Szczęściara

Page 1





Dla mojej rodziny



ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jestem w jadalni i liczę nakrycia, kiedy rozlega się dzwonek do drzwi. Ten dźwięk może rozbrzmiewać tak radośnie, uroczo i wytwornie tylko w starym domu, takim jak mój. Odziedziczyłam go po babci. – To pewnie Amy i Mike – wołam do siedzącej w kuchni Kate. Odkładam garść srebrnych sztućców, które zamierzałam rozłożyć, i idę otworzyć. Uwielbiam przyjmować gości. Mój obłożony brązowym piaskowcem dom, na który samej nigdy nie byłoby mnie stać, nie jest może najbardziej ekstrawagancki ani zadbany na naszej ulicy, ale ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie zatrzymują się u stóp jego terakotowych schodów z ustami otwartymi w niemym zachwycie. Po kamiennej fasadzie wspina się bluszcz, ze skrzynek na kwiaty wylewają się nasturcje, a nad podwójnymi dębowymi drzwiami mienią się witrażowe szybki. Wygląda tak, jak powinien wyglądać dom. Przekręcam mosiężną klamkę i otwieram ciężkie drzwi. – Hee-ej – wołam śpiewnym głosem, jak mam w zwyczaju, kiedy witam gości. Wyciągam ręce do Amy i przytulam ją, jednocześnie mówiąc „cześć” jej mężowi. – Tak się cieszę, że was widzę. Kate już jest. 9


Wracając, dostrzegam, że Kate siedzi na jednym z taboretów przy wyspie kuchennej i podnosi do ust kawałek roqueforta z talerza serów, który przygotowałam godzinę wcześniej. Wiem, że nas słyszy – Amy zawsze mówi zbyt głośno i z takim entuzjazmem, jakby wciąż była cheerleaderką – ale zamiast odwrócić głowę w naszą stronę i się przywitać, delikatnie zlizuje okruszki z palców. Nie ma w tym nic dziwnego. Moja przyjaciółka ma w sobie coś z księżniczki – jak zwykle czeka, aż ludzie podejdą do niej. Amy idzie obok mnie, opowiadając o swojej trzyletniej córeczce, Emmie, która przechodzi teraz przez fazę, w której koniecznie chce się sama ubierać. – Postanowiłam jej odpuścić. Niech robi, co chce – wyznaje. – Dzisiaj poszła do szkoły w fioletowych rajstopach, koszulce nocnej z Myszką Minnie i eleganckich skórzanych pantofelkach, które jej kupiłam do sukienki na Boże Narodzenie. Rozmowy z Amy nie zaczynają się od wymieniania uprzejmych uwag o niczym, bo ona od razu przechodzi do interesującego ją tematu. Kiedy Kate i ja poznałyśmy ją trzynaście lat temu na dwumetrowym odcinku korytarza oddzielającym nasze pierwsze wynajęte po studiach mieszkanie od jej mieszkania, zerknęłyśmy dyskretnie na siebie z niemym pytaniem: „Czy ona mówi tak na serio?”. Nie do wiary, ale tak. Nie przypominam sobie, by podczas całej naszej znajomości Amy choć raz była zgryźliwa, naburmuszona albo niegrzeczna. Jej niewzruszony optymizm potrafi zajść człowiekowi za skórę. Nie powinnam 10


