Krew nie woda

Page 1


MIKE CAREY

KREW NIE WODA

Przełożyła Paulina Braiter

Wydawnictwo MAG Warszawa 2010


Tytuł oryginału: Thicker Than Water Copyright © 2009 by Mike Carey Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Jarek Krawczyk Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-163-8 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel. (22) 813-47-43, fax (22) 813-47-60 e-mail kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl


Dla Barbary i Erica, z miłością.


PODZIĘKOWANIA Chciałbym podziękować mojemu bratu, Dave’owi, który wrócił ze mną do Liverpoolu, bym mógł porównać moje wspomnienia z tym, co pozostało w rzeczywistości. To były dziwne dni, a bez niego byłyby znacznie trudniejsze. Dziękuję także A., za napisanie oryginału, na którym oparłem wiersz Marka, i opowiedzenie mi choć trochę, jak to jest czuć to, co on.


1 Tak by to wyglądało, gdybyście obserwowali wszystko z zewnątrz. I tak opisały to gazety, kiedy w końcu dowiedziały się o tej historii. Dziesięć minut przed północą, trzeciego lipca, z Coppetts Road, na frontowy podjazd Ośrodka Opieki Charlesa Stangera w Muswell Hill, w północnym Londynie, zjechała furgonetka. To był zwykły wysoki biały bedford bez żadnych oznakowań, ale zaparkował tuż przy drzwiach, w zatoczce z napisem TYLKO DLA KARETEK. Z furgonetki wysiadła kobieta w towarzystwie dwóch mężczyzn – kobieta była ubrana w nieskazitelny czarny kostium, mężczyźni w jasnobłękitne stroje pielęgniarzy. Kobieta miała na nosie duże proste okulary, które nadawały jej wygląd surowej nauczycielki – choć jednocześnie była niepokojąco piękna i poruszała się w sposób sprawiający, że owa surowość stawała się ironiczną, niemal prowokacyjną pozą. Przejrzała się w bocznym lusterku, przechylając głowę w lewo, a potem w prawo, i przyglądając się sobie krytycznie kątem oka. – Wyglądasz ślicznie – powiedział jeden z mężczyzn. Kobieta posłała mu znaczące spojrzenie, na widok którego uniósł ręce w kpiąco przepraszającym geście. „Tylko tak mówię”. Noc była niezwykle duszna, ciepła i bardzo cicha. W samym Ośrodku Stangera, nocą zazwyczaj będącym źródłem wielu niepokojących odgłosów – krzyków, szlochów, przekleństw, 7


profetycznych wizji – także panowała nietypowa cisza. Zakłócał ją jedynie śpiew świerszczy, niezrażonych skromnymi rozmiarami otaczających budynek trawników, wyraźnie zbyt małych, by podtrzymać jakikolwiek ekosystem. Ale w końcu działo się to w Londynie – może świerszcze też musiały dojeżdżać do pracy, jak każdy. Cała trójka weszła do środka przez wahadłowe drzwi. Kobieta maszerowała na przodzie. Pielęgniarka pełniąca dyżur w recepcji widziała, jak zajeżdżają furgonetką, i obserwowała ich od chwili wejścia. Musiała nacisnąć przycisk otwierający drugie drzwi, zainstalowane niedawno w celu wzmocnienia ochrony kliniki. Zrobiła to, nie czekając na zapowiedź, ponieważ ich oczekiwała, ściśle rzecz biorąc, stanowiło to naruszenie przepisów bezpieczeństwa. Zauważyła, że obaj mężczyźni nie wyglądają zbyt przekonująco w roli pielęgniarzy. Jeden był smukłym Azjatą, podobnym nieco do Bruce’a Lee i roztaczającym wokół siebie aurę, którą najdelikatniej można by nazwać piracko-zawadiacką. Drugi nosił strój pielęgniarski jak piżamę, w której przespał już trzy noce, a sardoniczny, pewny siebie wyraz jego twarzy wzbudził w niej instynktowną nieufność. Ciemne włosy miał potargane, a usta odrobinę niesymetryczne – jeden z kącików przekrzywiał się nieco niżej niż drugi, nawet w chwilach bezruchu nadając jego twarzy wyraz cierpkiego rozbawienia bądź złośliwości i zepsucia. Wszystko to jednak zauważyła w przelocie, bo niemal całą uwagę natychmiast skupiła na kobiecie. Nie sprawiał tego wyłącznie fakt, iż z całej trójki to ona wyraźnie dowodziła: miała coś magnetycznego w twarzy i figurze, a przez to samo patrzenie na nią wywoływało czystą, nieskalaną rozkosz. Trzeba uczciwie przyznać, że prezentowała się niezwykle i nader atrakcyjnie. Włosy i oczy miała czarne, skórę białą – nieskazitelną bielą śniegu czy też kości, daleką od różowo-beżowego odcienia, który w normalnych okolicznościach nazywamy białą cerą. Ze względu na czarny strój, rozjaśniony jedynie kilkoma 8


