Neil Gaiman
DYM I LUSTRA Opowiadania i złudzenia
Przełożyła Paulina Braiter
Wydawnictwo MAG Warszawa 2015
Tytuł oryginału: Smoke and Mirrors: Short fictions and illusions Copyright © 1988 by Neil Gaiman Copyright for the Polish translation © 2015 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: Dagmara Matuszak Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie V ISBN 978-83-7480-545-2 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Wstêp Pisanie to latanie we œnie. Kiedy je sobie przypomnisz. Kiedy to potrafisz. Kiedy siê udaje. To takie ³atwe. – Notatnik pisarza, luty 1992. Wszystko to dziêki lustrom. Rzecz jasna, to utarty bana³, ale te¿ i prawda. Iluzjoniœci wykorzystuj¹ lusterka, zwykle ustawione pod k¹tem czterdziestu piêciu stopni, od czasów epoki wiktoriañskiej, gdy ponad sto lat temu rozpoczêto masow¹ produkcjê wiernych, czystych zwierciade³. Zaczê³o siê od Johna Nevila Maskelyne w 1862 r. i od szafy, która dziêki przemyœlnie umieszczonemu lustru skrywa³a wiêcej, ni¿ ujawnia³a. Lustra to rzecz cudowna. Wydaje nam siê, ¿e mówi¹ prawdê, ukazuj¹ nasze ¿ycie. Jeœli jednak ustawi siê je w³aœciwie, zaczn¹ k³amaæ tak przekonuj¹co, i¿ uwierzymy, ¿e coœ rozp³ynê³o siê w powietrzu. Pude³ko pe³ne go³êbi, chor¹giewek i paj¹ków staje siê puste, a ludzie ukryci w bocznych kulisach b¹dŸ budce suflera przemieniaj¹ siê w p³yn¹ce w powietrzu zjawy. Wystarczy odpowiedni k¹t, by lustro zmieni³o siê w magiczn¹ ramê, ukazuj¹c¹ wszystko, co umiemy sobie wyobraziæ, a nawet kilka rzeczy, których nie potrafimy. (Dym zaciera ostre kontury). Opowiadania w pewnym sensie tak¿e s¹ lustrami. Dziêki nim wyjaœniamy sobie, jak dzia³a nasz œwiat, albo te¿, jak nie dzia³a. Niczym lustra, opowiadania przygotowuj¹ nas na nastêpne dni, odwodz¹ nasz¹ uwagê od istot ukrytych w ciemnoœci. Fantastyka – a ca³a literatura pod takim czy innym wzglêdem jest w³aœnie fantastyk¹ – to lustro. Krzywe, owszem, czasem skrywaj¹ce prawdê, ustawione pod k¹tem czterdziestu piêciu stopni wobec rzeczywistoœci, niemniej jednak lustro, dziêki 11
któremu mo¿emy opowiadaæ sobie rzeczy niewidoczne w inny sposób. (Bajki, jak powiedzia³ kiedyœ G.K. Chesterton, s¹ bardziej ni¿ prawdziwe. Nie dlatego, ¿e twierdz¹, i¿ smoki istniej¹, ale poniewa¿ mówi¹, ¿e smoka da siê pokonaæ). Dziœ w³aœnie zaczê³a siê zima. Niebo poszarza³o. Zacz¹³ padaæ œnieg i usta³ dopiero po zmroku. Siedzia³em w ciemnoœci, patrz¹c na spadaj¹ce p³atki, migocz¹ce i po³yskuj¹ce w smugach œwiat³a, i zastanawia³em siê, sk¹d siê bior¹ historie. Cz³owiek czêsto zastanawia siê nad takimi sprawami, jeœli zarabia na ¿ycie, wymyœlaj¹c ró¿ne opowieœci. Nie jestem do koñca przekonany, czy to w³aœciwe zajêcie dla doros³ego, ale ju¿ za póŸno: ca³kiem nieŸle z tego ¿yjê, œwietnie siê bawiê i nie muszê zbyt wczeœnie wstawaæ rano. (Kiedy by³em ma³y, doroœli ostrzegali mnie, bym nie wymyœla³ niestworzonych historii, bo w przeciwnym razie spotka mnie coœ okropnego. Jak dot¹d, okropieñstwa te polegaj¹ na czêstych wyjazdach za granicê i póŸnym wstawaniu). Wiêkszoœæ historii zebranych w tej ksi¹¿ce powsta³a na zamówienie przeró¿nych redaktorów, prosz¹cych o teksty do antologii („To antologia opowiadañ o œwiêtym Graalu“, „...o seksie“, „...bajek w wersjach dla doros³ych“, „...o seksie i grozie“, „...o zemœcie“, „...o przes¹dach“, „...i znów o seksie“). Kilka z nich napisa³em wy³¹cznie dla siebie, po to, by pozbyæ siê pomys³u b¹dŸ obrazu, który utkwi³ w mej g³owie, i przelaæ go bezpiecznie na papier – prawdê mówi¹c, to œwietny powód do pisania: uwalnianie demonów, wypuszczanie ich na swobodê – inne to zwyk³e kaprysy, ciekawostki, które wymknê³y siê spod kontroli. Kiedyœ wymyœli³em historiê, która mia³a staæ siê prezentem œlubnym dla przyjació³. Traktowa³a o parze, która w prezencie œlubnym otrzyma³a opowiadanie. Sama historia nie by³a zbyt pocieszaj¹ca, i kiedy ju¿ j¹ wymyœli³em, uzna³em, ¿e raczej woleliby toster. Kupi³em im wiêc toster i do dziœ dnia nie zapisa³em swojej opowieœci. Wci¹¿ tkwi w mojej g³owie, czekaj¹c na kolejn¹ parê, która by j¹ doceni³a. W tej chwili (piszê ten wstêp ciemnogranatowym atramentem, wiecznym piórem, w notatniku w czarnej oprawie; mówiê 12
to na wypadek, gdyby interesowa³y was takie szczegó³y) przysz³o mi do g³owy, ¿e choæ wiêkszoœæ zebranych tu historii traktuje o mi³oœci pod ró¿n¹ postaci¹, nie ma wœród nich zbyt wielu radosnych tekstów, opowiadaj¹cych o mi³oœci odwzajemnionej, i nie równowa¿¹ one innych opowieœci, które tu znajdziecie. Poza tym istniej¹ te¿ ludzie, którzy nie czytaj¹ wstêpów, a zreszt¹, kto wie, mo¿e czêœæ z was któregoœ dnia tak¿e stanie na œlubnym kobiercu? Zatem dla wszystkich, którzy czytaj¹ wstêpy, oto historia, której nie napisa³em (a jeœli nie spodoba mi siê po zapisaniu, zawsze mogê skreœliæ ten akapit i nigdy siê nie dowiecie, ¿e przerwa³em pisanie wstêpu, by zaj¹æ siê opowiadaniem).
Prezent œlubny Gdy mieli ju¿ za sob¹ radoœci i k³opoty, zwi¹zane ze œlubem, otaczaj¹ce go szaleñstwo i magiê (oraz zdrow¹ dawkê wstydu, z jakim przyjêli przemówienie weselne ojca Belindy, uzupe³nione pokazem rodzinnych slajdów), gdy ich miesi¹c miodowy dobieg³ koñca (dos³ownie, choæ nie w przenoœni), a nowa opalenizna jeszcze nie zaczê³a blakn¹æ w deszczach angielskiej jesieni, Belinda i Gordon zabrali siê do odpakowywania œlubnych prezentów i pisania listów z podziêkowaniami za ka¿dy rêcznik i toster, sokowirówkê i maszynkê do robienia chleba, sztuæce i talerze, ³y¿eczkê do parzenia herbaty, a tak¿e zas³ony. – W porz¹dku – rzek³ Gordon. – Du¿e prezenty za³atwione. Co zosta³o? – Te w kopertach – odpar³a Belinda. – Mam nadziejê, ¿e to czeki. Rzeczywiœcie, znaleŸli kilka czeków, sporo bonów towarowych, a nawet bon ksi¹¿kowy za dziesiêæ funtów od ciotki Gordona, Marie, biednej jak mysz koœcielna, lecz kochanej staruszki; Gordon wyjaœni³, ¿e odk¹d pamiêta, na ka¿de urodziny dostawa³ od niej bon ksi¹¿kowy. I wreszcie, na samym dole stosu natknêli siê na du¿¹, br¹zow¹ kopertê. – Co to? – spyta³a Belinda. 13
Gordon otworzy³ kopertê i wyj¹³ kartkê papieru barwy dwudniowej œmietanki, poszarpan¹ u góry i do³u i zapisan¹ z jednej strony na maszynie. By³a to wyraŸnie zwyk³a, maszyna do pisania, coœ, czego Gordon nie ogl¹da³ od kilku lat. Powoli odczyta³ tekst. – Co to jest? – dopytywa³a siê Belinda. – Od kogo? – Nie wiem – odpar³ Gordon. – Od kogoœ, kto wci¹¿ ma u siebie maszynê do pisania. Nie jest podpisany. – To list? – Niezupe³nie – rzek³, po czym podrapa³ siê po nosie i ponownie przeczyta³ maszynopis. – I co? – spyta³a z irytacj¹. (Tak naprawdê nie by³a zirytowana, lecz szczêœliwa. Budzi³a siê rankiem i sprawdza³a, czy nadal jest tak szczêœliwa jak wówczas, gdy zasypia³a poprzedniej nocy, albo gdy Gordon j¹ obudzi³, ocieraj¹c siê o ni¹, czy te¿ kiedy ona obudzi³a jego. I by³a). – Co to jest? – NajwyraŸniej opis naszego œlubu – powiedzia³. – Bardzo ³adny. Proszê. – Wrêczy³ jej przesy³kê. Przebieg³a po niej wzrokiem.
