Format ksiazki 4

Page 1

format

nr 4

Kto czyta książki, żyje podwójnie. Umberto Eco

ks i ą ż k i

:A

ja

ac

str

ilu m da W i

ck

ci ój

Historyjki na raz

Crictor, Orlando i inni

Wynalazca

niesamowite stwory Tomiego Ungerera

synteza i elegancja

Książę w cukierni

Auto Ferdynand

Romeo i Julia

mistrzostwo krótkiej formy i poczucie humoru

literatura na metry

Janosch, jakiego nie znacie

klasyka od dziecka


Klasyka od dziecka Szekspir dla dzieci od pierwszego roku życia? Owszem i to w dwóch językach! „Romeo i Julia” to książka, z której dziecko uczy się nazywać rzeczy po polsku i po angielsku, poznaje pierwsze cyfry, a zarazem zaprzyjaźnia się z bohaterami wielkiej literatury. Duet doświadczonych autorek specjalnie dla najmłodszych przygotował serię BabyLit® - książek przeznaczonych do wspólnej lektury, a zarazem zabawy z rodzicami: z kanonicznych utworów („Alicji w Krainie Czarów”, „Sherlocka Holmesa”, „Księgi dżungli”, „Frankensteina”, „Moby

Dicka”) autorki wydobyły przezabawne elementy, by sprytnie i poprzez zabawę wprowadzić dzieci do dwujęzycznej nauki o kolorach, o częściach ciała, o liczbach, o zwierzętach czy pogodzie. Proste kształty, kontrastowe barwy, sympatyczne postacie oraz uroczy projekt graficzny całości spodobają się nie tylko dzieciom. Dzięki serii BabyLit® powszechnie rozpoznawalne tytuły klasyki światowej w przewrotny i komiczny, ale nieodparcie atrakcyjny sposób zagoszczą w wyobraźni naszych najmłodszych.

Romeo i Julia tekst: Jennifer Adams illustracje: Alison Oliver przekład: Miron Malejki rok wydania: 2015 liczba stron: 22 format: 190 mm x 190 mm karton ISBN: 978-83-61488-73-6 wiek: 1+

R J osoby people

muzyków musicians 2

O

Historyjki na raz – słowo od autora

Uśmiech spod pióra Wiele razy pytano mnie o to, jak i dlaczego zacząłem pisać moje krótkie historyjki. Mam oczywiście osobiste powody, ale decydujące były okoliczności zewnętrzne. Zanim zacząłem pisać DLA dzieci, pisałem RAZEM z dziećmi. Jako nauczyciel w jednej ze szkół w Alzacji pół dnia w tygodniu spędzałem na zajęciach, na których pomagałem uczniom w pisaniu. Najczęściej dzieci po prostu mi dyktowały – w ten sposób zebrałem setki opowieści. Odpowiadając na nie, dialogując z nimi, sam zacząłem pisać, najpierw jedną historyjkę, potem drugą, trzecią... Z tej współpracy wyciągnąłem jedną lekcję – to lekcja wolności i swobody, z jaką dzieci bawią się formami, gatunkami i tematami, łączą fikcję z rzeczywistością. Ta wolność bierze się – to oczywiste – z braku doświadczenia i nieznajomości kodów literackich. W dziecięcej wizji świata nie ma wyraźnej linii oddzielającej te dwa poziomy. Dzieci ucinają narrację, stosują skróty,

nieświadomie zmieniają perspektywę, historie, o których słyszały w radiu czy w telewizji opisują jako własne... Wszystko to daje bardzo interesujące efekty, z których ci mali autorzy rzadko zdają sobie sprawę. Dziecięca gra form i konwencji nie jest oczywiście bezcelowa. Dzieci piszą przede wszystkim po to, żeby nam coś powiedzieć, żeby powiedzieć o czymś samemu sobie, żeby za pomocą słów i obrazów oddać emocje i opisać sytuacje, które przeżywają. Wybrałem formę krótkiego tekstu głównie z uwagi na mało wprawionych czytelników – by mieli satysfakcję z wysiłku czytania już po jednej, dwóch stronach. Wejście w tekst zazwyczaj bywa trudne, w przypadku powieści czy nawet „pierwszych lektur” trzeba przejść przez wiele stron, żeby poczuć prawdziwą przyjemność lektury. Zdecydowałem zatem, że będę pisał dla wszystkich czytelników – także tych mniej chętnych, by jak najszybciej dostarczyć im emocji, podarować uśmiech, sprawić niespodziankę.

Bernard Friot ur. w 1951 r., francuski pisarz, autor ponad sześćdziesięciu książek dla dzieci i młodzieży. Sam siebie nazywa „pisarzem publicznym” – utrzymuje stały kontakt z młodymi czytelnikami, by wciąż odnajdywać w sobie emocje i obrazy, z których potem powstają opowieści, często wprost inspirowane dziecięcą wyobraźnią. W centrum jego zainteresowań jest czytelnik, według Friota czytanie jest aktem twórczym, tak jak pisanie. Lektura tekstu ma zachęcać czytelnika do swobodnego tworzenia własnej interpretacji. Seria Historyjki na raz jest bestsellerem we Francji, opowiadania są wykorzystywane w pracy dydaktycznej przez nauczycieli w szkołach podstawowych i w pierwszych klasach gimnazjum. Serię przetłumaczono na kilkanaście języków.


Historyjki na raz Historyjki na raz Bernarda Friota to krótkie opowiastki do czytania w każdej wolnej chwili: między zupą a drugim daniem, na przerwie w szkole, w kolejce do dentysty i wszędzie, gdzie Wam się tylko podoba. Odłóżcie na chwilę tablet, telefon i bawcie się historyjkami – każdą z nich czyta się minutę lub dwie, w dodatku można je zmieniać i przetwarzać na wiele sposobów. Bo przecież życie jest pełne niesamowitych zdarzeń. Zwłaszcza kiedy uważnie mu się przyglądamy!

Ależ ja się nudziłem! Jak ja się potwornie nudziłem! Tata zaprosił wszystkich ważnych pracowników fabryki i kazał mi siedzieć z nimi przy stole, w czasie kolacji. Kiedy wszedłem do salonu, przedstawił mnie: „Proszę, oto wasz przyszły szef!”. Bo fabryka należy do niego, a gdy już dorosnę, będzie moja. Na razie koszmarnie się nudziłem. Rozmawiali o rzeczach, które w ogóle mnie nie interesowały, nawet nie rozumiałem, o co im chodzi. Nic więc dziwnego, że się ucieszyłem, kiedy tata poprosił mnie, żebym przyniósł sałatki.

Zwłaszcza że rozbolały mnie nogi od siedzenia bez ruchu. Poszedłem do kuchni. Na małym stoliku na kółkach przygotowane były kryształowe pucharki z porcjami sałatki dla gości: listkami sałaty i krewetkami udekorowanymi blanszowanymi migdałami. Patrząc na pucharki z sałatkami, nagle, nie wiem dlaczego, pomyślałem o larwach. O larwach w pudełku na przynętę dla wędkarzy, które przechowuję w lodówce, za twarogiem. Wyjąłem pudełko z lodówki, zdjąłem pokrywkę i wrzuciłem po jednej larwie do każdego pucharka. Potem złapałem za uchwyt

i wjechałem ze stolikiem do jadalni. Podałem wszystkim pucharki i usiadłem. Od razu przestało mi się nudzić. Przyglądałem się, jak sobie radzą z larwami. A radzili sobie arcyciekawie. Z wyjątkiem taty. Ponieważ mówił bez przerwy, pochłonął sałatkę razem z larwami i niczego nie zauważył. Pani Dumorska, sekretarka zarządu, o mało co się nie udusiła, kiedy dostrzegła to drobne i jakże milutkie stworzonko wijące się wśród krewetek. Ale zachowała się bardzo sprytnie. Rozejrzała się, na prawo, na lewo, a potem: plum! Z końcówki noża wystrzeliła larwę jak najdalej się da. I po larwie ani widu, ani słychu. Pan Szczęśliwiec, główny księgowy – zrobił na mnie duże wrażenie. Kiedy wykrył intruza, zmarszczył brwi, a później starannie zawinął larwę w listek sałaty i całość połknął. Bez szemrania. Największy ubaw miałem z pana Terriera, szefa działu informatycznego. Kiedy zauważył larwę, dostał tak silnej czkawki, że okulary spadły mu prosto do talerza. Wyłowił je i z powrotem założył. Wzrok wbił w larwę z tak

przerażoną miną, jakby ta chciała mu się wpakować między oczy. Trwało to ze dwie minuty, więc postanowiłem mu trochę pomóc. Zapytałem: – Nie lubi pan krewetek, panie Terrier? Wymamrotał: – Lubię, tak... To znaczy nie... Właściwie nie... Tak... Tak, oczywiście... I wtedy zebrał się na odwagę, i poszedł na całość. Połknął larwę od razu, z ogromnym kawałkiem chleba, a potem opróżnił całą szklankę wody, żeby przepchnąć wszystko przez gardło. Ale miał minę! Tak się śmiałem, że musiałem schować twarz w serwetce. Nagle tata przywołał mnie do porządku. – Janie Wiktorze, proszę jeść szybciej. Wszyscy już dawno skończyli. Powiedział to tonem dyrektora naczelnego, więc nie śmiałem z nim dyskutować. Trzy ruchy widelcem i cała sałatka została przeze mnie pochłonięta. Razem z larwą. Opowiadanie z tomu „Nowe historyjki na raz”

Historyjki na raz tekst: Bernard Friot ilustracje: Adam Wójcicki przekład: Dorota Hartwich rok wydania: 2014 liczba stron: 112 format: 160 mm x 200 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-61-3

Nowe historyjki na raz tekst: Bernard Friot ilustracje: Adam Wójcicki przekład: Dorota Hartwich rok wydania: 2014 liczba stron: 112 format: 160 mm x 200 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-65-1

Jeszcze raz historyjki na raz tekst: Bernard Friot ilustracje: Adam Wójcicki przekład: Dorota Hartwich rok wydania: 2015 liczba stron: 112 format: 160 mm x 200 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-69-9

Książki wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.

3


M

arek Bieńczyk potrafi pisać poważne eseje literaturoznawcze, wcigające powieści dla dorosłych i lekkie (ale zdecydowanie „myślące”) teksty dla młodych odbiorców. Po nagrodzie Nike najpierw wydał „Nussi i coś więcej” (z ilustracjami Adama Wójcickiego), potem „Księcia w cukierni” – książkę obiekt, która po rozłożeniu tworzy 6,5-metrowy obraz (Joanny Concejo) ujawniający znaczenia stopniowo, wraz z lekturą kolejnych stron.

Szczęśliwi rodzice KIEDY DZIECKO ZMIENIA ŚWIAT… Najpiękniejsza przygoda życia jest jednocześnie największym wyzwaniem. O tylu rzeczach rodzice dowiadują się dopiero wtedy, kiedy już w niej uczestniczą… „Szczęśliwi rodzice” to wyważona, niespieszna, oszczędna w słowach opowieść o najciekawszym doświadczeniu życia, jakim jest rodzicielstwo. Lapidarny tekst Laëtitii Bourget zaczyna się idyllicznie, by potem, krok za krokiem, przeprowadzić nas przez kolejne stopnie dojrzewania do rodzicielstwa. Bywa bezpośredni i chłodny, ale jest w nim jednocześnie mnóstwo czułości. Obrazy Emmanuelle Houdart, laureatki Bologna Ragazzi Award, znanej już polskim czytelnikom z wydanych w 2012 r. „Cyrkowców”, w idealny sposób dopełniają opowieść. Z dozą ironii, ale zarazem delikatnie i z uczuciem nie ilustrują, ale komentują i wzbogacają słowo pisane. A ileż przy tym dostarczają nam wzruszeń!

