Steven Erikson
BRAMY DOMU UMARŁYCH Opowieœæ z Malazañskiej ksiêgi poleg³ych
Prze³o¿y³ Micha³ Jakuszewski
Wydawnictwo MAG Warszawa 2012
Tytuł oryginału: Dead Deadhouses Gates Copyright © 2000 by Steven Erikson Copyright for the Polish translation © 2012 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja, Jolanta Kozłowska Ilustracja na okładce: Steve Stone Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie III ISBN 978-83-7480-255-0 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Rozdzia³ pierwszy Wszyscy przyszli po to, by zostawiæ swój œlad na œcie¿ce, poczuæ woñ suchych wiatrów swych md³ych pretensji do ascendencji.
Œcie¿ka d³oni Messremb 1164 rok snu Po¿ogi 10 rok panowania cesarzowej Laseen 6 z Siedmiu Lat Dryjhny Apokaliptycznej rzez nieckê mkn¹³ spiralny k³¹b py³u, który zapuszcza³ siê coraz g³êbiej na bezdro¿a pustyni Pan’potsun Odhan. Choæ ob³ok dzieli³o od nich niespe³na dwa tysi¹ce kroków, wydawa³o siê, ¿e bierze siê on znik¹d. Mappo Konus, który przykucn¹³ na brzegu wyrzeŸbionego wiatrem p³askowzgórza, œledzi³ go niespokojnymi oczyma koloru piasku, g³êboko osadzonymi w bladej, grubokoœcistej twarzy. W poroœniêtej naje¿on¹ szczecin¹ d³oni œciska³ kaktus emrag. Wgryz³ siê w roœlinê, nie zwa¿aj¹c na truj¹ce kolce. Soki sp³ynê³y mu po podbródku, barwi¹c skórê na niebiesko. ¯u³ powoli i z namys³em. Siedz¹cy obok niego Icarium rzuci³ w dó³ kamyk, który odbija³ siê ze stukotem od urwiska, a¿ wreszcie spad³ na le¿¹ce u jego podstawy usypisko g³azów. Postrzêpione szaty chodz¹cego z duchami wyblak³y w pra¿¹cym nieustannie s³oñcu, zmieniaj¹c barwê z pomarañczowej na brudnordzaw¹, a szara skóra pociemnia³a, nabieraj¹c oliwkowego koloru, zupe³nie jakby krew jego ojca odpowiada³a na
P
33
staro¿ytny zew tych pustkowi. Z d³ugich, czarnych, splecionych w warkocz w³osów na zbiela³¹ od s³oñca ska³ê skapywa³ czarny pot. Mappo wydoby³ spomiêdzy zêbów prze¿uty kolec. – Puszcza ci barwnik – zauwa¿y³, spogl¹daj¹c na ³odygê kaktusa, nim ugryz³ j¹ po raz kolejny. Icarium wzruszy³ ramionami. – To ju¿ nie ma znaczenia. Nie tutaj. – Na to twoje przebranie nie nabra³aby siê nawet moja œlepa babcia. W Ehrlitanie œledzi³y nas uwa¿ne spojrzenia. Dniem i noc¹ czu³em, jak przesuwaj¹ siê po moich plecach. W koñcu Tanno na ogó³ s¹ niscy i maj¹ krzywe nogi. – Mappo oderwa³ wzrok od ob³oku py³u i przyjrza³ siê przyjacielowi. – Nastêpnym razem wybierz plemiê, w którym wszyscy maj¹ po siedem stóp wzrostu – mrukn¹³. Przez pooran¹ bruzdami, ogorza³¹ twarz Icariuma przemknê³o coœ, co przypomina³o blady cieñ uœmiechu. Potem wróci³a obojêtnoœæ. – Ci, którzy mogli nas poznaæ w Siedmiu Miastach, z pewnoœci¹ i tak to zrobili. Pozostali zapewne zdumiewali siê naszym widokiem, ale nic wiêcej. – Wskaza³ g³ow¹ na ob³ok, mru¿¹c oczy w jaskrawym blasku s³oñca. – Co tam widzisz, Mappo? – P³aska g³owa, d³uga szyja, czarny kolor i w³osy na ca³ym ciele. Gdyby to by³o wszystko, opis pasowa³by do któregoœ z moich wujków. – Ale jest coœ jeszcze. – Jedna noga z przodu i dwie z ty³u. Icarium postuka³ siê palcem w grzbiet nosa, pogr¹¿ony w myœlach. – A wiêc to nie twój wujek. Aptorianin? Mappo skin¹³ powoli g³ow¹. – Od konwergencji dziel¹ nas jeszcze miesi¹ce. Podejrzewam, ¿e Tron Cienia zwêszy³, co siê œwiêci, i wys³a³ paru zwiadowców... – A ten? Mappo uœmiechn¹³ siê, ods³aniaj¹c potê¿ne k³y. – Zapuœci³ siê ociupinê za daleko i jest teraz zabawk¹ sha’ik. Po¿ar³ resztkê kaktusa, wytar³ ³opatowate d³onie i podŸwign¹³ siê na nogi. Prostuj¹c plecy, skrzywi³ siê z bólu. W piasku, na którym roz³o¿y³ dziœ pos³anie, nieoczekiwanie kry³a siê ca³a masa korzeni i teraz w miêœniach po obu stronach krêgos³upa czu³ ka¿dy wêze³ i zakrêt tych szkieletów nieobecnych drzew. Potar³ oczy i przyjrza³ siê sobie. Ubranie mia³ postrzêpione i pokryte skorup¹ brudu. – Podobno gdzieœ tu jest jakiœ wodopój – rzek³ z westchnieniem. – A wokó³ niego obozuje armia sha’ik. Mappo stêkn¹³. 34
Icarium równie¿ siê podniós³, po raz kolejny zwracaj¹c uwagê na potê¿n¹ budowê swego towarzysza – wielkiego nawet jak na Trella – szerokie bary, na które opada³a czarna grzywa, ¿ylaste miêœnie d³ugich ramion oraz wspomnienia tysi¹ca lat, które pl¹sa³y w jego oczach niczym rozradowana koza. – Potrafisz go wytropiæ? – Jeœli chcesz. Icarium skrzywi³ twarz w grymasie. – Jak d³ugo ju¿ siê znamy, przyjacielu? W oczach Mappa pojawi³ siê b³ysk. Potem Trell wzruszy³ ramionami. – D³ugo. Dlaczego pytasz? – S³yszê w twoim g³osie niechêæ. Niepokoi ciê ta perspektywa? – Niepokoi mnie ka¿de spotkanie z demonami, Icariumie. Mappo Trell jest p³ochliwy jak zaj¹c. – Drêczy mnie ciekawoœæ. – Wiem. Dziwnie dobrana para wróci³a do ma³ego obozu, ukrytego miêdzy dwiema ukszta³towanymi przez wiatr skalnymi iglicami. Nie by³o powodów do poœpiechu. Icarium usiad³ na p³askiej skale i zacz¹³ smarowaæ ³uk, ¿eby rogodrewno nie wysch³o. Gdy ju¿ uzna³, ¿e wystarczy, zaj¹³ siê z kolei jednosiecznym mieczem. Wysun¹³ staro¿ytny orê¿ ze skórzanej pochwy o okuciach z br¹zu i zacz¹³ przesuwaæ wzd³u¿ jego wyszczerbionego ostrza naoliwion¹ ose³kê. Mappo z³o¿y³ namiot z niewyprawionych skór, zwin¹³ je na ³apu-capu i wepchn¹³ do wielkiego, skórzanego wora. Za nimi pod¹¿y³y przybory kuchenne oraz pos³anie. Zawi¹za³ rzemienie, dŸwign¹³ baga¿ i zarzuci³ go na ramiê. Potem zerkn¹³ na czekaj¹cego Icariuma, który owin¹³ ju¿ ³uk i za³o¿y³ go sobie na plecy. Icarium skin¹³ g³ow¹ i obaj – pó³-Jaghut oraz czystej krwi Trell – ruszyli œcie¿k¹ schodz¹c¹ ku niecce. *** Nad ich g³owami jarzy³y siê gwiazdy, które œwieci³y tak jasno, ¿e spêkana patelnia niecki nabra³a srebrnawego odcienia. Krwiuchy zniknê³y razem z dziennym upa³em, pozostawiaj¹c noc pojawiaj¹cym siê z rzadka rojom ciem p³aszczowych oraz ¿ywi¹cym siê nimi, podobnym do nietoperzy jaszczurkom zwanym rhizanami. Mappo i Icarium urz¹dzili sobie postój na dziedziñcu jakichœ ruin. Ceglane budynki niemal ca³kowicie poch³onê³a erozja, pozostawiaj¹c tylko wysokie do ³ydek murki otaczaj¹ce geometrycznym wzorem wyschniêt¹ studniê. P³ytki 35
