Erika Swyler
Opowieść syreny
Tłumaczyła Magdalena Nowak
Gdy nastał wieczór, Paulina leżała w łóżku obserwując powoli płynącą przez jej pole widzenia migrenową ślepą plamkę i wspominała lata ręcznego naszywania cekinów. Wsłuchiwała się w dźwięki fal uderzających o klif, w skrzypienie dochodzące z wnętrza jej bardzo starego domu, i przywoływała w wyobraźni obraz dwóch pudełek. W pierwszym z nich – opakowaniu po cygarach - trzymała czerwone cekiny do kostiumu, w którym występowała jako asystentka magika w cyrku Michela Lareille. Była to obcisła suknia z gorsetem, dzięki któremu Paulina wyglądała kobieco, nawet zanim nabrała kształtów. W drugim pudełku, służącym pierwotnie do przechowywania kapelusza, Paulina chowała zielone cekiny do naszywania na ogon syreny. Brakujący kapelusz należał do jej matki, cygara do jej ojca. Pudła były Pauliny, choć czerwone cekiny dzieliła z Michelem. Po występach jego ręce zbyt się trzęsły, więc to ona reperowała jego muszkę i kamizelkę. Choć cyrk, później już bez zwierząt, był własnością Michela, Paulina zawsze czuła, jakby należał do niej. Złączyła opuszki palców - nawet po latach były stwardniałe od igły, od niezliczonych razów, kiedy kłuła się do krwi, a ślad na materiale zasłaniała cekinem. Dziecko zaczęło płakać. O Boże. Dźwięk małych stóp w przedpokoju. To Simon biegnie sprawdzić, co z jego siostrą. Tylko mali chłopcy potrafią tak hałasować. Ulga, którą Paulina czuje, ponieważ nie musi wstawać do córki, miesza się z poczuciem winy, że już zdążyła nauczyć syna, aby wyręczał ją podczas ataków migreny. Ale nie takie rzeczy człowiek robi. We wszystkich przeczytanych przez nią książkach, kategorycznie twierdzono, że należy postarać się, aby starsze dziecko zrozumiało, że niemowlę należy również do nich. Młodsze rodzeństwo to prezent, jak szczeniak czy kociak, ale lepsze, bo na całe życie. Jej dzieci nigdy nie będą same. Simon niesłychanie poważnie potraktował rolę starszego brata. Był opiekuńczy po Danielu, po Paulinie odziedziczył pragnienie, aby mieć kogoś tylko dla siebie. Kiedy Paulina miała jedenaście lat, Michel całował czubki jej palców, aby zatamować krwawienie, jakby to były obdarte kolana. - Czasem czuję się jakbym był twoim dziadkiem – mawiał. – Chciałabyś tego? - Faktycznie, jesteś wystarczająco stary – odpowiadała. Śmiał się.
- To prawda. Koniec z szyciem – mówił i przez resztę poranka pokazywał jej sztuczkę karcianą, którą nazywał Cztery Królestwa. Królowie, podskakiwali i migali w jego palcach, aby w końcu zniknąć. Paulina bardzo chciała mieć dziadka. Kogoś, kto by zawsze dla niej był. Michel miał krzywy ząb, co wydawało się jej niezwykle urocze. Ale nawet to, że potrafiła kochać jego mankamenty, nie czyniło z ich rodziny.
Teraz brakowało jej go za każdym razem, kiedy bolała ją głowa, kiedy znajdowała się na granicy jawy i snu. Tęsknotę wzbudzał w niej zapach goździkowych papierosów i jazda samochodem. Michel pozwalał jej jechać na przednim siedzeniu w swojej furgonetce, kiedy jej ojciec był w złym humorze. Michel kręcił pokrętłem radia, dopóki nie natrafił na jazz. Szczególnie upodobał sobie piosenkarzy z lat trzydziestych: kobiety o nosowych głosach i mężczyzn, których śpiew brzmiał jak grzechot szklanych kulek. Od tamtej pory na niektórych odcinkach Route A1A serce Pauliny łkało jak trąbka, na którą założono tłumik. Kiedy nie było muzyki, Michel palił, aby nie zasnąć za kierownicą. - To okropny nawyk – mówił, trzymając papieros między kciukiem a palcem wskazującym. – Jeśli kiedyś zaczniesz, powiem twojemu ojcu, żeby rzucił cię kotom na pożarcie. To szybsza i lepsza śmierć. Oboje wiedzieli, że była to groźba bez pokrycia. Jej ojciec nigdy nie zaryzykowałby niestrawności u swoich pupili. - Jeśli to jest takie okropne, to dlaczego nie rzucisz? – pytała. - Ze mną jest inaczej. Ja się do tego urodziłem. Paulina zastanawiała się, czy palenie było dla Michela tym samym, co czerwona bielizna dla sióstr Russo, które podczas rozgrzewki na trapezach uwielbiały świecić swoimi majtkami. Lucia Russo mówiła, że to u nich rodzinne. Tradycja. Ślepa plamka powiększyła się i usytuowała z boku, sunąc po suficie, a Paulina zastanawiała się, czemu nigdy nie powiedziała Michelowi, że chciała, żeby był jej dziadkiem. Naszywała cekiny
na jego kamizelkę, prostowała jego muszki i dolewała mu wody do whisky, kiedy tylko mogła, ponieważ niekontrolowany upadek podczas przedstawienia mógł mieć dla niego fatalne skutki. Cekiny zniszczyły jej palce. Gdyby używała naparstka, zapewne by do tego nie doszło, ale zanim dowiedziała się, że coś takiego istnieje, było już za późno. Lewa dłoń ucierpiała na tyle, że Paulina prawie zupełnie straciła czucie w opuszkach i dotyk stał się dla niej wyzwaniem, ponieważ musiała się domyślać, gdzie przebiega granica między jej ciałem a światem. - Paulino? Daniel wrócił do domu, co niechybnie oznaczało, że była za kwadrans szósta. Paulina leżała w łóżku od ponad godziny, ślepota niebawem ustąpi, ale ból przybierze na sile i dwie godziny później będzie wymiotować w łazience. Córeczka nie płakała od przeszło godziny. To dobrze, lepiej niż poprzednim razem. Pomysł, żeby nazwać ją Enola i tym samym odkupić to zbrukane imię poprzez całą nadzieję, która wiąże się z małą dziewczynką, był naprawdę świetny. Ale lata, które minęły od narodzin Simona sprawiły, że Paulina i Daniel zapomnieli, że małe dzieci potrafią być jak bomby. Ponownie woła jej imię. Paulina nie odpowiada w obawie, że jej głos odbiłby się echem w jej głowie, otwierając drogę dla bólu. Mimo że dźwięki dochodzące z zewnątrz były szorstkie, te wewnątrz brzmiały nieporównywalnie gorzej. Daniel pachniał jak smar do karuzeli, chociaż przecież wszystkie oleje do przekładni mechanicznych mają ten sam zapach. Ciężki, kwaśny i ostry. Wiedziała, że rozumiał, dlaczego uwielbiała ten zapach. - Zażyłaś tabletki? - Nie. - Paulino. - Dobra. Daj mi je. Z zażywaniem tabletek zawsze wiązało się
ryzyko, w najlepszym razie było to myślenie
życzeniowe. W żadnym razie nie dawało to tyle przyjemności, co duża filiżanka kawy z dwoma
szotami whisky, czym leczył ją Michel, kiedy w wieku trzynastu lat zaczęła cierpieć na migreny, spowodowane tym, że wieczorami jako syrena zaczerpywała jedynie pięć oddechów na godzinę. Paulina połknęła tabletki i zrezygnowana czekała, aż zacznie się jej przewracać w żołądku. Godzinę i trzy kwadranse później leżała na podłodze w łazience, przyciskając policzek do kafelków. Kątem oka dostrzegła, że Simon zagląda przez niedomknięte drzwi. Wielkie oczy, zasmarkany nos, usta poplamione na czerwono napojem Kool-Aid, włosy proszące o strzyżenie. Pięknie. - Mamo? - Ucinam sobie drzemkę. – Uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
Jeszcze przez wiele dni po ataku migreny Paulina nie spała dobrze. Podczas ciemnych godzin nad ranem rytuał rozkładania tarota uspakajał ją, nawet jeśli nie zawsze czuła pod palcami brzegi kart. Tasowanie, przekładanie było dla niej odruchowe, tak jak zaplatanie włosów, wiązanie sznurowadeł czy wycieranie smugi na oknie za pomocą śliny i kciuka. Zadawała pytania. Michel nauczył ją, że wszystkie karty niosły je ze sobą, obojętnie czy wróżyło się z tarota, grało w pokera czy odprawiało magię. Mamo, muszę tobą porozmawiać. Królowa Kielichów. Mamo, muszę z tobą porozmawiać. Królowa Mieczy. Mamo, jak uciec przed wodą? As Kielichów i spływająca woda. - Mamo? – głos jej synka. Ten malec zawsze był taki czujny. Zupełnie jak jego ojciec, jak woda przed porządnym sztormem. Jak to możliwe, że równocześnie chciała zostać i uciec tak bardzo? - Co się stało, skarbie?
