HANNU RAJANIEMI
FRAKTALNY KSIĄŻĘ
PRZEŁOŻYŁ MICHAŁ JAKUSZEWSKI
WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2018
Tytuł oryginału: The Fractal Prince Copyright © 2012 by Hannu Rajaniemi Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dominik Broniek Opracowanie gra�czne okładki: Jarosław Musiał Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie I ISBN 978-83-7480-879-8 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: Opolgraf S.A.
ROZDZIAŁ 1
ZŁODZIEJ I PUDEŁKO
W dniu, gdy przychodzi po mnie Łowczyni, zabijam duchy kotów z pudełka Schrödingera. Kwantopunktowe witki wychodzą z moich palców niczym iskry sypiące się z cewki Tesli i wnikają do małego pudełka z lakierowanego drewna, unoszącego się w powietrzu pośrodku mojej kabiny. Za nim, na lekko łukowatej ścianie, wyświetla się obraz Autostrady – nieustannie płynąca rzeka statków kosmicznych oraz myślostrug, gwiaździste pociągnięcie pędzlem w ciemności. Gałąź grawitacyjnej arterii poprowadzonej przez Układ Słoneczny. Nasz statek, Perhonen, leci z Marsa na Ziemię. Dzisiaj jednak jestem ślepy na jej piękno. Mój świat skurczył się do rozmiarów czarnej skrzynki, tak małej, że ledwie może pomieścić ślubną obrączkę, umysł boga – albo klucz do mojej wolności. Zlizuję pot z warg. Moje pole widzenia stało się pajęczyną diagramów protokołów kwantowych. Matematyczne gogole Perhonen szepczą i mamroczą w mojej głowie. By pomóc moim zanadto ludzkim zmysłom oraz mózgowi, transformują problem w yosegi, 13
otwierają japońskie pudełko zagadkę. Kwantowe protokoły są doznaniami, niedoskonałościami i dolinami w markieterii, punktami uciskowymi w drewnie, przypominającymi napięte mięśnie, blade uśmiechy ruchomych części. Muszę odnaleźć odpowiednią sekwencję, by otworzyć pudełko. Tyle że tutaj chodzi o to, by nie otworzyć go zbyt wcześnie. Regularności drewna ukrywają się w niezliczonych kubitach wewnątrz – każdy z nich jest jednocześnie zerem i jedynką – a ruchy to operacje kwantowej logiki wykonywane przez zestawy laserów i interferometrów wbudowanych przez gogole w skrzydła statku. Wszystko sprowadza się do tego, co starożytni nazywali tomogra�ą procesów kwantowych – próby określenia, jak pudełko wpływa na różne stany, które w nie wprowadzamy, ostrożnie jak wytrychy. Czuję się tak, jakbym żonglował ośmiobocznymi kostkami Rubika, jednocześnie próbując je ułożyć. A za każdym razem, gdy którąś upuszczam, Bóg zabija miliard kotków. Gogole rozświetlają sektor diagramu, w plątaninie pojawiają się czerwone nici. Natychmiast dostrzegam inny fragment, który jest z nim połączony. Jeśli zrotujemy tę strzałkę i tamten stan, zastosujemy bramkę Hadamarda, a następnie dokonamy pomiaru... Wyimaginowane drewno skrzypi pod moimi palcami. Rozlega się trzask. – Sezamie – szepczę. *** Drathdor, zokijski starszy, lubił mówić i bez większego trudu nakłoniłem go, by mi wyjaśnił, czym jest pudełko (rzecz jasna, nie wspomniałem, że przed dwudziestu laty ukradłem takie z jego zoku). Wyobraź sobie pudełko, powiedział. Włóż do niego kota. Razem ze śmiercionośną maszyną, butelką trucizny, na przykład cyjanku, połączoną z mechanizmem złożonym z młotka i jednego atomu 14
