Próba kwiatów Powieść z Nieprzemijającego Miasta Jay Lake
Przełożył Robert Waliś
Wydawnictwo MAG Warszawa 20
Tytuł oryginału: Trial of Flowers Copyright © 2006 by Jay Lake Copyright for the Polish translation © 20 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Paweł Matuszek Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Irek Konior Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 2 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 34 743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Warszawa 20 Wydanie I ISBN 978-83-7480-208-6 Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 9, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 23 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Dla Gene’a ’’a Wolfe’’a, który jako pierwszy dał mi magię, Deborah Layne, która pomogła mi ponownie ją odkryć, oraz Tami Gierloff, która ją podtrzymuje.
Podziękowania Chciałbym podziękować Forrestowi Aguirre, który ponosi winę za to wszystko. Dziękuję także Jasonowi Williamsowi, Jeremy’emu Lassenowi i Jennifer Jackson za umożliwienie mi napisania tej książki, jak również czytelnikom: Sarah Bryant, J.B. Kim i Ruth Nestvold, a zwłaszcza Danielowi Spectorowi i Kelly Beuhler za pomoc przy stworzeniu zarówno powieści, jak i mapy. Dziękuję także Marty’emu Halpernowi za adiustację. Przede wszystkim zaś dziękuję Tami Gierloff, która wytrzymała ze mną, kiedy pisałem niniejszą książkę, oraz czytała mi ją linijka po linijce, gdy najbardziej tego potrzebowałem.
I Jesień Nieprzemijającego Miasta
Jason zarządca Lipy rosnące wzdłuż alei Stawowej płonęły, wypełniając bezksiężycową noc światłem i cieniami. Kolejne drzewa wybuchały, gdy krążące w nich soki zaczynały wrzeć, a towarzyszący temu huk sprawiał, że konie w stajniach przy bocznych uliczkach rżały z przerażenia. Ostry dym gryzł Jasona w oczy, gdy płonące kawałki kory i trocin wznosiły się wirując w ciemne jesienne niebo. Ognia nie podłożyła ludzka ręka ani nie rozpaliła wściekła klątwa. Drzewa zapłonęły samoistnie. Jason wiedział, że ten widok powinien w nim wzbudzić lęk, jednak noumenalne, a przynajmniej dziwaczne zjawiska ostatnio stały się aż nazbyt powszechne. Gdy eksplozje ustały, służący i robotnicy przystąpili do wygaszania pogorzeliska. Niczego więcej nie można się było tutaj dowiedzieć. Nikt nie wiedział więcej od niego, więc Jason zawrócił ku rzece i domowi. Obecnie wszyscy zachowywali ostrożność. Nawet on, mimo dopiero niespełna trzydziestu lat, czuł na swoich barkach ciężar miasta. Jego ojciec nie pozostawił po sobie żadnego dziedzictwa, nie licząc problemów, bólu i butelek dusz dawno temu rozsianych po Nieprzemijającym Mieście. Jason znalazł sens w kontynuowaniu pracy swego mistrza, który chronił miasto przed tajemnymi wojnami noumenalnego świata. Jednak obawiał się, że w tym roku to zadanie go przerośnie. Idąc bawił się srebrnym obolem, wyjętym z kieszeni. Znajome oblicze, które poczuł pod palcami, przypominało jego mistrza – Ignatiusa z Czerwonej Wieży, Drugiego 11
