Gazeta Format Książki 3

Page 1

Umberto Eco

ks i ą ż k i

Ilustracja: Joanna Concejo

fo rm a t

Kto czyta książki, żyje podwójnie.

Szczęśliwi rodzice kiedy dziecko zmienia świat

Książę w cukierni literatura na metry

Cztery zwykłe miski mistrzostwo książki autorskiej

Auto Ferdynand Janosch, jakiego nie znacie

Zagadkowa koperta listonosza Artura

gdzie kiełkują opowieści


M

arek Bieńczyk zaskoczył czytelników już w ubiegłym roku. Zaraz po Literackiej Nagrodzie Nike nakładem wydawnictwa Format ukazała się ilustrowana książka dla młodych odbiorców „Nussi i coś więcej”. Tej jesieni Format znów wydaje tekst Bieńczyka opatrzony ilustracjami. Nie jest to jednak zwykła książka dla dzieci, to książka dzieło sztuki – po rozłożeniu tworzy 6,5-metrowy obraz, który uwidacznia się stopniowo, wraz z lekturą kolejnych stron.

Szczęśliwi rodzice Kiedy dziecko zmienia świat… Najpiękniejsza przygoda życia jest jednocześnie największym wyzwaniem. O tylu rzeczach rodzice dowiadują się dopiero wtedy, kiedy już w niej uczestniczą… „Szczęśliwi rodzice” to wyważona, niespieszna, oszczędna w słowach opowieść o najciekawszym doświadczeniu życia, jakim jest rodzicielstwo. Lapidarny tekst Laëtitii Bourget zaczyna się idyllicznie, by potem, krok za krokiem, przeprowadzić nas przez kolejne stopnie dojrzewania do rodzicielstwa. Bywa bezpośredni i chłodny, ale jest w nim jednocześnie mnóstwo czułości. Obrazy Emmanuelle Houdart, laureatki Bologna Ragazzi Award, znanej już polskim czytelnikom z wydanych w 2012 r. „Cyrkowców”, w idealny sposób dopełniają opowieść. Z dozą ironii, ale zarazem delikatnie i z uczuciem nie ilustrują, ale komentują i wzbogacają słowo pisane. A ileż przy tym dostarczają nam wzruszeń!

Rozmowa toczy się w cukierni, a dotyczy tego, czego szukamy i wypatrujemy wszyscy – szczęścia. „Ze szczęściem są same kłopoty”, mówi na wstępie Duży Książę i mnoży przykłady owych kłopotów, analizując powody ulotności szczęścia. Dla Kaktusicy sprawa jest prostsza – dla niej szczęście ma smak napoleonki, bajaderki albo szarlotki. Za sprawą oryginalnego projektu i niezwykłych ilustracji Joanny Concejo świat cukierni przechodzi w nowy wymiar – na pogranicze najpiękniejszego snu i jawy. To świat pełen lekkości i ciepła, marzycielski i poetycki. Książka majstersztyk.

Lubię dialogi. Wciąż je w sobie rozgrywam Z Markiem Bieńczykiem rozmawia Dorota Hartwich Szczęśliwi rodzice tekst: Laetitia Bourget ilustracje: Emmanuelle Houdart wersja polska: Dorota Hartwich rok wydania: 2013 format: 235 mm x 320 mm liczba stron: 56 oprawa twarda Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Wydziału Kultury Ambasady Francji w Polsce oraz Institut français w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI.

Mamy przed sobą książkę o niezwykłej inteligencji i urodzie. Tekst Laëtitii Bourget jest szczery; ma w sobie szczególną subtelność, którą niesie w sobie opowiedziana tu historia – wspólna przecież wszystkim (szczęśliwym) rodzicom. Obrazy Emmanuelle Houdart, jak zwykle, przez swe bogactwo wydają się sięgać korzeniami czasów baroku. Pozwalają odbiorcy odetchnąć, odrywają go od trosk codzienności. To książka, którą należałoby obdarować wszystkich rodziców, początkujących i doświadczonych, tych, co dopiero oczekują dziecka, i tych, którzy są już dziadkami. Oby mogli jeszcze wiele razy biesiadować przy wspólnym stole – tak, jak ma to miejsce na zakończenie opowieści Laëtitii Bourget i Emmanuelle Houdart, kiedy to spotykają i się łączą pokolenia, we wspólnie przeżytej przeszłości i z zapasem chwil, które są jeszcze przed nimi. Ariane Tapinos

2

Marek Bieńczyk to twórca wszechstronny – znamy go z dwóch powieści, tekstów literaturoznawczych, esejów, felietonów, przekładów, m.in. Milana Kundery i Rolanda Barthesa, a także z opowieści dla młodych odbiorców. Najnowszą książkę Bieńczyk napisał dla dorosłych, którzy (aż się o to prosi) mogą do wspólnej lektury usiąść ze starszymi dziećmi. Bohaterowie – Duży Książę i Kaktusica – są jak z bajki, to jednak tylko konwencja, bowiem temat, wokół którego toczy się ich rozmowa, jest ważki, podany przy tym, jak to u Bieńczyka, z dozą ironii i humoru oraz dużym wdziękiem stylu.

(librairiecomptines.hautetfort.com)

W całej pana twórczości pojawiają się słowa klucze, rodzaj „tagów” Marka Bieńczyka. Są nimi na pewno melancholia, przezroczystość, twarz. Szczęście, które stanęło w centrum najnowszej pana książki – „Książę w cukierni” – to też pojęcie, które wraca do pana jak bumerang? No tak. Paradoks polega na tym, że ludzie ciągle mnie pytają: „czemu jesteś taki nieszczęśliwy?” – a trzeba dodać, że mam dosyć groźną i smutną twarz – tymczasem ja wciąż o możliwości szczęścia myślę. O możliwości i niemożliwości. Dlatego tak często piszę o idylli. Tekst ma formę dialogu. Postaci spierają się o jedną z podstawowych kwestii natury filozoficznej. Przez te dwa elementy można go luźno potraktować jako rodzaj literackiej igraszki ze słynnymi dialogami, które powstawały na początku historii filozofii zachodniej – z dialogami platońskimi… To zamierzone nawiązanie? Niestety, nie. Natomiast lubię pisać dialogi, tym bardziej, że nie zdarza mi się to często. I w duszy rozgrywam teraz kolejne rozmowy między Dużym Księciem a Kaktusicą. Chętnie bym ich wysłał

razem na plażę do Grecji, to by sobie dopiero pogadali. Postać Dużego Księcia też od razu przywołuje literackie skojarzenia. Mały Książę Exupéry’ego jest panu bliski? Paradoks polega na tym, że choć oczywiście mrugam w tej książce do SaintExupéry’ego, nie byłem w dzieciństwie fanatykiem jego „Małego Księcia”. Może za mało było tam Indian i kowbojów. Ale zapamiętałem, jakby to ująć, nastrój tej opowieści, jej ciepło. A Kaktusica – skąd ta bohaterka? Mimo imienia nie ma w sobie nic ostrego, przeciwnie… Jest delikatna, wrażliwa, ma apetyt na życie. Jest pewnie, powiedziałby psycholog, drugą, nieco stłumioną częścią mojego ja. Nie mam na myśli wrażliwości, mam na myśli apetyt. Cukiernia – proste, a jednak niejednoznaczne miejsce akcji. Wydaje się, że tam najłatwiej znaleźć szczęście, ale jest ono ulotne, trwa tak krótko, jak krótko rozpływa się słodki krem w ustach.... Przyznam się pani, że uwielbiam nie tylko ciastka i że jestem okropnym łasuchem. Uwielbiam również cukiernie jako miejsca, jako magiczną


Chciałoby się westchnąć: „na szczęście”! On filozof, ona racjonalna wielbicielka ciastek. Ich różne spojrzenia na to, czym może być szczęście, krzyżują się w cukierni, dla naszego pokrzepienia i refleksji. Beata Kęczkowska Gazeta Wyborcza

pan dwie powieści, pisze rozbudowane eseje. Podoba się panu ta forma?

Bardzo. Podoba mi się zwłaszcza, że z małych opowieści wychodzą wielkie książki. Podoba mi się też, że ktoś

Joanna Concejo o książce-obrazie

drugi – ilustrator – w niej uczestniczy i że to jest wspólna praca. Bo normalnie pisanie jest takie samotne, a tutaj jest nas dwoje i to jest ogromnie przyjemne. No i odpowiedzialność jest wspólna. Przeto i wyrok jest mniejszy, jeśli czytelnikom książka się nie podoba.

W przypadku „Księcia w cukierni” praca ilustratorki była szczególnie ważna – powstała książka w postaci kilkumetrowego obrazu. Jednocześnie to książka dla dorosłych, ewentualnie starszych dzieci. Dorośli zasługują na książki z „obrazkami”? Tak. Pod warunkiem, że umieją czytać.

Ilustracja i słowo, czyli wspólna droga

W książce obrazkowej zawsze jest opowieść, niekoniecznie w konwencjonalnej formie tekstu i obrazu. Opowiadać może przecież zarówno tekst, jak i obraz, każde inaczej. Kiedy myśli jawią mi się obrazem, wtedy je rysuję. Jeśli coś układa mi się w słowa, to wtedy piszę. I staram się nie powtarzać. To jest trochę tak: spotyka się dwoje ludzi, idą kawałek drogi razem. Są różni, ich opowieści są inne, ale są całością. Po prostu pięknie się różnią. W takim sensie obraz nigdy nie ilustruje tekstu – istnieje równolegle i równoważnie z nim. Gdy takie spotkanie tekstu z obrazem zostawia miejsce dla trzeciej osoby – dla czytelnika – książka zaczyna istnieć.

Tekst jako pretekst

Nie widzę innej możliwości działania niż przefiltrowanie tekstu przez sito własnych odczuć. Jeszcze jakiś czas temu myślałam, że jako wyuczona ilustratorka powinnam umieć pracować nad każdym tekstem. Szybko jednak zauważyłam, że jeśli nie lubię tekstu, to książki wychodzą mierne. Teraz staram się ilustrować teksty, które mi się bardzo podobają. Nigdy nie zastanawiam się nad intencjami autora. Tekst jest dla mnie bodźcem do wyrażenia siebie w ilustracji.

Książę w cukierni tekst: Marek Bieńczyk ilustracje: Joanna Concejo rok wydania: 2013 format: 140 mm x 325 mm liczba stron: 92 oprawa twarda, książka harmonijka (dł. 6,5 m) Dofinansowano z Ministerstwa Kultury

Kreski ołówkiem

i Dziedzictwa Narodowego

Lubię prostotę pracy ołówkiem. Nie trzeba wielu przygotowań, wystarczy wziąć go do ręki, a on się odwdzięczy. Jeszcze mnie nie zawiódł. Jeśli potrzebuję koloru, biorę kredki. I wtedy dozuję kolor. Nie interesuje mnie jego moc, ale wewnętrzne światło, które daje. Coś w tekście, czego nie jestem w stanie dokładnie określić, powoduje we mnie rezonans. Dotyka wrażliwej struny i dusza gra. Obrazy same się pchają na papier. Niektóre są jak zjawiska. Wystarczy je narysować. To może zabrzmieć niewiarygodnie, ale czasem nie mam pojęcia, dlaczego narysowałam akurat taką, a nie inną ilustrację. Mam tylko głębokie przekonanie, że tak ma być.