Rozmowa toczy się w cukierni, a dotyczy tego, czego szukamy i wypatrujemy wszyscy: szczęścia. „Ze szczęściem są same kłopoty”, mówi na wstępie Duży Książę i mnoży przykłady owych kłopotów, analizując powody ulotności szczęścia. Dla Kaktusicy sprawa jest prostsza – dla niej szczęście ma smak napoleonki, bajaderki albo szarlotki. Za sprawą oryginalnego projektu i niezwykłych ilustracji Joanny Concejo świat cukierni przechodzi w nowy wymiar – na pogranicze najpiękniejszego snu i jawy. To świat pełen lekkości i ciepła, marzycielski i poetycki. Książka majstersztyk.

Lubię dialogi. Wciąż je w sobie rozgrywam Z Markiem Bieńczykiem rozmawia Dorota Hartwich

Szczęśliwi rodzice tekst: Laetitia Bourget ilustracje: Emmanuelle Houdart wersja polska: Dorota Hartwich format: 235 mm x 320 mm liczba stron: 56 oprawa twarda Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce oraz Institut français w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI.

4

Marek Bieńczyk to twórca wszechstronny – znamy go z dwóch powieści, bogatej eseistyki, felietonów, przekładów, m.in. Milana Kundery i Rolanda Barthesa, a także z opowieści dla młodych odbiorców. „Księcia w cukierni” Bieńczyk napisał dla dorosłych, którzy (aż się o to prosi) mogą (a nawet powinni) do wspólnej lektury usiąść z dziećmi. Bohaterowie: Duży Książę i Kaktusica są jak z bajki. To jednak tylko konwencja, bowiem temat, wokół którego toczy się ich rozmowa, jest ważki, podany przy tym, jak to u Bieńczyka, z dozą ironii i humoru oraz dużym wdziękiem stylu.

Mamy przed sobą książkę o niezwykłej inteligencji i urodzie. Tekst Laëtitii Bourget jest szczery; ma w sobie szczególną subtelność, którą niesie w sobie opowiedziana tu historia – wspólna przecież wszystkim (szczęśliwym) rodzicom. Obrazy Emmanuelle Houdart, jak zwykle, przez swe bogactwo wydają się sięgać korzeniami czasów baroku. Pozwalają odbiorcy odetchnąć, odrywają go od trosk codzienności. To książka, którą należałoby obdarować wszystkich rodziców, początkujących i doświadczonych, tych, co dopiero oczekują dziecka, i tych, którzy są już dziadkami. Oby mogli jeszcze wiele razy biesiadować przy wspólnym stole – tak, jak ma to miejsce na zakończenie opowieści Laëtitii Bourget i Emmanuelle Houdart, kiedy to spotykają i się łączą pokolenia, we wspólnie przeżytej przeszłości i z zapasem chwil, które są jeszcze przed nimi. Ariane Tapinos

(librairiecomptines.hautetfort.com)

W całej pana twórczości pojawiają się słowa klucze, rodzaj „tagów” Marka Bieńczyka. Są nimi na pewno melancholia, przezroczystość, twarz. Szczęście, które stanęło w centrum „Księcia w cukierni”, to też pojęcie, które wraca do pana jak bumerang? No tak. Paradoks polega na tym, że ludzie ciągle mnie pytają: „czemu jesteś taki nieszczęśliwy?” – a trzeba dodać, że mam dosyć groźną i smutną twarz – tymczasem ja wciąż o możliwości szczęścia myślę. O możliwości i niemożliwości. Dlatego tak często piszę o idylli. Tekst ma formę dialogu. Postaci spierają się o jedną z podstawowych kwestii natury filozoficznej. Przez te dwa elementy można go luźno potraktować jako rodzaj literackiej igraszki ze słynnymi dialogami, które powstawały na początku historii filozofii zachodniej – z dialogami platońskimi… To zamierzone nawiązanie? Niestety, nie. Natomiast lubię pisać dialogi, tym bardziej, że nie zdarza mi się to często. I w duszy rozgrywam teraz kolejne rozmowy między Dużym Księciem a Kaktusicą. Chętnie bym ich wysłał razem na plażę do Grecji, to

by sobie dopiero pogadali. Postać Dużego Księcia też od razu przywołuje literackie skojarzenia. Mały Książę Exupéry’ego jest panu bliski? Paradoks polega na tym, że choć oczywiście mrugam w tej książce do SaintExupéry’ego, nie byłem w dzieciństwie fanatykiem jego „Małego Księcia”. Może za mało było tam Indian i kowbojów. Ale zapamiętałem, jakby to ująć, nastrój tej opowieści, jej ciepło. A Kaktusica – skąd ta bohaterka? Mimo imienia nie ma w sobie nic ostrego, przeciwnie… Jest delikatna, wrażliwa, ma apetyt na życie. Jest pewnie, powiedziałby psycholog, drugą, nieco stłumioną częścią mojego ja. Nie mam na myśli wrażliwości, mam na myśli apetyt. Cukiernia – proste, a jednak niejednoznaczne miejsce akcji. Wydaje się, że tam najłatwiej znaleźć szczęście, ale jest ono ulotne, trwa tak krótko, jak krótko rozpływa się słodki krem w ustach.... Przyznam się pani, że uwielbiam nie tylko ciastka i że jestem okropnym łasuchem. Uwielbiam również cukiernie jako miejsca, jako magiczną przestrzeń w mieście.


Chciałoby się westchnąć: „na szczęście”! On filozof, ona racjonalna wielbicielka ciastek. Ich różne spojrzenia na to, czym może być szczęście, krzyżują się w cukierni, dla naszego pokrzepienia i refleksji. Beata Kęczkowska Gazeta Wyborcza

rozbudowane eseje. Podoba się panu ta forma?

Bardzo. Podoba mi się zwłaszcza, że z małych opowieści wychodzą wielkie książki. Podoba mi się też, że ktoś drugi, ilustrator,

Joanna Concejo o książce-obrazie

w niej uczestniczy i że to jest wspólna praca. Bo normalnie pisanie jest takie samotne, a tutaj jest nas dwoje i to jest ogromnie przyjemne. No i odpowiedzialność jest wspólna. Przeto i wyrok jest mniejszy, jeśli czytelnikom książka się nie podoba.

W przypadku „Księcia w cukierni” praca ilustratorki była szczególnie ważna – powstała książka w postaci kilkumetrowego obrazu. Jednocześnie to książka dla dorosłych, ewentualnie dla towarzyszących im dzieci. Dorośli zasługują na książki z „obrazkami”? Tak. Pod warunkiem, że umieją czytać.

Ilustracja i słowo, czyli wspólna droga

W książce obrazkowej zawsze jest opowieść, niekoniecznie w konwencjonalnej formie tekstu i obrazu. Opowiadać może przecież zarówno tekst, jak i obraz, każde inaczej. Kiedy myśli jawią mi się obrazem, wtedy je rysuję. Jeśli coś układa mi się w słowa, to wtedy piszę. I staram się nie powtarzać. To jest trochę tak: spotyka się dwoje ludzi, idą kawałek drogi razem. Są różni, ich opowieści są inne, ale są całością. Po prostu pięknie się różnią. W takim sensie obraz nigdy nie ilustruje tekstu – istnieje równolegle i równoważnie z nim. Gdy takie spotkanie tekstu z obrazem zostawia miejsce dla trzeciej osoby – dla czytelnika – książka zaczyna istnieć.

Tekst jako pretekst

Nie widzę innej możliwości działania niż przefiltrowanie tekstu przez sito własnych odczuć. Jeszcze jakiś czas temu myślałam, że jako wyuczona ilustratorka powinnam umieć pracować nad każdym tekstem. Szybko jednak zauważyłam, że jeśli nie lubię tekstu, to książki wychodzą mierne. Teraz staram się ilustrować teksty, które mi się bardzo podobają. Nigdy nie zastanawiam się nad intencjami autora. Tekst jest dla mnie bodźcem do wyrażenia siebie w ilustracji.

Książę w cukierni tekst: Marek Bieńczyk ilustracje: Joanna Concejo format: 140 mm x 325 mm liczba stron: 92 oprawa twarda, książka harmonijka (dł. 6,5 m) Dofinansowano z Ministerstwa Kultury

Kreski ołówkiem

i Dziedzictwa Narodowego

Lubię prostotę pracy ołówkiem. Nie trzeba wielu przygotowań, wystarczy wziąć go do ręki, a on się odwdzięczy. Jeszcze mnie nie zawiódł. Jeśli potrzebuję koloru, biorę kredki. I wtedy dozuję kolor. Nie interesuje mnie jego moc, ale wewnętrzne światło, które daje. Coś w tekście, czego nie jestem w stanie dokładnie określić, powoduje we mnie rezonans. Dotyka wrażliwej struny i dusza gra. Obrazy same się pchają na papier. Niektóre są jak zjawiska. Wystarczy je narysować. To może zabrzmieć niewiarygodnie, ale czasem nie mam pojęcia, dlaczego narysowałam akurat taką, a nie inną ilustrację. Mam tylko głębokie przekonanie, że tak ma być.

Opowieść to spotkanie

fot. Bartek Sadowski

Ich światło – bo one są teraz bardzo świetliste, rozświetlone – które wylewa się na ulice i hipnotycznie przyciąga, ich witryny. W Paryżu, gdzie witryny są ważnym elementem ich architektury, dosłownie zwiedzam cukiernie: kontempluję wystawy, wchodzę do środka pogapić się na formy ciastek. Ale,tak jak pani mówi, w cukierniach jest ulotnie, objawia się w nich cała kruchość doznań. Lecz także ich intensywność. Więc są dla mnie trochę alegorią istnienia. To już druga (po wydanej wcześniej opowieści „Nussi i coś więcej”) książka tak oszczędna tekstowo, co nie jest typowe dla pana. Wcześniej napisał pan dwie powieści, pisze

Lubię opowieści. Podoba mi się myślenie o książce jako o spotkaniu. Gdy byłam mała, większość czasu mieszkałam u dziadków na wsi. Nie mieli wielu książek, a te, które mieli, ustawione były na półce bez żadnego porządku. Interesowały mnie jako przedmioty. Oglądałam je prawie codziennie, w nadziei, że pewnego dnia znajdę do nich klucz. Otwierałam codziennie każdą z nich, myśląc, że nocą może coś się zmieniło i któraś zdecyduje się wreszcie wpuścić mnie do siebie. Początkowo tylko dwie dały się trochę zgłębić: „Gąska Babinka” i, ciut później, „Miś Puchatek”. Gdy umiałam już czytać, dalej brałam książki z regału jak popadnie. Kiedyś trafiłam na „Śpiewnik piosenki żołnierskiej” mojego dziadka. Przeczytałam z pasją od deski do deski! To dopiero było spotkanie! Lubię książki – spotkania. Książki, przy których mam wrażenie, że mówią właśnie do mnie, że jesteśmy sam na sam, że w momencie czytania dzieje się coś wyjątkowego. not. au

5


ŚWIAT CZARÓW CZY SPEKTAKL ŻYCIA? Cyrkowcy – ten piękny album nie powstałby, gdyby nie przypadkowe spotkanie w podróży pisarki Marie Desplechin i ilustratorki Emmanuelle Houdart. Inspirując się wzajemnie, stworzyły rzecz niepowtarzalną – tom, w którym uroda słowa i niezwykłość obrazu nieprzerwanie idą w parze, w jednym rytmie, nie opuszczając, nawet na ułamek sekundy, żadnej ze stron. Najpierw Emmanuelle Houdart stworzyła galerię bajecznych postaci – artystów cyrku: Sióstr Syjamskich, Kobiety z Brodą, Kolosa, Przepowiadaczki Przyszłości, Liliputki. Potem Marie Desplechin każdą z nich obdarzyła historią, by następnie spleść je razem, a nam, czytelnikom, oddać w ręce album o nieprawdopodobnej urodzie literackiej i plastycznej, pełnej subtelnego humoru i poezji. Te przepiękne opowieści można czytać co najmniej dwojako – jako baśnie o cyrkowej krainie czarów albo jako metaforę rzeczywistego świata, w którym prawo do najpiękniej malowanych przez los historii i uczuć mają wszyscy, także ci całkiem różni od nas, trudniej dostępni, inni.

