Zaklinacz lwów - prolog

Page 1

W rezerwacie lwów – oglądaj na kanale Nat Geo WILD

Zaklinacz

lwów

Historia najniebezpieczniejszej przyjaźni na świecie

Kevin Richardson Tony Park


Tytuł oryginalny: Part of the pride: My life among the big cats of Africa Text copyright © 2009 by Kevin Richardson with Tony Park Published by arrangement with St. Martin’s Press, LLC. All Rights Reserved. Niniejszy przekład opublikowano na podstawie umowy z St. Martin’s Press, LLC. Wszelkie prawa zastrzeżone. Zdjęcie na pierwszej stronie okładki: © Fame Pictures, Inc (Item# 794339) Zdjęcia na czwartej stronie okładki: po lewo: Rodney Nombekana, courtesy of The Kingdom of the White Lion po prawo: Michael Swan, courtesy of Peru Productions Zdjęcie na pierwszym skrzydełku: © Rodney Nombekana Zdjęcie na drugim skrzydełku: © Mandy Richardson WYDANIE POLSKIE © for the Polish edition: Galaktyka Sp. z o.o., Łódź 2013 90-562 Łódź, ul. Łąkowa 3/5 tel. +42 639 50 18, 639 50 19, tel./fax 639 50 17 e-mail: info@galaktyka.com.pl; sekretariat@galaktyka.com.pl www.galaktyka.com.pl ISBN: 978-83-7579-262-1 Konsultacja: Włodzimierz Stanisławski Redaktor prowadzący: Marek Janiak Redakcja: Bogumiła Widła Redakcja techniczna: Marta Sobczak Korekta: Monika Ulatowska Projekt okładki: Jakub Kabała Skład: Garamond Druk i oprawa: Drukarnia READ ME Księgarnia internetowa!!! Pełna informacja o ofercie, zapowiedziach i planach wydawniczych Zapraszamy www.galaktyka.com.pl e-mail: info@galaktyka.com.pl; sekretariat@galaktyka.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody wydawcy książka ta nie może być powielana w czę­ ściach, ani w całości. Nie może też być reprodukowana, przechowywana i przetwarzana z zastoso­ waniem jakichkolwiek środków elektronicznych, mechanicznych, fotokopiarskich, nagrywających i innych.


Spis treści

Prolog Tsavo  11

1 Ptasznik z Orange Grove  17

2 Słoń samotnik  31

3 Jak bracia  48

4 Klan  62

5 Tsavo – nauczyciel  77

6 Małymi krokami  85

7 Decydowanie o losie innych  98

8 Hodowca lwów  112

9 Harde gepardy i szalone szakale  123

10 Jeden ze stada  134

11 Światło, kamera... i nie zawsze akcja  153

12 Nie tylko lwy  164

13 Biały lew  172

14 Przedstawienie musi trwać  191

Epilog Własne stado  210


prolog

Tsavo Miał na imię Tsavo – tak jak dziś nazywa się park, w którym lwy ludojady polo­ wały niegdyś na robotników pracujących przy budowie kolei biegnącej z kenij­ skiej Mombasy do samego serca kolonialnej Afryki. Do rezerwatu, w którym pracowałem, Tsavo przyjechał z innego parku lwów. Miał za sobą trudne dzieciństwo. Było mi go żal, gdyż usunięto mu pazury, a lew bez pazurów jest jak człowiek pozbawiony palców. Jedzenie sprawiało mu ol­ brzymie trudności, poduszki łap miał zaś tak poranione i zrogowaciałe, że cho­ dził w nienaturalny dla lwa sposób. Jego tropy – ślady, które zostawiał na pia­ sku – niemal zupełnie nie przypominały śladów lwa. Wyrządzone zwierzęciu krzywdy wzbudzały we mnie wtedy ogromny smutek i chciałem mu je w jakiś sposób zrekompensować. Miał około trzech lat, ale jak na swój wiek był naprawdę dużym chłopcem. Ważył ze sto osiemdziesiąt kilogramów i miał ładną, bujną grzywę. Lew w wie­ ku dwóch, trzech lat jest niczym nastolatek. Przeżywa właśnie okres dojrzewa­ nia, buzują w nim hormony i uważa, że pozjadał wszystkie rozumy. Nie chce słuchać żadnych rad i jest gotów na każde wyzwanie. Ja w wieku Tsavo byłem taki sam. Tsavik, jak go czasami pieszczotliwie nazywałem, był z natury dość przyja­ znym lwem. Witał się ze mną przez siatkę, a gdy grałem w piłkę na sąsiednim wybiegu z Tau i Napoleonem – dwoma młodszymi lwami, które znałem od ko­ ciąt – biegał za nami wzdłuż ogrodzenia, w tę i z powrotem. W ciągu kilku miesięcy, które spędził w Parku Lwów, zaprzyjaźniliśmy się, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że z Tsavo jest coś nie tak. 11