By³ piêkny wczesnopaŸdziernikowy dzieñ, gdy Gordon Robert Johnson i Belinda Karen Abingdon przysiêgli sobie, ¿e bêd¹ siê kochaæ, wspieraæ i szanowaæ, a¿ do koñca ¿ycia. Panna m³oda by³a urocza i promienna, pan m³ody zdenerwowany, lecz niew¹tpliwie dumny i rozradowany. Tak wygl¹da³ pocz¹tek. Dalej nieznajomy nadawca opisywa³ mszê i przyjêcie weselne, prostym, jasnym, zabawnym jêzykiem. – Urocze – westchnê³a. – Co jest napisane na kopercie? – „Œlub Gordona i Belindy“ – odczyta³ Gordon. – Nie ma nazwiska? Niczego, co wskazywa³oby, od kogo to dostaliœmy? – Mhm. – Có¿, to bardzo urocze. Bardzo piêkny gest – uzna³a. – Niezale¿nie od nadawcy. 14
Zajrza³a do koperty, sprawdzaj¹c, czy czegoœ nie przeoczyli, czy mo¿e nie kryje siê tam liœcik od jednego z jej przyjació³ (albo jego, czy wspólnych). Ale nie. Tote¿ z lekk¹ ulg¹ na myœl, ¿e nie musi pisaæ kolejnego listu z podziêkowaniem, wsunê³a kremow¹ kartkê z powrotem na miejsce i schowa³a do pude³ka wraz z kopi¹ weselnego jad³ospisu, zaproszeniami, stykówkami zdjêæ weselnych i jedn¹ bia³¹ ró¿¹ z bukietu panny m³odej. Gordon by³ architektem, Belinda weterynarzem. Przy wyborze zawodu kierowali siê nie rozs¹dkiem, lecz powo³aniem. Oboje niedawno skoñczyli dwadzieœcia lat. ¯adne nie by³o nigdy wczeœniej powa¿nie zwi¹zane z kimœ innym. Poznali siê, gdy Gordon przyprowadzi³ do gabinetu Belindy swego trzynastoletniego z³otego retrievera, Goldiego – na wpó³ sparali¿owanego, o posiwia³ym pysku – prosz¹c, by go uœpi³a. Mia³ tego psa od czasów dzieciñstwa, tote¿ nalega³, ¿e bêdzie mu towarzyszy³ a¿ do koñca. Gdy siê rozp³aka³, Belinda ujê³a go za rêkê, a potem, nagle i nieprofesjonalnie, uœcisnê³a go mocno, jakby w ten sposób mog³a uwolniæ go od bólu, poczucia straty i ¿alu. Jedno z nich spyta³o drugie, czy mogliby spotkaæ siê tego wieczoru w miejscowym pubie na drinku. PóŸniej nie byli pewni, kto pierwszy zaproponowa³ randkê. O pierwszych latach ich ma³¿eñstwa trzeba wiedzieæ tylko jedno: byli szczêœliwi. Od czasu do czasu sprzeczali siê. Kilka razy dosz³o do ognistej k³ótni o zupe³nie niewa¿ne sprawy. Potem jednak zawsze godzili siê we ³zach, kochali, ca³owali i szeptali sobie do ucha szczere s³owa przeprosin. Pod koniec drugiego roku, szeœæ miesiêcy po tym, jak przesta³a za¿ywaæ pigu³ki, Belinda odkry³a, ¿e jest w ci¹¿y. Gordon kupi³ jej bransoletkê, wysadzan¹ maleñkimi rubinami, i przerobi³ goœcinn¹ sypialniê na pokój dziecinny. Sam go wytapetowa³. Na tapecie widnia³y postaci z wierszyków dla dzieci: ma³a Bo Peep, Humpty Dumpty i Talerz uciekaj¹cy z £y¿k¹. Ich podobizny powtarza³y siê raz po raz na ca³ych œcianach. Belinda wróci³a ze szpitala z ma³¹ Melanie w noside³ku. Przez pierwszy tydzieñ mieszka³a u nich matka Belindy, sypiaj¹c na kanapie w salonie. Trzeciego dnia po powrocie Belinda wyjê³a pude³ko ze œlubnymi pami¹tkami, by pokazaæ je matce i powspominaæ. Œlub 15
wydawa³ siê bardzo odleg³y. Uœmiechnê³y siê na widok br¹zowego badyla, niegdyœ bêd¹cego bia³¹ ró¿¹. Cmoka³y g³oœno nad jad³ospisem i zaproszeniami. Na samym dnie pude³ka le¿a³a du¿a, br¹zowa koperta. – „Ma³¿eñstwo Gordona i Belindy“ – przeczyta³a matka Belindy. – To opis naszego œlubu – wyjaœni³a Belinda. – Bardzo uroczy. Wspomina nawet o slajdach taty. Otworzy³a kopertê i wyci¹gnê³a kartkê kremowego papieru. Odczyta³a wypisany na maszynie tekst, po czym skrzywi³a siê i schowa³a go bez s³owa. – Mogê to obejrzeæ, kochanie? – spyta³a matka. – Gordon zrobi³ mi chyba dowcip – odpar³a Belinda. – I to niesmaczny, naprawdê. Tej nocy Belinda, siedz¹c na ³ó¿ku i karmi¹c piersi¹ Melanie, powiedzia³a do