O swojej pracy nad Cyrkowcami mówi Emmanuelle Houdart, ilustratorka:

Lubię mówić o tym, czego nie można zobaczyć...

„Byliśmy częścią tej samej rodziny, kimś, kto różni się od reszty i komu specjalnie nie zależy na tym, by być jak inni. Z naszego życia uczyniliśmy sztukę. Było dla nas jasne, co mówi nam głos przeznaczenia: macie zadziwiać zwykłych ludzi, wywoływać u nich zachwyt, przyprawiać ich o dreszcz wzruszenia. I wcale nie macie być do nich podobni.” (fragment książki) Książka Cyrkowcy nagrodzona została na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii w 2012 roku. Tak o dziele mówiło jury Bologna Ragazzi Award: Od dzieł surrealistów do filmów Federico Felliniego postać cyrkowego akrobaty zapisała się trwale jako część wyjątkowej ars poetica, gdzie piękno i plastyczność formy, przenikając się wzajemnie, stają się prawdziwą fantazją. Choć są częścią naszej rzeczywistości, akrobaci wydają się prowadzić nas do świata jak z Alicji w Krainie Czarów, do świata pół snu, pół fikcji, który wypełnia rozkosz i tajemniczość. Znaczenia sprytnie poukrywane w ilustracjach płynnie splatają się z intrygującą narracją. Nawet najbardziej krytyczne oko zatraca się w tym wszechświecie, gdzie ciało akrobatów staje się spektaklem, iluzją, dokumentem i grą. W miarę rozwoju akcji postacie nabierają nowego znaczenia. Każda jest bohaterem i, jednocześnie, tematem własnego przedstawienia, każdy kostium staje się topograficzną mapą, a każda twarz zaproszeniem do czytania jej prawdy przez czytelnika. Naprawdę niezwykła książka – hołd złożony ilustracji i sztuce wydawniczej. Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français. Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.

Duże postacie, duży format – to były pierwsze idee, które towarzyszyły mi, kiedy zaczynałam myśleć o Cyrkowcach. W moich obrazach i książkach często pokazuję właśnie takich ludzi – oderwanych od rzeczywistości, innych, tych, których życie odbiega od znanych nam reguł. Dla mnie te postacie są jednak bardzo ważne – pozwalają mi mówić o tym, czego nie można zobaczyć, pomagają mi porzucić moje codzienne niepokoje. Fascynują mnie i niepokoją jednocześnie, wydają się fikcyjne, a jednak istnieją naprawdę.

...pracę wiązać z życiem

...pracować z tym, co nieznane Podczas spotkań w szkołach, kiedy opowiadam uczniom

Daleko, daleko, za króliczą norą tekst: Marie Desplechin ilustracje: Emmanuelle Houdart wersja polska: Marzena Dupuis liczba stron: 56 format: 275 x 375 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-96-5

6

www.wydawnictwoformat.pl

o tym, jak powstawali Cyrkowcy, spotykam się z całkowitym niedowierzaniem. Mówię im: „ Tak, ci bohaterowie istnieją naprawdę, istnieje Kobieta z Brodą, Człowiek-Pień, Siostry Syjamskie”. Oni na to: „To nieprawda, oni nie istnieją”. Są zszokowani. I nie dziwi mnie ich niedowierzanie, bo i ja miałam na początku wątpliwości, nie wiedziałam, jak z tymi moimi postaciami postępować, jak je pokazać. Ale to właśnie najbardziej lubię – pracować z czymś, co nie jest nam znane, a co jednocześnie tkwi głęboko w nas. Dlatego czasem poruszam i te najtrudniejsze kwestie: śmierci czy choroby, o których niewiele wiemy albo nie wiemy nic. Tak samo jest z moimi postaciami. Nie wiemy, jakie naprawdę jest ich życie. Wszystko trzeba samemu wymyślić.

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. I właśnie to, co najważniejsze – a zarazem tajemnicze i czasem trudniejsze niż najbardziej skomplikowane akrobacje – oglądamy w Cyrkowcach Marie Desplechin, zilustrowanych bajecznie przez Emmanuelle Houdart. Autorki zabierają nas w podróż o wiele dalszą niż do króliczej nory, o wiele dojrzalszą i pełniejszą znaczeń. Przedstawiając nam galerię cyrkowców, przedstawiają nam jednocześnie maski i schowane

Co roku tworzę jedną książkę. Wśród tych, które powstały dotychczas, jest wiele książek bardzo osobistych, związanych z moimi przyjaciółmi, z ludźmi, którzy są mi bliscy. Nie lubię, kiedy ktoś oczekuje, że zrobię coś wbrew samej sobie, kiedy

mi się proponuje np. stworzenie książki na temat gotowania. Temat, który opracowuję, musi mnie drążyć, to muszą być pytania, które noszę w sobie. Moja praca zawsze jest związana z moim życiem. Bym miała ochotę stworzyć książkę, muszę mieć coś, co jest istotne, fundamentalne.

...łączyć powagę z lekkością Marie Desplechin, autorka tekstów do książki, to niezwykła osoba, poznałam ją przypadkiem, w pociągu. Zanim zabrałam się do pracy nad Cyrkowcami, przeczytałam trzytomowy horror. Zapomniałam jego tytuł, ale pamiętam, że wieczorami marzyłam, by jak najszybciej pójść do łóżka i zatopić się w lekturze. Ta powieść śmieszyła mnie, a zarazem bardzo poruszała, to było prawdziwe doświadczenie. Zawsze szukałam takiego połączenia lekkości z powagą. Lubię, kiedy antynomie są razem. Maria jest najlepszą autorką, która potrafi wyważyć i połączyć te dwie rzeczy. Tam, gdzie jest powaga w lekkości i lekkość w powadze, to i ja się odnajduję. Wiem wtedy doskonale, gdzie jest moje miejsce. not. i tłum. dh

za nimi twarze. Cokolwiek by się nie działo, spektakl trwa, a za nim rozgrywa się jeszcze jeden, o wiele ciekawszy i bardziej skomplikowany – życie. Nie są to proste historie, ale zostają w nas na długo i towarzyszą nam, ze swoim gorzkosłodkim przesłaniem, długo po lekturze. Ilustracje, pełne zaszyfrowanych znaczeń, w cudowny sposób splatają się z tekstem, tworząc wielowątkową, magiczną przestrzeń, zachwycającą jak wspomnienia z pierwszych oglądanych przez nas przedstawień Aleksandra Dobrowolska


„Oto mamy odpowiedź na żarłoczny kapitalizm i pogoń za władzą i pieniądzem. Felix wynalazca, żartobliwy kpiarz (w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu) prezentuje sobą postawę, która mogłaby się okazać zbawienna dla wielu z nas, zwłaszcza w czasach, w których żyjemy… No i z niecierpliwością czekamy na jego hurrajnogę!” (despagesdesimages. blogspot.com)

„Przytoczona w formie faktów historia Pana Felixa opowiedziana jest żartobliwie (co od pierwszego kontaktu z książką docenią dzieci) i ironicznie (co bez wątpienia docenią dorośli). Pan Felix ma czerwony nos, duże okulary i trochę niezgrabną sylwetkę, która porusza się jak marionetka. Jego codzienność jest usystematyzowana, a świat zmechanizowany i geometryczny. Jest przy tym Pan Felix nieco oderwany od rzeczywistości, ale jednocześnie wolny i szczęśliwy. Tym różni się od milionera – człowieka, który spędza życie na wydawaniu poleceń. Przy takim połączeniu – tych dwóch charakterystycznych postaci, autorskich ilustracji (z ich przygaszoną kolorystyką i stylistyką retro) oraz minimalistycznego tekstu – okazuje się, że Wynalazca ma wszystko z komedii Chaplina czy Bustera Keatona. Dzieło inteligentne i jakże oryginalne!” („Ricochet jeunes”)

WYNALAZCA „Wraz z nastaniem nocy, nagle, w głowie wynalazcy pojawia się pewien pomysł. Pan Felix zabiera się do pracy. Całą noc szkicuje, wykreśla, wyciera gumką, tnie, przybija gwoździe, wkręca śruby, piłuje, poleruje i się poci.”

– synteza i elegancja

tekst i ilustracje: Jean-François Martin wersja polska: Dorota Hartwich liczba stron: 32 format: 195 x 255 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-01-9 www.wydawnictwoformat.pl

Po Bajkach Ezopa w wyrafinowanej oprawie graficznej Jeana-François Martina, nawiązującej do stylu art déco, wydawnictwo FORMAT sięgnęło po kolejny majstersztyk tego wybitnego ilustratora – jego autorskie dzieło Wynalazca. O albumie z Ezopowymi bajkami Joanna Olech pisała w „Tygodniku Powszechnym”, że jest „jak wzorzec z Sèvres edytorskiej staranności i urody”. Na równie wysoką ocenę zasługuje Wynalazca. Jak w przypadku najstarszych bajek świata, tak i tym razem autor daje popis stylu – minimalistyczny tekst opatrzony zostaje wysmakowanymi ilustracjami, znów w tonacji sepii, szarości i dolarowej (co jest nie bez znaczenia) zieleni. Jean-François Martin – zeszłoroczny laureat nagrody głównej na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii – znów tryumfuje, bo po raz kolejny dowodzi, że mistrzostwo formy nie polega na wielości i bogactwie motywów, ale na zrównoważonym połączeniu sztuki syntezy ze szlachetną elegancją. Opowieść jest prosta. Pan Felix, genialny wynalazca, wiedzie spokojne, acz mocno sformatowane, a przez to odrobinę monotonne życie. Na zmianę przychodzi czas w jeden z poniedziałków, kiedy z wizytą u wynalazcy zjawia się milioner ze specjalnym zamówieniem: w tydzień Pan Felix ma skonstruować maszynę, która milionerów czyni miliarderami. I tak błogi spokój Pana Felixa zostaje dotkliwie zburzony… Historia wynalazcy Felixa okazała się tak inspirująca, że nakręcono na jej podstawie film animowany (reż. Gary Fouchy, prod. Les Films d’Ici, La Station Animation i Canal +; udostępniony przez reżysera w serwisie vimeo.com/47941546). Tym bardziej rośnie apetyt na kolejne tytuły Martina. dh Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français. Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczego.

7


Gargantua KLASYKA W NOWYM WYDANIU

tekst: François Rabelais

ilustracje: Ludovic Debeurme wersja polska na podst. tłum. Tadeusza Boya-Żeleńskiego: Jan Maria Kłoczowski adaptacja typograficzna: Julita Gielzak liczba stron: 56 oprawa twarda format: 275 × 375 mm ISBN:978-83-61488-09-5

Po raz pierwszy w Polsce wybitne, a zarazem przewrotne i kontrowersyjne arcydzieło francuskiego odrodzenia ukazało się w wersji uwspółcześnionej, kierowanej do każdego, także młodego czytelnika. Barwna opowieść o dynastii dobrych olbrzymów to w istocie szalona wizja świata na opak, której żywe i kipiące rubasznym humorem opisy na stałe weszły do skarbnicy światowej kultury. Dopełnieniem pięknego języka, jakim Jan Maria Kłoczowski przełożył (na podstawie mistrzowskiego tłumaczenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego) składające się na ten tom fragmenty dzieła Rabelais’go, są wysmakowane obrazy i rysunki znanego francuskiego artysty Ludovica Debeurme’a. Fantastyczne, świetnie rozegrane wprowadzenie w klasykę literatury przez wielkie L.

