Steven Erikson
DOM ŁA CUCHÓW ŁAÑ Opowieœæ z Malazañskiej ksiêgi poleg³ych
Prze³o¿y³ Micha³ Jakuszewski
Wydawnictwo MAG Warszawa 2012
Tytuł oryginału: House of Chains Copyright © 2002 by Steven Erikson Copyright for the Polish translation © 2012 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja, Irena Pielińska Ilustracja na okładce: Steve Stone Opracowanie graficzne okładki: Jarosław Musiał Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie III ISBN 978-83-7480-281-9 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Rozdzia³ pierwszy Dzieci z mrocznego domu wybieraj¹ œcie¿ki skryte w cieniu. Nathijskie porzekad³o ludowe
ies rozszarpa³ kobietê, starca i dziecko, nim wojownicy zdo³ali zapêdziæ go do opuszczonego pieca do wypalania gliny na skraju wioski. Do tej pory wiernoœæ zwierzêcia by³a niezachwiana. Strzeg³o ono ziem Urydów z gwa³townym zapa³em odpowiednim do jego twardych, lecz sprawiedliwych obowi¹zków. Na jego ciele nie widzia³o siê ran, które mog³yby siê paskudziæ, wpuszczaj¹c do ¿y³ ducha szaleñstwa. Pies nie zapad³ te¿ na pieni¹c¹ chorobê. ¯adne inne zwierzê nie rzuci³o wyzwania jego pozycji w sforze. Nie by³o nic, zupe³nie nic, co mog³oby wyt³umaczyæ tê nag³¹ zmianê. Wojownicy osaczyli psa pod ³ukowat¹ tyln¹ œcian¹ pieca i k³uli w³óczniami ujadaj¹ce szaleñczo, próbuj¹ce k¹saæ zwierzê, a¿ wreszcie pad³o martwe. Gdy przyjrzeli siê w³óczniom, zobaczyli, ¿e drzewca s¹ pogryzione i mokre od krwi i œliny, a ¿elazne okucia powgniatane i porysowane. Wiedzieli, ¿e szaleñstwo mo¿e siê czaiæ ukryte g³êboko pod powierzchni¹, a nawet jego nieznaczna domieszka obraca stopniowo krew w coœ gorzkiego. Szamani zbadali trzy ofiary. Dwie z nich zmar³y, lecz dziecko jeszcze siê trzyma³o ¿ycia. Ojciec zaniós³ ch³opca do Twarzy w Skale. Towarzyszy³ mu posêpny orszak. Po³o¿y³ syna na polanie przed Siedmioma Bogami Teblorów i zostawi³ je tam. Ch³opiec wkrótce skona³, sam ze swym bólem wobec bezlitosnych twarzy wykutych w œcianie urwiska. Los, który go spotka³, nie by³ niespodziank¹. Ch³opiec by³ jeszcze za ma³y, ¿eby siê modliæ. Rzecz jasna, wszystko to zdarzy³o siê przed wielu wiekami. Na d³ugo przed tym, nim Siedmiu Bogów otworzy³o oczy.
P
25
Rok Urugala Utkanego 1159 snu Po¿ogi Opowieœci by³y pe³ne chwa³y. P³on¹ce gospodarstwa rolne, dzieci w³óczone za koñmi przez d³ugie mile. Trofea z owych dawnych dni zdobi³y œciany d³ugiego domu jego dziadka. Pokiereszowane czerepy, delikatne ¿uchwy. Dziwne fragmenty ubrañ z jakiegoœ nieznanego materia³u, poczernia³e od dymu i wystrzêpione. Ma³e uszy przybite do ka¿dego z drewnianych s³upów, na których wspiera³a siê niska strzecha. Te dowody œwiadczy³y, ¿e Srebrne Jezioro istnieje w rzeczywistoœci, za lesistymi górami i ukrytymi przesmykami, tydzieñ – a mo¿e dwa tygodnie – drogi od ziem klanu Urydów. Droga tam by³a pe³na niebezpieczeñstw, wiod³a przez terytoria Sunydów i Rathydów. Sama podró¿ sta³a siê legend¹. Trzeba by³o przemykaæ siê bezg³oœnie i niepostrze¿enie przez wrogie obozowiska, przesuwaj¹c po drodze kamienie z palenisk, co stanowi³o najstraszliwsz¹ zniewagê, dniem i noc¹ wymykaæ siê myœliwym albo tropicielom. Dalej ci¹gnê³o siê pogranicze, które równie¿ nale¿a³o sforsowaæ, a za nim dopiero le¿a³y nieznane krainy pe³ne bogactw, o jakich nikomu siê nawet nie œni³o. Karsa Orlong od dziecka nasi¹kn¹³ opowieœciami dziadka. By³y one niczym legion, nieustraszony i wojowniczy, wobec bladego, pustego dziedzictwa Synyga, syna Pahlka i ojca Karsy. Synyga, który nie dokona³ w ¿yciu niczego, który pas³ konie w swej dolinie i ani razu nie wypuœci³ siê na nieprzyjacielskie ziemie. Synyga, który by³ najwiêksz¹ hañb¹ zarówno dla ojca, jak i dla syna. Co prawda, Synyg nieraz broni³ swego stada koni przed rabusiami z innych klanów. Robi³ to dobrze, wykazuj¹c siê honorow¹ walecznoœci¹ i godnymi podziwu umiejêtnoœciami. Tego jednak wymagano od wszystkich, w których ¿y³ach p³ynê³a krew Urydów. Twarz¹ w Skale tego klanu by³ Urugal Utkany, uwa¿any za najgwa³towniejszego z siedmiu bogów. Inne klany mia³y powody, by siê baæ Urydów. Synyg wykaza³ siê te¿ mistrzostwem w nauczaniu jedynego syna tañców walki. Karsa w³ada³ mieczem z krwawego drewna z bieg³oœci¹ znacznie przewy¿szaj¹c¹ jego lata. By³ jednym z najlepszych wojowników w klanie. Urydowie gardzili ³ukami, lecz za to byli mistrzami w³óczni i atlatla, zêbatego dysku i czarnego sznura. Synyg nauczy³ syna znakomicie walczyæ ka¿d¹ z tych broni. Niemniej jednak tego typu szkolenia oczekiwano od ka¿dego ojca z klanu Urydów. Karsa nie znajdowa³ w tym wszystkim powodów do dumy. W koñcu tañce walki by³y tylko przygotowaniem. Chwa³ê przynosi³o to, co nastêpowa³o póŸniej pojedynki, wypady i okrutne wendety. 26
