SIERGIEJ ŁUKJANIENKO
NOWY PATROL
Przełożyła Ewa Skórska
WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2014
Tytuł oryginału: Новый дозор Copyright © 2012 by Siergiej Łukjanienko Copyright for the Polish translation © 2014 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Irek Konior Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-837480-465-3 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
ROZDZIAŁ 1 – Poranne zajście zrelacjonuje Horodecki – rzucił Heser, nie odrywając wzroku od papierów. Wstałem, pochwyciłem współczujące spojrzenie Siemiona i zacząłem: – Dwie godziny temu odprowadzałam na samolot do Nowego Jorku pana Warnesa. Po tym, jak nasz kolega przeszedł odprawę i poszedł kupować alkohol w duty free... – Poszedł pan za nim poza strefę kontroli paszportowej, Horodecki? – zainteresował się Heser, nie podnosząc wzroku. – No tak. – Po co? – Żeby się upewnić, czy wszystko w porządku. – Odchrząknąłem. – I kupić co nieco w duty free... – Co konkretnie? – Dwie butelki whisky. – Jakiej? – Heser oderwał wzrok od stołu. – Szkockiej. Jednosłodowej, dwunastoletniej glenlivet i osiemnastoletniej glenmorangie. Ale to na prezent, jak dla mnie picie osiemnastoletniego whiskacza to już szpanerstwo... – Co to ma być?! – huknął Heser. – Co to za... drobna prywata? – Przepraszam, Borysie Ignatjewiczu – powiedziałem. – Ale pan Warnes pije jak koń, i to nie „Białego konia”, lecz porządne 18
single malt i teraz mam pustki w barku. A jak jutro znów ktoś przyjedzie i każecie mi go podejmować? A moja pensja nie pozwala mi na zakup alkoholu w „Abecadle smaku”. – Dalej – polecił Heser lodowatym tonem. – Usiadłem w barze, żeby się napić piwa. – Od dawna pije pan piwo z rana, Horodecki? – Czwarty dzień. Od chwili przyjazdu Warnesa. Siemion zachichotał. Heser uniósł się i przyjrzał wszystkim obecnym, dziesięciu Innym co najmniej trzeciego stopnia, czy też, jak mawiali weterani, „rangi”. – Na temat sposobu przyjmowania gości porozmawiamy później. A więc pił pan sobie piwko na kaca. Co dalej? – Weszła kobieta z dzieckiem. Dziesięcioletni grubasek płakał i krzyczał, prosząc matkę, żeby nie lecieli, bo samolot się rozbije. Przeskanowałem aurę. Chłopiec okazał się nieinicjowanym Innym Wyższego stopnia, pierwszego albo drugiego. Najwyraźniej jasnowidz, może nawet prorok. W sali nastąpiło poruszenie. – Skąd te śmiałe wnioski? – spytał Heser. – Barwa. Intensywność. Migotanie... – Skoncentrowałem się, wysyłając w przestrzeń to, co ujrzałem. Wszyscy obecni wbili wzrok w pusty punkt nad stołem. Rzecz jasna, nie tworzyłem żadnego obrazu, ale świadomość zawsze znajdzie sobie jakiś punkt w powietrzu. – Załóżmy. – Heser skinął głową. – Ale żeby zaraz prorok... – Jasnowidz jest z definicji pozbawiony możliwości ujrzenia własnego losu, a chłopiec przestraszył się własnej śmierci. To argument na korzyść proroka – odezwała się półgłosem Olga. Heser niechętnie skinął głową. – Dowiedziałem się, czy mamy prawo do ingerencji pierwszego lub drugiego stopnia, żeby uratować cały samolot. Okazało się, że nie, więc wziąłem prawo na piąty poziom i uratowałem chłopca i jego matkę. – Rozsądnie. – Heser chyba się uspokoił. – Bardzo rozsądnie. Chłopiec jest pod kontrolą? 19
