Życie jako takie jest skończone – zabawiliśmy się, a teraz koniec – jak powiedział brat Juliana Apostaty, dając głowę pod nóż – zostaje tylko jego usprawiedliwienie w postaci dzieł dokonanych, konkretnych. S.I. Witkiewicz, Jedyne wyjście
Żonaty 30: czesc Mężatka 28: cze Żonaty 30: co slychac Mężatka 28: spoko Żonaty 30: skad jestes Mężatka 28: z Poznania, a ty? Żonaty 30: tez poznan, super Mężatka 28: co tu robisz Żonaty 30: a tak klikam, nudze sie Mężatka 28: to tak jak ja J Żonaty 30: J Jak ci na imię Mężatka 28: Mariola a ty? Żonaty 30: Wojtek Mężatka 28: ile lat? Żonaty 30: 30 a ty 28? Mężatka 28: no Żonaty 30: i nikogo tu nie szukasz? Mężatka 28: nie wiem, może to się jeszcze okaze Żonaty 30: a od czego to zależy? Mężatka 28: od wszystkiego. Nigdy nie mów nigdy. 7
Prolog
Środa, 16 kwietnia 2011 Godzina 17.20 Przewróciła się i wpadła w jakiś niewielki wykrot. W tym samym momencie poczuła ostry, przeszywający na wskroś ból w kolanie. Chwyciła się za to kolano, ale zaraz cofnęła rękę, bo to dotknięcie spowodowało nowe ukłucie bólu. Szybko się rozejrzała. Wysoko nad głową, na jasnobłękitnym niebie przesuwały się delikatne pierzaste chmury. Niżej, poruszane lekkim wiatrem, kołysały się korony stuletnich sosen. Tuż nad jej głową, na krawędzi wykrotu pochylały się gęste krzaki, których nazwy znają zapewne tylko leśnicy. Pomyślała, że powinna teraz szybko wstać i pobiec przed siebie. Do szosy nie powinno być stąd daleko. Może najwyżej z pięćset metrów. Musiało być blisko, bo od czasu do czasu słychać było z oddali dźwięk silników przejeżdżających aut. Wystarczyło tylko zebrać się w sobie, skoczyć do przodu i pobiec, nie oglądając się za siebie. Na tej drodze na pewno ktoś ją dostrzeże i zatrzyma samochód. A nawet jakby nikt nie chciał, to przecież może wybiec na środek asfaltówki i zmusić kierowcę do zatrzymania. No, ale żeby to zrobić, trzeba było jeszcze pokonać ten dystans. Pomyślała o domu. Pomyślała o tym, że za trzy dni będą święta. W piątek od rana miała się zająć przygotowywaniem tych wszystkich świątecznych potraw, sałatki jarzynowej, bigosu i pieczeniem ciasta. No i do tego wszystkiego jeszcze ta najważniejsza rzecz. Razem z synkiem powinna malować pisanki, a potem przyszykować koszyk do święconki… 8
Poczuła, że po policzkach spływają jej łzy. Nie chciała płakać, ale nie potrafiła powstrzymać tych łez. Wiedziała, że teraz nie pora na babskie szlochy. Powinna zacząć działać. Zebrać się do kupy i ruszyć szybko przed siebie, bo jeśli tego nie zrobi… Ale z drugiej strony, tu, w tym miejscu, ukryta w krzakach mogła czuć się w miarę bezpieczna. Tutaj nie powinien jej znaleźć. A w ogóle to wcale nie była pewna, czy jej szukał. Nie słyszała, żeby biegł za nią. Gdy mu się wyrwała, popędziła prosto przed siebie w ten gąszcz między drzewami. Przecież gdyby chciał ją złapać, mógłby to zrobić już na samym początku, gdy biegła tak nieporadnie w tych swoich eleganckich czarnych butach na wysokim obcasie. Najbardziej żal jej było tych butów, które kupiła w ubiegłym miesiącu w outlecie. Dla niego specjalnie je kupiła, a teraz przez niego musiała je wyrzucić. Była tak przestraszona, że niewiele myśląc, wyrwała się mu i uciekła. Ale buty przeszkadzały, więc przystanąwszy na sekundę, zdjęła je szybko i chwyciła