiej w reżyserii Edyty Pietrykowskiej. Leśną scenerię tworzyły zastawki, tekturowe grzyby i drzewka na stojakach. Sugestywnie oznaczone – za pomącą nakryć głów, nieznacznej charakteryzacji – zostały postacie. Spektakl miał charakter przypowieści. Został zagrany bardzo śpiesznie… Teatr Pstryk ze Szkoły Podstawowej w Grupie prezentował spektakl Bez maski według scenariusza Katarzyny Cichockiej, w reżyserii Anny Stramowskiej i Edyty Szydłowskiej. Krzesła, flipczart, zastawka tworzyły scenerię szkolnej klasy. Aktorzy, prócz dziewczynki grającej główną bohaterkę – Inę, mieli na twarzach maski. Ina nie chowa twarzy pod maską, bo pod nią nie widać uśmiechu i trudno być takim, jakim chciałoby się być… Maski wyobrażają lęk przed samym sobą i otoczeniem… Dzięki szczerości i dobroci Iny wszyscy wokół się zmieniają… Odkrywają wartość przyjaźni.
Teatr Szok z Zespołu Szkolno-Przedszkolnego Szkoły Podstawowej i Przedszkola Samorządowego w Kamieniu Krajeńskim pokazał widowisko
Teatr Bukowiacy, Balladyna. Fot. Jerzy Rochowiak
Mój przyjaciel Janko według scenariusza – z wykorzystaniem Janka muzykanta Henryka Sienkiewicza – i w reżyserii Bożeny Zabrockiej i Anny Żmudzkiej. Bohaterką jest Karolina, która przedkłada gry komputerowe nad szkolne obowiązki i ćwiczenia przed koncertem skrzypcowym. Uległszy wypadkowi, trafia do dziwnego świata, w którym zostaje obleczona w białą szatę; palą się tu lampki, snują dymy… Karolina znajduje się na wiejskiej zabawie: gra akordeonista, młodzi ludzie w strojach ludowych tańczą, dowcipkują… Są tu muzycy, jest kobieta, która pierze na tarce, inna ubija masło w kierzance, dwie inne przędą wełnę na kołowrotku… Do Karoliny podchodzi chłopak – Janko ze skrzypkami, które sobie sklecił. Kradnie prawdziwe skrzypce, staje przed wiejskim sądem; skazany na rózgi, nie przeżywa kary… Wstrząśnięta Karolina powraca do swego świata, dostrzegając, że ma wszystko, czego mogłaby chcieć, obiecuje sobie, że będzie ćwiczyła. Spektakl kończy się apelem o niezaniedbywanie talentów. W widowisku wystąpiło ponad trzydzieścioro uczniów, nie tylko dobrze przygotowanych aktorsko, ale i obeznanych z folklorem. Teatr Bukowiacy ze Szkoły Podstawowej w Bukowcu zainscenizował fragment Balladyny Juliusza Słowackiego w adaptacji i reżyserii Jolanty Glamowskiej. Scenografię tworzyły dwie zastawki, po jednej stronie kilka drzewek, po drugiej stół, na którym stały dwa dzbanki… W tym kostiumowym przedstawieniu Goplana kieruje Kirkora do chaty wdowy, jej córki idą do lasu zbierać maliny, Balladyna zabija Alinę… Utwór został znakomicie zaadaptowany na potrzeby młodych aktorek, które świetnie mówiły, prowadziły dialog, puentowały sceny… Zaciekawiały i sobą, i przedstawianym światem. Szkolne Koło Teatralne Jedynka ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Brześciu Kujawskim zaprezentowało Dziadów część II w opracowaniu i reżyserii Beaty Stawskiej-Kostrzak. W kaplicy przygotowanej do obrzędu dziadów stoi na stoliku krucyfiks, lichtarz, czaszka, obok stolika skrzynka z owocami… Na scenę z widowni wchodzą uczestnicy obrzędu. Są tu drapieżne ptaki, są dzieci w białych szatkach… Guślarka (nie Guślarz) mówiąca z kresową melodią, ze wschodnim akcentem przeprowadza obrzęd… Ciekawie pomyślane, zrealizowane z rozmachem i starannie widowisko było grane dynamicznie, aktorzy mówili w ruchu, donośnie, niekiedy krzycząc… Przez nadmiar ekspresji przedstawienie zdawało się rozedrgane…
Teatr Kameleon z Międzynarodowej Szkoły Podstawowej Sokrates w Bydgoszczy pokazał spektakl Nigdzie według scenariusza Elżbiety Krenz, w reżyserii Malwiny Bielickiej. Sześcioro młodych ludzi – pięć dziewczyn i chłopak – śpi z głowami na poduszkach ułożonych na ławkach. Gdy się budzą, nie wiedzą gdzie są; chłopak przypuszcza, że w czarnej dziurze… Są zaniepokojeni, przerażeni. Są… nigdzie… Przedstawiają się sobie, okazuje się, że mieszkają w różnych miastach. Przypuszczając, że w dziwnej sytuacji znaleźli się z powodu przewin, wyznają je: jedna z dziewcząt nie lubi taty, bo uważa, że wolałby mieć syna, nie córkę, innej nie było przykro, gdy umarła babcia, kolejna powiedziała w szkole, że w koleżance podkochuje się kolega i wszyscy z dziewczyny się wyśmiewali się, następna uważa się za inną więc stroni od koleżanek i kolegów, chłopak przyznaje się do tchórzostwa… Pomimo wyznań sytuacja się nie zmienia… Młodzi ludzie uznają, że śpią i muszą się obudzić… Na próżno jednak hałasują… W końcu – obiecując sobie, że spotkają się pod adresem nigdzie.pl – starają się zasnąć, aby zbudzić się w swoich domach.
Szkolne Koło Teatralne Jedynka, Dziady cz. II. Fot. Jerzy Rochowiak
Młodzi aktorzy grali rówieśników, kreując – bez rekwizytów, poprzez wypowiadane kwestie i sceniczne sytuacje – nastrój niepewności, zagrożenia. Pokazali sześć wyrazistych postaci, w których dokonuje się przemiana. Kontrastując niezwykłe okoliczności spotkania i opowieści o sobie, wskazali na wartości etyczne, ważne na co dzień. Gimnazjaliści Teatr Poezji Próba ze Szkoły Podstawowej nr 31 w Bydgoszczy opowiedział poprzez utwory Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Jonasza Kofty i Jeremiego Przybory O życiu i rzeczach codziennego użytku. Przestawienie w reżyserii Jolanty Nadolnej ujmowało sposobem scenicznej interpretacji poezji: grający w tym spektaklu chłopcy mówili bezpośrednio, odkrywając urodę i znaczenia tekstów. Wykorzystując jako rekwizyty stolik, krzesła, tytułowe rzeczy codziennego użytku, mówili w ruchu, znajdując pomysł na każdy wiersz. Pozostawili widzów z osobliwym przesłaniem: w życiu przeszkadza nam… myślenie. Przyda się ono bohaterom spektaklu Bam Teatru Zakręt z Zespołu Szkół Samorządowych nr 1 w Kruszwicy według scenariusza i w reżyserii Lidii Łukowskiej i Agnieszki Dubienieckiej. Nim rozsunęła się kurtyna, na zawieszonym nad nią ekranie pojawiło się oko; patrzyło przed siebie, mrugało, nawet gdy na koniec znieruchomiało, spoglądało… Oko przypominało – uprzytomniało – że jesteśmy nieustannie obserwowani, monitorowani. A spektakl pokazywał młodych ludzi, którzy chcą być oglądani przez internautów: liczba obserwatorów określa powodzenie, jest wyznacznikiem sukcesu. Sami również obserwują. Piszą blogi, umieszczają w sieci zdjęcia, filmy… Trudno oderwać się od monitora, gdyż akurat wtedy może wydarzyć się coś, co powinni zobaczyć: zostań jeszcze chwilę, chyba nie chcesz, żeby cię coś ominęło. Żyją w nieustannym napięciu: dążąc do sukcesu, muszą ćwiczyć, uczyć się, nie mogą pozostać gdzieś z tyłu, a więc żyją w ciągłym drylu, są zmechanizowani – aktorzy na scenie poruszają się jak marionety, jak zmechanizowane kukły, jak roboty, i mówią, jakby odtwarzali dźwięk z płyty, która się zacina. I obserwują… Śledzą liczbę odwiedzin swoich stron, ekscytują się jej wzrostem, rozpaczają, gdy zainteresowanie maleje. Obserwuj mnie, proszę, proszę – błaga jedna z bohaterek spektaklu. Przesuwają granice tego, co mogą zrobić, aby przyciągnąć uwagę. Na przykład jedna
z dziewczyn chełpi się, że oskarżyła kolegę, że ją molestował w szatni – a koleżanka potwierdziła nieprawdę!… Inicjatorka skandalu opowiada o zamieszaniu w szkole, wszyscy byli poruszeni, przyjechała policja… I cieszy się ze wzrostu liczby obserwatorów. Aktorzy mają na sobie białe T-shirty z namalowanymi grubą czarną kreską znakami: z przodu # i na plecach: ? Jedna dziewczyna ma na sobie zieloną spódniczkę, pomarańczową bluzkę, na głowie zieloną opaskę z przyczepionymi czerwonymi kwiatuszkami, na nadgarstkach kolorowe bransoletki. Z energią, determinacją i wdziękiem instruuje młodzież, nie pozwala młodym ludziom pozbyć się internetowego amoku… Finał spektaklu – Nowa, poklikamy? – nie łudzi łatwością rozwiązania przedstawionego problemu. Młodzi aktorzy grali z wigorem, konsekwentnie rozwijając pomysł inscenizacyjny. Współdziałając na scenie, pokazali wyobcowanie, zagubienie obecnych w sieci, istniejących, gdy są oglądani.
Teatr C,D.N., Plan B, czyli komedia za kulisami. Fot. Jerzy Rochowiak
Teatr Remus z Młodzieżowego Domu Kultury nr 2 w Bydgoszczy zaprezentował Zabawę w życie według scenariusza Wioletty GórskiejNowik i Nadii Nowik, w reżyserii Wioletty Górskiej-Nowik. Gimnazjaliści – w czarnych trykotach, dziewczynki także w krótkich czerwonych spódniczkach – zagrali… przedszkolaków. Bawili się żółtą liną – którą wykorzystali do stworzenia piaskownicy, jako skakankę – przekomarzali się, opowiadali o sobie. A kiedy przyszedł starszak, bawili się w samolot… Starszak wyciągnął z worka pistolet i kazał wszystkim położyć się na podłodze. Wychodząc, dał pistolet młodszemu chłopcu, nakazując,
Teatr C,D.N., Plan B, czyli komedia za kulisami. Fot. Jerzy Rochowiak
Teatr Zakręt, Bam. Fot. Jerzy Rochowiak
by pilnował dziewczynek: mają leżeć na podłodze. Jednak wstają, bawią się w karuzelę… Kiedy starszak wraca, okazuje niezadowolenie… Zastrasza młodszych… Dzieci czynią sobie wyrzuty: jesteście tacy, jak oni… Jak kto? Jak dorośli… A oni kłamią, mówiąc, że nie należy kłamać, oszukują, mówiąc, że nie należy oszukiwać… Zapewniają siebie, że nie będą dorosłymi… Narasta niepokój, dzieci się boją… Starszak strzela… Machając pistoletem stwierdza, że… skończyły się kapiszony… W Zabawie w życie dzieci mimowolnie odtwarzają sceny, które oglądają w telewizji czy internecie, odgrywają scenę przemocy… W jakiejś
chwili tracą pewność czy to wciąż zabawa… Naprawdę się boją. Spektakl można przyjąć jako przestrogę: zabawa w naśladowanie dorosłych może okazać się niebezpieczna, dzieci mogą przekroczyć jej granice… Także według scenariusza Wioletty Górskiej-Nowik i Nadii Nowik, w reżyserii Wioletty Górskiej-Nowik Teatr C.D.N. z Młodzieżowego Domu Kultury nr 4 w Bydgoszczy zaprezentował Plan B, czyli komedię za kulisami. Rzecz dzieje się w teatrze muzycznym, któremu – jak dziewięciu aktorkom oznajmia reżyser – grozi zamknięcie z powodu bankructwa. Wspomagane radami sprzątaczki Maciejowej aktorki próbują realizować tytułowy plan B, a więc przygotować nowy program muzyczny. Śpiewają, tańczą. Tymczasem reżyser przyprowadza hollywoodzką gwiazdę Rebekę Richardson. Okazuje się zbyt wyniosła, by aktorki mogły ją zaakceptować. Obrażana, opuszcza teatr, który dzięki talentom i kreatywności aktorek ocaleje. Skoro tak, aktorki wraz z reżyserem śpiewają piosenkę o Arlekinie i Kolombinie. I tańczą. Komedia okazała się zabawna, lekka a aktorki przesympatyczne, utalentowane. Konfrontacje są spotkaniem młodych aktorów i ich artystycznych opiekunów, ale i konkursem. Jury w składzie Teresa Stępień-Nowicka, Marian Wiśniewski i autor tego tekstu nagrodziło Teatr Łapy za Bajkę o smoku Kubie (oczywiście, nie dlatego że był to jedyny zespół lalkowy, ale z powodu artystycznego poziomu przedstawienia), w kategorii uczniów klas I-III szkoły podstawowej przyznało nagrodę Teatrowi Na niby za spektakl Co słonko widziało i wyróżniło Teatr Bakcyl za scenografię Dżungli, w kategorii uczniów klas IV-VII jury przyznało pierwszą nagrodę Teatrowi Kameleon za Nigdzie i drugą nagrodę Teatrowi Bukowiacy za Balladynę, w kategorii uczniów gimnazjum jury przyznało pierwszą nagrodę Teatrowi Zakręt za spektakl Bam, drugą nagrodę Teatrowi Remus za Zabawę w życie. Jury przyznało również nagrody aktorskie.