akcentami ciemnej szarości, wyglądała jakby wyszła z czarno-białego zdjęcia. Kobieta przywitała pielęgniarkę uprzejmym skinieniem głowy i podeszła do biurka. – Doktor Powell – przedstawiła się głosem niskim jak u mężczyzny, ale zdecydowanie bogatszym w tony i niuanse. – Z Kliniki Ontologii Metamorficznej w Paddington. Przyjechaliśmy po waszego pacjenta. Położyła na blacie cztery kartki formatu A4: formularz transferowy, wystawiony przez lokalne władze, dokument sądowy przyznający tymczasową opiekę prawną i dwa egzemplarze podpisanego i poświadczonego notarialnie listu ze szpitala Queen Mary w Paddington, potwierdzające przekazanie niejakiego Rafaela Ditko pod opiekę i jurysdykcję szpitala. List podpisano: Jenna-Jane Mulbridge. Pielęgniarka za biurkiem zaledwie pobieżnie przebiegła wzrokiem wszystkie dokumenty. W skrytości ducha podziwiała swobodną pewność siebie doktor Powell, bardzo imponujący strój doktor Powell i, brutalnie mówiąc, rewelacyjne ciało doktor Powell. Sama siostra miała zaledwie metr pięćdziesiąt osiem wzrostu, zazdrościła zatem kobiecie jej długich nóg. Zauważyła także, jak doskonale czarne włosy doktor, sięgające ramion, lecz surowo zaczesane do tyłu, okalają bladą, idealnie piękną twarz. Dostrzegła, że jej bluzka jest zapięta pod samą szyję, bez śladu Dostrzeg dekoltu: może dlatego, że krągłości pani doktor i tak były raczej bujne, jej sutki duże i ewidentnie sterczące, a brak jakichkolwiek linii i zmarszczek na bluzce świadczył wyraźnie o nieobecności stanika. Cokolwiek więcej przekraczałoby subtelną granicę między tym co podniecające a tym co nieprzyzwoite. Nagle w umyśle pielęgniarki pojawiła się niespodziewana wizja, od której jej policzki zalały się rumieńcem. Wyobraziła sobie, jak rozpina tę bluzkę, powoli rozsuwa na boki i całuje namiętnie jedną z piersi pani doktor. Nie była lesbijką – nigdy dotąd nawet nie myślała w ten sposób o innej kobiecie – lecz czarne, bezdenne oczy za okularami jakby zachęcały do podobnej bliskości 9