w dłonie. Po chwili jednak, podczas tego szaleńczego biegu przed siebie, zorientowała się, że trzyma tylko jeden but, w prawej ręce. Ten z lewej gdzieś jej wypadł. Nawet nie zauważyła kiedy. Więc wyrzuciła także drugi i pobiegła jak najdalej od niego. Z trudem łapała powietrze. Wydawało jej się, że przebiegła już chyba z dziesięć kilometrów. Na dodatek bolały ją stopy, poranione przez ostre patyki i igliwie. Z tego ogromnego wysiłku niemal zupełnie zapomniała o strachu, który zniknął nagle, podczas tego biegu, a zastąpiła go ogromna wściekłość. Wściekłość na siebie za to, że okazała się taką idiotką, i wściekłość na niego, bo nie dość, że ją oszukał, że zawiódł jej zaufanie, to jeszcze okazał się kimś zupełnie innym. Jak w ogóle mogła być tak głupia, żeby zgodzić się na ten wspólny wyjazd do lasu? No, ale z drugiej strony zdawało się, że poznała go tak dobrze. Potrafił tak pięknie do niej mówić. Zapewniać, że jest dla niego najważniejsza na świecie, że dla niego nie liczy się nic z tego, co było, że dla niej gotowy jest na wszystko. A jej tak bardzo na nim zależało… Uwierzyła mu. Chciała mu wierzyć, bo tego właśnie potrzebowała. 9
Zależało jej na bliskości, której nie potrafił, a właściwie nie chciał dawać jej mąż. I wtedy pojawił się on. Człowiek, który przez ostatnich kilka miesięcy wydawał się jej chodzącym ideałem, czułym i opiekuńczym mężczyzną. A teraz ten czar prysł jak bańka mydlana, a ten, któremu tak chciała zaufać, zdjął maskę… Leżąc w tej niewielkiej jamie, z obolałym kolanem, z poranionymi do krwi stopami, przypomniała sobie pochylającą się nad nią jego czerwoną z wysiłku twarz, która od pewnego czasu wydawała się jej twarzą bliskiej osoby, której się bezgranicznie wierzy. I w końcu te dłonie, które tak delikatnie pieściły jej skórę. Dłonie, które w jednej chwili z przyjaznych stały się wrogie i niebezpieczne. Silne męskie dłonie, które oplotły jej szyję i z nieprawdopodobną mocą zaczęły dusić. I gdyby nie przypadek, gdyby nie udało się jej w jakiś sposób oswobodzić prawej ręki, którą w przerażeniu skierowała w stronę jego oczu… Krzyknął z bólu, gdy jej paznokcie rozorały mu policzek, a palec wskazujący wbił się w gałkę oczną. Wykorzystała ten moment i z całej siły kopnęła go kolanem w krocze. Znów zawył głośno, a ona otworzyła drzwi samochodu i wyskoczyła na zewnątrz. Nie patrzyła za siebie. Najszybciej jak potrafiła, rzuciła się do ucieczki w głąb lasu. W jednej chwili, gdy wszystko to sobie przypomniała, poczuła, że paniczny strach znowu wraca. On mógł przecież być w pobliżu. Zaczęła nasłuchiwać. Dookoła słychać było jednak tylko zwyczajne leśne dźwięki, lekki szum wiatru i szelest liści, śpiew ptaków, a nad jej głową stukanie dzięcioła, który pracowicie uwijał się na pniu sosny. Lekko uniosła się na łokciu i rozejrzała wokół. Nikogo nie dostrzegła. Wstała więc ostrożnie, cały czas bacznie się rozglądając. Nie było go nigdzie widać, więc odetchnęła z ulgą. Oparła się dłonią o pień drzewa i zrobiła krok naprzód. Kolano bolało, ale nie tak mocno, żeby nie mogła dalej iść. Gorzej było ze stopami, które piekły żywym ogniem. Trzeba było coś na to zaradzić. Popatrzyła na swoje nogi w minispódniczce. Czarne rajstopy od dołu były całe podarte, ale wyżej było z nimi wszystko w porządku.