Którejś niedzieli, do południowoafrykańskiego Parku Lwów, mieszczącego się w Muldersdrift, na północnych rubieżach Johannesburga, przyjechała moja daleka rodzina. Mieliśmy wspólnie świętować ósme urodziny Nicholasa, mo­ jego kuzyna. Gdy dorastałem, Park Lwów był ulokowany w odludnej okolicy, z dala od granic miasta, lecz dziś ludzie osiedlają się tuż obok lwiej siedziby. Jo­ hannesburg się rozrósł. Poza obrzeżami dzielnic nędzy powstały ekskluzywne apartamenty, a każdego roku ludzie zagarniają dla siebie kolejne obszary otwar­ tych, zielonych Weldów. Zamożni mieszkańcy RPA chronili się za murami rezy­ dencji, uciekając przed narastającą przestępczością, zaś ich służący i ogrodnicy zamieszkiwali pobliskie osiedla prymitywnych bud skleconych z kawałków bla­ chy i tektury. Jedno z takich osiedli mieści się po drugiej stronie drogi prowadzą­ cej do parku. Goście Parku Lwów bawią się z lwimi kociętami, z bliska oglądają hieny, ge­ pardy, likaony, lamparty i inne drapieżniki, a potem wybierają się na przejażdż­ kę po rozległych, choć zamkniętych terenach, gdzie bytują lwy i inne ssaki – takie jak żyrafy, gnu czy impale – które żyją tu jak na swobodzie. Teren parku stanowi przedsmak afrykańskiego buszu, zakłócany jedynie ciągłym szumem ulicznego ruchu i panoramą pobliskiego Johannesburga. Wraz z mamą, sio­ strą, szwagrem oraz sporą gromadką kuzynów, ciotek i wujków zapakowali­ śmy się do jednej z ciężarówek, których używaliśmy do naganiania zwierząt na otwartym terenie. Te samochody przypominają klatki na kołach. Ich boki obudowano kratami chroniącymi znajdujących się wewnątrz ludzi przed lwa­ mi, i na odwrót. Po krótkim przystanku poświęconym na zrobienie zdjęć kilku słodkich kociąt, wybraliśmy się na zwiedzanie pozostałej części parku. Pełni­ łem funkcję przewodnika. Moja znajomość lwów była wówczas dość nikła, ale mnie wydawało się, że wiem o nich wszystko. Choć nie pracowałem w parku na pełen etat, cieszyłem się takim zaufaniem, że pozwalano mi wchodzić na wybiegi z drapieżnikami. W odróżnieniu od innych ludzi pracujących z niebezpiecznymi zwierzętami, nigdy nie brałem ze sobą kija. „Stary, jesteś rąbnięty” – mówili mi. Ja zaś nie uważałem się za wariata; po prostu nie potrzebowałem kija, by nawiązać kontakt ze zwierzęciem. Już wów­ czas traktowano mnie jednak jak odmieńca (powiedzmy, nonkonformistę) ze względu na niekonwencjonalne metody pracy ze zwierzętami. Z lwami takimi jak Tau i Napoleon, które traktowałem niczym braci, nawiązałem relacje opar­ te na wzajemnym szacunku i zaufaniu. Znałem je od czasu, gdy miały sześć, może siedem miesięcy i zawsze zachowywałem się tak, jak gdybym był człon­ 12