Gordona, obserwuj¹cego z uœmiechem ¿onê i maleñk¹ córeczkê: – Kochanie, czemu napisa³eœ coœ takiego? – Ale co? – W liœcie. Tym o œlubie. No wiesz. – Nie wiem. – To nie by³o zabawne. Westchn¹³. – O czym ty mówisz? Belinda wskaza³a przyniesione z góry pude³ko, które ustawi³a na toaletce. Gordon otworzy³ je i wyj¹³ kopertê. – Czy napis na kopercie zawsze tak wygl¹da³? – spyta³. – S¹dzi³em, ¿e wspomina³ o naszym œlubie. – Wyj¹³ poszarpan¹ kartkê i odczyta³ tekst. Zmarszczy³ czo³o. – Ja tego nie napisa³em. Odwróci³ w rêkach kartkê, spogl¹daj¹c na pusty papier na odwrocie, jakby oczekiwa³, ¿e zobaczy tam coœ, co pomo¿e wyjaœniæ tajemnicê. – Nie napisa³eœ tego? – spyta³a. – Naprawdê? Gordon potrz¹sn¹³ g³ow¹. Belinda wytar³a umazan¹ mlekiem bródkê dziecka. – Wierzê ci – rzek³a. – Myœla³am, ¿e to ty. Ale nie. 16
– Nie. – Poka¿ mi to – poprosi³a. Poda³ jej kartkê. – To takie dziwaczne. Wcale nie jest zabawne i na pewno nieprawdziwe. Na kartce znajdowa³ siê krótki opis ostatnich dwóch lat ¿ycia Gordona i Belindy. Wed³ug opisu nie by³y to najlepsze lata. W szeœæ miesiêcy po œlubie badany przez Belindê pekiñczyk ugryz³ j¹ w policzek tak mocno, ¿e trzeba by³o szyæ ranê, po której pozosta³a blizna. Co gorsza, zêby uszkodzi³y tak¿e nerw i Belinda zaczê³a piæ, byæ mo¿e po to, by st³umiæ ból. Podejrzewa³a, ¿e jej twarz budzi w Gordonie wstrêt. Dziecko stanowi³o rozpaczliw¹ próbê ponownego zbli¿enia pary. – Czemu mieliby pisaæ takie rzeczy? – spyta³a. – Oni? – Ktokolwiek jest autorem tego okropieñstwa. Przesunê³a palcem po policzku, g³adkim i nietkniêtym. By³a piêkn¹ m³od¹ kobiet¹, choæ w tej chwili sprawia³a wra¿enie kruchej i zmêczonej. – Sk¹d wiesz, ¿e to oni? – Nie wiem. – Prze³o¿y³a dziecko do lewej piersi. – Po prostu takie mam wra¿enie. ¯e ktoœ to napisa³, podmieni³ stary tekst i czeka³, ¿eby któreœ z nas go przeczyta³o... No ju¿, maleñka. Bierz siê do roboty. Brawo, grzeczna dziewczynka... – Mam to wyrzuciæ? – Tak. Nie. Nie wiem. Mo¿e... – Pog³adzi³a czo³o dziecka. – Zatrzymaj to – zdecydowa³a w koñcu. – Mo¿e bêdziemy potrzebowali dowodu. Zastanawiam siê, czy nie zorganizowa³ tego przypadkiem Al. – Al by³ m³odszym bratem Gordona. Gordon schowa³ kartkê do koperty, umieœci³ kopertê z powrotem w pude³ku, a te nastêpnie wsun¹³ pod ³ó¿ko. Tkwi³o tam, w zasadzie zapomniane. Przez nastêpne kilka miesiêcy mocno nie dosypiali z powodu nocnych karmieñ i ci¹g³ego p³aczu dziecka, bo Melanie mia³a sk³onnoœci do kolek. Pude³ko wci¹¿ sta³o pod ³ó¿kiem. A potem Gordonowi zaproponowano posadê w Preston, kilkaset mil na pó³noc. Poniewa¿ zaœ Belinda by³a na urlopie macierzyñskim i nie zamierza³a natychmiast wracaæ do pracy, spodoba³ jej siê ten pomys³. Tote¿ siê przeprowadzili. 17
Czeka³ na nich piêtrowy dom na brukowanej ulicy – wysoki, stary i przestronny. Belinda od czasu do czasu bra³a dy¿ury w miejscowej klinice weterynaryjnej. Zajmowa³a siê ma³ymi zwierzêtami. Gdy Melanie skoñczy³a pó³tora roku, Belinda urodzi³a syna. Nazwali go Kevin, na pami¹tkê nie¿yj¹cego dziadka Gordona. Gordon zosta³ pe³noprawnym wspólnikiem w firmie architektonicznej. Kiedy Kevin poszed³ do przedszkola, Belinda wróci³a do pracy. Pude³ko nie zniknê³o. Sta³o w jednym z wolnych pokojów na górze, pod chwiejnym stosem Magazynu Architektów i Przegl¹du Architektonicznego. Od czasu do czasu Belinda myœla³a o nim i jego zawartoœci. Pewnego wieczoru, gdy Gordon wyjecha³ do Szkocji na konsultacjê w sprawie przebudowy starego dworu, zrobi³a coœ wiêcej. Dzieci ju¿ spa³y. Wspiê³a siê po schodach do nie odnowionej czêœci domu. Prze³o¿y³a pisma i otworzy³a