10
Pomyślała, że może je wykorzystać. Szybko je zdjęła, rozdarła na pół, a potem na powrót usiadła na ziemi, by owinąć nimi stopy. Mocno zawiązała te prowizoryczne onuce i w końcu ruszyła powoli przed siebie, w kierunku, skąd dochodził dźwięk przejeżdżających samochodów. Oceniła, że do tej drogi musi być najwyżej dwieście metrów, bo odgłosy silników były bardzo wyraźne. Szła powoli, ostrożnie, by nie narażać stóp na kolejny uraz, cały czas lustrując wzrokiem otoczenie. – Mariolka, kochanie, dokąd się wybierasz? Odwróciła się w prawo. Stał oparty o drzewo jakieś pięć metrów od niej. Uśmiechał się, szczerząc białe zęby. Lewą stronę twarzy miał zalaną krwią. Krzyknęła na ten widok i przerażona zamarła w bezruchu. – No przecież nie pójdziesz pieszo do Poznania. Zatrzymaj się proszę. Zawiozę cię do miasta. – Nie zbliżaj się do mnie! – krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła. – Po co te nerwy. Ja bynajmniej nie chciałem ci zrobić nic złego. Nie wiem, czemu uciekłaś… Ruszył powoli w jej kierunku, cały czas się uśmiechając. – Nie bój się mnie, Mariolka. Proszę, przecież to ja. Wiesz, że cię kocham… Nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Była przerażona, ale nie mogła się zmusić do ucieczki. A on cały czas mówił do niej tym swoim spokojnym, zmysłowym, niskim głosem. – Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie… Stanął przed nią, uniósł rękę i delikatnie pogładził ją po liczku, ścierając spływającą łzę, a potem nagle uderzył ją z całej siły w twarz. Runęła na ziemię, a on natychmiast rzucił się na nią. Przygniótł ją całym ciężarem ciała, a potem bez większego wysiłku odwrócił na brzuch. Chciała krzyczeć, ale nie mogła, bo wcisnął jej głowę w ściółkę. Próbowała zrzucić go z siebie, ale tkwiła w jego uścisku jak deska w stalowym imadle. Podciągnął jej spódniczkę i zdarł z niej majtki, a potem wcisnął kolano
11
między jej nogi. Poczuła rozdzierający ból, który wbił się w nią od tyłu. Jego ręce zacisnęły się na jej szyi. Nie mogła złapać tchu, a ból cały czas rozrywał ją od środka. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że jej synek czeka na nią w domu, że powinna tam być, żeby zrobić z nim pisanki. Przecież w sobotę trzeba iść ze święconką… A potem zrobiło się ciemno.
Rozdział I
zonaty_poznan: na pewno dasz dzis rade się spotkac karola21_mezatka: tak zonaty_poznan: za dwie godziny karola21_mezatka: tak, dam radę zonaty_poznan: super, tylko musi być na 100% karola21_mezatka: Misiu już wszystko załatwione z teściową. Bierze małego do siebie, jestem wolna J zonaty_poznan: nareszcie już nie mogę się doczekac karola21_mezatka: ja też zonaty_poznan: to zrobimy tak ze ja przyjadę na parking bende czekac tam pod biedą karola21_mezatka: dobrze zonaty_poznan: jak zaparkujesz, to poszukaj czarnom beemke 502 karola21_mezatka: dobrze zonaty_poznan: ja bende siedział w srodku karola21_mezatka: i mam wsiąść do ciebie zonaty_poznan: tak karola21_mezatka: a jak do kogoś innego wsiądę J zonaty_poznan: no cos ty karola21_mezatka: J zartuje zonaty_poznan: wiesz jak wyglądam przeciez karola21_mezatka: no wiem, to był żarcik hihi zonaty_poznan: to się nie pomyl karola21_mezatka: nie pomyle sie zonaty_poznan: kocham ciebie karola21_mezatka: ja ciebie tez, bardzo kocham zonaty_poznan: dzisiaj udowodnie ci jak bardzo 13