- Nie mogę spać – powiedział, sepleniąc. Wyrośnie z tego, nie było czym się przejmować, ale takie głupie, małe troski przeszywały ją. Gdyby Simon nie miał żadnych wad, brakowałoby jej tych serdecznych zmartwień. Radość z posiadania dzieci sprowadzała się do martwienia się, do ciągłego uświadamiania sobie, że gdzieś na świecie jest jakaś cząstka ciebie, której nie kontrolujesz w pełni. - Chodź tutaj – powiedziała. Simon wtulił się w nią i poczuła, jakby brakujące żebro wróciło na swoje miejsce. - Co robisz? – zapytał z policzkiem przyciśniętym do jej boku. - Rozmawiam sama ze sobą – odpowiedziała. Delikatnie poczochrała jego czuprynę prawą dłonią, wyczuwając pod palcami każdy włos, czego nie byłaby w stanie zrobić lewą. - Dlaczego? - Bo umiem naprawdę dobrze słuchać. - Opowiedz mi historię – poprosił. - Tata już przeczytał ci całe dwie książeczki na dobranoc. - Tak. Ale twoje opowieści są lepsze. - To prawda. Ponownie w swoim łóżku, starannie otulony kocykiem Simon po raz kolejny chciał usłyszeć historię księcia węży. Ponieważ lubił krwawe szczegóły, Paulina jeszcze je podkoloryzowała. Rozwodziła się nad tym, jak nikczemni i zdradzieccy szwagrowie księcia odcięli mu głowę ostrzem zakrzywionej szabli i jak jego krew płynęła, aż zabarwiła całe morze na czerwono. - Stąd właśnie wzięło się Morze Czerwone – powiedziała, zadowolona z siebie. Chociaż oczywiście książę węży pochodził z zupełnie innego, bardzo odległego miejsca. Bóg jeden wie, od kogo usłyszała tę opowieść po raz pierwszy. Może od swojego ojca, zanim odszedł do innego cyrku. Jego miejsce zawsze było przy kotach, traktował je jakby to one, a nie Paulina, były jego dziećmi. A może od Stelli, która sprzedawała
popcorn i raczyła wszystkich barwnymi opowieściami, ukazując swoje połamane zęby. Może od podchmielonego Michela. W te noce, kiedy widziała mężczyzn chyłkiem opuszczających jego przyczepę, Michel snuł swoje historie, dopóki sen go nie zmorzył. Gustował zwłaszcza w takich, w których piękno mieszało się w równym stopniu z makabrą. Książki zagościły w życiu Pauliny, dopiero wtedy, kiedy poznała Daniela i osiadła w jednym miejscu na stałe. Simon potarł nasadę nosa kocykiem, tak jak to robił, kiedy był niemowlęciem. Pewnie ten gest zostanie mu na całe życie. Paulina nadal nie mogła się przyzwyczaić do wrażenia, jakie wywierał na niej widok jej własnych oczu, osadzonych w twarzy małego chłopca. Cień przesunął się za drzwiami. Daniel czekał w przedpokoju.
Miała dwanaście lat i siedziała na zderzaku przyczepy Airstream, mocno ściskając kolana, kiedy Michel powiedział: - Nie mogę zatrzymać zwierząt. Koszty utrzymania ich i transportu pogrążają nas. Czas przyznać otwarcie, że lepiej poradzę sobie z cyrkiem bez zwierząt. - Co z nami będzie? - Przeniesiecie się do większego cyrku – powiedział łagodnie. – Takiego z prawdziwego zdarzenia. Twój ojciec sobie poradzi. Zawsze znajdzie się miejsce dla nieustraszonego mężczyzny. Nie było jednak zbyt wiele miejsc dla odpowiednich dla dorastających dziewczynek. Zwłaszcza takich, które byłyby jak dom. - Chcę zostać. - Dobrze. – W tym prostym słowie Michela zawierała się cała otucha, której Paulina potrzebowała. Powiedział jej, że musiał błagać jej ojca i zaoferował mu niebotyczną sumę pieniędzy, żeby tylko nie zabierał jej z sobą. Znacznie później dowiedziała się od Lucii Russo, że to ojciec
poprosił Michela, żeby się nią zaopiekował i nawet chciał mu za to zapłacić, ale ten się nie zgodził. Zapytała go dlaczego. - Ponieważ powinienem był bardziej troszczyć się o twoją matkę – odpowiedział. – I dlatego, że tacy jak ja nie mają dzieci. Ale przede wszystkim dlatego, że tacy jak ja muszą sobie znajdować własne rodziny, a ja cię uwielbiam, moja rybko.
Po kolejnej migrenie Daniel zapytał Paulinę: - Tabletki nie działają? Siedział z łokciami na stole i przygryzał wargę. Nad uchem na jego włosach rysowała się wklęsła linia biegnąca wokół głowy – niewidzialna korona odciśnięta przez gogle ochronne. Gdyby chciała ją poczuć, musiałaby użyć środka lub brzegu dłoni. - Nie zażyłam ich tym razem – odparła. - Dlaczego? - Nigdy nie wiem, jak silny będzie atak. Czasem pojawia się jedynie ślepa plamka i tyle. – Lubiła też przypomnieć sobie, co to znaczy ból. A czasem zasługiwała na to jak na karę. - To nieodpowiedzialne z twojej strony. Posłała mu koci uśmiech. - Och, przecież mnie znasz. - Tak, Paulino, znam cię. Kiedy byli w łóżku, powiedział: - Wyjeżdżamy. Wyprowadzamy się stąd. Mam dość oceanu. Mam dość łodzi. A najbardziej mam dość tego zanieczyszczonego powietrza. - Dobrze – wyszeptała. Tak przyjemnie było, kiedy oboje dzielili swój niepokój.
- Sprzedam łódkę. - Jest twoja tylko w połowie, a Frank ją uwielbia. Ty przecież też. Nie będzie chciał sprzedać. Ani zresztą ty – powiedziała. Daniel znał Franka od zawsze, dobrze więc wiedział, że jego przyjaciel nie umiał się z niczym rozstać. - Masz rację. Zgoda. Sprzedam dom. - Nie, nie sprzedasz.