i obiecywały odwzajemnienie jej. A może sprawił to zapach pani doktor, jeszcze bardziej uderzający niż jej wygląd? Z początku wydawał się niemal ostry, z nutami potu i ziemi, po sekundzie jednak wszystko zagłuszyła niemal bolesna słodycz. – Musi pani podstemplować list na dole – dodała pani doktor tym samym poruszającym głosem. Zawstydzona pielęgniarka pozbierała szybko myśli i zrobiła co jej kazano, choć wciąż miała przed oczami zarys twarzy i torsu pani doktor, niczym powidok. Drżącymi palcami sięgnęła po pieczątkę i przystawiła ją szybko. – I podpisać – dodała pani doktor. Pielęgniarka posłuchała. – Z tego co mi wiadomo, pana Ditko przygotowano już do transferu. – Pani doktor złożyła list i schowała do kieszeni. – Nie chciałabym pani ponaglać, ale mamy dziś do załatwienia jeszcze jedną wizytę i już jesteśmy spóźnieni. W istocie zjawili się kwadrans przed zaplanowanym czasem, lecz pielęgniarka nie zamierzała psuć tej chwili sporami. Bardzo lubiła Nicka Cave’a i w tym momencie w jej głowie zadźwięczał fragment jednej z jego piosenek. Piękność tak wielka, że nie do zniesienia. Wezwała szefa zmiany, bo sama nie mogła opuszczać swego stanowiska. Zadzwoniła jednak tylko raz i miała nadzieję, że nie będzie się śpieszył. Tymczasem zajęła panią doktor rozmową, nie zwracając uwagi na obu mężczyzn, jakby w ogóle nie istnieli. Później nie potrafiła w żaden sposób ich opisać: nie miała nawet pewności, czy byli czarni, czy biali. Jeśli o nią chodzi, mogli mienić się odcieniami jaskrawej zieleni. Kierownik zmiany zjawił się nazbyt szybko, przedstawił się nieco przypochlebnie czcigodnym gościom i poprowadził ich głównym korytarzem, znikając jej z oczu. Pielęgniarka odprowadziła ich tęsknym spojrzeniem. Powinna była przynajmniej poprosić o numer telefonu. Ale co by z nim zrobiła? Była hetero. I mężatką. Na moment ogarnęło ją szaleństwo, teraz z trudem próbowała dopasować jego wspomnienie do własnej definicji 10


swojej osoby. Jak smakuje kobieca pierś? I czemu nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby się dowiedzieć? Kierownik zmiany przeżywał mniej więcej to samo; w jego przypadku dodatkową komplikację stanowił bolesny wzwód, którego dostał po zaledwie paru krokach wędrówki u boku pani doktor. – Pan Ditko jest w aneksie – wyjaśnił i zwolnił nieco, by zamaskować erekcję. – W specjalnie wybudowanym pomieszczeniu. To bardzo skomplikowany projekt – i bardzo kosztowny – lecz wasza profesor Mulbridge wydawała się przekonana, że potrafi go odtworzyć. – W KOM dysponujemy bardzo hojnymi środkami – odparła pani doktor chłodnym, obojętnym tonem, nie dając po sobie poznać, że dostrzegła oznaki kryzysu, z jakim walczył kierownik zmiany. – Nasz roczny budżet wynosi osiemdziesiąt milionów, dodatkowo uzupełniają go dotacje z różnych źródeł. Cela pana Ditko jest już gotowa i czeka na niego. Kierownik zmiany skrzywił się. – Wolimy nie używać słowa „cela”... – zaczął. Tymczasem jednak dotarli do celu i w zderzeniu z masywnymi, stalowymi drzwiami, przypominającymi wrota bankowego skarbca, garść eufemizmów, którą miał już na końcu języka, wydała mu się nagle dziwnie niesmaczna, toteż umilkł. Przy drzwiach czekał na nich rosły pielęgniarz. Widząc skinienie głowy kierownika, odsunął rygle. Dostępu do środka broniły trzy grube zasuwy u góry, pośrodku i na dole, a także potężny wpuszczany zamek – kolejny nowy dodatek – któremu jeden z sanitariuszy (nie pirat, jego kolega) przyglądał się z nieskrywaną fascynacją. – Spodziewałem się, że profesor Mulbridge osobiście zechce nadzorować transfer – zauważył lekkim tonem kierownik zmiany. – Od bardzo dawna próbowała do niego doprowadzić. – Ma w tej chwili mnóstwo na głowie – rzekł mężczyzna, gapiąc się na zamek w drzwiach. – Ratuje świat, od ducha do ducha. Ta uwaga wydała się kierownikowi dziwnie lekceważąca i dlatego utkwiła mu w głowie. Podobnie jednak jak pielęgniarka 11