karola21_mezatka: bardzo chce zonaty_poznan: ja tez karola21_mezatka: i gdzie pojedziemy zonaty_poznan: przed siebie karola21_mezatka: ale gdzie zonaty_poznan: mysle zeby nie tracic czasu i gdzies niedaleko karola21_mezatka: to powiedz gdzie? zonaty_poznan: za obrzycko, tam zaraz zaczynają się lasy i wies piotrowo karola21_mezatka: no wiem zonaty_poznan: moze byc karola21_mezatka: a co tam zrobimy? zonaty_poznan: bedziemy sie kochac tak mocno karola21_mezatka: tak chcę żebyś mnie kochał Piątek, 13 kwietnia 2012 Godzina 16.35 Biały motocykl Suzuki gsxr 750 k8 wolno wtoczył się na plac przed stacją benzynową Orlenu. Motocyklista był bardzo drobnej budowy i można było odnieść wrażenie, że jego pojazd jest dla niego zbyt potężny. Ubrany w ciężkie, okute buty, skórzane czarne spodnie i czerwoną kurtkę z czarnymi rękawami, podjechał pod mały pawilon, w którym mieściła się kasa stacji oraz niewielki sklepik spożywczy. Wyłączył silnik, lekko zeskoczył z siodełka i sprawnie ustawił pojazd na nóżkach. Stojąc przy motocyklu, rozejrzał się wokół, a potem ściągnął z głowy czerwony kask, spod którego wysypały się długie rude włosy. Wysoki i chudy jak szczapa Roman Stolarek, dwudziestoletni pracownik stacji, który właśnie tankował starego, białego opla kadeta, uśmiechnął się szeroko, szczerząc krzywe zęby. Natychmiast rozpoznał w motocykliście dziewczynę. Nie musiała nawet ściągać kasku, żeby wiedział, że to 14
ona. Dobrze ją znał, bo oboje chodzili do tej samej podstawówki, tyle że Roman był o pięć lat młodszy. Ta ruda dziewczyna zawsze mu się podobała, ale wiedział dobrze, że nie ma u niej najmniejszych szans. Nie zwracała uwagi na takich jak on. Co prawda zawsze na powitanie uśmiechała się serdecznie, machała ręką, tak jak teraz, ale widać było na pierwszy rzut oka, że traktuje Romana jak stały element wyposażenia stacji benzynowej. Teraz też pomachała mu dłonią, zdjęła rękawice, a potem, zawiesiwszy kask na rączce motocykla, ruszyła sprężystym krokiem w kierunku drzwi do sklepu. Roman przełknął ślinę, poruszając przy tym wydatną grdyką. Dziewczyna zniknęła wewnątrz. Chłopak spojrzał na licznik dystrybutora. Do dziesiątki brakowało jeszcze pół litra. Zwolnił cyngiel pistoletu i zaczął lać malutkimi, aptekarskimi dawkami, żeby przypadkiem nie przekroczyć ilości zamówionej przez klienta. Wiedział dobrze, że gdyby nalał za dużo, mógłby mieć problem, bo ci, którzy tu tankowali, mieli zazwyczaj wyliczone pieniądze. Przyjeżdżali na stację po pięć, a czasami, jak ten tu dzisiaj, po dziesięć litrów i ani kropli więcej. Klient tankujący do pełna był tutaj, na stacji Orlenu w Zalesiu, prawdziwą rzadkością. Choć ten Majewski pewnie mógłby sobie pozwolić na więcej. W końcu jego ojciec miał dużą firmę produkującą ogrodzenia betonowe i wszyscy w okolicy wiedzieli, że śpi na pieniądzach. No, a jego syn, zamiast jeździć jakąś wypasioną bryką, miał starego, rozsypującego się kadeta. Tego Rafała Majewskiego znał z widzenia, bo chłopak często tu tankował, ale mimo że byli niemal rówieśnikami, nie chodzili do jednej szkoły, więc o jakiejś bliższej znajomości nie było mowy. Odwiesił pistolet na haku dystrybutora, zamknął bak i wytarłszy dłonie w niebieski kombinezon, ruszył do kasy. Dziewczyna stała przy stojaku z gazetami. Przeglądała najnowszy numer jakiegoś babskiego pisma. Majewski przy kasie grzebał w pudełku z batonikami. – Dziesięć litrów, szefie – zawołał Roman od drzwi. Stojący za kasą właściciel stacji, otyły pięćdziesięciolatek Benon Szkudlarek, uśmiechnął się krzywo i zaraz wystukał kwotę na kasie. 15