Śniła o zalaniu fabryki. Robotnicy stopili się z linią montażową, ich nogi zamieniły się w nogi jęczącego pasa transmisyjnego. Kiedy woda zaczęła się podnosić, ich usta przeobraziły się w szklane wizjery masek do nurkowania, okrągłe i przejrzyste. Mogła zaglądnąć do środka i zobaczyć pąkle obsiadające migdałki, każdy otwór niczym oko małej przypominającej paproć dłoni, która rozwijając się filtrowała oddechy i zapewniała przetrwanie. Wszystkie twarze wydawały się jej znajome, choć nie mogła sobie przypomnieć skąd. Może należały do mężczyzn, którzy zbyt długo przyglądali się jej, kiedy pracowała jako syrena. Może byli to przechodnie mijani na ulicach. Albo personel motelu w jakimś mieście, o którym już dawno zapomniała. Przez zalaną fabrykę przepłynęła łódź. Jej boki były chropowate i przezroczyste, bladożółte i pomarańczowe, jakby zrobione z pancerza jakiegoś skorupiaka. Nikt nie próbował się do niej dostać. Robotnicy nadal byli pochłonięci konstruowaniem skomplikowanej maszyny. Jedna za drugą ich maski zaczęły pękać. Uciekło z nich powietrze, a woda zabarwiła się na czerwono.
Paulina siedziała z Enolą na kolanach. Córeczka była na tyle mała, że można było trzymać ją jedną ręką. Wczesnym rankiem jej skóra niemal emanowała blaskiem. Jeszcze nie spalona słońcem, nie zamarynowana w morskiej wodzie, nie naznaczona – nic nie równa się z niemowlęciem. Paulina potarła policzkiem czarny puszek na główce Enoli. Ludzie tak często mówią o słodkim zapachu małych dzieci, ale tak naprawdę chodzi o ich włoski, o ich skórę i to,
jakie są w dotyku – ich niespotykana miękkość sprawia, że tak bardzo się je kocha. Paulina spojrzała na karty rozłożone przed nią w rzędach. - To mamusi. Wcześniej należały też do twojej babci, której nigdy nie poznasz. Nie przejmuj się tym. Ona była trochę samolubna, ale z pewnością by cię kochała. Zgarnęła karty jedną dłonią i podważając je paznokciami, podniosła z blatu. Ojciec powiedział jej kiedyś, że jej matka dotykając kart czuła, jakby przeskakiwały z nich iskry. Paulina nigdy tego nie doświadczyła. Obwiniała za to cekiny, syreni ogon, jak również swojego ojca, który płakał za każdym razem, kiedy się upił lub kiedy wyjeżdżali z jakiegoś miasteczka oraz przez cały lipiec. Wyrównała talię stukając nią o podłogę i podała je córce. - Teraz uważaj.
Pierwszym zapachem jaki pamiętała Paulina, była ostra mieszanina wazeliny i moczu wielkich kotów. Jej matka smarowała nogi grubą warstwą kosmetyku, aby lśniły podczas przedstawień. Jej ojciec spędzał więcej czasu z dzikimi zwierzętami niż z ludźmi i podobnie jak one wszędzie zostawiał swój zapach. Później pojawiały się kolejne wonie: lakier do włosów, goździkowe papierosy Michela, zepsuta farba do twarzy, wata cukrowa, prażone orzechy, smar, a kiedy byli w pobliżu oceanu – sól. Ona niwelowała każdy inny zapach – nawet odór lamparcich sików. Paulina spędzała godziny wąchając swoją skórę, aby ustalić, czy pachniała jak ojciec, czy jak matka, a może jak spaliny z Airstreama. A potem zabrakło jej matki. Utonęła i od tego czasu już nic nie pachniało solą. W wieku sześciu lat Paulina odkryła, że miała ten sam zapach, co mała szkatułka z laki i znajdująca się wewnątrz talia kart. Zapytała ojca, co to za zapach. - Tak pachną kłopoty i tajemnice – odpowiedział. On sam czasem pachniał dżinem – alkoholem do nacierania i sosną. Michel powiedział jej, że była to woń starego papieru i pleśni. Paulinie przywodziła na myśl aromat wanilii, kurz i mokrej ziemii. Na zapach Michela składała się brylantyna Wildroot i woda kolońska. Kiedy Paulina podrosła, sama zaczęła smarować wazeliną swoje ręce, usta, całą górną połowę ciała, aby woda w zbiorniku nie wysuszyła jej skóry. Nawet po całym wieczorze spędzonym w wodzie, nadal czuła ten zapach na sobie. Zastanawiała się, czy nie rozpływa się we
wspomnieniu swojej matki i czy owo wspomnienie może ją zupełnie pochłonąć i po prostu przejąć jej ciało i traktować jej jak płaszcz lub codziennie na nowo zszywany ogon syreny. Michel wyjaśnił jej czym były karty i jak wiele znaczyły do jej matki. Wiedziała, że ojciec nigdy ich nie dotykał, ale też nie chciał się ich pozbyć. Leżały na dnie walizki razem z białym kostiumem kąpielowym wyszywanym cekinami, poplamionym aktem ślubu wydanym w Reno oraz zdjęciem jej rodziców, którzy byli na nim tak młodzi, że dostrzegała siebie w ich twarzach. Kiedy jej ojciec odszedł wraz ze swoimi kotami, walizkę zostawił córce. Miała wówczas dwanaście lat i pociągały ją kłopoty i tajemnice. Otworzyła szkatułkę.
Paulina nosiła Enolę na biodrze, zadowolona z tego, jak ciąże zmieniły jej ciało, robiąc miejsce dla jej dzieci, oraz z lat pływania, które wyrobiły jej mięśnie, aby mogła je wnosić po krzywych schodach wiodących z plaży nie potykając się i bez obawy, że je upuści. Simon pobiegł przodem. Spodziewała się, że zaczeka na nią na górze, ale pobiegł prosto do domu. Na klifie widniała duża, znajoma sylwetka. Enola przywarła do jej ramienia, kiedy wchodziły na górę. - Mówiłam, żebyś twego nie robił – powiedziała. – Najpierw prosiłam, później ci zabroniłam. Nie możesz cały czas mi się przyglądać, już nie. To się musi skończyć. - Nie przyglądałem ci się, przysięgam. Szedłem na ryby. – Frank wskazał ruchem głowy wiadro, z którego wystawała wędka. - Koniecznie teraz? - Ryby biorą teraz. Co miałem zrobić? Co chcesz, żebym ci powiedział? Nie wiedziała. Oparła się o barierkę. Mokry kostium kąpielowy przylgnął do drewna i drzazga ukłuła ją w plecy. Smutny wygląd Franka odzwierciedlał to, jak przykro było Paulinie. Jeszcze gorzej byłoby jednak minąć go bez słowa – mogłoby to wzbudzić czyjeś podejrzenia. W końcu sobie poszedł. Czekała, żeby zobaczyć, czy tym razem za nim zatęskni.