Antoni Słociski Jerzy Rochowiak
A
ntoni Słociński urodził się 2 maja 1925 roku w Miechowie. Zmarł 4 maja 2018 roku w Toruniu. Był aktorem, reżyserem, pedagogiem, instruktorem teatralnym, animatorem kultury. Był uczestnikiem wielu rozmów o teatrze, uśmiechniętym przyjacielem dzieci. Na równi go zajmował teatr zawodowy i amatorski: bywał jurorem festiwali i przeglądów zespołów amatorskich, konkursów recytatorskich, ale i jako widz uczestniczył w premierach, przysłuchiwał się recytatorom; prowadził warsztaty, konsultował przygotowywanie przedstawień i prezentacji. Po dzieciństwie i młodości w miasteczkach Małopolski, po wojnie, w czasie której był żołnierzem Armii Krajowej, przyjechał jesienią 1945 roku do Krakowa, by studiować leśnictwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak mówił, podczas studiów odkrył świat teatru – wieczorami oglądał przedstawienia w znakomitych krakowskich teatrach. Już w październiku 1946 roku podjął – nie porzucając leśnictwa – studia aktorskie w Studiu Dramatycznym przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego – przekształconym w Szkołę Dramatyczną, najpierw miejską, potem państwową, następnie w Państwową Wyższą Szkołę Aktorską, a później w Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego; dziś to Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. W czasie studiów zadebiutował na scenie – zagrał Wojownika w Amfitrionie 38 Jeana Giraudoux w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego. W spektaklu tym wystąpili m.in. Marta Stebnicka, Adam Hanuszkiewicz, Gustaw Holoubek, a wiodące role grali Zdzisław Mrożewski i Jacek Woszczero-
wicz. Premiera przedstawienia odbyła się 26 listopada 1948 roku. Niespełna rok później – 19 lipca 1949 roku – Antoni Słociński uzyskał dyplom aktorski. I prawie ukończył leśnictwo – prawie, gdyż nie przystąpił do egzaminów końcowych. Zdając je, skazywałby się na nakaz pracy – zapewne trafiłby do jakiejś leśniczówki, z której daleko byłoby do sceny. We wrześniu 1949 roku został zaangażowany do zespołu aktorskiego Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, gdzie była jeszcze żywa pamięć ról Juliusza Osterwy, gdzie lśnili na scenie Zofia Jaroszewska, Jan Kurnakowicz, Zdzisław Mrożewski, Kazimierz Opaliński, a gościnnie występowali Mieczysława Ćwiklińska, Jerzy Leszczyński, Aleksander Zelwerowicz. Obecność tych aktorów, znakomite przedstawienia klasyki polskiej i obcej były przedłużeniem tego, co stanowiło istotę Szkoły. Od 1950 roku Antoni Słociński współpracował z zespołami amatorskimi, reżyserując spektakle w Krakowie i Zakopanem. Dojeżdżając z Krakowa do stolicy Tatr, wystawił Buntownicę Ludwika Hieronima Morstina. Był konsultantem Krakowskiego Domu Kultury. Właśnie doświadczenia zdobywane w pracy z amatorami skłoniły go do podjęcia w 1955 roku studiów na Wydziale Reżyserii krakowskiej PWST. Wraz z nim studiowali Halina Gryglaszewska, a przez pewien czas Jerzy Grotowski i Jerzy Goliński. Dyplom reżyserski Antoni Słociński uzyskał, realizując na scenie Teatru Rozmaitości w Krakowie Zaczarowane koło Lucjana Rydla. Premiera odbyła się 9 czerwca 1960 roku. Z tym teatrem Antoni Słociński był etatowo związany przez pięć lat. Zagrał tu m.in. Cześnika w Zemście Aleksandra Fredry (w dublurze z Mieczysławem Fedorowiczem) w reżyserii Jerzego Merunowicza. Od 1958 roku był asystentem na Wydziale Lalkarskim krakowskiej PWST. Tu studiował m.in. Ryszard Cieślak, który grał w etiudach aktorskich wg Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre’a pod artystyczną opieką Antoniego Słocińskiego. W 1962 roku Antoni Słociński zrealizował prapremierę Wyprawy profesora Tarantogi Stanisława Lema w Telewizji Śląskiej w Katowicach. Wyreżyserował Wujaszka Wanię Antoniego Czechowa w Teatrze Nowym w Zabrzu, Pierwszy dzień wolności Leona Kruczkowskiego w Teatrze Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze. Od 1963 roku był aktorem i reżyserem w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Grał m.in. Poetę w Weselu Stanisława Wyspiańskiego, reżyserował Jadzię wdowę w opracowaniu Juliana Tuwima wg sztuki Ryszarda Ruszkowskiego, Zemstę
Aleksandra Fredry, Siedmiu przeciw Tebom Ajschylosa połączone w jeden wieczór z Antygoną Sofoklesa. W tym spektaklu grał Przewodnika Chóru. W 1968 roku przeszedł do Teatru Nowego w Zabrzu. Tu reżyserował m.in. prapremierową Zmowę świętoszków Michaiła Bułhakowa.
Antoni Słociński. Fot. Stanisław Jasiński
W 1971 roku objął dyrekcję i kierownictwo artystyczne Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Tutaj zaproponował formułę „teatru postaw” – dla młodzieży i dorosłych – która urzeczywistniała się poprzez takie postacie sceniczne, jak Cezary Baryka w Przedwiośniu Stefana Żeromskiego, Balladyna w dramacie Juliusza Słowackiego, tytułowe Trzy siostry Antoniego Czechowa, tytułowy bohater Śmierci gubernatora Leona Kruczkowskiego, Chomontow w Anegdotach prowincjonalnych Aleksandra Wampiłowa, Molier w Tragedii komedianta wg Michaiła Bułhakowa, Grusza w Kaukaskim kredowym kole Bertolta Brechta, tytułowa Lizystrata w komedii Arystofanesa, Alf w Lękach porannych Stanisława Grochowiaka. Te postacie uwrażliwiały widza, przede wszystkim młodego, na subtelne zagadnienia wyboru postawy; z bohaterem widz mógł się utożsamiać lub go odrzucić. Takie pojmowanie teatru czyniło sceniczny świat nieobojętnym – włączało teatr w obręb problemów, które wówczas były społecznie ważne. Taka koncepcja kształtowania scenicznej rzeczywistości przywodzi na pamięć filmy z nurtu określanego jako „kino moralnego niepokoju”. Ważnym doświadczeniem reżyserskim okresu sosnowieckiego była Cudzoziemczyzna Aleksandra Fredry z piosenkami i dygresjami, które na zamówienie Antoniego Słocińskiego napisał Wojciech Młynarski; premiera widowiska odbyła się w 1972 roku. Formuła „teatru postaw” powodowała konieczność dyskusji z urzędnikami, spory z cenzurą, nie zawsze kończące się pomyślnie. Udało się wprawdzie wystawić w 1976 roku Policję Sławomira Mrożka, a wcześniej Cień Wojciecha Młynarskiego, ale nie udało się wprowadzić do repertuaru Czarnych skrzydeł wg Juliusza Kaden-Bandrowskiego, Mizantropa Moliera w przekładzie Jana Kotta. Przez cały czas pobytu na Śląsku i w Zagłębiu Antoni Słociński współpracował z twórcami teatru amatorskiego. Będąc konsultantemmetodykiem Wojewódzkiego Ośrodka Kulturalno-Oświatowego w Katowicach prowadził zajęcia z instruktorami teatralnymi. Wykładał – wespół z Lidią Zamkow, Leszkiem Herdegenem, Józefem Grudą, Jerzym Nowakiem – w Studium Teatralnym Centralnej Poradni Amatorskiego Ruchu Artystycznego. Swą wiedzę i umiejętności z zakresu upowszechniania sztuki, zwłaszcza teatru, rozszerzał w latach 1971-1974 jako słuchacz Międzywydziałowego Studium Kulturalno-Oświatowego Uniwersytetu Śląskiego. W roku 1976 Antoni Słociński przeniósł się na Pomorze: zaangażował się do zespołu aktorskiego Teatru Ziemi Pomorskiej w Grudziądzu. Grał
tu m.in. Cześnika w Zemście Aleksandra Fredry, Dyrektora Teatru Małe Zwierciadło w Dwóch teatrach Jerzego Szaniawskiego. Dwukrotnie otrzymał Złotą Karetę „Nowości”: w 1977 roku za reżyserię Anegdot prowincjonalnych Aleksandra Wampiłowa – w tym spektaklu grał Chomontowa – oraz w 1978 roku za reżyserię widowiska Dolinami i wzgórzami, którego scenariusz składający się z piosenek i pieśni polskich i rosyjskich opracował wespół ze Zbigniewem Adriańskim. W roku 1978 zaangażował się do zespołu Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Grał tu m.in. Mistrza Ceremonii w Samej słodyczy Ireneusza Iredyńskiego. W roku 1980 Antoni Słociński został etatowym reżyserem w Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku. Zamierzał rozpocząć pracę realizacją sztuki patrona Teatru Kowal, pieniądze i gwiazdy. Przedstawienie miało zaczynać się od występu teatrzyku lalkowego braci Dedejko. I tuż po podpisaniu umowy otrzymał propozycję objęcia kierownictwa artystycznego Państwowego Teatru Lalki i Aktora Baj Pomorski w Toruniu. Przyjął ją, ponieważ uznał, że wszystkie dotychczasowe doświadczenia przygotowywały go do wykonywania takiej pracy. Ponadto reżyserując w Płocku, byłby zmuszony do częstych wyjazdów z toruńskiego domu i rozstań z żoną, Teresą Słocińską, dziennikarką Nowości. Z początkiem sezonu 1980/81 Antoni Słociński został dyrektorem i kierownikiem artystycznym Baja Pomorskiego. Teatr był w nienajlepszej kondycji, toteż dyrektor podjął równoległe działania w trzech sferach. Pierwszą było kształtowanie programu artystycznego i repertuaru, drugą kształtowanie zespołu artystycznego, trzecią modernizacja obiektu przy ul. Piernikarskiej 9 i wyposażenia technicznego. I wystarczyło kilku zaledwie lat, by „siły i środki toruńskiej sceny” sytuowały Baj Pomorski pośród najlepszych teatrów lalek w Polsce! Program artystyczny Teatru sformułowany w 1980 roku należy określić jako otwarty. Otwartość wyrażała się w dążeniu do prezentowania dziecięcej i młodzieżowej publiczności bogactwa form – konwencji i technik – lalkowych, takich jak marionetki, kukiełki, jawajki, pacynki, poprzez „czarny teatr”, elementy teatru cieni, teatr maski – aż po przemyślane łączenie technik lalkowych i planu aktorskiego oraz poszukiwanie nowych rozwiązań, na przykład w obrębie teatru przedmiotu. Dzięki takiej formule artystycznej można było przed młodymi widzami odkrywać różnorakie obszary świata teatru – wszechstronnie przygotowywać ich do odbioru przedstawień w przyszłości.
Antoni Słociński z Mają Marjańską – uczestniczką Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie teatru. Fot. Stanisław Jasiński
Program artystyczny, zarazem repertuar był podporządkowany celom edukacyjnym. Oczywiście, mogły one urzeczywistniać się wyłącznie poprzez przedstawienia na wysokim poziomie: wprowadzeni w świat teatru młodzi widzowie tylko wtedy będą chcieli do niego powracać jako dorośli, gdy okaże się on ciekawy, niezwykły, nieporównywalny z czymkolwiek innym. Poszczególne propozycje repertuarowe uwzględniały lekcję wyboru – bohatera i postawy. Postacie sceniczne – bohaterowie bajek i baśni – to dla dzieci wzorce. Ideałem był, rzecz jasna, taki bohater, z którym dziecko mogło się utożsamić. Te wzorce można odnaleźć w bohaterach takich sztuk, jak Która godzina Zbigniewa Wojciechowskiego, Malutka Czarownica Otfrieda Preusslera, Czarodziej ze Szmaragdowego Grodu
Antoni Słociński z Mają Marjańską – uczestniczką Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie teatru. Fot. Stanisław Jasiński
wg Lymana Franka Bauma, Koziołek Matołek wg Kornela Makuszyńskiego, Mały Książę wg Antoine’a de Saint-Exupery’ego, Dokąd pędzisz Koniku Rady Moskowej, Szary Smok i Paluszek Jerzego Rochowiaka. Ku rozróżnianiu dobra i zła wiodły też postacie, które dziecko odrzucało. Obok pozycji często realizowanych w teatrach lalek – klasycznych – repertuar Baja Pomorskiego tworzyły liczne prapremiery, przynajmniej jedna w sezonie. Niepowtarzalny urok miała folklorystyczna sztuka dwojga aktorów Baja Pomorskiego Heleny Hiriakow i Włodzimierza Zawickiego Skarb cenniejszy od złota. Do tradycyjnego teatru angielskiego nawiązywał
Antoni Słociński. Fot. Stanisław Jasiński
Antoni Słociński. Fot. Stanisław Jasiński
Jarmark z Punchem Michała Sobolewskiego. Edukacyjny charakter miała sztuka Chodzi, chodzi Baj po świecie Mieczysława Abramowicza i Jerzego Stachurskiego. Oryginalnym pomysłom inscenizacyjnym (reżyserskim Alaksandra Antończaka i scenograficznym Alicji Chodynieckiej-Kuberskiej) podporządkowany był Paluszek Jerzego Rochowiaka. Fantastyczne barwy „czarnego teatru” odkrywał Cyrk Ivana Pilnégo. To kilka zaledwie przykładów prapremier.
W trosce o repertuar – nawiązujący do lokalnych tradycji – dyrektor ogłosił konkurs na sztukę lalkową dla dzieci i młodzieży z okazji 750lecia Torunia. Prapremier doczekały się dwie nagrodzone pozycje: Czołem cześć i cicho sza Józefa Ratajczaka i Piernikomachia Edmunda Wojnarowskiego. Program i repertuar Teatru wymagał silnego zespołu aktorskiego. Aczkolwiek doświadczony, zespół Baja Pomorskiego w 1980 roku nie był zbyt liczny, toteż początkowo uzupełniało go kilkoro adeptów. Nadzieje na prawdziwie twórczy rozwój Teatru mogli spełniać jedynie absolwenci Wydziałów Lalkarskich Państwowych Wyższych Szkół Teatralnych – białostockiego i wrocławskiego. Dyrektorowi Antoniemu Słocińskiemu udało się zaangażować w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych czternaścioro lalkarzy – magistrów sztuki. By wiązali swe życie i przyszłość z Toruniem i Bajem Pomorskim, dyrektor zastąpił zwyczajowe podpisywanie umów na sezon artystyczny umowami na czas nieokreślony. Zabiegał też o mieszkania dla młodych aktorów z tzw. puli wojewody (dla szczególnie potrzebnych w regionie specjalistów). W krótkim czasie skompletował 24-osobowy zespół, z którym mógł realizować i ambitne plany, i marzenia. Zapraszał do współpracy wybitnych reżyserów lalkowych. Na afiszach z tamtego okresu figurują m.in. takie nazwiska: Zofia Miklińska, Joanna Piekarska, Jan Dorman, Janusz Galewicz, Krzysztof Rau, Leszek Śmigielski, Wojciech Wieczorkiewicz, Jan Wilkowski, twórcy zagraniczni Ivan Pilný i Aleksiej Leliawski. Dyplom reżyserski zrealizował w Baju Pomorskim wybitny lalkarz Jan Plewako. Swe pierwsze spektakle kreowali tu studenci i absolwenci białostockiego Wydziału Reżyserii Teatru Lalek warszawskiej PWST: Małgorzata Majewska, Mieczysław Abramowicz, Aleksander Antończak. Współpracowali z Teatrem znakomici scenografowie: prócz etatowego kierownika plastycznego Lucjana Zamela, Leokadia Serafinowicz, Ali Bunsch, Adam Kilian, Antoni Tośta. Ogromnym przedsięwzięciem były prace remontowo-modernizacyjne w Teatrze. Przebudowana została widownia, urządzona mała sala widowiskowa i dwie sale prób, zmieniona została lokalizacja pracowni lalkarskiej. Unowocześnione zostało wyposażenie sceniczne. W Teatrze odbywały się coroczne Festiwale Teatrów Jednego Aktora. W okresie Festiwalu Teatrów Polski Północnej odbywały się Spotkania Teatrów Lalek Polski Północnej. Wespół z Polskim Ośrodkiem Międzynarodowej Unii Lalkarskiej – z udziałem Marty Janic i Henryka Ryła – zorganizowany został zjazd kierowników literackich polskich teatrów lalek.
