Mojemu zmarłemu w lutym 2012 roku ojcu, który zaszczepił mi miłość do Historii i historii. Zmarłemu w marcu 2012 roku Pierre’owi Schoendoerfferowi, który zachęcił mnie do przekazywania jej innym.
SPIS TREŚCI Głowy (państw) do odstrzału
9
Juliusz Cezar
19
Henryk III Walezjusz
39
Maximilien de Robespierre
56
Abraham Lincoln
77
Maksymilian Habsburg
95
Aleksander II Romanow
109
Elżbieta Wittelsbach („Sissi”)
129
Franciszek Ferdynand Habsburg
147
Mikołaj II Romanow
185
Engelbert Dollfuss
206
Patrice Lumumba
231
Ngo Dinh Diem
251
Anwar as-Sadat
273
Indira Gandhi
291
Nicolae i Elena Ceauşescu
310
GŁOWY (PAŃSTW) DO ODSTRZAŁU
W
czasach, gdy światu zagraża zbiorowy terroryzm, a przywódcy polityczni (zwłaszcza największych światowych mocarstw) są chronieni lepiej niż kiedykolwiek dotąd, pomysł napisania książki o zabójstwach mężów i dam stanu, popełnionych zarówno w odległej przeszłości, jak i całkiem niedawno, wydawać się może dość śmiały. Czy można porównywać żałosną próbę zamordowania Jacques’a Chiraca przez Maxime’a Brunerie’go z 14 lipca 2002 roku z udanymi zamachami na dwóch innych francuskich prezydentów: Marie-François Sadiego Carnota, którego w 1894 roku zasztyletował nożem o czerwono-czarnym trzonku włoski anarchista Santo Caserio, oraz Paula Doumera, którego w 1932 roku trzema strzałami z pistoletu automatycznego pozbawił życia Paul Gorguloff? Albo internetowe deklaracje afgańskich talibów, którzy grożą, że zabiją księcia Harry’ego, ze spektakularnymi zbrodniami, które wstrząsały pałacami w Europie i Białym Domem w USA na przełomie XIX i XX wieku1? A jednak! Wystarczy uważnie prześledzić medialne echa ostatnich wydarzeń na świecie, by zdać sobie sprawę z jednego: widmo zabójstwa politycznego wciąż krąży nad współczesnymi społeczeństwami. 1
Oprócz Marie-François Sadiego Carnota w zamachach zginęli: car Rosji Aleksander II, prezydent USA William McKinley, król Portugalii Karol I, cesarzowa Austrii Elżbieta (Sissi), król Włoch Humbert I, premier Hiszpanii Antonio Cánovas del Castillo. I wielu, wielu innych. 9
Jean-Christophe Buisson
W samym tylko tygodniu, w którym pisałem to wprowadzenie, doszło do przeszło dziesięciu zdarzeń potwierdzających tę tezę. W Mauretanii, prezydent Muhammad uld Abd al-Aziz został „przypadkowo” ostrzelany przez własnych żołnierzy, gdy jego nieoznakowany samochód nie zatrzymał się przed wojskowym punktem kontrolnym. W Libanie w zamachu bombowym, podobnym do tego, w którym w 2005 roku zginął premier Rafik al-Hariri, zginął szef wywiadu Wissam al-Hassan (oba morderstwa popełniono najprawdopodobniej na zlecenie syryjskiego prezydenta Baszszara al-Asada). W Polsce, dwa lata po katastrofie samolotu, w której zginął prezydent Lech Kaczyński udający się do Katynia na uroczystości upamiętniające sowiecką zbrodnię z 1940 roku, opublikowano raport, który spowodował odrodzenie się teorii o zamachu przeprowadzonym na zlecenie Rosji (na kadłubie samolotu znaleziono ślady nitrogliceryny). W Gwinei Bissau armia odparła atak puczystów dowodzonych przez kapitana T’Chamę – szefa grupy uderzeniowej, która trzy lata wcześniej zastrzeliła prezydenta João Bernarda Vieirę. W Gruzji prezydent Micheil Saakaszwili, któremu sondaże nie dają dużych szans w następnych wyborach