- Myślę, że powinniśmy sprzedać dom - - powiedział Daniel. - Nie. - Źle się tutaj czujesz. Czytałem w gazecie artykuł o jakości powietrza. U nas jest najgorsze. Cały smog z miasta, wszystkie zanieczyszczenia z Connecticut – wszystko to zwiewa do nas i my tym oddychamy. Już lepiej by było, gdybyśmy mieszkali na parkingu. - Mam dość przeprowadzek. - Ale przecież mieszkaliśmy tylko tutaj. - Ja mieszkałam już wszędzie. Podatki. Daniel sięgnął po ten argument. Podatki, jedna z tych głupich spraw w życiu zwykłych ludzi, z którą wiązała się robota papierkowa, przekleństwa, faktury i dziwny kodeks honorowy wymagający uczciwości, kiedy wszystko w tobie krzyczało, żebyś kłamał na potęgę. Zdaniem Daniela Paulina tęskniła za żywą gotówką, za drobną kradzieżą, za handlem wymiennym. Naszywanie cekinów w zamian za lekcję tarota, dodatkowe słodycze lub pokaz makijażu. - To, że ty nie mieszkałeś nigdy poza Napawset, nie oznacza, że ja nie mam dość przeprowadzek – powiedziała. - Naprawdę mam to powiedzieć na głos? - Wolałabym, żebyś tego nie robił, ale przecież ci nie zabronię. W tym momencie Enola zaczęła płakać. W głowie Pauliny niczym echo odezwał się pomruk migreny. Bóle głowy są jak szpaki. Mogą przysiąść gdzieś zupełnie spokojnie, ale wystarczy jeden żołądź, aby całe stado poderwało się w niebo. Drzwi do pokoju Simona otwarły się. Były takie chwile, kiedy Paulina czuła, że odpowiedzialność jest śmiertelną chorobą. Zostawiała Daniela siedzącego przy kuchennym stole i obgryzającego w zapamiętaniu paznokieć. Później Daniel pocałował jej włosy. Szczerze przeprosili się nawzajem. Daniel pachniał smażonym stekiem, który zjedli na kolację, płynem po goleniu i mydłem Irish Spring. Paulina
głęboko wdychała ten zapach. Jego dłoń pod jej piersią, jego ramię przyciągające ją mocno, jego ciało przywierające do jej pleców. W ciszy, kiedy Daniel kochał ją najbardziej, w Paulinie budziła się przewrotna chęć, żeby go złamać, żeby wyjawić mu wszystkie sekrety i przekonać się, czy nadal będzie ją kochał. Pragnęła ciosu, jakim byłaby jego odrzucenie i świadomość, że był tak samo zły jak ona. Obróciła się na bok, przycisnęła twarz do jego obojczyka i polizała jego skórę. Była słona, ale nie jak ocean, raczej jak klif, jak skała, jak ląd. Czasem kobieta kocha się z mężczyzną, aby poczuć coś innego niż trudy życia. Czasem dlatego, że mężczyzna wygląda tak dobrze, że chce go wypróbować. Innym razem ponieważ jest on ojcem jej dzieci, zbudował jej dom, kocha ją i opatruje jej rany, które nieprzerwanie krwawią. Czasem kobieta kocha się z mężczyzną, ponieważ jest rozdarta i łącząc się z nim, ponownie staje się całością. Kiedy zasnął, poszła do kuchni i rozłożyła karty na stole, całą talię, aby zobaczyć wszystkie wizerunki i odczytać ich symboliczne znaczenia, tak jak niegdyś czyniła to jej matka. Światło kuchenne skąpało je w zielonej poświacie. Paulina bez trudu wyobraźnia je sobie pod wodą w światłach cyrkowej rampy, unoszące się wokół niej, kiedy wstrzymuje oddech wykonując swój numer syreny. Michel zapoznał ją ze znaczeniem kart. W jej wspomnieniach tarot był nieodzownie związany z obrazem jego siwiejącej głowy, pochylonej nad jakimś rozkładem. Dotknęła stopy Głupca. Jakże okropnie zostać uwiecznionym w momencie tuż przed upadkiem z klifu. Stuknęła opuszkiem palca wykonany tuszem rysunek. Czy nadszedł w końcu czas, żeby poczuła papier? Nerwy odrastają. Nie zawsze, ale zdarza się. Może to zająć całe dziesięciolecia. Od lat nie przyszywała już cekinów. Zamknęła oczy i była pewna, że gdyby tylko zechciała, mogłaby policzyć dni i godziny, które upłynęły odkąd ostatni raz ukłuła się igłą w palec. Zebrała karty, wyrównała je, potasowała i przełożyła. Mamo, potrzebuję porozmawiać z tobą. Królowa Kielichów. Komunikacja. Mamo, mam syna i córkę. Już nie jeżdżę z miejsca na miejsce.
Gwiazda. Woda wlewająca się do jeziora pod czujnym okiem nieba. Mamo, co się dziej, kiedy przestajesz jeździć z miejsca na miejsce? Dziesiątka Mieczy. Katastrofa. W salonie za plecami Pauliny jej mały synek przyglądał się jej. Wyczuła jego cichy ruch. Złożyła karty i schowała je pod jedną z lnianych serwetek, które dostali z Danielem jako prezent ślubny. - Powinieneś już spać. - Śpię. - W takim razie, chodź tu do mnie, śpiochu. Opowiedz mi, co ci się śni. - Śnił mi się pan, który mieszka w rzece, ale nie jest człowiekiem, bo jest kaczką, albo wężem. Tak, był wężem, dlatego odciąłem mu głowę.
Na plaży ćwiczyła z Simonem pływanie. Miał nadzwyczaj dobry styl, jak na swój wiek, ale tracił jeszcze równowagę. Najtrudniejsze jest przekonać ciało, żeby rozluźniło mięśnie szyi, że woda i tak je utrzyma, a zwierzęca strona człowieka nadal pamięta, jak nie utonąć. Paulina pozwalała mu pluskać się na płyciźnie, podczas gdy zanurzała stópki Enoli w wodzie. Szkoda, że z niemowlętami trzeba być tak ostrożnym. Woda w zatoce musiała mieć odpowiednią temperaturę i być zupełnie spokojna. Wszystko, co dawało wodzie życie, było niedopuszczalne dla małych dzieci. Głęboko w pamięci Pauliny znajdowało się wspomnienie ostrego, metalicznego zapachu miejskiej wody, mineralny posmak, jaki miała w Saratoga Springs, kiedy nurzała się w niej, jeszcze zanim nauczyła się chodzić. Łykała powietrze i wodę jednakowo – bez lęku. Raz, na mgnienie oka rozluźniła swój uchwyt. Woda uniosła Enolę, a jej tłuste nóżki zaczęły wierzgać, jakby pływała. Aż zapiszczała z zachwytu. „No proszę, mój ptaszku, no proszę!”. Włożyła Enolę na chwilę do nosidełka, żeby móc na chwilę zanurkować. W wodzie usłyszała głos: Są wspaniałe, Paulino.
Jesteś tutaj, pomyślała Paulina. Nigdy nie ma cię, kiedy jesteś mi potrzebna. Minęły lata odkąd po raz ostatni słyszała ten głos. Kiedy żywi zaczęli liczyć się dla niej bardziej niż umarli? Osuszyła się ręcznikiem. Na dole schodów stała Leah McAvoy trzymając za rękę swoją córeczkę. Alice odziedziczyła po matce połyskujące rude włosy, a po ojcu oczy i kształt podbródka. - Hej, Paulino. Czy mogłabyś popilnować Alice przez chwilę? - Nie ma problemu – odpowiedziała. - To nie zajmie mi dużo czasu. Mam kilka spraw do załatwienia, a ona akurat przechodzi przez wiek, kiedy ma się chorobę lokomocyjną. Wiesz, jak to jest. - Och, nie musisz mi mówić. Paulina nigdy nie cierpiała na chorobę lokomocyjną. Zasypiała na wyboistych drogach, w pociągach, czy w przyczepie, która zawsze miała przynajmniej jedną przebitą oponę. Do snu kołysały ją nerwowe stąpanie słoni i niespokojne ruchy dzikich kotów. Później, kiedy w cyrku Lareille nie było już zwierząt, zdarzało się, że Paulina, zmęczona po występie, zasypiała unosząc się na wodzie w zbiorniku syreny. Spędzała w nim tyle czasu, że jej wewnętrzne ucho przystosowało się do tego i bez problemu utrzymywała równowagę w wodzie, w samochodach, w pociągach i na grzbietach zwierząt. Zdecydowanie trudniej było jej stać w bezruchu, ale Paulina cały czas pragnęła przywrzeć do ziemi, nawet jeśli miałoby jej być niedobrze. - Popilnuję Alice, to żaden problem. Simon wybiegł z wody na spotkanie swojej przyjaciółki, rozbryzgując za sobą piach i drobne kamyczki. Nikt ze zgromadzonych na plaży, a w szczególności dzieci Pauliny, nie znał jej prawdziwego oblicza.