Opowieść to spotkanie

fot. Bartek Sadowski

przestrzeń w mieście. Ich światło – bo one są teraz bardzo świetliste, rozświetlone – które wylewa się na ulice i hipnotycznie przyciąga, ich witryny. W Paryżu, gdzie witryny są ważnym elementem ich architektury, dosłownie zwiedzam cukiernie: kontempluję wystawy, wchodzę do środka pogapić się na formy ciastek. Ale,tak jak pani mówi, w cukierniach jest ulotnie, objawia się w nich cała kruchość doznań. Lecz także ich intensywność. Więc są dla mnie trochę alegorią istnienia. To już druga (po wydanej w ubiegłym roku opowieści „Nussi i coś więcej”) książka tak oszczędna tekstowo, co nie jest typowe dla pana. Wcześniej napisał

Lubię opowieści. Podoba mi się myślenie o książce jako o spotkaniu. Gdy byłam mała, większość czasu mieszkałam u dziadków na wsi. Nie mieli wielu książek, a te, które mieli, ustawione były na półce bez żadnego porządku. Interesowały mnie jako przedmioty. Oglądałam je prawie codziennie, w nadziei, że pewnego dnia znajdę do nich klucz. Otwierałam codziennie każdą z nich, myśląc, że nocą może coś się zmieniło i któraś zdecyduje się wreszcie wpuścić mnie do siebie. Początkowo tylko dwie dały się trochę zgłębić: „Gąska Babinka” i, ciut później, „Miś Puchatek”. Gdy umiałam już czytać, dalej brałam książki z regału jak popadnie. Kiedyś trafiłam na „Śpiewnik piosenki żołnierskiej” mojego dziadka. Przeczytałam z pasją od deski do deski! To dopiero było spotkanie! Lubię książki – spotkania. Książki, przy których mam wrażenie, że mówią właśnie do mnie, że jesteśmy sam na sam, że w momencie czytania dzieje się coś wyjątkowego. not. au

3


ztery zwykłe miski

„Książkę można wymyślić o wszystkim” – mówi Iwona Chmielewska w pierwszych słowach swego ostatniego autorskiego dzieła „Cztery zwykłe miski”. I tak też sama czyni, bo pretekstem do powstania książki są najzwyklejsze przedmioty

............ ... na serio

MISTRZOSTWO KSIAZKI ĄŻ AUTORSKIEJ

codziennego użytku – cztery małe miski (tu wycięte z szarego papieru). „Naczynia” są zwykłe, ale książka o nich – zupełnie niezwyczajna. Autorka (znana i nagradzana na świecie, m.in. w Korei Pd., Japonii, Chinach, Portugalii, Polsce i Niemczech) w sposób wyważony łączy minimalistyczny tekst z piękną w swej prostocie ilustracją. I przekazuje głęboką refleksję – o niesprawiedliwości społecznej i sile tworzenia. Książka w całości powstała w duchu recyclingu, z niepotrzebnych już nikomu papierów i starych książek wycofanych z bibliotek. Pierwszoligowa literatura dla dzieci. W „Czterech zwykłych miskach” nie ma jednej przypadkowej kreski czy słowa – każdy postawiony tu znak graficzny pasuje jak guzik do pętelki. To lapidarna opowieść z głęboko humanistycznym przesłaniem – o nadmiarze i braku, a przede wszystkim o potędze kreacji.

Katarzyna Kubisiowska, Tygodnik Powszechny

Iwona Chmielewska potrafi w swych „poważnych” i „intelektualnych” (według niektórych) książkach pokazać to, co widzę na co dzień w dzieciach: zachwyt tym, co najprostsze, dotykanie istoty życia, uprawianie codziennej filozofii. Zagląda pod podszewkę oczywistości. Dostrzega możliwości tam, gdzie dla niektórych zaczynają się „kłopoty” z książką. (…) Trudno jest znaleźć twórczość tak subtelnie, lekko ujmującą paradoksy świata, zdarzenia z dnia codziennego wyrastające poza ramy banału.

4

Anna Mrozinska, pozarozkladem.blogspot.com

Cztery zwykłe miski tekst i ilustracje: Iwona Chmielewska rok wydania: 2013 format: 240 mm x 240 mm liczba stron: 48 oprawa twarda, tłoczenie wypukłe Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

T

a książka potrzebna jest ze wszech miar, w sensie społecznym. Teraz, kiedy nastała doba uśpionej czujności na potrzeby innych, kiedy – zwłaszcza w konfrontacji z przeestetyzowanym przez media obrazem świata – wybieramy wygodne półprawdy, książka „Cztery zwykłe miski” jest jak niezbędne remedium. Wydaliśmy tę rzecz, bo lubimy dzieła otwarte. Książka Iwony Chmielewskiej taka właśnie jest – zaprasza do wychodzenia poza jej strony, do uzupełniania jej o nasze myślowe dopiski, o dopowiedzenia. Znów udało się pokazać ważne sprawy w najbardziej uniwersalny sposób, zbudować prostą, a zarazem tak bogatą opowieść za pomocą symboli i metafor otwierających możliwość wielopoziomowych odczytań. To książka z gatunku lektur na całe życie.

Dorota Hartwich, wydawnictwo FORMAT

Picture book, książka obrazkowa, wciąż jest w Polsce niedocenianym gatunkiem. A przecież dzieło, w którym tekst prowadzi grę z obrazem może być początkiem Bardzo Ważnych Rozmów – pod warunkiem, że nie zrzucimy na nie zadania udzielenia odpowiedzi, a spróbujemy znaleźć je sami. Jako dorośli czytelnicy wiemy przecież, że nie ma gotowych rozwiązań, mądrości „na zawsze” i „dla wszystkich”. Wiemy też, że wszystko wymaga czasu... Dlaczego zatem tak rzadko poświęcamy czas na jedną z najbardziej kreatywnych zabaw, jaką można uprawiać z dzieckiem – na zabawę w myślenie? Trudno jest rozmawiać, zwłaszcza kiedy sami sobie nie zadaliśmy ważnych pytań, kiedy zostajemy postawieni w sytuacji kogoś wywołanego do odpowiedzi. Zwłaszcza, że dziecko obok bezgranicznie nam wierzy. I oto ujawnia się wspaniała cecha książek obrazkowych: odpowiedzi możemy szukać, trudności próbować zrozumieć wspólnie z dzieckiem, jako partnerem do zabawy w poważne rzeczy. Aleksandra Udolf