S

atyryczna i pełna humoru historia najmłodszego rodu dobrodusznych olbrzymów, edukacji oraz dojrzewania ich syna po raz pierwszy wydana została w wersji (specjalnie zaadaptowanej i skróconej) dla młodszych czytelników. Dzieło Rabelais’go od pierwszego wydania budziło emocje podszyte przede wszystkim lękiem – przed prawdziwym obrazem ludzkości, gdzie

wszystko wolno (o ile nie krzywdzi to innych). Gargantua, poza pochłanianiem ogromnych ilości jedzenia i napitków – często wcale nie bezalkoholowych! – studiuje,uczy się i poznaje świat, wiedzę i ludzkość w każdym jej wymiarze. Nie odrzuca niczego, niczemu się nie dziwi, łapczywie chłonie rzeczywistość i próbuje ją zrozumieć. „Rób, co ci się żywnie podoba” –

François Rabelais – najwybitniejszy pisarz francuskiego odrodzenia, renesansowy humanista, mnich, profesor anatomii i lekarz. Wszechstronnie wykształcony, przyjaciel wielu ówczesnych humanistów europejskich, przeszedł do historii jako autor powieści w pięciu księgach Gargantua i Pantagruel – słynnej już za jego życia, a zarazem potępionej przez środowisko paryskiej Sorbony. Jego ostatnie słowa miały brzmieć: „Spuśćcie kurtynę, farsa skończona” lub „Udaję się na poszukiwanie wielkiego Być Może”.

tak brzmi hasło olbrzyma, co czytać można następująco: „rozwijaj naturalną potrzebę cnoty i równie naturalny wstręt do grzechu”. Wolność, którą nam Gargantua oferuje, prowokuje do szlachetnego współzawodnictwa, chociaż, jeśli trzeba, bez skrupułów obraca się przeciw każdemu złemu uczynkowi. Mistrzowskie ilustracje (większość to obrazy olejne na płótnie)

mogą początkowo szokować; piękny język, jakim przełożona została opowieść, niestroniący zresztą od dosadnych określeń, na początku może stwarzać trudności nieobytym czytelnikom, ale później pozwoli im prawdziwie cieszyć się brawurowymi opisami przygód i, w efekcie, da im przedsmak prawdziwej, dorosłej już literatury. Aleksandra Dobrowolska

Ludovic Debeurme – artysta, ilustrator, gitarzysta jazzowy. Żyje i pracuje w Paryżu. Po ukończeniu studiów artystycznych na Sorbonie eksperymentował w dziedzinie różnych mediów (tworzył instalacje multimedialne, uprawiał malarstwo). Jako ilustrator współpracuje z prasą i wydawnictwami literatury dla dzieci. W 2002 opublikował swą pierwszą powieść graficzną Céfalus, za kolejną – Lucille – otrzymał Prix René Goscinny. Następnie ukazały się m.in. Le lac aux vélies, Terra Maxima, Renée – druga część Lucille.

Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication BOY-ŻELEŃSKI, a bénéficié du soutien du Service de Coopération et d’Action Culturelle de l’Ambassade de France en Pologne et de l’Institut français. Ouvrage publié avec le soutien du Centre national du livre. Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce oraz Institut français w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI. Publikacja dofinansowana przez Centre national du livre.

Sekrety życia i wielkie kapelusze Jeśli czasem: • masz dosyć codziennej gonitwy, • czujesz, że coś Ci umyka, • marzysz o tym, żeby się na chwilę zatrzymać, • masz wątpliwości, czy istnieją miłość, przyjaźń i krasnoludki, ta książka jest właśnie dla Ciebie.

8

Piękna książka, w której świat baśniowy przeplata się z tym prawdziwym, choć ukrytym wewnątrz każdego z nas. To opowieść dla młodszych czytelników, którzy będą słuchać jej z zapartym tchem, marząc o czarodziejskich spotkaniach, oraz tych całkiem dużych, wciąż odkrywających różne barwy życia – te smutne i te radosne. Iwona Hardej

Ze mną i „Sekretnym życiem Krasnali w Wielkich Kapeluszach” było trochę jak z miłością od pierwszego wejrzenia: zobaczyłam i od tej pory

wszystko zaczęło mi się kojarzyć z „Sekretnym życiem Krasnali w Wielkich Kapeluszach”; zamęczam więc przyjaciół opowieściami o „Sekretnym

życiu Krasnali...”, czytam im fragmenty i pokazuję ilustracje! Znacie to uczucie? Na pewno. Pełna ciepła, a zarazem dowcipna i serdeczna

opowieść Wojciecha Widłaka (pamiętacie jego „Pana Kuleczkę”?), w sam raz filozoficzna, w sam raz poetycka, cienką, subtelną kreską zilustrowana przez Pawła Pawlaka, z pewnością poprowadzi Was w głąb siebie. I choć wstęp tej książki jest zarazem ostrzeżeniem: („Jeśli, drogi Czytelniku, jesteś gotów podjąć ryzyko zmierzenia się z nieznaną Ci dotąd rzeczywistością, to droga stoi przed Tobą otworem (...). Może zmusi Cię ona do zmiany dawnych poglądów, wygodnych jak stare kapcie, ale równie jak one nieprzydatnych do wędrówek ku dalekim lądom”), radzę Wam z całego serca: ruszajcie! Bo ta niewielka książka da Wam więcej niż niejedna opasła księga. Obiecuję! Dorota Koman

książka tekst: Wojciech Widłak ilustracje: Paweł Pawlak liczba stron: 40 , oprawa twarda format: 140 x 206 mm ISBN:978-83-921483-9-5 audiobook czyta Jan Peszek grają Małe Instrumenty format: 140 x 206 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-24-8


Uwaga! Przedmiot, który trzymasz w ręku, został stworzony po to, by właśnie na nim wypróbować najbardziej wariackie pomysły. Pozostałe książki traktuj z należytym szacunkiem.

_

_ . ^^ ~

^

zabraniano

www.toniejestksiazka.pl

^ www.wydawnictwoformat.pl

nam

ISBN 978-83-61488-84-2

stanowczo

Aby zobaczyć, co inni zrobili z tym przedmiotem, zajrzyj na stronę:

książką, Wydawnictwo FORMAT e-mail: list@wydawnictwoformat.pl

z

których

~

_

~.

_ ~

Projekt graficzny: Stephanie Rothmeier Adaptacja polska projektu graficznego: Julita Gielzak Ilustracje: Noel (7) Projekt okładki: Julita Gielzak, julitagielzak.com Przekład: Anna Wziątek Redakcja i korekta: Dorota Hartwich Redakcja techniczna: Tomasz Malejki Druk i oprawa: EDICA

www.wydawnictwoformat.pl

KeinBuch, Mixtvision Verlag © 2009, Germany Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo FORMAT, 2012

ISBN: 978-83-61488-84-2

a

-

oprawa miękka 488842

zrobić

które

chcieliśmy

*

-

- ! } [ (

format: 124 x 198 mm

rzeczy,

zawsze

-

\|

liczba stron: 176

86

’ |

<

rok wydania: 2012

BURZ I TWORZ!

] ?? @

+ _

i projekt okładki: Julita Gielzak

*

` | [- \

^

adaptacja typograficzna

_

wersja polska: Anna Wziątek

<

9 78836 1

Stephanie Rothmeier

-

E-bookom nie da się zaginać rogów Zygmunt Bauman w rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim („Wysokie Obcasy”)

tekst i projekt graficzny:

^

Myśli pan, że papierowa książka zniknie? Nie sądzę, bo to jest jednak szczególna przyjemność dla wielu ludzi. Ja na przykład bardzo lubię papierowe książki. Między innymi dlatego, że jak czytam, to lubię podkreślać w nich to, co zwróciło moją uwagę. Lubię też zaginać rogi, żeby wiedzieć, jak do tego trafić. Pan niszczy książki?! Przeciwnie, ja je personalizuję.

[(

!} ( \| [

[

[ ( | [ `\ ] ?? @ |

+

[

-

Ten przedmiot może uzależniać. W żadnym wypadku nie wolno ci się z nim rozstawać. W trakcie obróbki możesz się ubrudzić błotem, ochlapać atramentem lub farbą. To zamierzony efekt, który uczyni cię prawdziwym posiadaczem tego dzieła. Wielu będzie ci zazdrościć, spotkasz się z uznaniem… Szybko do tego przywykniesz! Składniki: kreatywność (80%), odwaga (8%), farba (5%), klej (4%), włosy (3%). Ważne dla alergików: po obróbce książka może zawierać śladowe ilości sztuki. **Są to wyłącznie znaki specjalne i diakrytyczne kroju pisma Times New Roman.

Książka to przygoda To nie jest książka to dzieło grupy ambitnych grafików, którzy rzucili nam wyzwanie: „Zróbcie 86 rzeczy, które zawsze mieliście ochotę zrobić z książką, a których Wam stanowczo zabraniano”. To prekursorska i pierwsza publikacja tego rodzaju na polskim rynku – wyprzedziła modę na kreatywną destrukcję papieru, która opanowała tłumy! Świat książek jest pełen zakazów: „Nie plam!”, „Nie zaginaj rogów!”, „Nie rzucaj w kąt!”,

„Nie upychaj w torbie!”. Odważna publikacja To nie jest książka zmierza w przeciwnym kierunku: świadomie łamie niepisane prawo, wedle którego z książką należy obchodzić się jak z jajkiem. Wydany przez FORMAT tom (już w 2012 roku) można poplamić, można po nim bazgrać, co więcej, trzeba go używać, a on stanie się przyjacielem, wrogiem i powiernikiem — przedmiotem, z którym nie chcemy się rozstać ani na chwilę… To nie jest książka oferuje coś więcej niż zadrukowane strony

zamknięte między okładkami: z dyskretnie obecnego, często niezauważanego przedmiotu staje się obiektem ważnym, niezbędnym na co dzień, autorską kreacją i kreatywną inspiracją w jednym. „Napisz mnie, narysuj, stwórz!” — woła do nas z każdej swej strony. Działając z tym obiektem, mamy gwarancję stworzenia niepowtarzalnego dzieła sztuki. Zgodnie z zasadą, która mówi, że każdy może być artystą. To nie jest książka to zachęta dla (jeszcze) nieczytających,

a także dla tych, którzy od zadrukowanego papieru wolą świecące ekrany. To sposób na przełamanie nieśmiałości i oporu wobec książki – dla dzieci, młodzieży, a także dla tych, którzy na zawsze pozostają młodzi. To nie jest książka zasadza się na idei, iż twórcą jest odbiorca. Dlatego nie znajdziecie na okładce nazwisk autorów. W tym projekcie nie ma kopii, powstają tylko dzieła oryginalne i jedyne w swoim rodzaju.

OSWÓJ KSIĄŻKĘ! Zainicjowana już w 2012 r. przez Wydawnictwo FORMAT akcja Oswój książkę! wpisuje się w społeczną dyskusję o niskim poziomie czytelnictwa wśród młodych ludzi. Młode pokolenie, ze swobodą poruszające się w nowych technologiach, woli ruchomy obraz od tekstu, skrótowy komunikat od tekstu literackiego, ekran od druku. Akcja jest projektem z zamierzenia kontrowersyjnym: nie zachęca bezpośrednio do czytania, nie traktuje książki w kategoriach jej społecznego postrzegania (książka to obiekt wymagający szacunku, skupienia, czystych rąk etc.). Poprzez akcję organizatorzy chcą zmienić pryzmat patrzenia na książkę: niech nie kojarzy się z wysiłkiem, nudą i monotonią, niech straci swą koturnowość. Świadomie inicjują akcję mającą na celu zachętę do literatury nie wprost, a poprzez udostępnienie narzędzia do samodzielnego oswajania obiektu, jakim jest książka, i dostarczenie okazji do wypróbowania potencjału kreatywności. Publikację oraz akcję społeczną patronatem medialnym objęli: Przekrój, TOK FM, Gazeta Wyborcza, RYMS, Qlturka, Fika Tashka, Victor, Victor Junior, Existenz, Kikimora, Papermint. Partnerzy: siedzibach: Zachęta Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie, Łaźnia w Gdańsku, BWA we Wrocławiu, Zamek w Poznaniu, Zamek w Cieszynie, Kronika Centrum Sztuki Współczesnej w Bytomiu, CK Rotunda w Krakowie.