Niemal co roku jedno lub dwa przedstawienia były ekranizowane – nagrywane i emitowane przez Telewizję Polską. Jedno z nich – Cyrk – otrzymało nagrodę jako oryginalne przedstawienie „czarnoteatralne” i nagrodę za plastykę „czarnego teatru” otrzymał reżyser Ivan Pilný w Telewizyjnym Festiwalu Widowisk Lalkowych w 1987 roku. W tym samym roku na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Lalek w Opolu nagrody otrzymali Aleksander Antończak za reżyserię, Aleksandra Chodyniecka-Kuberska za scenografię, Roman Nowacki i Franciszek Smoliński za muzykę spektaklu Paluszek. Nagrodę aktorską Związku Artystów Scen Polskich otrzymała grająca w tym przedstawieniu Teresa Sreberska. Rok później na Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Lalek w języku esperanto w Zagrzebiu Paluszek otrzymał główną nagrodę, nagrodę za kreację aktorską otrzymała Teresa Sreberska. Dyrektor Antoni Słociński zainicjował lalkarską współpracę Torunia i Getyngi. Kilkakrotnie prezentowała w Baju Pomorskim spektakle Gabriele Schunke – twórczyni jednoosobowego Teatru Lalek Die Mütze. Niewyobrażalną radość przyniosły niemieckim dzieciom i dorosłym przedstawienia Koziołka Matołka i Malutkiej Czarownicy. Rozwijała się współpraca Baja Pomorskiego i Teatru Male Divadlo w Czeskich Budziejowicach. Dwa przedstawienia zrealizował w Toruniu Ivan Pilný, w Czeskich Budziejowicach Tymoteusza i psiuńcia Jana Wilkowskiego reżyserował Władysław Owczarzak. W Czeskich Budziejowicach odbyła się prapremiera Zabawek Jerzego Rochowiaka. Sukcesem Antoniego Słocińskiego była realizacja programu edukacji teatralnej. Zajmowała się tą problematyką Katarzyna Jędrzyńska – rozmiłowana w teatrze lalek absolwentka toruńskiej pedagogiki. W miejscowościach, do których Teatr nie docierał ze swymi przedstawieniami prezentowała program Poznajemy teatr lalek. Badaniami naukowymi obejmował percepcję widowisk pracownik naukowy Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Józef Górniewicz. Z kolei Antoni Słociński prowadził fakultatywne zajęcia teatralne ze studentami pedagogiki UMK, a wcześniej, pod koniec lat siedemdziesiątych, w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy, wcześniej zaś na Uniwersytecie Śląskim. Dzięki tym kontaktom kadrę Teatru wzmacniali – zajmując się upowszechnianiem teatru – absolwenci toruńskiego Uniwersytetu, m.in. Aleksandra Ogielska, Wisława Zalecka, Bogusław Jacek Pacek. Szczególne znaczenie ma cykl programów edukacyjnych, poprzez który dyrektor Słociński spełniał marzenie o obecności zawodowego
Antoni Słociński. Fot. Stanisław Jasiński
teatru w naturalnym środowisku dzieci, jakim jest szkolna klasa – Teatrzyk Ożywionej Lektury: na lekcjach języka polskiego prezentowane były kameralne inscenizacje lektur szkolnych. Jak mówił Antoni Słociński, bliżej dziecka może być tylko matka, gdy opowiada mu bajkę. Taki spektakl trwał ponad trzydzieści minut, potem aktorzy rozmawiali z dziećmi. Powstało dziesięć premier Teatrzyku Ożywionej Lektury, odbyło się kilka tysięcy lekcji teatralnych, które rozbudzały potrzebę teatru – i w dzieciach, i w nauczycielach. Między Bajem Pomorskim a środowiskiem nauczycielskim zawiązywały się przyjaźnie. Antoni Słociński, który grał w spektaklu Teatrzyku Ożywionej Lektury, gdy na ulicy dzieci powiedziały mu: dzień dobry, zapytał: czy się znamy. W odpowiedzi usłyszał: znamy się, przecież był pan u nas w szkole, nie pamięta pan. Gdy w rozmowie po szkolnym przedstawieniu zadał dzieciom pytanie: kto w teatrze jest najważniejszy, usłyszał w odpowiedzi: jak to kto? my, widzowie. Jako dyrektor Baja Pomorskiego Antoni Słociński był organizatorem czy współorganizatorem wszystkich realizowanych przedsięwzięć. Właściwie łatwiej by było powiedzieć czego w Teatrze nie robił niż wymieniać to, czym się zajmował… Najbardziej absorbujące były chyba prace remontowo-modernizacyjne. Mnóstwo uwagi dyrektor poświęcał planowi widowisk – a podzielony na trzy grupy zespół aktorski grał ich do sześciuset w roku. Jako kierownik artystyczny dyrektor Antoni Słociński przygotowywał realizację premier, uczestniczył w próbach; gdy to było konieczne, także grał. Był też społecznikiem, wtedy mówiło się: działaczem społecznym. Nie można powiedzieć, że zasiadał w Wojewódzkiej Radzie Narodowej i przewodniczył Komisji Kultury, bo on tam rzeczywiście pracował: gdyż lubił, gdyż przynosiło to pożytek Teatrowi. Każda z teatralnych prac łączyła się ze staraniami o fundusze. I Antoniemu Słocińskiemu udawało się je zdobywać. Często wymagało to pomysłowości, przedsiębiorczości. Antoni Słociński uważał Baj Pomorski za najważniejsze miejsce na świecie. To go ośmielało, dodawało mu energii. Umiał przekonać innych, że teatr dla dzieci jest ważny, bardzo ważny. Potrafił też rozmawiać: z dziećmi, z artystami, z urzędnikami. Niezwykła wprost aktywność w okresie prowadzenia Baja Pomorskiego wymagała oczywiście współpracy z licznym gronem osób. Choć ta współpraca nie mogła być wolna od rozmaitych napięć i spięć, po latach Słociński jest wspominany jako człowiek pogodny, szlachetny i bez-
Antoni Słociński wśród uczestników Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie teatru. Fot. Stanisław Jasiński
graniczne oddany placówce, którą kierował. Uprawianie sztuki teatru niekiedy twórcy określają jako sztukę rezygnacji i kompromisu. Pan Słociński gotów był dla dobra sceny i widzów rezygnować z siebie. Na kompromisy godził się z trudem; może był maksymalistą, może za bardzo przywiązywał się do swoich myśli. Aczkolwiek surowy i wymagający podporządkowania się projektom, planom i jego wizji teatru, okazywał serdeczność, wielkoduszność i gest. Zapewne określenie człowiek teatru zawiera w sobie: wrażliwy, życzliwy, w głębi ducha – czuły. W Bajowym okresie rozmowy z Antonim Słocińskim – czasem uczestniczył w nich wybitny znawca teatru Zenon Butkiewicz – były ważnym dopełnieniem festiwalowych przedstawień, które oglądaliśmy w kraju i za granicą. Choć nie zawsze bywaliśmy jednego zdania, często inspirowały…
Antoni Słociński był indywidualistą i w tym, co współtworzyło jego osobowość ważne wydaje się ujmowanie teatru w szerokiej humanistycznej perspektywie. Myślę, że właśnie dzięki temu Teatr Baj Pomorski – z którym się utożsamiał – zyskał pod jego kierownictwem rangę ważnego ośrodka twórczej pracy dla dzieci, szczery szacunek. Antoni Słociński jest pamiętany przede wszystkim jako dyrektor Baja Pomorskiego, którym kierował osiem lat: od 1980 do 1988 roku. Myślę, że Baj Pomorski był jakowąś summą wcześniejszych dokonań artystycznych Antoniego Słocińskiego. Po latach można powiedzieć, że Baj Pomorski to jego wspaniałe dokonanie twórcze i organizacyjne, które jednak, ze względu na swą naturę, nie mogło być doskonałe. To przygoda zdarzająca się – jak wielka miłość – tylko raz w życiu. Ponieważ była też moim udziałem – jeszcze przed oficjalną nominacją na dyrektora naczelnego i kierownika artystycznego Teatru zatrudnił mnie, jeszcze studenta toruńskiej polonistyki, w Baju Pomorskim jako kierownika literackiego – z żalem rezygnuję z bardziej szczegółowej opowieści… Choć sztuka teatru jest ulotna, przemijająca, dzieło, jakim był kreowany przez Antoniego Słocińskiego toruński Teatr, zawierało wartości, które okazały się trwałe – nie przepadły. Kończąc w 1988 roku Bajową przygodę, Antoni Słociński pozostawiał Teatr w znakomitej kondycji artystycznej: wielopokoleniowy zespół zdobywał nagrody festiwalowe w kraju i za granicą, repertuar był bogaty (niektóre sztuki były w późniejszych latach wznawiane), tzw. baza była w stanie dobrym. Można więc stwierdzić, że „siły i środki naszej sceny” pozwalały Bajowi Pomorskiemu łagodnie przejść przez rychły, jak się okazało, czas przemian i przekształceń – już pod kierownictwem następcy, Krzysztofa Arciszewskiego. Po 1988 roku mając sporo czasu wolnego Antoni Słociński zajął się ulubionym kawałkiem ziemi w swej podtoruńskiej skromnej posiadłości. Rozszerzył też współpracę z twórczością amatorską: był stałym jurorem przeglądu teatralnego Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu, Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego, prowadził warsztaty dla teatralnej młodzieży, bywał gościem uczniów szkół toruńskich. Był serdecznym przyjacielem i konsultantem Teatrzyku Świetlicowego Imagilandia w Szkole Podstawowej nr 8 w Toruniu, który prowadziły Teresa Lassota i Grażyna Janke. Oglądał przedstawienia, zwłaszcza podczas toruńskich festiwali, interesował się Teatrem Telewizji.
W obecnym stuleciu wyreżyserował w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu ze studentami Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i aktorami amatorami Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre`a i sztukę Idź się leczyć Inki Dowlasz. W konwencji teatru przy stoliku czy performatywnego czytania zrealizował, również w Ośrodku, z toruńskimi aktorami – w bogatej oprawie plastycznej i muzycznej – dwa przedstawienia ujęte w jego projekcie Scena przypomnień: Świętoszka zmyślonego Jana Baudouina, pierwsze, z lat siedemdziesiątych osiemnastego wieku, spolszczenie Tartuffa Moliera oraz Cudzoziemszczyznę Aleksandra Fredry z dygresjami i piosenkami Wojciecha Młynarskiego, z muzyką Jerzego Derfla. Trudno mi powstrzymać się przed osobistą dygresją: przypomnieniem jednej z teatralnych wypraw z panem dyrektorem Antonim Słocińskim – do Czeskich Budziejowic we wrześniu 1986 roku. Powrót zaplanował tak, byśmy rano byli w Pradze i wyjeżdżali stamtąd późnym wieczorem. W słoneczny rześki wrześniowy poranek, zostawiwszy bagaże na dworcu, pojechaliśmy na Hradczany. Tam w przecudnym parku wokół Pałacu Prezydenckiego – wspaniałym, rozległym ogrodzie botanicznym – pan Słociński jak o ludziach opowiadał o roślinach: kwiatach, krzewach, drzewach. Mówił tak, jak w wierszach pisał ks. Jan Twardowski. Zdumiewało znawstwo, intrygowały ciekawostki, które przywoływał. Okazało się, że nieprzypadkowo i gruntownie studiował leśnictwo. Potem pieszo szliśmy w stronę Starego Miasta. I aż do przechadzki po Moście Karola – pośród artystów malujących kolorowe pamiątkowe akwarelki – zatrzymywaliśmy się przy zabytkach, zaglądaliśmy do muzeów, i wsłuchiwałem się w opowieści o sztuce, anegdoty o twórcach, przede wszystkim Ryszardzie Cieślaku i Jerzym Grotowskim. Może dlatego ta długa przechadzka po słonecznej jesiennej Pradze tkwi we mnie jako silne przeżycie, że wtedy – po kilku latach wspólnej pracy i teatralnego terminowania – zanikł gdzieś dystans: pozostawał, ugruntowywał się szacunek i odnajdywałem w dyrektorze kogoś, kogo dotąd nie znałem…
Tekst jest zmienioną i rozszerzoną wersją materiału opublikowanego w Biuletynie Informacji Kulturalnej nr 12/1989.
Stanisław Zagajewski i jego wiat
Jerzy Rochowiak
O
twarta 26 kwietnia w Centrum Kultury Browar B. wystawa fotografii Krzysztofa Cieślaka Mój Stanisław jest kolejną prezentacją przygotowaną w placówce w ramach obchodzonego we Włocławku Roku Stanisława Zagajewskiego. Rok został zainaugurowany 26 stycznia wernisażem wystawy Nikifor kontra Zagajewski, 10 lutego została otwarta wystawa Stanisław Zagajewski in memoriam (pisałem o nich w Biuletynie nr 3/2018). Krzysztof Cieślak fotografował Stanisława Zagajewskiego i jego rzeźby od 1982 roku do śmierci twórcy w kwietniu 2008 roku. Na wystawie Mój Stanisław pokazał liczne portrety autora ceramicznych Ołtarzy. Są to zdjęcia z różnych okresów jego życia: widzimy go na ulicach miasta, gdy pcha swój wózek, zapewne znaleziony gdzieś na śmietniku, z czeredą psiaków, które przygarniał, którymi troskliwie się opiekował. Widzimy go w domu na tle rzeźb, przy pracy. Twórczość była dla niego najważniejsza, zdeterminowała jego los; patrząc na fotografie, można powiedzieć, że Stanisław Zagajewski żył dla swoich rzeźb. Na każdym zdjęciu widać człowieka skupionego, jakby wypatrującego wokół tego, co znajdzie miejsce w jego wnętrzu – i uzewnętrzni się w ceramicznych formach, nierzadko dopełnianych kolorowymi ozdobami: koralikami, nakrętkami, drucikami, figurkami. To swoiste bukiety. Artysta wyszukiwał
i gromadził w mieszkaniu to, co mogło przydać się rzeźbom, co znalazł wyrzucone, porzucone. Gromadził też glinę, obrazy, czasopisma… Tytuł wystawy – tak jak zdjęcia – ujawnia szacunek Krzysztofa Cieślaka do Stanisława Zagajewskiego, może nawet zażyłość, podkreśla fascynację autora zdjęć osobowością i twórczością wybitnego włocławskiego rzeźbiarza, bliskość obu artystów, subiektywizm kadrów. Jest też nazwą komputerowego folderu, w którym fotografik gromadził zdjęcia i materiały związane z niezwykłym ceramikiem. Na zdjęciach pokazuje człowieka skromnego, jakby obojętnego na to, co go otacza, nie dbającego o jakiekolwiek dobra, zwłaszcza materialne, o porządek wokół siebie. Pokazuje artystę osobnego i odosobnionego, pozostającego poza jakimikolwiek stereotypami, po swojemu pojmującego świat. Wpatrując się w zdjęcia, można zbliżyć się do twórcy, można zastanawiać się nad rozziewem między jego życiem a twórczością: drobny, ubogo żyjący człowiek jest autorem rzeźb ukonkretniających erupcję niezwykłej wyobraźni. Zdają się przeciwieństwem egzystencjalnego minimalizmu, ale to chyba złudzenie: rzeźbiarz posiadał nadmiar rzeczy, tyle że gromadził glinę i to, co mogło się przydać podczas pracy, co łatwo uznać za śmieci. Może więc jego ubóstwo było pozorne? Objaśniając swój związek z ceramikiem, Krzysztof Cieślak wspomina pierwszą wizytę w mieszkaniu artysty w suterenie przy ul. Smolnej: Jeden wielki bałagan i chaos. Glina pomieszana ze szmatami, fragmenty mebli, brudne i pomazane ściany. (…) Kiedy przemykałem między stertami śmieci, S. Zagajewski powiedział: uważaj na „koty”. Jak się okazało, to były szczury (…). Fotografika próbującego tam wykonywać zdjęcia zachwyciły prace Stanisława Zagajewskiego: rzeźba, inna niż wszystkie, szalona, ekspresyjna, wręcz porywająca. Jakby nie z naszego kręgu kulturowego. Na jednej ze stert leżała głowa Chrystusa z ołtarza Veraikon. Nie mogłem od niej oderwać oczu. Ile bólu i cierpienia było w tej rzeźbie. Środki ekspresji, jakie stosował, były spójne we wszystkich pracach. Wyczuwałem jego silną intuicję twórczą. Warsztat pracy był zaś niepozorny: ostrza od noży kuchennych, szmaty, gazety, gwoździe różnej średnicy, powycinane fragmenty plastikowych butelek, nakrętki, koraliki, ilustracje pism dziecięcych mieszające się z reprodukcjami dzieł największych mistrzów.