pude³ko, które (w miejscach gdzie nie siêga³y pisma) pokrywa³ nietkniêty dwuletni kurz. Napis na kopercie nadal g³osi³: „Ma³¿eñstwo Gordona i Belindy“. Nie potrafi³a orzec, czy kiedykolwiek brzmia³ inaczej. Wyjê³a kartkê z koperty i przeczyta³a j¹. Potem schowa³a tekst i usiad³a na ziemi, wstrz¹œniêta, oszo³omiona. Wed³ug starannie wypisanej na maszynie historii zwi¹zku Kevin, m³odsze dziecko, w ogóle siê nie urodzi³. Poroni³a w pi¹tym miesiêcy ci¹¿y. Od tego czasu Belinda cierpia³a na czêste ataki g³êbokiej, mrocznej depresji. Gordon rzadko przebywa³ w domu, poniewa¿ mia³ romans z drug¹ wspólniczk¹ w firmie, uderzaj¹co piêkn¹, lecz nerwow¹ kobiet¹, starsz¹ od niego o dziesiêæ lat. Belinda coraz wiêcej pi³a. Nosi³a wysokie ko³nierze i apaszki, aby ukryæ pajêcz¹ bliznê na policzku. Prawie nie odzywali siê do siebie z mê¿em. Od czasu do czasu sprzeczali siê tylko, tak jak czyni¹ to ludzie, którzy lêkaj¹ siê powa¿niejszych k³ótni, wiedz¹c, ¿e mog¹ w nich powiedzieæ coœ, co nieodwracalnie zniszczy im ¿ycie. Belinda nie wspomnia³a Gordonowi ani s³owem o najnowszej wersji „Ma³¿eñstwa Gordona i Belindy“. On jednak tak¿e 18
j¹ przeczyta³, czy te¿ wersjê blisk¹ poprzedniej, kilka miesiêcy póŸniej, gdy matka Belindy zachorowa³a i jego ¿ona wyjecha³a na tydzieñ na po³udnie, by siê ni¹ zaopiekowaæ. Na kartce papieru, któr¹ Gordon wyj¹³ z koperty, widnia³ portret ma³¿eñstwa, podobny do znalezionego przez Belindê, tyle ¿e jego romans z szefow¹ zakoñczy³ siê Ÿle i grozi³a mu utrata pracy. Gordon lubi³ nawet swoj¹ szefow¹, nie wyobra¿a³ sobie jednak, ¿e móg³by siê z ni¹ zwi¹zaæ. Przepada³ za sw¹ prac¹, czasem jednak pragn¹³ czegoœ, co stanowi³oby wiêksze wyzwanie. Stan matki Belindy poprawi³ siê. Po tygodniu Belinda wróci³a do domu. Jej widok niezmiernie ucieszy³ mê¿a i dzieci. Dopiero w Wigiliê Gordon wspomnia³ jej o kopercie. – Te¿ to czyta³aœ? Wczeœniej tego wieczoru zakradli siê do sypialni dzieci, nape³niaj¹c wisz¹ce na ³ó¿kach gwiazdkowe poñczochy. Kr¹¿¹c po domu, stoj¹c przy ³ó¿kach dzieci, Gordon czu³ siê doskonale szczêœliwy, lecz jego euforiê zabarwia³ g³êboki smutek, œwiadomoœæ, i¿ podobne chwile absolutnego szczêœcia nie mog¹ trwaæ wiecznie, ¿e nie da siê zatrzymaæ czasu. Belinda natychmiast zgad³a o co chodzi. – Tak – odpar³a. – Czyta³am. – I co o tym s¹dzisz? – Có¿ – rzek³a. – Nie uwa¿am ju¿, ¿e to dowcip. Nawet z³oœliwy. – Mhm – przytakn¹³. – A zatem co? Siedzieli w salonie, przygasiwszy œwiat³o. Na kominku wœród roz¿arzonych wêgli p³onê³a k³oda drewna. Ogieñ rozœwietla³ pokój migotliwym pomarañczowo¿ó³tym blaskiem. – Myœlê, ¿e to naprawdê œlubny prezent – oœwiadczy³a. – To ma³¿eñstwo, którego uniknêliœmy. Z³e rzeczy spotykaj¹ nas tam, na papierze, nie tu, w naszym ¿yciu. Zamiast to prze¿ywaæ, czytam o tym, wiedz¹c, ¿e wszystko mog³o siê tak u³o¿yæ i ¿e tego uniknêliœmy. – Twierdzisz zatem, ¿e to magia? – Normalnie nie powiedzia³by czegoœ takiego g³oœno, ale w koñcu by³a Wigilia i siedzieli przy zgaszonym œwietle. 19
– Nie wierzê w magiê – odpar³a stanowczo. – To prezent œlubny. I uwa¿am, ¿e powinniœmy go schowaæ w bezpiecznym miejscu. W drugi dzieñ œwi¹t zabra³a kopertê z pud³a i ukry³a w zamykanej na kluczyk szufladzie z bi¿uteri¹. Koperta spoczê³a pod naszyjnikami i pierœcionkami Belindy, jej bransoletkami i broszkami. Wiosna zamieni³a siê w lato. Zima w wiosnê. Gordon by³ wykoñczony. Dniami pracowa³ dla klientów, projektuj¹c i wspó³pracuj¹c z firmami budowlanymi. Nocami siedzia³ do póŸna, pracuj¹c dla siebie, projektuj¹c na konkursy muzea, galerie i budynki publiczne. Czasami jego projekty