Doradcę w Wewnętrznej Izbie Zgromadzenia Obywateli. Podczas gdy Jason zajmował się głównie handlem, Ignatius znał tajemnice noumenalnego świata, był doktorem filozofii w Hermetycznych Zakonach. Łączyła ich głęboka i skomplikowana relacja, która korzeniami sięgała upadku ojca Jasona. Karzeł czekał na Jasona na skrzyżowaniu alei Stawowej ze Srebrną. Miał usta naznaczone starymi otworami po szwach, rozgorączkowane spojrzenie i ciężkie krępe ciało chwiejnie opierające się na zdeformowanych nogach typowych dla jego ludu. W Nieprzemijającym Mieście mieszkało, przynajmniej kiedyś, tysiące karłów. Spędzały dzieciństwo w zamkniętych skrzyniach, które nie tylko pozwalały odpowiednio uformować ich nogi i tułowia, ale także umożliwiały zdobycie solidnego wykształcenia, czyniąc z nich uważnych uczniów. Zgodnie z tradycją karły pracowały na stanowiskach urzędniczych bądź w branży handlowej. Jason rozumiał to aż za dobrze. Po katastrofalnym załamaniu się rodzinnej fortuny spędził ostatnie, najtrudniejsze lata dzieciństwa pod opieką agenta swojego ojca, niejakiego Bidżaza karła. Był to dziwny okres, podczas którego poznał wiele zwyczajów i rytuałów miejskich karłów, wliczając w to mowę palców. Zapłacił wysoką cenę za tę kuratelę. Bidżaz zaszył Jasonowi usta, co stanowiło perwersyjne odbicie karlich obyczajów. Podczas bezkresnych nocy spędzanych przy igle i świecy Jason odkrył zamiłowanie do bólu, początkowo w sobie, a w końcu także w innych. Ostatecznie on i agent ojca rozstali się nieobciążeni przyjaźnią. Jason powędrował własną drogą, wplątując się w dziwną historię butelek dusz, która uczyniła go służącym Ignatiusa i skierowała ku wyższym celom niż pieniądze czy rozpusta. Stary karzeł również poświęcił się nowym wyzwaniom 12
i teraz zajmował wysokie stanowiska w radach swojego ludu, występując w imieniu frakcji Zaszytych przed Wewnętrzną Izbą i Obywatelami. Onezyfor, karzeł, który czekał na Jasona, był przywódcą stojącym w opozycji do Bidżaza i Zaszytych. Rozcięci stanowili ruch wyzwolenia karłów, który po raz pierwszy zagościł na wybrukowanych ulicach miasta podczas wilgotnych i upalnych dni ostatniego lata. Gdy nastała jesień, przywódca Rozciętych odszukał Jasona, który choćby z tego powodu był skłonny poprzeć jego sprawę. – Zarządco – odezwał się Onezyfor. Rozcięci nie używali mowy palców. Wśród buntowników stanowiło to powód do dumy. Także jego głos brzmiał inaczej, był pozbawiony gwiżdżącej nuty słyszalnej w mowie tradycyjnych karłów. Usta Zaszytych, ciasno zasznurowane wokół niewielkiego otworu pozostawionego w celu odżywiania się oraz mówienia, zawsze sprawiały wrażenie gotowych do bolesnego pocałunku. – Onezyforze. – Jason skinął głową, zatrzymując się pod czarnym żelaznym słupem gazowej latarni, gdzie czekał na niego karzeł. – Wyszedłeś podziwiać gorejące drzewa? Karzeł prychnął. – Nie obchodzi mnie, co bogacze na wzgórzach robią ze swoją okolicą. – Zapewne. A więc co cię sprowadza do eleganckich dzielnic? Od końca lata Rozcięci nieprzerwanie wysyłali karły i karlice barkami na południe do Portu Buntowników i dalej. Uciekali, podobnie jak rubinowopióre papugi z Parku Imperatrix. Miasto było w tarapatach. Wiedzieli o tym nawet umarli. – Czy w ostatnich dniach odzywał się do ciebie Ignatius? 13