Pokazywane zdjęcia Mistrza potęgują zdziwienie, z jakim ogląda się jego rzeźby (pośród fotografii eksponowana jest jedna, ze zbiorów Elżbiety Kim). Są też na wystawie fotografie prac. Są doskonałe! Każdy kadr uwidocznia maestrię, z jaką Krzysztof Cieślak fotografował gliniane formy Stanisława Zagajewskiego. Największe wrażenie wywołują duże powiększenia: jak sztandary zwieszają się z sufitu. Te fotografie, perfekcyjnie opracowane, są najistotniejsze w opowieści o Mistrzu. Autor wystawy publikował zdjęcia prac artysty m.in. w wydanym w 2004 roku albumie Stanisław Zagajewski. Rzeźba, którego współautorami są Daniel Pach, Jan Sieraczkiewicz i Jacek Szczurek oraz autorka tekstu Krystyna Kotula. Na wystawie można zobaczyć plansze kalendarza ściennego Passion – 2001, który Krzysztof Cieślak zaprojektował dla Anwilu. Poszczególne plansze są interpretacjami dzieł Stanisława Zagajewskiego. Na jednej z nich na tle ceramiki, unoszącej się jak chmura, widać Mistrza podążającego z wózkiem i pieskami przed siebie pośród obłoków… Na innej ceramika zdaje się bramą do przestworu… Na dole kompozycji znajduje się pasmo zminiaturyzowanych rzeźb, przypominają muszelki, które fale ułożyły wzdłuż linii brzegu… To pasmo pojawia się na innych planszach, m.in. przedstawiającej bujną zieleń ogrodu czy parku, staw, łabędzie oraz Mistrza pochylającego się nad wodą, karmiącego ptaki. Jedna z plansz kalendarza przedstawia zionącego ogniem smoka w płomieniach ogarniających ceglaną fabrykę, której kominy zdobią ceramiki, płonie gliniany Chrystus, otwiera paszczę monstrum… Kompozycje z wykorzystaniem fotografii artysty i jego dzieł są surrealne. Można je uznać za formę dialogu z twórcą ołtarzy i hołd dla jego wyobraźni. Podczas wernisażu wystawy był pokazywany film Krzysztofa Cieślaka o Stanisławie Zagajewskim Pasja.
ARTYSTKI UŚMIECHNIĘTE KOLORAMI
Jerzy Rochowiak
O
eksponujących w maju w Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu – w filii przy ul. Jęczmiennej obrazy Urszuli Macak i Elżbiecie Sylwestrowicz można powiedzieć, że uśmiechają się kolorami. Bezpośrednio, naturalnie, spontanicznie przedstawiają to, co widać, co można zobaczyć. Cieszą się kolorami, niezależnie od tematyki obrazów. Swoją wystawę zatytułowały Magia kolorów, podkreślając, że kolory są w ich twórczości najważniejszym środkiem artystycznej kreacji. Myślę, że słowo magia odnosi się do oczarowania pięknem otoczenia, do tajemnego misterium, jakim jest przenoszenie zachwycenia farbami na płótno czy papier. Urszula Macak tworzy cykle obrazów połączonych tematycznie. W spójny zestaw układają się portrety baletnic w szykownych, zwiewnych sukniach. Malarka przedstawia tancerki w ruchu, ukazując ich ekspresję, grację i wdzięk. Są też portrety skrzypaczek. Inny zestaw tematyczny to portrety psów i kotów, wizerunki ptaków i koni. Do portretów zaliczyłbym przedstawienia miast. Autorka wybiera zalecające się urodą i urokiem zakątki, kieruje uwagę ku budowlom i placom, spogląda na mosty. Przedstawia też lasy, brzegi mórz, łąki, pola, zarówno z oddalenia, jak i z bliska. Przystaje przy wierzbach, domostwach, na skraju leśnej drogi czy ścieżki, rzeczki, strumienia… Elżbieta Sylwestrowicz maluje zarówno w pracowni – polne kwiaty w wazonie, bukiet słoneczników, kompozycję ułożoną z wazonów – jak i w plenerze. Zbliża się do koni w zagrodzie, wyprawia do lasu, nad brzeg morza, nad rzekę. Przedstawia wyciągniętą na brzeg łódź na tle jeziora otoczonego bujną roślinnością. Uwagę artystki przyciągają strugi, rzeki, leśne drogi, chaty kryte strzechą. Z upodobaniem maluje wierzby
Obraz Urszuli Macak
i inne drzewa. Zachwyca się zielenią pól. Każdy obraz jest jasno rozświetlony, nawet kiedy przedstawia niebo nocą. Obydwie artystki malują pejzaże w różnych porach roku, w różnych porach dnia. Posługując się zróżnicowaną paletą barw, pokazują zmienność krajobrazu. Zawsze są one intensywne, wyraziste, ale i zniuansowane. Zmieniają się nie tylko kolory, ale i światło. Malując, obie panie poszukują ciepła, również zimą. Uśmiechają się kolorami, ponieważ tak je dobierają, by uwidocznić ciepłe światło. To uzewnętrznia ich postawę: dostrzegają
Obraz Elżbiety Sylwestrowicz
w przestrzeni, przede wszystkim w przyrodzie, to, co nastraja pogodnie, niesie radość. Pośród obrazów każdej z autorek są widoki bajkowych miasteczek, jakby ilustracje tajemniczej opowieści. Elżbieta Sylwestrowicz namalowała dwie lalki, może bohaterki zdarzeń, których scenerią jest bajkowe miasteczko. Te nawiązujące do dzieciństwa, do dziecięcej wyobraźni obrazy można uznać za dopowiedzenie tego, co artystki przedstawiają poprzez inne prace: bezpośredniość, której lekcją bywa dziecięca szczerość, nawet naiwność. Urszula Macak i Elżbieta Sylwestrowicz są słuchaczkami sekcji plastycznej Toruńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, uczestniczą w zajęciach, które Wojciech Ociesa prowadzi w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu.
Życie lasu
Jerzy Rochowiak
A
utorzy obrazów – w różnych technikach malarskich i graficznych – eksponowanych w maju i czerwcu w Galerii i Ośrodku Plastycznej Twórczości Dziecka w Toruniu na wystawie Las wita nas pokazują leśne życie w zakątkach oddalonych od ludzkich siedzib, ale i w pobliżu domostw. Jako obszar tajemniczy, nawet groźny pokazują las czy raczej puszczę autorzy czarno-białych grafik: wśród drzew może wydarzyć się coś niespodziewanego, może czyhać niebezpieczeństwo. Na obrazach tworzonych w technikach malarskich zwykle młodzi plastycy pokazują leśne ostępy jako przestrzeń rozświetloną, urzekającą, czasem zadziwiającą kolorami, słonecznym światłem. Zdaje się ona otwierać, zwłaszcza, gdy wśród drzew została wytyczona droga, gdy przez las przepływają strumienie i rzeczki. Są w lesie jeziora, zwykle przedstawiane w rozległej perspektywie. Młodzi autorzy stają w prześwitach, zbliżają się do polanek, zarośli, drzew… Czasem patrzą z dołu na korony drzew. Pokazują żubry, łosie, jelenie, sarny, wiewiórki, lisy, jeże, nawet pumę, dzięcioły, sowy. Zwierzęta wyszły na żer, poszukują pożywienia. Ptaki zdają się rozśpiewane. Niektórzy młodzi plastycy przedstawiają scenki z życia lasu: lisa spozierającego na ptaki siedzące na gałęziach, leśną zabawę. Pojawiają się tu ludzie: dziewczynka karmi sianem żubry, wędkarze siedząc na pomoście, łowią ryby. Pokazując las, autorzy grafik i rysunków znajdują kontrasty, autorzy rysunków kolory, którymi ujmują, nierzadko zadziwiają. Trudno oprzeć się wrażeniu, że przyroda tak ożywia wyobraźnię – zwłaszcza kolorystyczną
Praca Natalii Goreckiej ze Słowacji
– młodych artystów, że znajdują nie tylko ciekawe, ale wręcz odkrywcze pomysły… Las okazuje się miejscem, w którym czują się bezpiecznie: jest pogodny, zaciekawia. Przeważają przedstawienia realistyczne, ale z największą siłą przyciągają uwagę leśne fantazje, które zdają się ilustracjami baśni. Wystawa została skomponowana z prac znajdujących się w kolekcji Galerii i Ośrodka Plastycznej Twórczości Dziecka w Toruniu. Chociaż pochodzą z różnych krajów, ukazują nie różnice a podobieństwo lasów. Młodzi ludzie widzą je jako obszary przyjazne ludziom, bajkowe.
Dzieło nie jest niepełnosprawne
Z Anną Szary rozmawia Kamil Hoffmann
Kamil Hoffmann: Jest Pani jedną z osób, które współtworzyły toruńską Pracownię Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Czy Pani zdaniem można o pracach powstających w Pracowni mówić, że są dziełami sztuki, czy lepsze jest słowo twórczość? Anna Szary: Od trzydziestu pracuję z osobami niepełnosprawnymi. Na początku wydawało mi się, że wiele wiem, ale im dłużej jestem tutaj, tym mniej wiem i jestem bardziej ostrożna a czasami zagubiona. Zastanawiam się, jak postąpić, co można w danej chwili zrobić, a co jest złe nie tylko dla moich podopiecznych, ale i dla mnie. Pracownia powstała dzięki Profesorowi Andrzejowi Wojciechowskiemu, który od początku definiował naszą pracę jako terapię przez twórczość, a nie przez sztukę, opierając się na definicji Kępińskiego. Ja się z tą koncepcją zgadzam, ponieważ najważniejszy jest proces twórczy i całe dobro z nim związane, z niego płynące. Dzieło jest na końcu, jest owocem bardziej lub mniej udanym, ale na pewno bardzo ważnym dla wykonawcy, jego rodziny, a w momencie wystawy także dla szerszego odbiorcy. Zakończę słowami profesora Czesława Kosakowskiego: Dzieło wytworzone przez osobę niepełnosprawną nie jest niepełnosprawne. To osoba
jest niepełnosprawna. Doświadczenie pokazuje, że stojąc przed pracą powstałą podczas takich zajęć, niejednokrotnie wiemy że nie jest to tylko produkt terapeutyczny, powstało coś nieuchwytnego, niepowtarzalnego i niedefiniowalnego. KH: Którą umiejętność uważa Pani za najważniejszą w swojej pracy z perspektywy trzydziestoletniego doświadczenia w Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych? AS: Kiedyś wydawało mi się, że najważniejsze jest, abym ich ochroniła przed samą sobą… Profesor Andrzej Wojciechowski na początku działania Pracowni sformułował zasadę: nie dotykać ręki podopiecznego i do dziś ta zasada jest aktualna. Ja jednak ją na własny użytek zmodyfikowałam. Gdybym jej ściśle przestrzegała, skończyłoby się na tym, że podopieczny dostałby białą kartkę i ołówek, a ja stałabym obok i czekała na efekt, może dzieło sztuki. Z wielu powodów taka sytuacja jest nierealna, bo musimy przyjąć i zgodzić się z tym, że nasza praca tutaj w każdym wymiarze to współtworzenie. Spotykają się bowiem dwie osoby niezależnie od tego w jakiej kondycji i obdarowują się sobą nawzajem. Mówiąc realnie, w dziewięćdziesięciu procentach nasze osoby, szczególnie te głęboko niepełnosprawne, nie potrafią samodzielnie egzystować i zaistnieć. Osoba współtworząca powinna zapewnić im przestrzeń do pracy, warsztat, materiały i temat a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, zarówno w wymiarze mikro, jak i makro. To współtworzenie trwa podczas całego procesu i w każdym przypadku dzieje się w inny sposób. Jedna osoba potrzebuje podtrzymywania ręki, inna przesuwania kartki, a ktoś jeszcze inny może nawet przymuszenia do pracy, gdyż wola i koncentracja odmawiają mu posłuszeństwa. Bywa i tak, że to terapeuta musi zrobić pierwszy krok i jest to moment, gdy może przekroczyć tę cienką granicę. Właśnie w tych sytuacjach należy być czujnym i chronić ich przed sobą. Myślę, że to jest tak jak, z dzieckiem, które uczy się pływać: na początku jest podtrzymywane, ale ma wrażenie, że pływa. Niektórzy z czasem będą bardziej samodzielni w swojej twórczości, inne osoby nigdy nie osiągną tej samodzielności, ale to nie szkodzi. Ważne, że mamy szansę razem poznawać świat, cieszyć się nim, a nawet odnosić sukcesy. „Współtworzenie”
to bardzo wzniosłe słowo i mogłoby tłumaczyć wiele zachowań terapeutów w naszej pracy, ale niestety ja nie jestem do końca pewna i wciąż mam mnóstwo pytań, na które poszukuję odpowiedzi. Jeden z takich dylamatów powraca przy okazji wystaw czy konkursów. O tym, która praca będzie wisiała na wystawie lub brała udział w konkursie decyduje najczęściej terapeuta. Powinnam też pominąć milczeniem wszystkie kiermasze wytworów placówek terapeutycznych. KH: Dlaczego? AS: Dlatego, że może się okazać, iż jako kupujący często jesteśmy oszukiwani. Najczęściej w informacjach o takich imprezach mówi i pisze się, że są to wyroby osób niepełnosprawnych. Należałoby dodać: „niesamodzielne”, a gwoli prawdy, żeby informacja była pełna: „współtworzone”. Papież Franciszek 5 maja tego roku powiedział: Kroczyć razem to sztuka, której ciągle musimy się uczyc. Trzeba być ostrożnym, aby na przykład nie dyktować innym kroku. Należy towarzyszyć i czekać, pamiętać że droga drugiego nie jest taka sama jak moja. I ja się pod tym w pełni podpisuję. KH: Czy Pani zdaniem publiczność inaczej traktuje twórczość osób niepełnosprawnych, gdy wiemy, że autorami są właśnie takie osoby? Czy potrafimy – właśnie jak postulował prof. Czesław Kosakowski – rozdzielić autora od jego dzieła? AS: Mam takie marzenie, mówię o tym na naszych zebraniach, żebyśmy zrobili kiedyś eksperyment i zorganizowali wspólną wystawę artystów profesjonych i osób niepełnosprawnych. Zastanawiam się, jaki byłby odbiór, gdybyśmy nie napisali, że autorami wystawy są osoby niepełnosprawne. Prawdopodobnie byłby zupełnie inny. Ja sama zadawałam sobie pytanie, czy nie patrzę inaczej na twórczość, jeżeli wiem, że jest to osoba niepełnosprawna. Każdy z nas może sobie samemu zrobić taki test. Zadajmy sobie pytanie i uczciwie na nie odpowiedzmy. Czy tak samo spojrzymy na prace, gdy przeczytamy, że to Wystawa rysunków Grzegorza D. i gdy jest informacja, że to Wystawa rysunków Grzegorza D. z zespołem downa. Być może wiele osób musiałoby zwery-
fikować swoje myślenie i przyznać, że to ma znaczenie, że idziemy na wystawę znanego artysty albo na wystawę twórczości osób upośledzonych. Może to niesprawiedliwe, że tak stawiam tę kwestię, ale wzięło się to chyba z mojego doświadczenia i obserwacji, że takie osoby nieustannie muszą coś udowadniać reszcie społeczeństwa. KH:Piętnaście lat temu w artykule Monolog? – Nie! napisała Pani: Twórczość osób niepełnospranych jest dopełnieniem sztuki współczesnej, czy nadal Pani tak uważa? AS: Ona jest dopełnieniem, ale sama ma też wartość. Twórczość osób niepełnosprawnych na pewno dopełnia i poszerza całą kulturę. Profesor Andrzej Wojciechowski powtarza za Antonim Kępińskim: twórczość to każde świadome wprowadzenie swojego porządku, np. przestawienie krzesła, uśmiech skierowany do kogoś, poruszenie ręki osoby leżącej. To zmienia wszystko, cały kosmos i już wszystko jest inne. Ta definicja jest najbardziej egalitarna. Człowiek jest stworzony do twórczości, dlatego każde działanie jest dopełnieniem kultury. A czy to jest sztuka? Jak pisał Norwid, sztuka jest po to, żeby zachwycała i potem po to, żebyśmy się stawali lepsi. To jest według mnie najlepsza definicja sztuki. Szukajac sztuki w art brut należy być jednak bardzo powściągliwym i każde zjawisko w inny sposób rozpatyrywać, bo one się naprawdę bardzo między sobą różnią. Ale ja nie czuję się ekspertem w tych sprawach. KH: Dziękuję za rozmowę. Anna Szary – artysta rzeźbiarz, współtwórczyni toruńskiej Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Od ponad trzydziestu lat prowadzi zajęcia plastyczne oraz zajęcia z rzeźby.
