Uprowadzona

Page 1







Mamo, jedna z moich koleżanek, Keira, właśnie się dowiedziała, że zmarła jej babcia. Wiem, że w przeszłości nie trawiłam tej dziewczyny, ale po tym, co się stało, kompletnie się załamała. Kilku znajomych postanowiło dzisiaj u niej nocować. Keira została w domu całkiem sama, jej rodzice musieli się zająć pogrzebem i powiadomieniem reszty rodziny. Zadzwonię wieczorem, Chloe

7



Prolog Chloe ponownie znalazła się na moście Golden Gate. Paula i Amy już nie było. Po biegnącej przez most autostradzie nie jechał żaden samochód. Woda w cieś­ ninie przestała płynąć. Wszystko zamarło w oczekiwa­ niu. Chloe nie była zaskoczona, kiedy nie wiadomo skąd zjawił się ze sztyletami w obu dłoniach Alexan­ der Smith – Łowca, który wcześniej próbował ją zabić. Mówił coś, nie wydając z siebie dźwięku. Pamiętała, że za chwilę ją zaatakuje, i próbowała się uchylić, lecz jej ruchy były bardzo spowolnione. Usłyszała rozdzierający krzyk, kiedy jeden ze sztyle­ tów dosięgnął jej twarzy. Ale przecież tak się nie stało – pomyślała ze zdziwieniem. Ostatnim razem było inaczej. Powinnam na niego skoczyć… Uzbrojony w sztylety Łowca zbliżał się do niej z żą­ dzą mordu w oczach. Chloe nie mogła się ruszyć.

9


Wygrałam tę walkę, powiedziała sobie w duchu, ogar­ nięta paniką. Już przez to wszystko przechodziłam i to ja wygrałam! Łowca zamachnął się, usiłując trafić ją sztyletem w twarz. Chloe uskoczyła w ostatniej chwili. Zranił mnie? Czy ja krwawię? – Brian! – zawołała, pamiętając, że powinien się przy niej zjawić. Chwila, to nie było takie proste. Komu pomagał Brian: jej czy Łowcy? Niespodziewanie na barierce mostu pojawił się Brian, z poważną miną i skrzyżowanymi na piersi ra­ mionami. – Kogo wybierasz? – zapytał grobowym głosem. – Mnie czy Aleka? – Pomóż mi! – krzyknęła Chloe, usiłując wymknąć się napastnikowi. – Same kłopoty z tobą – odezwał się Łowca z bla­ dym uśmieszkiem i wbił jej sztylet głęboko w brzuch. Upadając, zobaczyła nadbiegającego Aleka, który rzucił się na Briana. – Nie! – wrzasnęła, gdy obaj spadli z mostu. Łowca uśmiechnął się i nachylił tak blisko Chloe, że czuła na twarzy jego kwaśny oddech. Uniósł do góry sztylet, tym razem celując w jej szyję.


Rozdział 1 – Nie! – Chloe obudziła się roztrzęsiona i zlana po­ tem. – To tylko sen – szepnęła, pozwalając napiętym mięśniom z powrotem się rozluźnić. Wczoraj walczyła z Łowcą i wygrała, jeśli można tak to nazwać. Alexander Smith spadł z mostu, gdy nie zdołała chwycić go za rękę, i teraz nie żył. Chloe wy­ szła z pojedynku bez szwanku. Alek i Brian żyli. Reszta przypominała koszmar. Pokój, w którym się znajdowała, był skąpany w ko­ jącym półświetle, które mogło zwiastować świt, lecz Chloe czuła raczej, że zbliża się wieczór. Nie była u sie­ bie. Wykrochmalona, elegancka pościel i aksamitne wy­ kończenie narzuty nie pasowały do domu Kingów. Do­ kąd w takim razie trafiła? Powoli zaczęły do niej wracać strzępki wspomnień. Alek przyprowadził ją tutaj po walce. Brian zranił go w udo shurikenem. Podobno próbował ich powstrzymać przed zapuszczeniem się na terytorium Bractwa Dziesią­ tego Ostrza, ale Chloe nadal nie była pewna, czy to praw­ 11