dziedziñca pokrywa³ delikatny, naniesiony przez wiatr piasek. Mappo odnosi³ wra¿enie, ¿e widzi s³aby blask. Pod murami ros³y koœlawe krzewy, wczepione w nie kurczowo korzeniami. Na Pan’potsun Odhan i po³o¿onej na zachód od niej Œwiêtej Pustyni Raraku pe³no by³o podobnych pami¹tek po dawno zaginionych cywilizacjach. Podczas swych wêdrówek Mappo i Icarium natrafili na wysokie tele (wzgórza o p³askich szczytach, ukrywaj¹ce liczne warstwy ruin staro¿ytnych miast) ci¹gn¹ce siê niemal równym szeregiem na odcinku stu piêædziesiêciu mil miêdzy wzgórzami a pustyni¹. By³ to niezbity dowód na to, ¿e tu, gdzie teraz rozpoœciera³o siê suche, wietrzne pustkowie, istnia³a ongiœ bogata, têtni¹ca ¿yciem cywilizacja. Ze Œwiêtej Pustyni wywodzi³a siê legenda o Dryjhnie Apokaliptycznej. Mappo zadawa³ sobie pytanie, czy katastrofa, która spotka³a mieszkañców okolicznych miast, przyczyni³a siê w jakiœ sposób do powstania mitów o czasach œmierci i zniszczenia. Pomijaj¹c spotykane niekiedy opuszczone posiad³oœci, podobne do tej, w której siê zatrzymali, prawie wszystkie ruiny nosi³y œlady przemocy. Jego myœli wpad³y w znajome koleiny. Mappo skrzywi³ siê wœciekle. Nie za ca³¹ przesz³oœæ wina spada na nas. Nie znajdujemy siê w tej chwili bli¿ej ni¿ kiedykolwiek przedtem. Nie mam te¿ powodów, by w¹tpiæ we w³asne s³owa. Od tych myœli równie¿ siê odwróci³. Prawie na samym œrodku dziedziñca sta³a samotna kolumna z ró¿owego marmuru, po jednej stronie pokryta dziobami i wy¿³obieniami pozostawionymi przez wiatry, wiej¹ce nieustannie z Raraku na Wzgórza Pan’potsun. Przeciwn¹ stronê wci¹¿ jeszcze zdobi³y spiralne wzory wyrzeŸbione przez dawno ju¿ nie¿yj¹cych rzemieœlników. Po wejœciu na dziedziniec Icarium natychmiast zbli¿y³ siê do wysokiej na szeœæ stóp kolumny i obejrza³ j¹ ze wszystkich stron. Chrz¹kn¹³, co powiedzia³o Mappowi, ¿e znalaz³ to, czego szuka³. – I co? – zapyta³ Trell, stawiaj¹c na ziemi skórzany worek. Icarium podszed³ do niego, œcieraj¹c z r¹k py³. – U podstawy jest mnóstwo œladów pazurków. Poszukiwacze wst¹pili na Szlak. – Szczury? Wiêcej ni¿ jeden? – D’ivers – potwierdzi³ Icarium, kiwaj¹c g³ow¹. – Ciekawe, kto to móg³ byæ. – Pewnie Gryllen. – Mhm, nieprzyjemnie. Icarium przyjrza³ siê rozci¹gniêtej na zachodzie równinie. – Przyjd¹ te¿ inni. I jednopochwyceni, i d’iversowie. Ci, którzy czuj¹ siê bliscy ascendencji, i ci, którzy maj¹ do niej daleko, ale i tak szukaj¹ Œcie¿ki. 36
Mappo przyjrza³ siê z westchnieniem staremu przyjacielowi. D’iversowie i jednopochwyceni, dwa przekleñstwa zmiennokszta³tnoœci, gor¹czka, na któr¹ nie ma lekarstwa. Zbieraj¹ siê... i to w³aœnie tutaj. – Czy to rozs¹dne, Icariumie? – zapyta³ cicho. – Zmierzaj¹c do swego wiecznego celu, natknêliœmy siê na nader nieprzyjemn¹ konwergencjê. Jeœli bramy siê otworz¹, bêdziemy mieli przeciw sobie zgrajê krwio¿erczych indywiduów opêtanych przekonaniem, ¿e stanowi¹ one drogê do ascendencji. – Jeœli taka droga rzeczywiœcie istnieje – odezwa³ siê Icarium, nie spuszczaj¹c wzroku z horyzontu – to mo¿e znajdê na niej równie¿ odpowiedzi na moje pytania. Odpowiedzi nie s¹ b³ogos³awieñstwem, przyjacielu. Uwierz mi. Proszê. – Nadal mi nie wyjaœni³eœ, co uczynisz, gdy ju¿ je poznasz. Icarium odwróci³ siê ku niemu z bladym uœmiechem na twarzy. – Sam jestem w³asnym przekleñstwem, Mappo. Prze¿y³em stulecia, ale có¿ wiem o w³asnej przesz³oœci? Jak mogê os¹dziæ swe ¿ycie, nie maj¹c tej wiedzy? – Niektórzy uznaliby to przekleñstwo za dar – odpar³ Mappo. Po jego twarzy przemkn¹³ cieñ smutku. – Ale nie ja. Widzê w tej konwergencji szansê. Byæ mo¿e zdo³am dziêki niej uzyskaæ odpowiedzi. Wola³bym nie wyci¹gaæ w tym celu broni, ale uczyniê to, jeœli bêdê musia³. Trell westchn¹³ po raz drugi i wyprostowa³ siê. – Wkrótce to postanowienie mo¿e zostaæ poddane próbie, przyjacielu. – Zwróci³ siê na po³udniowy zachód. – Naszym tropem zmierza szeœæ pustynnych wilków. Icarium odpakowa³ ³uk o kszta³cie jeleniego poro¿a i szybkim, p³ynnym ruchem naci¹gn¹³ ciêciwê. – Pustynne wilki nigdy nie poluj¹ na ludzi. – To prawda – zgodzi³ siê Mappo. Do wschodu ksiê¿yca pozosta³a jeszcze godzina. Icarium po³o¿y³ obok siebie szeœæ d³ugich strza³ o kamiennych grotach, a potem wpatrzy³ siê w ciemnoœæ. Trell poczu³ na karku dotkniêcie zimnego strachu. Wilków nie by³o jeszcze widaæ, wyczuwa³ jednak ich obecnoœæ. – Jest ich szeœæ, ale s¹ jednym. To d’ivers. Wola³bym mieæ do czynienia z jednopochwyconym. Zamiana w jedno zwierzê jest wystarczaj¹co nieprzyjemna, ale w ca³¹ zgrajê... Icarium zmarszczy³ brwi. – Musi byæ potê¿ny, jeœli zdo³a³ przybraæ kszta³t a¿ szeœciu wilków. Wiesz, kto to mo¿e byæ? – Mam pewne podejrzenia – odpar³ cicho Mappo. 37