Świat skanuję po swojemu starszych i młodszych – jest nieprzypadkowe. Bo niektórzy odbiorcy, a już na pewno księgarze i bibliotekarze, mają z pani książkami problem: dla kogo one powstają? Dla dzieci czy dorosłych? Ludzie lubią kategoryzować, wyznaczać role, wkładać w rubryki. Takie myślenie jest charakterystyczne dla cywilizacji zachodniej. Na Dalekim Wschodzie, gdzie również wydaję swoje książki, te kategorie są mniej ważne, człowiek jest częścią całości, to, że należy do danej grupy wiekowej nie jest istotne. Robię książki po prostu dla tych, którzy chcą je czytać i oglądać. Żyje pani w Toruniu. Czy miasto, otoczenie, mają wpływ na pani twórczość? I tak, i nie. Jeśli chcę, by miała znaczenie dziura w ścianie (niezależnie od tego, czy jest ona w Toruniu, czy w Seulu), to je ma. Jeśli nie chcę, to nie ma ona znaczenia. Miasta jako takie mnie nie inspirują, nie ciekawi mnie to, co jest ciekawe obiektywnie. Lubię skanować rzeczywistość według własnych kryteriów; to chyba dla twórców normalne… Inspirują mnie rzeczy niepozorne, nieistotne, dla wielu nieinteresujące. Inspirują mnie związki zjawisk, które pozornie związku nie mają. Jedna z opowieści zaczyna się i kończy na pani kuchennym stole. To prawda. I sformułuję tu odważną myśl: że każdą książkę mogłabym zrobić,

nie ruszając się zza tego stołu. Odczytywanie słojów na drewnie, nadawanie im znaczeń nie ma końca. Pani książki mówią obrazami, choć ważny jest pani autorski tekst, zwykle bardzo oszczędny, dyskretny, szeptany. Najpierw powstają obrazy czy teksty? Często najpierw powstają obrazy. To swoista zabawa: mam szereg obrazów, potem buduję dramaturgię, rodzaj scenariusza. To układanie, „reżyserowanie” ról bardzo mnie fascynuje. Nie nazywam obrazu, lecz szukam skojarzeń, nie dopowiadam, nazywam go jakby od tyłu, żeby czytelnik sam mógł coś dopowiedzieć. Bywa też i tak, że najpierw piszę tekst, a potem dopiero powstają obrazy. Nie od razu po studiach tworzyła pani książki autorskie. Początkowo była pani po prostu ilustratorką. Tak, to było dawno... W pewnym momencie postawiłam na samokształcenie. Jeździłam na targi książki do Bolonii, gdzie zobaczyłam, że książki mogą być niedookreślone, zawieszone w przestrzeni, że nie muszą się dobrze kończyć. Zwykle w ilustracji byłam niepokorna, zapominałam o tekście, pisałam go jakby na nowo, omijając ten napisany przez autora. Nie ilustrowałam tekstu, tworzyłam własną opowieść. Szukałam między słowami pustych miejsc, gdzie mogę się zagnieździć

Fot. Tomasz Mal

Wszystkie pani książki wychodzą od ważnych pytań, tych esencjonalnych, pierwszych. Szuka ich pani czy same panią znajdują, drążą? Nie, nie szukam, te pytania ciągle w sobie noszę. Książka jednak nie przychodzi sama. Zwykle czekam na nią długo, nie mogę jej popędzać. Nie lubię tego czasu, bo mam poczucie winy, że nic nie robię. To czas resetowania się, pustki, która czasem trwa miesiącami… Ale podobno jest to psychologicznie uzasadnione – ta pusta przestrzeń i ta bezmyślność są potrzebne, by mogło się coś narodzić. To taka ciąża w głowie – bez tego etapu nie byłoby nic. Czas jest potrzebny pani jako autorce, ale i odbiorcom. Bo to książki niemal kontemplacyjne, czyta się je, ogląda, „przebywa się” z nimi długo. Kiedy tworzy pani książkę, myśli pani o odbiorcy? Wydaje mi się, że nieustannie o nim myślę. Nie mam jednak w głowie jakiegoś uniwersalnego odbiorcy. Takie wyobrażenie paraliżuje, bo przecież nie da się zadowolić wszystkich. A zatem staram się sama być swoim odbiorcą, raz młodym, raz starszym, raz wymagającym, a raz prostym. Wyobrażam go sobie nieudolnie i w gruncie rzeczy robię książki… dla siebie. To rozróżnienie, które pani przytoczyła – na

ejki

Rozmowa z Iwoną Chmielewską

Iwona Chmielewska – ukończyła grafikę na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Mieszka i pracuje w Toruniu, gdzie prowadzi zajęcia na Wydziale Sztuk Pięknych. Tworzy głównie autorskie książki, tzw. picture books. Jej publikacje ukazały się w Korei Południowej, Japonii, Chinach, Meksyku, na Tajwanie, w Portugalii, Hiszpanii i w Niemczech. Czytelnicy w Polsce znają ją z książek „Dzień dobry, Europo!”, „O wędrowaniu przy zasypianiu”, „Domowe duchy”, „Pamiętnik Blumki”, „Kłopot”. Jest laureatką wielu nagród. Najważniejsze z nich to Złote Jabłko na Biennale Ilustracji w Bratysławie w 2007 r. i dwa ilustratorskie Oskary, czyli Bologna Ragazzi Awards, zdobyte na bolońskich targach książki dla dzieci w 2011 r. i w 2013 r.

To pierwsza i jedyna moja książka, która odsłania kulisy mojej pracy. To rozmowa, którą prowadzę sama z sobą. ze swoim obrazem. A stąd już prosta droga do książki obrazkowej… …i książki autorskiej Tak, w pewnym momencie sama zaczęłam tworzyć i obrazy, i pisać teksty. I zawsze tekst jest ociosany ze zbędnych określeń, przymiotników. Po co nam kunsztowne, rozbudowane zdania, skoro niedopowiedzenie można narysować? Ważne jest, że teksty powstają z myślą o tym, że będzie towarzyszył im obraz i odwrotnie. Obraz jest samotny bez choćby krótkiego tekstu. Nie można tych dwóch mediów rozdzielić. Skąd się wzięła historia o czterech zwykłych miskach? Też z pani kuchni?