jednak narzekać – kiedy potrzebuję kogoś zgryźliwego, naburmuszonego bądź niegrzecznego, mam do dyspozycji Kate. Ta z kolei wyznała mi, że ona i jej mąż nazywają Amy „golden retrieverem”. Kiedy wchodzimy do kuchni, Amy urywa w pół zdania i uśmiecha się, jakby właśnie znalazła się na przygotowanym dla niej przyjęciu niespodziance. – Kaaate! – piszczy. – Dzisiaj bez Brendana? – Pracuje – odpowiada Kate i wstaje, by się z nimi przywitać, jednocześnie wygładzając dłońmi wełniane spodnie. – Jak zwykle zresztą. – Ściska Amy i bez przekonania unosi dłoń, by pomachać Mike’owi. Ten odpowiada kiwnięciem głowy. Kate całkiem dobrze dogaduje się z Amy – mimo że diametralnie się różnią, to i tak się lubią, a ja odgrywam rolę łączącego je ogniwa – ale Mike’a nie cierpi, zresztą z wzajemnością. W zależności od dnia ich wzajemne nastawienie oscyluje między chłodną obojętnością a wyraźną pogardą. „Dlaczego Amy za niego wyszła?”, powtarza Kate, ilekroć jego imię pojawi się w rozmowie. Po wieczorach takich jak ten, kiedy jest zmuszona oddychać tym samym powietrzem co on, potrafi być strasznie złośliwa. Mogę się założyć, że podczas naszej jutrzejszej rozmowy telefonicznej będzie się wyśmiewać z jego pochodzenia: „Skąd on jest? Z Buffalo? Z Allentown? Czy z jakiejś innej zawszonej dziury?”. W rzeczywistości Mike jest z Rochester w stanie Nowy Jork. Albo zawodu: „Lekarz rodzinny? I czym on się niby zajmuje? Wypytuje staruszków, czy regularnie się wypróżniają, i mierzy temperaturę zasmarka11


nym niemowlakom?”. Moim zdaniem Kate przesadza, choć prawdą jest, że ostatnimi czasy Mike zrobił się męczący. Ilekroć pojawia się na naszych imprezach, siedzi ze znudzoną miną, jakby normalnie prowadził inne, fascynujące życie i przez to, że musi przebywać z żoną i jej przyjaciółkami, tracił okazję, by powłóczyć się po klubach z brazylijskimi modelkami lub rozpracowywać rosyjskich szpiegów. Przestałam się cieszyć na myśl, że się z nim zobaczę, i nieraz się zastanawiam, jak Amy znosi jego zachowanie. Inna sprawa, że nigdy nie ośmieliłam się porozmawiać z nią na ten temat. Bo niby jak powiedzieć przyjaciółce – zwłaszcza takiej, która idzie przez życie radosnym krokiem, traktując je jak jeden wielki broadwayowski musical – że jej mąż jest beznadziejny? Podaję Amy kieliszek wina i pytam Mike’a, co będzie pił. – A, czekaj! – woła Amy, wyciągając z torby nieduże pudełko mydeł od Crabtree & Evelyn. – Rzuciły mi się w oczy, jak byłam parę dni temu w centrum handlowym, i pomyślałam, że ci się spodobają. – Amy, nie musiałaś… – mówię, przewracając oczami i przyciągając ją do siebie, żeby ją uścisnąć. – Znamy się już tyle lat, że naprawdę się nie obrażę, jak mnie odwiedzisz bez prezentu. – Właśnie, Amy – wtrąca się Kate, przesuwając nóżkę kieliszka między kciukiem a palcem wskazującym, tak że jego podstawka ślizga się po blacie z klejonego drewna. – I jak ja teraz przez ciebie wyglądam? 12