kiem stada: wolałem leżeć razem z nimi na trawie, niż dominować z kijem albo batem w ręku. Nawet jeśli w kontaktach ze zwierzętami używa się kija, przychodzi moment, że trzeba go odłożyć. „A poza tym – argumentowałem – jaki pożytek miałbym z kija, gdyby lew rzeczywiście chciał się na mnie rzucić?”. Był jeden z cudnych, jesiennych dni na południowoafrykańskim Wysokim Weldzie. Nic nie zakłócało czystego błękitu nieba, ciągnącego się po horyzont, a choć prażyło słońce, powietrze było chłodne i rześkie. Trawę nadal zdobi­ ły resztki zieleni, które już wkrótce – pod koniec długiej, suchej zimy – miały ustąpić słomkowym żółciom i brązom. Cała rodzina z wnętrza ciężarówki ob­ serwowała z zaciekawieniem wujka Kevina, który wszedł do ogrodzenia z Tau i Napoleonem i zaczął się bawić ze swymi ulubionymi lwami. Przytuliłem je, otarliśmy się głowami na przywitanie, a potem, aby zapewnić moim krewnym trochę rozrywki, pograliśmy w piłkę. Wówczas jeszcze uważałem, że gościom należy się dobre widowisko. Kiedy ludzie pytają mnie, jak to jest przytulać lwa albo być tuż obok niego, od razu przychodzi mi do głowy moc. Nie, nie moja moc w ujarzmianiu zwierząt, ale czysta siła, bijąca z tych stworzeń. Czuję ją zwłaszcza teraz, gdy Tau i Napole­ on są już dorosłymi kotami. To jakby wcisnąć pedał gazu w samochodzie z silnikiem V8. Nie musisz wi­ dzieć pracującego motoru; wystarczy, że go czujesz i słyszysz. Gdy dotyka się skóry lwa, wyczuwa się przede wszystkim mięśnie bez odrobiny tłuszczu. Kiedy lew mruczy albo (jeszcze lepiej!) zaryczy – cały drżysz. I ta masa. Nawet jako kocięta, Tau i Napoleon były dość ciężkie, a teraz ważą po ponad ćwierć tony. Gdy widzisz wyciągniętą poduszkę łapy i chcesz ją pod­ nieść, musisz też udźwignąć ciężar całej łapy, która jest niewiele węższa. To potę­ ga. Potrafi powalić afrykańskiego bawołu. Zapach lwa zależy w dużej mierze od tego, co kot ostatnio robił i co jadł. Nie­ zwykłe jest to, że lwy nigdy się nie kąpią. Myją się w zasadzie tylko wtedy, gdy pada deszcz, a mimo to nie śmierdzą. Mają specyficzną woń, do której tak już przywykłem, że trudno mi ją opisać. Moja żona Mandy twierdzi, że się na tę woń uodporniłem – jej się nie udało. To mieszanka zwierzęcych zapachów, ale nie­ uciążliwa dla nosa. Nie drażni jak odór kociego moczu; nie ma też w sobie nic z zatęchłego zapachu mokrego psa. Lwy utrzymują swoją sierść w doskonałej kondycji dzięki oleistej substancji, wydzielanej przez gruczoły ulokowane za uszami. Gruczoły kryją się w niewiel­ kich cętkach ciemniejszej sierści, które można dostrzec z bliska. To moje ulu­ 13