Nie, miałam dwa papierowe kółka, które przecięłam na pół. W przypadku tej książki bardzo pociągał mnie pomysł, że to ja jestem narratorem, że mogę pokazać, jak wymyślam książkę. To pierwsza i jedyna moja książka, która odsłania kulisy mojej pracy. To rozmowa, którą prowadzę sama z sobą. Występuje tam nawet wydawca. Ale ponieważ nie interesuje mnie książka o samej tylko formie, starałam się, by była ona o czymś naprawdę ważnym. A to końcowe przesłanie, którego nikt się nie spodziewa… Mam nadzieję, że zostaje w nas głęboko. Dla pani osobiście to ważna książka? O tyle ważna, że powstała

„na pstryk”, przyszła do mnie sama. Po pracy nad poprzednią książką – „Pamiętnikiem Blumki”, o Korczaku, byłam wyczerpana, musiałam ją odchorować. Przez parę miesięcy miałam poczucie wyjałowienia, wydawało mi się, że nic już nie stworzę. A praca nad książką o miskach była samą wielką, wielką przyjemnością, choć też była niełatwa. Pani książki, nawet jeśli są niełatwe, a przy tym ciche i lapidarne, zawsze mają w sobie swoistą witalność, niosą pozytywną energię, światło. Dziękuję, że tak to pani czuje. Ja nazywam to równowagą. Zawsze staram się w moich książkach równoważyć cierpienie i smutek z radością. Patrzę na świat jednym okiem załzawionym, a drugim radosnym, staram się zawsze zobaczyć w smutku radość, a w radości smutek. Te dwa elementy muszą się wyrównywać. I to jest dopiero prawda o świecie. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Dorota Hartwich

5


Auto FerdynanD

Auto Ferdynand tekst i ilustracje: Janosch wersja polska: Ewa Kozyra-Pawlak, Dorota Hartwich, Piotr Mras rok wydania: 2013 format: 210 mm x 230 mm liczba stron: 12 (karton) oprawa twarda Dofinansowano z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Janosch, urodzony na Śląsku wybitny pisarz niemieckojęzyczny, znany jest w Polsce głównie jako autor opowieści o Misiu i Tygrysku. Wydawnictwo Format odkrywa dla polskiego czytelnika Janoscha z jego wczesnego okresu twórczości – w zabawnej serii książek dla najmłodszych, których bohaterem jest samochód o figlarnym imieniu Ferdynand. Oto auto z ambicjami! Chce wjechać na stromą górę, ale samodzielnie nie radzi sobie z tak trudnym zadaniem. Na pomoc przybywają przyjaciele: taksówka, samochód pocztowy, strażacki wóz i potężny traktor. Po mistrzowsku zrymowana, świetnie zilustrowana przezabawna historia z zaskakującą (nie tylko dla małych miłośników motoryzacji) puentą.

J ANO S C H , J A K IE G O NIE ZNACIE

6

Ot i mistrzowska książka! I ilustracje: barwne, pełne szczegółów, ale niezmiernie wyraziste, naturalne, stworzone bez silenia się na wyrafinowaną artystyczną formę. Tekst płynie i od razu chce zostać zapamiętany, najlepiej czytany na głos, wspólnie z rodzicem. Czegoż można chcieć więcej? Aż samemu chciałoby się pobiec i pomóc Ferdynandowi!

Janosch już jako 13-letni chłopiec (kiedy zaczął pracować jako uczeń w ślusarni i kuźni) nauczył się zasad, którymi potem kierował się w swoim życiu: chęć działania, konsekwencja i usilne dążenie do celu sprawiają, że można pokonać przeciwności losu i pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ta jakże pozytywna i prosta w założeniu idea obecna jest niemal w każdej historii dla dzieci napisanej przez Janoscha. Jest też w opowiastce, której bohaterem jest auto Ferdynand: kiedy ktoś znajdzie się w tarapatach, zawsze warto wyciagnąć do niego rękę. Za wiarę w powodzenie i bezinteresowną pomoc nagrodą jest przyjaźń i zaufanie, a w samej książce – zaskakujący i komiczny finał. Janosch to klasyk – mistrz połączenia słowa i obrazu, magik i mądry klaun, który potrafi rozśmieszyć i wzruszyć, czasem nawet do łez. Nie tylko najmłodszych.

Ewa Świerżewska

Dorota Hartwich

Janosch to człowiek legenda, artystyczny fenomen, jeden z najpopularniejszych autorów ilustrowanych książek dla dzieci – ma na koncie około 350 znanych niemal na całym świecie publikacji, które ukazały się w wielomilionowych nakładach. Jest malarzem, grafikiem i pisarzem. Za twórczość literacko-ilustratorską otrzymał osiemnaście nagród, w tym dwa złote medale na Biennale Ilustracji w Bratysławie, Prix Jeunesse International, Główną Nagrodę Targów Książki we Frankfurcie. Wyobraźnia artystyczna Janoscha wyrastała w miejscu jego urodzenia (11 marca 1931 r.) i dzieciństwa – w górnośląskiej osadzie robotniczej (w familokach) w Porębie koło Zabrza. Jako dziecko Janosch miał niełatwe warunki życia, stąd prawdopodobnie dość wcześnie pojawiły się u niego skłonności do wewnętrznej izolacji i ucieczek w baśniową fantazję. Wyszedł z prawdziwej biedy, dorastał w czasach nazistowskiego terroru, w powojennym krajobrazie ruiny świata materialnego i moralnego. Uczył się zawodu ślusarza, pracował fizycznie w fabryce tekstylnej koło Oldenburga i w Krefeld. Chciał jednak zostać malarzem, na Akademii Sztuki (w Monachium) studiował jednak krótko, tylko jeden semestr (na przełomie lat 1954 i 1955). Nie potrafił być jednak artystą abstrakcyjnym (a taki styl oficjalnie obowiązywał w latach powojennych w ówczesnej niemieckiej sztuce akademickiej). Mimo tych trudnych doświadczeń w okresie studenckim rozpoczął życie niezależnego artysty. Mieszkał w Monachium, w osamotnieniu i biedzie, w małym mansardowym pokoju, który służył mu zarazem jako pracownia artystyczna. Tworzył obrazy ekspresyjne o mocnym kolorze, zaczął ilustrować i pisać książki dla dzieci. Obudziła się w nim silna, wtedy jeszcze niezrozumiała wewnętrzna potrzeba, rodzaj gorączkowej inwencji twórczej nadającej rytm całemu jego późniejszemu życiu artystycznemu. Pierwsza książka dla dzieci Janoscha – opublikowana w 1960 roku i sprzedana w liczbie niespełna 70 egzemplarzy „Historia konia Valka” – opowiada o koniu płaczącym nad grobem swojego przyjaciela Wani, którego ratuje cudownie grający na skrzypcach Cygan. W kolejnych opowiadaniach i ilustracjach stale powracać będą motywy: zaczarowana karuzela, cyrk, Jabłkowy Człowieczek, ożywione Auto Ferdynand, mały grajek Józa, niedźwiedź i mysz w czerwonych pończochach. W pierwszym okresie twórczości Janoscha, w latach 1960 – 1975 powstało niemal pięćdziesiąt książek dla dzieci o ogromnym bogactwie treści i fantazyjnych, malowanych temperą na kartonie ilustracjach. Tę nadzwyczaj barwną wizję artystyczną Janoscha cechuje szczególna ekspresja ludzi, zwierząt i przedmiotów,