Jason był zaskoczony. Agitator Rozciętych zazwyczaj prawił mu kazania dotyczące miejskiej polityki bądź przekazywał wieści o tym, co się dzieje pod ziemią i za zamkniętymi drzwiami. To była informacyjna gra, wymiana plotek i pobożnych życzeń. Jason między innymi ostrzegł Rozciętych przed Edyktem o Formowaniu Młodzieży, dzięki czemu większość sal, w których trzymano dzieci w skrzyniach, była pusta, gdy wtargnęli do nich komornicy sądowi Administratora. To zapewniło Jasonowi wdzięczność wielu karłów, nie tylko związanych z ruchem, zaś Onezyfor rewanżował się cennymi informacjami. Jednak Ignatius był zmartwieniem Jasona, a nie Rozciętych. Ostrożnie, pomyślał Jason. Tutaj płonie coś więcej niż drzewa. – Ignatius jest zajęty swoją pracą. – Bardzo możliwe. A jednak na twoim miejscu bym go odszukał. – Słuszna uwaga, panie karle. Onezyfor odwrócił się i chwiejnie powędrował w dół wzgórza, zmierzając w kierunku rzeki Saltus. Przed nim światła gazowych latarni przeszywały ciemność. Jason dostosował się do tempa karła, czekając, co jeszcze powie jego rozmówca. Myślami krążył wokół losów Ignatiusa. – To nadal nasz dom – wymamrotał karzeł. – Mimo że go opuszczamy. – Wiesz, że Obywatele obiecali chronić twój lud. – Ignatius wymusił tę obietnicę na Pierwszym Doradcy w obliczu nieprzemyślanego Edyktu o Formowaniu Młodzieży. Onezyfor splunął. – Akurat. Zbyt wiele nas czeka. Wszyscy wiedzą o maszerujących armiach, które chcą nas spalić. Cienie miały kolor 14
krwi na długo przed opustoszeniem Ostrego Tronu. Tak wygląda życie w tym mieście. Ale teraz... śnieg wypełni Wielką Salę Zgromadzenia zanim lipy ponownie się zazielenią. Ochrona Obywateli znaczy tyle co pierdnięcie w rzece. – Miasto ocaleje. – Jason chciał w to wierzyć. Według tradycji Nieprzemijające Miasto nigdy nie zostało podbite przez zewnętrznych wrogów. – Może jego mury, które będą broniły dostępu do dymu i popiołów. – Onezyfor ponownie się zatrzymał i podniósł wzrok, spoglądając Jasonowi w oczy. – Dlaczego zostajesz? – To nadal mój dom. – Duchy, wspomnienia, jedyne miejsce, jakie zna. Tutaj umarł jego ojciec, a Jason spędził całe życie. Kiedy akurat nie wykonywał potajemnych zadań dla Ignatiusa, kierował handlowym magazynem na Nabrzeżu Jesiotrów i nigdy nie opuścił murów miasta. – Nie mam dokąd pójść. – Na tym polega różnica między nami. Ja znam takie miejsce. – Karzeł pokręcił głową i podreptał uliczką. – A więc dlaczego wciąż tu jesteś? – spytał Jason pustych cieni. Kilka przecznic za nim opieszała lipa wybuchła przy wtórze trzasku przypominającego drewniany grzmot. *** Miasto jest jest. Tak brzmiały słowa miasta, motto umieszczone na najstarszych monetach wygrzebywanych z zapomnianych, otoczonych lasem kurhanów, które otwierano podczas prac wykopaliskowych. To samo zdanie wyrzeźbiono na nadprożach Bramy Rzecznej i Bramy Mydlanej, a także wyszyto na jedwabnych, wysadzanych klejnotami transparentach wiszących w siedzibie Zgromadzenia Obywateli, aby szlachetne 15