Nie mia³ zamiaru naœladowaæ ojca. Nie bêdzie bezczynny. Pod¹¿y szlakiem dziadka. Dalej ni¿ siê komukolwiek wydawa³o. Zbyt wielka czêœæ s³awy klanu wywodzi³a siê z dalekiej przesz³oœci. Urydowie stali siê zanadto pewni siebie, swej pozycji pierwszych miêdzy Teblorami. Pahlk nieraz mamrota³ pod nosem, gdy koœci bola³y go od starych ran, a wstyd, jaki przynosi³ mu syn, pali³ go szczególnie dotkliwie. Powrót do dawnych zwyczajów. Ja, Karsa Orlong, poprowadzê klan t¹ drog¹. Delum Thord jest ze mn¹. Bairoth Gild równie¿. Wszyscy jesteœmy w pierwszym roku naznaczenia bliznami. Dokonaliœmy pierwszego czynu. Zabiliœmy wrogów. Ukradliœmy konie. Przenieœliœmy kamienie z palenisk Kellydów i Burydów. A teraz, z nastaniem nowego ksiê¿yca, w roku twojego imienia, Urugalu, ruszymy do Srebrnego Jeziora, by zabiæ dzieci, które tam mieszkaj¹. Klêcza³ na polanie, chyl¹c g³owê przed Twarzami w Skale. Wiedzia³, ¿e na obliczu Urugala, wykutym wysoko na œcianie klifu, odbija siê jego gwa³towne pragnienie, a inni bogowie spogl¹daj¹ na m³odego Uryda z zazdroœci¹ i nienawiœci¹. Ka¿dy z nich mia³ bowiem w³asny klan – pomijaj¹c ‘Siballe, która by³a Nieznaleziona – a ¿adne z ich dzieci nie klêka³o przed nimi, by z³o¿yæ tak œmia³e œluby. Karsa podejrzewa³, ¿e samozadowolenie jest plag¹ nêkaj¹c¹ wszystkie klany Teblorów. Mieszkañcy œwiata le¿¹cego za górami nie odwa¿yli siê wkraczaæ na ich tereny. Podobnych prób nie podejmowano ju¿ od dziesiêcioleci. Ziem Teblorów nie odwiedzali goœcie, a oni sami nie spogl¹dali z mrocznym g³odem na tereny le¿¹ce za pograniczem, co przed pokoleniami zdarza³o siê czêsto. Ostatnim mê¿czyzn¹, który dokona³ wypadu na obce terytorium, by³ jego dziadek, który dotar³ a¿ do brzegów Srebrnego Jeziora. Gospodarstwa rolne przycupnê³y tam niczym przegni³e grzyby, a dzieci pierzcha³y przed nim jak myszy. Wtedy by³y tam tylko dwa gospodarstwa, na terenie których sta³o szeœæ budynków. Karsa by³ przekonany, ¿e teraz bêdzie ich wiêcej. Trzy, mo¿e nawet cztery. Nawet rzeŸ Pahlka zblednie wobec tej, której dokonaj¹ Karsa, Delum i Bairoth. Oto moja przysiêga, umi³owany Urugalu. Przyniosê ci wspania³e trofea, jakie nigdy jeszcze nie czerni³y gleby na tej polanie. Byæ mo¿e to wystarczy, by uwolniæ ciê z kamienia, byœ móg³ znowu zst¹piæ miêdzy nas i nieœæ œmieræ naszym wrogom. Tak œlubujê ja, Karsa Orlong, wnuk Pahlka Orlonga. Jeœli w¹tpisz w moje s³owa, Urugalu, dowiedz siê, ¿e wyruszamy dzisiejszej nocy. Zaczniemy podró¿, gdy tylko zajdzie to w³aœnie s³oñce. I gdy tylko s³oñce ka¿dego dnia zrodzi s³oñce nastêpnego, wszystkie one bêd¹ kolejno spogl¹da³y z góry na trzech wojowników z klanu Urydów, którzy poprowadz¹ swe rumaki przez w¹wozy ku 27
nieznanym krainom. Po z gór¹ czterech stuleciach Srebrne Jezioro znowu zadr¿y, s³ysz¹c kroki nadchodz¹cych Teblorów. Karsa uniós³ powoli g³owê, wodz¹c wzrokiem po wyszczerbionej powierzchni urwiska, a¿ wreszcie odnalaz³ bezlitosn¹, zwierzêc¹ twarz Urugala, widoczn¹ miêdzy obliczami jego kuzynów. Czarne otwory oczodo³ów by³y skierowane na Karsê i wojownik mia³ wra¿enie, ¿e dostrzega w nich chciw¹ satysfakcjê. By³ wrêcz tego pewien i zamierza³ powtórzyæ to jako prawdê Delumowi i Bairothowi, a tak¿e Dayliss, albowiem bardzo pragn¹³ us³yszeæ jej b³ogos³awieñstwo, jej zimne s³owa... „Ja, Dayliss, która jeszcze nie znalaz³am nazwiska, b³ogos³awiê ciebie, Karso Orlong, przed tw¹ straszliw¹ wypraw¹. Obyœ zabi³ legion dzieci. Oby twe sny karmi³y siê ich krzykami. Oby ich krew sprawi³a, ¿e zapragniesz jej wiêcej. Oby œcie¿kê twego ¿ycia spowi³y p³omienie. Obyœ wróci³ do mnie z ciê¿arem tysi¹ca œmierci na duszy i wzi¹³ mnie za ¿onê“. Byæ mo¿e rzeczywiœcie pob³ogos³awi go tymi s³owami. To by³by z jej strony pierwszy niezaprzeczalny przejaw zainteresowania Kars¹. Z pewnoœci¹ nie pob³ogos³awi Bairotha. Bawi³a siê tylko z nim, co czêsto zdarza³o siê m³odym, niezamê¿nym kobietom. Rzecz jasna, nie wyjê³a jeszcze z pochwy No¿a Nocy, gdy¿ Bairothowi brakowa³o wyrachowania. Móg³ przeczyæ, jakoby posiada³ tê wadê, by³o jednak jasne, ¿e nie potrafi dowodziæ, a jedynie s³uchaæ. To nie zadowoli Dayliss. Nie, ona bêdzie nale¿a³a do niego, do Karsy, z chwil¹ jego powrotu znad Srebrnego Jeziora. To bêdzie kulminacja jego triumfu. Dla niego, i tylko dla niego, Dayliss wyjmie z pochwy Nó¿ Nocy. „Obyœ zabi³ legion dzieci. Oby œcie¿kê twego ¿ycia spowi³y p³omienie“. Karsa wyprostowa³ siê. Nie by³o wiatru, który szeleœci³by liœæmi otaczaj¹cych polanê brzóz. Powietrze by³o ciê¿kie i nieruchome, nizinne powietrze, które wspiê³o siê w œlad za maszeruj¹cym s³oñcem i teraz, gdy dzieñ ju¿ siê koñczy³, zosta³o uwiêzione na polanie przed Twarzami w Skale. Niby oddech bogów, mia³o wkrótce wnikn¹æ w butwiej¹c¹ glebê. Karsa nie w¹tpi³, ¿e Urugal jest tu obecny, ¿e zbli¿y³ siê do kamiennej powierzchni swej twarzy bardziej ni¿ kiedykolwiek dot¹d. Przyci¹gnê³a go moc œlubowania Karsy, obietnica powrotu chwa³y. Pozostali bogowie równie¿ byli blisko. Beroke Cichy G³os, Kahlb Milcz¹cy £owca, Thenik Strzaskany, Halad Nosz¹cy £ubki, Imroth Okrutna i ‘Siballe Nieznaleziona. Wszyscy oni siê przebudzili i ³aknêli krwi. A ja dopiero wstêpujê na tê œcie¿kê. Niedawno wkroczy³em w osiemdziesi¹ty rok ¿ycia i wreszcie zosta³em prawdziwym wojownikiem. S³ysza³em 28