Czekali w milczeniu. W odleg³oœci niespe³na trzydziestu kroków, z ciemnoœci, która zdawa³a tworzyæ sam¹ siebie, wychynê³o szeœæ p³owych postaci. W odleg³oœci dwudziestu wilki uformowa³y pó³okr¹g zwrócony w stronê Mappa i Icariuma. Nieruchome nocne powietrze wype³ni³a ostra woñ d’iversa. Jedna z gibkich bestii ruszy³a ku nim, zatrzyma³a siê jednak, gdy Icarium uniós³ ³uk. – Nie szeœæ, ale jeden – mrukn¹³. – Znam go – stwierdzi³ Mappo. – Szkoda, ¿e on nie mo¿e powiedzieæ tego samego o nas. Brakuje mu pewnoœci, lecz przybra³ postaæ s³u¿¹c¹ przelewowi krwi. Dzisiejszej nocy Ryllandaras poluje na pustyni. Ciekawe, czy na nas, czy na coœ innego? Icarium wzruszy³ ramionami. – Kto przemówi pierwszy, Mappo? – Ja – odpar³ Trell, postêpuj¹c krok naprzód. To bêdzie wymaga³o chytroœci. Ka¿dy b³¹d móg³ siê okazaæ œmiertelnie groŸny. – Zapuœciliœmy siê daleko od domu, nieprawda¿? – rzek³ cichym, pe³nym sarkazmu g³osem. – Twój brat Treach by³ przekonany, ¿e ciê zabi³. Gdzie to by³a ta rozpadlina? W Dal Hon? A mo¿e w Li Heng? O ile dobrze sobie przypominam, by³eœ wtedy szakalami. Wewn¹trz ich umys³ów zabrzmia³ za³amuj¹cy siê i urywany z powodu d³ugiego nieu¿ywania g³os Ryllandarasa. Czujê pokusê, by spróbowaæ z tob¹ szermierki na s³owa, N’Trellu, zanim ciê zabijê. – To mo¿e byæ strata czasu – rzuci³ od niechcenia Mappo. – Obracam siê w takim towarzystwie, ¿e wyszed³em z wprawy tak samo jak ty, Ryllandarasie. Przewodnik stada skierowa³ jaskrawoniebieskie œlepia na Icariuma. – Brak mi bystroœci, by toczyæ takie pojedynki – odezwa³ siê pó³krwi Jaghut ledwie s³yszalnym g³osem. – I tracê ju¿ cierpliwoœæ. To g³upie. Tylko osobisty urok mo¿e was uratowaæ. Powiedz mi, ³uczniku, czy zawierzysz ¿ycie sprytowi towarzysza? Icarium potrz¹sn¹³ g³ow¹. – W ¿adnym wypadku. Podzielam jego opiniê o nim. Ryllandaras by³ wyraŸnie zbity z tropu. A wiêc podró¿ujecie razem tylko dla wygody. Towarzysze, którzy sobie nie ufaj¹ i nie wierz¹ nawzajem w swe si³y. Stawki musz¹ byæ wysokie. – To mnie ju¿ nudzi, Mappo – warkn¹³ Icarium. Wszystkie wilki zesztywnia³y jednoczeœnie, wzdrygaj¹c siê lekko. Mappo Konus i Icarium. Ach, rozumiemy. Dowiedzcie siê, ¿e nie szukamy z wami zwady. 38
– Pojedynek stoczony – stwierdzi³ Mappo. Uœmiech na jego twarzy poszerzy³ siê na chwilê, po czym znikn¹³ bez œladu. – IdŸ polowaæ gdzie indziej, Ryllandarasie, zanim Icarium wyœwiadczy Treachowi przys³ugê. – Zanim sprowokujesz to, co poprzysi¹g³em powstrzymaæ. – Zrozumia³eœ? Nasze œcie¿ki... zbiegaj¹ siê na tropie demona Cienia – odpar³ d’ivers. – On ju¿ nie s³u¿y Cieniowi – poprawi³ go Mappo. – Nale¿y do sha’ik. Œwiêta Pustynia przebudzi³a siê ze snu. Na to wygl¹da. Czy zabronicie nam polowaæ? Mappo zerkn¹³ na Icariuma, który opuœci³ ³uk i wzruszy³ ramionami. – Jeœli masz ochotê sprawdziæ si³ê swych szczêk w starciu z aptorianinem, to wy³¹cznie twoja sprawa. Nas zainteresowa³ jedynie przelotnie. W takim razie zaiste zaciœniemy szczêki na gardle demona. – Chcesz wzbudziæ wrogoœæ sha’ik? – zapyta³ Mappo. Wilk przewodnik uniós³ ³eb. To imiê nic dla mnie nie znaczy. Obaj wêdrowcy œledzili wzrokiem oddalaj¹ce siê bestie, które wkrótce zniknê³y w czarodziejskiej ciemnoœci. Mappo obna¿y³ zêby, po czym westchn¹³ ciê¿ko. Icarium skin¹³ g³ow¹, wyra¿aj¹c na g³os to, co myœleli obaj: – Ale wkrótce bêdzie znaczy³o. *** Gdy wickañscy kawalerzyœci sprowadzali swe wierzchowce o szerokich grzbietach po trapach transportowca, z ich ust wyrywa³y siê gwa³towne okrzyki radoœci. Na nabrze¿ach Portu Imperialnego w Hissarze panowa³ chaos. Wokó³ k³êbili siê niesforni wojownicy obojga p³ci, a ¿elazne groty lanc, czarne, zwi¹zane w warkocze w³osy oraz spiczaste czapeczki lœni³y w blasku s³oñca. Duiker, który zaj¹³ pozycjê na tarasie stoj¹cej u wejœcia do portu wie¿y, spogl¹da³ z góry na tê dzik¹ kompaniê ze spor¹ doz¹ sceptycyzmu oraz narastaj¹cym lêkiem. Obok historyka imperialnego sta³ przedstawiciel wielkiej piêœci Mallick Rel. Miêkkie, pulchne d³onie splót³ na wydatnym brzuchu, jego skóra lœni³a jak naoliwiona, a do tego otacza³a go woñ areñskich perfum. W najmniejszym stopniu nie wygl¹da³ na g³ównego doradcê naczelnego wodza malazañskich wojsk stacjonuj¹cych w Siedmiu Miastach. By³ jhistalskim kap³anem pradawnego boga mórz Maela. Oficjalnie przyby³ tu po to, by w imieniu wielkiej piêœci przywitaæ now¹ piêœæ Siódmej Armii. Jego obecnoœæ by³a dok³adnie tym, na co zakrawa³a: œwiadom¹ obelg¹. Duiker przyzna³ jednak w duchu, ¿e stoj¹cy u jego 39
boku cz³owiek bardzo szybko osi¹gn¹³ znacz¹c¹ pozycjê wœród imperialnych graczy na tym kontynencie. Wœród ¿o³nierzy kr¹¿y³o tysi¹c rozmaitych pog³osek na temat tego spokojnego kap³ana o ³agodnym g³osie, a tak¿e Ÿróde³ wp³ywu, jaki wywiera³ na wielk¹ piêœæ Pormquala, lecz ¿adna z owych opowieœci nie by³a g³oœniejsza od szeptu, historia drogi, która zaprowadzi³a Mallicka Rela do ³ask wielkiej piêœci pe³na by³a bowiem tajemniczych wypadków spotykaj¹cych ka¿dego, kto stan¹³ mu na drodze. Œmiertelnych wypadków. Polityczne bagno otaczaj¹ce malazañskich okupantów w Siedmiu Miastach by³o pe³ne zagadek i œmiertelnie groŸne. Duiker podejrzewa³, ¿e nowa piêœæ raczej nie rozumie zawoalowanych gestów wzgardy, jako ¿e nie szkolono go w niuansach etykiety kieruj¹cych ¿yciem cywilizowanych obywateli imperium. Historyk musia³ zadawaæ sobie pytanie, jak d³ugo Coltaine z Klanu Wron prze¿yje na swym nowym stanowisku. Mallick Rel wyd¹³ pulchne wargi i g³êboko odetchn¹³. – Historyku – odezwa³ siê cicho. W jego g³osie pobrzmiewa³ s³aby, sycz¹cy akcent z Gedorian Falari. – Raduje mnie twa obecnoœæ. I ciekawi. Areñski dwór jest daleko st¹d... – Uœmiechn¹³ siê, nie ods³aniaj¹c barwionych na zielono zêbów. – Ostro¿noœæ wywo³ana odleg³¹ czystk¹? S³owa