da. Złapali taksówkę. Chloe pamiętała, jak wyjrzała przez okno i zobaczyła, że jadą mostem, zostawiając za sobą piękne światła San Francisco. W końcu się zatrzymali i Chloe została poprowadzona przez ciemną jak atra­ ment noc do domu, w którym mimo późnej pory przy­ witała ich niska blondynka. Szli wąskimi korytarzami i… Chloe usiadła na łóżku, przypominając sobie jeszcze jeden szczegół minionej nocy. Kiedy szli korytarzem, minęło ich coś tak straszne­ go, że Chloe wciąż się bała, chociaż leżała bezpiecznie w wygodnym łóżku. Korytarz był pogrążony w ciemności i nagle nie wiadomo skąd pojawiła się w nim dziewczyna w wieku Chloe, poruszając się cicho niczym duch. Jej oczy błysz­ czały w mdłym świetle, zielone i zwężone jak u kota. Spomiędzy jej prostych, ciemnych włosów wystawały koniuszki uszu – wielkich, spiczastych, czarnych i po­ krytych futrem. Nieznajoma zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Chloe pisnęła i wskazała na nią palcem. Alek wy­ jaśnił, że dziewczyna nazywa się Kim, a blondynka kiwnęła nonszalancko głową. Jednak nawet to proste wytłumaczenie nie uspokoiło Chloe. Nie miała pojęcia, gdzie się znalazła i kim byli ludzie, do których przypro­ wadził ją Alek. – Niedługo wrócę – obiecał, gdy zatrzymali się przy drzwiach. 12


– Idź już, Aleku – zwróciła się do niego przyjaźnie kobieta, popychając Chloe do środka. Nie wiedzieć czemu właśnie ten macierzyński ton, serdeczny, lecz nieznoszący sprzeciwu, uspokoił Chloe. Może i nie wiedziała, gdzie jest, lecz przynajmniej pa­ nowały tu normalne zasady. Niewiele mogła zobaczyć w ciasnym pokoiku, poza łóżkiem, na którym piętrzyło się chyba z tysiąc podu­ szek. Chloe padła na nie, o nic nie pytając. – Śpij dobrze – odezwała się śpiewnie kobieta, przy­ krywając jej ramiona aksamitną narzutą. Mimo wyczerpania Chloe nie od razu zdołała za­ snąć, a kiedy już jej się to udało, śniły jej się same kosz­ mary: wracała na most Golden Gate i walczyła z Łow­ cą, najbardziej niebezpiecznym – i psychopatycznym – zabójcą Bractwa Dziesiątego Ostrza. W niektórych fragmentach snu pojawiał się Alek. Siedział i się przy­ glądał lub walczył u boku Chloe. Czasami widziała też Briana, który jej pomagał – tak jak w rzeczywistości – lub ją gonił – tak jak jej się z początku wydawało. Po przebudzeniu Chloe nadal czuła się zmęczona i nie znała odpowiedzi na dręczące ją w koszmarach pytania: Dlaczego ja? Komu nadepnęłam na odcisk? Przy łóżku zauważyła niewielki stolik. Ktoś musiał go postawić, kiedy spała. Był przykryty serwetą, na któ­ rej leżał talerz z rozmaitymi gatunkami wędlin i serów, kromkami chleba, miseczkami z musztardą i innymi 13


dodatkami. Obok puszki dietetycznej coli stał – kryształowy? – kielich z wodą. Chloe zrobiła sobie gigantyczną kanapkę z dwóch kawałków grubego brązowego pumpernikla posmaro­ wanych musztardą. Pochłonęła ją w minutę, popijając wodą i dietetyczną colą. Wydała z siebie donośne bek­ nięcie (po czym rozejrzała się nerwowo, upewniając się, że jest sama w pokoju). Jakimś cudem nie czuła się tak przerażona, jak powinna. Miała pełny brzuch, siedziała w pięknym pokoju i była bezpieczna. O dziwo, czuła się szczęśliwa. Spojrzała dookoła: krokwie i podłoga były ze stare­ go drewna, ciemnego i wypolerowanego na tyle, by nie osiadał na nim kurz, ale nie na pełny połysk. Pokój wy­ dawał się niewielki, lecz przytulny. W rogu leżał ciemny, orientalny dywan o zawiłym wzorze, na którym stał lek­ ko wysłużony, aksamitny fotel. Jego oparcie przykrywała kolejna tkana narzuta. Staroświecka lampa podłogowa z lekko wyszczerbioną marmurową podstawą i mo­ siężnym stojakiem oświetlała pomieszczenie łagodnym pomarańczowym blaskiem płynącym z trzech żarówek udających płomień świecy. Gdyby Chloe miała pienią­ dze – i odpowiedni dom – właśnie tak by go urządziła. Podniosła się i przeciągnęła, czując jak stawy i mięś­ nie wskakują na swoje miejsce. Wreszcie czuję się sobą. Wyciągnęła z tylnej kieszeni komórkę i włączyła ją. Bateria była naładowana w trzech czwartych. Nikt nie 14