bione miejsca. Futro jest tam niezwykle miękkie, aksamitne. Charakter okrywy włosowej w pozostałych częściach ciała jest zróżnicowany, podobnie jak u ludzi. Na grzbiecie kudły są grubsze i gęściejsze jak u psów. Na podbrzuszu i z tyłu łap futro jest bardzo miękkie. Z kolei grzywa jest twarda jak drut – musi być odpo­ wiednio sztywna. – Jak to jest nawiązać tak bliski kontakt z lwami? – zapytał jeden z kuzynów. Takie pytania słyszałem wielokrotnie w trakcie pracy w parku albo podczas roz­ mów przy drinku. Odpowiadam wtedy, że traktuję lwy jak przyjaciół, a po ciężkim dniu pracy miło jest spotkać się z przyjaciółmi, napić się czegoś i pogadać. Kiedy mam zły dzień, idę posiedzieć z lwami. Nie muszę mówić ani słowa, a mimo wszystko wychodzę od nich pozytywnie naładowany – odprężony, gotowy do działania. Podobnie rzecz się ma z hienami, lampartami i innymi zwierzętami, z którymi przebywam. Mandy mówi, że gdy się z nimi żegnam, jestem innym człowiekiem. Zabawa z pociesznymi kociakami, Tau i Napoleonem, miała być tylko roz­ grzewką przed gwoździem programu. Podszedłem do zewnętrznego ogrodze­ nia, oddzielającego nas od sąsiedniego wybiegu, na którym przebywał Tsavo, starszy lew. – Tsavik! Chodź do mnie, Tsavik! – zawołałem. Spojrzałem przez ramię na moją rodzinę, uśmiechnąłem się i pomachałem im. Ale Tsavo, zamiast podbiec do ogrodzenia – jak zwykle, gdy go wołałem – stał nieruchomo na przeciwległym końcu wybiegu. Choć nie miałem jeszcze wówczas dużego doświadczenia w pracy z lwami, z grubsza wiedziałem już, jak z nimi postępować. W przypadku Tsavo naczelna zasada polegała na tym, że jeśli nie przybiegał na zawołanie, to nie należało do niego wchodzić. Powściągliwość w zachowaniu oznaczała, że woli zostać sam. Tyle tylko, że czułem na sobie wzrok całej rodziny, niecierpliwie oczekującej na występ. Głupio byłoby wrócić do ciężarówki i powiedzieć: „Nie gniewajcie się, ale na dziś to już wszystko”. Po igraszkach z Tau i Napoleonem, sprawiłbym im srogi zawód. – Tsavo, chodź! Czułem niemą presję. Podobną jak w obecności innych odwiedzających Park Lwów. W tamtym czasie zależało mi na tym, by dogodzić ludziom, zademonstro­ wać moje umiejętności w nawiązywaniu kontaktów z lwami, i na tym, by goście parku pogłębiali wiedzę na temat tych królewskich zwierząt. Zdarzało się, że czu­ łem się nieswojo nawet z moimi najbliższymi przyjaciółmi, Tau i Napoleonem, 14


gdyż lwy zdawały się zachowywać nieco inaczej w obecności postronnych ludzi. Mimo wszystko zawsze jakoś udawało mi się zakończyć pokaz bez szwanku. – Tsavo, Tsavik, Tsavik, chodź do mnie, mały! Spojrzałem przez ramię i dostrzegłem wyczekujące spojrzenia członków ro­ dziny. Ja i wielki, dorosły lew – to miało być clou programu wycieczki. Przesze­ dłem przez furtkę w pierwszym ogrodzeniu, potem otworzyłem drugą i odważ­ nie wkroczyłem do środka, choć czułem się wyjątkowo niepewnie. Tsavo stał na przeciwległym skraju wybiegu i patrzył na mnie. Podszedłem kilka kroków do lwa, starając się nie oddalać zanadto od ogrodzenia. Gdy byłem w połowie drogi pomiędzy furtką a zwierzęciem, ponownie go zawołałem – tym razem trochę ostrzejszym głosem niż dotychczas. – Tsavo! Chodź do mnie! Kot położył uszy. Prychnął ze zdenerwowania, marszcząc pysk. Wygiął grzbiet, jak to robią lwy, gdy idzie o coś poważniejszego. Wyglądał tak, jakby chciał stanąć na palcach, aby dać do zrozumienia, że jest jeszcze większy i potęż­ niejszy niż w rzeczywistości. A potem zaatakował. Ruszył na mnie z takim impetem, że nie miałbym szans wydostać się z wy­ biegu, nawet jeśli popędziłbym do wyjścia. Musiałem więc stać i czekać na roz­ wój zdarzeń. Jak się później dowiedziałem, moja rodzina początkowo uważała, że wszystko jest częścią spektaklu. Jedno z dzieci ponoć powiedziało nawet: „O rany, ale fajnie!”. Tsavo zarył łapami w ziemię kilka kroków ode mnie, wznosząc tumany kurzu przemieszane z kępkami trawy. Gdy stanął na tylnych łapach, miał ponad dwa metry wzrostu. Nie jestem szczególnie wysoki, więc lew zdecydowanie nade mną górował, zasłaniając niebo. Gdy zamachnął się wielką, zrogowaciałą łapą, mierzył w dół – prosto w twarz. Jako niepokorny nastolatek nie stroniłem od bójek, ale żaden cios nie mógł się równać z policzkiem od Tsavo. Sam ogrom łapy i jej ciężar sprawiły, że ude­ rzenie miało moc trzech pięści. Z nosa na ramię i koszulę trysnęła krew. Siła razu odrzuciła mnie do tyłu. Tylko ogrodzenie uratowało mnie przed upad­ kiem. Nie pamiętam, co stało się dalej – czy kot pociągnął mnie sam, czy też ja odru­ chowo przetoczyłem się na bok, próbując uniknąć tego, co miało nastąpić – ale znaleźliśmy się pośrodku wybiegu. Leżałem na plecach, a Tsavo siedział na mnie okrakiem. – Wydaje mi się, że Kevin ma kłopoty – odezwała się w ciężarówce moja sio­ stra Corrine do męża, Trevora. 15