promieniotwórczego pierwiastka. W następnej godzinie atom albo się rozpadnie, albo nie, i w ten sposób albo uruchomi młotek, albo go nie uruchomi. Zatem w ciągu tej godziny kot jest albo żywy, albo martwy. Mechanika kwantowa twierdzi, że w pudełku nie ma określonego kota, a jedynie duch, superpozycja żywego i martwego zwierzęcia. Do chwili, gdy otworzymy pudełko i zajrzymy do środka. Pomiar spowoduje kolaps systemu do jednego z dwóch stanów. Tak wygląda eksperyment myślowy Schrödingera. Oczywiście, to całkowicie błędny obraz. Kot jest systemem makroskopowym i żadna tajemnicza ingerencja magicznego obserwatora nie jest konieczna, by spowodować, że będzie żył albo zginie. Wystarczy jego interakcja z resztą wszechświata, zjawisko zwane dekoherencją powoduje jego kolaps do jednego z dwóch makrostanów. Jednakże w mikroświecie – dla kubitów, kwantowych odpowiedników zer i jedynek – kot Schrödingera istnieje naprawdę. Pudełko zawiera biliony kocich duchów. Stany żywego kota kodują informację, a nawet umysł, czynny i myślący. Kubity pudełka zrotowano do stanu zawieszenia między bytem a nicością. Umysł ukryty w środku nic by nie zauważył – seria bramek kwantowych pozwala mu dalej myśleć, czuć i marzyć. Dopóki pozostaje wewnątrz, wszystko jest w porządku. Ale jeśli spróbuje się wydostać, każda interakcja z otoczeniem spowoduje, że wszechświat zwali się na niego jak tona cegieł, powodując kolaps do nicości. Niedobry kotek, martwy kotek. – Co więc chowacie w takim pudełku? – zapytałem Drathdora. – Coś naprawdę bardzo niebezpiecznego – odparł. *** Jeden z sektorów pudełka na kubitowej mapie, którą stworzyliśmy w ostatnim tygodniu, rozświetla się jak miasto nocą. Czuję to: rozsupłanie, które zawsze się zdarza, gdy odkryjesz słaby punkt w zamku, systemie zabezpieczającym albo umyśle człowieka, którego 15
zamierzasz oszukać. Zamykam pośpiesznie oczy i pozwalam, by poniósł mnie strumień ruchów. Deseczki przesuwają się pod moimi palcami. Gogole śpiewają radośnie, gdy przeszywają je fale orgazmicznej przyjemności zrodzonej z widmowych ciągów obliczeniowych operatorów w przestrzeni Hilberta. Na mapie pojawiają się kolejne światła. Pokrywka uchyla się, bardzo leciutko... I zamyka się z trzaskiem. Następny rejestr umiera na dobre. Sieć protokołowa się zawęźla. Ostatni pomiar wykazuje tylko śmierć. Zniszczyłem kolejny fragment zawartości pudełka. Przeklinam i ciskam to cholerstwo na drugą stronę kabiny. Kwantopunktowe witki zrywają się i rozpadają. Pudełko odbija się od pola gwiezdnego na ścianie i wiruje w powietrzu. Wracają do mnie słowa od wielu dni rozbrzmiewające w mojej głowie. Nie jestem Jeanem le Flambeur. Mały, biały motyl ląduje zgrabnie na pudełku i powstrzymuje jego ruch wirowy, trzepocząc skrzydełkami. – Zanim coś rozbijesz – odzywa się statek swym uspokajającym, kobiecym głosem – chciałabym ci przypomnieć, że to był twój pomysł. Ma rację. Rzeczywiście był mój. Czy raczej mojej poprzedniej osobowości. Oryginalnego Jeana le Flambeur, legendarnego złodzieja i włamywacza