osobistości od czasu do czasu mogły oderwać się od harówki i przypomnieć sobie, czyje losy trzymają w rękach. Jason jednak od niedawna rozważał prawdziwość słów „miasto było”. Tego ranka wędrował wzdłuż wschodniej ściany miasta, gdzie zmiana z czasu teraźniejszego na przeszły najbardziej rzucała się w oczy. Ten ciąg rozgałęziających się i rozsypujących kamiennych murów stanowił punkt miasta najbardziej oddalony od nadrzecznych okolic, w których najczęściej przebywał. Pojawił się tutaj, by doglądać miejskich zabezpieczeń w imieniu Ignatiusa z Czerwonej Wieży, który, jak poprzedniego wieczoru zauważył Onezyfor, uparcie pozostawał nieobecny – nie odpowiadał na listy Jasona, ani na jego coraz bardziej naglące dociekania. A może zniknął. Jason wolałby, aby Rozcięty karzeł nie dopytywał się o miejsce pobytu jego mistrza. Pozwolił sobie na przypływ słodkiego gniewu. Odkąd rozpoczął służbę u Ignatiusa, zaniedbał swoją tajemną salę zabaw ukrytą pod magazynem, wyposażoną w dyby do chłosty i ruszty do piętnowania. Nigdy jednak nie zapominał o tych rozrywkach, praktycznie jedynej dostępnej mu pozostałości po szlachetnym urodzeniu. Nadal potrafił i lubił zadawać ból, przynajmniej w salach wyobraźni. – Zabiję tego karła – wyszeptał. Jego oddech przybierał postać malutkich obłoków wyglądających niczym duchy wypowiadanych słów. Było zimno, zdecydowanie zbyt zimno jak na porę roku, która powinna przynieść owoce w sadach i zmienić kolor liści miejskich drzew na srebrny, czerwony i brązowy. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Jason wiedział o żołnierskiej sztuce równie niewiele co o przekształcaniu kamieni 16
żółciowych w klejnoty. Każda branża ma swoich mistrzów. Jason znał się na pośrednictwie handlowym, potrafił zarobić na opóźnieniu towarów trafiających do doku lub na podziale wynagrodzenia między barkarzem a portowym inspektorem, lecz tego ranka nie czekały na niego listy przewozowe, a jedynie mury, kamienie i stanowiska bojowe. Czyli domena kamieniarzy i dowódców artylerii. Ta część wschodniej ściany stanowiła najwyżej położony punkt miasta. Gdy patrzył w stronę rzeki, Nieprzemijające Miasto przeciągało się i budziło u jego stóp. Ulica Murowa biegła między rzędami zrujnowanych domów. W wielu miejscach pośród wiekowych fundamentów rosła dojrzała złocista kukurydza. Dalej, na starym Placu Apelowym, rozciągał się chaos namiotów, bud i straganów z jedzeniem, które tworzyły rozbrzmiewający gwarem Zielony Targ. Spoglądając na zachód i południe Jason mógł prześledzić bieg alei Melisandy ciągnącej się przez Dzielnicę Świątynną do placu Delatora. Odepchnął od siebie wspomnienie o gorzkim końcu, jaki spotkał jego ojca na karnej platformie na placu, i popatrzył dalej na północ, na drugą stronę rzeki Byczek, gdzie ulica Korkowa wspinała się od nabrzeża aż na szczyt Babcinego Garbu. Tam wznosiła się spiralna Kopuła Dywaniarza zbudowana z czerwonych i żółtych kamieni. Był to najwyższy budynek na tym krańcu miasta i jedyna budowla, która wznosiła się powyżej punktu, w którym stał obecnie. Następnie powiódł wzrokiem wzdłuż linii miasta z powrotem na południe poza plac Delatora i wzdłuż zbocza Nowego Wzgórza do równiny nad rzeką Saltus, gdzie Pałac Wapienny lśnił w blasku wschodzącego słońca. Pomiędzy tymi charakterystycznymi obiektami wznosił się szeroki las wież, dachów i murów obronnych, kominów, ciepłowni 17