Rzecz przewrotna – wbrew hasłom, które wpaja się dzieciom od pokoleń o szanowaniu książki, tu proponuje się totalną destrukcję. Ale niszczy się po to, by budować. Gruzy mogą być twórcze – przekona się o tym każdy nie-czytelnik tej nie-książki. (…) Bo to jest książka do zabawy. Wbrew pozorom bardzo twórczej. Monika Janusz, „Przekrój” Otóż właśnie wolno pomijać opisy, czytać od końca, sprawdzać, co jest w środku, czytać kilka książek naraz itd. – chodzi przecież o to, żeby swobodnie nawigować, surfować po świecie liter, cieszyć się książką, żeby nie traktować jej jako uciążliwego gościa, tylko przyjaciela, za którym się tęskni. „To nie jest książka” próbuje odczarować święty status książki. Agnieszka Wolny-Hamkało, „Gazeta Wyborcza” Książka może być prawdziwą przygodą i autorskim dziełem sztuki. „Burz i twórz” to promocyjne hasło dla nie-książki, bardzo trafne, bo pokazuje, że odbiorca wcale nie musi być bierny, że może stworzyć oryginalne dzieło, a przy tym mieć mnóstwo radości i zabawy. To nie jest książka jest niespodzianką, zaskoczeniem. Pokazuje, że każda książka ma w sobie element tajemnicy i niespodziewanie tom z biblioteki czy księgarni stać się może dla czytelnika czymś wyjątkowym i niezbędnym. Agnieszka Kołodyńska, kreatywnywroclaw.pl Powiem szczerze – miałam mieszane uczucia wobec tego obiektu – no bo jak tak po prostu niszczyć książkę? Nie przypuszczałam, że rysowanie po książce, wyrywanie z niej kartek, oblewanie sokiem, rozgniatanie na jej kartkach owoców i inne podobne rzeczy mogą sprawiać aż taką frajdę. www.lupuslibri.pl Obiekt sztuki w duchu filozofii punk i dada… Zaproszenie do tego, by (dosłownie!) wziąć sprawy w swoje ręce. „Stiftung Lesen” Intensywny przyspieszony kurs antyautorytaryzmu. Wyścig pomysłów – co jeden to zabawniejszy! „Spiegel online”

9


AUTO FERDYNAND

Auto Ferdynand tekst i ilustracje: Janosch wersja polska: Ewa Kozyra-Pawlak, Dorota Hartwich, Piotr Mras format: 210 mm x 230 mm liczba stron: 12 (karton) oprawa twarda Dofinansowano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Janosch, urodzony na Śląsku wybitny pisarz niemieckojęzyczny, znany jest w Polsce głównie jako autor opowieści o Misiu i Tygrysku. Wydawnictwo Format odkrywa dla polskiego czytelnika Janoscha z jego wczesnego okresu twórczości – w zabawnej serii książek dla najmłodszych, których bohaterem jest samochód o figlarnym imieniu Ferdynand. Oto auto z ambicjami! Chce wjechać na stromą górę, ale samodzielnie nie radzi sobie z tak trudnym zadaniem. Na pomoc przybywają przyjaciele: taksówka, samochód pocztowy, strażacki wóz i potężny traktor. Po mistrzowsku zrymowana, świetnie zilustrowana przezabawna historia z zaskakującą (nie tylko dla małych miłośników motoryzacji) puentą.

JANOSCH, JAKIEGO NIE ZNACIE

10

Ot i mistrzowska książka! I ilustracje: barwne, pełne szczegółów, ale niezmiernie wyraziste, naturalne, stworzone bez silenia się na wyrafinowaną artystyczną formę. Tekst płynie i od razu chce zostać zapamiętany, najlepiej czytany na głos, wspólnie z rodzicem. Czegoż można chcieć więcej? Aż samemu chciałoby się pobiec i pomóc Ferdynandowi!

Janosch już jako 13-letni chłopiec (kiedy zaczął pracować jako uczeń w ślusarni i kuźni) nauczył się zasad, którymi potem kierował się w swoim życiu: chęć działania, konsekwencja i usilne dążenie do celu sprawiają, że można pokonać przeciwności losu i pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ta jakże pozytywna i prosta w założeniu idea obecna jest niemal w każdej historii dla dzieci napisanej przez Janoscha. Jest też w opowiastce, której bohaterem jest auto Ferdynand: kiedy ktoś znajdzie się w tarapatach, zawsze warto wyciagnąć do niego rękę. Za wiarę w powodzenie i bezinteresowną pomoc nagrodą jest przyjaźń i zaufanie, a w samej książce – zaskakujący i komiczny finał. Janosch to klasyk – mistrz połączenia słowa i obrazu, magik i mądry klaun, który potrafi rozśmieszyć i wzruszyć, czasem nawet do łez. Nie tylko najmłodszych.

Ewa Świerżewska

Dorota Hartwich

Janosch to człowiek legenda, artystyczny fenomen, jeden z najpopularniejszych autorów ilustrowanych książek dla dzieci – ma na koncie około 350 znanych niemal na całym świecie publikacji, które ukazały się w wielomilionowych nakładach. Jest malarzem, grafikiem i pisarzem. Za twórczość literacko-ilustratorską otrzymał osiemnaście nagród, w tym dwa złote medale na Biennale Ilustracji w Bratysławie, Prix Jeunesse International, Główną Nagrodę Targów Książki we Frankfurcie. Wyobraźnia artystyczna Janoscha wyrastała w miejscu jego urodzenia (11 marca 1931 r.) i dzieciństwa – w górnośląskiej osadzie robotniczej (w familokach) w Porębie koło Zabrza. Jako dziecko Janosch miał niełatwe warunki życia, stąd prawdopodobnie dość wcześnie pojawiły się u niego skłonności do wewnętrznej izolacji i ucieczek w baśniową fantazję. Wyszedł z prawdziwej biedy, dorastał w czasach nazistowskiego terroru, w powojennym krajobrazie ruiny świata materialnego i moralnego. Uczył się zawodu ślusarza, pracował fizycznie w fabryce tekstylnej koło Oldenburga i w Krefeld. Chciał jednak zostać malarzem, na Akademii Sztuki (w Monachium) studiował jednak krótko, tylko jeden semestr (na przełomie lat 1954 i 1955). Nie potrafił być jednak artystą abstrakcyjnym (a taki styl oficjalnie obowiązywał w latach powojennych w ówczesnej niemieckiej sztuce akademickiej). Mimo tych trudnych doświadczeń w okresie studenckim rozpoczął życie niezależnego artysty. Mieszkał w Monachium, w osamotnieniu i biedzie, w małym mansardowym pokoju, który służył mu zarazem jako pracownia artystyczna. Tworzył obrazy ekspresyjne o mocnym kolorze, zaczął ilustrować i pisać książki dla dzieci. Obudziła się w nim silna, wtedy jeszcze niezrozumiała wewnętrzna potrzeba, rodzaj gorączkowej inwencji twórczej nadającej rytm całemu jego późniejszemu życiu artystycznemu. Pierwsza książka dla dzieci Janoscha – opublikowana w 1960 roku i sprzedana w liczbie niespełna 70 egzemplarzy „Historia konia Valka” – opowiada o koniu płaczącym nad grobem swojego przyjaciela Wani, którego ratuje cudownie grający na skrzypcach Cygan. W kolejnych opowiadaniach i ilustracjach stale powracać będą motywy: zaczarowana karuzela, cyrk, Jabłkowy Człowieczek, ożywione Auto Ferdynand, mały grajek Józa, niedźwiedź i mysz w czerwonych pończochach. W pierwszym okresie twórczości Janoscha, w latach 1960 – 1975 powstało niemal pięćdziesiąt książek dla dzieci o ogromnym bogactwie treści i fantazyjnych, malowanych temperą na kartonie ilustracjach. Tę nadzwyczaj barwną wizję artystyczną Janoscha cechuje szczególna ekspresja ludzi, zwierząt i przedmiotów,

zazwyczaj z lekko absurdalnym humorem w tle. Ilustracje Janoscha, podobnie jak jego krótkie, rymowane teksty, płyną wprost z jego duszy, mają niepowtarzalny poetycki nastrój. Autor wyczarowuje w nich zastygły w jego wyobraźni świat przedwojennego górnośląskiego pogranicza, zapamiętanych lokalnych legend, ludowych opowieści i mądrych porzekadeł. Na wielu ilustracjach z tego czasu widać na horyzoncie małe cerkwie, pasące się dostojne górnośląskie kozy, bohaterowie noszą dziwnie brzmiące, słowiańsko-górnośląskie imiona. Około roku 1977 nastąpiła radykalna zmiana w twórczości Janoscha dla dzieci. Dojrzałą i artystycznie pewną, precyzyjną kreską zaczął tworzyć ilustracje rysowane piórkiem i kolorowane akwarelą. Powstała seria o Misiu i Tygrysku, którym towarzyszy zabawka Kaczka-Tygrys, która potem stała się znakiem firmowym jego sławy i popularności. Od 1980 roku Janosch zajmuje się grafiką. Nikt przed nim nie tworzył na tak dużą skalę grafiki artystycznej adresowanej wyłącznie do dzieci. Każda z jego akwafort to niemal odrębne opowiadanie, z typową dla niego żartobliwą i groteskową narracją. Istotne znaczenie ma tytuł, który interpretuje obraz. Podobną funkcję pełnią umieszczane w polu przestawienia napisy, przypominające niewprawne pismo dziecka, a naiwny

Pierwsze polskie wydanie autobiograficznej powieści Janoscha „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” (1989, Wydawnictwo Śląsk) rozpoczęło recepcję jego twórczości w Polsce. Potem kilka tytułów z okresu największej popularności Janoscha wydało krakowskie Wydawnictwo Znak. W 2003 roku w katowickim Górnośląskim Centrum Kultury odbyła się wystawa wczesnych ilustracji książkowych Janoscha, a Teatr Banialuka w BielskuBiałej wystawił „Oh, jak piękna jest Panama”. Spektakl na podstawie „Cholonka” katowickiego Teatru Korez grany jest do dziś (od 2004 roku), w 2010 roku w katowickim Rondzie Sztuki mogliśmy oglądać wystawę „Janosch dzieciom”. Od 2005 r. katowicka redakcja Gazety Wyborczej przyznaje nagrodę – Cegłę Janoscha – Ślązakom, którzy rozsławiają region. Wyróżnieni otrzymują prawdziwe cegły wykute ze ścian familoka w Zabrzu, w którym Janosch przyszedł na świat. Ostatnio Janosch odwiedził rodzinny Śląsk w 2007 roku. Kiedy w 2011 roku – w roku ogłoszonym przez rodzinne Zabrze Rokiem Janoscha – nie mógł, ze względów zdrowotnych, na Śląsk przyjechać – napisał: (...) nadal tęsknię za domem i gdy mówię «dom», mam na myśli Zabrze. W mojej duszy wciąż jestem tutaj, w Zabrzu. Piotr Mras

Janosch w naturalny sposób potrafi wczuć się w wyobraźnię dzieci, ich radości, niepokoje, marzenia. Jego bajki, uwielbiane zarówno przez dzieci, jak i dorosłych, ukazują się w setkach tysięcy egzemplarzy w kilkudziesięciu krajach. realizm miesza się z finezją i nieograniczoną fantazją. Na bazie i wokół twórczości Janoscha powstały filmy animowane, seriale, popularne do dziś programy telewizyjne, a także spektakle teatralne i musicale. Produkowane są meble wzorowane na tych z książkowych ilustracji, rozwija się wzorowany na stylu Janoscha przemysł zabawkarski. Szczyt popularności Janoscha nastąpił w latach 1976 – 2000, ale jego pozycja mistrza literatury dziecięcej pozostaje niezachwiana do dziś. Od 1980 roku mieszka w niewielkim domu na hiszpańskiej Teneryfie, gdzie wciąż tworzy książki dla dzieci i grafikę artystyczną. Duża część jego dorobku artystycznego, zwłaszcza oryginalnych rysunków i akwarel, przechowywana jest Muzeum Ilustracji (Bilderbuchmuzeum) w Troisdorf koło Kolonii, grafika artystyczna znajduje się w zbiorach Wydawnictwa Merlin w Gifkendorf koło Hamburga.