parlamentarnych, oświadczył, że posiada dowody na to, że po wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku Rosja wyznaczyła cenę za jego głowę. W Porto-Novo w Beninie prokurator wniósł oskarżenie przeciwko ministrowi handlu, lekarzowi i siostrzenicy prezydenta Thomasa Yayi Boni w związku z próbą jego otrucia podczas oficjalnej wizyty w Brukseli. W Libii, dokładnie rok po zlinczowaniu przez tłum Mu’ammara al-Kaddafiego, liczne francuskie, amerykańskie i libijskie gazety zaczęły się zastanawiać nad rzeczywistymi okolicznościami jego śmierci (czy były w nią zamieszane, w ten lub inny sposób, francuskie służby specjalne?). Na Kubie Fidel Castro (podobno umierający) pozował do zdjęcia z porannym wydaniem komunistycznego dziennika „Granma”, w którym przypomniano, że od czasu dojścia do władzy Najwyższego Wodza w 1959 roku Stany Zjednoczone przeprowadziły kilkadziesiąt nieudanych zamachów na jego życie. W Kongu prezyden 10
Głowy (państw) do odstrzału
ta Francji François Hollande’a przyjął prezydent Joseph Kabila, który w 2001 roku objął urząd po swoim ojcu, Laurencie-Désirém Kabili, zamordowanym przez jednego ze swoich ochroniarzy. W Ramallah trwały przygotowania do ekshumacji zwłok prezydenta Autonomii Palestyńskiej, Jasira Arafata, w związku z podejrzeniami, że został otruty (w programie dokumentalnym nadanym przez stację telewizyjną Al-Dżazira podano, że na ubraniu, które miał na sobie w chwili śmierci, znaleziono ślady polonu). W USA przed wyborami prezydenckimi służby bezpieczeństwa podały, że Barack Obama otrzymuje średnio trzy „poważne i wiarygodne” groźby śmierci dziennie... Jak politycy znoszą zagrożenie wiszące im nad głową (koronowaną bądź nie) jak miecz Demoklesa? Czy myślą o nim tylko czasami, często czy może zawsze? Czy się boją? Czy raczej są dumni? Czy śmierć w zamachu jest dla nich – tak jak dla pisarzy i poetów (Rogera Nimiera, Pierre’a Drieu la Rochelle’a, Federica Garcii Lorki, Yukia Mishimy, Guillaume’a Apollinaire’a itp.) śmierć tragiczna lub samobójcza – przepustką do nieśmiertelności? W grudniu 1996 roku przeprowadziłem dla „Le Figaro Magazine” wywiad z Zoranem Dzindziciem – jednym z przywódców demokratycznej opozycji w Serbii, walczącym na co dzień z autorytarnym reżimem Slobodana Miloševicia, z wykształcenia filozofem i dawnym uczniem Jürgena Habermasa. Powiedział mi, że choć ma świadomość grożącej mu śmierci („przypadkowe” zaginięcia opozycjonistów były jedną ze specjalności komunistycznych władz w Jugosławii), nie wie, czy powinien się jej obawiać, czy raczej sobie jej życzyć. Uważa bowiem, że tylko wydarzenie tej rangi może wyrwać serbski naród z koszmarnego snu i odpędzić dręczące go nacjonalistyczne, komunistyczne i militarystyczne zmory. Opowiedział mi wówczas o pewnej noweli Iva Andricia. Jej bohater utrzymuje, że trzeba tak plugawych uczuć jak nienawiść i wściekłość, żeby zaświtała nadzieja. Nienawiść – bo daje siłę, wściekłość – bo popycha do działania. Jego odpowiedź wydała mi się wówczas nieco pretensjonalna i napuszona. Pokojowe odsunięcie od władzy 11
Jean-Christophe Buisson
