Maskonury i gofry, czyli dlaczego na Spitsbergenie marzną nogi
Zauważyliście, że każda opowieść się jakoś zaczyna? Zwykle od tego, że w życiu głównego bohatera coś się wydarza. Coś bardzo doniosłego i znaczącego. Zamierzałam opowiedzieć od początku: mam na imię Maja, mieszkam z rodzicami w całkiem ładnym i nowoczesnym mieszkaniu, chodzę do czwartej klasy. Potem pomyślałam jednak, że opowiadanie o sobie za długo by trwało, więc od razu przejdę do najważniejszego dnia w moim życiu.
Mama weszła do mojego pokoju, odsłoniła jak co rano okno i usiadła w fotelu. Od razu wiedziałam, że na coś się zanosi, bo była taka poważna. Zwykle rano się śmieje i mówi coś w stylu: „Maja, śniadanie, czas się zbierać do szkoły!”. Tym razem jednak było zupełnie inaczej.
– Musimy odbyć naradę rodzinną – powiedziała mama niezwykle uroczystym głosem, a ja podskoczyłam na łóżku, od razu rozbudzona.
Bo wiecie, zwykle udaję, że się do końca nie obudziłam, przewracam się na drugi bok i mówię: „Jeszcze chwilkę”, a wtedy mama czasami łaskocze mnie w stopę, żebym szybciej wstała.
Kiedy jednak mama mówi o naradzie rodzinnej, to ja od razu wiem, co to znaczy – narada dotyczy wyłącznie ważnych rzeczy. Takich jak pierwszy dzień w szkole. Mama i tata długo ze mną rozmawiali o tym, co może się wydarzyć i jak powinnam się zachować. Żebym niczego się nie bała i szybko znalazła sobie koleżanki. I zwracała uwagę na to, co mówi pani, i nie przeszkadzała za bardzo. Rodzice wiedzą, że trudno jest mi usiedzieć w jednym miejscu i buzia mi się nie zamyka (tak zawsze mówi babcia Irenka i uśmiecha się przy tym z aprobatą, aż robią się jej na policzkach dwa dołeczki. Kocham babcię Irenkę, a jeszcze bardziej jej wesołe dołeczki). „Wiercipięta” –
tak nazywa mnie mama, ale ja nie do końca rozumiem, co to znaczy. Kiedyś próbowałam wiercić piętą, lecz nic z tego nie wyszło. Poza dziurą w skarpetce. Może właśnie o to chodzi, że „wiercipięta” robi coś nieprzewidzianego? Zaskakującego, jak nieoczekiwana dziura w skarpetce?
Teraz jednak mama kazała mi umyć się i ubrać, a potem przyjść do kuchni na śniadanie. Bo tam właśnie miała odbyć się narada.
Wyszykowałam się szybciutko, najszybciej jak mogłam, i nawet zgubiłam spinkę do włosów, tak się spieszyłam. To była moja ulubiona spinka, z motylem! Dobrze, że ją znalazłam, jak wróciłam ze szkoły, bo byłoby mi okropnie przykro. Na razie jednak związałam włosy gumką i pobiegłam do kuchni. Od progu przywitał mnie TEN ZAPACH. Gofry z konfiturą malinową babci Irenki! Czy mogło być coś lepszego i pyszniejszego? No, może jedynie lody z bakaliami w tej budce koło szkoły. Wbiłam więc zęby w gofra i jednocześnie wpatrzyłam się w mamę i tatę. Oboje mieli dziwne miny. Skupione, ale też ogromnie radosne i pełne nadziei.
– Majuś… – Tata zawiesił głos, a mnie się od razu zrobiło przyjemnie, bo lubię, kiedy mówi do mnie w ten sposób. –Chcemy ci coś powiedzieć…
– To dotyczy nas wszystkich, całej rodziny – wtrąciła mama. – Więc i ty powinnaś wyrazić swoje zdanie. „Wyrazić swoje zdanie” – ależ to ładnie i dorośle zabrzmiało! Od razu poczułam się ważna i doceniona. Podczas narady rodzinnej ja także miałam powiedzieć to, co leży mi na sercu i co myślę. Mogę mieć własną opinię na jakiś temat. Wspaniałe uczucie!
– Wiesz, kochanie, że oboje jesteśmy naukowcami… –Tata zerknął na mnie, więc pokiwałam energicznie głową. Tak, moi rodzice mają interesującą pracę. Zajmują się klimatem, czyli tym, co dzieje się wokół nas na co dzień: czy pada deszcz (i jaki), w którą stronę wieje wiatr, jak zmienia się temperatura powietrza, czy jest ciepło, czy zimno. To wszystko jest bardzo ciekawe. Odwiedziłam nawet kiedyś z mamą taki specjalny ogródek do obserwacji pogody, nazywany stacją meteorologiczną. Był tam termometr, który wskazywał, ile jest stopni ciepła, wiatromierz, mierzący siłę wiatru, i rozmaite urządzenia do pomiaru opadów i ciśnienia powietrza. Bardzo mi się podobało, gdy mama po kolei odczytywała wyniki z tych wszystkich aparatów i zapisywała je na tablecie.