niby plusk fal, nieokreœlona nieszczeroœæ i zdradliwa cierpliwoœæ boga Maela. Rozmawiam z Relem ju¿ po raz czwarty. Jak ja nie cierpiê tej kreatury! Duiker odchrz¹kn¹³. – Cesarzowa nie poœwiêca mi zbyt wiele uwagi, jhistalu... Cichy œmiech Mallicka Rela przypomina³ odg³os grzechotki wê¿a. – Nie dba o historyka czy o historiê? Wyczuwam cieñ goryczy z powodu rady, któr¹ odrzucono albo co gorsza zignorowano. Nie obawiaj siê, z wie¿ Unty nie przylecia³y do nas ¿adne zbrodnie. – S³yszê to z radoœci¹ – mrukn¹³ Duiker, zastanawiaj¹c siê, sk¹d kap³an ma te informacje. – Zatrzyma³em siê w Hissarze ze wzglêdu na moje badania – wyjaœni³ po chwili. – Precedens wysy³ania wiêŸniów do kopalñ otataralu na wyspie siêga czasów cesarza, choæ on na ogó³ rezerwowa³ ten los dla magów. – Magów? Ach, ach. Duiker skin¹³ g³ow¹. – Skuteczne, lecz nieprzewidywalne. Nadal nie wiemy zbyt wiele o szczególnych w³aœciwoœciach otataralu jako kruszcu t³umi¹cego dzia³anie magii. Tak czy inaczej, wiêkszoœæ tych czarodziejów popad³a w ob³êd, aczkolwiek nie wiadomo, czy by³ to skutek dzia³ania rudy, czy te¿ odciêcia od ich grot. – A czy w nastêpnym transporcie niewolników znajduj¹ siê magowie? – Trochê ich jest. 40
– To znaczy, ¿e wkrótce poznamy odpowiedŸ na to pytanie. – Wkrótce – zgodzi³ siê Duiker. Na molo o kszta³cie litery T k³êbi³ siê wir bojowo nastawionych Wickan, wystraszonych tragarzy i krewkich rumaków bojowych. W¹skiego wyjœcia prowadz¹cego z portu na brukowane pó³rondo strzeg³ kordon Gwardii Hissarskiej. Pochodz¹cy z Siedmiu Miast gwardziœci na³o¿yli sobie na ramiona okr¹g³e tarcze i wydobyli z pochew tulwary. Zaczêli powoli machaæ szerokimi, zakrzywionymi mieczami, wygra¿aj¹c Wickanom, którzy odpowiedzieli chrapliwymi okrzykami wyzwania. Na tarasie pojawili siê dwaj kolejni mê¿czyŸni. Duiker pozdrowi³ ich skinieniem g³owy. Mallick Rel nie raczy³ zwróciæ uwagi na prostego kapitana i ostatniego z kadrowych magów Siódmej Armii. Obaj z pewnoœci¹ znaczyli zbyt ma³o, by kap³anowi op³aca³o siê zabiegaæ o ich wzglêdy. – Witaj, Kulp – zwróci³ siê Duiker do przysadzistego, bia³ow³osego czarodzieja. – Mo¿e siê okazaæ, ¿e przyby³eœ akurat na czas. Kulp wykrzywi³ w kwaœnym grymasie w¹sk¹, opalon¹ twarz. – Tylko po to, by zachowaæ w³asn¹ skórê w ca³oœci, Duiker. Nie mam zamiaru s³u¿yæ Coltaine’owi jako dywan na drodze do stanowiska. W koñcu to jego ludzie. Œmiem twierdziæ, ¿e fakt, i¿ nawet nie kiwn¹³ palcem, by zapobiec zamieszkom, na które siê tu zanosi, rokuje raczej Ÿle. Kapitan mrukn¹³ cicho na znak zgody. – Trudno to prze³kn¹æ – warkn¹³. – Po³owa tutejszych oficerów po raz pierwszy przela³a krew podczas walk z tym sukinsynem, a teraz przys³ali go tutaj, ¿eby przej¹³ dowództwo. Na knykcie Kaptura! – dorzuci³. – Nikt nie bêdzie p³aka³, jeœli Gwardia Hissarska ukatrupi Coltaine’a i jego wickañskich dzikusów jeszcze w porcie. Siódma Armia ich nie potrzebuje. – Oto prawda kryj¹ca siê za groŸb¹ rebelii – zgodzi³ siê Mallick Rel, zwracaj¹c siê do Duikera. Jego oczy nic nie wyra¿a³y. – Ca³y ten kontynent to gniazdo ¿mij. Coltaine to dziwny kandydat... – Nie taki dziwny – sprzeciwi³ siê Duiker, wzruszaj¹c ramionami. Ponownie skierowa³ uwagê na wydarzenia rozgrywaj¹ce siê na dole. Wickanie znajduj¹cy siê najbli¿ej hissarczyków zaczêli paradowaæ dumnym krokiem w tê i we w tê przed szeregiem zakutych w zbroje ¿o³nierzy. W ka¿dej chwili mog³a wybuchn¹æ regularna bitwa. Wyjœcie z portu lada moment mia³o sp³yn¹æ krwi¹. Widz¹c, ¿e Wickanie naci¹gaj¹ rogowe ³uki, historyk poczu³ w ¿o³¹dku zimny ucisk. Z alei po prawej na g³ówn¹ kolumnadê wynurzy³a siê kolejna, naje¿ona pikami kompania gwardii. – Dlaczego tak s¹dzisz? – zapyta³ Kulp. 41
Duiker odwróci³ siê i z zaskoczeniem zauwa¿y³, ¿e wszyscy trzej mê¿czyŸni wpatruj¹ siê w niego. Wróci³ myœlami do swych ostatnich s³ów, po czym znów wzruszy³ ramionami. – Coltaine zjednoczy³ wickañskie klany i poprowadzi³ je do powstania przeciw imperium. Cesarzowi trudno by³o zmusiæ go do uleg³oœci. Niektórzy z was wiedz¹ o tym z w³asnego doœwiadczenia. Potem, w typowym dla siebie stylu, Kellanved pozyska³ jego lojalnoœæ... – W jaki sposób? – warkn¹³ Kulp. – Tego nikt nie wie – odpar³ z uœmiechem Duiker. – Cesarz rzadko opowiada³ o swych sukcesach. Tak czy inaczej, cesarzowa Laseen nie darzy mi³oœci¹ ulubionych wodzów swego poprzednika i dlatego Coltaine ca³y ten czas gni³ w jakiejœ dziurze w Quon Tali. Potem jednak sytuacja siê zmieni³a. Przyboczna Lorn zginê³a w Darud¿ystanie, wielka piêœæ Dujek zbuntowa³ siê razem ze swoj¹ armi¹, praktycznie k³ad¹c kres kampanii na Genabackis, a tu, w Siedmiu Miastach, zbli¿a siê Rok Dryjhny, rok przepowiadanego powstania. Laseen potrzebuje zdolnych dowódców, bo inaczej wszystko wymknie siê jej z r¹k. Nowej przybocznej Tavore brak doœwiadczenia. Dlatego... – Coltaine. – Kapitan skin¹³ g³ow¹. Mars na jego czole pog³êbi³ siê jeszcze. – Przys³a³a go tu po to, ¿eby obj¹³ dowództwo nad Siódm¹ Armi¹ i upora³ siê z rebeli¹... – Ostatecznie – doda³ z przek¹sem – któ¿ potrafi skuteczniej st³umiæ insurekcjê ni¿ wojownik, który sam kiedyœ dowodzi³ powstaniem? – Jeœli w armii dojdzie do buntu, jego szanse bêd¹ marne – wtr¹ci³ Mallick Rel, nie spuszczaj¹c wzroku ze sceny rozgrywaj¹cej siê na dole. B³ysnê³o pó³ tuzina tulwarów. Wickanie wzdrygnêli siê, a potem wyci¹gnêli w³asne d³ugie no¿e. Wygl¹da³o na to, ¿e znaleŸli sobie przywódcê: wysokiego wojownika o groŸnym wygl¹dzie, z fetyszami wplecionymi w d³ugie warkocze, który g³oœnym rykiem dodawa³ odwagi swym ludziom, wymachuj¹c orê¿em nad g³ow¹. – Kapturze! – zakl¹³ historyk. – Gdzie, do licha, jest Coltaine? Kapitan parskn¹³ œmiechem. – To ten wielki z d³ugim no¿em. Duiker wyba³uszy³ oczy. Ten wariat to Coltaine? Nowa piêœæ Siódmej Armii? – Widzê, ¿e w ogóle siê nie zmieni³ – ci¹gn¹³ kapitan. – Jeœli wódz wszystkich klanów chce zachowaæ g³owê na karku, musi byæ wredniejszy ni¿ ca³a reszta razem wziêta. Jak ci siê zdaje, dlaczego cesarz tak bardzo go lubi³? – Beru broñ – wyszepta³ przera¿ony Duiker. 42
