C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
Dla Brieanny, mojej „Małej B”
Podziękowania
Jak zwykle dziękuję Lizie i Havisowi Dawsonom za ogromne wsparcie, rady, zachętę i za reprezentowanie mnie. Danielle Perez i Nickowi Sayersowi, moim redaktorom odpowiednio w Bantam i w Hodder; to była trudna książka, a oni nie pozwolili mi postawić ostatniej kropki, dopóki wszystko nie zostało zapięte na ostatni guzik. Chandler Crawford za to, że tak wspaniale reprezentuje mnie za granicą. Wreszcie mojej rodzinie i przyjaciołom za to, że tak cierpliwie mnie znosili, gdy pisałem tę książkę. Nie wiem, czy jestem wyjątkiem od reguły, ale zdecydowanie trudno ze mną wytrzymać, zwłaszcza kiedy napotykam trudności w pisaniu.
I WODOPÓJ (GDZIE GASZĄ PRAGNIENIE MROCZNE BESTIE)
1
Widzę we śnie oblicze śmierci. Nigdy nie jest takie samo, zawsze się zmienia. U tak wielu jej rysy pojawiają się w nieodpowiednim czasie, chociaż koniec końców wszyscy przybierają jej twarz. Ja spoglądam w oblicze śmierci raz za razem. To twoja praca, idiotko, mówi głos w moim śnie. Głos ma racę. Pracuję w wydziale FBI w Los Angeles i jestem odpowiedzialna za ściganie najgorszych zbrodniarzy pod słońcem: dzieciobójców, seryjnych morderców, mężczyzn (a czasem również kobiety) pozbawionych sumienia, wszelkiego umiaru i skrupułów. Zajmuję się tym już od ponad dziesięciu lat i jeśli jeszcze nie widziałam wszystkiego, to z pewnością napotkałam śmierć pod wieloma postaciami. Jest nieskończona i wyniszczająca. Jej niczym nieskrępowana maska ciąży na duszy człowieka. Dziś w nocy jej oblicze zmienia się jak błysk lampy stroboskopowej we mgle. Przybiera rysy osób, które kiedyś znałam. Mąż, córka, przyjaciółka. Matt, Alexa, Annie. Martwy, martwa, martwa. Spoglądam w lustro, które niczego nie odbija. Śmieje się ze mnie. Rży ze śmiechu jak osioł, ryczy jak krowa. Uderzam je pięścią i lustro rozpada się na kawałki. Na moim policzku wykwita purpurowy siniak, niczym róża. Jest cudny, czuję to. W odłamkach lustra pojawia się moja twarz. 11
I znów ten głos: Złamane rzeczy nadal potrafią odbijać światło. Budzę się i otwieram oczy. To bardzo dziwne uczucie, przeskoczyć w mgnieniu oka z głębokiego snu w stan pełnej świadomości. Cóż, przynajmniej nie budzę się już z wrzaskiem. Nie mogę powiedzieć tego samego o Bonnie. Odwracam się na bok, żeby na nią spojrzeć – ostrożnie, aby przypadkiem jej nie szturchnąć. Okazuje się, że już nie śpi. Wpatruje mi się w oczy. – Obudziłam cię, kochanie? – pytam Potrząsa głową. Nie, mówi. Jest późno i sen nadal wisi nad nami. Gdybyśmy chciały, mógłby nas znów pociągnąć za sobą. Wyciągam ramiona. Moja adoptowana córka przysuwa się do mnie bliżej. Przytulam ją mocno, ale nie przesadnie. Wdycham słodki zapach jej włosów i ciemność znów nas ogarnia z szeptem fal oceanu. Po przebudzeniu czuję się wspaniale – naprawdę wypoczęta, co nie zdarzyło mi się od bardzo długiego czasu. Sen sprawił, że czuję się oczyszczona. Delikatnie oskrobana z brudu. Nie czuję pośpiechu, tylko spokój i zamyślenie. Nie muszę się martwić o nic szczególnego, co jest dziwne; zmartwienie jest dla mnie niczym amputowana kończyna. Mam wrażenie, jakbym była zamknięta w bańce mydlanej albo w łonie. Nie wzbraniam się, poddaję się temu uczuciu, unosząc się przez chwilę w nicości i wsłuchując w mój własny biały szum. To właśnie jest sobotni poranek, nie tylko z nazwy, ale w całej swojej istocie. 12