Miloševicia w październiku 2000 roku, pod naciskiem ludowych demonstracji w Belgradzie, którym miałem okazję przypatrywać się z bliska, potwierdziło to pierwsze wrażenie. Zdanie zmieniłem dopiero 12 marca 2003 roku. Tego dnia Zoran Dzindzić, proeuropejski premier i reformator demokratycznej Serbii, zmagającej się ze swoją komunistyczną przeszłością, zginął od strzału prosto w serce z ręki snajpera, oficera policji Zvezdana Jovanovicia, którego najprawdopodobniej wynajęła związana z byłym prezydentem organizacja mafijna. I rzeczywiście – właśnie to wydarzenie, dużo bardziej niż upadek Miloševicia, wstrząsnęło sumieniami Serbów. Przed trumną Dzindzicia przemaszerowały – wzorem Basków manifestujących przeciwko ETA – setki tysiące Serbów pragnących położyć kres nawracającej ciągle, z różnym nasileniem, przemocy, która odbiera ich krajowi szansę na dołączenie w przyszłości do europejskiego koncertu narodów. To właśnie ze wspomnienia tamtego spotkania zrodził się pomysł napisania tej książki. Wykazuję w niej, że rację miał Karol Marks (chociaż raz!), a mylił się premier Wielkiej Brytanii, konserwatysta Benjamin Disraeli. Pierwszy uważał, że „przemoc jest akuszerką historii”. To oczywisty fakt, nawet jeśli taka myśl może wydać się odstręczająca strażnikom jedynie słusznej ideologii demokratycznej oraz adeptom błogiej filozofii, którzy wierzą w celowość historii, postęp i wrodzoną dobroć człowieka. Tymczasem to właśnie przemoc – a nie wybory, a tym bardziej nie wygłaszane na forum ONZ albo na łamach prasy pobożne życzenia i apele o zaprzestanie łamania praw człowieka (wczoraj – w Niemczech za rządów Adolfa Hitlera, w ZSRR za rządów Józefa Stalina i w Argentynie za rządów Jorgego Rafaela Videli, dzisiaj – w Syrii, w Chinach, w Korei Północnej, na Kubie, w Iranie, w Botswanie, na Białorusi i w Czeczenii) – umożliwia unieszkodliwienie rzeczywistych i potencjalnych tyranów. Disraeli natomiast, po zamachu na prezydenta Lincolna w kwietniu 1865 roku, wypowiedział takie oto ryzykowne stwier-
12
Głowy (państw) do odstrzału
dzenie: „Żadne zabójstwo nie zmieniło dotąd biegu historii”. Przeczą temu tysiące przykładów. W książce przedstawiam jedynie wybrane 15 morderstw dam i mężów stanu. Dlaczego Cezar, a nie Kaligula? Dlaczego Henryk III Walezjusz, a nie Henryk IV Burbon? Dlaczego nie król Szwecji Gustaw III, król Jugosławii Aleksander I Karadziordziewić, szachinszach Persji Kserkses I, prezydent USA John Fitzgerald Kennedy, irlandzki przywódca Michael Collins, papież Klemens II, królowa Francji Maria Antonina, faraon Ramzes III, wódz Zulusów Czaka, król Iraku Fajsal II, premier Pakistanu Benazir Bhutto, prezydent Libanu Baszir al-Dżumajjil, król Anglii Henryk VI Lancaster, niemiecki minister Walther Rathenau albo premier Izraela Icchak Rabin? Dlaczego wybrałem trzech Habsburgów i dwóch Romanowów, lecz ani jednego Burbona? Dlaczego tylko dwie kobiety i aż tylu Europejczyków? Wszystkie te pytania są jak najbardziej na miejscu. Historia nie jest jednak nauką ścisłą. Próbując przedstawić wszystkie zamachy spełniające określone kryterium (np. te, które najbardziej zmieniły oblicze świata, były najbardziej spektakularne lub najmocniej utkwiły w zbiorowej pamięci), łatwo naraziłbym się na zarzut nierzetelności, a usiłując zachować idealną równowagę, postawiłbym sobie zadanie nie do wykonania. Wybierając te, a nie inne postaci, starałem się jak najszerzej ująć temat i ukazać