Nie musiał nawet pytać, czy klient będzie płacił kartą czy gotówką. Tu mało kto płacił kartą. – Coś jeszcze będzie? – Szkudlarek spojrzał na młodego Majewskiego. – Dwa hot dogi z kabanosem i z keczupem i ten, no, w zestawie z colą na wynos. I jeszcze te, no, dwa, no, batony – odpowiedział chłopak, kładąc dwa snickersy na ladzie. – I jeszcze pan da, no, cztery lechy puszkowe z lodówki. – Lodówka nieczynna jest. Na półce są zimniejsze jak w lodówce. – No to niech będą, no, z lodówki. Mogą być ciepłe. Roman podszedł do dziewczyny. Stanął obok niej i z obojętną miną sięgnął po pismo z górnej półki. Na okładce kilka nagich dziewczyn leżało na szerokiej kanapie. Podpis pod fotografią nie pozostawiał żadnych złudzeń: „Ostre małolaty lubią ostrą jazdę”. Uśmiechnięty od ucha do ucha Roman podsunął gazetę dziewczynie. – A to już czytałaś? Świeży numer… Spojrzała na niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Potem uśmiechnęła się i odłożyła gazetę na półkę. – Roman, idź, weź zimny prysznic, kretynie, bo ci się mózg zlasuje. Wyminęła go i podeszła do kasy. – To wszystko? – zapytał Szkudlarek. – Jeszcze kartę startową Plusa. Dziewczyna zatrzymała się przy stojaku ze słodyczami. Odgarnęła grzywkę, która opadła jej na czoło, a potem sięgnęła po paczkę gum do żucia. Sprzedawca odwrócił się i sięgnął po kopertę, a potem włożył ją do plastikowej siatki, w której znalazły się już ciepłe piwa. – Sześćdziesiąt osiem będzie razem, złotych. Majewski sięgnął do kieszeni i wydobył z niej garść monet. Odliczył pieniądze i wysypał je na blat. Zgadzało się co do złotówki. Widać miał odliczone. Chwycił siatkę i ruszył w kierunku 16
wyjścia. Dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem. Przez chwilę patrzyła jeszcze przez szybę, jak wsiada do auta i odjeżdża spod dystrybutora, zostawiając po sobie chmurę czarnego dymu. – No co tam, Anetka? – z zamyślenia wyrwał ją głos sprzedawcy. Odwróciła się do niego. – Hot doga i pepsi. – Jakbym nie wiedział. – Szkudlarek uśmiechnął się, a potem zatarł ręce, zadowolony. – Jak ty, dziewczyno, żyjesz na tych hot dogach? Jesz jeszcze coś normalnego prócz nich? – Zdarza się, jak mam czas. Ale ostatnio trochę mało tego czasu. – I dlatego taka chudzina z ciebie. Jak tak dalej pójdzie, to znikniesz zupełnie. Weź choć jeszcze jakiego batonika, żebyś miała trochę tych, no… kaloriów. Taki baton to ma ich pełno, chyba ze sto… – Panie Szkudlarek – weszła mu w słowo. – A ten, co tu był, to jest chyba… Jak on się nazywa? – Młody Majewski – odezwał się zza jej pleców Roman. – Jego stary ma betoniarnię, co robi płoty betonowe. Kasy mają jak lodu, a ten jeździ takim starym rzęchem. – No właśnie. To jest młody Majewski – potwierdził Szkudlarek. – Jak byłam tu przedwczoraj, pamięta pan… – No. – To on tu też był akurat… – Bo on tylko dychę tankuje, to musi przyjeżdżać – znów wtrącił się Roman. – A kasy mają tyle, że pewnie na niej śpią, a ten tankuje za cztery dychy. – To tak mi się zdaje – ciągnęła dalej Aneta – że on wtedy też kupował starter do komórki. – No rzeczywiście – potwierdził właściciel stacji. – Już cztery kupił. – Cztery? – zdziwiła się. 17
– No wiem, że cztery, bo to wszystko, co sprzedałem w tym miesiącu. Nikt starterów nie kupuje. Ludzie kasy nie mają na żarcie, to na co im telefony. Z czym ma być ta parówka? – zapytał, wydobywając z opiekacza podgrzaną bułkę. – Jak zwykle, z keczupem i musztardą. – Srają kasą, a synalek nie ma nawet telefonu na abonament. – Roman oparł się łokciem o ladę, przyglądając się z zadowoleniem Anecie. Śliczna z niej dziewczyna. Jakby chciała, to on już by jej pokazał parę numerów, jakie widział na różnych filmach. Bo Roman bardzo lubił filmy. Miał taki układ z kolporterem, że ze zwrotów