Rzucam jej krzywy uśmieszek nad ramieniem Amy. – Daj spokój, Kate – broni się Amy. – Ty nigdy w życiu źle nie wyglądałaś. – Mówiłem jej, że nie musi niczego przynosić, ale jak zwykle mnie nie posłuchała – znienacka z narożnika kuchni odzywa się Mike. Jego głos jest szorstki, słychać w nim irytację. Zaskoczone, obracamy się wszystkie w jego stronę, ale on tylko wzrusza ramionami i rozgląda się dookoła, przestępując z nogi na nogę w swojej lotniczej kurtce i czapce z logo Redskinsów. Po sposobie, w jaki Kate porozumiewawczo unosi brwi, domyślam się, że jeszcze się nasłucham o tej kurtce. Odwracam się, zanim Amy cokolwiek dostrzeże, otwieram lodówkę i sięgam po warzywa na sałatkę, słoik musztardy dijon i maselniczkę. Amy odchrząkuje i zaczyna opowiadać historię, którą usłyszeli w radiu, jadąc tutaj – coś o romansie piosenkarki pop i niespodziewanej ciąży. Słucham jej, myjąc sałatę w zlewie. Spoglądam na Kate, która pociąga kilka sporych łyków wina. Mam nadzieję, że nie przesadzi, bo na kolację przychodzi też kolega z pracy Larry’ego i jego dziewczyna. – Co ugotowałaś? Bardzo ładnie pachnie – stwierdza Amy, podchodząc do kuchenki. Podnosi drewnianą łyżkę leżącą obok emaliowanego rondla i miesza jego zawartość. – Wołowinę po burgundzku. Z przepisu Julii Child – odpowiadam. Na dworze było wściekle zimno, jak to czasami bywa w lutym, kiedy zima próbuje dać jasno 13


do zrozumienia, że jeszcze długo się nie skończy. Na dodatek przepracowałam cały dzień, a mam do nakarmienia siedem osób, więc uznałam, że bardziej skomplikowane dania nie wchodzą w grę. – Robiłam to już milion razy, podobnie zresztą jak mama, kiedy zapraszała gości na kolację. Jak byłam mała, to stawałam na krześle przy kuchence – w koszulce nocnej z Diukami Hazzardu, rzecz jasna – i za każdym razem, kiedy mama próbowała, czy już jest dobre, ja też mogłam spróbować. Czułam się bardzo ważna, kiedy mogłam powiedzieć „Więcej pieprzu”. – Ale to musiało słodko wyglądać – śmieje się Amy. – Waverly, przyszła kucharka! – Cóż… – Puszczam do niej oko. Wracam do swojej sałatki i przysłuchuję się, jak Amy wypytuje Kate, czy oglądała Diuków i którego z braci bardziej lubiła – Bo czy Luke’a. Pozostaje jeden drobiazg, o którym zapomniałam wspomnieć w związku z dzisiejszą kolacją – moja decyzja, by zrobić wołowinę po burgundzku, była podyktowana również niską ceną mięsa gulaszowego. Ceny różnych rzeczy mają dla mnie ostatnio coraz większe znaczenie. Prawdę mówiąc, powinnam zacząć podawać gościom chleb z ketchupem. Średnio dwa razy w tygodniu w National Public Radio wypowiada się jakiś analityk, który twierdzi, że istnieją przesłanki wskazujące na to, iż kryzys powoli się kończy. Muszę jednak przyznać, że niżej podpisana właścicielka małej firmy ani trochę nie czuje tych pozytywnych zmian. Maggie’s, moja piekarnia-cukier14


nia, znajduje się w samym środku mojego rodzinnego miasteczka, Maple Hill w stanie Wirginia, niecałe dziesięć kilometrów od Waszyngtonu. Nasze miasto stanowi niemal idealne połączenie budownictwa miejskiego i podmiejskiego – jego centrum otaczają stykające się bocznymi ścianami domy obłożone brązowym piaskowcem, takie jak mój, dalej na południe znajdują się osiedla domków jednorodzinnych, natomiast od strony dawnej wsi, a obecnie rozwijających się w szalonym tempie przedmieść Waszyngtonu, usadowiły się luksusowe rezydencje naśladujące stylem dawne domy farmerskie. Ze względu na bliskość stolicy Maple Hill zawsze przyciągało ludzi przeprowadzających się do Waszyngtonu, by podjąć pracę dla rządu, więc zanim gospodarka wzięła w łeb, domy znajdowały nabywców dosłownie minutę po tym, jak pojawił się przed nimi znak „Na sprzedaż”. Teraz dobre czasy się skończyły. Tylko na mojej ulicy są zajęte trzy hipoteki, a moja firma od około roku coraz gorzej przędzie, podobnie jak wiele innych. Należę do osób, które z natury za bardzo się wszystkim przejmują – za każdym razem, kiedy mój chłopak, Larry, wsiada do samolotu, żeby odwiedzić rodzinę w Minnesocie, budzi się mój uśpiony katolicyzm i zaczynam mamrotać pod nosem zdrowaśki – ale te problemy z piekarnią przerastają wszystko, czego dotychczas doświadczyłam. Larry, Kate i Amy zdają sobie oczywiście sprawę, że kryzys mnie dotknął, jak każdego. Rzecz w tym, że nikomu – a w szczególności Larry’emu, z którym mieszkam i wspólnie płacę rachunki – nie przyznałam się, jak tragiczna jest moja 15