zazwyczaj z lekko absurdalnym humorem w tle. Ilustracje Janoscha, podobnie jak jego krótkie, rymowane teksty, płyną wprost z jego duszy, mają niepowtarzalny poetycki nastrój. Autor wyczarowuje w nich zastygły w jego wyobraźni świat przedwojennego górnośląskiego pogranicza, zapamiętanych lokalnych legend, ludowych opowieści i mądrych porzekadeł. Na wielu ilustracjach z tego czasu widać na horyzoncie małe cerkwie, pasące się dostojne górnośląskie kozy, bohaterowie noszą dziwnie brzmiące, słowiańsko-górnośląskie imiona. Około roku 1977 nastąpiła radykalna zmiana w twórczości Janoscha dla dzieci. Dojrzałą i artystycznie pewną, precyzyjną kreską zaczął tworzyć ilustracje rysowane piórkiem i kolorowane akwarelą. Powstała seria o Misiu i Tygrysku, którym towarzyszy zabawka Kaczka-Tygrys, która potem stała się znakiem firmowym jego sławy i popularności. Od 1980 roku Janosch zajmuje się grafiką. Nikt przed nim nie tworzył na tak dużą skalę grafiki artystycznej adresowanej wyłącznie do dzieci. Każda z jego akwafort to niemal odrębne opowiadanie, z typową dla niego żartobliwą i groteskową narracją. Istotne znaczenie ma tytuł, który interpretuje obraz. Podobną funkcję pełnią umieszczane w polu przestawienia napisy, przypominające niewprawne pismo dziecka, a naiwny

Pierwsze polskie wydanie autobiograficznej powieści Janoscha „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” (1989, Wydawnictwo Śląsk) rozpoczęło recepcję jego twórczości w Polsce. Potem kilka tytułów z okresu największej popularności Janoscha wydało krakowskie Wydawnictwo Znak. W 2003 roku w katowickim Górnośląskim Centrum Kultury odbyła się wystawa wczesnych ilustracji książkowych Janoscha, a Teatr Banialuka w BielskuBiałej wystawił „Oh, jak piękna jest Panama”. Spektakl na podstawie „Cholonka” katowickiego Teatru Korez grany jest do dziś (od 2004 roku), w 2010 roku w katowickim Rondzie Sztuki mogliśmy oglądać wystawę „Janosch dzieciom”. Od 2005 r. katowicka redakcja Gazety Wyborczej przyznaje nagrodę – Cegłę Janoscha – Ślązakom, którzy rozsławiają region. Wyróżnieni otrzymują prawdziwe cegły wykute ze ścian familoka w Zabrzu, w którym Janosch przyszedł na świat. Ostatnio Janosch odwiedził rodzinny Śląsk w 2007 roku. Kiedy w 2011 roku – w roku ogłoszonym przez rodzinne Zabrze Rokiem Janoscha – nie mógł, ze względów zdrowotnych, na Śląsk przyjechać – napisał: (...) nadal tęsknię za domem i gdy mówię «dom», mam na myśli Zabrze. W mojej duszy wciąż jestem tutaj, w Zabrzu. Piotr Mras

Janosch w naturalny sposób potrafi wczuć się w wyobraźnię dzieci, ich radości, niepokoje, marzenia. Jego bajki, uwielbiane zarówno przez dzieci, jak i dorosłych, ukazują się w setkach tysięcy egzemplarzy w kilkudziesięciu krajach. realizm miesza się z finezją i nieograniczoną fantazją. Na bazie i wokół twórczości Janoscha powstały filmy animowane, seriale, popularne do dziś programy telewizyjne, a także spektakle teatralne i musicale. Produkowane są meble wzorowane na tych z książkowych ilustracji, rozwija się wzorowany na stylu Janoscha przemysł zabawkarski. Szczyt popularności Janoscha nastąpił w latach 1976 – 2000, ale jego pozycja mistrza literatury dziecięcej pozostaje niezachwiana do dziś. Od 1980 roku mieszka w niewielkim domu na hiszpańskiej Teneryfie, gdzie wciąż tworzy książki dla dzieci i grafikę artystyczną. Duża część jego dorobku artystycznego, zwłaszcza oryginalnych rysunków i akwarel, przechowywana jest Muzeum Ilustracji (Bilderbuchmuzeum) w Troisdorf koło Kolonii, grafika artystyczna znajduje się w zbiorach Wydawnictwa Merlin w Gifkendorf koło Hamburga.

