PAULINA WIŚNIEWSKA
Czy kochać można więcej niż raz?
PAULINA WIŚNIEWSKA
Dla moich bliskich. Dziękuję Wam za nieustające wsparcie, wiarę i miłość. Bez tego pisanie nie miałoby dla mnie sensu.
Czasami Bóg zsyła nam Cud żeby nas cofnąć ze złych dróg mi zesłał Ciebie dał więcej niż mógł Czasami Bóg zsyła nam Cud żeby nas cofnąć ze złych dróg mi zesłał Ciebie dał więcej niż mógł mi dać Paweł Domagała, Czasami
Wcz eśn i e j
Eliza
Wino lekko zakołysało się w kieliszku, który odstawiłam na stół. Elegancka mała czarna nieco mnie opinała. Wolałam luźniejsze ubrania, ale czego się nie robi dla ukochanej osoby. Arek lubił, gdy ją zakładałam. Twierdził, że wyglądam seksownie i pociągająco. Nakazał mi, abym ją na siebie włożyła. A ja, jak ta potulna owieczka, spełniłam jego żądanie, chcąc tym samym dać mu to, czego oczekiwał. Życie w takim małżeństwie było dla mnie udręką; wylałam przez męża wiele łez, powtarzając sobie, że w końcu wyrwę się z tej klatki, w której mnie trzymał. Bardzo chciałam być silna. Arek zdusił moją pewność siebie do tego stopnia, że nie potrafiłam znaleźć nawet najdrobniejszych jej okruchów. Pogodzona ze swoim losem, karmiłam się złudnymi nadziejami, że kiedyś się zmieni, kiedyś się otrząśnie, kiedyś, kie11
dyś… Powtarzałam tę frazę w kółko, próbując w nią uwierzyć. Spojrzałam ukradkiem na męża, który z zaciekawieniem przeglądał kartę dań, aby coś dla nas wybrać. Już dawno wybiłam sobie z głowy, że mogę mieć przy nim własne zdanie na jakikolwiek temat. Uważał, że mam być ozdobą jego idealnej osoby. Przecież ceniony adwokat nie może pokazać się na kolacji czy bankiecie sam. Zostałoby to odebrane w niewłaściwy sposób. Szkoda, że tylko ja wiedziałam, jaki jest naprawdę. Za drzwiami naszego mieszkania w kamienicy na Różanej przybierał zupełnie inne oblicze niż to, które pokazywał poza domem. Zresztą jakby to wyglądało? Adwokat bijący żonę? W branży był ceniony, miał na koncie wiele wygranych spraw, a zaufanie, jakie budził u swoich klientów, było porażające, nieskażone nawet najmniejszą plamą. Pogrążona w myślach, nie zauważyłam kelnera, który pojawił się przy naszym stoliku i oczekiwał na odebranie zamówienia. – Poproszę tagliatelle z owocami morza, dwa razy, oraz jeszcze jedną butelkę dobrego białego wina. Zdaję się na pana gust. Ważne, aby było mocno schłodzone i komponowało się z daniem – rzekł Arek, uśmiechając się sztucznie. – Wedle życzenia. – Kelner skinął głową, po czym się oddalił. 12
Arek wbił we mnie przenikliwe spojrzenie. W jego brązowych oczach tliły się iskierki, w których dostrzegałam drugie dno, drugą twarz, która przysłoniła tę, w której kiedyś się zakochałam. Ujął moją dłoń, a usta rozciągnął w uśmiechu. Lodowaty dotyk przeszył mnie na wskroś, ale starałam się, aby na mojej twarzy nie pojawił się nawet najmniejszy grymas. – Jesteś taka idealna, moja piękna żono. – Pocałował grzbiet mojej dłoni. Ktoś, kto patrzyłby na nas z boku, pomyślałby, że jesteśmy szczęśliwą parą, która wybrała się na romantyczną kolację w niedzielny wrześniowy wieczór. Piękny obrazek malowany złudzeniami, daleki od rzeczywistości. Wysiliłam się na słaby