Wydawnictwo FORMAT biuro: ul. Przyjaźni 34f/1u, 53-015 Wrocław tel. 71 339 71 68, list@wydawnictwoformat.pl layout: Julita Gielzak

wydawnictwoformat.pl

Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o naszych książkach, otrzymywać nasz newsletter, korzystać z promocji cenowych, odwiedzaj naszą stronę: www.wydawnictwoformat.pl


Małe Instrumenty grają Chopina

Muzyka: Małe Instrumenty Teksty: Paweł Romańczuk i Dorota Hartwich Ilustracje: Marcin Ożóg Muzyka na CD (53 min.): Małe Instrumenty (Paweł Romańczuk, Paweł Czepułkowski, Maciek Bączyk) projekt graficzny: Julita Gielzak liczba stron: 164 format: 205 mm x 205 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-44-6

„Grające zabawki i drobiazgowy tekst doskonale się tu uzupełniają. Małe instrumenty to drobiazgi o wielkim znaczeniu. Przypominali o tym surrealiści, czarni mistrzowie jazzu i wizjonerzy awangardy. A poza tym, jak dobrze się ich słucha!” Rafał Księżyk

Muzyka współczesna nie straszy, jeśli nie boisz się otworzyć na dźwięk. Książka i płyta „Małe Instrumenty grają Chopina”, pokazują, że wchodząc w świat dźwiękowych eksperymentów – bez względu na to, ile masz lat – każdorazowo dajesz sobie sposobność do odkrywania tego, co jeszcze nieznane i przeżywania coraz to nowych wrażeń. Kluczem jest toy piano przedmiot zaskakujący, wciąż zabawka, a jednocześnie poważny instrument wykorzystywany przez współczesnych

muzyków i kompozytorów. To właśnie małe fortepiany i pianina, w pokaźnej liczbie dwudziestu rożnych egzemplarzy, rozbrzmiewają na płycie grupy Małe Instrumenty, która zagrała utwory Chopina w sposób tak nowatorski i odkrywczy, jak nikt dotąd. Instrument jest też bohaterem książki – pierwszej na świecie prezentacji kultury muzycznej toy piano, będącej zarazem niezobowiązującym przewodnikiem po przestrzeni eksperymentu we współczesnej muzyce.

Największy z obecnie produkowanych toy pianos – 37-klawiszowy fortepian z oferty firmy Schoenhut

NOWE SZATY EZOPA

ilustracje: Jean-François Martin adaptacja: Jean-Philippe Mogenet wersja polska: Dorota Hartwich adaptacja projektu: Julita Gielzak liczba stron: 64 format: 260 x 315 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-80-4

Prosty, bardzo przystępny, a zarazem mądry przekaz, mistrzostwo obrazowania, inteligentny dowcip – oto największe bogactwo bajek Ezopa. O tym półlegendarnym autorze wiemy niewiele ponad to, że żył w VI wieku p.n.e., był niewolnikiem na greckiej wyspie Samos i tworzył bajki, które dały początek historii tego gatunku. Bajki Ezopa, prawdziwy skarb literatury, doczekały się już tysięcy edycji na całym świecie. W wersji wydanej przez Format, dzięki zjawiskowym ilustracjom JeanaFrançois Martina, bajki zyskały wyraźny rys współczesności, pozostając zarazem wierne tekstom źródłowym. Doskonały przykład klasyki, która na zawsze pozostaje aktualna.

Książka otrzymała Bologna Ragazzi Award – nagrodę główną w kategorii Fikcja na Międzynarodowych Targach Książki Dziecięcej w Bolonii. Tak swą decyzję uzasadniło jury: Doskonałe ilustracje rozbrzmiewające mocą tajemnych pieśni, linie pełne aluzji, intrygujące twarze, mistrzostwo w modulowaniu tonacjami, symfonia ochry i szarości – wszystko to skąpane jest w zniewalającym, spinającym całość surrealistycznym świetle. Ta książka – prawdziwa „bajka nad bajkami” – jest arcydziełem sztuki typografii perfekcyjnie łączącym w sobie piękno liternictwa z wyjątkową i pełną harmonii grą delikatnych, ulotnych barw.

11


Literatura – szczepio Rozmowa z Michałem Rusinkiem*, tłumaczem książek Tomiego Ungerera

*Michał Rusinek – literaturoznawca, tłumacz, publicysta, pisarz. W latach 1991–1996 studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 2002 roku otrzymał stopień doktora na podstawie pracy Między klasyczną retoryką a ponowoczesną retorycznością. Pracuje w Katedrze Teorii

Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Autor m.in. przekładów opowieści o Paddingtonie, Piotrusiu Panu, serii o Fistaszkach i wielu innych arcydzieł dla dzieci. Dla wydawnictwa Format przełożył trzy książki Tomiego Ungerera: Trzej Zbójcy, Otto i Księżycolud.

Otto to autobiografia pluszowego misia. O czym w istocie jest ta opowieść? W tej książce autor porusza dość trudny, zwłaszcza dla dzieci, temat – temat wojny. O wojnie opowiada się niełatwo, szczególnie w naszych czasach, kiedy to większości młodych ludzi wojna kojarzy się jednie z grą komputerową albo z czymś, co można obejrzeć w telewizji, co jest zatem bardzo odległe. Pojęcie wojny stanowi coś w rodzaju abstrakcji, a już II wojna światowa jest dzisiejszym odbiorcom tak bliska jak, powiedzmy, epoka dinozaurów… Bardzo się zatem cieszę, że wydawnictwo Format zdecydowało się wydać książkę Otto, choć jako tłumacz miałem świadomość, że muszę mówić językiem współczesnego dziecka. Na szczęście Ungerer – zarówno w warstwie obrazu, jak i słowa – operuje bardzo prostym przekazem.

Ziemi, owszem, są skłonni do zabawy, ale okazują się szalenie nietolerancyjni. Z jednej strony mamy zatem zabawną historię, z drugiej – gorzką opowieść o tym, jak traktujemy innych. Lubię książki Ungerera, ponieważ są nieoczywiste… Nieoczywiste w tym sensie, że nie są to typowe bajki czy opowieści oparte na utartym schemacie bajkowym czy baśniowym. Przeciwnie, zawsze zawierają element zdziwienia (to u odbiorców dziecięcych), ale także zmuszają odbiorców dorosłych (tych czytających dzieciom) do tego, by – nawiązując do opowiadanej w książce historii – mówili o ważnych sprawach, takich jak wojna czy nietolerancja. To doskonałe preteksty do tego, co najważniejsze: do rozmowy o świecie.

A propos obrazu… Mamy w tej książce piękne ilustracje. Ilustracje są rzeczywiście niezwykłe, bo niedzisiejsze i zupełnie niedisnejowskie. No ale Ungerer to przecież przede wszystkim ilustrator i to ilustrator z najwyższej półki. Wspomnijmy, że mamy już w polskich księgarniach inne znakomicie ilustrowane książki tego autora, m.in. Trzech Zbójców, Przygody rodziny Mellopsów i Księżycoluda.

Chwała wydawnictwu Format za odkurzenie Ungerera z pożytkiem dla nowych pokoleń. Joanna Olech, „Tygodnik Powszechny”

12

Ta opowieść to niespodzianka dla tych, którzy myślą, że Księżyc jest zrobiony z sera (z dziurami!) i dla tych, którzy wyobrażają sobie, że mieszka na nim wyłącznie Pan Twardowski. W swej książce Tomi Ungerer opowiada, kto naprawdę żyje na Księżycu... Pewnego dnia Księżycolud postanawia odwiedzić naszą planetę i zakosztować ziemskiego życia. Jednak ludzie, zamiast serdecznie powitać dostojnego gościa, traktują go jak wroga i skazują na więzienie. Księżycolud użyje jednak swych specjalnych mocy, by wymknąć się z niewoli (użyje fortelu, który jest zbyt oryginalny i sprytny, by można go było tutaj ujawnić). Jego dalsze przygody

O czym jest Księżycolud? To historia o tolerancji. Książka opowiada o mieszkańcu srebrnego globu, nieco znudzonym życiem na górze, który pragnie zejść na Ziemię, by dołączyć do ludzi i zabawić się z nimi. Przygoda nie kończy się jednak dla niego dobrze, bo ludzie na

To zatem książki do wspólnego czytania. Tak bym sobie pewnie życzył i tak na pewno by sobie życzył Tomi Ungerer. Czy na polskim rynku ukażą się kolejne tytuły tego autora? Mam nadzieję. Sprawa jest dość trudna, bo te książki – choć pięknie ilustrowane – są, jak powiedzieliśmy, niedisnejowskie. Tymczasem rynek jest w tej chwili zarzucony wszelkiego rodzaju różowościami, kolorami, które mają uderzać w oczy. A książki Ungerera – jako nierzucające się mocno w oczy – mają kłopot z przebiciem się na rynku. Trudno z nich zrobić bestsellery. Wiele zatem zależy od samych czytelników, a nie tylko od decyzji wydawcy – decyzji skądinąd chwalebnej. Może jestem nadmiernym optymistą, ale wydaje mi się, że Polacy są znudzeni tą dominującą na rynku różowością,

i spotkanie (najważniejsze) z dziwacznym trzystuletnim naukowcem składają się na pełną humoru, mądrą opowieść, która zachwyci i da do myślenia czytelnikom w każdym wieku. Ungerer dyskretnie wyśmiewa świat tych dorosłych, którzy – w swej pyszałkowatości – boją się wszystkiego (i wszystkich), co odmienne i nieznane. Jego zdolność do wychwytywania absurdu i operowania subtelnym humorem czyni tę książkę dziełem ponadczasowym, odpowiednim dla całego grona najmłodszych (ale i dorosłych) odbiorców. („Outside In”)


fot. Jürg-Peter Lienhard

nka na świat Tomi Ungerer

Urodzony w 1931 roku w Strasburgu, światowej sławy francuski ilustrator i autor ponad 70 dzieł, w tym dwóch tuzinów książek dla dzieci. Laureat nagrody zwanej Noblem literatury dziecięcej – Hans Christian Andersen Award (1998). Jako niestrudzony obrońca wartości, takich jak tolerancja i wzajemne poszanowanie kultur, a także zagorzały przeciwnik rasizmu, Tomi Ungerer został w 2000 roku mianowany przez Radę Europy Ambasadorem Dobrej Woli ds. Dzieci i Edukacji. Książki Tomiego Ungerera przetłumaczono na 39 języków. W Polsce ukazują się od 2009 roku, wyłącznie nakładem wydawnictwa Format.

Wybitny autor literatury dziecięcej. Jego książki są ponadczasowe. „Libération”, Paris Jeden z najznakomitszych ilustratorów naszych czasów. „The New York Times” To cudownie, że są jeszcze autorzy z takim bogactwem wyobraźni. „Hamburger Abendblatt”

od której bolą zęby, że coraz częściej szukają książek innego rodzaju, takich, które są małymi dziełami sztuki, przygotowującymi przecież dzieci do tego, by potem mogły być odbiorcami poważnej sztuki. Jakoś strasznie patetycznie mi wychodzi to, co mówię do Pana… Te książki wychodzą naprzeciw niepokojowi związanemu z problemem: kiedy zacząć mówić dzieciom o tym, że świat nie jest tylko radosną historią… No właśnie, tu zawsze przypomina mi się stara chińska bajka spisana przez Marguerite Yourcenar: pewien malarz został aresztowany i przyprowadzony przed oblicze cesarza. Cesarz rzekł do malarza: „Wychowywałem się w pałacu, który był pełen twoich dzieł, znałem świat tylko z twoich pięknych obrazów. Kiedy jednak dorosłem i okazało się, że świat

jest zupełnie inny, wpadłem w rozpacz. Za to muszę ci teraz ściąć głowę”. Nie będę bajki opowiadał do końca… Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli – jak w tej bajce – otaczamy dzieci wyłącznie słodkościami, to wrzucamy je w pewną fikcję. Literatura może mieć funkcję szczepionki na świat. I tak działają właśnie książki Ungerera. To nie jest jednak tak, że one epatują złem, że mówią nam, iż świat jest okrutny, że ludzie są źli. Pokazują jedynie, że ludzie są różni i że świat bywa różny. Nie są to też książki czysto problemowe. Są natomiast wspaniałym punktem wyjścia do rozmowy na trudne tematy. Bardzo cenię taką literaturę dla dzieci. Czy myśli Pan, że książki naszego dzieciństwa są ważne, że jakoś nas determinują? Są bardzo ważne. Nie chciałbym wchodzić tu w jakieś motywy

psychoanalityczne, ale na pewno jest tak, że książki porządkują nam świat, pokazują, kim jesteśmy. Bo przecież utożsamiamy się z bohaterami, którzy w pewnym sensie są projekcją naszego ego, jak pisał Freud… Książki pokazują nam, jak jest zorganizowany świat wokół nas, dają obraz tego, jacy my powinniśmy być w tym świecie. I to wszystko jakoś w nas zostaje na dłużej… Jakże zatem ważne jest, by trafić na odpowiednie lektury!