Spoglądam tam, gdzie powinna leżeć Bonnie, i widzę tylko skotłowaną pościel. Nadstawiam ucha i dobiega mnie ciche plaskanie dziecięcych stóp po podłodze domu. Posiadanie dziesięcioletniej córki jest niczym mieszkanie z elfem – czysta magia. Przeciągam się z rozkoszą. Czuję się jak kocica. Brakuje mi tylko jednej rzeczy, by ten poranek stał się idealny. Łapię w nozdrza delikatny zapach. Kawa. Wyskakuję z łóżka i schodzę na dół, do kuchni. Z zadowoleniem odnotowuję, że mam na sobie tylko stary podkoszulek, wygodną parę „babcinych” majtek i niemożliwie wręcz puchate kapcie w kształcie słoni. Moje włosy wyglądają jak po ataku huraganu, ale nic mnie to nie obchodzi, ponieważ jest sobota i w domu nie ma nikogo poza nami dwiema. Tylko dziewczyny. Bonnie wita mnie u stóp schodów z kubkiem pełnym kawy. – Dzięki, maleństwo. – Upijam łyk. – Wspaniała. – Kiwam głową. Mówię prawdę. Siadam przy stole, popijając kawę. Bonnie raczy się mlekiem. Spoglądamy na siebie w bardzo przyjemnym, niekrępującym milczeniu. Uśmiecham się szeroko. – Wspaniały poranek, prawda? W odpowiedzi również się uśmiecha, a ja znów rozczulam się na ten widok. Nic nowego. Bonnie kiwa głową. Nie mówi. Nie wynika to z żadnej fizycznej wady, lecz z tego, że musiała obserwować, jak jej matka jest zarzynana w okropny sposób, oraz z tego, że morderca przywiązał następnie biedne dziecko do trupa jej mamy, twarzą w twarz. Bonnie przetrwała w takim stanie trzy dni. Od tamtej chwili nie powiedziała ani słowa. 13
Annie, jej matka, była moją najlepszą przyjaciółką. Morderca obrał ją sobie za cel po to, żeby mnie skrzywdzić. Czasem zdaję sobie sprawę z tego, że Annie umarła, dlatego że była moją przyjaciółką. Przez większość czasu to jednak do mnie nie dociera. Udaję, że nie istnieje: to coś zbyt wielkiego, mrocznego, przytłaczającego, rzucającego cień wielkości wieloryba. Gdybym miała pamiętać o tym zbyt często, załamałabym się. Kiedyś, gdy miałam sześć lat, z jakiegoś powodu rozgniewałam się na mamę. Nie pamiętam dlaczego. Miałam kociaka, którego nazwałam Pan Mitenka. Podszedł do mnie z empatią typową dla zwierząt, wiedząc, że jestem zdenerwowana. Ofiarował mi bezwarunkową miłość, a moją odpowiedzią był lekki kopniak. Nie zrobiłam mu krzywdy – nie na stałe ani nawet nie przejściowo. Pan Mitenka od tamtej chwili przestał być kociakiem. Kiedy chciałam go pogłaskać, zawsze najpierw się odsuwał i kurczył w sobie. Do dzisiejszego dnia, kiedy myślę o Panu Mitence, dręczą mnie wyrzuty sumienia – autentyczne poczucie potworności, której byłam autorką – niszczące duszę. To była podłość z mojej strony. Skrzywdziłam bezpowrotnie coś niewinnego. Nigdy nikomu nie powiedziałam, co zrobiłam Panu Mitence. Jest to tajemnica, którą planuję zabrać ze sobą do grobu – grzech, za który wolę pójść do piekła, niż się z niego wyspowiadać. Rozmyślanie o Annie sprawia, że czuję się tak, jakbym skopała Pana Mitenkę na śmierć. Dlatego jest mi o wiele lepiej, kiedy nie dopuszczam do siebie tych myśli. Annie powierzyła mi Bonnie pod opiekę. To moja pokuta. Oczywiście to niezbyt sprawiedliwe, ponieważ mała jest cudowna, magiczna i jest moim słońcem. Pokuta powinna oznaczać cierpienie – Bonnie sprawia, że jestem szczęśliwa. 14