otrzymywa³y honorowe wyró¿nienia i trafia³y do pism architektonicznych. Belinda zajmowa³a siê teraz du¿ymi zwierzêtami. Uwielbia³a to. Odwiedza³a rolników, bada³a i leczy³a konie, owce i krowy. Czasami zabiera³a ze sob¹ dzieci. Pewnego dnia, gdy sta³a w³aœnie na ogrodzonym pastwisku, próbuj¹c zbadaæ ciê¿arn¹ kozê, która, jak siê jednak okaza³o, nie przejawia³a najmniejszej ochoty do wspó³pracy, zadzwoni³a jej komórka. Belinda wycofa³a siê z walki, pozostawiaj¹c kozê, patrz¹c¹ na ni¹ zwyciêsko z drugiej strony ³¹ki, i odebra³a telefonu. – Halo? – Zgadnij, co siê sta³o? – Witaj, kochany. Hmm. Wygra³eœ na loterii? – Nie, ale blisko. Mój projekt Muzeum Dziedzictwa Brytyjskiego przeszed³ do drugiego etapu. Mam groŸnych konkurentów, ale jestem w drugim etapie. – To cudowne. – Rozmawia³em ju¿ z pani¹ Fullbright. Przyœle dziœ Sonjê, ¿eby zajê³a siê dzieæmi. – Cudownie. Kocham ciê – rzek³a. – A teraz muszê ju¿ wracaæ do kozy. Podczas uroczystego obiadu wypili stanowczo za wiele szampana. Tej nocy w sypialni, zdejmuj¹c kolczyki, Belinda spyta³a: – Sprawdzimy, co jest napisane w œlubnym prezencie? 20
Spojrza³ na ni¹ z powag¹ z ³ó¿ka. Mia³ na sobie tylko skarpetki. – Raczej nie. To wyj¹tkowa noc. Po co j¹ sobie psuæ? Schowa³a kolczyki w szufladzie i zamknê³a j¹ na kluczyk. Potem zdjê³a poñczochy. – Chyba masz racjê. Zreszt¹ i tak ju¿ to sobie wyobra¿am. Jestem pijana, cierpiê na depresjê, a ty sta³eœ siê nieszczêœliwym nieudacznikiem, gdy tymczasem... No, prawdê mówi¹c, jestem nieco wstawiona, ale nie o to chodzi. Ten tekst tkwi w szufladzie, niczym obraz na strychu w Portrecie Doriana Graya. – „I poznali go tylko dziêki pierœcieniom“? Tak, pamiêtam. Czytaliœmy to w szkole. – Tak naprawdê tego w³aœnie siê bojê – oznajmi³a, naci¹gaj¹c bawe³nian¹ nocn¹ koszulê. – ¯e historia na papierze to prawdziwy portret naszego ma³¿eñstwa, a to, co widzimy, to tylko upiêkszona wersja. Tamta jest prawd¹. My nie istniejemy. To znaczy... – mówi³a teraz z przejêciem w³aœciwym ludziom, którzy nadu¿yli alkoholu. – Nie myœlisz sobie czasami, ¿e wszystko jest zbyt piêkne, by by³o prawdziwe? Skin¹³ g³ow¹. – Czasami. Na przyk³ad dzisiaj. Zadr¿a³a. – Mo¿e rzeczywiœcie jestem pijaczk¹ z blizn¹ na policzku, ty dupczysz wszystko, co siê rusza, a Kevin siê nigdy nie urodzi³. Mo¿e wszystkie te okropieñstwa s¹ prawdziwe. Wsta³, podszed³ do niej i obj¹³ j¹ mocno. – Ale tak nie jest – przypomnia³. – Ty jesteœ prawdziwa. Ja jestem prawdziwy. Ten œlubny list to tylko zwyk³a historia. Jedynie s³owa. Uca³owa³ j¹ i przytuli³. Tej nocy niewiele ju¿ mówili. Minê³o szeœæ d³ugich miesiêcy, nim projekt Muzeum Dziedzictwa Brytyjskiego autorstwa Gordona zosta³ og³oszony zwyciêzc¹, choæ w The Timesie zmieszano go z b³otem jako „agresywnie nowoczesnego“, w ró¿nych pismach architektonicznych uznano za zbyt staroœwieckiego, a jeden z jurorów w wywiadzie w Sunday Telegraph okreœli³ go jako „kandydata kompromisowego – u wszystkich zajmuj¹cego drugie miejsce“. 21
Przeprowadzili siê do Londynu. Dom w Preston wynajêli malarzowi z rodzin¹; Belinda nie zgodzi³a siê, by Gordon go sprzeda³. Gordon z radoœci¹ ca³kowicie poœwiêci³ siê pracy nad projektem muzeum. Kevin mia³ szeœæ lat, Melanie osiem. Londyn przyt³oczy³ Melanie, Kevin natomiast od razu pokocha³ miasto. Dzieci niechêtnie rozsta³y siê z przyjació³mi i szko³ami. Belinda znalaz³a sobie pracê na pó³ etatu w maleñkiej klinice weterynaryjnej w Camden. Dy¿urowa³a trzy popo³udnia w tygodniu. Têskni³a za swymi krowami. Dni w Londynie zamienia³y siê w miesi¹ce i lata. Mimo pojawiaj¹cych siê od czasu do czasu