zostawił jej wiadomości głosowej, nawet mama. Pewnie łyknęła cały ten kit o nocowaniu u Keiry – pomyślała Chloe. Zadzwoniła do Amy, ale ku jej zaskoczeniu przyjaciół­ ka nie odebrała. Amy i Paul byli przecież świadkami wczorajszego bigosu z udziałem Łowcy, Aleka, Briana i Chloe – czy nie powinni się o nią martwić? Usłyszała dźwięk nagrywania na poczcie głosowej Amy. – Cześć, tu Chloe. Nic mi nie jest. Zatrzymałam się u… – zawiesiła głos, szukając właściwego słowa – da­ lekich krewnych. Nie dzwoń do mnie, przez jakiś czas będę miała wyłączoną komórkę. Muszę oszczędzać ba­ terię. Jestem bezpieczna, zadzwonię później. Zostawiła też wiadomość mamie, której nie zastała w domu. – Hej, zostanę u Keiry trochę dłużej… – Z głębi korytarza dobiegał coraz głośniejszy stukot szpilek. – Kocham cię, zadzwonię później. Wyłączam telefon. No to pa. Szybko zamknęła klapkę i schowała telefon. Po chwili w drzwiach pokoju stanęła kobieta. Kończyła właśnie rozmowę, prowadzoną w połowie po rosyj­ sku, a w połowie po angielsku przez maleńką komórkę ozdobioną mnóstwem zawieszek. Dopiero po chwili Chloe uzmysłowiła sobie, że jest to ta sama kobieta, która przyprowadziła ją tu w nocy, tylko bardziej ele­ gancko ubrana. 15


– Tak – odezwała się do telefonu. – Dwa tuziny. I podziękuj Ernestowi za fioletowe długopisy. Dzieciaki je uwielbiają. Spasiba. – Rozłączyła się i posłała Chloe znużony uśmiech. – Czasami czuję się bardziej jak se­ kretarka niż dyrektor tej firmy. Jak się miewasz? – Dobrze, dziękuję… Trudno było określić wiek tej kobiety. Jej ciało było idealne jak u Dzwoneczka z Piotrusia Pana, drobne i krągłe, z wąską talią i zadziwiająco zgrabnymi łyd­ kami, których kształt podkreślały jeszcze kilkunasto­ centymetrowe szpilki. Miała krótko ostrzyżone, blond włosy i czarne oczy. Jej spódnica i żakiet trochę za bar­ dzo błyszczały jak na gust Chloe, ale musiały być bar­ dzo drogie. W tej kobiecie było coś niezwykłego – spo­ sób, w jaki trzymała głowę i wpatrywała się w nią bez mrugnięcia okiem, szczególny zapach, którego Chloe nie potrafiła określić. Wiedziała, że ta kobieta jest taka jak ona – ma w so­ bie coś z kota. – Nazywam się Olga Chetobar – powiedziała, wy­ ciągając dłoń z długimi, pięknymi paznokciami. Z ko­ niuszka jednego z nich zwisała maleńka złota ozdoba. – Jestem dyrektorem… cóż, my nazywamy to działem „zasobów ludzkich” w Firebird. Odnajdujemy i ratu­ jemy, nazwijmy to, zbłąkanych i sprowadzamy ich do domu. – Domu? 16