najdawniejsze s³owa, szepty, o Wybrañcu, który zjednoczy Teblorów, po³¹czy klany w jedno i poprowadzi je na niziny, by rozpocz¹æ wojnê ludu. Owe szepty wyra¿aj¹ obietnicê, a ta nale¿y do mnie. Niewidoczne ptaki oznajmi³y nadejœcie zmierzchu. By³a pora, by st¹d odejœæ. W wiosce czekali na niego Delum i Bairoth. A tak¿e Dayliss, milcz¹ca, lecz wierna s³owom, które mia³ od niej us³yszeæ. Bairoth siê wœcieknie. *** Wyspa ciep³ego powietrza utrzymywa³a siê na polanie jeszcze d³ugo po odejœciu Karsy Orlonga. Z miêkkiej, b³otnistej gleby nie znika³y odciski jego kolan oraz obutych w mokasyny stóp, a na surowe oblicza bogów wci¹¿ pada³ blask opadaj¹cego w dó³ s³oñca, mimo ¿e na sam¹ polanê wype³z³y cienie. Z ziemi wynurzy³o siê siedem postaci. Skórê mia³y pomarszczon¹ i pokryt¹ ciemnobr¹zowymi plamami, miêœnie wyschniête, koœci masywne, a z czerwonych jak ochra w³osów skapywa³y krople czarnej, cuchn¹cej stêchlizn¹ wody. Niektórym przybyszom brakowa³o koñczyn, inni stali na roz³upanych, skruszonych b¹dŸ rozszarpanych nogach. Jeden z nich nie mia³ ¿uchwy, natomiast lew¹ koœæ policzkow¹ i lew¹ po³owê czo³a drugiego sp³aszczy³o potê¿ne uderzenie, które zniszczy³o ga³kê oczn¹. Ka¿dy z siedmiu by³ w jakiœ sposób uszkodzony. Niedoskona³y. Wadliwy. Gdzieœ za skaln¹ œcian¹ kry³a siê szczelnie zawarta jaskinia, która przez wiele stuleci by³a dla nich grobowcem. Okaza³o siê jednak, ¿e uwiêziono ich w nim jedynie tymczasowo. Nikt siê nie spodziewa³, by mogli powróciæ. Byli zbyt uszkodzeni, by móc nadal towarzyszyæ swym kuzynom, zostawiono ich wiêc, zgodnie z obyczajem ich rodzaju. Wyrokiem za przegran¹ by³o porzucenie, unieruchomienie na wieki. Jeœli pora¿ka by³a honorowa, nadal œwiadome szcz¹tki zostawiano pod otwartym niebem, gdzie mia³y widok na œwiat zewnêtrzny i znajdowa³y ukojenie w obserwacji mijaj¹cych eonów. Tych siedmioro nie zachowa³o jednak honoru. Dlatego skazano ich na ciemnoœæ grobowca. Nie czuli z tego powodu goryczy. Mroczny dar pojawi³ siê póŸniej, spoza ich pogr¹¿onego w ciemnoœciach wiêzienia. Razem z nim nadesz³a szansa. Trzeba by³o tylko z³amaæ œluby i przysi¹c wiernoœæ komuœ innemu. Nagrod¹ za to mia³y byæ ponowne narodziny i wolnoœæ. Ich kuzyni oznaczyli miejsce pochówku rzeŸbionymi w skale twarzami. Ka¿da z nich stanowi³a szydercz¹ podobiznê, spogl¹daj¹c¹ na œwiat niewidz¹cymi 29
oczyma. Potem wypowiedzieli imiona winowajców, by dokoñczyæ rytua³u wiêzi. Imiona te po dziœ dzieñ zalega³y w tym miejscu z si³¹ wystarczaj¹c¹, by wypaczyæ umys³y szamanów ludu, który schroni³ siê w tych górach oraz na p³askowy¿u o staro¿ytnej nazwie Laederon. Siedmioro siedzia³o bez s³owa i ruchu na polanie, a wokó³ nich zapada³ mrok. Szeœcioro czeka³o, a¿ przemówi jeden, ale jemu siê nie œpieszy³o. Wolnoœæ dawa³a szalon¹ radoœæ, nawet gdy by³a ograniczona do tej polany. Wkrótce ju¿ skrusz¹ ostatnie ³añcuchy: krótki zasiêg wzroku wyrzeŸbionych w skale oczu. S³u¿ba nowemu panu nios³a ze sob¹ obietnicê podró¿y. Mieli na nowo odkryæ ca³y œwiat i zadaæ œmieræ niezliczonym wrogom. – On jest odpowiedni – odezwa³ siê wreszcie Urual, którego imiê znaczy³o Omsza³a Koœæ i którego Teblorzy znali jako Urugala. Sin’b’alle – Porost Dla Mchu – która by³a ‘Siballe Nieznalezion¹, nie kry³a sceptycyzmu. – Pok³adasz zbyt wielk¹ wiarê w tych upad³ych Teblorach. Teblorach! Oni nic nie wiedz¹. Nawet nie znaj¹ swego prawdziwego imienia. – I ciesz siê, ¿e nie znaj¹ – poradzi³ Ber’ok chrapliwym g³osem, dobiegaj¹cym ze zmia¿d¿onego gard³a. Mia³ skrêcony kark i g³owê skierowan¹ w bok, musia³ wiêc obróciæ ca³e cia³o, by spojrzeæ na skalne urwisko. – Masz zreszt¹ w³asne dzieci, Sin’b’alle, i one s¹ powiernikami prawdy. Jeœli chodzi o pozosta³ych, dla naszych celów lepiej by³oby, gdyby nie przypomnieli sobie zapomnianej historii. Ich ignorancja jest dla nas najlepsz¹ broni¹. – Martwy Jesion mówi prawdê – popar³ go Urual. – Nie uda³oby siê nam tak wypaczyæ ich wiary, gdyby byli œwiadomi swego dziedzictwa. Sin’b’alle