problemów bud¿etowych Gordon by³ coraz bardziej podekscytowany. Zbli¿a³ siê dzieñ rozpoczêcia budowy muzeum. Pewnej nocy Belinda ocknê³a siê nad ranem. W ¿ó³tym blasku latarni za oknem sypialni spojrza³a na œpi¹cego mê¿a. Mia³ coraz wy¿sze czo³o. W³osy z ty³u g³owy wyraŸnie siê przerzedzi³y. Zastanowi³a siê, jak to bêdzie byæ ¿on¹ ³ysego mê¿czyzny, i uzna³a, ¿e tak samo jak dot¹d. Dalej bêdzie dobrze, w miarê dobrze. Bêd¹ szczêœliwi, w miarê szczêœliwi. Zastanawia³a siê, co siê dzieje z nimi w kopercie. Czu³a jej obecnoœæ. Ciê¿k¹, przyt³aczaj¹c¹. Przyczajon¹ w k¹cie sypialni, bezpiecznie zamkniêt¹. Nagle zrobi³o siê jej ¿al Belindy i Gordona, uwiêzionych w kopercie na kartce papieru, nienawidz¹cych siebie nawzajem i ca³ej reszty œwiata. Gordon zacz¹³ chrapaæ. Uca³owa³a go czule w policzek, mówi¹c: Ciii. Poruszy³ siê i umilk³, ale siê nie obudzi³. Przytuli³a siê do niego i wkrótce znów zasnê³a. Nastêpnego dnia po lunchu, podczas rozmowy z importerem toskañskich marmurów, Gordon spojrza³ nagle ze zdumieniem przed siebie i uniós³ d³oñ do piersi. – Okropnie mi przykro – powiedzia³. A potem ugiê³y siê pod nim kolana i run¹³ na pod³ogê. Wezwali karetkê, ale gdy przyjecha³a, Gordon ju¿ nie ¿y³. Mia³ trzydzieœci szeœæ lat. Podczas sekcji stwierdzono, ¿e cierpia³ na wrodzon¹ wadê serca. Œmieræ mog³a nast¹piæ w ka¿dej chwili. Przez pierwsze trzy dni po jego œmierci Belinda nic nie czu³a. Jedynie pustkê. Absolutn¹ pustkê. Pociesza³a dzieci. Rozmawia³a 22
z przyjació³mi, swoimi i Gordona, ze swoj¹ i jego rodzin¹, przyjmuj¹c kondolencje z wdziêcznoœci¹ i taktem, jak ktoœ przyjmuj¹cy niechciane prezenty. S³ucha³a, jak ludzie op³akuj¹ Gordona. Sama jeszcze tego nie zrobi³a. Mówi³a to, co nale¿a³o, i zupe³nie nic nie czu³a. Melanie, która skoñczy³a jedenaœcie lat, znosi³a to ca³kiem dobrze. Kevin porzuci³ swe ksi¹¿ki i gry komputerowe i siedzia³ w sypialni, patrz¹c w okno. Nie mia³ ochoty rozmawiaæ. W dzieñ po pogrzebie jej rodzice wrócili na wieœ, zabieraj¹c ze sob¹ dzieci. Belinda odmówi³a wyjazdu. Oznajmi³a, ¿e ma zbyt wiele spraw do za³atwienia. Czwartego dnia po pogrzebie s³a³a w³aœnie podwójne ³ó¿ko, w którym sypiali we dwoje z Gordonem, gdy nagle zaczê³a p³akaæ. Szlochanie wstrz¹snê³o jej cia³em w gwa³townych spazmach. £zy pop³ynê³y z oczu na kapê, z nosa œcieka³ œluz. Gwa³townie usiad³a na pod³odze, niczym marionetka, której przeciêto sznurki, i p³aka³a prawie godzinê. Pojê³a bowiem, ¿e nigdy wiêcej ju¿ go nie zobaczy. W koñcu otar³a twarz. Potem otworzy³a szufladê z bi¿uteri¹, wyjê³a kopertê i j¹ otwar³a. Wyci¹gnê³a kremow¹ kartkê papieru, przebiegaj¹c wzrokiem po starannie wypisanych na maszynie s³owach. Belinda na papierze rozbi³a po pijanemu samochód. Mia³a w³aœnie straciæ prawo jazdy. Od wielu dni nie odzywali siê do siebie z Gordonem, który pó³tora roku wczeœniej straci³ pracê i obecnie wiêkszoœæ czasu spêdza³, tkwi¹c bezczynnie w ich domu w Salford. Utrzymywali siê wy³¹cznie z pensji Belindy. Rodzice zupe³nie nie panowali nad Melanie. Kiedyœ, sprz¹taj¹c w pokoju córki, Belinda natknê³a siê na plik piêcio- i dziesiêciofuntowych banknotów. Melanie nie wyjaœni³a, sk¹d jedenastoletnia dziewczynka wziê³a pieni¹dze. Po prostu uciek³a do pokoju, patrz¹c na nich gniewnie i zaciskaj¹c usta. Gordon i Belinda nie dopytywali siê wiêcej, przera¿eni tym, co mogliby odkryæ. Dom w Salford by³ brudny i wilgotny. Z sufitu wielkimi p³atami odpada³ tynk. Ca³a trójka nieustannie g³oœno kaszla³a. Belindzie by³o ich ¿al. Schowa³a kartkê do koperty. Zastanawia³a siê, jak by to by³o nienawidziæ Gordona, jak by siê czu³a, gdyby on nienawidzi³ 23
