HANNU RAJANIEMI
PRZYCZYNOWY ANIOŁ
PRZEŁOŻYŁ MICHAŁ JAKUSZEWSKI
WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2018
Tytuł oryginału: The Causal Angel Copyright © 2014 by Hannu Rajaniemi Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Elwira Wyszyńska Ilustracja na okładce: Dominik Broniek Opracowanie gra�czne okładki: Jarosław Musiał Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie I ISBN 978-83-7480-880-4 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: Opolgraf S.A.
ROZDZIAŁ 1
ZŁODZIEJ I OSTATNIA BITWA
Ledwie zdążyliśmy minąć orbitę Marsa, gdy Matjek uświadamia sobie prawdę o Narnii i pomaga mi odnaleźć ślad Mieli. – To nie może być koniec! – mówi, unosząc w rękach książkę. To duży, sfatygowany wolumin w �oletowej okładce ozdobionej dużą, przypominającą okrągłe okno ilustracją przedstawiającą starcie dwóch armii. Unosi go w dwóch drobnych rękach czterolatka. Trudno mu utrzymać ten ciężar i po chwili opuszcza z hukiem książkę na stół przede mną. Ostatnia bitwa C.S. Lewisa, zauważam z westchnieniem. To oznacza trudne pytania. W ciągu kilku ostatnich dni w maleńkim głównym wircie naszego statku, Szafy, panował spokój. Stworzyłem go na podstawie snu, o którym opowiedział mi Matjek. To pachnący kadzidłem labirynt wysokich szaf wypełnionych bezładnie ustawionymi książkami wszelkich rozmiarów i kolorów. Obaj z Matjekiem zwykle siadamy za prostym drewnianym stolikiem w małej kawiarence przy wejściu, 13
oświetlonej rozproszonym światłem słońca wpadającym do środka przez okna wystawowe. Na zewnątrz – namalowany dla nas przez wirt na wyimaginowanym szkle – widnieje burzliwy ruch Autostrady, tysiące światłostrug, skałostatków, cichoszy, wiązkolotów i innych jednostek najprzeróżniejszych rodzajów, odbijających się w żaglach słonecznych Szafy jako niezliczone, lśniące odpryski. A gdzieś w tle, w cieniu, niebieskie i srebrne książki zawierające fraktalnie skompresowane umysły ludzi, dżinnów i bogów z Sirr szepczą do siebie szeleszczącymi, papierowymi głosami. Do tej chwili Matjek spokojnie czytał swoją książkę, wspierając podbródek na pięściach. To mi odpowiadało. Byłem zajęty szukaniem śladu Mieli w śmiertelnych krzykach Ziemi. – Nie mogą wszyscy po prostu umrzeć! To niesprawiedliwe! – oburza się chłopiec. Spoglądam na niego, wyjmuję swój jedyny zokijski klejnot Autostrady – dysk ze szmaragdowego kryształu przeszyty mlecznymi żyłkami, prezent od przyjaźnie nastawionego cetamorfa – i obracam go między palcami. – Posłuchaj, Matjeku – mówię. – Chcesz zobaczyć sztuczkę? Chłopiec odpowiada mi pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Jego wzrok jest skupiony i poważny, intensywny błękit oczu kontrastuje z delikatną, okrągłą twarzą. Ten widok przywołuje nieprzyjemne wspomnienia chwili, gdy starsza wersja jego jaźni złapała mnie i rozebrała mój mózg na pojedyncze neurony. Matjek krzyżuje władczo ramiona na piersi. – Nie. Chcę się dowiedzieć, czy jest inne zakończenie. To mi nie odpowiada. Wznoszę oczy ku su�towi. – Zakończenie na ogół jest tylko jedno, Matjeku. Jeśli ta książka ci się nie podoba, dlaczego nie poczytasz innej? Naprawdę nie mam w tej chwili ochoty na taką rozmowę. Moje sługi – rój kognitywnych agentów z otwartego źródła, dalekich potomków szczurów i nicieni – sprawdzają publiczne wirtprzestrzenie 14