Odkrywanie tabu mierci Kamil Hoffmann
W
świecie zachodnim śmierć stała się tabu. Kultura popularna głosi kult młodości, sił witalnych, zdrowia i piękna, spychając zjawisko starości na margines. Osoby starsze w przestrzeni medialnej i przekazach reklamowych pokazywane są zazwyczaj jako aktywni seniorzy. Także w mediach społecznościowych czy blogosferze największym zainteresowaniem odbiorców cieszą się osoby negujące swoją starość, a nawet na tej negacji budujące swój (social-)medialny wizerunek. Na przekór tym tendencjom występują często twórcy kultury wysokiej, tworząc filmy, spektakle czy wystawy mierzące się z zagadnieniem śmierci, przemijania, brzydoty i różnie pojętej słabości. Jedną z wystaw dotykających tematu przemijania jest Memento – ekspozycja zorganizowana w ramach VII Intermedialnych Spotkań Studentów giARTino – Ogród Sztuki. Tytuł tegorocznych Spotkań …odnosi się w swojej zasadniczej idei – jak pisał kurator giARTino, prof. Marian Stępak – do kwestii przemijalności wszystkiego: nas jako ludzi i naszego otoczenia. Dotyczy także kruchości bytu i problemu odchodzenia. Ekspozycja Memento prezentowana była w maju w Galerii Spotkań Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury w Toruniu.
Na wystawę złożyły się prace trojga studentów Wydziału Sztuk Pięknych UMK, profesora Mariana Stępaka oraz pochodzące z kolekcji Galerii Nad Wisłą prace osób upośledzonych umysłowo zrealizowane podczas zajęć terapeutycznych w toruńskiej Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Prezentowane na wystawie dzieła należą do całkowicie różnych porządków – inaczej przebiega proces twórczy u artystów świadomie realizujących swoje zamierzenia, inaczej zaś u osób niepełnosprawnych, u których w procesie twórczym intuicja przeważa nad intelektualną refleksją. Mimo to zestawienie tak różnych prac było interesującym eksperymentem, który mógł zainspirować oglądających do refleksji nad problemami i zjawiskami spychanymi przez zachodnie społeczeństwa na margines – tym, co zdaniem kuratora przedsięwzięcia mieści się właśnie w temacie Memento. W niezwykle sugestywny sposób przemijanie pokazała Klara Skórska. Memento w jej interpretacji to cykl pięciu rysunków tuszem na długich taśmach białej tkaniny. Na każdym autorka umieściła sylwetkę ludzką, przy czym każdy wizerunek ukazuje inny etap życia: od dzieciństwa poprzez młodość, dorosłość po starość. Uproszczony, praktycznie niemal szkicowy rysunek postaci sprawia, że pozbawione zostały cech indywidualnych, stały się symbolicznym przedstawieniem Każdego i jego losu. Istotnym elementem pracy Klary Skórskiej jest także sposób ułożenia końców tkaniny na ziemi. Sylwetka z pierwszego rysunku, rozwijające się dziecko, pokazane zostało na taśmie, której spory odcinek został dokładnie zwinięty w rulon. Kolejna postać, w okresie dojrzewania, narysowana jest na taśmie, której koniec już tylko nieznacznie pozostał zwinięty, trzecia taśma pokazująca osobę dorosłą została całkowicie rozwinięta na podłodze, w kolejnej ów koniec został lekko udrapowany. Na ostatnim rysunku, przedstawiającym starość, materia jest już silnie pofałdowana. Ułożonym chronologicznie rysunkom towarzyszą jeszcze dwa istotne elementy – dwa niezamalowane odcinki tkaniny. Na początku autorka umieściła rulon ze zwiniętą tkaniną, na końcu zaś fragmenty pociętej, poddanej daleko posuniętej destrukcji materii. O przemijaniu opowiadają zatem nie tylko rysunki, ale także sposób, w jaki autorka traktuje tkaninę. Nadaje znaczenie, mniej więcej tożsame z życiowym doświadczeniem, porządkowi i chaosowi. Wykorzystuje wieloznaczność słowa rozwijać (się) i odwołuje zarazem do pierwszej zasady
termodynamiki, zgodnie z którą wszystko wokół nas dąży do entropii. Równocześnie Memento Klary Skórskiej jest pracą wyjątkowo oszczędną w formie, czystą i niemal minimalistyczną. Ta dopracowana w szczegółach kompozycja skłania do zatrzymania się i zastanowienia nad paradoksem przemijania, które związane jest z ciągłym rozwojem. Tkanina to medium, w którym swoje prace zrealizował prof. Marian Stępak. Trzy obiekty, określane przez autora jako sztandary, noszą wspólny tytuł Memento. Posługując się starymi, zużytymi fragmentami ubrań autor wykreował abstrakcyjne formy, w których szczególnie ważnym środkiem plastycznym wydaje się kontrast barwny. Autor dysponując ograniczoną, zależną od rodzaju wykorzystanych ubrań paletą, tworzy dynamiczne kompozycje, zestawiając obok siebie znacząco różne kolory, desenie i faktury. Część pracy symbolicznie została oprawiona w dwie zawieszone na ścianie ramy – gabloty, które się nie domykają, przez co spore fragmenty tkanin „wylewają się” z ram. Ten aspekt pracy nasuwa do pewnego stopnia skojarzenia z przeładowaną walizką, w której znalazł się czyjś cały dobytek, dorobek życia, swoisty bagaż doświadczeń. Marian Stępak wprowadza porządek nie tylko w kolorystykę kompozycji, ale też nadaje swoim sztandarom usystematyzowaną formę przestrzenną, dołączając m.in. długie frędzle. Niemal wprost do tematu memento mori odsyła zaś praca wykonana z t-shirtu i podkoszulka uszytego z tkaniny zdobionej tzw. trupimi czaszkami, których wyobrażenie często towarzyszy średniowiecznym inskrypcjom z tą maksymą. Ten, w zamyśle kreatora mody zapewne śmieszny i przekorny deseń, w formie zużytej, zdegradowanej nabiera istotnie złowieszczego wydźwięku. Pokazane w Galerii Spotkań WOAK realizacje Mariana Stępaka nieodparcie kojarzą się z tematem przemijania już choćby ze względu na zastosowane przez autora medium. Jednak z drugiej strony wykorzystanie w sztuce materiałów pochodzących z recyklingu, czyli de facto ich estetyczny upcykling w kontekście tytułu Memento można traktować jako swoistą afirmację odradzającego się wciąż życia albo też manifestację postawy wyrażającej nadzieję na jakąś formę przezwyciężenia śmierci i przemijania. Trzecia realizacja w ramach tematu Memento to cykl wykonanych przez Sylwię Simson obiektów z wosku – rzeźb odwołujących się do tradycji wróżb andrzejkowych. Niewielkich rozmiarów amorficzne formy przestrzenne są częściowo dziełem przypadku, ale autorka decydowała o kolorze
wykorzystanego materiału i ułożyła gotowe obiekty w przestrzenną całość, tworząc spójną instalację. Od czasów prehistorycznych przewidywanie przyszłości było jednym z istotnych elementów różnych form kultu czy działań magicznych. Wiara w sprawdzalność wróżb, możliwość poznania przyszłości była logiczną konsekwencją przekonania o nieuchronności losu, o istnieniu Fatum. Przeświadczenie o nieuchronności losu wynikało zapewne z doświadczenia nieuchronności śmieci. Zatem każdą wróżbę można w pewnym sensie uznać za próbę oswojenia nie tylko losu, ale też śmierci. Inaczej jeszcze temat Memento potraktował Kasper Hein. Autor skupił się bardziej na zjawisku rozkładu, dążenia do entropii niż na finalnym momencie śmierci. Pokazał cztery czarno-białe fotografie wykonane na przestrzeni szesnastu lat, pokazujące w zbliżeniu mały fragment jego ciała. Ujęcia skupiają się na wyraźnie odcinających się od skóry bliznach, które poświadczają zarówno upływ czasu, jak i związane z tym procesy zachodzące w ciele. Zazwyczaj blizny kojarzone są z cierpieniem, niekiedy odległym, zapomnianym, innym razem świeżym. Wykonane w dużym zbliżeniu fotografie Kaspra Heina odcinają jednak to cierpienie od konkretnej osoby przez zostaje ono zdewaluowane, przynajmniej w sferze emocjonalnej. Zamiast współczucia pojawia się niemal naukowa ciekawość i przekonanie o nieuchronności procesów biologicznych. Elementem prezentowanej w Galerii Spotkań WOAK wystawy Memento były też wybrane prace osób niepełnosprawnych, które z obszernej kolekcji Galerii Nad Wisłą wybrał kurator wystawy, prof. Marian Stępak. Prace powstały w latach 80. i 90. ubiegłego wieku, w czasie, gdy Marian Stępak – jeszcze jako student, a następnie absolwent Wydziału Sztuk Pięknych UMK – prowadził zajęcia w Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Wśród kilkunastu prac o różnym poziomie artystycznym wyróżniają się obrazy co najmniej dwojga autorów: Renaty Jagielskiej i Janusza Orłowskiego. Na sześciu obrazach w technice tempery Renata Jagielska przedstawia różne postaci ludzkie, prawie zawsze en face, ale na jednej z prac autorka podejmuje próbę namalowania twarzy z profilu. Nieumiejętność techniczna zaowocowała realizacją kubistyczną, w której twarz ujęta została w formie syntetycznej. Obraz ten dowodzi, że – jak podkreślają badacze sztuki art brut – osoby te często malują bardziej to, co wiedzą
niż to, co widzą. Obraz ten pomimo swej naiwności, może nawet technicznej nieporadności, bardzo intryguje formą, która wykracza poza zasady twórczości mimetycznej. Na co najmniej dwóch obrazach Renaty Jagielskiej pojawiają się zabawki – urodzona w roku 1974 autorka malowała je w okresie nastoletnim. Ciekawym zjawiskiem jest istotna antropomorfizacja obu zabawek: lalka jest przeskalowanym człowiekiem, ze wszystkimi detalami, zaś pluszowy miś jest uśmiechnięty i trzyma się z dzieckiem za rękę. Obrazy Renaty Jagielskiej, nawet jak na prace osoby lekko upośledzonej, są wyjątkowo dopracowane, chociaż malowane są spontanicznie. Autorka unika mieszania farb, raczej posługuje się kolorami prosto z tubki, jednak nakładając plamy blisko siebie, uzyskuje niebanalne efekty tonalne. Odmienną formę mają prace Janusza Orłowskiego. Na dwóch obrazach znalazły się ekspresyjnie tworzone abstrakcje geometryczne. Autor techniką suchego pędzla zapełnił obie kompozycje krótkimi karminowymi liniami tworzącymi deseń nieco przypominający tzw. jodełkę. Zadziwia systematyczność i precyzja, z jaką zostały naniesione poszczególne elementy tej dynamicznej kompozycji. Można wręcz mówić swego rodzaju zawziętości autora. Jak wyjaśnia w artykule Pierwsze kroki prof. Andrzej Wojciechowski, założyciel Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych i jeden z arteterapeutów Janusza Orłowskiego: …ostrość kreski obserwowaliśmy już u innych podopiecznych chorych na epilepsję. Jak się później okazało, Janusz też jest epileptykiem. Obie pokazane na wystawie Memento prace Janusza Orłowskiego cechuje spójna i zamknięta kompozycja – obrazy są niewątpliwie skończone, dzięki czemu wyraziście zaistniały w przestrzeni wystawienniczej. Na ekspozycji znalazło się jeszcze kilka innych prac, które mieszczą się w szeroko pojętym nurcie art brut. Stanowiły one kontrapunkt dla działań artystów – bądź co bądź – „akademickich”: profesora Mariana Stępaka i jego studentów. Połączenie tych bardzo odległych na pozór sfer artystycznej wrażliwości, pokazuje jednak, że sztuki wizualne mają bardzo różne źródła: od intelektualnej refleksji, która buduje wielopoziomowe znaczenia poprzez odwołania do szeroko pojętej kultury po działania spontaniczne mające swoje źródło w intuicji. Być może te różne formy twórczej ekspresji nie są równoważne, ale każda z nich zmusza do refleksji na innym obszarem rzeczywistości.
Niepełnosprawność intelektualna – podobnie śmierć – jest zjawiskiem w kulturze popularnej niechętnie dostrzeganym. Osoby upośledzone nie są co prawda wyśmiewane, ale za to często budzą obawę, strach. Włączenie prac wykonanych przez takie osoby w toruńskiej Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych można potraktować jako kolejny element swoistego memento, zachęty do refleksji nad sensem i istotą życia. Drugim miejscem działań artystycznych w ramach VII Intermedialnych Spotkań Studentów giARTino – Ogród Sztuki był park obok siedziby Zakładu Plastyki Intermedialnej UMK przy ulicy Mickiewicza. W działaniach plenerowych na terenie parku udział wzięli studenci i artyści z Torunia oraz z gdańskiej ASP i Politechniki Gdańskiej. Patryk Różycki wykonał mural, który był nawiązaniem do działań z ubiegłorocznych spotkań giARTino. Po raz kolejny autor wchodzi w dyskurs z pseudokibicami, którzy na ścianach budynków malują hasła i symbole związane z ulubioną drużyną piłkarską. Bezpośrednio do tematu Memento odniosła się Daria Stankiewicz, studentka z Torunia. Jej Rozmowa to intermedialna instalacja, w której autorka zestawia dwa momenty przejścia: narodziny i śmierć. Wszyscy zastanawiamy się, co jest po śmierci, natomiast Daria Stankiewicz pyta, czy dzieci przed urodzeniem podobnie zastanawiają się, co będzie, gdy przyjdą na świat. Oczywiście z perspektywy biologicznej odpowiedź jest jednoznaczna, można jednak potraktować to pytanie jako metaforę, swego rodzaju dialog z różnymi koncepcjami eschatologicznymi. Ważnym elementem instalacji było nagranie z USG, na którym bliźnięta „rozmawiają” ze sobą w brzuchu mamy. Podobną dychotomię narodzin i śmierci pokazała Jowita Kunicka z UMK w pracy Postrzyżyny. Ułożyła kilkanaście skorupek jaj, które sprawiają wrażenie, jakby świeżo wykluły się z nich pisklęta i w każdą ze skorupek włożyła zwinięte kłębki włosów. Jednoznaczna symbolika życia została skontrastowana z elementami kojarzącymi się z upływem czasu, przemijaniem. Opozycję tę wzmaga również forma pracy: biel skorupek zestawiona jest z ciemną szarością włosów, twarda, choć krucha struktura z materią miękką i bezkształtną.