Crictor, Orlando i inni Niesamowite stwory Tomiego Ungerera

Wierzy pan, że literatura ma siłę sprawczą, że zmienia ludzi? Nie wiem, czy zmienia, ale jakoś sytuuje. Daje nam model świata, w którym jakoś się mieścimy. not. dh Powyższy tekst jest zapisem fragmentów rozmowy przeprowadzonej przez Grzegorza Chlastę w radiu TOK FM.

Pluszowy miś opowiada wzruszającą historię swojego życia

– pełnego zabawnych, ale i tragicznych zdarzeń. Otto należy do

Dawida, żydowskiego chłopca mieszkającego w niemieckim miasteczku. Podczas jednej ze szczęśliwych zabaw, idyllę brutalnie przerywają zmiany polityczne. Otto rozpoczyna podróż w nieznane, przechodząc z rąk do rąk, zanim po wielu latach znów trafi w kochające ramiona. Wspaniała, piękna książka... W sposób delikatny dotyka jednego z najmroczniejszych rozdziałów historii, stanowiąc cenny wkład w wojenną literaturę dla dzieci. Otto ma ujmującą naturę, jego historia ogrzewa dziecięce (a także dorosłe) serca. („Outside In”)

I znów Tomi Ungerer funduje nam potężną dawkę optymizmu! Opowiadania powstały w latach 60., zaraz po bestsellerowych Przygodach rodziny Mellopsów. Tym razem Ungerer poświęcił całą swą uwagę zwierzętom, których nikt wcześniej nie zauważył, a już na pewno nigdy nie umieścił w książkach dla dzieci. Wąż Crictor jest nie tylko pupilem swojej pani, ale także skutecznym poskramiaczem dzikich włamywaczy. Skrzydlata

kangurzyca Adelajda wygląda jak modelka, ale bywa też śmiałym strażakiem. Ośmiornica Emil odnosi sukcesy nie tylko na scenie muzycznej, ale i na polu walki z przemytnikami. Kolorowy nietoperz Rufus uczy się czerpać radość z życia aż do zawrotu głowy. I wreszcie sęp Orlando – ten nie dość, że z powodzeniem pełni funkcję gołębia pocztowego, to jeszcze potrafi przywracać szczęście w rodzinie.

sw

13


PAMIĘTNIK PO JAPOŃSKU,

Miffy, króliczek (a właściwie królicza dziewczynka) narysowany po raz pierwszy w 1955 r. przez Holendra Dicka Brunę, od sześćdziesięciu lat podbija świat. Książki Bruny o Miffy przetłumaczono na 50 języków, sprzedaż szacuje się na ponad 85 mln egzemplarzy. W Polsce nakładem wydawnictwa Format ukazało się dziewięć tytułów tej kultowej serii.

czyli „Złota Księga Kokeshi”

tekst i ilustracje: Annelore Parot wersja polska: Dorota Hartwich liczba stron: 84 format: 200×200 mm oprawa twarda ISBN: 978-83-61488-92-7 www.wydawnictwoformat.pl

Yumi i Aoki – to dzięki tym dwóm znanym tytułom z serii „Strony Świata” wydawnictwa FORMAT młodzi czytelnicy mogli poznać tradycyjne japońskie laleczki kokeshi, a wraz z nimi elementy tradycji i kultury życia codziennego dzisiejszej Japonii. Nadszedł czas na aktywność ze strony młodych odbiorców: wraz z kokeshi zabieramy się za tworzenie złotej księgi,

czyli osobistego pamiętnika w iście japońskim stylu. Złotej Księdze Kokeshi można powierzyć każdy sekret, opisać w niej ważne wydarzenia, swoje marzenia i plany na przyszłość. Jest w niej miejsce na opisy oraz zdjęcia koleżanek i kolegów, którym można wykaligrafować imiona i narysować portrety w orientalnym stylu. Można też poprosić ich

o wpisanie kilku słów, które będą dla nas cenną pamiątką. Z księgi dowiadujemy się, jak samodzielnie wykonać kimono i przygotować sushi. Znajdziemy w niej wiele niespodzianek, m.in. ozdobne materiały do wysyłania korespondencji czy kalendarz przypominający o urodzinach – tak potrzebne, kiedy zależy nam na przyjaźni!

KOKESHI HISTORIA I TRADYCJA

Historia tradycyjnych japońskich laleczek kokeshi zaczyna się w ostatniej części ery Edo (1603-1867). Pod koniec XIX wieku, liczni turyści zaczęli odwiedzać gorące źródła w górzystym regionie Tohoku, na północy Japonii. Kokeshi to małe rękodzieła miejscowych rzemieślników (zw. Kijiya), którzy produkowali zwykle drewniane przedmioty domowego użytku. Laleczki o prostej cylindrycznej formie były uzupełnieniem ich rzemieślniczej działalności – stanowiły źródło dodatkowego dochodu. Szybko zaczęły się cieszyć coraz większym powodzeniem; kupowane jako pamiątki z pobytu u źródeł, zaczęły podbijać całą Japonię.

14

Kokeshi nie były jednak tylko pamiątkami; używano ich także jako narzędzia komunikacji, służące do wzajemnego poklepywania się po ramieniu podczas kąpieli, by wyrazić swe zadowolenie z ciepła bijącego ze źródeł. Pierwotnie nie wszystkie

laleczki były malowane. Dziś większość z nich nosi wymalowane ręką artysty, kwieciste kimona i inne tradycyjne ubiory japońskie. Tradycyjne kokeshi są malowane ręcznie, nie ma dwóch takich samych twarzy – stąd tak wielki urok tych lalek. Najczęściej używanymi kolorami były: czerwienie, purpury, żółcie.

bowiem, że pozytywne oddziaływanie kokeshi na bogów zapewni dobre żniwa, pod warunkiem, że laleczkami bawią się dzieci rolników.

Kokeshi szybko rozpowszechniły się w Japonii, zwłaszcza wśród tych, których nie było stać na laleczki z porcelany. Symbolizowały młodość, odzwierciedlały dziewczęce piękno. Ponadto, dzięki ich urokliwości i skojarzeniom z dzieciństwem, często ofiarowywano je w prezencie z okazji narodzin i w prezencie urodzinowym. Kokeshi były też ważnym elementem zabaw, wierzono

kształty i sposób dekorowania zachowały się jednak tylko w regionie Tohoku. Kokeshi z tego regionu to kokeshi tradycyjne (dentō) – ich kształty i elementy dekoracji nie zmieniły się na przestrzeni dwustu lat. Obecnie istnieje jednak kilkanaście odmian tradycyjnych kokeshi, a ich kolekcjonowanie stało się hobby powszechnym w wielu krajach świata. dh

Sztuka wyrobu kokeshi przechodziła z pokolenia na pokolenie. Tradycyjny sposób wytwarzania laleczek, ich charakterystyczne

Tworząc zestaw najbardziej eksportowych produktów Holandii, nie możemy ograniczyć się do kostki sera z Goudy, butelki piwa Heineken i tulipana. Pakiet eksportowy będzie kompletny, kiedy uzupełnimy go o książkę Dicka Bruny z królikiem w roli głównej. Ilustracje uderzają prostotą – buzia Miffy to zaledwie dwie kropki (oczy) i krzyżyk (usta). Kontur postaci jest mocno zarysowany na czarno, z bliska widać lekkie rozedrganie linii – to ślad ruchu pędzla, „pieczęć” jego emocji („linie rysuję moim bijącym sercem”, mówi Bruna w wywiadzie dla „The Telegraph”). Ważna jest kolorystyka – autor od początku swojej twórczości posługuje się ograniczoną paletą barw, stosuje ich podstawowy zestaw (niebieska, zielona, żółta i czerwona), czasem dodając pomarańcz i brąz. Kolory lekko różnią się od standardowych, bo Bruna skomponował je samodzielnie, tworząc unikalny zestaw, znany dziś jako „Dick Bruna colours”. Książki mają mały format (zazwyczaj 16 x 16 mm), by – jak chciał autor – dobrze dopasowały się do małych rąk czytelników. Odbiorcą jest tu bowiem nade wszystko dziecko: „Robię książki dla dzieci, nie staram się zabawiać rodziców czy nauczycieli”, powiada Bruna. Historia Miffy nigdy by nie powstała, gdyby nie ojcowska troska o spokojny sen dziecka. Był rok 1955, kiedy Dick Bruna, dziś potrójny tata oraz dziadek pięciorga wnucząt, wyjechał na wakacje na wydmowe tereny nad Morzem Północnym. Jego syn Sierk wypatrzył królika kicającego w okolicach wynajętego domu. Wieczorami, przed snem, Bruna opowiadał synowi historie o zwierzaku. Potem królika narysował i ułożył rymowany tekst. Tak powstała pierwsza książka ze słynnej serii o Miffy. Tak też zaczęła się kariera jednego z najwybitniejszych ilustratorów i autorów literatury dziecięcej na świecie.

Miffy

Nie od razu jednak został Bruna twórcą książek dla najmłodszych. Urodził się w 1927 roku, w Utrechcie, w żydowskiej rodzinie, która w czasie II wojny światowej ukrywała się w Loosdrecht. Ojciec Bruny prowadził wydawnictwo Uitgeverij A.W. Bruna & Zoon i w nim widział przyszłość swojego syna. Dick nie miał jednak ochoty na prowadzenie interesu ojca, choć odbywał staże w wydawnictwach w Londynie i Paryżu. „Ojciec zrozumiał, że objęcie przeze mnie jego firmy oznaczałoby koniec tej firmy!”, żartował Dick po latach. Marzył, by zostać artystą. Kluczowy i decydujący był wyjazd do Paryża, gdzie Bruna bliżej poznał twórczość Henriego Matisse’a, Ferdynanda Légera i Georgesa Braque’a. Najbardziej inspirujące były dzieła Matisse’a. Ważna była dla Bruny także twórczość wybitnego holenderskiego malarza XX wieku Pieta Mondriana, a także działalność grupy artystycznej De Stijl (Styl), z którą Mondrian był związany. Artyści z De Stijl hołdowali prostocie i zawęzili paletę barw do podstawowych (czerwona, niebieska i żółta), które dopełniały czerń, biel i szarość. Chris Reinewald w tekście From the Heart twierdzi, że w stylistyce Bruny widać tradycję całego współczesnego designu niderlandzkiego, dla którego charakterystyczny jest rodzaj twórczego dystansu, rezygnacja z dekoracyjności, funkcjonalność, a przy tym emocjonalne zaangażowanie. Zainteresowania Dicka Bruny podziela bohaterka jego książek – kiedy Miffy odwiedza galerię sztuki (w książce Miffy at the gallery), podziwia m.in. dzieła Mondriana i Matisse’a. „Miffy at the gallery” to ulubiona książka samego autora; tytuł sprzedaje się dobrze nie tylko w księgarniach, ale także w Rijksmuseum (Muzeum Królewskie w Amsterdamie) czy w The Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Amsterdamskie Muzeum Królewskie przyjęło zresztą tego lata prace Dicka Bruny