uśmiech, który nie usatysfakcjonował Arka. – Nie lubię, gdy się smucisz. „Więc dlaczego dajesz mi ku temu powody za każdym razem, gdy chcesz wyładować swoją frustrację?” – pomyślałam z goryczą, a pod powiekami zamajaczył mi dzień, w którym po raz pierwszy mnie uderzył. Skulona, starałam się osłaniać przed ciosami, które zadawały ból fizyczny, równie silny jak ten psychiczny. W jego głosie pobrzmiewała wyraźna nuta fałszu. Chciałam się skrzywić, lecz instynktownie powstrzy13
małam grymas. Wiedziałam, jakie byłyby tego konsekwencje. Arek pochylił się nad stołem i szepnął: – Chcę, żeby ten wieczór zakończył się w naszej sypialni, tak jak lubię, dlatego – sięgnął po małą torebeczkę prezentową stojącą u jego stóp – kupiłem ci coś ładnego. – Dziękuję, kochanie. – Przełknęłam nerwowo ślinę, nie dając po sobie poznać, jak bardzo czułam się nieswojo. Zajrzałam dyskretnie do środka, zawartość ani trochę mnie nie zdziwiła. Kolejna kusa koronkowa bielizna, nienawidziłam takiej. Wiedziałam jednak, że ulegnę wpływowi męża, a wszystko po to, aby odwlec jego napad. Perspektywa ukrywania siniaków pod warstwą pudru przerażała mnie. – Nie podoba ci się? – Skinął głową na pakunek. – Podoba – skłamałam – ale nie musiałeś mi kupować kolejnej. Mam tego przecież całe mnóstwo. Masz w czym wybierać – dokończyłam. – Nie musiałem, ale chciałem. Tamte mi się znudziły, a nowe koronki zawsze cieszą oko – zmienił ton. – Dobrze wiesz, czego od ciebie oczekuję – dodał przez zaciśnięte zęby i zmroził mnie wzrokiem, od którego poczułam dreszcze na całym ciele. Nie odpowiedziałam, bo właśnie przyszedł kelner z zamówionymi daniami. Arek ponownie przywdział 14
maskę kochającego, troskliwego męża, który rozpieszcza swoją żonę. – Które z państwa zechce zaakceptować wino? – Z przyjemnością. – Podsunęłam pusty kieliszek, nie czekając, aż mąż zaprotestuje. Upiłam łyk wina, aby osłodzić gorycz, jaką pozostawiły po sobie słowa Arka. Lekko cytrusowa nuta przebijała się przez smak gruszki, wanilii i brzoskwini, które komponowały się ze sobą idealnie. – Doskonałe – odparłam po chwili, mając nadzieję, że wybór okaże się trafny również dla Arka. – Obyś miała rację – rzekł mój mąż, gdy kelner się oddalił. Pociągnął długi łyk, opróżniając niemal cały kieliszek. – Chociaż to potrafisz wybrać dobrze. Masz szczęście, że cię tego nauczyłem – skwitował oschle, aby nie dać mi choć krzty satysfakcji. Nawet w sytuacji, gdy mógł powiedzieć mi coś miłego, nie potrafił obyć się bez uszczypliwości. Widocznie to leżało w jego naturze, tak jak robienie ze mnie worka treningowego, co sprawiało mu przyjemność. Wbiłam widelec w krewetkę, czerpiąc ostatnie chwile przyjemności z tego wieczoru, którego finał nie będzie taki, jakiego bym pragnęła. ***
15