Wzruszyłem ramionami. Siemion odchrząknął i powiedział: – Pracujemy nad tym, Borysie Ignatjewiczu. Heser skinął głową i znów spojrzał na mnie. – Coś jeszcze? Zawahałem się. – Wygłosił jeszcze jedną przepowiednię. Mnie osobiście. – Innemu Wyższego stopnia? – uściślił nie wiadomo po co Heser. – Prorok! – rzuciła Olga niemal wesoło. – To rzeczywiście prorok! Skinąłem głową. – Możesz ją wygłosić, Anton? – poprosił Heser, teraz już spokojnie i serdecznie. – Oczywiście. „Nazywa się pan Anton Horodecki, i jest pan Wyższym Jasnym magiem. Ojcem Nadki. Pan... pan nas... pan nas wszystkich...”. – I co dalej? – Dalej mu przerwano. Heser mruknął coś i zabębnił palcami w stół. Czekałem, pozostali również. – Antonie, nie chciałbym wydać się niegrzeczny, ale... jest pan pewien, że picie piwa było pańskim pomysłem? Stropiłem się. Nawet nie obraziłem, tylko stropiłem. Pytanie Innego, czy nie znalazł się pod czyimś wpływem, to poważna sprawa. To tak, jakby... jakby pytać kogoś, jak mu się układa życie intymne. Między bliskimi przyjaciółmi takie pytanie jest dopuszczalne, ale między szefem i podwładnym, i to w obecności współpracowników... No, chyba że niedoświadczony Inny zachowuje się nieadekwatnie, wtedy pytanie: „O czym w ogóle myślałeś?” jest jak najbardziej na miejscu, a i to wyłącznie jako retoryczne. Jednakże zwrócenie się z takim pytaniem do Wyższego Innego... – Borysie Ignatjewiczu – powiedziałem, ze złością zdzierając z siebie wszystkie warstwy ochrony mentalnej. – Zapewne dałem panu podstawy do zadania tego pytania, choć nie mam pojęcia, 20
jak. Według mnie, działałem wyłącznie z własnej woli, ale skoro pan w to wątpi, proszę mnie przeskanować. Rzecz jasna, była to propozycja czysto teoretyczna. Niewinny człowiek, któremu zarzucono, że w czasie wizyty ukradł ze stołu srebrne łyżeczki, proponuje, żeby sprawdzić mu kieszenie... – Dziękuję, Anton, skorzystam z twojej propozycji – odrzekł Heser i wstał. Chwilę później wyłączyłem się. A potem otworzyłem oczy. Między jednym i drugim na pewno upłynęło pięć czy dziesięć minut, ale tego już nie pamiętałem. Teraz leżałem na kanapce w gabinecie Hesera, którą wszyscy ironicznie nazywają „przyczółkiem burzy mózgów”. Olga przytrzymywała moją głowę i była strasznie zła. Naprzeciwko mnie siedział na krześle Heser – on z kolei był bardzo speszony. W gabinecie nie było nikogo więcej. – Czyli co...? Jestem nikczemnym robakiem czy jednak mam jakieś prawa? – spytałem. – Anton, uniżenie proszę cię o wybaczenie – rzekł Heser. – Wszystkich obecnych przeprosił już wcześniej – dodała Olga. – Anton, wybacz staremu durniowi. Usiadłem i potarłem skronie. Głowa nie tyle bolała, ile wydawała się zdumiewająco pusta. – Kim ja jestem? Gdzie jestem? I kim wy jesteście? Ja was nie znam! – wymruczałem. – Antonie, proszę cię, żebyś przyjął moje przeprosiny – powtórzył Heser. – Szefie, skąd myśl, że byłem pod czyimś wpływem? – spytałem. – Nie wydaje ci się dziwne, że po odprowadzeniu gościa nagle usiadłeś, żeby napić się piwa w kiepskiej i drogiej knajpie, choć wiedziałeś, że masz siąść za kierownicą? – Wydaje. Ale tak po prostu wyszło. – A to, że właśnie w chwili, gdy znienacka postanowiłeś posiedzieć na lotnisku, na twoich oczach chłopiec-jasnowidz urządził histerię? 21