Jedną z ciekawszych prac w kontekście tematu Memento wykonała Beata Kozłowska z UMK. W sali Zakładu Plastyki Intermedialnej pokazała wideoinstalację, której głównym elementem było artystycznie przetworzone nagranie z przejścia podziemnego. Autorka poddała swój film przetworzeniu w technice rotoskopowej, dzięki czemu wszyscy przechodnie stali się czarnymi (wyjątkowo też pojedynczymi białymi) cieniami. Podczas projekcji autorka zachęciła publiczność do interwencji i przechadzania się pomiędzy projektorem i ekranem. Cienie przechodzących osób niczym nie różniły do czarnych sylwetek z nagrania. W ten sposób każdy mógł „wejść w obraz” stać się częścią dzieła sztuki. Z drugiej strony takie uczestnictwo uświadamia też, że postaci z filmu dokądś biegną, spieszą się ku światłu, do wyjścia, ale formalnie ich ruch na ekranie wygląda tak samo jak pozbawione konkretnego celu w przestrzeni przechadzki galeryjnej publiczności. W takim odczytaniu pracę Beaty Kozłowskiej umieścić należałoby raczej w kontekście starożytnej stoickiej koncepcji carpe diem, a nie średniowiecznego memento mori. Jednak w obu wypadkach przewijają się te same wątki: poszanowanie danego tu i teraz czasu, bo śmierć może w każdej chwili nadejść. W ramach VII Intermedialnych Spotkań Studentów giARTino – Ogród Sztuki odbyły się też warsztaty z osobami niepełnosprawnymi w toruńskiej Pracowni Rozwijania Twórczości Osób Niepełnosprawnych, które prowadzili Marianna Grabska z ASP w Gdańsku i dr Tomasz Wlaźlak z UMK, a także działania site-specific realizowane w Parku Miejskim i okolicach Galerii Nad Wisłą. Temat Memento został przez młodych ludzi zinterpretowany wielorako. Jednak świadomość kruchości życia i przeświadczenie o nieuchronności śmierci przewijały się równie często, co refleksja nad upływem czasu. Chociaż współczesna kultura wręcz zmusza nas do zachłyśnięcia się nowoczesnością, wiele prac zrealizowanych w ramach tematu Memento ukazuje krytyczną refleksję nad różnymi aspektami współczesnej kultury zachodniej. Przede wszystkim jednak młodzi artyści nie uciekli przed tematem śmierci i przemijania. Co ważne, do tematyki eschatologicznej zdają się podchodzić z pewnym optymizmem, zachęcając odbiorców do samodzielnej refleksji i namysłu nad tym zagadnieniem.
Filmowe Konfrontacje Amatorskiej Twórczoci Artystycznej Regionu
Karolina Fordońska
W
sobotę 12 maja 2018 r. odbywało się święto regionalnego kina niezależnego: gala finałowa organizowanych przez Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie filmu – w gościnnych progach Kina Centrum w Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu w Toruniu. Młodzi twórcy i pasjonaci filmu spotkali się pod szyldem Konfrontacji po raz siódmy. Zaprezentowano dziesięć filmów konkursowych, zakwalifikowanych do finałowej projekcji spośród szesnastu nadesłanych. Jak co roku, przeważały dokumenty. Jest to bardzo pozytywne zjawisko, biorąc pod uwagę, że film dokumentalny wciąż walczy o uwagę odbiorców w kinie komercyjnym. Z drugiej jednak strony, liczba powstających dokumentów pokazuje, czego oczekują widzowie bardziej wymagający. Młodzi filmowcy, będący na początku swojej drogi, uważnie obserwują otaczający świat oraz chłoną wszelakie nowinki ze świata filmu, także te, które są pomijane przez multipleksy. Film dokumentalny niejednokrotnie zmusza widzów do większej uważności oraz wrażliwości. Tego samego wymaga od twórców. Aby „oswoić” swojego bohatera, potrzeba nakładu czasu, empatii, skupienia się na drugim człowieku. Są to cechy pożądane nie tylko u dokumentalistów, ale przekładają się także na całą ludzką codzienną egzystencję. Czy więc można powiedzieć, że film dokumentalny uczy życia? Na pewno stara się je pokazywać i opisywać.
Szkoła Karabasza (nurt w szkole polskiego dokumentu, rozwijający się przede wszystkim w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, biorący nazwę od Kazimierza Karabasza, pioniera polskiego dokumentu) kładła nacisk na niczym nienaruszaną rzeczywistość w filmie. Według niej dokumentalista powinien wystrzegać się wszelkiej inscenizacji, a na bohaterów wybierać niewyróżniających się niczym ludzi. Dokładnie ich obserwując, odkrywać w nich indywidualne cechy. Dźwięk powinien być nagrywany na planie, nieretuszowany przy montażu (http://www.culture.pl/baza-film-pelnatresc/-/eo_event_asset_publisher/eAN5/content/wspolczesny-polski-filmdokumentalny). Jeżeli chodzi o interakcje między reżyserem a bohaterem, Karabasz wymienia trzy główne wyznaczniki współpracy optymalnej: jasność sytuacji, osobisty układ, cierpliwość (K. Karabasz, Cierpliwe oko, Warszawa 1979 , s.25). Obie strony powinny tych trzech punktów przestrzegać. Bohater i – jak powiada Karabasz – reżyser. Czy jednak w dokumencie można mówić o reżyserze? Czy Karabasz postulujący swoją nieformalną doktrynę estetyczną filmu dokumentalnego nie wyklucza jakiejkolwiek formy reżyserii? Jacek Bławut, jeden z najciekawszych polskich współczesnych dokumentalistów otwarcie mówi o tym, że upiększa czy kreuje rzeczywistość. Robi to w sposób bardzo subtelny. Stara się jedynie zwracać uwagę bohaterów, a w konsekwencji widzów, na fakty czy przedmioty, które być może nie byłyby przez nich zauważone, a niejednokrotnie mają niemały wpływ na ciąg opowiadanej historii (J. Bławut, Bohater w filmie dokumentalnym, Łódź 2010, s. 56). Najwięksi polscy reżyserzy, znani głównie dzięki filmom fabularnym, przygodę z kinem rozpoczynali od dokumentu: Andrzej Wajda, Andrzej Munk, Wojciech Jerzy Has czy Krzysztof Kieślowski. Kieślowski przestał robić filmy dokumentalne po realizacji Dworca w 1980 roku. Jednym z powodów odejścia od dokumentu była niemożność ukazania pełnej prawdy o rzeczywistości, którą uważał za największą wartość. W pewnych sytuacjach, mimo usilnych starań, nie był w stanie uzyskać obiektywnej prawdy o bohaterze, szczególnie, jeżeli bohater był zbiorowy. Dodatkowo ograniczała go etyka dokumentalisty, która nie pozwala na epatowanie pewnymi sytuacjami i emocjami, które podczas opowiadania historii w filmie fabularnym są zupełnie naturalne. Boję się tych prawdziwych łez, nie wiem, czy mam prawo je fotografować. Czuję się jak człowiek, który się dostaje w sfery prawdziwie zakazane. To jest główny powód mojej ucieczki
od filmu dokumentalnego (K. Kieślowski, Film Film dokumentalny a rzeczywistość, praca dyplomowa, Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna w Łodzi, Wydział Reżyserii, Łódź 1968, s. 50). Grand Prix Jurorami tegorocznych Konfrontacji w dziedzinie filmu byli: Maciej Cuske, reżyser, operator i scenarzysta, Remigiusz Zawadzki, operator, producent oraz Jędrzej Bączyk, reżyser, scenarzysta i muzyk. W filmach dokumentalnych, prezentowanych podczas gali finałowej, znaleźli estetykę, uczuciowość i prawdę, której poszukują w kinie. Za najbardziej emocjonalny, a jednocześnie bardzo finezyjny, niejednoznaczny, z nienachalną, ale konsekwentną narracją, uznali film Jarosława Piskozuba Między brzegami, przyznając mu Grand Prix tegorocznych Konfrontacji. Między brzegami jest czternastominutową oniryczną opowieścią o starszym mężczyźnie, mieszkającym pośród idyllicznych, jeziornych krajobrazów. Bohater żyje bardzo skromnie, można by nawet rzec – prosto, w zgodzie z naturą, powtarzając codziennie czynności, nadając rytm swojemu życiu. W ciszy, w piekącym słońcu czy deszczu, a także wśród złogów śniegu, konsekwentnie buduje łódź. Spełnia marzenie powrotu na wody rzeki. A także powrotu do przeszłości. Mężczyzna jest samotny. Widzimy, nakręcone kamerą 8 mm, ujęcia retrospekcji: młoda kobieta i mężczyzna żeglują szczęśliwi w pełnym słońcu po rzece. Ujęcia te przeplatane są z ujęciami starego mężczyzny, który wreszcie zbudował upragnioną łódź i wyruszył w rejs. Czy to jednak aby na pewno jest rzeczywistość? Czy może senne marzenie? Piskozub nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Z wielką uważnością i wrażliwością portretuje swojego bohatera. W żaden sposób nie ingeruje w przedstawianą na ekranie rzeczywistość. Spędza ze starym mężczyzną w powolnym rytmie jego życia lato, jesień, zimę i wiosnę. Nie zadaje pytań, nie stwarza sztucznych sytuacji, które miałyby przyspieszyć akcję. Pomimo tego, że na ekranie dzieje się mało – zmienia się jedynie pogoda, a mężczyzna wciąż buduje łódź – film obfituje w emocje. Jest wielopłaszczyznowy. Z jednej strony twórca prezentuje bohatera u schyłku życia. Z drugiej strony ten mężczyzna ma w sobie więcej determinacji i pasji niż niejeden młody człowiek. Marzy, choć wydawać by się mogło, że to już nie czas na marzenia. Natura życzliwie traktuje bohatera. Za prostotę, skromność i szacunek do niej, odwdzięcza się mu
spokojem, przewidywalnością, zdawać by się mogło, że kibicuje spełnianiu jego pragnień. Nawet podczas ujęć surowej zimy, kiedy wieje wiatr i pada śnieg, słychać pogwizdywanie mężczyzny. Woda rzeki spokojnie płynie naprzód. Nie dzieje się nic, co mogłoby zakłócić rytm pór roku, także rytm dnia mężczyzny. Tytuł Między brzegami sugeruje, że to, co najważniejsze dla bohatera filmu dzieje się, lub działo, właśnie między brzegami. Na wodzie. Na rzece. Jest to może także alegoria przejścia z jednego miejsca na drugie. Bohater konsekwentnie, dzień po dniu, buduje swoją łódź. Nie ma innych obowiązków. To jego codzienność, jego życie. Wreszcie, na końcu, wsiada do stworzonej przez siebie łodzi i płynie, patrząc w dal. Ostatnie ujęcie w filmie to ujęcie dwojga młodych, szczęśliwych ludzi na żaglówce. Nie mamy wątpliwości, że to retrospekcja, obrazująca ważny moment w życiu bohatera. A może to teraźniejszość? Równoległa rzeczywistość, w której znajduje się w chwili obecnej mężczyzna. Podczas tej sceny – i starego mężczyzny, i młodej pary na łodzi – dźwięki przybierają na sile. Słyszymy wiatr, okrzyki wodnych ptaków. Wcześniej ścieżka dźwiękowa była bardzo oszczędna i cicha. Słyszeliśmy jedynie ascetyczne odgłosy codziennego życia. Piskozub z wielkim wyczuciem i wrażliwością przedstawia historię bardzo prostą, używając także bardzo skromnych środków wyrazu. Nawet ujęcia z kamery 8 mm, oryginalne i piękne, idealnie wpasowujące się w całą narrację, są przecież powrotem do ograniczonych możliwości rejestracji filmowej. Między brzegami nie jest opowieścią z fajerwerkami. Nie ma tu fanfar, nie ma nawet muzyki. Nikt nie krzyczy, by zwrócić uwagę widza. A mimo to opowieść hipnotyzuje. Jędrzej Bączyk podczas wręczania nagród, powiedział, że jest to historia, do której jeszcze niejednokrotnie będzie wracał, ponieważ jest zbyt osobista, zbyt wielopłaszczyznowa, żeby móc o niej zapomnieć zaraz po wyjściu z kina. Jarosław Piskozub, wcześniej działający w tandemie z Maciejem Jasińskim, nie pierwszy raz udowodnił, że sztuka uważnej obserwacji i umiejętność przefiltrowania jej na język filmowy jest jego mocną stroną. W 2014 roku otrzymał na Konfrontacjach I nagrodę za film List z rzeki. W 2015 roku III nagrodę za fabularny film Azyl. Jarosław Piskozub jest absolwentem Bydgoskiej Kroniki Filmowej. Jak sama nazwa wskazuje – aby dobrze dokumentować, trzeba obserwować i starać się zrozumieć. W Między brzegami widać inspiracje Piskozuba swoim nauczycielem,
Marcinem Sauterem. Jeden z jego ostatnich filmów, Żalanasz, pusty brzeg, to ponad czterdziestominutowa filmowa obserwacja. Nic więcej, mogłoby się zdawać. Tytułowy Żalanasz to miasto portowe nad częściowo wyschniętym jeziorem Aralskim. Niegdyś dobrze prosperujące ogniwo gospodarki sowieckiej, wabiło ludzi obietnicą pracy i zarobków. Współcześnie jest to miasto bez perspektyw, bez nadziei, z coraz słabiej pulsującym życiem mieszkańców. W filmie Sautera nie ma wartkiej akcji. Widzimy surowe krajobrazy Kazachstanu oraz ludzi, którzy próbują żyć w surowym klimacie, wśród własnych rozczarowań, w mieście bez przyszłości. Czy jest to film smutny? Nie. Czy jest to film nudny? Absolutnie nie. Pod maskami zastygłych twarzy, podobnie jak w Między brzegami Piskozuba, ludzkich emocji jest bez liku. Żalanasz Sautera zdobył już kilka międzynarodowych nagród, m.in. dla najlepszego filmu krótkometrażowego, dla najlepszego filmu dokumentalnego oraz za najlepsze zdjęcia i najlepszy montaż. W świecie filmu przesyconego akcją, blichtrem i efektami specjalnymi, dochodzimy do momentu, w którym na plan pierwszy wychodzi potrzeba minimalizmu oraz prawdziwych, szczerych emocji. I Nagroda Pierwszą nagrodę siódmych Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie filmu jury przyznało Mateuszowi Buławie za film Nieoczekiwane. Jest to dziewięciominutowa impresja opowiadająca o pierwszych miesiącach życia noworodka – wcześniaka. Film rozpoczyna się wyciem sygnału karetki. Kamera znajduje się na noszach. Widzimy migający w ostrym białym świetle sufit, słyszymy szybki, ciężki kobiecy oddech. Patrzymy jej oczami. A potem cięcie. Na początku widoczne są czarno-białe plamy, nieostre kształty. Kontrastowe światło wyróżnia cienie, które układają się w konkretną formę. Na całym ekranie widzimy powiekę, która z trudem, powoli się unosi. Jest to jedno z najbardziej sugestywnych ujęć we wszystkich filmach prezentowanych na Konfrontacjach. W pierwszych momentach nie jesteśmy w stanie osądzić czy jest to oko kobiety – młodej czy starej, czy jest to w ogóle ludzkie oko. Istota, która otworzyła oczy, przygląda się czuwającej przy niej kobiecie, spogląda na szpitalne pomieszczenie. Wszystko widzimy w nieostrości, w skontrastowanych kolorach. Oko należało do dziecka, które otoczone rurkami i bandażami, czeka w inkubatorze na to, aby samodzielnie zacząć