– Nie, Kev da sobie radę. Doskonale wie, co robi – odparł Trevor, który po­ tem tłumaczył się, że nie zauważył mojej zakrwawionej twarzy. Wydawało im się, że to forma zabawy, lecz tak naprawdę patrzyli na coś, z czym nigdy wcześniej się nie zetknąłem: na furię i pokaz siły wściekłego lwa. Tsavo zaczął mnie gryźć. Zatopił kły w nodze, a gdy uniósł łeb do kolejnego ataku, wyciągnąłem rękę i wcisnąłem skórę policzka zwierzęcia pomiędzy jego zęby, tak by nie mógł mnie ugryźć po raz drugi, nie kalecząc przy tym siebie. Ni­ gdy wcześniej nie słyszałem o takiej metodzie – działałem instynktownie – ale pomyśl, co próbowałbyś robić, gdyby chciał cię pożreć lew? Wszystko, co tylko przyszłoby ci do głowy! Zwierzę przygniatało mnie swoim ciężarem; nie mogłem się ruszyć. Przez chwilę czułem się jak w bajce z Tomem i Jerrym; Tsavo bawił się ze mną w kotka i myszkę. Wystarczy, że mysz choćby drgnie, by kot zaatakował, ale jeśli będzie le­ żała jak nieżywa – drapieżnik na chwilę straci zainteresowanie łupem. Choć sta­ rałem się kontrolować, Tsavo był już tak rozjuszony, że uderzył ponownie. Gryzł mnie raz po raz, w udo, łydkę i ramię, jednak zwalniał chwyt, gdy wciskałem mu skórę policzka do pyska. Kły Tsavo były rozstawione tak szeroko, że kiedy złapał mnie za ramię, ześlizg­ nęły się po dwóch stronach mięśni. Noga była jednak nieco większym celem – ostre zęby lwa przegryzły spodnie i po raz kolejny zagłębiły się w ciele. Moi krewni wysypali się z ciężarówki, zaczęli krzyczeć i biec w kierunku ogro­ dzenia, ja zaś leżałem w piachu i krwawiłem. Już wiedzieli, że to, co oglądają, nie może być pokazówką, a wujek Kevin jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wydawało mi się, że Tsavo pastwił się nade mną całą wieczność, choć w rzeczy­ wistości wszystko to trwało może kilkanaście sekund. Lew opuścił wielki, kudłaty łeb i zaczepił jeden z zakrzywionych, żółtych kłów o skórzany pasek moich spodni. Bez wysiłku podniósł mnie z ziemi, a gdy plecy bezwładnie wygięły mi się w łuk, pomyślałem: „O cholera. Teraz się zacznie...”.


na linie. Wie, co robi, a co najważniejsze – kocha to, co robi. Dałabym bardzo

Dorota Sumińska autorka wielu książek (m.in. Szczęśliwy pies oraz Szczęśliwy kot), lekarz weterynarii, miłośniczka zwierząt Od lat odkrywam tajniki skrzydlatych dusz, lecząc potrzebujące pomocy ptaki.

Andrzej G. Kruszewicz dyrektor Warszawskiego Ogrodu Zoologicznego, popularyzator wiedzy przyrodniczej Czytając tę książkę, poznacie Napoleona i Tau, dwa lwy, które Kevin traktuje jak swoich braci, niesamowitą Meg – pływającą lwicę, i walecznego Tsavo, który ciągle ma z autorem na pieńku. Wraz z powieściopisarzem Tonym Parkiem, Richardson wnika w psychikę wielkich, niebezpiecznych kotów i pokazuje świat widziany oczami tych niezwykłych afrykańskich drapieżników. www.galaktyka.com.pl ISBN 978-83-7579-262-1

www.youtube.com/user/WydawnictwoGalaktyka www.facebook.com/ZaklinaczLwow

9 788375 792621 Zeskanuj, aby obejrzeć film

Patroni medialni:

www.goo.gl/uzEja


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.