do umysłów, powszechnie lubianego gościa. Nie pozostało mi po nim nic poza kilkoma strzępkami wspomnień, dawnymi wrogami, wyrokiem więzienia oraz tym, co jest w pudełku. – Tu mnie masz – przyznaję. – To już trzy dni z rzędu, Jean. Może powinieneś dać sobie na chwilę spokój. – Nie ma czasu. Mówiłaś, że traci koherencję. Oczy szczypią mnie ze zmęczenia, jakbym miał piasek pod powiekami. To mi przypomina, że wbrew pozorom nie jestem wolny. Kapitan Perhonen, Mieli, uparcie odmawia mi dostępu roota do mojego wyprodukowanego przez Sobornost ciała, ograniczając 16
jego możliwości do bazowych ludzkich parametrów operacyjnych, pomimo moich zapewnień, że poprzednie próby ucieczki od naszego niedobrowolnego partnerstwa były spowodowane nieporozumieniem, a obecnie jestem w pełni zdeterminowany spłacić honorowy dług wobec niej i jej tajemniczej pracodawczyni z Sobornosti. Daję słowo. Nie mogę jednak się poddać. Gdy statek zbadał pudełko, odkrył, że zawarta w nim kwantowa informacja ma krótki czas trwania. Za kilka dni wszystkie kotki umrą ze starości. – Mogłoby się zdawać, że konstruktor celowo ustanowił limit czasu. Jak w grze – odzywa się Perhonen. – Jak sama zauważyłaś, to urządzenie wyprodukowane przez zoku. Czego się spodziewasz? Istnieje bardzo wiele różnych zoku, ale wszystkie mają obsesję na punkcie gier. Z drugiej strony, Sobornost również nie jest odporna na tę pokusę. Na wspomnienie o jej śmiercionośnym więzieniu Dylemat i prowadzonych w nim grach przeszywa mnie dreszcz – nie wspominając już o mieszkającym w nim potworze, Wszechzdrajcy: zmiennokształtnym koszmarze, który przybierał moją własną twarz, by mnie pokonać. Jakiekolwiek zadanie ma dla mnie szefowa Mieli, z pewnością musi być lepsze od tego. – Nie wiem, czego się spodziewać. Ani Mieli, ani ty nie powiedzieliście mi, co jest w środku. Ani co to ma wspólnego z celem naszej podróży. Swoją drogą, myśl o odwiedzeniu tego miejsca coraz mniej mi się podoba. – Ziemia nie jest aż taka zła – zapewniam. – Byłeś tam od czasów Upadku? – Nie mam pojęcia. Wiem jednak, że musimy tam polecieć. – Rozpościeram dłonie. – No wiesz, ja tylko kradnę różne rzeczy, żeby zarobić na życie. Jeśli masz problem z całokształtem, musisz pogadać z Mieli. – Nie w jej obecnym nastroju – sprzeciwia się statek. Motyli awatar okrąża moją głowę. – Może to ty powinieneś z nią pogadać. O całokształcie. 17
Mieli rzeczywiście zachowywała się ostatnio dziwnie. Nawet w najlepszych chwilach nie jest duszą towarzystwa, ale w ciągu długich tygodni lotu z Marsa stała się jeszcze cichsza. Większość czasu spędza w kołysce pilota i w głównej kabinie, pogrążona w medytacji. – To mi wygląda na wyjątkowo zły pomysł – odpowiadam. – Z reguły jestem ostatnią osobą na świecie, z którą chciałaby rozmawiać. O czym gada ten statek? – Mógłbyś się zdziwić. – W porządku. Jak tylko to otworzę. Spoglądam z zasępioną miną na pudełko. Awatar siada mi na nosie. Mrugam jak szaleniec, aż wreszcie muszę go przegonić. – Mam wrażenie, że próbujesz odwrócić od czegoś swoją uwagę – mówi. – Czy coś przede mną ukrywasz? – Absolutnie