wzruszy³a wzgardliwie ramionami. – Ten, który zwie siê Pahlkiem, równie¿ by³... odpowiedni. Twoim zdaniem, Urualu. Wydawa³ siê godnym kandydatem na wodza moich dzieci. A mimo to zawiód³. – Nie z w³asnej winy, lecz z naszej – warkn¹³ Haran’alle. – Byliœmy niecierpliwi, zanadto pewni swych mo¿liwoœci. Zerwanie œlubów ograbi³o nas ze znacznej czêœci mocy... – I co nam da³ w zamian nasz nowy pan, Poro¿e Z Lata? – zapyta³ Thek Ist. – Tylko w¹t³¹ stru¿kê. – A czego siê spodziewa³eœ? – skontrowa³ cicho Urual. – Dopiero wraca do si³ po swych przejœciach, tak samo jak my. – Wierzysz wiêc, Omsza³a Koœci, ¿e ten wnuk Pahlka utoruje nam drogê ku wolnoœci? – odezwa³a siê Emroth. Jej g³os by³ g³adki jak jedwab. – Wierzê. 30
– A jeœli znowu spotka nas rozczarowanie? – Zaczniemy od nowa. Z dzieckiem Bairotha w macicy Dayliss. – Kolejne stulecie czekania! – syknê³a Emroth. – Niech szlag trafi tych d³ugowiecznych Teblorów! – Sto lat to nic... – Nic, a zarazem wszystko, Omsza³a Koœci! Doskonale wiesz, co mam na myœli. Urual przyjrza³ siê kobiecie, któr¹ trafnie zwano Zêbatym Szkieletem. Przypomnia³ sobie jej jednopochwycon¹ postaæ, której g³ód by³ niezaprzeczaln¹ przyczyn¹ ich pradawnej pora¿ki. – Powróci³ rok mojego imienia – oznajmi³. – Kto spoœród nas zaprowadzi³ teblorski klan po naszej œcie¿ce tak daleko, jak ja? Ty, Zêbaty Szkielecie? Porost Dla Mchu? Noga Z W³óczni? Nikt siê nie odezwa³. Wreszcie z ust Martwego Jesiona wydoby³ siê dŸwiêk, który mo¿na by³o uznaæ za œmiech. – Jesteœmy cisi jak Czerwony Mech. Droga przed nami siê otworzy. Tak obieca³ nasz nowy pan. Jego moc powraca. Wybrany przez Uruala wojownik ju¿ w tej chwili prowadzi w swym ³añcuchu zabójcy dwadzieœcia dusz. I to teblorskich. Pamiêtajcie te¿, ¿e Pahlk wyruszy³ w drogê sam, a Karsa bêdzie mia³ za towarzyszy dwóch straszliwych wojowników. Gdyby zgin¹³, zostanie jeszcze Bairoth albo Delum. – Bairoth jest stanowczo za sprytny – warknê³a Emroth. – Przypomina syna Pahlka, swego wuja. Co gorsza, jego ambicje dotycz¹ tylko w³asnej osoby. Udaje, ¿e pod¹¿a za Kars¹, ale w rzeczywistoœci trzyma rêkê na jego plecach. – A ja z kolei na jego – wyszepta³ Urual. – Zapada ju¿ noc. Musimy wróciæ do grobowca. – Pradawny wojownik odwróci³ siê. – Zêbaty Szkielecie, trzymaj siê blisko dziecka w macicy Dayliss. – W³aœnie w tej chwili karmiê j¹ piersi¹ – oznajmi³a Emroth. – To dziewczynka? – Tylko w ciele. To, co ukszta³tujê w jej wnêtrzu, nie bêdzie dziewczynk¹ ani dzieckiem. – Znakomicie. Siedem postaci wróci³o do ziemi, gdy tylko na niebie rozb³ys³y pierwsze gwiazdy. Rozb³ys³y i spojrza³y na polanê, na której nie by³o bogów. Na której nigdy nie by³o ¿adnych bogów. *** 31
Wioska le¿a³a na kamienistym brzegu rzeki nosz¹cej nazwê Laderii. Jej rw¹cy, lodowaty nurt sp³ywa³ z gór, rzeŸbi¹c g³êbok¹ dolinê, która przecina³a iglasty bór, a potem kierowa³ siê ku jakiemuœ odleg³emu morzu. Budynki mia³y podwaliny z g³azów, a œciany z grubo ciosanych cedrów. Ich zaokr¹glone, kryte grub¹ strzech¹ dachy porasta³ mech. Wzd³u¿ brzegów ustawiono stojaki, na których pe³no by³o susz¹cych siê, pokrajanych w paski ryb. Za w¹sk¹ zas³on¹ lasu kry³y siê polany, które wyr¹bano, by stworzyæ pastwiska dla koni. Przez podnosz¹c¹ siê miêdzy drzewami mg³ê mo¿na ju¿ by³o wypatrzyæ migotliwy blask ognisk. Karsa dotar³ do domu ojca, mijaj¹c oko³o tuzina koni, które sta³y na polanie, spokojnie i bezg³oœnie. Jedyne zagro¿enie dla nich stanowili rabusie, gdy¿ te olbrzymie zwierzêta hodowano na zabójców i górskie wilki dawno ju¿ nauczy³y siê ich unikaæ. Od czasu do czasu z gór schodzi³ niedŸwiedŸ o rdzawej kryzie, ale dzia³o siê to na ogó³ w okresie tar³a ³ososi i bestie nie by³y wtedy zainteresowane rzucaniem wyzwania koniom, psom z wioski ani jej nieustraszonym wojownikom. Synyg przebywa³ w korralu s³u¿¹cym do tresury. Czesa³ Havoka, swojego najlepszego rumaka. Zbli¿aj¹c siê Karsa wyczuwa³ ciep³o cia³a zwierzêcia, choæ by³o ono jedynie czarn¹ plam¹ w ciemnoœci. – Czerwonooki nadal pozostaje na swobodzie – warkn¹³ Karsa. – Czy nie chcesz nic zrobiæ dla syna? Jego ojciec nie przestawa³ czesaæ Havoka. – Czerwonooki jest za m³ody na tak d³ug¹ podró¿. Jak ju¿ mówi³em... – Ale to mój koñ i pojadê na nim. – Nie. Brak mu niezale¿noœci i nie towarzyszy³ jeszcze wierzchowcom Bairotha i Deluma. Bêdziesz jak cierñ dla jego nerwów. – Mam wiêc iœæ na piechotê? – Dam ci Havoka, synu. Noc¹ trochê go rozrusza³em i nie zdj¹³em mu uzdy. IdŸ po ekwipunek, nim koñ zanadto ostygnie. Karsa milcza³. Prawdê mówi¹c, by³ zdumiony. Odwróci³ siê i ruszy³ w stronê domu. Ojciec zawiesi³ jego sakwê na belce kalenicy obok drzwi, ¿eby nie przemok³a. Obok niej wisia³ na szelkach miecz z krwawego drewna. Naoliwiono go, a na szerokiej klindze namalowano œwie¿¹ farb¹ god³o wojenne Urydów. Karsa wzi¹³ orê¿ i za³o¿y³ szelki, tak by opleciona skór¹ rêkojeœæ oburêcznego miecza stercza³a mu nad lewym barkiem. Sakwa pojedzie na k³êbie Havoka, przytroczona do pasa strzemion, choæ wiêksz¹ czêœæ ciê¿aru bêd¹ dŸwiga³y kolana Karsy. W sk³ad teblorskiego rzêdu dla konia nie wchodzi³o siod³o. Wojownik jecha³ na oklep, z nogami w wysokich strzemionach, tak ¿e wiêksza czêœæ jego ciê¿aru 32