– Życie jest pełne zbiegów okoliczności – odparłem filozoficznie. – A to, że samolot szczęśliwie doleciał do Barcelony? Tu mnie miał. – Jak to doleciał? – Zwyczajnie, wyjąc silnikami i machając skrzydłami. Doleciał, wyładował ludzi i godzinę temu wyleciał z powrotem. Pokręciłem głową. – Borysie Ignatjewiczu... Nie jestem jasnowidzem, ale sprawdzając prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia... Chłopiec zaczął krzyczeć o katastrofie, spojrzałem na jego aurę – Inny, nieinicjowany, w spontanicznym wylewie Siły. Zacząłem przeglądać linie realności – samolot miał się rozbić, z prawdopodobieństwem dziewięćdziesięciu ośmiu procent. Może... nie ma przecież absolutnie dokładnych przepowiedni, może zadziałało te dwa procent? – Być może. A jak inaczej można zinterpretować to zdarzenie? – Prowokacja – przyznałem niechętnie. – Chłopaka naładowano Siłą, powieszono na nim fałszywą aurę. Znany chwyt, przecież pan sam... No właśnie. Potem chłopak histeryzuje, ja słyszę jego krzyki, zaczynam sprawdzać prawdopodobieństwo... które również mogło zostać wypaczone. – W celu? – spytał Heser. – Zmuszenia nas do zmarnowania prawa do ingerencji pierwszego stopnia. Samolot nie miał zamiaru spadać, chłopak nic sobą nie reprezentuje, a my jak idioci strzeliliśmy panu Bogu w okno. Heser znacząco uniósł palec. – Ale przecież i tak nie mieliśmy prawa do ingerencji! – zawołałem. – Mieliśmy – burknął Heser. – Mieliśmy i nadal mamy, ale decyzja o tym leży wyłącznie w mojej gestii. Gdybyś zwrócił się bezpośrednio do mnie... zezwoliłbym na nią. – Ach tak... W takim razie wygląda na to, że... A co z chłopakiem? 22
– Prorok – przyznał niechętnie Heser. – O dużej Sile. A na tobie nie ma śladów oddziaływania. Czyli pewnie masz rację. – Ale samolot nie spadł – dorzuciła półgłosem Olga. Zapanowała cisza. – Prorocy nie mogą się mylić. Chłopak jest prorokiem, skoro wygłaszał jasnowidzenia o swoim losie i losie Wyższego Innego. Ale samolot nie spadł, a ty nie ingerowałeś w wydarzenia... – Heser myślał na głos. I wtedy zrozumiałem. – Pan nie sprawdzał tego, czy znalazłem się pod wpływem, czy nie – powiedziałem. – Sprawdzał pan, czy nie uratowałem samolotu sam, bez pozwolenia! – To również. – Heserowi nawet nie drgnęła powieka. – Ale nie chciałem mówić o tym przy współpracownikach. – Wielkie dzięki. – Wstałem i poszedłem do drzwi. Heser zaczekał, aż je otworzę, i dopiero wtedy powiedział: – Muszę powiedzieć, Anton, że bardzo się cieszę. I jestem z ciebie dumny. – Z czego konkretnie? – Z tego, że nie interweniowałeś bez pozwolenia i nie wymyślałeś żadnych ludzkich głupstw w rodzaju telefonów z informacją o bombie w samolocie... Wyszedłem bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Miałem ochotę wrzeszczeć i walić pięścią w ścianę. Ale się powstrzymałem. Zachowałem chłód i opanowanie. Rzeczywiście nie zrobiłem żadnych „ludzkich głupstw”. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Dowiedziałem się, że nie ma legalnej możliwości uratowania dwustu osób, więc uratowałem jednego Innego i jego matkę. Nauka nie poszła w las. Zachowałem się jak prawidłowy Wyższy Inny. I dlatego czułem się podle. – Anton! Odwróciłem się i zobaczyłem doganiającego mnie Siemiona. Wyglądał na lekko speszonego, jak stary przyjaciel, który 23