w recepcji, odkrył, że niewiarygodnie piękna pani doktor działa na jego umysł niczym magnes, przyciągając jego uwagę za każdym razem, gdy próbował pomyśleć o czymkolwiek innym. Boże, pachniała – właściwie czym? Czym dokładnie? Cokolwiek to było, miał ochotę jeść ów zapach garściami. Drzwi otwarły się, ukazując pomieszczenie będące w gruncie rzeczy pustym sześcianem, pozbawionym wszelkich sprzętów i ozdób. Wypełniało je równomiernie rozproszone białe ostre światło. Sufit, ściany i podłoga także były białe. Pośrodku pokoju stał jedyny przedmiot – stalowa rama, wysoka na około dwa metry i szeroka na ponad metr. Był to w zasadzie prostokąt ze stali: dwa pionowe pręty połączone z dwoma poziomymi. Na dole doczepiono do niego trzy pary ogumowanych kółek na poprzecznych osiach, tak szerokich, że zapewniały całej strukturze nader potrzebną stabilność. Wzdłuż wewnętrznych krawędzi ramy zamontowano około dwudziestu stalowych zaczepów, do których umocowano grube, elastyczne kable. Pośrodku ramy wisiał człowiek, ubrany w okrywający całe ciało kaftan bezpieczeństwa, do którego podczepiono wolne końce kabli. W efekcie przypominał muchę tkwiącą w pajęczynie. Mężczyzna w ramie szarpał się i zwijał, lecz kable absorbowały jego poruszenia tak, że przesuwał się najwyżej cal w każdą stronę. Jego ruchy były ociężałe i nieskoordynowane. Wyglądał na odurzonego. Oczy otwierał nienaturalnie szeroko, miał tak powiększone źrenice, że nie było widać białek. Kąciki warg zwisały wyraźnie i zebrała się w nich odrobina śluzowatej cieczy. – OPG – oznajmił kierownik zmiany, jakby uznał, że widok wymaga potwierdzenia. – Trzydzieści mikrogramów, domięśniowo. Jeśli chcielibyście zabrać je ze sobą, mamy kilka gotowych działek, a mało prawdopodobne, byśmy ich potrzebowali po wyjeździe Ditko i... – Nie trzeba – oznajmił mężczyzna, który odezwał się wcześniej. – Dzięki. Mamy własne sposoby na uspokojenie pana Ditko. 12


Kierownik zmiany wzruszył ramionami. – Nie ma sprawy. Uważajcie, to bardzo ciężkie. – Poradzimy sobie. Pani doktor weszła do celi, obróciła ramę jedną ręką – na widok tego wyczynu oczy kierownika się rozszerzyły, bo wiedział dokładnie ile waży konstrukcja. Mężczyzna wiszący w ramie obrócił głowę, żeby spojrzeć na kobietę. Powiedział coś, czego kierownik nie zrozumiał. Brzmiało jak pojedyncze słowo – być może imię – ale liczące mnóstwo sylab i z całą pewnością nieprzypominające nazwiska Powell. – Asmodeusz – odparła kobieta, pochylając głowę w pozdrowieniu. – Kopę lat. Głowa mężczyzny opadła. Walczył z dawką narkotyku, która wystarczyłaby do zabicia niewielkiego stada słoni. OPG to neurotoksyna, zatwierdzona do użytku klinicznego w bardzo nielicznych i ograniczonych sytuacjach. Ten pacjent, Rafael Ditko, idealnie spełniał kryteria jednej z nich. – Suka – wymamrotał niewyraźnie, niczym alkoholik w delirium. – Piekielna suka. – Czy on panią zna? – zaciekawił się kierownik zmiany. – Już się spotkaliśmy – odparła pani doktor. – Bardzo dawno temu. – Zdiagnozowała go pani? Był pani pacjentem? – Nie. – Kobieta skinęła na swych dwóch pomocników, którzy podeszli i chwycili oba końce ramy. – To było przed jego uwięzieniem. Nie ciągnęła tematu, a ponieważ kontekst znajomości nie był kliniczny, kierownik zmiany uznał, że nie ma prawa naciskać. Odsunął się, patrząc, jak obaj mężczyźni wytaczają ramę z celi. Zauważył, jak na nią napierają całym ciężarem, by zmusić ciężką konstrukcję do ruchu. Kobieta natomiast nie zrobiła niczego takiego. Musi być przerażająco, podniecająco silna, pomyślał kierownik. Choć nie był już potrzebny i wypełnił swoje zadanie, dołączył do niewielkiej procesji, wędrującej głównym korytarzem. 13