spoczywa³a tu¿ za k³êbem wierzchowca. Wœród pochodz¹cych z nizin ³upów by³y siod³a, lecz gdy za³o¿ono je mniejszym nizinnym koniom, okaza³o siê, ¿e przenosz¹ ciê¿ar jeŸdŸca znacznie do ty³u. Prawdziwy rumak powinien mieæ zad swobodny, by móc wykonywaæ szybkie kopniêcia. Co wiêcej, wojownik musia³ os³aniaæ szyjê i g³owê wierzchowca mieczem, a jeœli zasz³a taka potrzeba, równie¿ chronionymi przez naramienniki przedramionami. Karsa wróci³ do oczekuj¹cego przy Havoku ojca. – Bairoth i Delum czekaj¹ na ciebie u brodu – oznajmi³ Synyg. – A Dayliss? – Dayliss pob³ogos³awi³a Bairotha, gdy tylko poszed³eœ do Twarzy w Skale – odpowiedzia³ Synyg pozbawionym wyrazu g³osem. Karsa nie widzia³ jego ukrytej w mroku twarzy. – Bairotha? – Tak. – Chyba Ÿle j¹ oceni³em – przyzna³ Karsa, walcz¹c z nieznanym mu dot¹d uciskiem w gardle. – Nic w tym dziwnego. Przecie¿ jest kobiet¹. – A ty, ojcze? Czy udzielisz mi swego b³ogos³awieñstwa? Synyg wrêczy³ Karsie pojedyncz¹ wodzê i odwróci³ wzrok. – Pahlk ju¿ to uczyni³. Niech to ciê zadowoli. – Pahlk nie jest moim ojcem! Synyg znieruchomia³ w ciemnoœci. Wydawa³o siê, ¿e zastanawia siê przez chwilê. – To prawda, nie jest – przyzna³. – Czyli, ¿e mnie pob³ogos³awisz? – A co w³aœciwie mia³bym pob³ogos³awiæ, synu? Siedmiu Bogów, którzy s¹ fa³szem? Chwa³ê, która jest pusta? Czy ucieszê siê, gdy bêdziesz zabija³ dzieci? Czy uraduj¹ mnie trofea, które przytroczysz sobie do pasa? Mój ojciec, Pahlk, chcia³by odœwie¿yæ blask swej m³odoœci. Osi¹gn¹³ ju¿ ten wiek. Jak brzmia³y s³owa jego b³ogos³awieñstwa, Karso? Czy ¿yczy³ ci, byœ zaæmi³ jego czyny? Nie s¹dzê. Rozwa¿ starannie jego s³owa. Podejrzewam, ¿e przekonasz siê, i¿ s³u¿y³y raczej jemu ni¿ tobie. – „Pahlk, odkrywca œcie¿ki, któr¹ pod¹¿ysz, b³ogos³awi tw¹ podró¿“. Tak brzmia³y jego s³owa. Synyg milcza³ przez moment, a gdy siê odezwa³, syn wyczu³ w tonie jego g³osu cieñ smutnego uœmiechu, którego nie móg³ zobaczyæ. – A nie mówi³em? – Matka by mnie pob³ogos³awi³a – warkn¹³ Karsa. 33
– Taka ju¿ dola matki. Ale uczyni³aby to z ciê¿kim sercem. IdŸ ju¿, synu. Czekaj¹ na ciebie towarzysze. Karsa warkn¹³ ze z³oœci¹ i wskoczy³ na szeroki grzbiet rumaka. Havok odwróci³ g³owê, czuj¹c ciê¿ar nieznanego jeŸdŸca, po czym prychn¹³ donoœnie. – On nie lubi nosiæ gniewu – dobieg³ z mroku g³os Synyga. – Uspokój siê, synu. – Co za po¿ytek z bojowego rumaka, który boi siê gniewu? Havok bêdzie siê musia³ przyzwyczaiæ do nowego pana. Karsa prze³o¿y³ nogê przez koñski grzbiet i szarpniêciem za wodzê zawróci³ zgrabnie wierzchowca. Skin¹³ d³oni¹, w której trzyma³ wodzê, i koñ ruszy³ prowadz¹c¹ do wioski œcie¿k¹. Sta³y przy niej cztery krwawe s³upy, upamiêtniaj¹ce z³o¿one w ofierze rodzeñstwo Karsy. W przeciwieñstwie do innych Synyg niczym nie ozdobi³ rzeŸbionych pali. Wyry³ na nich tylko znaki sk³adaj¹ce siê na imiona trzech synów i jednej córki, których oddano Twarzom w Skale, i rozla³ odrobinê krewniaczej krwi, która nie przetrwa³a pierwszego deszczu. Nie by³o tu warkoczy owiniêtych wokó³ wysokich jak mê¿czyzna s³upów zwieñczonych zszytymi sznurem z jelit pióropuszami. Zwietrza³e drewno pokrywa³y jedynie pn¹cza, a têpe szczyty by³y usmarowane ptasimi odchodami. Karsa uwa¿a³, ¿e jego rodzeñstwo zas³uguje na lepsze upamiêtnienie. Gdy nadejdzie pora ataku, bêdzie pamiêta³ imiona wszystkich czworga, by wykrzykiwaæ je w chwili zabójstwa. Kiedy nadejdzie ów czas, jego g³os stanie siê ich g³osem. Zbyt d³ugo ju¿ cierpieli z powodu ojcowskiego zaniedbania. Œcie¿ka sta³a siê szersza. Z obu stron ogranicza³y j¹ stare pniaki oraz niski ja³owiec. Przed sob¹ widzia³ czerwony blask ogni wioski oraz mroczne, przysadziste, sto¿kowate domostwa spowite k³êbami dymu. Obok jednego z do³ów na ogieñ czeka³y dwie dosiadaj¹ce koni postacie. Trzecia, piesza, sta³a nieco z boku, owiniêta w futra. Dayliss. Pob³ogos³awi³a Bairotha Gilda, a teraz przysz³a siê z nim po¿egnaæ. Karsa podjecha³ do nich, zmuszaj¹c Havoka do zwolnienia kroku. By³ wodzem i zamierza³ daæ wyraz tej prawdzie. W koñcu Bairoth i Delum czekali na niego. I który z nich trzech poszed³ do Twarzy w Skale? Dayliss pob³ogos³awi³a podw³adnego. Czy¿by Karsa otoczy³ siê zbyt wysok¹ barier¹? Taka jednak by³a dola tych, którzy dowodzili. Z pewnoœci¹ to rozumia³a. Jej zachowanie nie mia³o sensu. Bez s³owa zatrzyma³ rumaka przed nimi. Bairoth by³ masywniej zbudowany od Karsy, choæ nie tak wysoki jak on, czy nawet jak Delum. Dawno ju¿ zda³ sobie sprawê, ¿e przypomina niedŸwiedzia, 34