oddychać, aby jego narządy funkcjonowały bez szpitalnej aparatury. Widzimy subtelne ujęcia malutkich stóp i rączek. Na ich tle ukazują się kolejne napisy: „szósty miesiąc” życia dziecka, „ósmy…” i tak do dziewiątego. Wówczas słyszymy płacz. Mały bohater opuszcza inkubator i trafia w opiekuńcze ramiona mamy. To ona jest główną bohaterką filmu. To jej niewyraźna sylwetka i delikatne, zgrabne dłonie, kontrastują z powoli kształtującym się i rosnącym organizmem. To dla niej nieoczekiwanie, trzy miesiące przed wyznaczonym terminem, przychodzi na świat ukochane dziecko. To ona spędza w szpitalu każdy dzień, drżąc o życie i rozwój niemowlęcia. Mateusz Buława nie boi się trudnych tematów. Można by nawet powiedzieć, że one nie tylko go pociągają, ale nawet twórczo stymulują. Mateusz ma na swoim koncie film Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić, nagrodzony I nagrodą na czwartej edycji Konfrontacji w 2015 roku. Film przedstawia codzienność pracowników zakładu pogrzebowego, ich wspomnienia, wrażenia, dylematy, rozterki. Życiowe dramaty swoich klientów godzić muszą z bezduszną, ale konieczną biurokracją. Zazwyczaj cierpliwi i empatyczni, w szczerej rozmowie wyznają jak wielkim obciążeniem bywa praca w przesiąkniętym śmiercią miejscu. Innym, nagrodzonym na Konfrontacjach w 2017 roku, filmem Mateusza jest Odbicie, opowiadające o dziewczynie, która pracuje jako modelka, a także tanatokosmetolog, czyli osoba zajmująca się robieniem makijażu osobom zmarłym. Warto zaznaczyć, że Mateusz ma dopiero dwadzieścia trzy lata. Na swoim koncie ma krótkometrażowe filmy o ludziach walczących o życie (chorych na nowotwory, wcześniakach), a także o tych, którzy na co dzień obcują ze śmiercią (pracownicy zakładu pogrzebowego czy malujący osoby zmarłe). Mimo młodego wieku nie podchodzi do prezentowanych w filmach tematów powierzchownie. Wnikliwie analizuje problematykę i specyfikę środowiska, o którym opowiada. Na Oddziale Klinicznym Noworodków i Wcześniaków z Intensywną Terapią Noworodka spędził cztery miesiące (czas samych zdjęć plus okres dokumentacji). Natomiast współpraca z pracownikami zakładu pogrzebowego trwała dziewięć miesięcy. Festiwalowi jurorzy doceniają dojrzałość młodego twórcy oraz jego osobliwy język filmowy, wyróżniając jego twórczość nagrodami. Buława zawsze stoi z boku swoich bohaterów, z uwagą i cierpliwością wyławia z pozoru nic nieznaczące gesty czy zachowania. Nigdy nie mówi
wprost. Charakterystykę postaci czy specyfikę otoczenia tworzy raczej z tych pobocznych wątków, które – razem zebrane i ukazane w filmie – układają się w przeszywający portret grupy czy osamotnionej, zagubionej jednostki. II Nagroda Temat rodzicielstwa zdominował tegoroczne Konfrontacje filmowe. Test Ewy i Pawła Piątków zdobył drugą nagrodę. To wzruszająca, bardzo osobista historia małżeństwa, które boryka się z problemem niepłodności. Mimo codziennego, stałego rytmu zajęć i obowiązków ich życie podporządkowane jest pragnieniu posiadania potomka. Jak mówi bohaterka: niby stworzyli rodzinę, ale bez dziecka zawsze będą niepełni. Odwiedzają lekarzy, stosują się do ich medycznych zaleceń, Ewa trafia nawet na stół operacyjny. I nic. W jednej ze scen, bohaterka trzyma plastikowego bobasa i udaje, że jest to nowy członek rodziny. Mimo niespełnionych pragnień o macierzyństwie i ojcostwie bohaterowie starają się zachować pogodę ducha. Dystansem do niektórych sytuacji, poczuciem humoru i charyzmą od pierwszych minut zaskarbiają sobie przychylność widza. W filmie zdarzają się jednak dramaturgiczne „ciosy poniżej pasa”. Widz raczony jest zbliżeniami twarzy bohaterki, która płacze z powodu niemożności zajścia w ciążę. Zabieg na sali operacyjnej i wybudzanie się po operacji ukazane są wręcz naturalistycznie. Niepotrzebnie. Bowiem największe wrażenie robią zwykłe rozmowy małżonków. Kiedy kobieta mówi, że dom buduje się wokół dziecka, a oni tego dziecka mieć nie mogą. Widać, że dla mężczyzny nie są to obojętne słowa. Pociesza jednak swoją żonę. Wspiera ją i dodaje otuchy. Emocje buzują. W takich prostych sytuacjach, prostych ujęciach. Kiedy małżonkowie posłusznie co wieczór łykają medykamenty zapisane przez lekarza z nadzieją, że coś się zmieni. Kiedy sadzą rośliny, dbają o uprawy. Jest to subtelnie ukazana codzienność, przeszywająca, kiedy zrozumiemy jej znaczenie. Szkoda, że autorzy nadto dosadnie przedstawili niektóre sceny. Wybijają one z rytmu, który przez część filmu jest konsekwentnie budowany. Test nasuwa skojarzenia z Naszą klątwą Tomasza Śliwińskiego. Jest to rodzaj kina dokumentalnego, w którym bohaterowie traktują film jako swoisty rodzaj pamiętnika. Zapisują w nim swoją codzienność, swoje starania, problemy i pragnienia. Mierzą się z tym, co jest dla nich trudne, z czym nie potrafią
sobie sami poradzić. A potem na oczach dziesiątek, setek czy – w przypadku Naszej klątwy – tysięcy widzów, doznają specyficznego katharsis. Bo mogą na forum podzielić się swoimi bolączkami, uzyskać współczucie i wsparcie. Którego Ewa i Paweł Piątkowie jednak już nie potrzebują. Na końcu filmu, kiedy wraz z bohaterami tracimy nadzieję na ich upragnione potomstwo, zwłaszcza, że po zabiegu chirurgicznym Ewa wciąż nie zachodzi w ciążę, pojawia się napis: Po czterech latach starań na świat przyszła nasza córeczka Nina. Podczas gali finałowej w toruńskim CSW pojawiła się para bohaterów wraz z córką. Dla takich momentów warto organizować filmowe wydarzenia. III nagroda Trzecia nagroda trafiła do Łukasza Kajetana Pochylskiego za film Tam, gdzie koza chodzi. Jest to dziesięciominutowa dokumentacja ludowego obrzędu, tzw. chodzenia z kozą. Jak informuje widzów napis końcowy w filmie: Chodzenie z kozą to stary zwyczaj wywodzący się z dawnych obrzędów i wierzeń pogańskich. Obchodzony w okresie zapustnym od tłustego czwartku do środy popielcowej. Zwyczaj ten przetrwał do dnia dzisiejszego głównie na Kujawach. W ostatnie dni karnawału spotkać można na kujawskich drogach barwne korowody przebierańców z maszkarami zwierzęcymi, symbolizującymi siły witalne i wegetację. Wśród nich najważniejszą postacią zapustnych korowodów była i jest koza. Ale w pochodzie idą również inne maszkary: niedźwiedź, koń i bocian, a także śmierć, diabeł, kominiarz, młoda para i wiele innych postaci. Kajetan Pochylski zdecydował się zaprezentować w filmie chodzenie z kozą we wsi Plebanka, gdzie mieszkańcy pielęgnują i przekazują następnym pokoleniom tę barwną i zapomnianą w innych regionach Polski tradycję. Twórca opowiada, że nie mógł odmówić sobie uwiecznienia tego zwyczaju na taśmie filmowej. Zafascynował go sam sposób obchodzenia tego obrzędu współcześnie, a także zaangażowanie i pasja osób, biorących w nim udział, pomimo surowej aury, pomimo wieku i trudności organizacyjnych. Początkowo chciał sportretować trzy pokolenia – dziadka, ojca i syna, ponieważ w kozie chodzą całe rodziny. W związku z problemami realizacyjnymi, zdecydował się jednak na ogólny portret bohatera zbiorowego. Jurorzy żałowali, że twórca nie skupił się na konkretnych postaciach, że widz nie jest w stanie poczuć głębszej zażyłości emocjonalnej z bohaterami. Pomimo
tego Maciej Cuske zaznaczył, że Tam, gdzie koza chodzi ma wspaniałe walory informacyjne, a przecież w dokumencie chodzi o to, żeby informować, uczyć, przekazywać coś, co wcześniej było odbiorcy nieznane. Jurorzy docenili charyzmę bohaterów i ich oddanie sprawie. Kto wie, może dzięki filmowi Pochylskiego, koza zdobędzie nowych miłośników, a może nawet nowych członków w swoich szeregach… Wszystkie nagrody tegorocznej edycji Konfrontacji filmowych trafiły w ręce dokumentalistów. Dwóch z nich to absolwenci Bydgoskiej Kroniki Filmowej. To dowód na to, że warto doskonalić swoje umiejętności filmowe pod okiem wytrwanych filmowców. Film fabularny Wyróżnienie, jak określili je jurorzy – honorowe, trafiło w ręce Szymona Skowrońskiego. Za ogrom pracy oraz podjęcie próby obrony honoru twórców fabularnych. Półgodzinna Zagadka zemsty była jedynym filmem fabularnym prezentowanym podczas przeglądu finałowego. Film, choć sprawnie zrealizowany, ma dość zagmatwaną fabułę. Twórcy pokusili się o minorowy, nawet drastyczny nastrój, film obfituje w sceny przemocy i patetyczne, egzaltowane rozważania. Niestety, bywa, że dramatyczne dla bohaterów sytuacje wydają się być dla widzów pretensjonalne, bądź – co gorsza – po prostu śmieszne. A zamiarem twórców bynajmniej nie było zrealizowanie pastiszu. Film opowiada historię mężczyzny, który mści się na potencjalnym gwałcicielu i mordercy jego narzeczonej – nie znając go, poszukując. Temat poważny, realizacja także – skutek trochę mniej. W podobnym klimacie utrzymany był poprzedni film reżysera: Rozdział, który zdobył wyróżnienie na zeszłorocznych Konfrontacjach. Jurorzy zgodnie przyznali, że obydwa filmy są realizacyjnie, warsztatowo i narracyjnie bardzo do siebie podobne. Czekają na kolejne filmy reżysera, mając nadzieję, że być może odejdzie od niepotrzebnego patosu, przekłuwając humorem bańkę dramatów i rozterek. Bo tylko humor może uratować realizacyjne niedociągnięcia. Animacja Dowcipnie potraktował poważny temat Robert Kowalewski, tworząc minutową animację poklatkową Za rogiem. To urocza, przyjemna, a także
– co bardzo ważne – edukacyjna animacja, przestrzegająca przed poruszaniem się na rowerze, a co gorsza – na motorze – bez odpowiedniego zabezpieczenia, w tym przypadku bez kasku. Jeden z bohaterów, którymi są postaci z klocków lego, wyśmiewa pomysł swojego kolegi, o zakładaniu kasku podczas rowerowej przejażdżki: jak mówi, mieszka tuż „za rogiem”. Nietrudno się domyślić, że dojdzie do wypadku, w wyniku którego bohater skończy na wózku inwalidzkim. Film nie jest jednak pesymistyczny, jest raczej profilaktycznym pogrożeniem palcem. Użycie klocków lego, muzyka, dialogi nagrane w przyspieszonym tempie, a przede wszystkim staranna realizacja, czynią z tego krótkiego dziełka przyjemny dla oka spot edukacyjny. Jurorzy ubolewali, że tak krótki. Z niecierpliwością oczekują kolejnych realizacji pana Roberta. Wideoklip Oprócz dokumentów, jednej animacji, jednej fabuły, w przeglądzie prezentowane były trzy wideoklipy: Если бы (Gdyby) w reżyserii i wykonaniu Ewy Ślusarczyk, Market zespołu oRety!, zrealizowany przez członków grupy oraz The Mocracy zespołu Factor 8 w reżyserii Szymona Skowrońskiego i Agaty Frankowskiej. Jurorzy docenili zdjęcia oraz klimat wideoklipu Ewy Ślusarczyk, zachwycając się także samą balladą i zdolnościami wokalistki i muzyka w jednej osobie. Zespół oRety! znany jest już KATAR-owej publiczności z Konfrontacji w dziedzinie muzyki. Jest to zespół folkowy, flirtujący z alternatywnym rockiem i poezją śpiewaną. W podobnym nurcie został utrzymany ich wideoklip. Jest to alegoryczna historia dziewczyny zamienionej w lalkę w markecie dusz, jak śpiewa wokalistka. Trzeci wideoklip, którego jednym z reżyserów jest, znany z wcześniej opisywanej Zagadki zemsty, Szymon Skowroński; przedstawia bezpardonową walkę, tym razem człowieka z systemem. Tyle, że subtelniej. Mamy tu więcej przestrzeni na domysły. Być może jest to zasługa drugiego reżysera – Agaty Frankowskiej. Trudno było tym razem całkowicie uciec od brutalności w opowiadanej historii, ponieważ zespół, dla którego pracowali Agata i Szymon jest zespołem heavymetalowym. W dodatku tekst utworu nie nastraja pozytywnie. Jednak konsekwencja i ciągłość linearna opowieści oraz ładne ujęcia sprawiają, że po obejrzeniu klipu, widz ma raczej pozytywne wrażenia. I kto wie, może zostaną w nim jakieś cząstki prezentowanej opowieści.
Widzowie podczas przeglądu finałowego, oprócz nagrodzonego Testu, obejrzeli jeszcze jeden film Ewy i Pawła Piątków: Włosy. To oryginalna piętnastominutowa opowieść o sile, która tkwi w ludzkich włosach. Autorzy pokazują, jakie zmiany zachodzą w ludziach po, zdawać by się mogło, banalnym obcięciu włosów, szczególnie tym całkowitym. Przedstawiają bohaterów, którzy ścinają włosy z różnych powodów – dobrowolnych bądź z przymusu podyktowanego chorobą. Przedstawiają biblijne i mitologiczne znaczenie włosów. Sugestywnym obrazem nawiązują również do Auschwitz-Birkenau i żywej lekcji historii, której udzielił uczniom szkoły ogólnokształcącej jeden z ocalałych więźniów obozu. Włosy są interesującym portretem ludzi, których funkcjonowanie zostaje zaburzone przez brak atrybutu z pozoru banalnego – włosów właśnie. Jedna z bohaterek, tancerka, mówi, że kiedy obcięła włosy, nie potrafiła się ruszać. Ewa i Paweł Piątkowie mają oryginalne podejście do prezentowanych przez siebie tematów. Mają także wrażliwość, nieocenioną przy pracy dokumentalisty. Tegorocznym Konfrontacjom towarzyszyły warsztaty filmu dokumentalnego. Prowadził je jeden z jurorów, Maciej Cuske, reżyser, scenarzysta i operator filmów dokumentalnych, absolwent Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy, autor kilkunastu docenianych przez krytyków i nagradzanych w Polsce i za granicą filmów dokumentalnych (m.in. Elektryczka, Kuracja, III. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił) oraz filmu fabularnego (Stacja Warszawa). Maciej wraz z uczestnikami przeanalizował podczas warsztatów kilka swoich filmów, opowiadając o trudnościach realizacyjnych, o rozwiązywaniu problemów oraz cierpliwości i uważności dokumentalnej. Podczas gali finałowej w CSW Jędrzej Bączyk i Remigiusz Zawadzki wspominali wieloletniego członka jury Konfrontacji, Yacha Paszkiewicza, zmarłego w grudniu 2017 roku. Remigiusz wyraził nadzieję, że Yach czuwa nad wszystkimi filmowcami, życzliwie wspierając ich w niełatwych bojach na wyboistej realizacyjnej drodze. Mamy nadzieję, że wyboista droga nie zniechęci potencjalnych twórców do tworzenia własnych projektów filmowych. Tym bardziej, że na końcu każdego przedsięwzięcia filmowego, prędzej czy później, czekają publiczne pokazy i spotkania z innymi twórcami.