Przedstawił też swoją opinię, że transferu powinno się dokonać kilka lat wcześniej. – Ditko zawsze stanowił dla nas problem – rzekł. – W odróżnieniu od was, nie jesteśmy ośrodkiem specjalistycznym. Nie mogliśmy pozwolić sobie na poddanie go tak uważnym obserwacjom jak trzeba. No i podlegamy zewnętrznej kontroli. – Zniżył głos. – Można chyba założyć – wymamrotał, posyłając pani doktor szybki, konfidencjonalny uśmiech – że dobrze go wykorzystacie, prawda? To znaczy, zrobicie coś więcej niż tylko utrzymywanie go w stanie uśpienia? Profesor Mulbridge z pewnością zaplanowała już jakieś badania co do stanu Ditko. To naprawdę konieczne. Ten pacjent to niewiarygodny okaz. Nie chcę, by zabrzmiało to nieludzko, ale naprawdę niewiarygodny. Przy odpowiednim sprzęcie, z właściwą osobą za sterami, możecie się dowiedzieć mnóstwa rzeczy. A gdybyście potrzebowali czegokolwiek od nas, informacji, obserwacji, wniosków, na podstawie... Zająknął się i umilkł, bo pani doktor odwróciła się ku niemu i uniesieniem dłoni zatrzymała swoich pomocników. Przyglądała mu się i jej bezdenne czarne oczy niemal przyciągały go do niej, jakby otaczało ją własne, osobiste pole grawitacyjne. – Dziękuję – rzekła – to bardzo miłe z pańskiej strony. Z pewnością na pewnym etapie zadzwonię. I to niedługo. Wkrótce się zjawię i będziemy razem pracować. Tylko pan i ja. Bardzo intensywnie. Odwróciła się do niego plecami i odeszła. Dwaj mężczyźni podjęli wysiłki, popychając za nią stalową ramę. Kierownik zmiany pozostał w miejscu jak przyrośnięty, odprowadzając ich wzrokiem. Nie miał już erekcji. Doktor Powell samym swym głosem doprowadziła go do orgazmu. Wychodząc, pani doktor pozdrowiła recepcjonistkę uprzejmym skinieniem głowy i pielęgniarka zwalniająca zamek odpowiedziała uśmiechem, czując, jak ciepłe spojrzenie kobiety omiata ją niczym czuła pieszczota. Patrzyła dalej, jak opuszczają tylną rampę furgonetki, ładują do środka stalową ramę i znów podnoszą klapę. W sumie trwało to może trzy minuty, w tym 14


czasie obok przekuśtykał kierownik zmiany, kierując się do męskiej toalety. Zniknął w niej i już nie wyszedł. Furgonetka odjechała i podjazd pozostawał pusty i cichy może minutę czy dwie. Potem zjawiła się kolejna, tym razem granatowa. Zatrzymała się. Przed nią jechał smukły, czarny samochód, drugi towarzyszył jej z tyłu. Z trzech pojazdów wysiadła duża delegacja i zebrała się za plecami siwowłosej kobiety po pięćdziesiątce, ubranej w granatowy płaszcz trzy czwarte w staroświeckim, dziwnie dodającym otuchy stylu. Na jej twarzy malował się spokojny, błogi wyraz, kontrastujący z ostrymi rysami otaczających ją rosłych mężczyzn w czarnych garniturach. Pielęgniarka wpuściła przybyszy, lecz ich obecność ją zdziwiła. Na tę noc zaplanowano wyłącznie transfer Rafaela Ditko, a to nie wyglądało na przypadkową wizytę. W istocie przypominało raczej oficjalne odwiedziny głowy państwa. – Jenna-Jane Mulbridge – przedstawiła się z uśmiechem siwowłosa kobieta, wręczając pielęgniarce zestaw dokumentów stanowiących idealny duplikat tych, które właśnie wypełniła – z KOM w szpitalu Queen Mary. Przyjechaliśmy dokonać oficjalnego transferu jednego z waszych pacjentów. Myślę, że panią powiadomiono. Pielęgniarka gapiła się na nich, jej usta otwierały się i zamykały. Spojrzała na papiery – wyglądały na kompletne i w porządku. Uniosła wzrok ku kobiecie w długim płaszczu, w której przyjazny, wyczekujący uśmiech zaczęła się powoli wkradać kwaśna nuta. Wywołała kierownika zmiany, ten jednak nadal nie wychodził z toalety. – To pewnie zabrzmi dziwnie... – zaczęła drżącym głosem. ***

15


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.