nic. Jestem jak otwarta książka. – Wzdycham. – Czy nie masz nic lepszego do roboty? Pierwsze psychoteraupetyczne boty stworzono chyba ze czterysta lat temu. – Skąd masz pewność, że nie rozmawiasz z jednym z nich? – Awatar rozpada się na kaskadę kwantopunktów, pozostawiając po sobie zapach ozonu. – Prześpij się trochę, Jean. Dotykam pudełka, czuję wyraźny kształt ciepłego, drewnianego przedmiotu, a potem znowu zakręcam nim w powietrzu, aż jego krawędzie stają się zamazaną plamą. Od tego ruchu robię się senny. Statek ma rację. To łatwiejsze niż myślenie o Marsie, zamku i bogini. Gdy tylko zamykam oczy, wszystko to do mnie wraca. *** Pałac wspomnień na Marsie mógł należeć do mnie: wszystkie jego komnaty z ich �gurami z wosku i mosiądzu, skarbami i zokijskimi klejnotami, ukradzionymi diamentowym umysłom oraz bogom. Wszystko to teraz zniknęło, całe moje życie pożarte przez archonta, który zamienił je w więzienie. Pozostało mi tylko pudełko oraz towarzyszące mu wspomnienia. 18
Mogłem je wszystkie odzyskać. Wystarczyłoby wyciągnąć rękę. Nie zrobiłem tego jednak. Dlaczego? Nie jestem Jeanem de Flambeur. Idę złoconym, marmurowym korytarzem pałacu w swym umyśle i zaglądam przez otwarte drzwi do pokojów pełnych ukradzionych wspomnień. Jest tam czas, gdy nie chcę być Jeanem le Flambeur. Mieszkałem wtedy na Marsie, w miejscu zapomnienia zwanym Kazamatami. Przybrałem nową twarz, stworzyłem dla siebie nowe życie. Znalazłem kobietę imieniem Raymonde. Ukrywałem swe tajemnice, nawet przed sobą. Jest tam Impuls, osobliwość zarówno technologiczna, jak i czasoprzestrzenna. Jasny rozbłysk w marsjańskiej nocy, deszcz kwantowych snów spadający z umierającego Jowisza na ludzi z Kazamatów. Jest tam Dwór Narodzin i Śmierci, gmach, który zbudowałem po to, by przypomnieć nieśmiertelnym, jak się wszystko kończy. Jest tam kochanek artysty z Kazamatów, którego wspomnienia... stały się dla mnie inspiracją. Dotknął go Impuls. W jego umyśle ujrzałem ogień bogów. I musiałem go zdobyć. Jest tam marsjańskie zoku. Sprowadzili tu pudełko, uciekając przed Wojną Protokołu. Kryje się w nim uwięziony gogol Założyciela Sobornosti, jednego z władców Wewnętrznego Układu Słonecznego. Pojmany bóg. Jest tam dziewczyna imieniem Gilbertine – jej również nie mógłbym nie pragnąć, nawet wtedy, gdy było to niewskazane – w której wspomnieniach ukryłem pudełko. Nosiłem wówczas pełną zimnej determinacji twarz, która wydaje mi się teraz obca. Być Prometeuszem i tak dalej, powiedziała jej moja dawna osobowość. Tego właśnie pragnie ode mnie bogini z uśmiechem węża, której służy Mieli. Jest tam kobieta z ogrodu robotów zwana Xuexue, która na Ziemi zajmowała się transferowaniem dzieci, zamieniała je w nieśmiertelnych niewolników gdzieś w niebie. To było w czasach przed 19