i zacz¹³ œwiadomie naœladowaæ to zwierzê. Zako³ysa³ ramionami, jakby chcia³ je rozluŸniæ przed podró¿¹, i uœmiechn¹³ siê szeroko. – Zaczynasz od œmia³ego czynu, bracie – zagrzmia³ basem. – Ukrad³eœ konia w³asnemu ojcu. – Nie ukrad³em go, Bairoth. Synyg da³ mi Havoka wraz ze swym b³ogos³awieñstwem. – Chyba mamy noc cudów. A czy Urugal wyszed³ ze ska³y, by poca³owaæ ciê w czo³o, Karso Orlong? Dayliss ¿achnê³a siê na te s³owa. – Gdyby rzeczywiœcie zst¹pi³ na ziemiê œmiertelników, zasta³by u swych stóp tylko jednego z naszej trójki. Karsa nie odpowiedzia³ ani s³owem na sarkazm towarzysza. Skierowa³ powoli spojrzenie na Dayliss. – Pob³ogos³awi³aœ Bairotha? Wzruszy³a lekcewa¿¹co ramionami. – ¯al mi, ¿e straci³aœ odwagê – oznajmi³ Karsa. Spojrza³a nañ z nag³¹ furi¹. Wojownik uœmiechn¹³ siê i spojrza³ na Bairotha i Deluma. – „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. Ruszajmy“. Bairoth zignorowa³ te s³owa. Zamiast udzieliæ rytualnej odpowiedzi, warkn¹³: – Nierozs¹dnie post¹pi³eœ, mszcz¹c siê na niej za sw¹ zranion¹ dumê. Gdy wrócimy, Dayliss zostanie moj¹ ¿on¹. Uderzaj¹c j¹, uderzasz mnie. Karsa znieruchomia³. – Ale¿, Bairoth – zacz¹³ cichym, g³adkim g³osem – uderzam, kogo zechcê. Brak odwagi mo¿e siê szerzyæ jak zaraza. Czy jej b³ogos³awieñstwo okaza³o siê dla ciebie kl¹tw¹? Jestem wodzem wojennym. Zachêcam ciê, byœ rzuci³ mi wyzwanie teraz, nim jeszcze opuœcimy dom. Bairoth zgarbi³ siê i pochyli³ do przodu. – To nie brak odwagi – wychrypia³ – powstrzymuje moj¹ rêkê, Karso Orlong... – S³yszê to z radoœci¹. „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. Ruszajmy“. Bairoth skrzywi³ siê, z³y, ¿e mu przerwano. Chcia³ dodaæ coœ jeszcze, ale siê powstrzyma³. Uœmiechn¹³ siê uspokojony, zerkn¹³ na Dayliss i skin¹³ g³ow¹, jakby ³¹czy³a ich jakaœ tajemnica. – „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. ProwadŸ nas, wodzu wojenny, ku chwale“ – zaintonowa³. – „Gwiazdy zataczaj¹ kr¹g. ProwadŸ nas, wodzu wojenny, ku chwale“ – powtórzy³ po nim Delum, który dot¹d przygl¹da³ siê temu wszystkiemu bez s³owa, z pozbawion¹ wyrazu twarz¹. 35
Trzej wojownicy przejechali przez wioskê. Karsa prowadzi³, a dwaj pozostali pod¹¿ali za nim. Starsi plemienia byli przeciwni tej wyprawie, nikt wiêc nie przyszed³ ich po¿egnaæ. Karsa wiedzia³ jednak, ¿e wszyscy s³ysz¹ ciê¿ki, g³uchy têtent kopyt ich rumaków i ¿e pewnego dnia bêd¹ sobie czynili wyrzuty, i¿ nie widzieli ich odjazdu. Bez wzglêdu na wszystko, ¿a³owa³, ¿e nie by³o ¿adnego œwiadka oprócz Dayliss. Nawet Pahlk siê nie pojawi³. Mimo to mam wra¿enie, ¿e ktoœ nas obserwuje. Byæ mo¿e Siedmiu. Urugal wzniós³ siê ku gwiazdom i mknie z pr¹dem ich krêgu, spogl¹daj¹c na nas z góry. Wys³uchaj mnie, Urugalu! Karsa Orlong zabije dla ciebie tysi¹c dzieci! Z³o¿y u twych stóp tysi¹c dusz! Nieopodal jakiœ pies jêkn¹³ przez sen, ale siê nie obudzi³. *** Po pó³nocnej stronie doliny, nad wiosk¹, na samym skraju lasu, sta³o dwudziestu trzech milcz¹cych œwiadków odjazdu Karsy Orlonga, Bairotha Gilda i Deluma Thorda. Widmowe postacie rysowa³y siê niewyraŸnie w mroku pod szerokolistnymi drzewami. Czeka³y bez ruchu jeszcze przez d³ugi czas po tym, jak trzej wojownicy zniknêli im z oczu na wschodnim trakcie. W ich ¿y³ach p³ynê³a krew Urydów, lecz zostali z³o¿eni przez plemiê w ofierze. Wszyscy byli spokrewnieni z Kars¹, Bairothem albo Delumem. Ka¿dego z nich w czwartym miesi¹cu ¿ycia oddano Twarzom w Skale. Matki po³o¿y³y ich na polanie o zachodzie s³oñca, ofiarowa³y Siedmiu. Dzieci znika³y przed œwitem. Wszystkie trafia³y w objêcia nowej matki. Stawa³y siê dzieæmi ‘Siballe, ‘Siballe Nieznalezionej, jedynej spoœród Siedmiu, która nie mia³a w³asnego plemienia. Dlatego stworzy³a je dla siebie, tajemne plemiê powsta³e z szeœciu pozosta³ych. Ka¿dego informowa³a o jego pochodzeniu, by zachowali wiêŸ ³¹cz¹c¹ ich z niez³o¿onymi w ofierze krewniakami. Mówi³a im równie¿ o ich szczególnym celu, przeznaczeniu, które nale¿a³o wy³¹cznie do nich. Zwa³a ich Znalezionymi i sami siebie równie¿ znali pod tym mianem, które by³o nazw¹ ich ukrytego plemienia. Mieszkali w ukryciu poœród kuzynów. Nikt w szeœciu plemionach nawet sobie nie wyobra¿a³, ¿e mog¹ istnieæ. Wiedzieli, ¿e niektórzy mog¹ coœ podejrzewaæ, ale na podejrzeniach siê koñczy³o. Mê¿czyŸni tacy, jak Synyg, ojciec Karsy, który traktowa³ ¿a³obne krwawe s³upy z obojêtnoœci¹ albo wrêcz wzgard¹, z regu³y nie stanowili powa¿nego zagro¿enia, niekiedy jednak ryzyko by³o realne i konieczne stawa³y siê drastyczne kroki. Tak by³o w przypadku matki Karsy. 36