przypadkiem stał się świadkiem nieprzyjemnej sceny. Ale przyjaźniliśmy się na tyle blisko, że nie musiał udawać, że znalazł się tu przypadkiem. – Myślałem, że dłużej się zejdzie... – wyjaśnił Siemion. – Ale szef zasunął, daj spokój... – Miał rację – przyznałem niechętnie. – To rzeczywiście było dziwne. – Kazali mi porozmawiać z chłopcem, inicjować, umotywować rodzicom jego zajęcia w naszej szkole... standardowa procedura. Chcesz pojechać ze mną? – A co, już znaleźliście? – zainteresowałem się. Sczytałem tylko imiona, nic więcej nie robiłem... – Pewnie, że znaleźliśmy! Dwudziesty pierwszy wiek, Antocha! Zadzwoniliśmy do centrum informacyjnego, spytaliśmy, kto nie stawił się na lot do Barcelony. Minutę później Tolik oddzwonił, podał nazwiska i adresy. Innokientij Grigoriewicz Tołkow, dziesięć i pół roku, mieszka z matką. Wiesz, że w niepełnych rodzinach Inni pojawiają się częściej. – Deprywacja społeczna... – mruknąłem. – Słyszałem wersję, że ojcowie podświadomie wyczuwają, że dziecko jest Innym, dlatego odchodzą. Boją się. Tołkowowie mieszkają niedaleko, na Wodnym Stadionie. Skoczymy? – Nie, Siemion, nie pojadę. – Pokręciłem głową. – Sam świetnie sobie poradzisz. Siemion spojrzał na mnie pytająco. – Wszystko ze mną w porządku – powiedziałem twardo. – Nie bój się, nie jestem w histerii, nie idę się upić i nie planuję odejść z Patrolu. Pojadę na lotnisko, trochę się tam pokręcę. To wszystko jest jakieś dziwne, rozumiesz? Chłopak w oparach proroctwa, samolot, który miał się rozbić i tego nie zrobił. Wszystko jest nie tak! – Heser już wysłał inspekcję do Szeremietiewa – oznajmił Siemion z przekąsem. – Kogo? 24
– Łasa. – Jaasne. – Skinąłem głową, zatrzymując się przy windach i naciskając guzik. – Czyli nie spodziewa się niczego ciekawego. Łas nie był typowym Innym, zaczynając od tego, że pierwotnie nie miał żadnych zdolności i pewnie nigdy by się u niego nie pojawiły. Po prostu kilka lat temu przypadkiem rzucono na niego zaklęcie starożytnej magicznej księgi Fuaran. Wampir Kostia, który był wówczas moim sąsiadem i kumplem, udowodnił, że za pomocą księgi jest w stanie przemieniać ludzi w Innych. Najbardziej zdziwiło mnie nie to, że Łas faktycznie stał się Innym, lecz to, że Jasnym. Wprawdzie nie był łajdakiem, ale miał specyficzne poczucie humoru, a jego poglądy predestynowały go na Ciemnego. Praca w Nocnym Patrolu, którą traktował jak dobry żart, nieszczególnie go zmieniła. Ale Innym był słabym, siódmego, początkowego stopnia, z nieokreślonymi perspektywami dojścia do piątego-szóstego, do czego zresztą wcale się nie rwał. – O, nie mów – nie zgodził się ze mną Siemion. – Heser nie spodziewa się niczego interesującego w strefie magii, skoro byłeś tam i niczego nie zauważyłeś. Jesteś Wyższym... Skrzywiłem się. – Jesteś, jesteś – powiedział serdecznie Siemion. – Brakuje ci doświadczenia, ale nie zdolności. Czyli w tym kierunku nie ma co szukać. Za to Łas spojrzy na wszystko pod innym kątem, z punktu widzenia człowieka jego mózg pracuje w paradoksalny sposób. A nuż coś zauważy? – No to tym bardziej powinniśmy jechać we dwóch – powiedziałem. – A ty leć, inicjuj proroka. – „Proroku, powstań z życiem nowem...”*. – Siemion jako pierwszy wszedł do otwierającej się windy i westchnął. – Jak ja nie lubię proroków i jasnowidzów! Chlapną coś, a potem łazisz * Fragment wiersza A. Puszkina Prorok, w tłumaczeniu M. Korowaja-Metelickiego (wszystkie przypisy tłumaczki).