Upadkiem, przed Sobornostią. To właśnie przyciąga mnie teraz do rodzinnego domu ludzkości, wiedza, że to wspomnienie ma cel, że w świecie duchów jest coś, czego potrzebuję. I są tu zamknięte drzwi. Otwieram oczy. Pudełko nadal wiruje. Rzeczywiście próbowałem odwrócić swoją uwagę. Odpowiedzi znajdują się na Ziemi – i w zamkniętym pokoju w mojej głowie. Co by zrobił Jean le Flambeur? Biorę w rękę pudełko i nucę kilka tonów Stana Getza. W łukowatej powierzchni jednej ze ścian pojawia się okrągły otwór. Większa część kadłuba statku jest wykonana z oortyjskiego intelikoralu – albo väki, jak go tam zwą – i reaguje na muzykę. Obserwowałem Mieli wystarczająco długo, by to zauważyć. Statek z pewnością wie, co robię, ale cieszę się, że mam kryjówkę zapewniającą mi choć odrobinę prywatności. Chowam w niej pudełko i sporządzam spis jego zawartości. Parę zokijskich klejnotów – ciemnobursztynowych owali wielkości przepiórczych jaj – ukradzionych na Marsie, gdy poszedłem z detektywem Isidore’em Beautreletem na przyjęcie reinkarnacyjne jego dziewczyny, Pixil. Jest tam też jej miecz z Krainy. Przyniosłem go stamtąd po walce ze swym drugim ja, Jeanem le Roi. To niewiele, ale na początek wystarczy. Chowam zokijski klejnot do kieszeni, na szczęście, zamykam resztę swych marnych sekretów w kryjówce i wyruszam na poszukiwania Mieli. *** Kobieta modli się do Mrocznego Człowieka w głównej kabinie statku. Pieśni z początku przychodzą do niej z trudem, ale po chwili rzeźby w ścianach zaczynają się poruszać pod wpływem jej głosu, wykręcając się na podobieństwo ciemnego lica boga pustki. Tej pieśni nauczyła ją babcia Brihane. Śpiewa się ją tylko w ciemnych miejscach podczas złowrogich podróży. Gdy jednak Mieli pogrąża 20
się w medytacji, rzeźby przybierają jej wygląd. Liczne odbicia jej twarzy spoglądają na nią ze ścian, wszystkie barwy brudnego kometarnego lodu. Kobieta milknie, spoglądając na nie. Sferyczne świece unoszące się w powietrzu, ich maleńkie sferyczne płomyki emitujące światło oraz lekką woń cynamonu – nic z tego nie ma znaczenia. Wypełniająca ją pustka wróciła. Są sprawy, którymi powinna się zająć. Przygotowanie fałszywych tożsamości na chwilę zbliżenia się do Ziemi. Przejrzenie baz danych Sobornosti dotyczących kolebki ludzkiego gatunku – miejsca, z którego jej rodacy, Oortyjczycy, uciekli przed stuleciami. Zamiast tego wzdycha, przesuwa się do wygodnie ulokowanych blisko osi kabiny nieważkościowych mebli oraz kulistych bonsai, a potem fabrykuje sobie bańkę herbaty z lukrecji. Ściska w dłoniach szorstki, ciepły koral bańki. Pieśń potrzebna, by ją stworzyć, przychodzi do niej nagle – kilka prostych nut, których mogłoby się nauczyć dziecko. Nuci ją, pociągając łyk płynu. Smak jest złowrogi, lukrecja i gorycz. Zapomniała już, jakie to paskudne. Wraz z łykiem powraca jednak wspomnienie, poranek w koto, gdy odsunięto zasłony i do środka wpadły promienie Małego Słońca, zmieniając tysiąc blizn i pęknięć w lodowym niebie w jasne rozbłyski, a babcia wcisnęła bańkę w dłonie Mieli i pocałowała ją zwiędłymi ustami. Jej suchy, słodki zapach mieszał się z wonią herbaty, pompodrzewa się otwierały, a małe anansi łapały prądy termiczne w skrzydła swych szybowców z diamentowych sieci... Nawet to wspomnienie nie należy już do niej. Jest własnością jej pani, pellegrini. To nie powinno się wydawać inne od wszystkiego co oddała przedtem. Ciało, przetworzone w pojemnik na reakcje termojądrowe i śmierć. Umysł wzmocniony metakorą, która zabija strach, domyśla się, co zrobią jej wrogowie, nim sami to sobie uświadomią, zamienia świat w wektory, siły i prawdopodobieństwa. I wszystko to dla Sydän. Dlaczego więc ostatnie, czego się wyrzekła – 21