Miffy w zoo

do swej stałej kolekcji. Kuratorzy wybrali ponad 120 oryginalnych dzieł artysty. Choć wpływy mistrzów widać w twórczości Bruny wyraźnie, artysta zdecydowanie wypracował własny, powszechnie rozpoznawalny plastyczny język. Oszczędność, prostota, swoista siermiężność stylu widoczna jest już na okładkach, które Dick projektował dla publikowanych przez wydawnictwo ojca książek Georgesa Simenona, Leslie Charterisa. Te same cechy stylu znajdziemy na plakatach, które Bruna tworzy od początku swojej kariery do dziś, wspierając m.in. działalność organizacji charytatywnych i akcje humanitarne, działając dla UNICEF-u, Terre des Hommes czy Czerwonego Krzyża (m.in. kampanie społeczne na rzecz aktywności sportowej niepełnosprawnych czy zwalczające proceder zatrudniania dzieci). W 1953 r. ukazuje się pierwsza książka dla dzieci autorstwa Bruny (de appel), w tym samym roku artysta żeni się z Irene, która do dziś jest najważniejszym recenzentem jego książek. Każdorazowo, po stworzeniu projektu książki, Bruna zdaje się na opinię żony, która albo sugeruje mu poprawki albo wyraża aprobatę, dając tym samym zielone światło otwierające książce drogę do wydawcy. W pierwszych opowieściach, które zanosił Bruna do wydawcy, nie było jednak Miffy – był po prostu królik, czyli nijntje (czyt. neinczie, po niderlandzku to dosłownie „króliczek”). Dopiero pierwszy tłumacz książek na język angielski Olive Jones, w 1970 roku, przemianował zwierzaka i nadał mu dużo prostsze fonetycznie imię Miffy, które przyjęło się w pozostałych, nieholenderskich wersjach językowych. Nie od razu też Miffy była dziewczynką. Po 15 latach od momentu stworzenia postaci Bruna ubrał ją (przy okazji urodzin,

Urodziny Miffy


Miffy: które Miffy świętuje w jednej z książeczek) w sukienkę w kwiatki. Rodzice składali życzenia córeczce. Króliczek szybko podbija świat. W 1964 roku pierwsza książka Bruny wychodzi w Japonii, potem Miffy poznają dzieci w Anglii, Francji, Niemczech. Dziś książki o Miffy znane są na wszystkich niemal kontynentach. Rymowane teksty Bruny czytać można w większości języków europejskich, książki przetłumaczono także na japoński, chiński, surinamski, zulu, arabski, turecki i wiele innych języków. Wydano je też po łacinie i w alfabecie Braille’a.

. dwie kropki i krzyzyk

– Nie ma w Holandii domu, w którym nie byłoby choć jednego przedmiotu z wizerunkiem Miffy. Tak samo jak w Europie zachodniej czy w Polsce nie ma domu bez jednego przynajmniej przedmiotu z Ikei – zauważa Remco van der Kroft, Holender mieszkający w Warszawie. – Co najmniej trzy generacje w Holandii wychowały się na książkach Dicka Bruny. Do Miffy dzieci przywiązują się bardzo wcześnie. Na rynku jest mnóstwo artykułów z króliczkiem dla niemowląt i bardzo małych dzieci. Dziecko poznaje Miffy na długo przed wzięciem do ręki jakiejkolwiek książki

– dodaje Remco van der Kroft. Wokół Miffy rozwinął się cały przemysł – króliczek trafił na miliony przedmiotów sprzedawanych w wielu krajach. Najbardziej rozpowszechnione są zabawki, gry i układanki, przybory szkolne oraz inne akcesoria dziecięce. Firma Mercis bv, wydawca książek Bruny, licencjodawca marki, kontroluje jakość produktów. Jak zapewniają przedstawiciele firmy, wszystkie przedmioty są testowane i produkowane z materiałów nieszkodliwych dla dzieci. Mercis czuwa też nad tym, by produkty z wizerunkiem Miffy współgrały w swoim

Odkrywaj świat razem z Miffy

fot. Ferry André de la Porte

Illustrations Dick Bruna © copyright Mercis bv, 1953-2010

Największa Miffy-mania ogarnęła Japonię. W Kraju Kwitnącej Wiśni twórczość Bruny cieszy się ogromnym powodzeniem nie tylko wśród dzieci, ale i wśród dorosłych. Otwarto specjalistyczne sklepy „Dick Bruna” w Tokio i Nagasaki, firma MOS Food Service uruchomiła sieć restauracji zaprojektowanych wedle estetyki z książek holenderskiego autora. Wystawy na 50. (2005) i 60. urodziny (2015) Miffy obejrzały kilkusettysięczne tłumy. Artyści z całego świata zaprojektowali własne figurki Miffy. Znane są też przypadki młodych par, które w podróż poślubną udały się do Utrechtu, by sfotografować się na tle domu Dicka Bruny. Miffy wzbiła się też w japońskie przestworza – podczas jednego z festiwali balonów, w japońskiej prefekturze Saga, ku uciesze ponad 877 tysięcy widzów, można było obserwować wielki balon z wizerunkiem króliczka. Inny przykład: na liście najczęściej używanych w Japonii emotikonów wysokie miejsce zajmuje , emotikon Miffy w popularyzowaniu postaci na portalu youtube także zdecydowanie przodują Japończycy. Mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni kochają Miffy, ale kochają także swoją kotkę Hello Kitty – wytwór rodzimej firmy Sanrio z 1974 r. Obie postaci są do siebie podobne – są narysowane w tak samo minimalistycznym stylu, mają podobne proporcje i rysy. Zdecydowanie różnią się jednak oprawą. Hello Kitty uwielbia jaskrawy róż, jej ucho zdobi kokardka, strojnie się ubiera. Miffy, ascetyczna w formie, jest przeciwieństwem japońskiej kotki. Tutaj zresztą tkwi geniusz Dicka Bruny: stworzył postać o maksymalnie prostej, surowej formie, dając jej zarazem ciepło

Dick Bruna

A kuku, Miffy!

przeznaczeniu z filozofią Dicka Bruny – mają służyć zabawie, pobudzać wyobraźnię i w najmniejszym stopniu nie mogą skłaniać do agresji.

A kuku! Miffy w zagrodzie

Miffy i króliczątko

Miffy w przedszkolu

i magnetyczną siłę przyciągania. Czy twórca Hello Kitty inspirował się twórczością Dicka Bruny i stworzył kotkę na wzór Miffy? Nikt nie potwierdził takiego przypuszczenia, nie da się jednak zaprzeczyć, iż holenderski króliczek jest starszy od japońskiego kotka o całe 19 lat. Miffy przyniosła Dickowi Brunie fortunę. Magazyn biznesowy „Quote” umieścił autora książeczek na liście najbogatszych Holendrów. Autor przyjął ten fakt z irytacją, bo znany jest z wielkiej skromności. Od ponad 45 lat żyje w tym samym domu w Utrechcie, pracuje siedem dni w tygodniu. Do pracowni, mimo swego wieku, jeździ co rano na rowerze. Co roku tworzy co najmniej dwa nowe tytuły. Jest perfekcjonistą, w jego pracy nie ma rutyny. Do każdej książeczki (na którą składa się zazwyczaj 12 ilustracji) powstaje kilkaset szkiców. „Staram się, by każdy rysunek był lepszy od poprzedniego. Stawiając dwie kropki i krzyżyk, muszę narysować Miffy szczęśliwą, czasem trochę tylko radosną, czasem smutną – rysuję więc nadal, dalej i dalej. W końcu przychodzi moment, kiedy się udaje. Wtedy, za każdym razem, odkrywam ją na nowo”, opowiada autor. Polskie dzieci poznały Miffy dopiero w 2008 roku, kiedy nakładem wydawnictwa Format ukazały się trzy pierwsze tytuły serii. Książkami Dicka Bruny polscy wydawcy interesowali się od dłuższego czasu. Zanim jednak wydawnictwo Mercis zdecydowało się na współpracę z polskim wydawcą, Holendrzy zbadali gruntownie polski rynek. – Stworzyliśmy listę wybranych partnerów i pojechaliśmy do Polski, by zapoznać się z warunkami na rynku księgarskim. Następnie spotkaliśmy się z zainteresowanymi wydawcami na targach książki we Frankfurcie – opowiada Karin van Zwieten. – Po dokonaniu skrupulatnej oceny

Miffy nad morzem

zdecydowaliśmy się podjąć współpracę z Formatem. Uznaliśmy, że fakt, iż Format jest małym wydawnictwem i nowym graczem na rynku, może okazać się atutem. To pełna entuzjazmu profesjonalna ekipa, z dużym wyczuciem w kwestii reklamy i promocji. Jesteśmy przekonani, że to doskonały partner do współpracy – zaznacza Karin van Zwieten. Dlaczego Miffy udaje się przywiązać do siebie małych czytelników z wielu kontynentów? Co ma w sobie tak uniwersalnego, że kochają ją dzieci z najróżniejszych kulturowo zakątków świata? Ów działający na różnych szerokościach geograficznych magnetyzm Miffy badała psycholog dziecięca Dolf Kohnstamm. Według niej charyzmatyczna siła króliczka bierze się z pary kropek, czyli z oczu, które patrzą wprost w oczy czytelnika (Bruna nigdy nie przedstawia swoich postaci z profilu, zawsze od przodu lub od tyłu). Spojrzenie wprost gwarantuje kontakt wzrokowy z małym odbiorcą, a stąd już blisko do przywiązania. Trzeba jednak podkreślić, że wartość książek Bruny tkwi nie tylko w ilustracjach, ale i w słowie. Teksty są proste, rymowane, łatwo wpadają w ucho. Nie ma tu niesamowitości w stylu Harry’ego Pottera, lecz proste historie inspirowane codziennością. To nie bajki, lecz bajkowe opowiastki o tym, co naprawdę zdarza się dzieciom. I choć Bruna konfrontuje czasem swoich bohaterów z mroczną stroną życia (np. w Dear Granda Bunny umiera babcia Miffy), największa siła książeczek o Miffy tkwi w odkrywaniu uroku zwykłej codzienności. W znajdowaniu wielkiej radości w małych rzeczach. Dorota Hartwich Tekst w formie pierwotnej i skróconej publikowany był w tygodniku „Newsweek” 17/08.

Illustrations Dick Bruna © Mercis bv 1953-2015

Miffy, dziadek i babcia

15


n-Friendship-Love-Identity. Cocofli, czyli – jak wymyślił Leszek Kołakowski – COexistance-COoperatio iu, przy ulicy Włodkowica 9, w samym sercu Wrocław We Gdzie? bar. ine arnia-w Albo inaczej: Cocofli, czyli kawiarnia-księg Bo twórcom Cocofli bliskie i nieobojętne są Dzielnicy Wzajemnego Szacunku, jakby misję tego miejsca napisał sam los. z tą właśnie myślą – jako inkubator, miejsce wielokulturowość, różnorodność treści, tęsknot i dążeń. Cocofli powstało baru dostaniecie obłędne słodkości! inspiracji, spotkań, kameralnych wystaw i koncertów. Jakby było mało, zza Specjalnie je selekcjonujemy No i doskonałą kawę parzoną na wiele (też alternatywnych) sposobów. I wino! książki! – by było szlachetne, a zarazem w przystępnej cenie. I książki! Tylko dobre

fot. Piotr Goyo Janicki, Grzegorz Kaczmarek, Piotr Milanowicz, Magd alena Skomorowska

16

wyselekcjonowana literatura a książki ambitnych wydawców a picture books a komiksy a powieści graficzne a pyszna kawa a herbaty angielskie, japońskie, kwitnące a orzeźwiające napoje bio a trufle czekoladowe z manufaktury z tradycjami a autorskie tapas a wina koszerne a wyselekcjonowane wina z Francji, Hiszpanii, Włoch i Grecji a piwa z małych browarów a sztuka a wystawy a performances a pokazy filmowe a projekcje a sztuka mediów a spotkania autorskie a koncerty


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.