i wodociągów, wierzchołków drzew, masztów namiotów i modlitewnych platform. Gdzieś poza polem jego widzenia nieśpiesznie pogrywała orkiestra dęta. Jason słyszał śmiech kobiet, pogwizdywania i okrzyki poganiaczy bydła na targu. Jego nos atakowały wonie potraw gotowanych nad ogniskiem, węglowych pieców, koni, wołów, ścieków, potu, a nawet lekki aromat palonego drewna utrzymujący się od poprzedniego wieczoru, zaś wszystko to spięte klamrą nieuniknionego i nieustającego smrodu rzeki Saltus. Oto Nieprzemijające Miasto. Dom. Z góry było wyraźnie widać, że metropolia z czasem zbiegła się ku środkowi i ścieśniła, odsuwając się od obronnych murów. Nad rzeką panował tłok, lecz obok wiekowych obwarowań rozciągały się zielono-złoto-brązowe pola. Wśród ruin w cieniu wschodniej ściany słowa „miasto jest” ustąpiły miejsca słowom „miasto było”. Jason zwrócił się na wschód, by popatrzeć na walczący o przetrwanie, nieregularnie zabudowany kraj leżący poza zwierzchnictwem Nieprzemijającego Miasta i jego nieistniejącej armii. Różane Wzgórza pięły się ku porannym obłokom odmalowanym blaskiem. Krainę przecinała kręta rzeka Byczek wypływająca z trawiastych równin poza horyzontem. Najeźdźcy mogliby powędrować wzdłuż jej biegu przez nierówne pola uprawne, gęstwiny lasów gospodarczych i rozległe mroczne plantacje dzikiej róży, po krętych drogach i obok kluczących strumieni. Nikt nie przeciwstawiłby się wrogiej armii, oprócz Jasona oraz spóźnionych rolników, którzy właśnie wjeżdżali do miasta wozami pełnymi jaj, ziemniaków i świeżo ubitych świń. 18
– Jak te mury mogą powstrzymać cokolwiek, skoro nie stać na nich doświadczeni ludzie? – spytał cichy głos z dziwnym akcentem znad Morza Słonecznego. Zaskoczony Jason aż poślizgnął się na pokruszonym żwirze zalegającym na szczycie zniszczonego muru. Odwrócił się, rozdrażniony swoją reakcją. – To ty jesteś najemnikiem? – syknął. Nigdy nie kontaktowałby się z takim człowiekiem, gdyby nie potrzeba wynikająca z nieobecności jego mistrza. – Ależ – odrzekł mężczyzna. – Proszę nazywać mnie wolnym jeźdźcem. Był niski, niższy nawet od Jasona, który nigdy nie osiągnął imponującego wzrostu. Miał blade oczy, niemal w kolorze okruchów lodu, osadzone w bladej, gładko ogolonej twarzy, nad którą wyrastały przyprószone srebrem włosy jeszcze jaśniejsze od fryzury Jasona. Mężczyzna był ubrany w ładnie skrojony surdut oraz jasnoniebieskie spodnie, które podkreślały kolor jego oczu. Wydawało się, że nie ma przy sobie broni. – A więc wolny jeździec – odparł Jason. – Ze spółki pana Zimy. Jak się nazywasz? – Enero. My nazywać się Zimowymi Chłopcami. Ale ty nie być Ignatiusem. Jasonowi nie spodobał się ten niski facet, który uważał się za niezwykle niebezpiecznego i łebskiego. Wystarczyłaby godzina albo dwie w jego sali zabaw i żołnierz inaczej by zaśpiewał. Jednak Ignatius umówił się z nim tutaj na dziś rano. – Jestem Jason Zarządca, jego agent. A więc zauważyłeś, to bardzo sprytnie z twojej strony. – Owszem. Płacić mi za spryt. Za to, że być sprytny albo zabójczy. Ty mówić w imieniu Ignatiusa? 19