Chwilê póŸniej przeraŸliwe zawodzenie Coltaine’a b³yskawicznie uciszy³o wszystkich Wickan. Broñ zniknê³a w pochwach, ³uki opad³y, a strza³y znalaz³y siê w ko³czanach. Nawet wierzgaj¹ce, próbuj¹ce gryŸæ konie znieruchomia³y, unosz¹c ³by i strosz¹c uszy. Wokó³ Coltaine’a pojawi³a siê pusta przestrzeñ. Wysoki wojownik odwróci³ siê plecami do gwardzistów i skin¹³ d³oni¹. Czterech stoj¹cych na tarasie mê¿czyzn przygl¹da³o siê bez s³owa, jak z absolutn¹ precyzj¹ osiod³ano wszystkie konie. Po niespe³na minucie jeŸdŸcy dosiedli rumaków i ruszyli naprzód w ciasnym, defiladowym szyku, godnym elitarnych oddzia³ów imperium. – Œwietnie to zrobi³ – stwierdzi³ Duiker. Z ust Mallicka Rela wyrwa³o siê ciche westchnienie. – Perfekcyjne wyliczenie czasu, wyzwanie godne bestii, a potem gest wzgardy skierowany pod adresem gwardii. Ciekawe, czy i pod naszym? – Coltaine jest chytry jak w¹¿ – zauwa¿y³ kapitan – je¿eli o to w³aœnie pytasz. Jeœli Naczelnemu Dowództwu w Arenie wydaje siê, ¿e bêdzie w ich rêkach marionetk¹, to czeka ich przykra niespodzianka. – To cenna informacja – przyzna³ Rel. Kapitan wygl¹da³ tak, jakby przed chwil¹ po³kn¹³ jakiœ ostry przedmiot. Duiker zda³ sobie sprawê, ¿e oficer odezwa³ siê bez zastanowienia, zapominaj¹c o pozycji kap³ana w Naczelnym Dowództwie. Kulp odchrz¹kn¹³. – Ustawi³ ich w zwart¹ formacjê. Wygl¹da na to, ¿e jazda do koszar bêdzie jednak spokojna. – Muszê przyznaæ, ¿e z niecierpliwoœci¹ oczekujê spotkania z now¹ piêœci¹ Siódmej Armii – rzek³ z przek¹sem Duiker. Przygl¹daj¹cy siê spod opadaj¹cych powiek wydarzeniom na dole Rel skin¹³ g³ow¹. – Zgadzam siê. *** P³yn¹ca wprost na po³udnie ³ódŸ rybacka zostawi³a za sob¹ Wyspy Skara i wyp³ynê³a na Morze Kansu. Jej trójk¹tny ¿agiel ³opota³ g³oœno na wietrze. Jeœli wichura nie straci na gwa³townoœci, za cztery godziny powinni dotrzeæ do ehrlitañskiego wybrze¿a. Skrzypek zasêpi³ siê jeszcze bardziej. Ehrlitañskie wybrze¿e. Siedem Miast. Nienawidzê tego cholernego kontynentu. Nie mog³em go znieœæ ju¿ za pierwszym razem, a teraz jest jeszcze gorzej. Wychyli³ siê przez nadburcie i splun¹³ gorzk¹ ¿ó³ci¹ w ciep³e, zielone morze. 43
– Czujesz siê ju¿ lepiej? – zapyta³ stoj¹cy na dziobie Crokus. Jego m³oda, opalona twarz zmarszczy³a siê w wyrazie szczerego zatroskania. Stary sabota¿ysta mia³ wielk¹ ochotê zdzieliæ m³odzieñca w gêbê, warkn¹³ jednak tylko, pochylaj¹c siê jeszcze bardziej. Siedz¹cy u rumpla Kalam wybuchn¹³ basowym œmiechem. – Skrzypek i woda nie zgadzaj¹ siê ze sob¹, ch³opcze. Popatrz tylko na niego. Jest bardziej zielony ni¿ ta twoja cholerna skrzydlata ma³pa. Obok policzka sabota¿ysty rozleg³o siê pe³ne wspó³czucia sapanie. Skrzypek otworzy³ przekrwione oko i ujrza³ maleñk¹, pomarszczon¹ twarzyczkê. – Zmiataj, Moby – wychrypia³. Chowaniec, który ongiœ s³u¿y³ wujkowi Crokusa, Mammotowi, wyraŸnie upodoba³ sobie sapera, tak jak czêsto czyni³y to bezdomne psy i koty. Kalam rzecz jasna twierdzi³, ¿e by³o na odwrót. – To k³amstwo – wyszepta³ Skrzypek. – Kalam k³amie po mistrzowsku... Tak jak wtedy, gdy leniuchowaliœmy przez ca³y tydzieñ w Rutu Jelba, licz¹c na to, ¿e mo¿e jak raz pojawi siê jakiœ kupiec ze Skrae. „Chcesz kupiæ bilet na wygodny statek, Skrzypek? To nie bêdzie podobne do tego cholernego rejsu przez ocean, nie, nie“. Wtedy te¿ mia³o byæ wygodnie. Ca³y tydzieñ w Rutu Jelba, pe³nej jaszczurek, œmierdz¹cej dziurze, gdzie ceg³y s¹ pomarañczowe, a potem co? Osiem jakata za t¹ przepi³owan¹ wpó³, utkan¹ szmatami beczkê po ale. Z up³ywem godzin miarowy rytm fal uspokoi³ Skrzypka. Saper wróci³ myœlami do przera¿aj¹co d³ugiej podró¿y, jaka zaprowadzi³a ich tutaj. Potem pomyœla³ o równie d³ugiej podró¿y, która ich jeszcze czeka³a. Nigdy nie wybieramy ³atwych sposobów, prawda? Osobiœcie wola³by, ¿eby wszystkie morza wysch³y. Ludzie maj¹ nogi, nie p³etwy. A teraz czeka nas wêdrówka l¹dem przez pe³ne much, bezwodne pustkowie, gdzie ludzie uœmiechaj¹ siê tylko po to, by oznajmiæ, ¿e chc¹ ciê zabiæ. Dzieñ ci¹gn¹³ siê bez koñca. Skrzypek dygota³, a twarz mia³ zielon¹. Pomyœla³ o towarzyszach, których zostawi³ na Genabackis. ¯a³owa³, ¿e nie maszeruje teraz u ich boku. Id¹ na religijn¹ wojnê. Nie zapominaj o tym, Skrzypek. Takie wojny to nie zabawa. Podczas podobnych konfliktów nie mia³ zastosowania rozs¹dek, który nieraz pozwala³ siê poddaæ. Niemniej dru¿yna by³a wszystkim, co zna³ od lat. Gdy wyszed³ z jej cienia, czu³ siê osierocony. Ze starej paki zosta³ tylko Kalam, a on zwie kraj, do którego siê wybieramy, ojczyzn¹. I uœmiecha siê, nim zabije. A do tego zaplanowali z Szybkim Benem coœ, o czym nie chc¹ mi powiedzieæ. 44