Paulina próbowała nauczyć się szybko pisać na maszynie. Kiedy czuła się niespokojna i bezsilna, potrzebowała się czymś zająć, a praca sekretarki wydawała się być w zasięgu jej możliwości. Jeśli tylko by się postarała, mogła sprawić, że kartki papieru będą latać. Daniel kupił
jej piękną używaną maszynę Smith Corona. Wyczyścił, ją, naoliwił i założył nową taśmę, ale Paulina albo naciskała klawisze za lekko palcami lewej dłoni, albo tak mocno, że się zacinały. „F” utknęło między „D” i „G” i można było je rozdzielić jedynie wsuwając po nie paznokieć kciuka. Klawisz rozciął jej skórę. Teraz pachniała krwią, tuszem i smarem. Tak powinna pachnieć, to był jej zapach, zapach jej męża i użytecznej maszyny. Między uderzeniami w klawisze słyszała fale bijące o klif i starała się pisać szybciej, żeby zagłuszyć ten dźwięk. Danielu, zwróciła się do klawiszy, muszę z Tobą porozmawiać. Maszyna nie odpowiedziała. Klawisze nadal się zacinały. Nie było sensu szukać ludzi w przedmiotach. Mogła nadal mieć swoje pudełka z cekinami, igły i te cholernie głupie kostiumy, ale nie przywołałoby to Michela, ani atmosfery cyrku do jej domu. Nic nie mogło zapełnić pustki. Michel powiedział jej kiedyś: „Jedną z zalet naszego koczowniczego trybu życia jest to, że tworzymy nowe rodziny, zabieramy je ze sobą, a w odpowiednim czasie pozwalamy im odejść”. Wygładzał swoją kamizelkę, sprawdzając cekiny przed występem. Paulina poczuła przypływ absurdalnego wręcz uwielbienia dla Michela, dla jego srebrnych włosów poprzetykanych ostatnimi, blaknącymi, czarnymi pasemkami. „Pewnego dnia, kiedy będziesz tego potrzebować, pozwolisz mi odejść. Odeślę cię z uśmiechem, ponieważ będziesz na to gotowa”. Tamtego lipca zawędrowali do Napawset i Paulina poznała Daniela. Był ciepły i czuła się przy nim bezpieczna, pragnęła nigdy nie opuszczać jego objęć. Nie czuła, jakby zostawiała cyrk za sobą, ale jakby jej ręce rozciągały się tak mocno, że aż wyrywało jej barki.
Daniel położył dłoń na głowie syna, obrócił go dookoła jak śrubę. - Do łóżka. Natychmiast – powiedział i popchnął go delikatnie w kierunku przedpokoju. - Chcę jeszcze jedną opowieść. - Były już dwie, kiedy układałem cię do spania. Nie ma żadnych bajek dla małych chłopców, którzy podglądają dorosłych. - Nie jestem mały.
Simon odszedł szorując antypoślizgowymi spodami swoich skarpetek o dywan, co go naelektryzowało i w powietrzu słychać było nikłe trzaski. Daniel zajął swoje miejsce w drzwiach, zaglądając do kuchni, gdzie siedziała jego żona. Paulina była odwrócona do niego plecami, jej długie włosy spływały jej po plecach, zakrywając ramiona, po których było widać, że ostatnio nie dojadała. Daniel nie widział kart, ale słyszał, jak kładła je na stole, a następnie dotykała je opuszkiem palca. Kiedy się poznali, uwielbiał jej włosy, ponieważ były częścią niej, której stale przybywało. Każdego dnia było jej więcej do kochania. Powiedziała mu, że rosną ponad centymetr na miesiąc, z lewej strony szybciej niż z prawej. Co miesiąc przybywał nowy centymetr Pauliny do odkrywania i tak miało być już do końca. Wówczas Daniel nie domyślał się nawet, że miał nadejść taki czas, że pragnął ściąć jej włosy, ogolić ją na łyso, żeby tylko przestała się przed nim ukrywać. - Paulino, jest w pół do trzeciej nad ranem. Odłóż karty i chodź do łóżka. Brak odpowiedzi. Ponowił swoją prośbę, tym razem podchodząc do niej. Paulina rozkładała karty, zbierała je i ponownie rozkładała, jakby była w kuchni zupełnie sama. Daniel był tak sfrustrowany, że chciała wrzasnąć Jestem tu! Ale lubił myśleć o sobie, jako o kimś, kogo ego znikało, kiedy chodziło o Paulinę. Po części to właśnie sprawiło, że się w niej zakochał – nagły zanik jego własnej osoby. Mógł przecież złapać ją za ramię i nią potrząsnąć, ale wtedy stałby mężczyzną, który szarpie swoją żonę. Tego się już nie cofnie. Wsunął palce w jej włosy, położył dłoń na jej ramieniu i delikatnie je ścisnął. - Wystarczy na dziś. Musisz się już położyć. Pocałował ją w czubek głowy, poczuł jej cięgle wydłużające się włosy i powstrzymał się, żeby nie zacząć krzyczeć. Jeśli porwie się asystentkę cyrkowego magika, życie mija w ciągłej obawie, że ona zniknie. Daniel spodziewał się tego. Paulina znikała wielokrotnie przed narodzinami Simona i tuż po nich. Daniel budził się i znajdował liścik: „Pojechałam zobaczyć, jak się ma Michel. Kocham cię”. Pamiętał Michela jak przez mgłę, jako jednego z tych mężczyzn, którzy z wiekiem nie starzeją się, ale stają się coraz bardziej dystyngowani i których włosy srebrnieją, a nie siwieją. Szczupły, nosił czerwoną kamizelkę naszywaną cekinami i muszkę, jakby to była jego druga
skóra. Na twarzy miał głębokie zmarszczki, charakterystyczne dla kogoś, kto pracował swoją twarzą. Daniel nie miał wątpliwości, że Michel potrafił się o siebie zatroszczyć i nie trzeba było się o niego martwić. Nie potrafił jednak myśleć o nim bez zazdrości. Daniel pragnął, żeby to o niego Paulina się niepokoiła i żeby za nim tęskniła, ale bez konieczności opuszczania jej, co motywowałoby tę tęsknotę. Kiedy Paulina wyjeżdżała, liczył każdy oddech i bezustannie myślał o skrzyni, w której znikała podczas przedstawień. Ponowne zjawienie się było najważniejszą częścią sztuczki. W końcu przestał zamartwiać się, że Paulina za którymś razem nie wróci. Bardziej zaczęło go niepokoić wspomnienie przedstawienia, w którym dawała się przeciąć na pół. Wczesnym rankiem, kiedy dzieci jeszcze spały, kiedy Paulina myślała, że jej mąż również pogrążony jest we śnie, chodziła pływać w wodach zatoki. Nie zdawała sobie sprawy, że jej brak wybudzał go, że schodząc z łóżka wywoływała trzęsienie ziemi. Kiedy wracała do niego pachniała solą morską i wodorostami. Czasem nadal miała włosy związane na czubku głowy. Starała się ich nie zmoczyć. Nie chciała, żeby Daniel wiedział o jej porannych eskapadach. Jeśli poślubi się cyrkową syrenę, życie mija w ciągłej obawie, że ona odpłynie. Praca na prasie dziurkującej była bezmyślna. Tygodniowy kontrakt na części sanitarne oznaczał od czterdziestu do pięćdziesięciu godzin pracy na prasie i trzy pary porwanych rękawic ochronnych. Zawsze coś się przez nie przebijało. Ktoś zawsze się zranił. Lanney złamał sobie nadgarstek grając w piłkę i nie można było znaleźć za niego zastępstwa, więc Daniel wyrabiał jego godziny. To wystarczyło, żeby mieć wypadek. Był to jednak dodatkowy zarobek nie do pogardzenie, choć podczas nadgodzin dopadały Daniela nieprzyjemne myśli. Enola powinna już sypiać lepiej. W jej wieku Simon spał na medal. Z kolei Simonowi trzeba było kupić nowe buty. Był taki cichy. Ciche dzieci były dla Daniela w porządku. Rozumiał je. Jeśli chodzi o niemowlaki, to Daniel zdążył już zapomnieć, że po nieprzespanych nocach czuł się, jakby był pijany. Daniel włożył długą, stalową sztabę do maszyny, sprawdził, czy wszystko było w porządku, zasunął, nacisnął przycisk i pociągną lewar. Włożył następną sztabę. Sprawdził, zasunął, nacisnął, pociągnął. Kolejna sztaba. Godziny spędzone na nogach powodowały, że kołysał się, żeby ulżyć kręgosłupowi. Zgiął kolana i przenosił ciężar z nogi na nogę, wyobrażając sobie, że był na swojej łódce Windmill i naciągał żagle wyścigowe. Mógł sprzedać łódkę. Mógł poprosić Franka, żeby odkupił jego połowę i za te pieniądze pojechać gdzieś z dziećmi i Pauliną, przynajmniej na jakiś czas. Powiedziała, że nie chce już
podróżować, ale osiadły tryb życia również jej nie służył. Połowa łódki to był prezent od Franka. Prośba o wykup mogła pogorszyć ich wzajemne stosunki, ale przecież prezent nie powinien być kamieniem u szyi. Cierpki zapach towarzyszący spawaniu skutecznie zniechęcił Daniela do zjedzenia lunchu. Podczas przerwy zadowolił się dwiema kawami w towarzystwie Manzo, mając nadzieję, że kofeina i śmietanka nakręcą go na resztę dnia. Manzo miał trzy przyjaciółki i dwoje dzieci. Kobiety żyły ze sobą w zgodzie, ale za to dzieci nienawidziły się nawzajem.