sytuacja. Mój chłopak nie ma więc pojęcia, że ledwo daję radę spłacać odsetki od pożyczki hipotecznej, którą wzięłam, żeby założyć interes. Ani o dwudziestu siedmiu tysiącach dolarów długu na karcie kredytowej. Ani o tym, że stale się spóźniam z zapłatą czynszu. – Hej, Mike? – odwracam się w jego stronę i zauważam, że przygląda się śmietnikowi na drzwiach lodówki, jakby rzeczywiście interesowało go przypomnienie o wizycie u dermatologa i pocztówka ze zdjęciem trzech kobiet w staromodnych kostiumach kąpielowych. – Larry powinien być lada chwila. Na pewno nie chcesz piwa? Albo zdjąć kurtki? – Nie, dzięki – odpowiada, potrząsając głową i wpychając dłonie do kieszeni. Patrzę, jak znika w salonie, i w myślach wzdycham z ulgą. Wreszcie zostałyśmy same. – Kate! – Po pięciu sekundach Amy uznaje, że dość się już nasiedziałyśmy w ciszy. – Nie widziałam cię od dobrych dwóch tygodni. Jak idzie kampania? – Jak to kampania. Bankiet, spotkanie, bankiet, impreza dla darczyńców, i tak dalej, i tak dalej… – Oj, chyba nie chcesz powiedzieć, że naprawdę tak uważasz! Przecież to wszystko musi być takie ekscytujące – entuzjazmuje się Amy, tęsknie przyciskając dłonie do serca, niczym księżniczka z kreskówki Disneya. – Pomyśleć, że za rok być może będziesz mieszkała w willi gubernatora! – Zdaję sobie z tego sprawę. Już pękam z radości – mówi Kate niewzruszonym tonem i sygnalizuje Amy, by podała jej butelkę wina stojącą na blacie. 16


– Nie mogę się doczekać, kiedy przeprowadzimy się do Richmond i będę mogła spędzać czas, przyglądając się hordom spasłych turystów w świeżo kupionych trampkach, jak człapią pod naszymi drzwiami. Będzie bosko. – Przesadzasz, Kate. Na pewno nie będzie tak źle – mówię, siekając tymianek, który zebrałam w zgrabny stosik na desce do krojenia. Od pewnego czasu odpowiedzi Kate na pytania o kampanię Brendana są równie sarkastyczne i niewzruszone jak ta przed chwilą, zupełnie jakby opowiadała o beznadziejnej szkolnej imprezie. Jej jawne rozgoryczenie żywo kontrastuje z doniesieniami większości gazet, które już teraz, choć do wyborów pozostało jeszcze dziewięć miesięcy, publikują pełne entuzjazmu artykuły o prawdopodobnym zwycięstwie Brendana i zbliżających się rządach jego i Kate – porównywanych do władców Camelotu – nad stanem Wirginia. Przyglądając się Kate bawiącej się diamentowym kolczykiem wielkości kulki gumy do żucia i przysłuchującej się wspomnieniom Amy o tym, jak po przeprowadzce z Karoliny Północnej do Waszyngtonu pierwszy raz w życiu poszła na wycieczkę po Białym Domu, myślę, że tak naprawdę trudno się dziwić dziennikarzom. Kate ma w sobie coś urzekającego. Dostrzegłam to, kiedy tylko ją poznałam, czyli pierwszego dnia nauki w Madeirze – prywatnym liceum dla dziewcząt, do którego chodziłyśmy. Kate wparadowała na lekcję historii Ameryki spóźniona o dwadzieścia minut i skinęła głową nauczy17