W Wojewódzkim Orodku Animacji Kultury w Toruniu
warsztaty Warsztaty teatralne Weekendowe laboratorium artystyczne,9-10 czerwca Z inspiracji teatrem plastycznym
Plastyczna strona inscenizacji jest w teatrze amatorskim często pomijana, twórcy skupiają się przede wszystkim na tekście dramatycznym i sposobach jego prezentacji. Tymczasem instalacja plastyczna może być znakomitą inspiracją i punktem wyjścia do realizacji spektaklu teatralnego. W dniach 9-10 czerwca 2018 r. w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu odbędą się warsztaty Weekendowe laboratorium artystyczne, w trakcie których uczestnicy nauczą się tworzyć niebanalną, a zarazem prostą scenografię oraz kostiumy z szarego papieru. W warsztatach uczestniczyć mogą zarówno instruktorzy teatralni, instruktorzy domów kultury, nauczyciele i animatorzy kultury, jak i wszystkie osoby zainteresowane teatrem plastycznym, młodzież i dorośli poszukujący nowych form teatralnej ekspresji. Jak mówi prowadząca zajęcia Agnieszka Zakrzewska: Pierwszego dnia podczas warsztatów instalacji artystycznych uczestnicy dowiedzą się, jak budować przestrzenne prace – instalacje z zaskakujących materiałów tak, aby jednocześnie była to praca dotycząca określonego tematu lub taka, z której można stworzyć scenariusz do etiudy teatralnej. Z kolei drugi dzień poświęcony będzie warsztatom projektowania kostiumów z papieru metodą teatralną Leszka Mądzika. Uczestnicy wykorzystując szary papier ,stworzą kostiumy oraz scenografię teatralną.
Prowadząca zajęcia Agnieszka Zakrzewska jest pedagogiem teatru, animatorką kultury i instruktorką teatralną. Jako specjalista ds. teatru i interdyscyplinarnych przedsięwzięć kulturalnych WOAK realizuje wiele warsztatów teatralnych i teatralno-plastycznych we współpracy z różnymi instytucjami kultury i placówkami oświatowymi z regionu. Ukończyła pedagogikę teatru – studia współprowadzone przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego oraz Instytut Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego a także Policealne Studium Edukacji i Praktyk Teatralnych w Toruniu i Podyplomowe Studia Reżyserii Teatrów Dzieci i Młodzieży w PWST w Krakowie, Filia we Wrocławiu. Cena 70 zł, zgłoszenia przyjmowane są do 1 czerwca 2018 r. Liczba miejsc ograniczona – o przyjęciu decyduje kolejność zgłoszeń. Kolejne warsztaty i szkolenia: 13-14 lipca 2018 r. – Warsztaty fotografii cyfrowej, zajęcia prowadzi Stanisław Jasiński, cena 100 zł, termin zgłoszeń: 6 lipca. 22 września 2018 r. – warsztaty Serwis internetowy dziś i jutro, zajęcia prowadzi Dominik Pokornowski, cena 120 zł, termin zgłoszeń: 14 września. 29 września 2018 r. – warsztaty Małe formy teatralne w pracy z dzieckiem. Animacja (przedmiot, lalka teatralna) i budowanie konwencji, zajęcia prowadzi Barbara Rogalska, cena 70 zł, termin zgłoszeń: 21 września.
zajcia edukacyjne, spotkania Wybitne postacie z historii fotografii: Margaret Bourke-White – amerykańska fotografka w przedwojennej Polsce – wykład z cyklu Historia fotografii, 6 czerwca Ciekawość Europy Wschodniej
Bohaterką czerwcowego wykładu z cyklu Wybitne postacie z historii fotografii będzie Margaret Bourke-White – amerykańska fotoreporterka, autorka cykli ukazujących życie w międzywojennej Europie Wschodniej.
Margaret Bourke-White urodziła się w 1904 roku w Nowym Jorku. W latach 30. była jedną z najbardziej rozchwytywanych fotoreporterek w USA. Na początku pracy interesowała się głównie fotografią nowoczesnej architektury, fabryk i innych obiektów przemysłowych. W 1930 roku na zlecenie magazynu Fortune wykonała w Związku Sowieckim cykl zdjęć dokumentujących realizację tzw. Planu Pięcioletniego. Margaret Bourke-White była pierwszym zachodnim fotografem wpuszczonym do sowieckiego imperium. Podczas podróży do Europy odwiedziła również Polskę, Czechosłowację, Austrię i Niemcy. W 1936 roku zdjęcie jej autorstwa znalazło się na okładce magazynu Life i była to pierwsza wykonana przez kobietę fotografia na okładce Life’a. W 1941 roku ponownie podróżowała po Związku Sowieckim, była jedynym zagranicznym fotografem w dniu inwazji niemieckiej na ZSRR. Następnie zasłynęła jako korespondentka i reportażystka z różnych frontów II wojny światowej: począwszy od Afryki, przez Włochy po Niemcy. O reporterskiej pasji Margaret Bourke-White, jej pracach z okresu międzywojennego w środę 6 czerwca o godz. 17.00 opowie Stanisław Jasiński – członek Związku Polskich Artystów Fotografików, specjalista ds. fotografii WOAK, a także znawca historii fotografii oraz kolekcjoner zabytkowych aparatów i innych artefaktów związanych z tą dziedziną sztuki. Stanisław Jasiński publikuje artykuły teoretyczne i krytyczne w Fotografii, Krytyce Literackiej oraz Biuletynie Informacji Kulturalnej. Jest też organizatorem i kuratorem wystaw fotograficznych – m.in. Edwarda Hartwiga, Michała Kokota, Andrzeja Różyckiego, Wacława Wantucha. Wstęp wolny! Najciekawsze filmy z festiwalu 48 Hour Film Project – spotkanie filmoznawcze z cyklu W pierwszym rzędzie, 13 czerwca Filmy zrealizowane przez dwa dni
Początkujący amatorzy obok doświadczonych profesjonalistów, studenci i profesorowie – każdy może spróbować swoich sił przy tworzeniu filmów w ramach 48 Hour Film Project. Jest to …międzynarodowy festiwal filmowy, podczas którego uczestnicy mają za cel stworzenie w ciągu 48 godzin filmu krótkometrażowego. Najciekawsze obrazy zrealizowane podczas ostatnich edycji 48HPF zaprezentowane zostaną podczas czerwcowego
spotkania W pierwszym rzędzie , które odbędzie się 13 czerwca o godz. 17.00 w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu. Wstęp wolny! Festiwal 48 Hour Film Project odbywa się co roku w blisko 170 miastach na 6 kontynentach, gromadząc 150 tysięcy filmowców. W Polsce od 2011 roku odbyło się w różnych miastach 14 edycji konkursu, w trakcie których zrealizowano blisko 560 filmów – każdy w 48 godzin. Artyści uczestniczący w przedsięwzięciu losują temat filmu, gatunek, którego ram powinni się trzymać a następnie przez dwie doby pracują twórczo. Wszystkie filmy są oceniane przez profesjonalistów z branży filmowej. W jury zasiadali m.in. Piotr Woźniak-Starak, Anna Dereszowska, Radzimir Dębski, Anna Mucha, Roma Gąsiorowska, Xawery Żuławski i Tomasz Raczek. Wyłoniony przez jury najlepszy film startuje w konkursie międzynarodowym, który co roku odbywa się w innym mieście na świecie. Część filmów zaprezentowana będzie także w Toruniu, właśnie podczas czerwcowego spotkania filmoznawczego z cyklu W pierwszym rzędzie. Przed projekcją koordynatorka cyklu krótko opowie o idei 48 Hour Film Project, a być może też zachęci też kogoś do udziału w festiwalu.. Koordynatorka cyklu W pierwszym rzędzie, Karolina Fordońska jest filmoznawczynią i reżyserką, specjalistką do spraw filmu WOAK. Ukończyła Wydział Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, była stypendystką Università degli Studi Roma Tre. Pod pseudonimem Karolina Ford zrealizowała trzy filmy krótkometrażowe: Czemu nie tańczę na ulicach, Prześwity i Trzech znanych P. Wstęp wolny! Rodzinny bzik – podsumowanie zajęć teatralnych z cyklu Teatralny rozruch oraz Poranne figle, psoty i żarty, 16 czerwca Rodzinny piknik teatralny
Od jesieni w Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu raz w miesiącu najmłodsi teatromani spotykali się na warsztatach twórczych Poranne figle, psoty i żarty, nieco starsi zaś na Teatralnym rozruchu. Zajęcia, które prowadziła Agnieszka Zakrzewska – pedagog teatru, reżyserka spektakli dla dzieci, miały charakter zabawy parateatralnej, rozwijającej wyobraźnię i kreatywność uczestników. W czerwcu dzieci ze wszystkich grup wraz z rodzicami i opiekunami wezmą udział w Rodzinnym bziku, czyli uroczystym zwieńczeniem roczne-
go cyklu zajęć. Przy sprzyjającej pogodzie finał cyklu odbędzie się na patio Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury w Toruniu – deklaruje Agnieszka Zakrzewska, pomysłodawczyni i organizatorka cyklu. – W programie rodzinnego spotkania na świeżym powietrzu są międzypokoleniowe działania parateatralne dla dzieci i ich dorosłych opiekunów. Tłem do podwórkowej zabawy będzie wesoła muzyka oraz bańki mydlane. Trzymajcie kciuki za pogodę! – dodaje. Wstęp wolny!!! (Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc konieczne są wcześniejsze zapisy przez formularz na stronie www.woak.torun.pl).
Zakończenie XXVI Programu Edukacji Kulturalnej, 13 czerwca Droga ku kulturze
Teatr, film, śpiew, fotografia lub intermedialne działania plastyczne – tak różne drogi twórczego rozwoju zaproponowali instruktorzy WOAK oraz współpracujący z Ośrodkiem artyści dzieciom z małych miejscowości województwa kujawsko-pomorskiego. Podczas zajęć w ramach Programu Edukacji Kulturalnej dla uczniów klas piątych powstały etiudy teatralne i filmowe, animacje poklatkowe, fotografie i inne prace plastyczne. Wiele z nich zostanie zaprezentowana podczas uroczystego zakończenia programu, które odbędzie się w środę, 13 czerwca o godz. 10.30 w Międzynarodowym Centrum Spotkań Młodzieży w Toruniu. Wstęp wolny. Celem Programu Edukacji Kulturalnej jest wyrównanie szans dzieci z mniejszych ośrodków poprzez ułatwienie dostępu do kultury, rozbudzanie w uczestnikach ciekawości świata i pasji poznawczej oraz inspirowanie do samodzielnych poszukiwań twórczych, dlatego – jak zapewnia Alicja Usowicz, autorka i koordynatorka projektu – szczególny nacisk położony został na warsztaty twórcze, rozwijające kreatywność, a może nawet odkrywające nowe talenty plastyczne, muzyczne czy aktorskie. Od lutego dzieci dwa razy w miesiącu przyjeżdżały do Torunia i uczestniczyły w zajęciach twórczych: cyklu warsztatów teatralnych Moje drogi prowadzonym przez Agnieszkę Zakrzewską, cyklu warsztatów Film. Od pomysłu do realizacji, które prowadziła Karolina Fordońska, zajęciach fotograficznych Malowanie światłem prowadzonych przez Stanisława Jasińskiego, warsztatach plastycznych Piksel Book, oraz H(ałas) czy
CH(aos), które prowadziły: Monika Balcerak, Paulina Broma, Maja Figurska, Katarzyna Kukułka, Justyna Pazdykiewicz i Zuzanna Wróblewska oraz dwóch warsztatach muzycznych: Emisja głosu i Dźwiękowa barwa emocji prowadzonych przez Erwina Regosza. Oprócz stanowiących trzon projektu działań artystycznych realizowanych przez zespół instruktorów WOAK-u i zaprzyjaźnionych artystów, odbyły się też dwie lekcje muzealne: w Muzeum Etnograficznym im Marii Znamierowskiej-Prüfferowej (warsztaty dawnych zabaw dziecięcych i tworzenia zabawek Ene, due, rike, fake) i Muzeum Okręgowym (warsztaty Kopernik znany i nieznany) oraz jedna audycja muzyczna w Toruńskiej Orkiestrze Symfonicznej (W głosie siła). Koszty udziału dzieci w zajęciach sfinansował Samorząd Województwa Kujawsko-Pomorskiego, natomiast władze gmin zapewniły transport uczestników do Torunia. Co roku do Programu zapraszane są inne szkoły, kandydatów proponuje Kuratorium Oświaty, które wysoko ocenia efekty wcześniejszych edycji, przyznając, że klasy uczestniczące w projekcie osiągają lepsze wyniki w nauce. W tegorocznej, 26. edycji Programu Edukacji Kulturalnej wzięło udział 137 piątoklasistów ze szkół w Ciechocinie, Wałdowie Szlacheckim, Skępem, Skrwilnie, Okalewie i Łążynie II. Uroczystość kończąca Program dla dzieci stanie sie okazją do spotkania i podzielenia się swoją twórczością, zaś dla nauczycieli i instruktorów do swobodnej wymiany spostrzeżeń i uwag, które pomogą doskonalić ofertę zajęć. Po uroczystości wszystkie dzieci zwiedzą aktualne ekspozycje w pobliskim Centrum Nowoczesności „Młyn Wiedzy”.
Konkursy XXVII Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie Fotografii. Otwarcie wystawy pokonkursowej Fotofikcje, 8 czerwca Formalna różnorodność Fotofikcji
Fotofikcje – taki tytuł nosi pokonkursowa wystawa fotograficzna prezentowana w ramach XXVII Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu KATAR – Fotografia. Na organizowany przez WOAK konkurs
wpłynęło ponad 200 prac, nadesłanych przez 35 autorek i autorów, którymi są osoby mieszkające, uczące się lub pracujące w województwie kujawsko-pomorskim. Jury w składzie: dr hab. Anna Kola (artysta plastyk, fotografik, wykładowca Wydziału Sztuk Pięknych UMK), Monika Bojarska (grafik komputerowy, projektantka DTP) oraz Marek Noniewicz (fotografik i instruktor fotografii, kustosz Muzeum Fotografii przy Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy) wyłoniło zwycięzców konkursu, a najciekawsze prace wybrało do prezentacji na wystawie pokonkursowej. Zgodnie z regulaminem do chwili otwarcia wystawy werdykt pozostaje tajny. Wernisaż połączony z ogłoszeniem wyników konkursu odbędzie się w piątek, 8 czerwca 2018 r. o godz. 17.00 w Galerii Spotkań WOAK w Toruniu. Wstęp wolny! Temat tegorocznych Konfrontacji w dziedzinie fotografii – Fotofikcje – był na tyle obszerny, że pozwolił uczestnikom, czyli osobom amatorsko uprawiającym fotografię artystyczną, na daleko posuniętą swobodę twórczą, czego konsekwencją jest ekspozycja bardzo zróżnicowana pod względem formalnym. Na wystawie znajdują się zarówno prace bliskie fotografii surrealistycznej, w tym również fotomontaże, jak i zdjęcia bliskie abstrakcji, kreujące zupełnie nowe światy. Co ciekawe, na wielu zdjęciach pojawiają się ludzie albo jako temat pracy, główny „obiekt” zdjęcia, albo jako ważny element tła, stanowiący istotną część kompozycji. Autorzy wielu fotogramów twórczo wykorzystują technologią cyfrową: stosują filtry, modyfikują i zniekształcają kompozycję, jednak narzędzia te służą kreacji i są stosowane przez fotografujących umiejętnie i z umiarem. Z pewnością ekspozycja Fotofikcje ukazuje subiektywną stronę fotografii artystycznej, stroniącą od sensacji, ale równie daleką od przesłodzonej twórczości dominującej w mediach społecznościowych. Wystawę oglądać można do końca wakacji, od poniedziałku do piątku w godzinach 8.00-17.00. Wstęp wolny. Wstęp wolny! Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w dziedzinie teatru. Termin zgłoszeń: 20 października, przegląd finałowy 8 grudnia w ACKiS „Od Nowa” w Toruniu. opr. Kamil Hoffmann więcej na www.woak.torun.pl