Daniel obudził się i zobaczył Paulinę w pozie jogina, rozkładającą tarot na podłodze sypialni. Tym razem dobrze przyjrzał się kartom. Ciemne kolory z przewagą czerni. Na jednej z nich widniał budynek, przez okno którego wypadał jakiś nieszczęśnik. Paulina szeptała do siebie i do kart. Przysłuchiwał się temu, aż poczuł się niezręcznie. - Paulino? - Enola ma gorączkę. Śpij, ja i tak się już obudziłam. - Chcę sprzedać Windmill. Sprzedajmy ją. Możemy gdzieś wyjechać na jakiś czas. Tęsknisz za Michelem, prawda? Zabierzmy dzieci i odszukajmy go, ruszmy w drogę na tydzień lub miesiąc. Kiedy Daniel zobaczył Paulinę po raz pierwszy, musiał patrzeć do góry. Unosiła się w szklanym zbiorniku, zawieszona w wodzie, która mieniła się jak rozgwieżdżone niebo. Teraz byli starsi, on pochylał się nad nią, nie dzieliło ich szkło, a mimo to Paulina nadal wyglądała jak dzieło sztuki. - Okej – powiedziała. - Mówię poważnie. Sprzedam łódkę. - Jasne. - Możemy odwiedzić Michela. - Nic nie wiesz o życiu z dziećmi w drodze. To prawda: nie wiedział.
- Twoje własne dzieci, dzieci członków trupy są w porządku. Znasz je, spędzasz z nimi czas, jesteś w stanie wybaczyć im niemal wszystko, bo w pewien sposób wszystkie są twoje. I szybko się dostosowują. Ale dzieci ludzi z zewnątrz, to zupełnie inna sprawa. Nikt ich nie kocha, ponieważ są obce. Nie powinno ich w ogóle być. Pojawiają się i szybko znikają. Tak to wygląda. - Nie mówiłem, że zostaniemy w cyrku – powiedział, choć przez krótką chwilę tak właśnie myślał. Z korytarza dobiegł ich kaszel. Simona, nie Enoli. Nasłuchiwali, czy rozkaszle się na dobre. Daniel żałował, że nikt mu nie powiedział, zanim zdecydował się na dzieci, że zawsze będzie temu towarzyszyło jakieś napięcie. Było cicho. - To twoje dzieci, nasze dzieci. Poradzą sobie. Nie jesteś obca – odparł. - Teraz już jestem. To jest w porządku. Mam ciebie i dzieci. Jestem górą. Daniel ponownie zapadł w sen, ponieważ piąta rano była zdecydowanie za wczesną porą i śnił o tym, że naprawdę chciał sprzedać łódkę.
Daniel sprawdzał, zasuwał, naciskał i ciągnął. Wkładał sztabę. Tymczasowy pomocnik zjawił się pijany i trzeba było odesłać go do domu. Daniel wziął nadgodziny na prasie. To nie było takie złe, jeśli tylko zdało się na pamięć ciała. Jak robiło się coś wystarczająco długo, zapomina się w ogóle, że kiedyś się tego nie potrafiło. Tak samo było z obsługą prasy. Wyobrażał sobie, że jego ręce tasują karty, tak jak robiła to Paulina, ale nigdy nie był tak zwinny. Miłość między małżonkami powinna blaknąć. Widział to na przykładzie swoich rodziców, którzy nigdy nie dotykali się naprawdę, a wszystkie ich rozmowy składały się na jedną pozornie niewinną kłótnię, ale w ich spojrzeniach kryły się ostrza. Widział to wśród swoich przyjaciół. Frank i Leah dobrze się ze sobą czuli. Ich związek stanowił przyjaźń na całe życie: byli dla siebie nawzajem jak składnik, o którym nie wiedzieli, że im go brakuje, dopóki go nie znaleźli. Mogli na sobie polegać i byli sobie niezbędni, ale nie było między nimi ognia. Ani cierpienia – Daniel wmawiał sobie, że dobrze czasem cierpieć.
Bolało go, kiedy patrzył na swojego syna i widział w jego twarzy oczy Pauliny. Tak samo było, gdy przyglądał się Enoli, która nawet jako noworodek umiała wstrzymać oddech i lubiła zanurzać głowę pod wodą podczas kąpieli. Powinno było go to przestraszyć. Każdy dobry ojciec, natychmiast wyciągnąłby dziecko z wody, oklepał mu plecki i trzymał z daleka od wody całymi tygodniami. Zamiast tego Daniel po prostu obserwował, dostrzegając w swojej córce Paulinę – cyrkową syrenę. Na początku spodziewał się, że będzie mógł dojrzeć w dzieciach siebie i swoje odruchy, albo przynajmniej tę samą reakcję na zbyt jasne światło. Zamiast tego znalazł jedynie wariacje na temat swojej zony. Paulina chorowała przez życie w bezruchu, jakby była w żałobie, ale nie chciała się do tego przyznać. Jak miał to naprawić, jeśli ona ni chciała się mu zwierzyć? Mogli spróbować w nowym miejscu. Przecież dla niej ucieczką były właśnie nowe miejsca. Dla niego raczej ludzie, ale mógł i chciał spróbować. Sprawdził, zasunął, nacisnął, pociągnął i oddał się rozmyślaniom o tym, jaka Paulina wychudła karmiąc Enolę. Dwukrotnie Daniel widział jak rozkwitała i jak pojawienie się dzieci sprawiało, że powoli znikała. Zasunąć. Nacisnąć. Pociągnąć. Włożyć kolejną sztabę. Metal się zaklinował. Daniel nacisnął wyłącznik awaryjny. Plątanina żelaznych opiłków zablokowała jedno z kół prasy. Cienki brzeg stalowej sztaby wciął się głęboko. Ani zator ani ostrze nie ustępowały.