jej. Jak wygl¹da³oby jej ¿ycie bez Kevina, bez jego rysunków samolotów i cudownie fa³szuj¹cych wersji popularnych piosenek. Zastanawia³a siê, sk¹d Melanie – tamta Melanie, nie jej Melanie, lecz zbuntowana, nieposkromiona Melanie – wziê³a pieni¹dze. Z ulg¹ pomyœla³a, ¿e jej córkê interesuje g³ównie balet oraz ksi¹¿ki dla dziewczynek. Tak bardzo brakowa³o jej Gordona. Mia³a wra¿enie, ¿e ktoœ wbija jej w pierœ coœ ostrego, potê¿ny gwóŸdŸ albo sopel lodu, powsta³y z ch³odu, samotnoœci i œwiadomoœci, ¿e na tym œwiecie ju¿ go nie ujrzy. Zabra³a kopertê na dó³, do salonu. Na kominku p³onê³y wêgle. Gordon uwielbia³ ogieñ. Twierdzi³, ¿e tchnie on ¿ycie w ca³e pomieszczenie. Belinda nie przepada³a za ogniem na kominku. Tego wieczoru jednak rozpali³a go z przyzwyczajenia, a tak¿e dlatego, ¿e w przeciwnym razie przyzna³aby przed sam¹ sob¹, na pewnym niezaprzeczalnym poziomie, ¿e m¹¿ ju¿ nigdy nie wróci do domu. Jakiœ czas wpatrywa³a siê w p³omienie, rozmyœlaj¹c o tym, co zdoby³a w ¿yciu i z czego zrezygnowa³a. Czy gorzej jest kochaæ kogoœ, kogo ju¿ nie ma, czy te¿ nie kochaæ kogoœ, kto jest. A potem, niemal od niechcenia, cisnê³a kopertê w g³¹b paleniska. Patrzy³a, jak papier zwija siê, czernieje i zajmuje ogniem, wœród roztañczonych p³omieni, ¿ó³tych i niebieskich. Wkrótce prezent œlubny zamieni³ siê w czarne p³atki popio³u, które pofrunê³y w górê i ulecia³y kominem w noc, niczym dzieciêcy list do œwiêtego Miko³aja. Belinda usiad³a w fotelu i zamknê³a oczy, czekaj¹c, a¿ na jej policzku rozkwitnie blizna.
✵✵✵ Oto opowiadanie, którego nie napisa³em na œlub przyjació³, choæ oczywiœcie nie jest to to samo opowiadanie, nie jest to te¿ opowiadanie, do którego pisania siê zabra³em kilka stron wczeœniej. Tamto by³o znacznie krótsze, bardziej przypomina³o przypowieœæ i koñczy³o siê inaczej (nie wiem ju¿ sam, jak koñczy³o siê w wersji pierwotniej. Wymyœli³em jakieœ zakoñczenie, ale 24
gdy zabra³em siê do pracy, prawdziwe zakoñczenie objawi³o mi siê nagle i wyda³o nieuniknione). Wiêkszoœæ historii zawartych w tym tomie ma jedn¹ wspóln¹ cechê: ich ostateczny kszta³t nie przypomina wcale tego, którego oczekiwa³em, gdy siada³em do pisania. Czasami orientowa³em siê, ¿e historia dobieg³a koñca, tylko dziêki temu, ¿e brakowa³o mi ju¿ s³ów, które mog³em przelaæ na papier.
Wró¿¹c z wnêtrznoœci: Rondo Redaktorzy, którzy prosz¹ o historie „o czymkolwiek zechcesz. S³owo dajê, jest mi absolutnie wszystko jedno. Po prostu napisz coœ, co zawsze chcia³eœ napisaæ“, rzadko cokolwiek dostaj¹. W tym przypadku Lawrence Schmel napisa³ do mnie, prosz¹c o wiersz, który otwiera³by antologiê opowieœci o przepowiadaniu przysz³oœci. Za¿yczy³ sobie wiersza o powtarzaj¹cych siê wersach, czegoœ w stylu vilanelli albo pantumu. Mia³o to obrazowaæ nieuniknione nadejœcie przysz³oœci. Napisa³em mu zatem rondo, traktuj¹ce o radoœciach i niebezpieczeñstwach zwi¹zanych z przepowiadaniem przysz³oœci, i zamiast motta opatrzy³em najbardziej ponurym ¿artem z O tym, co Alicja odkry³a po Drugiej Stronie Lustra. Uzna³em, ¿e to niez³y pocz¹tek dla ksi¹¿ki.
Rycerskoœæ Mia³em bardzo ciê¿ki dzieñ. Scenariusz, nad którym powinienem pracowaæ, zupe³nie mi nie szed³. Ca³ymi dniami wpatrywa³em siê w pusty ekran, od czasu do czasu pisz¹c niewa¿ne s³ówko, patrz¹c na nie przez godzinê, a potem powoli, literka po literce, kasuj¹c i pisz¹c zamiast tego „i“ albo „lub“. Potem wychodzi³em z programu bez zapisywania. Zadzwoni³ Ed Kramer i przypomnia³ mi, ¿e jestem mu winien opowiadanie do antologii historii o œwiêtym Graalu; przygotowywa³ j¹ wraz ze 25