dostawał za kilka złotych filmy, które miały trafić, razem z gazetami, na przemiał. Ostatnio za cztery zyla kupił w ten sposób cztery filmy. Jeden był szczególnie fajny. Nosił tytuł Terror rudych cipek. Gdyby tylko ruda Aneta chciała, on już by jej pokazał… Szkudlarek wcisnął parówkę w otwór wypełniony musztardą i keczupem i podał kanapkę Anecie. Roman obserwował tę czynność i nie wiedzieć czemu, skojarzyła mu się z czymś bardzo podobnym, ale zdecydowanie mniej kulinarnym. – Jedna chwila – powiedziała dziewczyna. Nie wzięła kanapki, tylko sięgnęła po telefon. Nikt jednak do niej nie dzwonił. Otworzyła funkcję notatek i coś szybko wpisała. Dopiero po tym wzięła do ręki hot doga. Roman tymczasem wziął z półki butelkę coli i postawił ją na ladzie przed dziewczyną. – Pepsi w zestawie – wytłumaczył, zupełnie niepotrzebnie. Tak jakby po raz pierwszy kupowała hot doga na tej stacji. Zajeżdżała tu przynajmniej trzy razy w tygodniu. Zawsze, kiedy wracała do domu po skończonym dziennym dyżurze. W dzień pracowała od ósmej do szesnastej i ten hot dog wypadał akurat w porze obiadu. Stąd te częste wizyty na Orlenie. Dziś też była po całym dniu pracy i, prawdę powiedziawszy, spieszyła się do domu. No, ale gdy zbliżyła się do stacji benzynowej, poczuła nagle takie ssanie w żołądku, że musiała się zatrzymać, chociaż wiedziała, że ojciec czeka na nią w warsztacie. Umówiła się z ojcem, że pogrzebią trochę przy motorze. Z silnikiem było coś nie tak. 18
Od pewnego czasu strasznie kopcił podczas przyspieszania, więc trzeba było przyjrzeć mu się bliżej. Ojciec znał się na motocyklach jak mało kto. Był mechanikiem samochodowym, ale jego prawdziwą pasją były motocykle. Tą pasją zaraził córkę, która już jako dziesięciolatka jeździła po polach specjalnie dla niej wyremontowaną starą motorynką. Przez pewien czas miał nawet nadzieję, że to ona, a nie jej brat, przejmie po nim interes. Ale stało się inaczej. Co prawda skończyła technikum mechaniczne, ale po maturze zupełnie niespodziewanie oświadczyła rodzicom, że zamierza pracować w policji. Zapłaciła za jedzenie i wyszła przed budynek. Przed dystrybutorem zatrzymało się czarne bmw x6. Romek natychmiast popędził w kierunku samochodu. Właściciel takiego auta pewnie będzie tankował do pełna, więc chłopak mógł nawet liczyć na jakiś napiwek. Nic więc dziwnego, że gdy tylko włożył lufę pistoletu do baku, zaraz zabrał się do mycia szyb. Krótko ostrzyżony kierowca o wysportowanej sylwetce, ubrany w elegancki ciemnopopielaty garnitur, ruszył w kierunku budynku stacji. Po drodze obrzucił dziewczynę ciekawskim spojrzeniem. Mógł mieć nieco ponad trzydzieści lat. Uśmiechnął się do niej. Nie odpowiedziała mu uśmiechem. Nie przepadała za takimi typami. Młody biznesmen, któremu wydaje się, że skoro go stać na taką furę, może bezczelnie patrzeć na każdą laskę, a one tylko czekają, żeby wskoczyć do jego wozu. Ona nie czekała. Odwróciła się i wepchnęła do ust ostatni kęs bułki, popiła colą, a pustą butelkę wrzuciła do kubła na śmieci. Ojciec będzie musiał poczekać, pomyślała, idąc w kierunku zaparkowanego motocykla. Musi wrócić na posterunek, bo te karty startowe Plusa nie dawały jej spokoju. Coś było z nimi nie tak. Nie, nie z nimi. Coś było nie tak z tym facetem, który je kupował. Nagle poczuła, że po plecach przebiegają jej ciarki. Ale to nie było ze strachu. Przecież niczego się nie bała. Dziwne było to, co poczuła. Tylko co to było? Czyżby tak objawiało się jakieś przeczucie? Tego nie była pewna. Wiedziała za to na pewno, że musi wracać do pracy. 19
20