Myślę o tym wszystkim w tej jednej chwili, kiedy na nią spoglądam. Myśli są bardzo szybkie. – Może polenimy się przez kilka godzin, a potem pojedziemy na zakupy? Bonnie zastanawia się przez chwilę nad moją propozycją. To jedna z jej cech: nie reaguje niefrasobliwie; zawsze się nad wszystkim zastanawia i upewnia się, że jej odpowiedź jest rzetelna. Nie wiem, czy to wynik jej przejść, czy też cecha charakteru. Oznajmia mi swoją decyzję uśmiechem i skinięciem głowy. – Super. Chcesz śniadanie? To akurat nie wymaga przemyśleń. Jedzenie jest bodaj jedynym odstępstwem od jej dziwactwa. Potwierdzenie następuje natychmiast, ze zwyczajowym entuzjazmem. Zaczynam się krzątać w kuchni, smażę boczek i jajka, szykuję grzanki. Kiedy zabieramy się do jedzenia, postanawiam poruszyć temat nadchodzącego tygodnia. – Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że wzięłam urlop na kilka tygodni? Bonnie kiwa głową. – Zrobiłam to z wielu powodów, ale jeden był najważniejszy. Chciałam o tym z tobą porozmawiać, ponieważ… cóż, myślę, że to będzie dla nas dobre, ale jednocześnie trochę trudne. To znaczy dla mnie. Nachyla się ku mnie, obserwując mnie z niezmienną, cierpliwą intensywnością. Upijam nieco kawy. – Uznałam, że przyszedł czas, żeby pozbyć się pewnych rzeczy, jak na przykład ubrań Matta, jego kosmetyków, niektórych zabawek Alexy. Nie mówię o zdjęciach ani tym podobnych. Nie chodzi o wymazanie ich z mojego życia, tylko… – Szukam właściwych słów i znajduję je w postaci bardzo prostego zdania: – Oni już tutaj nie mieszkają. 15
Treściwe, logiczne stwierdzenie, wypełnione tak wielkim znaczeniem i wiedzą, miłością i strachem, nadzieją i rozpaczą. Słowa wypowiedziane po przejściu niezmierzonej pustyni ciemności. Pracuję jako koordynator jednostki operacyjnej w Los Angeles zajmującej się brutalnymi przestępstwami. Jestem naprawdę dobra w tym, co robię. Cholernie dobra. Mam do dyspozycji trzyosobowy zespół ludzi, wybranych przeze mnie osobiście. Wszyscy są znakomitymi specjalistami w zakresie ochrony prawa. Pewnie mogłabym być skromniejsza, ale wtedy po prostu bym skłamała. Prawda jest taka, że absolutnie nie chcielibyście być psycholem, którego ściga mój zespół. Rok temu tropiliśmy niejakiego Josepha Sandsa. Był uprzejmym sąsiadem, kochającym ojcem dwojga dzieci i miał tylko jedną wadę: był pusty w środku. Jemu to raczej nie przeszkadzało, czego z pewnością nie można powiedzieć o młodych kobietach, które torturował i mordował. Śledztwo szło świetnie i byliśmy blisko zidentyfikowania go jako naszego sprawcy, kiedy Sands nagle przewrócił do góry nogami całe moje życie. Pewnej nocy włamał się do mojego domu, gdzie za pomocą sznura i noża myśliwskiego na zawsze zmienił mój wszechświat. Na moich oczach zabił mojego męża Matta. Mnie zgwałcił i okaleczył. Zasłonił się moją córką, Alexą, która w efekcie zginęła od kuli przeznaczonej dla niego. Odpłaciłam się mu za to, pakując w niego cały magazynek kul, a potem przeładowując broń i kontynuując. Przez kolejne sześć miesięcy zastanawiałam się, czy żyć dalej, czy też palnąć sobie w łeb. A potem Annie została zamordowana, na horyzoncie pojawiła się nagle Bonnie i gdzieś po drodze życie dało mi pozytywnego kopniaka w tyłek. 16