cielowi – pedantycznemu okularnikowi z lekką wadą wymowy, w typie Alexa P. Keatona – a ten, nie wiedzieć dlaczego, uznał to za wystarczające wyjaśnienie. Był to gest, jakim królowa może zaszczycić podwładnych, kiedy przechadza się po pałacu. Następnie opadła na ławkę przede mną, obróciła się i podała mi dłoń. Zwróciłam uwagę, że ma zrobiony manikiur. Nawet moja mama nie pozwalała sobie na takie ekstrawagancje. – Cześć, jestem Kate – powiedziała, ani odrobinę nie ściszając głosu, jakbyśmy siedziały na ławce w parku, a nie w klasie, w której odbywa się lekcja. Kate jest piękna w sposób, z którego istnienia ludzie nie zdają sobie sprawy, dopóki nie obejrzą filmu z młodą Grace Kelly albo nie pojadą na wakacje do Włoch. Szybko odkryłam, że jest pyskata i dysponuje nazwiskiem, dzięki któremu wiele uchodzi jej płazem. Mówiąc krótko, była chodzącym ideałem, szczególnie dla nas, zwyczajnych czternastolatek. Jej ojciec, William Townsend, od kilkudziesięciu lat kierował rodzinną firmą – międzynarodową korporacją spedycyjną. Matka, Evelyn, była córką legendarnego sędziego Sądu Najwyższego, do którego prawicowi politycy w Waszyngtonie mieli niemal nabożny stosunek. Pozostałe dziewczyny zazdrościły jej w tym samym stopniu, co pałały do niej nienawiścią. Naśladowały jej sposoby zaplatania włosów i zawiązywania pożyczonych od matki apaszek Hermès na pasku skórzanej torby na ramię, w której nosiła podręczniki, a jednocześnie szeptały za jej plecami, jaką to jest głupią suką. Mężczyźni – na18


uczyciele, koledzy jej ojca, ojcowie koleżanek z klasy, przechodnie na ulicy – wpatrywali się w Kate tak bezwstydnie lubieżnym wzrokiem, że przywodziło mi to na myśl sceny z kreskówek, w których obiekt pożądania zmienia się w stek przed głodnymi, wybałuszonymi oczami drapieżnika. Moja mama, widząc pewnego razu Kate wybiegającą od nas z domu w spódniczce tenisowej ledwo zasłaniającej pupę, stwierdziła, że wyrośnie ona na kobietę, której inne nie będą chciały widzieć w towarzystwie swoich mężów. Od początku zdawałam sobie sprawę, że nasza przyjaźń jest zupełnie nieprawdopodobna. Uczyłam się w Madeirze wyłącznie dzięki stypendium. Mój ojciec był zatrudniony jako fotograf średniego szczebla w agencji prasowej United Press International, a matka pracowała w firmie ubezpieczeniowej. Mieszkaliśmy w „gorszej” części Maple Hill – ponurej dzielnicy parterowych domów jednorodzinnych, gdzie wszystkie frontowe trawniki przez cały rok przykrywała gruba warstwa opadłych liści. Zresztą nawet gdybym pochodziła z bogatej rodziny albo była córką polityka, jak pozostałe dziewczyny, z którymi chodziłam do szkoły, nie miałam wyglądu osoby, z którą ktoś pokroju Kate chciałby nawiązać bliższą znajomość. Po babci polskiego pochodzenia odziedziczyłam krępą budowę. Nosiłam tony wypalanej biżuterii zebranej przez mamę w czasach, kiedy wspólnie z ojcem – wtedy jeszcze jej chłopakiem – podążali śladami różnych zespołów. Nie chciało mi się również użerać z masą loków, które sterczały z mojej głowy, jakby były pod prądem, co 19


20


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.