– Znowu te lataj¹ce ryby – odezwa³a siê Apsalar. Jej g³os pozwoli³ mu zidentyfikowaæ miêkk¹ d³oñ, która spoczê³a na jego barku. – S¹ ich ca³e setki! – Œciga je coœ wielkiego, co wyp³ynê³o z g³êbin – stwierdzi³ Kalam. Skrzypek wyprostowa³ siê z jêkiem. Moby wykorzysta³ tê sposobnoœæ, by zdradziæ motyw ukryty za ca³odziennym gruchaniem. Wlaz³ saperowi na kolana, zwin¹³ siê i zamkn¹³ ¿ó³te oczy. Skrzypek zacisn¹³ rêce na nadburciu i razem z trojgiem towarzyszy wpatrzy³ siê w ³awicê lataj¹cych ryb, widoczn¹ w odleg³oœci stu jardów po prawej burcie. D³ugie jak rêka mê¿czyzny mlecznobia³e ryby wyskakiwa³y z wody, przelatywa³y oko³o trzydziestu stóp, a potem znika³y pod powierzchni¹. W Morzu Kansu lataj¹ce ryby polowa³y niczym rekiny. Ich ³awica potrafi³a w niespe³na godzinê ogryŸæ do koœci ca³ego wieloryba. Wykorzystywa³y sw¹ umiejêtnoœæ latania, by spadaæ mu na grzbiet, gdy siê wynurza³, chc¹c zaczerpn¹æ powietrza. – Co, na Maela, mo¿e na nie polowaæ? Kalam zmarszczy³ brwi. – W Kansu nie powinno byæ nic takiego. W G³êbi Poszukiwacza s¹ oczywiœcie dhenrabi. – Dhenrabi! Ach, to mnie pociesza, Kalam! Niesamowicie! – Czy to jakiœ w¹¿ morski? – zapyta³ Crokus. – WyobraŸ sobie wija d³ugiego na osiemdziesi¹t kroków – zacz¹³ Skrzypek. – Owija siê wokó³ wieloryba albo statku, wydmuchuje powietrze spod swego pancerza i tonie jak kamieñ, poci¹gaj¹c za sob¹ zdobycz. – S¹ rzadkie – uspokoi³ go Kalam – i nigdy ich nie widziano w p³ytkich wodach. – Do tej pory – dorzuci³ Crokus, podnosz¹c zalêkniony g³os. Dhenrabi wynurzy³ siê w samym œrodku ³awicy lataj¹cych ryb. Miota³ ³bem z boku na bok, a jego rozwarta paszcza o ostrych jak brzytwa zêbach rozszarpywa³a dziesi¹tki ofiar. £eb stwora mia³ a¿ dziesiêæ s¹¿ni szerokoœci. Jego segmentowany, poroœniêty p¹klami pancerz by³ ciemnozielony, a z ka¿dego cz³onu wyrasta³y d³ugie, pokryte chityn¹ koñczyny. – Osiemdziesi¹t kroków d³ugoœci? – wysycza³ Skrzypek. – Chyba po przeciêciu na pó³! Kalam wyprostowa³ siê. – Przygotuj ¿agiel, Crokus. Spróbujemy ucieczki. Na zachód. Skrzypek zrzuci³ z kolan piszcz¹cego Moby’ego, otworzy³ plecak i przyst¹pi³ do rozpakowywania kuszy. – Kalam, jeœli to bydlê uzna, ¿e wygl¹damy apetycznie... – Wiem – mrukn¹³ skrytobójca. 45
Montuj¹c poœpiesznie wielk¹, ¿elazn¹ broñ, Skrzypek podniós³ wzrok i spojrza³ w szeroko wyba³uszone oczy Apsalar. Jej twarz zupe³nie zbiela³a. Saper mrugn¹³ znacz¹co. – Jeœli spróbuje nas zaczepiaæ, mamy dla niego niespodziankê, dziewczyno. Skinê³a g³ow¹. – Pamiêtam... Dhenrabi w koñcu ich zauwa¿y³. Porzuci³ ³awicê ryb lataj¹cych i, wij¹c siê, pop³yn¹³ w ich stronê. – To nie jest zwyk³y potwór – mrukn¹³ Kalam. – Czujesz ten zapach, Skrzypek? Ostry, korzenny. – Na oddech Kaptura, to jednopochwycony! – Kto? – zdziwi³ siê Crokus. – Zmiennokszta³tny – wyjaœni³ Kalam. Umys³ Skrzypka wype³ni³ ochryp³y g³os. Wyraz twarzy jego towarzyszy œwiadczy³, ¿e oni równie¿ go s³yszeli. Œmiertelnicy, mieliœcie pecha, ¿e widzieliœcie, jak têdy przep³ywam. Saper stêkn¹³. Stwór nie sprawia³ wra¿enia zbytnio zmartwionego. Musicie zgin¹æ, choæ nie zhañbiê waszych cia³, po¿eraj¹c je – ci¹gnê³a bestia. – To mi³o z twojej strony – mrukn¹³ Skrzypek, ³aduj¹c do kuszy wielki pocisk, w którym ¿elazny grot zast¹piono glinian¹ kul¹ wielkoœci grejpfruta. Kolejna ³ódŸ rybacka zaginie bez wieœci – ci¹gn¹³ ironicznym tonem jednopochwycony. Niestety. Skrzypek powlók³ siê na rufê i przykucn¹³ obok Kalama. Skrytobójca wyprostowa³ siê i spojrza³ prosto na dhenrabiego, jedn¹ d³oni¹ trzymaj¹c rumpel. – Jednopochwycony! Zostaw nas w spokoju. Nic nas nie obchodz¹ twoje sprawy! Nie bêdziecie cierpieæ. Stwór pomkn¹³ prosto ku rufie barki, tn¹c fale niczym okrêt o ostrym dziobie. Rozwar³ szeroko paszczê. – Ostrzegaliœmy ciê – oznajmi³ Skrzypek. Uniós³ kuszê, wycelowa³ i wystrzeli³. Be³t pomkn¹³ wprost w otwart¹ paszczê. Szybki niczym b³yskawica dhenrabi pochwyci³ drzewce. Cienkie, ostre jak pi³a zêby przeciê³y drewno i rozbi³y glinê, wystawiaj¹c ukryt¹ wewn¹trz proszkow¹ miksturê na dzia³anie powietrza. Natychmiast nast¹pi³a eksplozja, która rozerwa³a g³owê jednopochwyconego. Wszêdzie wokó³ do wody posypa³ siê deszcz od³amków czaszki oraz szarego miêsa. Zapalaj¹cy proszek pali³ gwa³townym p³omieniem wszystko, do czego przylgn¹³. Para bucha³a z sykiem w powietrze. Impet zaniós³ bezg³owe cia³o 46
na odleg³oœæ czterech s¹¿ni od rufy barki. Gdy przebrzmia³y ostatnie echa eksplozji, truch³o pogr¹¿y³o siê g³adko w morskiej toni. Nad falami unosi³ siê dym. – Wybra³eœ sobie niew³aœciwych rybaków – podsumowa³ Skrzypek, opuszczaj¹c broñ. Kalam wróci³ do rumpla, ponownie kieruj¹c statek na po³udnie. Powietrze sta³o siê dziwnie nieruchome. Skrzypek zdemontowa³ kuszê i owin¹³ j¹ w impregnowan¹ szmatê. Potem wróci³ na œródokrêcie, a Moby wlaz³ mu na kolana. Saper podrapa³ siê z westchnieniem za uchem. – I co ty na to, Kalam? – Nie jestem pewien – przyzna³ skrytobójca. – Co mog³o sprowadziæ jednopochwyconego na Morze Kansu? Dlaczego nie chcia³, ¿eby ktoœ siê dowiedzia³ o jego obecnoœci? – Gdyby by³ z nami Szybki Ben... – Ale go nie ma, Skrzypek. Bêdziemy musieli ¿yæ z t¹ tajemnic¹. Miejmy nadziejê, ¿e nie natrafimy na nastêpnego. – Myœlisz, ¿e to ma coœ wspólnego z... Kalam wykrzywi³ wœciekle twarz. – Nie. – Z czym? – zainteresowa³ siê Crokus. – O czym mówicie? – Tak sobie tylko gadamy – odpar³ Skrzypek. – Jednopochwycony p³yn¹³ na po³udnie. Tak samo jak my. – I co z tego? Skrzypek wzruszy³ ramionami. – Nic. Niewa¿ne. – Splun¹³ za burtê i oklap³. – Przez ca³e to zamieszanie zapomnia³em o chorobie morskiej. Ale teraz znowu jest spokojnie, niech to szlag! Wszyscy umilkli, choæ zasêpiona mina Crokusa œwiadczy³a, ¿e ch³opak z pewnoœci¹ nie zapomni o tej sprawie. Nadal d¹³ silny wiatr, który pcha³ ich szybko na po³udnie. Po niespe³na trzech godzinach Apsalar oznajmi³a, ¿e dostrzega przed nimi ziemiê. Czterdzieœci minut póŸniej Kalam nada³ statkowi kurs równoleg³y do ehrlitañskiego brzegu, utrzymuj¹c odeñ odleg³oœæ pó³torej mili. Halsowali na zachód, wzd³u¿ poroœniêtego cedrami górskiego pasma. Powoli nadci¹ga³a noc. – Chyba widzê jeŸdŸców – odezwa³a siê Apsalar. Skrzypek uniós³ g³owê, razem z pozosta³ymi wpatruj¹c siê w szereg konnych, którzy zmierzali biegn¹cym grzbietem wzniesienia przybrze¿nym traktem. – Widzê szeœciu – powiedzia³ Kalam. – Drugi z nich... – Niesie imperialny proporzec – dokoñczy³ Skrzypek. Wykrzywi³ twarz, czuj¹c gorzki smak w ustach. – Pos³aniec z eskort¹ lansjerów. 47