Wydawnictwo FORMAT biuro: ul. Przyjaźni 34f/1u, 53-015 Wrocław tel. 71 339 71 68, 71 339 47 01, list@wydawnictwoformat.pl layout: Julita Gielzak

wydawnictwoformat.pl

Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o naszych książkach, otrzymywać nasz newsletter, korzystać z promocji cenowych, odwiedzaj naszą stronę: www.wydawnictwoformat.pl


Zagadkowa koperta listonosza Artura W ogromnej torbie listonosza Artura wśród wielu przesyłek i kart pocztowych jest jeden szczególny list. Tajemniczy. Zagadkowy. List zjawa! Kto go nadał? Do kogo? W jakim celu? Artur musi rozwiązać tę niezwykłą zagadkę. Francusko-polski duet Moncomble – Pawlak to w przypadku literatury dla dzieci gwarancja najwyższej jakości. Prace Pawlaka, jednego z najbardziej „eksportowych” ilustratorów (łącznie zilustrował ponad 70 książek we Francji, Anglii, Korei i w Polsce), cechuje kunszt, dbałość o detal i zjawiskowa precyzja. W przypadku „Zagadkowej koperty...” to szczególnie ważne, bo książka zilustrowana została ręcznie, techniką przestrzennej wycinanki i kolażu, z wykorzystaniem autentycznych znaczków pocztowych, oryginalnych druków i pieczęci. Moncomble to z kolei jeden z najsłynniejszych francuskich autorów książek dla dzieci. Wydał ich ponad sto w najbardziej prestiżowych francuskich i belgijskich wydawnictwach. Ciepła i zabawna opowieść, którą snuje w tej książce, to tylko z pozoru rzecz o pracy listonosza. Po mistrzowsku pokazując prostą codzienność mieszkańców jednej ulicy, skłania do refleksji na temat otwartości i przyjaźni oraz radości, jaka z nich płynie.

Przepis na listonosza

Z Paweł Pawlakiem rozmawia Aleksandra Udolf Akcja „Zagadkowej koperty listonosza Artura” rozgrywa się na jednej ulicy. Trudno było wymyślić ten świat? Dobrze jest znaleźć jakiś konkret, detal, o który można zaczepić wyobraźnię, wokół którego da się zbudować całą opowieść. W tym przypadku pierwsza podpowiedź wyszła od wydawcy. Dorota i Tomek z Formatu mieszkają w tym samym mieście, co ja, czyli we Wrocławiu. Dyskutując nad książką, szukaliśmy plastycznego znaku, który nadałby historii bliski naszemu miastu koloryt. Po wielu próbach, na którymś Paweł Pawlak ur. w 1962 r. we Wrocławiu, jeden z najlepszych polskich ilustratorów książki dziecięcej. Swoje prace prezentował na kilkunastu wystawach indywidualnych w kraju i na świecie. W 1985 r. ukończył z wyróżnieniem Wydział Malarstwa, Grafiki i Rzeźby na wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (obecnie Akademia Sztuk Pięknych). Zajmuje się wymyślaniem książek, ilustracją, projektowaniem graficznym, malarstwem i oprawą obrazów. Jest autorem scenografii do jedenastu spektakli teatralnych oraz jednej fontanny przed Wrocławskim Teatrem Lalek.

ze spotkań, rzucili nazwę słynnej modernistycznej dzielnicy: „WuWa”. I już wszystko było jasne. Baaaaardzo przypadła mi do gustu perspektywa wycinania modernistycznych domków z papieru i tektury falistej. Wymyślanie światów to jeden z najbardziej dla mnie pociągających aspektów pracy z obrazem i formą w książce. Drugim fundamentem świata stworzonego w tej książce jest bogata paleta nawiązań do ikonografii pocztowej: naklejki, stemple i pieczęcie (które czasami komentują tekst, a czasami odgrywają rolę wyłącznie graficzną) oraz, przede wszystkim, znaczki pocztowe, którym starałem się w „Zagadkowej kopercie” nadać drugie życie. Z reprodukcji pompejańskich fresków robić parę dzieciaków w oknie, z pięknych czechosłowackich

znaczków kwieciste rabatki, a Piccassowski portret wykorzystać jako postać turystki w autokarze... Taka zabawa chodziła mi po głowie od lat i historia z listonoszem okazała się najlepszą okazją do tego, by pomysł zrealizować. Od początku było wiadomo, jak ma wyglądać Artur i jego rower? I że będzie miłym człowiekiem? Musimy się trochę cofnąć w czasie. Artur jest nieco starszy niż to się wydaje. Po raz pierwszy pojawił się na pojedynczej ilustracji w książce „Si je t’ecris...” wydanej we Francji w 2007 roku. Wydawnictwo to, w którego powstaniu wzięli udział m.in. Hervé Tullet, Isabelle Chatellard i Rebecca Dautremer, było darmowo dystrybuowane we francuskich szpitalach, wśród chorych dzieci. Choćby dlatego Artur musiał być miły. A i charakter, jaki został mu nieco później nadany przez Gérarda Moncomble’a (którego poprosiłem o wymyślenie do tej jednej ilustracji całej książki z listonoszem w roli głównej), był właśnie taki – to po prostu serdeczny i uczynny człowiek o jasnym spojrzeniu. Rower też przywędrował z Francji, choć zaznaczyć trzeba, że w jego

krajowej wersji pojawiła się pewna nowinka techniczna: bicykl francuski miał ramę sporządzoną z pręcików zrolowanego papieru, model polski posiadał już konstrukcję zrobioną z cienkich paseczków falistej tektury o bardzo gęstej liniaturze. Cóż, postępu