Kilka minut przed północą taksówka zatrzymała się przy wejściu do kamienicy. Arek wcisnął w dłoń kierowcy stuzłotowy banknot i nie czekając na resztę, nacisnął klamkę. Obszedł samochód i udając dżentelmena, otworzył drzwi po mojej stronie. Podał mi dłoń, a gdy wysiadłam, przyciągnął mnie gwałtownie do siebie i pocałował. Zachłannie, namiętnie, a zarazem czule. Zamknęłam oczy, poddając się uczuciu, które kiedyś dobrze znałam. Teraz pojawiało się rzadko. Kiedyś Arek był taki przez cały czas. Nie szczędził mi czułości, podkreślał, jak bardzo mnie kocha i ceni. Za każdym razem, gdy myślałam o naszym początku, bolało mnie serce. Wychodząc za niego, czułam się jak w bajce, która zawsze będzie taka jak w moich wyobrażeniach. Lekka, biała suknia, szyty na miarę garnitur, kościelne dzwony, białe gołębie, lśniące obrączki i roześmiane twarze gości. Piękny obraz, uskrzydlający, dający wiarę. Tamtego dnia czułam się tak, jakby ktoś tchnął we mnie zupełnie nową energię. Poślubiłam największą i jedyną miłość mojego życia. Co mogło pójść nie tak? Zadawałam sobie to pytanie od momentu, gdy po raz pierwszy podniósł na mnie rękę. Dwa lata żyłam w piekle, gdzie nie docierał nawet najbledszy promyk nadziei, bo gdy tylko próbował się przedrzeć, pochłaniał go mrok. Czułam teraz smakujący winem oddech, a włoski zjeżyły mi się na karku ze strachu i podniecenia. Nie 16
potrafiłam wytłumaczyć, dlaczego żywiłam do Arka tak sprzeczne ze sobą uczucia. Czy można równie mocno kochać, jak nienawidzić? Po omacku odszukałam klucz w torebce, po czym otworzyłam drzwi. Nie zdążyłam dobrze przekroczyć progu, a Arek już sunął dłońmi po moim ciele. Jego dotyk wzbudzał we mnie lęk. Delikatne dłonie, które niegdyś stanowiły dla mnie ucieleśnienie dobra, teraz kojarzyły mi się jedynie z bólem. Arek lekko się zatoczył i w ostatniej chwili złapał równowagę, podpierając dłonią o ścianę. Drugą wciąż trzymał na mojej talii. – Poczekaj w sypialni, zaraz przyjdę – po tych słowach udał się do łazienki. Widząc, w jakim stanie był teraz, liczyłam na to, że szybko zaśnie i da mi spokój. Poszłam do pokoju, zdjęłam sukienkę i założyłam bieliznę, którą mi podarował. Wiedziałam, że inaczej nie zyskam w jego oczach. Koronka ciążyła mi tak bardzo, iż chciałam się jej pozbyć. Gdy usłyszałam kroki na korytarzu, założyłam wyuczoną maskę obojętności, która przysłaniała zły obraz, zastępując go tym, który tworzyła miłość. Dotknął dłonią mojego policzka, a ja po raz kolejny tego wieczoru poczułam na plecach nieprzyjemne mrowienie. – Nie musisz się mnie bać, kochanie. Przecież jestem tu po to, abyś pozbyła się negatywnych emo17
cji – szeptał mi do ucha, muskając wargami jego płatek. Brzmiał tak wiarygodnie, że prawie mu uwierzyłam. Zaskakujące, jak łatwo można manipulować uczuciami drugiej osoby. Byłam jak marionetka w jego rękach, on pociągał za sznurki, stał nade mną. Bywały momenty, w których pragnęłam, aby te sznurki pękły i raz na zawsze uwolniły mnie od przepełnionego bólem życia, pogrążając w nicości i zapomnieniu. Tej nocy kochaliśmy się tak jak zakochani ludzie, którzy świata poza sobą nie widzą. Arek nie szczędził mi czułych gestów, słów ani pieszczot. Wszystko to sprawiło, że przez chwilę czułam się dowartościowana. Jednak tylko przez chwilę, ulotną jak dym ze zgaszonej świecy. *** – Czy ta kawa zawsze musi być taka gorąca? Mówiłem, żebyś parzyła ją wcześniej. Tak ciężko ci to zrozumieć?! Dzień nawet na dobre się nie zaczął, a w powietrzu już wisiała gęsta atmosfera. Arek wstał lewą nogą i tylko szukał pretekstu do zadania mi bólu. Nie odezwałam się, z nadzieją, że złe emocje opadną tak szybko, jak się pojawiły. W skupieniu miesza18