ogromną różnorodność zabójstw politycznych. Lecz także zwrócić uwagę na pewne prawidłowości. Na pierwszy rzut oka zasztyletowanie króla Francji Henryka III przez dominikanina Jacques’a Clémenta w 1589 roku i zastrzelenie prezydenta Egiptu Anwara el-Sadata przez islamistów w czasie wojskowej parady w 1981 roku wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Tymczasem w sercach zabójców gorzał ten sam płomień. Od czasów starożytnych wszyscy zamachowcy – do nielicznych wyjątków należą zbrodnie popełniane przez szaleńców, akty osobistej zemsty (premier Wielkiej Brytanii Spencer Perceval został zabity przez agenta eksportowego obwiniającego go za swoje bankructwo) czy działania performatywne w duchu Andy’ego Warhola (zabójca 13
Jean-Christophe Buisson
Roberta Francisa Kennedy’ego Sirhan Sirhan wykrzyknął: „Mogą mnie nawet zagazować, ale i tak jestem sławny. W ciągu jednego dnia osiągnąłem to, na co Robert Kennedy pracował całe życie” – chwytają za broń z tego samego powodu: chcą obalić reżim, który uznają za bezprawny i zbrodniczy, zadając śmierć znienawidzonej, uosabiającej go jednostce. W zależności od epoki, szerokości geograficznej i okoliczności, skrytobójcy-wyzwoliciele działają w obronie republiki, świętego krzyża, Allaha, rewolucji, króla albo narodu. Zawsze jednak w przekonaniu, że walczą „o słuszną sprawę”. Siejący postrach asasyni (ar. hasziszijja) z muzułmańskiej sekty ismailitów, od których wzięło początek francuskie słowo „morderca” (fr. assassin), zabijali zarówno chrześcijan, jak i sunnitów, w imię filozoficzno-religijnej doktryny swojego przywódcy, Hasana ibn Sabbaha, zwanego „Starcem z Gór”, ideologa terroru indywidualnego. Średniowieczni i renesansowi tyranobójcy powoływali się na angielskiego przedstawiciela filozofii scholastycznej Jana z Salisbury („Między tyranem i księciem jest jedna, subtelna, lecz fundamentalna różnica: tylko drugi z nich przestrzega prawa”), teologa św. Tomasza z Akwinu („Obowiązkiem sprawiedliwego jest przeciwstawiać się tyranii”) oraz ojca liberalizmu politycznego Johna Locke’a („Ktokolwiek używa siły, nie będąc do tego uprawniony, [...] wstępuje w stan wojny z tym, przeciw komu jej używa. W stanie tym [...] każdy sam jest uprawniony do stawienia oporu napastnikowi”). W czasie rewolucji francuskiej polityka terroru upowszechniła mordowanie „wrogów wewnętrznych” w imię Cnoty („nowej europejskiej ideologii” według Saint-Justa). W XIX wieku, czyli złotej erze mordu politycznego, istotne znaczenie miały rosnące wpływy anarchizmu i socjalizmu, rozwój nacjonalizmu oraz dziedzictwo niemieckiego romantyzmu. W swoim wierszowanym dramacie Wilhelm Tell z 1804 roku Fryderyk Schiller opowiada o buncie szwajcarskich chłopów przeciwko namiestnikom Habsburgów i mówi wyraźnie o naturalnym prawie do zabicia tyrana:
14
Głowy (państw) do odstrzału
O, ma swój koniec potęga tyrana! Człowiek gnębiony, gdy mu odmawiają Sprawiedliwości, kiedy go nad miarę Krzywda uciska – oczy swe ku górze Zwraca z ufnością i do niebios sięga Po prawo wieczne a nieodwracalne, Niezmienne, tak jak gwiazdy są niezmienne. Przyroda stan swój przybiera pierwotny Gdy człek człekowi spojrzy oko w oko. Skoro go wszystkie zawiodą sposoby, Ostatnim środkiem jest dlań jeszcze miecz.