Dwudziestu trzech Znalezionych, którzy obserwowali pocz¹tek podró¿y wojowników ukryci miêdzy drzewami, by³o braæmi i siostrami Karsy, Bairotha albo Deluma, lecz jednoczeœnie byli dla nich obcy, choæ w tej chwili ów szczegó³ wydawa³ siê ma³o istotny. – Jeden powróci – zapowiedzia³ najstarszy brat Bairotha. BliŸniacza siostra Deluma w odpowiedzi wzruszy³a ramionami. – Bêdziemy wiêc czekali na jego powrót – stwierdzi³a. – Zaiste, bêdziemy. Wszyscy Znalezieni mieli jeszcze jedn¹ wspóln¹ cechê. ‘Siballe naznacza³a swe dzieci straszliw¹ blizn¹, zrywaj¹c cia³o i miêœnie po lewej stronie od skroni a¿ po ¿uchwê. Uszkodzone w ten sposób twarze mia³y znacznie zmniejszon¹ zdolnoœæ wyra¿ania uczuæ; ich lewe po³owy na zawsze zamar³y w grymasie przypominaj¹cym wyraz permanentnej trwogi. Z jakiegoœ dziwnego powodu owo fizyczne uszkodzenie pozbawia³o równie¿ intonacji ich g³osy – albo mo¿e to bezbarwny g³os ‘Siballe odciska³ na nich swój wp³yw. Pozbawione intonacji s³owa nadziei nawet dla ich uszu brzmia³y fa³szywie. Wystarczy³o to, by uciszyæ tego, który przemówi³. Jeden powróci. Byæ mo¿e. *** Drzwi otworzy³y siê nagle za plecami Synyga, który nie przesta³ mieszaæ gotuj¹cego siê nad ogniem gulaszu. Us³ysza³ cichy charkot, pow³óczenie nog¹, stukot laski uderzaj¹cej o framugê. Potem pad³o ochryp³e, pe³ne wyrzutu pytanie: – Czy pob³ogos³awi³eœ syna? – Da³em mu Havoka, ojcze. – Dlaczego? Pahlk zdo³a³ w jakiœ sposób nasyciæ to jedno s³owo wzgard¹, niesmakiem i podejrzliwoœci¹ jednoczeœnie. Synyg nadal siê nie odwraca³. S³ucha³, jak jego ojciec wlecze siê ze straszliwym wysi³kiem ku krzes³u stoj¹cemu najbli¿ej paleniska. – Havok zas³ugiwa³ na ostatni¹ walkê, a wiedzia³em, ¿e ja mu jej nie dam. – Tak jak myœla³em. – Pahlk usiad³ ze stêkniêciem na krzeœle. – Zrobi³eœ to dla konia, nie dla syna. – Mo¿e coœ zjesz? – zapyta³ Synyg. – Nie odmówiê ci tego gestu. 37
Synyg pozwoli³ sobie na gorzki uœmieszek. Wyj¹³ drug¹ miskê i postawi³ j¹ obok swojej. – On zrówna³by z ziemi¹ górê, ¿ebyœ tylko ruszy³ siê ze swego siennika – warkn¹³ Pahlk. – Tego, co robi, nie robi dla mnie, ojcze, tylko dla ciebie. – Uwa¿a, ¿e wy³¹cznie najwiêksza mo¿liwa chwa³a pozwoli mu osi¹gn¹æ to, co konieczne. Zmazaæ hañbê, któr¹ jesteœ ty, Synygu. Jesteœ kar³owatym krzewem, który wyrós³ miêdzy dwoma potê¿nymi drzewami, dzieckiem jednego, a ojcem drugiego z nich. Dlatego w³aœnie wyci¹ga³ rêkê do mnie. Czy gryziesz siê i zamartwiasz w cieniu miêdzy Kars¹ a mn¹? No có¿, wybór zawsze nale¿a³ do ciebie. Synyg nape³ni³ obie miski i wyprostowa³ siê, by jedn¹ wrêczyæ ojcu. – Blizna, któr¹ zaros³a stara rana, nic nie czuje – stwierdzi³. – Nieczu³oœæ nie jest cnot¹. Synyg usiad³ z uœmiechem na drugim krzeœle. – Opowiedz mi jak¹œ historiê, ojcze, tak jak robi³eœ to kiedyœ. W dniach po twoim triumfie. Raz jeszcze opowiedz mi o dzieciach, które zabi³eœ. O kobietach, które powali³eœ. O p³on¹cych domostwach, ryku byd³a i beczeniu owiec gin¹cych w p³omieniach. Chcê znowu ujrzeæ w twych oczach odbicie tego ognia. Rozpal go na nowo, ojcze. – Synu, gdy wspominasz tamte dni, s³yszê tylko tê cholern¹ babê. – Jedz, ojcze, bo inaczej obrazisz mnie i mój dom. – Zjem. – Zawsze by³eœ sumiennym goœciem. – Nie inaczej. Obaj mê¿czyŸni nie powiedzieli ju¿ ani s³owa, dopóki nie skoñczyli posi³ku. Potem Synyg odstawi³ miskê. Wsta³, uniós³ naczynie, z którego jad³ Pahlk, odwróci³ siê i cisn¹³ je w ogieñ. Jego ojciec wyba³uszy³ oczy. Synyg przeszy³ go groŸnym spojrzeniem. – ¯aden z nas nie do¿yje chwili powrotu Karsy. £¹cz¹cy nas most zosta³ zerwany. Jeœli jeszcze kiedyœ przyjdziesz do mych drzwi, zabijê ciê, ojcze. Wyci¹gn¹³ rêce, podniós³ Pahlka na nogi, pchn¹³ prychaj¹cego ze z³oœci¹ starca ku drzwiom i bezceremonialnie wyrzuci³ go na dwór. Laska pofrunê³a w œlad za nim. *** Wêdrowali starym szlakiem, który bieg³ równolegle do grzbietu gór. Tu i ówdzie blokowa³y go osypiska pozosta³e po dawnych skalnych lawinach, które 38