łam ciasto na gofry, nie zważając na zbierające się pod powiekami łzy. – Głucha jesteś?! – warknął. – Nie – odparłam tak cicho, że nie mógł mnie usłyszeć. W ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Gwałtownie złapał mnie za nadgarstek i przytknął moją dłoń do rozgrzanej powierzchni gofrownicy. Syknęłam z bólu, a kilka łez spłynęło po mojej twarzy. – Błagam, przestań – wydusiłam. – Najpierw mi powiedz, że dotarło do twojej tępej głowy to, co powiedziałem. Z bólu zacisnęłam zęby. – Dotarło, przepraszam, kochanie – siliłam się na możliwie najbardziej naturalny ton, jakby jego słowa ani zachowanie ani trochę mnie nie zraniły. Cofnął moją dłoń od parzącej powierzchni i rzekł lodowatym tonem: – Bądź grzeczna, bo następnym razem będę trzymał dłużej. Wrócił do stołu i jak gdyby nigdy nic zaczął przeglądać wczorajszą prasę. Spojrzałam na zaczerwienioną rękę, która piekła niemiłosiernie. Odkręciłam wodę w kranie i wsunęłam dłoń pod chłodny strumień. Przymknęłam powieki, czekając, aż ból nieco zelżeje. – Wstaw te cholerne gofry, nie mam całego dnia – rzucił obojętnie Arek. 19
Wytarłam dłonie i ignorując pieczenie, wylałam ciasto na rozgrzaną powłokę. Zamknęłam pokrywę, Kawiarenka to miejsce, w którym pośród zapachu wpatrując się w widok za oknem. Liście na drzewie wanilii, słodkich wypieków stopniowo zmieniały barwę, pozostawiając gdziei kolorowych kwiatów można znaleźć szczęście i miłość. niegdzie zieleń. Płynne przejście koloru tworzyło jesienną paletę, która zwykle budziła we mnie miłe wspomnienia. Co roku razem z mamą chodziłam do pobliskiego parku, mieszczącego się blisko rynku. Zbierałyśmy wielokolorowe liście, aby je wysuszyć i schować z nich zdobiło wiszącą Na ulicyw zielniku. Różanej wKilka Groszkowicach, życie toczy w moim pokoju korkową tablicę. Trwały tak dopósię swoim rytmem. Eliza, trzydziestoletnia kobieta ty, dopóki nie zaczęły kruszeć. Kawałek po kawałku samotnie sześcioletnią Julkę. Poświęciła całe opadaływychowuje na blat biurka. – Zrób porządek – mówiła mama, widząc swoje sercez tym kawiarence, którą przejęła po rodzicach. ten obraz nędzy i rozpaczy. Z czasem brak miłości zszedł na dalszy plan, ale Lampka na gofrownicy zgasła, wydając przy tym gdy w Kawiarencedźwięk. na Różanej pojawił charakterystyczny Ocknęłam się,się po Szymon, czym zajrzałampo podprzejściach, pokrywę. Gofry idealnie rumiane, mężczyzna życiebyły Elizy stopniowo zaczęło je więc na uszykowany wcześniejsiętalerz. W po-coraz sięwyjęłam zmieniać. Eliza i Szymon zaczęli do siebie wietrzu uniósł się słodki zapach wanilii. Uspokajał mnie, bardziej zbliżać. nawet jeśli to uczucie trwało raptem kilka sekund. Postawiłam na stole czubaty talerz z goframi. Mąż nie uraczył mnie nawet przelotnym spojrzeniem. „No tak, przecież na to nie zasłużyłam” – pomyślałam naiwnie. Zjedliśmy w milczeniu. Odetchnęłam pełną piersią dopiero wtedy, gdy cenakilka 39,90 zł drzwi się za nim zamknęły. Miałam przed sobą ISBN 978-83-8195-474-7
20
9 788381 954747