Większość ludzi nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest znaleźć się w punkcie, gdy śmierć wydaje się lepsza od bytu. Życie jest potężną siłą. Trzyma cię w garści na wiele różnych sposobów: od bicia serca, poprzez pieszczotę promieni słońca na twarzy, po dotyk ziemi pod stopami. Trzyma cię mocno. Moje pragnienie życia wisiało na nitce – na pojedynczej pajęczej, jedwabnej nici – nad przepaścią nieskończoności. A potem pojawiła się kolejna nić, a potem pięć. W końcu nić zmieniła się w linę, przepaść zaczęła się zmniejszać i w którymś momencie zdałam sobie sprawę, że życie znów chwyciło mnie mocno w garść. Wciągnęło mnie z powrotem w nieskończone chwile nabierania powietrza w płuca i pompowania krwi – i znów zaczęło mi na tym wszystkim zależeć. Przepaść zniknęła, zastąpiona przez horyzont. – Przyszedł czas, żeby to miejsce znów stało się prawdziwym domem, kochanie. Rozumiesz? Bonnie kiwa głową i widzę, że rozumie mnie pod każdym względem. – I tutaj docieramy do części, która może ci przypaść do gustu. – Uśmiecham się lekko. – Ciocia Callie też wzięła sobie urlop. Zostanie tu z nami i pomoże nam. – Moje oświadczenie wywołuje uśmiech pełny szczęścia. – Elaina też będzie nas odwiedzała, żeby pomóc. Oczy Bonnie rozjaśniają się z radości. Jej uśmiech jest oślepiający. To zdecydowana aprobata. Uśmiecham się szeroko. – Cieszę się, że jesteś zadowolona. Kiwa głową i wraca do jedzenia. Zaczynam myśleć o niebieskich migdałach, kiedy nagle zdaję sobie sprawę, że Bonnie przygląda mi się uważnie, przekrzywiając głowę na bok. Na jej twarzy maluje się łagodne pytanie. 17
– Zastanawiasz się, dlaczego je tu ściągnęłam? Kiwa głową. – Dlatego, że… – Wzdycham. Czas na kolejne proste oświadczenie. – Ponieważ nie potrafię tego zrobić sama. Postanowiłam, że czas znów zacząć żyć, ale trochę się tego boję. Tak wiele czasu spędziłam na granicy szaleństwa, że ten wybuch stabilności w moim życiu wydaje mi się nieco podejrzany. Chcę, żeby moi przyjaciele byli w pobliżu, gotowi wesprzeć mnie, jeśli się zachwieję. Bonnie wstaje z krzesła i podchodzi do mnie. Czuję w niej niezwykłą łagodność i dobroć. Jeżeli w moich snach widzę oblicze śmierci, to twarz Bonnie jest z kolei obrazem miłości. Delikatnie gładzi blizny pokrywające lewą część mojej twarzy. Połamane kawałki. Jestem lustrem. Moje serce wypełnia się i opróżnia. Wypełnia się i opróżnia. – Ja też cię kocham, słoneczko. Szybki uścisk o tysiącu znaczeń i Bonnie wraca do przerwanego śniadania. Kończymy i wzdycham z zadowoleniem. Bonnie beka, głośno i długo. Zapada pełna zaskoczenia cisza, a potem obie wybuchamy szczerym, serdecznym śmiechem. Płaczemy ze śmiechu, potem chichoczemy, a wreszcie już tylko się uśmiechamy. – Chcesz pooglądać kreskówki, maleństwo? Jej uśmiech jest niczym słońce oświetlające pole róż. To chyba najlepszy dzień tego roku. Naprawdę najlepszy.