Zagadkowa koperta listonosza Artura tekst: Gérard Moncomble ilustracje: Paweł Pawlak wersja polska: Paweł Pawlak, Ewa Kozyra-Pawlak rok wydania: 2013 format: 205 mm x 285 mm liczba stron: 40 oprawa twarda + wkładka z naklejkami

technicznego nie da się uniknąć nawet w produkcji papierowych rowerów. „Listonosz” powstaje też jako książka interaktywna – aplikacja na iPad. Do tego celu musiało powstać wielu Arturów? Tak. Zarówno na potrzeby książki, jak dla prac nad aplikacją, powstać musiało kilka pełnych postaci listonosza oraz dużo więcej pojedynczych członków Arturowego ciała: dłoni, głów i nóg, które „odgrywają” w animacji różne fazy ruchu. Niektóre z tych elementów są jeszcze na planie w studio filmowym, inne odpoczywają już w pudełkach w mojej pracowni. Czy to było trudne – myśleć, co i jak powinno się poruszać? Nad scenami animowanymi również pracowaliśmy w zespole. specjalistka od animacji Ala Jodko, Dorota i Tomek z Formatu oraz ja. Dla mnie było to nowe doświadczenie, do tej pory nie znajdowałem się aż tak blisko procesu „ożywiania” moich ilustracji. W trakcie dyskusji nie raz dałem się ponieść mojemu barokowemu usposobieniu i niefrasobliwej zachłanności. Na szczęście była z nami Alicja, która przypominała o ograniczeniach technicznych. Dzięki temu uczyłem się syntetycznego spojrzenia i operowania skrótem. Czy chciałby pan zostać listonoszem? To naprawdę aż tak widać?! Ale nie byłbym dobrym doręczycielem – listy ze złymi wiadomościami wyrzucałbym do kosza albo odsyłałbym do nadawcy... Dziękuję za rozmowę.

Gdzie kiełkują opowieści…

Z Pawłem Pawlakiem przyjaźnię się od lat. Poza szacunkiem, którym darzymy się wzajemnie na niwie zawodowej, to właśnie przyjaźń leży u podstaw tej książki, jak i zresztą pozostałych, które razem stworzyliśmy. Pisanie to, rzecz jasna, obszar emocji i uczuć – możliwość dzielenia tego doświadczenia z przyjacielem to prawdziwa przyjemność. Tworząc tę książkę, wielokrotnie wymienialiśmy między sobą nasze pomysły, opinie i uwagi, szukaliśmy kształtu tej historii. W przypadku tej książki nie było tak, jak bywa zwykle – to nie tekst poprzedzał ilustracje, tekst napisałem dopiero po tym, jak wypracowaliśmy z Pawłem makietę, tonację i ogólną wizję książki. Z wielu powodów bardzo podoba mi się pomysł, że to listonosz jest główną postacią naszej historii. Jako dziecko zawsze wypatrywałem listonosza. To, co wydobywał ze swej torby, zawsze było dla mnie bardzo tajemnicze, treść większości listów (adresowanych do moich rodziców) pozostawała dla mnie nieodgadniona. Miałem na ich temat różne wyobrażenia. Sam listonosz był dla mnie jak boski posłaniec. Do dziś jest dla mnie kimś, poprzez kogo, jak sądzę, wszystko może się wydarzyć. Listonosz to także zwiastun historii. W swej pocztowej

torbie nosi dziesiątki kiełkujących opowieści. Niektóre z nich można śledzić, jak opowieści w odcinkach. Dlatego – jak mi się wydaje – mam, jako pisarz, z listonoszem wiele wspólnego. Dziś wysyłamy coraz mniej korespondencji, komunikujemy się coraz szybciej, w coraz krótszej formie. „Zagadkowa koperta...” to rodzaj hołdu złożonego starannej, a zarazem kameralnej i wyjątkowej formie komunikacji: listowi. A wraz z nim – sztuce znaczka pocztowego i koperty – tym jakże cennym elementom, które uzupełniają słowa listu. Postać listonosza sprzyja tej formie opowieści, która jest mi szczególnie bliska – opowieści „wędrownej” – postać przechodzi z jednego miejsca do drugiego i kolejno na swej drodze spotka : miejsca, ludzi, sytuacje. A te okazują się zaczynem całej intrygi. Tajemnicza koperta jest tu oczywiście tylko pretekstem, bo głównym motywem jest odkrywanie ludzi – wraz z ich nadziejami, smutkami, pragnieniami... Artur, nasz listonosz, jest tu tylko świadkiem. Obserwuje (zawsze z życzliwością) tych różnych „aktorów” jednej ulicy, „aktorów” życia. not. dh Gérard Moncomble ur. w 1951 r. we Francji (Pas-de-Calais), studiował psychologię, socjologię i filozofię. Jeden z najbardziej znanych francuskich autorów książek dla dzieci. Jego teksty zostały przetłumaczone m.in. na niemiecki, hiszpański, angielski, japoński, norweski, fiński, grecki, duński, koreański. Początkowo pracował jako socjolog i animator kultury, czasem jako artysta przy odnawianiu starych budynków. Od 1984 roku zdecydowanie poświęcił się pisaniu książek, scenariuszy i robieniu ilustracji.

7


asz spośród 90 tysięcy Cocofli.pl to księgarnia, która nigdy się nie zamyka. Internetowa. Online wybier dziedzin - a starannie różnych tek dziesią tytułów, zamawiasz 24 godziny na dobę. Możesz wybierać wśród głównej. A może wolisz stronie razu na wyselekcjonowane, najbardziej polecane przez nas pozycje znajdziesz od wica 9 we Wrocławiu) możesz wybierać książki na miejscu? W books art cafe wine bar Cocofli (ul. Włodko d (w piątek i sobotę) nawet kupować książki nawet o niezwykłej porze – do 24.00 w tygodniu, a w weeken i koncertów. wystaw , w głęboką noc, czyli do 2.00 nad ranem. Cocofli to również miejsce spotkań Zajrzyj do nas i sprawdź!

fot. Piotr Goyo Janicki, Grzegorz Kaczmarek, Piotr Milanowicz, Magd alena Skomorowska

8

wyselekcjonowana literatura a książki ambitnych wydawców a picture books a komiksy a powieści graficzne a pyszna kawa a herbaty angielskie, japońskie, kwitnące a orzeźwiające napoje bio a trufle czekoladowe z manufaktury z tradycjami a autorskie tapas a wina koszerne a wyselekcjonowane wina z Francji, Hiszpanii, Włoch i Grecji a piwa z małych browarów a sztuka a wystawy a performances a pokazy filmowe a projekcje a sztuka mediów a spotkania autorskie a koncerty


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.