Na końcu utworu śmierć starosty Gesslera, ugodzonego strzałą Wilhelma Tella, daje początek buntowi Szwajcarów przeciwko austriackiemu zaborcy, otwierającemu im drogę do niepodległości. Przypomną sobie o tym we właściwym czasie włoscy karbonariusze, rosyjscy populiści, węgierscy powstańcy podczas Wiosny Ludów oraz przeciwni brytyjskim rządom Irlandczycy. Najgorszym niebezpieczeństwem, jakie czyha na historyka, jest anachronizm w ocenie faktów. Dziś wiemy, że egzekucja Romanowów pozwoliła wprowadzić w Rosji reżim tysiąckrotnie bardziej zbrodniczy od caratu. Że likwidacja Ngo Dinh Diema na polecenie CIA nie pomogła zreformować zamerykanizowanego, skorumpowanego południowowietnamskiego państwa ani nie uchroniła Półwyspu Indochińskiego przed wojną i rządami komunistów. Że wiele zamachów wywołało skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego przez ich sprawców. Zamordowanie Cezara nie ocaliło republiki (a raczej przyspieszyło jej upadek), zabicie Indiry Gandhi przez sikhijskiego ochroniarza nie spowodowało rozpadu Indii (a raczej je zintegrowało), zastrzelenie kanclerza Engelberta Dollfussa nie pozwoliło nazistom przejąć władzy w Austrii, a śmierć Aleksandra II nie poprawiła warunków życia rosyjskich chłopów ani nie przyniosła liberalizacji rządów (Aleksander III – syn i następca „cara wyzwoliciela”, który zniósł pańszczyznę – zatrzymał 15
Jean-Christophe Buisson
zapoczątkowany przez niego proces demokratyzacji). Pomimo tego nie mamy prawa wątpić w szczerość intencji zamachowców, przekonanych o swojej słuszności w momencie, gdy popełniali swój czyn. Z wykształcenia jestem historykiem, a z zawodu – dziennikarzem. Moja książka to książka nie tylko o historii, lecz także o historiach. Opisuję w niej tak szczegółowo, jak to tylko możliwe, miesiące, tygodnie, dni, godziny, a nawet sekundy poprzedzające 15 tragicznych wydarzeń, którym jest poświęcona. Choć często równolegle opowiadam o losach ofiary i zabójcy, aż do momentu, kiedy ich drogi nieuchronnie się przecinają, czasami celowo więcej uwagi poświęcam postaciom zabójców, których zazwyczaj posyła się do lamusa historii w imię manichejskiego dualizmu dobra i zła oraz retrospektywnego współczucia dla ofiar, właściwego współczesnym społeczeństwom, które nie chcą uznać, że przemoc jest częścią natury człowieka, a konflikt – warunkiem prawidłowego funkcjonowania państwa. Owszem, „człowiek człowiekowi wilkiem” (jak twierdził Thomas Hobbes), a historia jest ze swej natury tragiczna. Trudno nawet ocenić, jak szkodliwy był wpływ słynnego powiedzenia autora Zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego Edwarda Gibbona: „Zabójstwo jest ostatnią deską ratunku dla tchórza”. Któż dziś pamięta, jak nazywali się mordercy Sissi i Indiry Gandhi, które tylko dzięki swojemu tragicznemu końcowi weszły do panteonu ikon światowej historii? Dlatego w najbardziej rozbudowanym rozdziale książki bardzo dokładnie analizuję doświadczenia i życie sprawców sarajewskiego zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda z 1914 roku, który Ernst Nolte nazywa preludium do „europejskiej wojny domowej”. Często przedstawia się ich pogardliwie jako zwykłych bandytów, którzy marzyli o wielkiej Serbii i mieli nieco szczęścia. Tymczasem tych siedmiu chłopców (w tym pięciu nieletnich i – kto wie? – być może jeden muzułmanin) było nie tyle wojującymi nacjonalistami, co młodymi patriotami pragnącymi wypędzić z Bośni austriackiego okupanta i kolonizatora, ciemiężącego zamieszkują 16
Głowy (państw) do odstrzału