25
jak głupi i kombinujesz, co mieli na myśli. Czasem takie rzeczy sobie nawymyślasz, a potem się okazuje, że to było głupstwo, w ogóle niewarte uwagi! – Dzięki... Nie przejmuj się, biorę to na luzie. Wielkie rzeczy, prorok! – Pamiętam, był u nas w Piotrogrodzie jeden jasnowidz – podjął ochoczo Siemion. – W tysiąc dziewięćset szesnastym, przed Nowym Rokiem, pytamy go o perspektywy. A on nam na to... *** Zdążyłem przechwycić Łasa na podwórku, właśnie wsiadał do swojej świeżo umytej mazdy. Na mój widok wyraźnie się ucieszył. – Anton, bardzo jesteś zajęty? – No, wiesz... – A nie pojechałbyś ze mną na Szeremietiewo? Borys Ignatjewicz kazał się przejść po twoich śladach, poszukać jakichś dziwnych rzeczy. Przyłączysz się? – Niech ci będzie. – Westchnąłem, siadając na siedzeniu obok kierowcy. – Pojadę, ale wisisz mi przysługę, sam rozumiesz. – Nie ma sprawy! – ucieszył się Łas, odpalając silnik. – A ja zupełnie nie mam czasu, i tak musiałem zmienić plany. – Jakie plany? – zapytałem, gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu. – A takie tam... – Łas speszył się lekko. – Planowałem się dzisiaj ochrzcić. – Że co? – Myślałem, że się przesłyszałem. – Ochrzcić – powtórzył Łas, patrząc na drogę. – To chyba nie jest problem? Możemy przyjąć chrzest? – Kto my? – zapytałem na wszelki wypadek. – Inni! – No pewnie, że możemy – odparłem. – To jakby... sprawy duchowe. Magia magią, a wiara... Łas jakby tylko na to czekał. – No właśnie i ja tak pomyślałem! Diabli wiedzą, jak tam będą patrzeć na to, że się zajmuję magią... Właściwie zawsze byłem 26
agnostykiem, a raczej ekumenistą o szerokim profilu, a tu jakoś tak pomyślałem, że lepiej będzie się ochrzcić, dla pewności. – W „Simpsonach” był taki bohater, który na wszelki wypadek jeszcze obchodził szabat i odmawiał salat. – Nie mogłem sobie darować. – Nie bluźnij – odparł surowo Łas. – Ja mówię poważnie. Nawet wybrałem sobie cerkiew pod Moskwą, bo mówią, że w stolicy wszyscy kapłani są skorumpowani. A na prowincji, wiesz, bliżej Boga. Wczoraj zadzwoniłem, porozmawiałem... znajomi mnie tam rekomendowali. Dzisiaj obiecali ochrzcić, a tu Heser dał mi zadanie... – Jakoś tak szybko... Jesteś w ogóle gotów do przyjęcia tajemnicy chrztu? – No pewnie. – Łas się uśmiechnął. – Kupiłem krzyżyk, Biblię na wszelki wypadek, kilka ikon... – Czekaj, czekaj... – Właśnie wyjechaliśmy na Prospekt Leningradzki i pomknęliśmy na lotnisko. Łas odruchowo nałożył na samochód czar „eskorty” i samochody usuwały się z drogi. Nie wiem, co widzieli kierowcy – pogotowie, jadącą na sygnale policję czy może eskortę rządu, obwieszoną kogutami jak przygłup komórkami, ale z drogi zjeżdżali żwawo. – A wyznanie wiary znasz? – Jakie wyznanie wiary? – Nicejsko-konstantynopolitańskie! – A trzeba? – zaniepokoił się Łas. – Dobra, kapłan ci podpowie. Koszulę do chrztu kupiłeś? – Po co? – No, jak wyjdziesz z chrzcielnicy... – Do chrzcielnicy wkłada się tylko niemowlęta, nawet bym się nie zmieścił! Dorosłych tylko kropią wodą! – Tępaku! Są specjalne chrzcielnice, dla dorosłych. Nazywają się baptysteria. – No to chyba dla baptystów? – Dla wszystkich. Łas zamyślił się, prowadzenie samochodu pod osłoną „eskorty” nie wymagało zbytniego skupienia. 27