Układu w poszukiwaniu dostępnych danych o zniszczeniu Ziemi. Przez moją głowę przepływa stały strumień kwantoprzekazów, zimnych kropel informacji z nawałnicy statków szalejącej za ścianami naszej starożytnej jednostki. A każde z nich jest jak cyknięcie zegara odmierzające czas, który upłynął od zniknięcia Mieli. *** Relacja na żywo z ceresyjskiego próżniowego jastrzębia. Ziarnisty obraz zarejestrowany przez światłoczułą powłokę bakteryjną na skrzydłożaglach słonecznych delikatnego, nierozumnego organizmu kosmicznego, przelatującego w ślad za samicą swego gatunku nieopodal Ziemi. Brak mu szczegółów. Następny. <wirt> z syntetycznego układu kamer zoku Sagan na Ganimedesie. Przekaz publiczny. Serce bije mi szybciej. Całkiem nieźle. Przed moimi oczami rozbłyskuje wielospektralny zbiór danych sprzed kilku dni. Wygląda to tak, jakbym leciał przez zorzę polarną. Wielobarwne ta�e światła przekazują mi bardzo szczegółowy obraz zarówno powierzchni Ziemi, jak i otaczającej ją przestrzeni. Smoki są ciemnymi ranami na wszystkich warstwach, ale w tej chwili mnie nie obchodzą. Jedną myślą przechodzę do chmury technologicznych odpadków w punkcie Lagrange’a L2, gdzie powinna się znajdować Perhonen. Bliżej. – Ale ja chcę wiedzieć – dobiega mnie odległy, natarczywy głos. – Kim był cesarz? Co leżało za morzem? Dlaczego Aslan przestał być lwem? Widok jest wystarczająco szczegółowy, bym mógł zobaczyć czasoprzestrzenny ślad oraz historię każdego syntebiologicznego fragmentu oraz martwego nanosatelity w tym Morzu Sargassowym kosmosu. Perhonen również powinna tam być, ale nigdzie jej nie widzę. Przeklinam pod nosem. – Powiedziałeś brzydkie słowo! 15
Gdzieś daleko Matjek ciągnie mnie za rękaw. To frustrujące. Wszystkie publicznie dostępne dane, które mogę znaleźć, są lekko zniekształcone, nawet te, które zaopatrzono w rzekomo niemożliwe do podrobienia kwantowe znaki wodne zokijskich czujników. To nie ma sensu, chyba że ktoś prowadzi kampanię dezinformacyjną na wielką skalę. Zadaję sobie pytanie, czy nie jest już za późno. Gdzie ona się podziała, do licha? Pocieram powieki i każę sługom przeszukać autostradowe sieci ad hoc, by sprawdzić, czy ktoś jeszcze zauważył to zjawisko. Potem pozwalam, by ich kwantołącza zniknęły w odległym szumie tła. Nagle czuję, że bardzo mi brakuje wywiadowczych gogoli Perhonen. Choć nie aż tak bardzo, jak samego statku. – Dlaczego na końcu wszyscy musieli zobaczyć jego twarz? Ona wiedziałaby, co powiedzieć w takiej sytuacji. – Posłuchaj, Matjeku. Jestem w tej chwili bardzo zajęty. Mam dużo pracy. – Mógłbym ci pomóc. Jestem dobry w pracy. – To sprawy dla dorosłych – odpowiadam ostrożnie. – Chybaby cię znudziły. – Mama zawsze tak mówi, ale kiedyś poszedłem z nią do pracy i było fajnie. Spowodowałem krach na rynku derywatów kwantowych. – Moja praca z pewnością nie jest tak ekscytująca jak praca twojej mamy. Gdy tylko wypowiadam te słowa, uświadamiam sobie, że popełniłem błąd. – Nie wierzę ci. Chcę spróbować! Sięga po mój zokijski klejnot. Unoszę go, obracam w palcach i każę mu zniknąć. – Matjeku, nieładnie zabierać innym zabawki, nie pytając o pozwolenie. Pamiętasz, co ci mówiłem? Co tu robimy? Spuszcza wzrok. – Próbujemy uratować Mieli – mamrocze. 16