unios³y ze sob¹ jod³y i cedry ku le¿¹cym ni¿ej dolinom. Na g³azach wyros³y krzewy i szerokolistne drzewa, utrudniaj¹ce przejœcie. Dwa dni i trzy noce drogi przed nimi le¿a³y ziemie Rathydów, a ze wszystkich teblorskich plemion to z Rathydami Urydowie wojowali najczêœciej. Napady i okrutne morderstwa po³¹czy³y oba plemiona motkiem nienawiœci, który ci¹gn¹³ siê ca³e stulecia w przesz³oœæ. Karsa bynajmniej nie zamierza³ przemkn¹æ siê niepostrze¿enie przez tereny nale¿¹ce do Rathydów. Planowa³ utorowaæ sobie krwaw¹ œcie¿kê, pomœciæ prawdziwe i urojone zniewagi, a tak¿e dodaæ do swej kolekcji dwadzieœcia lub wiêcej teblorskich dusz. Œwietnie wiedzia³, ¿e dwaj pod¹¿aj¹cy za nim wojownicy s¹dz¹, i¿ ich podró¿ bêdzie pe³na ukrywania siê i forteli. W koñcu by³o ich tylko trzech. Ale jest z nami Urugal. Nasta³a jego pora. I w jego imiê oznajmimy sw¹ obecnoœæ, znacz¹c j¹ krwi¹. Brutalnie obudzimy szerszenie w ich gnieŸdzie. Rathydowie poznaj¹ imiê Karsy Orlonga i naucz¹ siê go baæ. A po nich równie¿ Sunydowie. Rumaki st¹pa³y ostro¿nie po luŸnym osypisku pozosta³ym po niedawnej skalnej lawinie. Ostatnia zima by³a bardzo œnie¿na. Karsa w ca³ym swym ¿yciu nie widzia³ takich iloœci œniegu. Na d³ugo przed tym, nim Twarze w Skale przebudzi³y siê, by objawiæ starszym w snach i podczas transów, ¿e pokona³y dawne duchy Teblorów i ¿¹daj¹ teraz ho³dów, na d³ugo przed tym, nim zdobywanie nieprzyjacielskich dusz zajê³o pierwsze miejsce wœród aspiracji ich ludu, duchami, które w³ada³y krain¹ i jej mieszkañcami, by³y koœci ze ska³y, cia³o z gleby, w³osy i futro z lasów i ³¹k, a ich oddech by³ zmieniaj¹cym siê z ka¿d¹ por¹ roku wiatrem. Zima przychodzi³a i odchodzi³a, wywo³uj¹c wysoko w górach gwa³towne burze – odbicie wysi³ków tocz¹cych ze sob¹ wieczn¹ wojnê duchów. Lato i zima by³y jak jedno: nieruchome i suche, ale to pierwsze zdradza³o oznaki wyczerpania, natomiast zima przynosi³a ze sob¹ niepewny, lodowaty pokój. Dlatego Teblorzy traktowali lato z sympati¹ nale¿n¹ zmêczonym walk¹ duchom, natomiast zim¹ gardzili za s³aboœæ jej ascendentnych wojowników, gdy¿ iluzja pokoju nie ma ¿adnej wartoœci. Zosta³o jeszcze niespe³na dwadzieœcia dni wiosny. Czêstotliwoœæ i furia nawa³nic s³ab³y. Choæ Twarze w Skale ju¿ przed wiekami unicestwi³y dawne duchy, a im samym up³yw pór roku wydawa³ siê obojêtny, Karsa wyobra¿a³ sobie po cichu, ¿e on i jego dwaj towarzysze s¹ zwiastunami ostatniej burzy. Ich miecze z krwawego drewna stan¹ siê dla niespodziewaj¹cych siê ataku Rathydów i Sunydów echem starodawnego gniewu. Zostawili za sob¹ osypisko. Œcie¿ka schodzi³a zakolami do p³ytkiej doliny. Rozci¹gaj¹ca siê w niej górska ³¹ka lœni³a jasno w blasku popo³udniowego s³oñca. 39
– Powinniœmy rozbiæ obóz na drugim koñcu tej doliny, wodzu wojenny – odezwa³ siê jad¹cy za plecami Karsy Bairoth. – Konie potrzebuj¹ odpoczynku. – Byæ mo¿e twój koñ go potrzebuje, Bairoth – warkn¹³ Karsa. – DŸwigasz na swych koœciach zbyt wiele nocy spêdzonych na ucztowaniu. Mam nadziejê, ¿e ta wyprawa znowu zrobi z ciebie wojownika. Twoje plecy za czêsto ostatnio spoczywa³y na s³omie. Kiedy Dayliss ciê dosiada³a. Bairoth rozeœmia³ siê, lecz nie odpowiedzia³ ani s³owem. – Mój koñ równie¿ potrzebuje odpoczynku, wodzu wojenny – zawo³a³ Delum. – Ta ³¹ka œwietnie siê nadaje na obozowisko. S¹ tu królicze nory. Zastawiê sid³a. Karsa wzruszy³ ramionami. – Widzê, ¿e muszê taszczyæ za sob¹ dwa ciê¿kie ³añcuchy. Og³uszy³y mnie bojowe okrzyki waszych ¿o³¹dków. Niech i tak bêdzie. Rozbijmy obóz. *** Nie mogli paliæ ognisk, zjedli wiêc na surowo z³apane przez Deluma króliki. W dawnych czasach taka uczta by³aby ryzykowna, gdy¿ króliki czêsto przenosi³y choroby – na ogó³ œmiertelne dla Teblorów – które zabija³a tylko wysoka temperatura. Ale od czasu nadejœcia Twarzy w Skale cz³onkowie plemion nie chorowali ju¿ na nic. Co prawda, nadal zdarza³ siê wœród nich ob³êd, lecz takie przypadki nie mia³y nic wspólnego z tym, co jedli albo pili. Starsi t³umaczyli, ¿e brzemiona nak³adane przez Siedmiu okazywa³y siê niekiedy zbyt ciê¿kie. Umys³ musi byæ silny, a si³ê znajdowa³o siê w wierze. Dla s³abego mê¿czyzny, który zna³ zw¹tpienie, regu³y i rytua³y mog³y staæ siê klatk¹, a brak wolnoœci prowadzi³ do szaleñstwa. Usiedli wokó³ wykopanego przez Deluma ma³ego do³ka, do którego wrzucali królicze koœci. Podczas posi³ku nie mówili wiele. Niebo nad ich g³owami traci³o powoli kolor, a gwiazdy zaczê³y zataczaæ swój kr¹g. Karsa s³ucha³ w gêstniej¹cym mroku, jak Bairoth wysysa królicz¹ czaszkê. Zawsze koñczy³ jeœæ ostatni i nigdy nic nie zostawia³. Nastêpnego dnia obgryzie nawet cienk¹ warstwê t³uszczu z wewnêtrznej powierzchni skóry. Wreszcie Bairoth cisn¹³ opró¿nion¹ czaszkê do do³u i usiad³, oblizuj¹c palce. – Zastanawia³em siê nad kwesti¹ czekaj¹cej nas drogi przez ziemie Rathydów i Sunydów – odezwa³ siê Delum. – Nie powinniœmy wêdrowaæ œcie¿kami, na których bêdzie nas mo¿na dostrzec na tle nieba albo nawet go³ej ska³y. Znaczy to, ¿e musimy wybieraæ ni¿ej po³o¿one szlaki, ale te z kolei prowadz¹ bli¿ej obozów. Uwa¿am, ¿e od tej chwili powinniœmy wêdrowaæ noc¹. Bairoth skin¹³ g³ow¹. 40