– Siergiej wszystko ci wytłumaczy. Nie może się już doczekać, żeby cię poznać. – Olga ponownie sprawdziła coś w telefonie. – Dziękuję za lunch – powiedziała Chloe, zasta­ nawiając się, czy byłoby niegrzecznie zapytać o prysz­ nic, nowe ubranie lub możliwość skontaktowania się z mamą. – Nie przyzwyczajaj się – odezwała się kobieta z ser­ decznym uśmiechem. – Wszyscy tu sobie nawzajem po­ magamy, ty też niedługo zaczniesz. – Nie chciałabym być niegrzeczna – tu jest świetnie – ale kiedy wrócę do domu? Moja mama niedługo za­ cznie się o mnie martwić. Olga uniosła dłoń. – Siergiej się tym zajmuje. Twoja mama zostanie poinformowana, że byłaś świadkiem niebezpiecznego przestępstwa – co zresztą jest prawdą – i zostałaś obję­ ta nadzorem policji, programem ochrony świadków lub czymś podobnym. Może już to zrobił? Nie znam szcze­ gółów, ale jego ludzie zawsze wykonują świetnie swoją robotę. Chodź ze mną. – Spojrzała na zegarek, złoty i ozdobiony diamentami. – Siergiej na ciebie czeka. Chloe szybko wsunęła adidasy, nawet ich nie wią­ żąc, i wyszła za Olgą z pokoju. Ruszyły kiepsko oświe­ tlonym, wąskim korytarzem, pewnie tym samym co w nocy. W dziennym świetle Chloe zauważyła, że ściany pokrywa staroświecka tapeta w paski i maleń­ 17


kie różyczki, a podłogę tworzą różnobarwne drewniane klepki. – Przepraszam, że położyliśmy cię na strychu – rzuciła przez ramię Olga, zbliżając się w stronę wą­ skich schodów przy wtórze szybkiego stukotu szpi­ lek. – Byliśmy trochę nieprzygotowani i uznaliśmy, że przyda ci się chwila spokoju. W dni robocze bywa tu dość gwarno. Chloe ledwie dotrzymywała jej kroku i cudem uniknęła upadku z dwóch pięter wąskich, wijących się schodów. – Gdzie my właściwie jesteśmy? – W Firebird Properties, sp. z o.o. – odparła krótko i dumnie Olga, ponownie zerkając na zegarek. – Dzia­ łamy w branży marketingu i nieruchomości, głównie inwestycyjnych i komercyjnych, rzadziej mieszkalnych. Olga zdążyła zejść ze schodów i była już w połowie korytarza, gdy skończyła mówić. Chloe musiała biec, żeby za nią nadążyć. Ta część budynku była bardziej nowoczes­ na, z szarą wykładziną i oprawionymi w ramy plakatami na pomalowanych farbą ścianach. – Nieruchomości? Marketing? O co tu… – Chloe sta­ nęła jak wryta na widok wielkiego okna po lewej stronie. Znajdowała się na pierwszym piętrze. Pierwszą rze­ czą, na jaką zwróciła uwagę, był ogromny trawnik roz­ ciągający się aż do samej drogi. Kiedy przycisnęła twarz do szyby i spojrzała prosto w dół, dostrzegła fontannę 18


na środku okrągłego, żwirowego podjazdu, na którego końcu wznosiła się brama. – To jest ten dom – powiedziała wolno. – Jaki dom? – zdziwiła się Olga, również podcho­ dząc do okna. – Byłam tu z Alekiem, kiedy miałam doła. Dojecha­ liśmy prawie do Sausalito i po drodze pokazał mi tę niesamowitą posiadłość. Tamten dzień był zwariowany: kłótnia z Amy, kra­ dzież samochodu przez Aleka, wiatr we włosach na wzgórzach San Francisco i ucieczka z miasta do tej ogromnej, starej posiadłości. Z zewnątrz wydawała się zbudowana w całości z kamienia i marmuru, i majesta­ tyczna jak muzeum. I oto Chloe znalazła się w środku. – Alek cię tu przywiózł? – zapytała Olga z lekkim rozbawieniem. – Wydawało mi się, że to czyjś dom. Kogoś naprawdę bogatego – dodała w myślach Chloe. – Bo tak jest. Kilkoro z nas, nie licząc Siergieja, tu mieszka: ja, Kim, Ivan i Simone. Jednak ten dom to również siedziba firmy Firebird i naszych ludzi. Czasa­ mi trzeba zejść wszystkim z oczu, a to miejsce dosko­ nale się do tego nadaje. – Powiedziała to bez uśmiechu, lecz jej oczy tańczyły. Chloe nie była pewna, czy brak mimiki to cecha Rosjan czy ludzi kotów. – Chcesz powiedzieć, że w tym miejscu… 19


20


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.