– A jeśli tam będą baby? – To już dla ciebie będą nie baby, tylko siostry w Chrystusie! – Łżesz aż się kurzy! – obruszył się Łas. – Weź wyluzuj! Wyjąłem komórkę i po zastanowieniu spytałem: – Któremu z naszych byś zaufał? – W kwestii sfery duchowej? No, Siemionowi... – Może być. – Skinąłem głową, wybrałem numer i włączyłem tryb głośnomówiący. – Tak, Anton? – odezwał się Siemion. – Słuchaj, jesteś ochrzczony? – Jak Rosjanin w moim wieku może być nieochrzczony? Przecież urodziłem się jeszcze za cara. – A teraz jesteś bliski wierze prawosławnej? – No... – Siemion się speszył. – Chodzę do cerkwi... Czasami. – Powiedz, jak się chrzci dorosłych? – Jeśli normalnie, to tak jak dzieci, rozbierasz się i hop do wody, razem z głową, trzykrotnie. – Dzięki. – Rozłączyłem się. – Zrozumiałeś? Tomaszu... szykujący się do tajemnicy... – To co tam jeszcze będzie? – Stajesz twarzą do zachodu, trzy razy spluwasz i mówisz: „Wyrzekam się szatana!”. Łas parsknął śmiechem. – Daj spokój, Anton, nie zalewaj. Co do wody, zgoda, mogłem się mylić, prawdziwy, nieskorumpowany pop nie będzie oszczędzał na wodzie. Ale stawanie twarzą do zachodu, spluwanie... Znowu wybrałem numer Siemiona. – No, no? – spytał zaciekawiony. – Jeszcze jedno: jak odbywa się obrządek wyrzeczenia się szatana w czasie chrztu? – Stajesz twarzą do zachodu, kapłan pyta, czy wyrzekasz się szatana i jego spraw. Trzykrotnie wyrzekasz się na głos i plujesz w stronę zachodu... – Dzięki. – Znów przerwałem połączenie. 28
Łas milczał, mocno ściskając kierownicę i patrząc prosto przed siebie. Przejechaliśmy MKAD. – Są jeszcze jakieś inne trudne momenty? – spytał niemal nieśmiało. – Zanurzenie, wyrzeczenie... – Zaginałem palce. – I punkt trzeci... pamiętaj, że w cerkwi wszystko jest potrójne, przecież Bóg jest w Trójcy jedyny. A więc krok trzeci: wychodzisz z wody i obiegasz cerkiew trzy razy, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. – Nago? – przeraził się Łas. – Bez spodni? – Oczywiście. Jako ten Adam starotestamentowy, bezgrzeszny aż do chwili skosztowania owoców z drzewa wiadomości dobrego i złego. Improwizowałem, ale zabrzmiało to bardzo przekonująco. – No... jeśli to konieczne... – powiedział cicho Łas. – Wejdź do pierwszej lepszej cerkwi – poradziłem. – Nawet skorumpowanej. I kup sobie książeczkę z objaśnieniami. – Jakoś tak głupio pchać się do cerkwi – wyznał Łas. – Nie dość, że nieochrzczony, to w dodatku czarownik. Cholera, może by tak przełożyć ten chrzest? Skoro już trzeba biegać nago wokół cerkwi, to może najpierw pochodzę na siłownię. – No dobra, bieganie wokół cerkwi to nieprawda – zlitowałem się nad nim. – Ale mimo wszystko radziłbym ci potraktować tę sprawę poważniej. – Jakie to wszystko trudne. – Łas westchnął, podjeżdżając do terminalu. – Idziemy do „D”? – Tak, do nowego – potwierdziłem. – No cóż, spróbujemy z bożą pomocą! A jednak zapał neofity jeszcze w nim nie zgasł.