– Zmierzaj¹ do Ehrlitanu – doda³ Kalam. Skrzypek odwróci³ siê i spojrza³ w ciemne oczy towarzysza. K³opoty? Byæ mo¿e. Ta bezg³oœna wymiana s³ów by³a owocem wielu lat wspólnej wojaczki. – Coœ nam grozi? – zaniepokoi³ siê Crokus. – Kalam? Skrzypek? Ch³opak jest bystry. – Trudno wyczuæ – mrukn¹³ Skrzypek. – Widzieli nas, ale kogo w³aœciwie zobaczyli? Czworo rybaków na barce, jak¹œ rodzinê ze Skrae, która p³ynie do portu, ¿eby zakosztowaæ cywilizacji. – Na po³udnie od tych drzew jest wioska – stwierdzi³ Kalam. – Miej oko na ujœcie strumienia i pla¿ê, na której nie bêdzie wyrzuconego na brzeg drewna, Crokus. Domy bêd¹ sta³y po zawietrznej od grzbietu, to znaczy w g³êbi l¹du. Jak tam moja pamiêæ, Skrzypek? – Ca³kiem niez³a, jak na tubylca. Jak daleko st¹d do miasta? – Dziesiêæ godzin drogi na piechotê. – Tak blisko? – Tak blisko. Skrzypek umilk³. Imperialny pos³aniec znikn¹³ im z pola widzenia wraz ze sw¹ eskort¹, skrêcaj¹c na po³udnie, w stronê Ehrlitanu. Wêdrowcy do tej pory planowali wp³yn¹æ anonimowo do t³ocznego, staro¿ytnego ehrlitañskiego portu. Najprawdopodobniej informacja dostarczona przez pos³añca nie mia³a z nimi nic wspólnego, jako ¿e niczym siê nie zdradzili od czasu, gdy przyp³ynêli z Genabackis do imperialnego portu Karakarang. Zaci¹gnêli siê jako za³oga na handlowy statek Niebieskich Moranthów, by w ten sposób op³aciæ przejazd. Z Karakarangu wyruszyli l¹dow¹ tras¹ wiod¹c¹ przez góry Talgai do Rutu Jelba. By³ to typowy szlak pielgrzymów Tanno. Potem spêdzili tydzieñ w Rutu Jelba, staraj¹c siê nie rzucaæ w oczy. Tylko Kalam wybiera³ siê noc¹ do dzielnicy portowej, szukaj¹c statku, który przewióz³by ich przez Morze Otataralowe na kontynent. W najgorszym razie do jakiegoœ urzêdnika móg³ dotrzeæ meldunek, ¿e na malazañskim terytorium pojawili siê dwaj ludzie wygl¹daj¹cy na dezerterów, w towarzystwie Genabackanina i kobiety. Nie by³a to raczej wiadomoœæ, która wstrz¹snê³aby imperialnym gniazdem os tak bardzo, ¿e dotar³aby a¿ do Ehrlitanu. Zapewne Kalam ulega³ swej zwyk³ej paranoi. – Widzê ujœcie strumienia – odezwa³ siê Crokus, wskazuj¹c na wybrze¿e. Skrzypek zerkn¹³ na Kalama. To kraj nieprzyjaciela. Jak nisko musimy siê czo³gaæ? Ni¿ej ni¿ pasikoniki, Skrzypek. 48
Na oddech Kaptura. – Nienawidzê Siedmiu Miast – wyszepta³ saper, spogl¹daj¹c na brzeg. Le¿¹cy na jego kolanach Moby ziewn¹³, ods³aniaj¹c pe³en zestaw ostrych jak ig³y k³ów. Skrzypek poblad³. – Le¿ sobie spokojnie, malutki – powiedzia³ z dr¿eniem. Kalam obróci³ rumpel. ¯aglem zaj¹³ siê Crokus, który po dwumiesiêcznym rejsie przez G³êbiê Poszukiwacza nabra³ w tym wielkiej bieg³oœci. Barka sunê³a swobodnie z wiatrem, a wystrzêpiony ¿agiel prawie wcale nie ³opota³. Apsalar poruszy³a siê, nie wstaj¹c z miejsca, rozprostowa³a ramiona i uœmiechnê³a siê do Skrzypka. Saper skrzywi³ siê i odwróci³ wzrok. Niech mn¹ Po¿oga potrz¹œnie. Nie mogê pozwoliæ, ¿eby szczêka mi opada³a za ka¿dym razem, kiedy ta dziewczyna siê uœmiecha. Kiedyœ by³a kimœ innym. Morderczyni¹, no¿em boga. Robi³a ró¿ne rzeczy... Poza tym jest z Crokusem, nie? Ch³opak ma kupê szczêœcia, a wszystkie kurwy w Karakarangu wygl¹da³y jak francowate siostry z jakiejœ wielkiej francowatej rodziny, z francowatymi dzieæmi u bioder... Otrz¹sn¹³ siê. Oj, Skrzypek, za d³ugo by³eœ na morzu, stanowczo za d³ugo! – Nie widzê ¿adnych ³odzi – stwierdzi³ Crokus. – S¹ w górze strumienia – wymamrota³ Skrzypek, d³ubi¹c sobie paznokciem w brodzie w poszukiwaniu gnidy. Po chwili wyci¹gn¹³ j¹ i wyrzuci³ za burtê. Dziesiêæ godzin na piechotê, potem Ehrlitan, k¹piel, golenie, dziewczyna z Kansu z gêstym grzebieniem w rêku, a póŸniej wolna noc. Crokus tr¹ci³ go ³okciem. – Niecierpliwisz siê, Skrzypek? – Nawet nie wiesz jak bardzo. – By³eœ tu podczas podboju, prawda? Kiedy Kalam walczy³ po drugiej stronie, pod rozkazami Siedmiu Œwiêtych Falah’dów, T’lan Imassowie s³u¿yli cesarzowi, a... – Wystarczy. – Skrzypek skin¹³ d³oni¹. – Nie musisz mi o tym przypominaæ. Kalamowi te¿ nie. Wszystkie wojny s¹ paskudne, ale ta by³a wyj¹tkowo ohydna. – Czy to prawda, ¿e s³u¿y³eœ w kompanii, która œciga³a Szybkiego Bena po Œwiêtej Pustyni Raraku, i ¿e Kalam by³ waszym przewodnikiem, ale on i Szybki chcieli zdradziæ was wszystkich, tylko ¿e Sójeczka siê zorientowa³... Skrzypek odwróci³ siê i przeszy³ Kalama wœciek³ym spojrzeniem. – Jedna noc spêdzona w Rutu Jelba nad dzbankiem falarskiego rumu i ch³opak ju¿ wie wiêcej ni¿ jakikolwiek imperialny historyk, który jeszcze pozosta³ przy ¿yciu. – Ponownie spojrza³ na Crokusa. – Pos³uchaj, synu, lepiej zapomnij o wszystkim, co opowiedzia³ ci ten zapijaczony g³¹b. Przesz³oœæ i tak ju¿ nas przeœladuje i nie ma sensu u³atwiaæ jej zadania. 49