Kiedy Daniel wrócił do domu zastał Paulinę na kanapie z rękoma na głowie, jakby pozowała do obrazu. Śpiąca Enola leżała na niej, a z jej ust spływała ślina, zabarwiając białą sukienkę Pauliny na szaro. Simon siedział na podłodze otoczony książkami. - Mów cicho – powiedziała. - Głowa? - Zaczyna się. - Wzięłaś tabletki?
- Tak. - Przyniosłem mamie wodę – powiedział Simon. Na podłodze obok kanapy stał maleńki papierowy kubeczek. - Dobrze się sprawiłeś, kolego. Daniel pochylił się, pocałował Paulinę w policzek i wziął od niej Enolę. Musnęła lewą dłonią jego czoło, nos i policzek. - Potrzebujesz czegoś? - Tylko chciałam się ci przyjrzeć – powiedziała. – Czasem łatwiej jest coś poczuć, a czasem nie.
Simon zaniósł książki do swojego pokoju i ułożył je w nierównych stertach na łóżku. Daniel znalazł go z nosem wciśniętym między strony. Naliczył czternaście książek, z czego żadna nie była dla dzieci. Wszystkie miały plastikowe, biblioteczne oprawki, które teraz leżały na podłodze. - Co porabiasz, Simon? - Mama zabrała nas dziś do biblioteki. Chciała poczuć zapach papieru. Powiedziała, że najlepiej pachną stare książki. Jak wanilia i grzyby. Chcę zobaczyć, czy potrafię wywąchać wiek książki. Daniel przyglądnął się tytułom i nie znalazł nic zagrażającego. - Będziesz musiał założyć oprawki z powrotem. Bibliotekarz bardzo by się zdenerwował, gdybyś tego nie zrobił. Plastik chroni książki. Jego syn obrócił się na plecy i uśmiechnął do sufitu. - To nieprawda. Plastik chroni ludzi przed książkami – przewertował strony książki, nadal trzymając w niej nos. – Będę miał tysiące, tysiące książek bez plastiku. - Ile lat ma ta, którą przeglądasz? – zapytał Daniel. Simon wciągną powietrze przez zakatarzony nos.
- Dwadzieścia osiem – odpowiedział. - Tak? Skąd wiesz? - Bo pachnie jak piwnica i ciasteczka. Kiedy Simon zasnął, Daniel nałożył oprawki na książki i ułożył je równo. Sprawdził wewnętrzną stronę okładki tej, którą oglądał Simon. Naprawdę miała dwadzieścia osiem lat. Simon mógł to zobaczyć, ale Daniel miał silne przekonanie, że tak nie było.
Paulina obudziła się, kiedy Daniel niósł ją do sypialni. - Och, nie musiałeś. Na kanapie nie jest źle. - Tak, ale na kanapie nie ma mnie koło ciebie. - Jesteś dla mnie za dobry – powiedziała. Od jakiegoś czasu zaczęła wypowiadać te słowa na poważnie, jakby bardzo chciała go do tego przekonać. - A ty dla mnie. W łóżku objęła go nogą. Daniel zasnął opowiadając sobie w myślach historię ich spotkania, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale bez powodzenia. Dziewczyna w zbiorniku na wodę, jej oczy i usta skrzyły się, ogon syreny wyglądał na niej jak prawdziwy, a Daniel liczył minuty w oczekiwaniu, aż wynurzy się po oddech. Jej włosy unosiły się wokół niej, jakby pod wodą wiał wiatr. Danielowi aż zapierało dech, kiedy pasma włosów rozsuwały się i ukazywała się jej twarz. Jej ogon odbijał światło tak, że wyglądał, jakby był zrobiony z wody. Leżał na niej idealnie, jakby stanowił jej część. Ktoś uszył ten ogon, ktoś, kto znał skórę dziewczyny tak dobrze, że potrafił odtworzyć ją z materiału i nici. Poruszała nim tak wprawnie, że Daniel spodziewał się niemal że pod łuską dojrzy zarys rybich ości. W tym momencie jej włosy rozsunęły się, ukazując jej małe usta. Po chwili jej oczy. Żółtawe, jak suszone kwiaty. Zauważyła go. W jego głowie pojawiła się niespodziewana myśl Ona jest prawdziwa. Razem z nią liczył oddechy. Przyłożył dłoń do zbiornika. Jakiś osiłek próbował go odciągnąć, ale on się nie dał, czekając, aż syrena zaczerpnie oddech, aż je dłoń spotka jego po drugiej stronie szyby. Nadal czekał.
Obudził się w środku nocy i zobaczył, że się mu przyglądała. - Lepiej z twoją głową? - Doskonale – powiedziała. - To dobrze. - Muszę pamiętać, żeby częściej oddychać. - To jakbyś chciała pamiętać o mruganiu. To od nas nie zależy. Kiedy występowała jako syrena, bała zaledwie pięć oddechów na godzinę. Powiedziała Danielowi, że to właśnie ciśnienie, woda i światła były przyczyną jej migren.
Daniel zasną ponownie, a Paulina szepnęła mu do ucha: „Danny, jesteś dobrym, porządnym człowiekiem. Kocham cię.” Kiedy wychodził do pracy, słyszał, jak rozkładała karty na podłodze sypialni: cichy szelest papieru i jej szept. W południe przy prasie, kiedy kolana zaczęły mu dokuczać, próbował przypomnieć sobie, co mówiła. Pytała swoją matkę. Miała talię tarota, którą używała, kiedy wróżyła innym ludziom, Frankowi, Leah, a nawet od czasu do czasu jemu. Były to zwykłe, laminowane karty, które kupiła w księgarni. Takie wróżby robiły wrażenie imprezowej sztuczki – bardzo dobrej imprezowej sztuczki. Natomiast rankiem, w nocy i wtedy, kiedy chciała porozumieć się z matką, używała kart, które trzymała w szkatułce w górnej szufladzie komody. Były stare, zniszczone i pachniały tak, jak Simon twierdził, że pachną stare książki: jak piwnica, ciasteczka, ocet, jak miejsce, w którym nie powinno się być.
Daniel nie poczuł, kiedy prasa przebiła jego rękawiczkę. Żadnego nacisku, jedynie uderzenie oślepiającego gorąca. Tarcie a następnie uderzenie. Z jednej strony skórzana rękawica, smar i metal, a z drugiej ciało, mięśnie i kości. Pewnie wyrwał się mu krzyk. Kolana się pod nim ugięły. Ból płynął przez jego dłoń, nadgarstek, ramię, rozlewając się po całym ciele, wywołując fale zimna.
Narzędzia upadły na podłogę. Ktoś nadbiegł. Pasy metalu zaczęły się skręcać, piętrzyć i wcinać w prasę. Kątem oka Daniel dostrzegł, jak Tim Banderlee wcisnął awaryjny wyłącznik. Świat przed jego oczyma spurpurowiał. Ktoś próbował uwolnić jego rękę, ale ta tkwiła wewnątrz maszyny, która przeszyła jego palec, ale go nie odcięła. Utknął, był przytwierdzony do niej. Kiedy Tim spróbował pociągnąć, zwierzęce wycie, które wydobyło się z Daniela, przestraszyło go „Jezus Chryste”. Banderlee zadzwonił po kierownika piętra. Przełączyli maszynę na sterowanie ręczne i rozebrali ją na tyle, żeby móc wyciągnąć dłoń Daniela. Ten ból był zdecydowanie gorszy. Pamiętał, jak uniesiono mu rękę nad głowę. Ktoś – Curtis? – zawołał: - Uważajcie, zaraz zemdleje! Rocco złapał go. Daniel czuł, jakby miał w uszach wodę, dużo wody, przez którą nie słyszał, a wszystko go kłuło i tętniło. - Hej, wszystko w porządku, kolego? - Tak. Nie. Myślę, że moja żona jest chora – powiedział. Jego głos brzmiał obco. - Okej, Dan. Zadzwonimy po nią – powiedział Rocco. – Tim, trzymaj jego rękę wysoko i nie pozwól mu patrzeć.