– Tak jest. Tę miłą panią ze skrzydłami, która przyszła cię odwiedzić. Dlatego po ciebie wróciłem. Potrzebowałem twojej pomocy. Dlatego obaj lecimy Szafą. Pozwoliłem ci wybrać dla niej nazwę, tak? Kiwa głową. – A przed kim musimy uratować Mieli? – Przed wszystkimi – odpowiada chłopiec. *** Zaopiekuj się nią. Dla mnie. Obiecaj. Tak mi powiedziała Perhonen. Kiedy zaatakowała nas Łowczyni Sobornosti, statek próbował uratować Mieli przez wystrzelenie jej w przestrzeń. Z pewnością wtedy wydawało się, że to dobry pomysł. Problem w tym, że Mieli służyła Sobornosti przez dwie dekady i nosi w głowie gogola jej Założycielki. W Układzie jest zbyt wiele sił, które pragnęłyby dostępu do tego rodzaju informacji. Zwłaszcza teraz. Na przykład Wielka Gra, zoku będące służbą wywiadowczą ich wszystkich. Mogą przemawiać uprzejmie, ale kiedy ją złapią, rozbiorą jej umysł na części jak pomarańczę. Pellegrini, wasiliewy, hsien-ku albo cheny nie będą się tak certolić. Nie wspominając już o tej kompanii najemników, którą zin�ltrowała i zdradziła na Ziemi. Musimy ją odnaleźć, zanim zrobi to ktoś inny. A minęło już kilka standardowych dni. Nawet gdybym wiedział, gdzie ona jest, nie byłoby łatwo do niej dotrzeć. Nasz statek, Szafa, to niewiele więcej niż plątanina węglowych nanorurek ukryta wewnątrz bryłki prymitywnej intelmaterii wielkości wiśni, która posuwa się ku Saturnowi wzdłuż pasowej gałęzi Autostrady, napędzana przypominającymi latawce żaglami słonecznymi. Wykluła się z ważącego trzy tysiące ton pocisku Wanga. Detonowałem pod nim ładunek jądrowy o sile stu pięćdziesięciu kiloton, by uciec z ginącej Ziemi. Fragmenty skorupy, która osłaniała statek, nadal unoszą się wokół nas – trójwymiarowa 17
układanka ze stali i boru oraz witki starego żelu antyprzyśpieszeniowego, ciągnące się za statkiem jak papier toaletowy za otwartym oknem samochodu. To nie jest statek, którym chciałbym się wybrać w szybki wyścig po całym Układzie. Jeśli zaś znajdę Mieli, a ona się dowie, jaki los spotkał Perhonen, poleje się krew. Głównie moja. *** Zaciskam delikatnie dłoń na ramieniu Matjeka. – Zgadza się. Przed wszystkimi. – Ja też chcę jej pomóc. – Wiem. Ale w tej chwili najbardziej jej pomożesz, jeśli będziesz cicho i jeszcze trochę poczytasz. Dasz radę to zrobić? Wydyma usta. – Księżniczka powiedziała, że czekają nas przygody. Nie mówiła, że będziemy musieli tyle pracować. – No cóż, Księżniczka nie jest wszechwiedząca. – Wiem o tym. Dlatego chciałem porozmawiać z tobą. Myślałem, że jesteś moim przyjacielem. Nagle czuję, że pierś wypełnia mi pustka. Przyznaję to z wielką niechęcią, ale zabrałem ze sobą Matjeka z czysto egoistycznych powodów. Jego dżannah było jedynym miejscem, którego smokom Chena nie wolno było tknąć. Nie należy też zapominać o fakcie, że całkiem niedawno byłem gotowy ukraść jego duszę. – Pewnie, że jestem twoim przyjacielem, Matjeku. Co w tej książce tak cię zaniepokoiło? Przeskakuje z nogi na nogę, a potem kieruje na mnie swe niezwykle klarowne oczy. – Czy to miejsce jest jak Narnia? – pyta. – Czy w rzeczywistości obaj nie żyjemy? *** 18