Crokus przebieg³ d³oni¹ po swych d³ugich, czarnych w³osach. – Jeœli w Siedmiu Miastach jest tak niebezpiecznie, to dlaczego nie pop³yniemy od razu do Quon Tali, gdzie mieszka³a Apsalar? – zapyta³ cicho. – Mieliœmy znaleŸæ jej ojca. Dlaczego wybraliœmy siê na inny kontynent i czemu a¿ tak siê ukrywamy? – To nie takie proste – warkn¹³ Kalam. – Dlaczego? Myœla³em, ¿e po to jest ca³a ta podró¿. – Crokus siêgn¹³ po d³oñ Apsalar i uœcisn¹³ j¹ obiema rêkami, nadal jednak spogl¹da³ na Kalama i Skrzypka z nieustêpliw¹ min¹. – Mówiliœcie, ¿e jesteœcie jej to d³u¿ni. Zrobiono jej krzywdê i chcieliœcie to naprawiæ. Teraz jednak myœlê, ¿e kryje siê w tym coœ wiêcej, ¿e obaj coœ zaplanowaliœcie, a odwiezienie Apsalar do domu to by³ jedynie pretekst, ¿ebyœcie mogli wróciæ do waszego imperium, mimo ¿e oficjalnie jesteœcie wyjêci spod prawa. Nie wiem, co takiego zaplanowaliœcie, ale to dlatego przybyliœmy tutaj, do Siedmiu Miast, i dlatego musimy siê ukrywaæ i baæ wszystkiego, jakby œciga³a nas ca³a malazañska armia. – Przerwa³, zaczerpn¹³ g³êboko tchu i mówi³ dalej. – Mamy prawo poznaæ prawdê, bo nara¿acie nas na niebezpieczeñstwo, a my nawet nie wiemy, co nam grozi i z jakiego powodu. No, to gadajcie. S³ucham. Skrzypek opar³ siê o nadburcie i spojrza³ na Kalama, unosz¹c brwi. – No, kapralu? To twoja dzia³ka. – Zrób mi listê, Skrzypek – poleci³ Kalam. – Cesarzowa chce zdobyæ Darud¿ystan. – Saper spojrza³ Crokusowi w oczy. – Zgadza siê? Ch³opak po chwili wahania skin¹³ g³ow¹. – A jeœli czegoœ chce, to na ogó³ prêdzej czy póŸniej to dostaje – ci¹gn¹³ Skrzypek. – Mo¿na powiedzieæ, ¿e œwiadcz¹ o tym precedensy. Raz ju¿ próbowa³a zdobyæ twoje miasto, prawda, Crokus? Kosztowa³o j¹ to przyboczn¹ Lorn, dwa imperialne demony i lojalnoœæ wielkiej piêœci Dujeka, nie wspominaj¹c o stracie Podpalaczy Mostów. To zabola³oby ka¿dego. – Jasne. Ale co to ma wspólnego... – Nie przerywaj. Kapral kaza³ mi zrobiæ listê, to j¹ robiê. Jak dot¹d wszystko rozumiesz? Œwietnie. Darud¿ystan raz ju¿ siê jej wymkn¹³, ale na pewno spróbuje po raz drugi. Jeœli bêdzie mia³a szansê. – A dlaczego mia³aby nie mieæ? – Crokus spojrza³ na niego spode ³ba. – Sam mówi³eœ, ¿e jeœli czegoœ chce, zwykle to dostaje. – Jesteœ wierny swojemu miastu, Crokus? – Oczywiœcie... – To znaczy, ¿e zrobi³byœ wszystko, ¿eby nie pozwoliæ cesarzowej go podbiæ? 50
– Tak, ale... – Kapralu? Skrzypek ponownie zerkn¹³ na Kalama. Krzepki, czarnoskóry mê¿czyzna oderwa³ wzrok od fal, westchn¹³ i skin¹³ g³ow¹ sam do siebie. Spojrza³ na Crokusa. – Sprawy maj¹ siê nastêpuj¹co, ch³opcze. Czas nadszed³. Wybieram siê do niej w odwiedziny. Na twarzy m³odego Daru nie widzia³o siê zrozumienia, Skrzypek zauwa¿y³ jednak, ¿e Apsalar wyba³uszy³a oczy, a z jej twarzy odp³ynê³y kolory. Dziewczyna usiad³a prosto i uœmiechnê³a siê pó³gêbkiem. Na widok tego uœmiechu Skrzypka ogarn¹³ ch³ód. – Nie rozumiem – powiedzia³ Crokus. – Do kogo? Do cesarzowej? ¯e niby jak? – Ma zamiar spróbowaæ j¹ zabiæ – wyjaœni³a Apsalar, nadal rozci¹gaj¹c usta w uœmiechu, który by³ charakterystyczny dla niej dawno temu, gdy by³a... kimœ innym. – Co? – Crokus zerwa³ siê gwa³townie, omal nie wypadaj¹c za burtê – Ty? Przy pomocy drêczonego chorob¹ morsk¹ sapera z po³amanymi skrzypcami na plecach? Myœlisz, ¿e pomo¿emy wam w tym ob³¹kanym, samobójczym... – Pamiêtam – odezwa³a siê Apsalar, spogl¹daj¹c na Kalama zmru¿onymi nagle oczyma. Crokus zwróci³ siê w jej stronê. – Co pamiêtasz? – Kalama. By³ sztyletem falah’dów, a Szpon powierzy³ mu dowództwo d³oni. To mistrz sztuki skrytobójstwa, Crokus. A Szybki Ben... – Jest dziesiêæ tysiêcy mil st¹d! – wybuchn¹³ Crokus. – To tylko mag dru¿yny, na Kaptura! Ma³y, nêdzny mag dru¿yny! – Niezupe³nie – zaprzeczy³ Skrzypek. – A odleg³oœæ nic tu nie znaczy, synu. Szybki Ben to nasz przyciêty k³ykieæ w rêkawie. – Wasze co? – Przyciêty k³ykieæ, jak w grze w k³ykcie. Dobry szuler zwykle u¿ywa przyciêtego k³ykcia, ¿eby oszukiwaæ przy rzutach, jeœli rozumiesz, o czym mówiê. A jeœli chodzi o „rêkaw“, to jest nim grota Szybkiego Bena. Dziêki niej mo¿e w jedno uderzenie serca znaleŸæ siê u boku Kalama, bez wzglêdu na to, jak daleko w danej chwili przebywa. Tak to wygl¹da, Crokus. Kalam ma zamiar podj¹æ tak¹ próbê, ale musimy dobrze siê przygotowaæ. Ca³a sprawa zaczyna siê tutaj, w Siedmiu Miastach. Jeœli chcesz, by Darud¿ystan pozosta³ wolny na zawsze, cesarzowa Laseen musi zgin¹æ. Crokus usiad³ powoli. 51
– Ale dlaczego Siedem Miast? Czy cesarzowa nie przebywa w Quon Tali? – Dlatego, ¿e Siedem Miast wkrótce powstanie – wyjaœni³ Kalam, wprowadzaj¹c ³ódŸ do ujœcia strumienia. Natychmiast ogarn¹³ ich panuj¹cy na l¹dzie przyt³aczaj¹cy skwar. – Jak to: powstanie? Skrytobójca obna¿y³ zêby. – Wybuchnie tu bunt. Skrzypek odwróci³ siê szybko, by przyjrzeæ siê porastaj¹cym oba brzegi cuchn¹cym zaroœlom. Ta czêœæ planu podoba mi siê najmniej – pomyœla³, czuj¹c w ¿o³¹dku nag³y ch³ód. Szybki Ben wys³a³ nas w pogoni za swym kolejnym zwariowanym pomys³em do kraju, w którym szaleje wojna. Po chwili minêli zakrêt i ujrzeli przed sob¹ wioskê: skupisko ustawionych w nierównym pó³okrêgu lepianek oraz szereg skifów wyci¹gniêtych na piaszczyst¹ pla¿ê. Kalam przesun¹³ lekko rumpel i rybacka ³ódŸ skierowa³a siê w stronê brzegu. Gdy stêpka zadrapa³a o dno, Skrzypek wygramoli³ siê przez nadburcie na suchy l¹d. Moby obudzi³ siê i wczepi³ wszystkimi czterema koñczynami w jego bluzê. Saper wyprostowa³ siê powoli, ignoruj¹c piszcz¹ce stworzenie. – No có¿ – westchn¹³, gdy pierwszy z wioskowych kundli obwieœci³ ich przybycie – zaczê³o siê.