niepowtarzalność – gdy dała bogini prawo kopiowania jej, tworzenia gogoli przekonanych, że są Mieli, córką Karhu, wydaje się jej takie cenne? Być może dlatego że zrobiła to nie dla Sydän, lecz dla złodzieja? Odsuwa na bok stary, nawykowy gniew wywoływany myślą o jego twarzy, rysach, które stały się znajome w ciągu kilku ostatnich miesięcy: jaskrawe oczy pod półprzymkniętymi powiekami, swobodny uśmiech, łukowate brwi, jakby nakreślone ostrym piórkiem. Przez chwilę niemalże brak jej bioodczytów, za pomocą których jej pani łączyła ich ze sobą, pozwalając jej czuć to samo, co on. Wtedy łatwiej jej było go zrozumieć. Na Marsie skłonił ją do śpiewania. Jak zawsze w jego przypadku, była to sztuczka, mająca zamaskować coś, co robił za jej plecami. Jednakże dzięki bioodczytom poczuła radość, jaką sprawiła mu jej pieśń. Zapomniała już wtedy, jak to jest. W grę wchodził również honor. Nie mogła pozwolić, by umarł w kolejnym więzieniu, porzucony przez pellegrini jak zepsute narzędzie. Jak mogłaby postąpić inaczej? Drogie kamienie w naszyjniku, jeden po drugim, nieodwracalne decyzje. Puszcza meble, nie zaprzestając powolnej modlitwy. Blask świec tańczy w obliczach posągów, które zaczynają się zmieniać w twarz Sydän – szerokie usta, wysoko ustawione kości policzkowe i arogancki, szelmowski uśmieszek. – Zastanawiam się, czemu nigdy się do mnie nie modlisz – mówi pellegrini. – Bogowie są okropnie staromodni. To tylko memetyczny szum w małpich głowach. Powinnaś się modlić do mnie. Bogini stoi przed Mieli z założonymi rękami, cień otoczony przez nieważkościowe świece. Jak zwykle wygląda, jakby stała w warunkach normalnej grawitacji. Kasztanowe włosy opadają jej swobodnie na nagie ramiona odsłonięte przez białą, letnią suknię. – Służę i słucham – odpowiada Mieli. – Ale moje modlitwy należą do mnie. – Jak sobie życzysz. Jestem szczodra. Zresztą, modlitwy są przeceniane. – Macha dłonią o czerwonych paznokciach. – Możesz je 22
sobie zachować. Mam twoje ciało, twoją lojalność i umysł. Pamiętaj, co mi obiecałaś. Mieli pochyla głowę. – Nie zapomniałam. To, o co prosisz, należy do ciebie. – Skąd wiesz, że już sobie tego nie wzięłam? Mieli czuje suchość w ustach. W jej żołądku zaciska się zimna pięść. Pellegrini parska śmiechem brzmiącym jak brzęk szkła. – Jeszcze nie. Jeszcze nie. – Wzdycha. – Jesteś bardzo zabawna, moja droga. Niestety, mamy bardzo niewiele czasu na zabawę. Potrzebuję teraz twojego ciała, nawet jeśli nie duszy. Ja i mój Jean musimy porozmawiać. Sytuacja zmusiła moje inne jaźnie do podjęcia pewnych kroków. Coś idzie po was. Musicie być gotowi. Pellegrini wchodzi do ciała Mieli. Kobieta czuje się tak, jakby wpadła do lodowatej wody. Potem kabina, światła i bogini znikają. Mieli znajduje się w wirtprzestrzeni, unosi się niczym duch pośród splątanych nici Autostrady.