Paulina przyjechała na oddział nagłych wypadków. Ścisnęła jego zdrową rękę. Od teraz miał zdrową rękę. Tyle wiedział. - Cześć, śpiochu. Światła na suficie rozpływały się. Paulina znów wyglądała, jakby była z wody. - Spieprzyłem sprawę, prawda? - Wcale nie – odpowiedziała.
- Gdzie dzieci? - U Franka i Leah. - Chłopaki powiedzieli mi, żebym nie patrzył. - Powinieneś popatrzyć – powiedziała. – Dzięki temu poczujesz się lepiej. Jestem przy tobie. Udało mu się to w kilku spojrzeniach: najpierw dojrzał zaledwie ramię, później odważył się i dotarł wzrokiem do nadgarstka, aż w końcu popatrzył na wielki bandażowy opatrunek na końcu reki. Odcięto mu rękaw koszuli i nie miał czucia poniżej łokcia. Skóra była ciepła, ale jakaś obca, jak nie jego. Jakby była z plasteliny, z czegoś co dopiero należy uformować. - Nie czuję ręki. - Dali ci zastrzyk, żeby zablokować nerw – powiedziała i dodała, że straci palec. – Nawet nie cały, choć w większości. Co się stało? Próbował znaleźć słowa. Chciał powiedzieć coś o tym, że nie będzie mógł przez jakiś czas pracować. - Moja obrączka – wydusił w końcu. Pewnie została sprasowana z metalem, wraz z jego rękawicą, ciałem i kością. Nawet pot sprawiał dziwne uczucie: zimny i lepki z prawej strony, a z lewej łaskoczący. Kiedy ponownie uruchomią prasę, kawałki jego obrączki i jego ciała znajdą się w obrabianym metalu. Małe cząsteczki jego ciała będą wszędzie. - Rozcięli ją, kiedy tu trafiłeś – powiedziała. – Mam ją w torebeczce. Damy ją do naprawy. Paulina przysunęła krzesło do łóżka tak blisko, jak się dało. Nachyliła się nad nim. Dotknęła jego nosa opuszkiem palca lewej dłoni. Dotknęła jego czoła, ust i przesunęła palec w dół po jego ramieniu, aż dotarła do miejsca, w którym zdawał się znikać. - Hej, to tylko palec. Ja nie mam w swoim czucia – powiedziała. Daniel nic o tym nie wiedział. - Dlaczego?
- Od zszywania tego cholernego rybiego ogona – odpowiedziała. - Dużo szyłaś? - Więcej godzin niż mogę zliczyć. Środek, którego używaliśmy do mycia zbiornika sprawiał, że woda rozpuszczała nici. – Przechyliła się przez barierkę łóżka. – Mogę przytulić się do ciebie? Pokiwał głową. Przylgnęła do jego boku. Wiedział, jak musieli wyglądać z góry: zmartwienia zakochanej pary, słodkie głupstwa, których ludzie tak zazdroszczą. W środku czuł zamęt, jakby był pod wpływem morfiny, jakby był spragniony, jakby go bolało. - A twoja skóra? Jak to się stało, że woda nie rozpuściła twojej skóry? - Wazelina – powiedziała. Zakochał się w niej ponieważ błyszczała, ponieważ broniła się przed wodą, ponieważ naszyła w życiu tyle cekinów, że się w tym zatraciła. - Czy odzyskałaś choć trochę czucia w palcach? - Tak – powiedziała. – To na początku boli.
Daniel wiedział, że Simon bał się kikuta. Czy można było w ogóle użyć tego określenia, skoro chodziło tylko o palec? Raczej nie. To był raczej nagły brak, jakby stwórca przerwał w ostatniej chwili przed ukończeniem ręki. Simon przyglądał się okaleczonej dłoni ojca podczas obiadu. - Jakie to uczucie? - Żadne – powiedział Daniel, co nie było prawdą. Nie chodziło o to, że wydawało mu się, że nadal ma palec, ale czuł to, co nie miało miejsca: wodę cieknącą po nim, piórko ocierające się o niego. Na szczęście nie czuł bólu. Był bardziej wyczulony na ten palec, odkąd go stracił. Wtedy zrozumiał. Tabletki na nic się zdadzą. Migreny Pauliny brały się z braku – bóle fantomowe spowodowane tęsknotą za zbiornikiem, wodą i Michelem.
Enola łapała za pozostałość jego palca, jakby znalazła nowy uchwyt, idealnie pasujący do jej małej, pulchnej rączki. Co rano Daniel nabrał zwyczaju przyciskania ręki do lustra w łazience, aby sprawdzić, czy uda się mu przekonać, że nadal miał tam palec. Paulina chciała wiedzieć, jak doszło do wypadku: poznać jego przyczynę i przebieg. - Byłem rozkojarzony. Rozmyślałem sobie i robiłem wszystko, czego robić nie należy. - O czym myślałeś? - O niczym właściwie. Po prostu byłem zmęczony – powiedział. Paulina częściej zaczęła chwytać go za rękę, tę okaleczoną. - Nie skracaj się już więcej – mówiła. – Nigdy więcej. Jest cię tyle, ile trzeba.
Na plaży, kiedy dzieci bawiły się w wodzie, przycisnęła jego dłoń do piasku. Jej ręka była przyjemnie ciepła. Kilka ziarenek kwarcu wbiło się mu w skórę – szkło czekające, żeby się narodzić. - Podnieś – powiedziała. Na mokrym piasku pozostał odcisk jego dłoni. Spojrzał na okrojony kształt w miejscu, gdzie niegdyś był jego palec serdeczny. - Patrz. Przyłożyła swoją lewą dłoń i wypełniła miejsce po brakującym palcu. Z początku odcisk był bardzo słaby, zanim Paulina wyczuła, jak mocno musi nacisnąć, aby pozostawić ślad. Daniel zrozumiał, że ona nigdy nie wiedziała, gdzie właściwie zaczynał się dotyk. Dokończyła jego rękę. - No to jesteśmy – powiedziała.
Simon bawił się w wodzie z córką Franka i Leah. Daniel spojrzał na klif i na swój dom, który stał na skraju. Czas i woda powoli wdzierały się w ląd. Można było podjąć pewne środki zapobiegawcze, ale była to przegrana bitwa. Wyspa zatracała się, zrzucając wszystko, co było zbędne. Drzewa, domy. On również pozbył się co nieco. Chirurg powiedział mu, że powinien cieszyć się, że nie stracił kciuka lub palca wskazującego. Nie musiał uczyć się pisać od nowa. Na szczęście nie był muzykiem, nigdy nawet nie grywał amatorsko na żadnym instrumencie. W pracy zaklejał taśmą pusty palec w swojej rękawicy. Odtąd nikt nie zabierał mu ich przez pomyłkę. Obrączka na palcu prawej dłoni pasowała nawet lepiej niż na lewej. Życie tak szybko przystosowało się do tego niewielkiego braku, jakby się z nim urodził. Na piasku jego dłoń została przywrócona do pierwotnego kształtu przez odcisk palca jego żony. Zaczął rozumieć, że brak go dopełniał.