– Tak, obserwujecie pogodę. – Roześmiałam się wesoło, a tata pokiwał głową.
– Owszem, a szczególnie interesują nas zmiany klimatu. Co się z nim dzieje w ciągu wielu lat. Dlaczego nagle pojawiają się burze z gradem, gwałtowne ulewy, które zatapiają drogi i pola, albo czemu zimą wcale nie pada śnieg.
– I teraz mamy szansę na dokonanie naprawdę interesujących odkryć. Dostaliśmy zaproszenie do grupy naukowców prowadzących badania na Spitsbergenie – dodała mama.
– Na Spitsbergenie? To chyba nie w Polsce? – Zmarszczyłam nos, bo nigdy nie słyszałam tej nazwy.
MASKONURY I GOFRY, CZYLI DLACZEGO NA SPITSBERGENIE MARZNĄ NOGI– Nie. To w Norwegii, na Morzu Arktycznym, zaraz ci pokażę. – Tata przyniósł globus i wskazał to miejsce.
– Ojej, na samej górze! – zdumiałam się, a mama pokiwała głową.
– Spitsbergen leży na wyspie należącej do archipelagu Svalbard. Żyją tam renifery i niedźwiedzie polarne. Cały rok leży tam śnieg.
– To musi być straszliwie zimno.
Aż się wzdrygnęłam, bo powiem wam szczerze: nie lubię zimna. Wcale a wcale. Zdecydowanie wolę lato, kiedy jest ciepło i można wkładać lekkie stroje.
– Musicie wziąć ciepłe swetry i kurtki! I takie buty ocieplane jak na narty. Narty też zabierzcie! I sanki! No i łyżwy, jeśli to Morze Arktyczne zamarza, a na pewno tak, skoro tam tak zimno. – Złapałam się za głowę i zaczęłam od razu myśleć o ich bagażach.
Jak rodzice to wszystko spakują? Czy zmieści się do ich samochodu? Pewnie nie. Tyle rzeczy trudno byłoby zabrać. A może tam się nie da dojechać samochodem? Przecież to wyspa! Prawdopodobnie trzeba lecieć samolotem. Albo płynąć statkiem. Tylko jak, skoro to morze jest zamarznięte?
Zapytałam o to wszystko. Rodzice roześmiali się i zaczęli wyjaśniać. Na Spitsbergen popłyną statkiem ekspedycyj-
nym. Teraz, w lecie, dużo łatwiej się tam dostać, poza tym są to specjalne statki, które się nazywają lodołamacze, bo kruszą lód, żeby przepłynąć. Na stacji badawczej jest ciepło, ale owszem, będą musieli nosić grube ubrania polarników.
– I zobaczycie to wszystko? Niedźwiedzie i renifery, i może jeszcze inne zwierzęta? – Wprost nie mogłam doczekać się odpowiedzi, takie to było ciekawe.
– Foki, morsy i te śmieszne ptaki maskonury – uzupełniła mama. – Pamiętasz, jak wygląda maskonur?
Oczywiście, że tak. Aż podskoczyłam na krześle, bo to były moje ulubione ptaki. Miały piękne pomarańczowe nogi i grube dzioby w paski: żółte i pomarańczowe. Maskonury są niezwykle sympatyczne i wyglądają bardzo wesoło. Często
je rysuję, to nie jest wcale trudne. Chcesz się przekonać? Super, zatem spróbujmy razem: najpierw szkicujesz małe kółko – to jego głowa. Potem, pod tym kółkiem – duży owal, który będzie tułowiem ptaka. Łączysz je ze sobą, rysując szyję. Dalej jest już prosto – dodajesz skrzydła, gruby dziób z przodu i oczywiście nogi. Nie zapomnij o nogach! Na koniec pokoloruj maskonura, bo to chyba najważniejsze.
Skoro sprawę obrazka z maskonurem mamy załatwioną, wracam do opowieści.
– Czy ja pojadę z wami? – spytałam, jednocześnie z nadzieją i niepokojem. Z jednej strony chciałam zobaczyć foki, niedźwiedzie i oczywiście maskonury. A z drugiej, jak wiecie, nie cierpię zimna. Tata powiedział mi, że na Spitsbergenie czasami jest tak niska temperatura, że gdy mróz szczypie w policzki, to wywołuje łzy, które później zamarzają na rzęsach. Brr, nie miałam na to wcale ochoty!