2
Jesteśmy z Bonnie w Glendale Galleria – bodaj największym centrum handlowym świata. Dzień z minuty na minutę robi się coraz lepszy. Zajrzałyśmy do Sama Goody’ego, żeby przejrzeć kolekcję płyt. Ja nabyłam zestaw CD z najlepszymi przebojami z lat osiemdziesiątych, a Bonnie – najnowszą płytę Jewel. Jej aktualne zainteresowania muzyczne zdają się pasować idealnie do jej osobowości: są pełne piękna i głębokiej myśli, ani szczęśliwe, ani smutne. Nie mogę się doczekać dnia, w którym poprosi mnie, żebym kupiła jej coś, przy czym nogi same rwałyby się jej do tańca, ale dzisiaj nie zamierzam się tym przejmować. Bonnie jest szczęśliwa – i to wszystko, co się liczy. Kupujemy gigantyczne precle z solą i przysiadamy na ławce, jedząc je i obserwując ludzi. Mija nas para nastolatków niedostrzegająca niczego poza sobą. Dziewczyna ma może piętnaście lat, jest sympatyczną brunetką, szczupłą w ramionach, lecz rozwiniętą w dolnych partiach. Ma na sobie dżinsy biodrówki i trykotową bluzeczkę bez pleców. Chłopak jest mniej więcej w tym samym wieku i wygląda uroczo niemodnie. Jest wysoki, szczupły, wręcz tyczkowaty, ma okulary z grubymi szkłami, trądzik młodzieńczy i włosy do ramion. Trzyma dłoń wsuniętą w tylną kieszeń dżinsów dziewczyny, a ona obejmuje go w talii. Oboje wyglądają tak młodo i dziwacznie – zwariowani i szczęśliwi. Dwa oryginały. Wywołują u mnie uśmiech. 19
Dostrzegam mężczyznę w średnim wieku gapiącego się na piękną dwudziestoparolatkę. Kobieta przypomina mi dzikiego rumaka, jest pełna naturalnej żywotności. Jej idealne czarne włosy opadają na plecy aż do talii, ma śliczną, czystą, opaloną skórę, radosny uśmiech, zadarty nosek, jędrne ciało, jest pełna pewności siebie i zmysłowości, wrodzonej raczej niż wyuczonej. Przechodzi obok nieznajomego, który nadal przygląda się jej, łapiąc muchy w otwartą buzię. Kobieta w ogóle go nie zauważa. Tak to już jest na tym świecie. Czy ja też kiedyś taka byłam? Wystarczająco piękna, aby obniżać współczynnik inteligencji u płci przeciwnej? Pewnie tak, ale czasy się zmieniają. Teraz też przyciągam wzrok, to prawda, ale nie są to spojrzenia pełne pożądania – wahają się między ciekawością a odrazą. Trudno za to winić gapiów. Sands odwalił kawał dobrej roboty, okaleczając mi twarz. Prawa strona jest idealna i nietknięta. Cała brzydota koncentruje się po lewej. Blizna zaczyna się u nasady włosów na środku czoła. Schodzi prosto w dół między brwiami, a potem odchyla się w lewo niemal pod idealnie prostym kątem. Nie mam lewej brwi: zastępuje ją blizna. Wypukła ścieżka martwej tkanki ciągnie się poprzez moją skroń, zakręca leniwie w kierunku policzka i nosa, przecina jego grzbiet i natychmiast zawraca poprzez lewe nozdrze w kierunku żuchwy i wzdłuż szyi, kończąc się na obojczyku. Kolejna blizna, prosta i idealna, biegnie spod mojego lewego oka w dół, do kącika moich ust. Jest nowsza niż inne; człowiek, który zabił Annie, zmusił mnie do okaleczenia samej siebie, obserwując to z pożądliwością. Uwielbiał patrzeć, jak krwawię. Widziałam uniesienie w jego oczach. To ostatnia rzecz, jaką poczuł, zanim mój strzał rozbryzgał jego mózg na ścianie. 20