cych ją Serbów, Chorwatów, żydów i muzułmanów. Połowa z nich była rewolucyjnymi socjalistami: czytali te same książki co zabójcy Aleksandra II, a ich przywódca był przyjacielem Lwa Trockiego. Jak widać, obraz ten daleko odbiega od stereotypu leniwie powielanego w szkolnych podręcznikach. Powiedzmy to sobie jasno: nie chodzi tu z mojej strony o jakąś szczególną sympatię dla zabójców. Po prostu zgodnie z sugestiami francuskiego historyka Luciena Febvre’a, zdobywam się na pewien emocjonalny wysiłek, by zrozumieć psychikę postaci, które wprowadzam na scenę. Nawet jeśli przyszło im odegrać czarny charakter. Książka nie kończy się żadnym politycznym ani tym bardziej moralizatorskim przesłaniem. Mogę tylko podzielić się refleksją, że czasy, kiedy zabijało się mężów stanu wyłącznie z pobudek politycznych, w celu obalenia reżimu i ewentualnego przejęcia władzy, mamy już dawno za sobą. Także i w tej dziedzinie, jak wszędzie indziej, charakterystyczna dla ery obrazu żądza rozgłosu powoduje wielkie zmiany w postawach i sposobach myślenia. Dzisiejszy zabójca jest nieodrodnym dzieckiem społeczeństwa spektaklu: choć za cel obiera sobie nadal pierwszoplanowe postaci życia politycznego, chce być nie tylko skuteczny, lecz także oglądany i rozpoznawany. Ślepy, zbiorowy terror zajął w ten sposób w polityce miejsce stosowanego przez wieki terroru indywidualnego. Uderzając w wieże World Trade Center, Usama ibn Ladin z całą pewnością bardziej zmienił ludzką świadomość i oblicze świata niż Lee Harvey Oswald, zabijając Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. O wiele wyraźniej pamiętamy – „z telewizji” – zabójstwa Sadata i Ceauşescu niż równie „spektakularne” zamachy na Indirę Gandhi czy nepalską parę królewską. Pracując nad tą książką – z dala od kamer, z nosem w archiwalnych dokumentach (często zupełnie nieznanych we Francji) oraz setkach prac historyków (od Plutarcha po Orlanda Figesa) i dziennikarzy (od Johna Reeda po Tima Weinera) – często ze zdziwieniem znajdowałem łączące wszystkie te historie, pomimo różnicy epok, kontynentów i okoliczności, podobieństwa. Prawie wszyst 17
Jean-Christophe Buisson
kie opisywane przeze mnie zamachy nie udałyby się bez zdrady najbliższych współpracowników (jak w przypadku Cezara, Ceauşescu i Diema) lub karygodnego zaniedbania ze strony ochroniarzy bądź niekompetentnych, przeciążonych albo po prostu miernych służb bezpieczeństwa (jak w przypadku Henryka III, Lincolna i Franciszka Ferdynanda). Możliwa jest oczywiście kombinacja obu tych czynników jednocześnie, tak jak miało to miejsce w przypadku Indiry Gandhi. Uderza także to, z jaką maestrią wielcy tego świata żegnają się z życiem. Godność i odwaga, jakie zachowuje w obliczu agonii i śmierci rzymski imperator, który podbił świat, albo nacjonalistyczny kanclerz Austrii czy przywódca z afrykańskiego kraju Trzeciego Świata, ciągle jeszcze budzą podziw. Tak, drogi Thomasie de Quinceyu: nie tylko zabijanie, lecz także umieranie może być sztuką. Wreszcie trudno nie wspomnieć, że wszyscy bez wyjątku mężowie i damy stanu, których losy opisuję, mówili o tym, że spodziewają się nadejścia rychłego tragicznego końca. Czasami z przerażeniem, częściej jednak – z mieszaniną obawy i (rzeczywistej lub udawanej) obojętności. Niektórzy zaś nawet – z czymś na kształt niecierpliwości czy dumy. Jak gdyby przeczuwali, że w oczach świata i na kartach historii większe uznanie czeka ich po śmierci niż za życia. To właśnie chciał mi zapewne powiedzieć Zoran Dzindzić w Belgradzie, tego śnieżnego grudniowego dnia 1996 roku, 6 lat i 3 miesiące przed swoją śmiercią w zamachu. Paryż, 5 listopada 2012 roku
18
JULIUSZ CEZAR Rzym 15 marca 44 roku przed naszą erą Zdradzony przez swoich Październik 45 roku przed naszą erą
„C
ezar miłośnikiem monarchii”. Takie przypominające hasła polityczne napisy pojawiają się na szarych miejskich murach już od lata. Choć Rzym jest republiką od blisko 500 lat, odkąd 20 lat temu urząd najwyższego kapłana (Pontifex Maximus) objął Gajusz Juliusz Cezar, obywatele miasta siedmiu wzgórz mają rosnące poczucie, że żyją w państwie monarchicznym. O dwa kroki od wspaniałego domostwa, do którego Cezar wprowadził się po długich miesiącach wojowania ze zwolennikami konkurującego z nim o urząd konsula Pompejusza, wzrok i uwagę przyciągają jeszcze dosadniejsze sformułowania. Wyryto je z wszystkich czterech stron na cokole brązowego pomnika Lucjusza Juniusza Brutusa, który w 509 roku wypędził z Rzymu Tarkwiniusza Pysznego i obalił monarchię. „Ach, gdybyś teraz tu był Brutusie!” „Gdyby Brutus jeszcze żył!” „Usnąłeś Brutusie?” „Nie jesteś prawdziwym Brutusem”. 19
Jean-Christophe Buisson
20