Rodzice popatrzyli po sobie.
– No właśnie – westchnęła mama. – Tego dotyczy nasza narada. Nie możemy cię ze sobą zabrać. To niewielka stacja badawcza, jest tam bardzo surowy klimat, poza tym przecież musisz chodzić do szkoły.
– Zastanawiamy się, czy nie chciałabyś przeprowadzić się na ten czas do babci Irenki – dodał tata. – Ucieszyłaby
MASKONURY I GOFRY, CZYLI DLACZEGO NA SPITSBERGENIE MARZNĄ NOGI się, gdybyś z nią zamieszkała. A my będziemy do ciebie bardzo często dzwonić.
– I organizować wideorozmowy przez komputer. Pokażemy ci wszystko, co tam jest – uzupełniła mama.
Otwarłam usta ze zdumienia, ale i radości. Babcia Irenka! Ach, jak cudownie! Zawsze chciałam trochę dłużej pobyć z babcią, która wpadała do nas zaledwie na parę dni i nigdy nie zdążyłyśmy się nagadać. Bo babcia ma dom i duży ogród, którym musi się zajmować. No i kota Rumianka, i kanarka Pepe, które jakoś dogadują się ze sobą, mimo że zwykle koty polują na ptaki. Rumianek nie poluje na Pepe, ale i tak babcia nie może ich na długo zostawiać.
– Powiedz, córeczko, czy ci to odpowiada – wrócił do rozmowy tata. – To dla nas bardzo ważne, żebyś była zadowolona.
– Wiemy, że będziesz tęskniła. Tak samo jak my. Pobyt u babci może być jednak świetną przygodą, podobnie jak dla nas ta wyprawa. Nie wyjeżdżamy na bardzo długo i będziemy w ciągłym kontakcie. Możesz nam opowiadać na bieżąco, co u ciebie słychać i jak ci się żyje. Po wakacjach pewnie pójdziesz tam u babci do szkoły. – Mama patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
– Zależy nam, żebyś zaakceptowała ten pomysł. Nie chcemy, żebyś była nieszczęśliwa czy smutna, gdy wyjedziemy. Zastanów się nad tym na spokojnie – zaproponował tata.
Pokręciłam głową. Nie musiałam długo nad tym dumać. Pobyt u babci będzie świetny! A szkołą w tamtym miejscu się nie przejmuję – lubię zmiany, jak się dużo dzieje, i już się cieszę, że będę miała nowe koleżanki. No i w dodatku rodzice pokażą mi przez kamerę internetową te wszystkie cuda Arktyki. Zobaczę je, a jednocześnie nie zmarzną mi nogi jak tym biednym miłym maskonurom (no bo czemu mają takie zaczerwienione łapki? Na pewno z zimna)! Czy mogło być lepiej? Nigdy w życiu.
– Bardzo chętnie pojadę do babci – oznajmiłam. – Już się nie mogę doczekać. Babcia Irenka jest cudowna i ja ją strasznie kocham.
– Ona ciebie też. – Mama przytuliła mnie z całej siły. – To wspaniale, że chcesz do niej pojechać. Mam wrażenie, że babci trochę brakuje towarzystwa.
– Och, taka wiercipięta jak ja na pewno ją rozweseli. –Ugryzłam kolejnego gofra, bo ogromnie mi smakowały. – Czy jest więcej gofrów? Zjadłabym jeszcze, są pyszne.
– Oczywiście, mój ty łakomczuszku – odparła mama wesoło i zaczęła nalewać ciasto do gofrownicy.
Ciekawe, czy na Spitsbergenie są gofry, pomyślałam niespodziewanie. Maskonurom z pewnością by smakowały. Jedno wiem: nie ma tam malinowej konfitury babci Irenki. No bo skąd by się wzięła? Z pewnością dlatego maskonurom tak marzną nogi. Bo konfitura z malin rozgrzewa jak nic innego na świecie, a na Spitsbergenie jej nie ma. Oczywiście, to jest myśl: muszę spakować rodzicom słoik tej wybornej konfitury! I poprosić, aby poczęstowali nią maskonury. To je z pewnością rozweseli i rozgrzeje.
MASKONURY I GOFRY, CZYLI DLACZEGO NA SPITSBERGENIE MARZNĄ NOGIAnanas na drzewie
Babcia Irenka ma duży dom z jeszcze większym ogrodem. Dom ten jest tak wielki, że z babcią mieszkają jeszcze inni ludzie. Ona zajmuje cały obszerny parter z wyjściem do ogrodu, a lokatorzy wyższe piętra. Na pierwszym mieszka Pan Ponury – tak go nazwałam, kiedy tylko zobaczyłam go po przyjeździe do babci.
Babcia Irenka wyszła na ganek i przywitała się ze mną i z mamą tak serdecznie, jak tylko ona potrafi. Oczy jej się śmiały, a na twarzy miała te swoje dwa radosne dołeczki. Od razu poczułam się tutaj jak u siebie w domu. A musicie
wiedzieć, że babcia Irenka nie jest taką zwyczajną babcią. Oczywiście robi najfantastyczniejsze na świecie konfitury i najsmaczniejsze makaroniki (wiecie, co to makaronik? To takie słodkie okrągłe ciasteczko przełożone dżemem, mniam!), umie szyć i szydełkować, ale tak naprawdę… Tak naprawdę babcia Irenka jest wulkanem energii – tak mówi o niej tata. Nigdy długo nie usiedzi w domu: chodzi na spotkania do biblioteki, warsztaty do domu kultury, ma mnóstwo znajomych, zajmuje się ogrodem, trenuje chodzenie z kijkami, a ostatnio zapisała się na zumbę do Klubu Aktywnego Seniora. Bo babcia nie mówi o sobie „emerytka”, jak wiele osób w jej wieku, ale „seniorka”.
Tata się śmieje, że babcia jest najbardziej młodzieżową seniorką, jaką zna. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych, za trudnych lub zbyt męczących. Potrafi robić wszystko i wszystko ją interesuje.
Teraz, kiedy wyszła nas przywitać, właśnie szykowała się do jakichś swoich zajęć – miała na sobie długi fartuch, okulary i ochronne rękawice.
– Co ty robisz, mamo? – zainteresowała się moja mama. Babcia Irenka uśmiechnęła się tajemniczo.
– Będę czarować szkiełka. Maja może mi pomóc, jak już się zadomowi.
– Bardzo chętnie! Super! Zawsze chciałam umieć coś wyczarować! – Zaczęłam podskakiwać na ganku, nie mogąc się doczekać zabawy z babcią.
Kiedy tak piszczałam, skakałam i śmiałam się, nagle otwarło się okno na piętrze i wyjrzała przez nie bardzo rozeźlona głowa. Głowa miała na czubku istną szopę siwych włosów, a trochę niżej groźnie zmarszczone brwi.
– Co to za barbarzyńskie wrzaski! – wykrzyknął właściciel głowy oburzonym głosem. – Człowiek myśli nie może zebrać, wszystkie mu uciekają.
– Uciekają panu myśli? – zaciekawiłam się od razu. – To proszę je złapać! Może trzeba je gonić jak kotek myszkę?
Albo nastawić pułapkę. Pułapkę na myśli. Co pan na to?
– Jaka utrapiona dziewczynka! – zawołał Pan Ponury, a minę miał wyjątkowo obrażoną i niechętną. – Tylko mieli i mieli językiem, jak młynek! Trzeba umieć milczeć, moja panno, bo ja tu dosłownie zwariuję od tego zamieszania! – Po tych słowach zamknął z rozmachem okno, aż zabrzęczały szyby.
Babcia westchnęła.
– To pan Roman. Mieszka tu od niedawna i chyba jeszcze się do nas nie przyzwyczaił.
– Wszystko mu przeszkadza. – Mama zmarszczyła nos. – Dziwak.
– Ludzie są różni – stwierdziła babcia. – Każdy ma swój charakter i przyzwyczajenia. On lubi ciszę. Taką jak makiem zasiał.
– Och, babciu! Będziemy siały mak? – Ogromnie mnie to zainteresowało. – Ja bym bardzo chciała pomagać w ogrodzie. Uprawiać kwiatki i może warzywa? Najbardziej lubię rzodkiewki i szczypiorek.
– Mam rzodkiewki, moja mała. I szczypiorek, fasolkę oraz pomidory w szklarni. Wszystko ci pokażę, ale na razie wejdźmy do domu, żebyś się mogła rozpakować. Chodźmy do twojego pokoju. – Babcia się roześmiała i znowu pokazała te swoje dołeczki.
Dom babci jest dużo większy niż nasze mieszkanie. Mieści się tutaj mnóstwo pokoi i obszerny salon, w którym właściwie znajdują się same okna. Na frontowej ścianie trzy wielkie okna tarasowe i na bocznych po jednym. Salon jest ogromny i tak znakomicie oświetlony, że aż się chce śpiewać i tańczyć. Można to robić bez trudu, bo miejsca nie brakuje. Myślę, że dałoby się tu wykonać gwiazdę albo inną figurę akrobatyczną i niczego nie stłuc ani o nic nie zaczepić. Pod jednym z okien stoi ogromne biurko, a na nim różne piękne rzeczy babci. Pod drugim oknem – wygodna i obszerna sofa, zachęcająca, aby na niej odpocząć. Tylko że ja oczywiście nie