– Tak. – To było kłamstwo, bezczelne jak sam Enero, jednak Ignatius nie odzywał się od trzech dni. Wiadomości wysłane zeszłej nocy po rozmowie z Onezyforem nie odniosły skutku, podobnie jak poprzednie próby. Co bardzo źle wróżyło. Mistrz Jasona miał wielkie wpływy w mieście i niewykluczone, że był następcą imperatorskiego tronu, który od tak dawna stał spowity cieniem i kurzem, że większość ludzi zapomniała o jego istnieniu. Innymi słowy, był właściwym człowiekiem w czasach, gdy niebezpieczeństwo czyhało ze wszystkich stron. Władze miasta spadały wirując niczym sokół ze złamanym skrzydłem. Zgromadzenie Obywateli dbało jedynie o to, kto runie pierwszy, by pozostali przedstawiciele władzy mogli zatańczyć na jego kościach. Mówiąc w skrócie, czekała ich katastrofa, jeśli Ignatius zniknął na dobre. To, że odszedł bez słowa, wydawało się niewyobrażalne. A jednak musiał wiedzieć o nadciągającej burzy, w przeciwnym razie nie zadbałby o to, by Jason stawił się tutaj w jego imieniu o tak niezwykłej porze. Dlatego kłamstwo: – Mówię w jego imieniu. – A następnie kiepskie negocjacje: – On was potrzebował. My was potrzebujemy. – Zgodnie z wiedzą Jasona Ignatius był przekonany, że armie, które rzekomo nadciągały z Żółtych Gór i znad Morza Piaskowego, rzeczywiście istniały. Kapitan Zimowych Chłopców podrapał się po ogolonym podbródku i z namysłem popatrzył na Jasona. – Obiecać nam kwatery na dwa sezony, dla grosa ludzi i koni, do tego zapasy i wyżywienie oraz usługi dobrego rusznikarza i przyzwoitego stajennego. Dwa srebrne obole dziennie na głowę plus pięćdziesiąt oboli dziennie dodatku do podziału między oficerów. 20
Wliczając wydatki to prawie czterysta srebrnych oboli dziennie, policzył Jason. Nie miał pojęcia, jakie warunki rzeczywiście zaproponował Ignatius. Uzbrojonym osiłkom pilnującym towarów w porcie podczas bezksiężycowej nocy płaci się nie więcej niż jednego srebrnego obola za ostrze, nie licząc wydatków. Wynajęci siepacze nie przybywają w towarzystwie uzbrojonych i opancerzonych towarzyszy. – To nie ja ustalałem warunki – odrzekł Jason, starając się zamaskować swoją ignorancję. – Podpiszę rachunek na prowiant i usługi rzemieślników. Doktor Ignatius zadba o zapłatę gotówką. Enero wydawał się niewzruszony. – Przyjemnie jechać na Nefrytowe Wybrzeże jesienią. Nasza matka Północny Wiatr dmuchać nam w plecy. Niech szlag trafi Ignatiusa za to, że pozostawił mnie w niewiedzy, pomyślał Jason. Nie znając wartości tego, co chce się kupić, nie sposób ustanowić ceny. – W takim razie zobowiązujemy się spełniać wasze żądania przez tydzień. Gdy Ignatius wróci, będziesz musiał się przed nim tłumaczyć, jeśli wprowadziłeś mnie w błąd. – Oczywiście nie sądził, by Wewnętrzną Izbę zainteresowały jego wnioski o fundusze. Odpowiadał przed Ignatiusem, a nie Zgromadzeniem Obywateli i ten brak lojalności działał w obie strony. Gdzie jest Ignatius? Podniósł wzrok i zobaczył, że Zimowy Chłopiec uważnie mu się przygląda. – Czego się bać poza wiatrem? Na to pytanie jest tak wiele odpowiedzi, pomyślał Jason. Ogni pośród nocy. Ludzi umierających z niezrozumiałymi słowami na ustach. Paniki. Ale tego nie powiedział. 21
– Zgadnij. Zapowiada się boska jesień. – Pociski nie powstrzymać nocnych istot, ale zdziałać cuda przeciwko jeźdźcom. – Racja. – Dać mi rachunek? – Oczywiście. – Jason sięgnął w głąb płaszcza po formularze. Będzie musiał zapłacić za pierwszy tydzień z funduszy spółki. Z jakiegoś powodu, pomimo noumenalnych ataków i zniknięcia jego mistrza, właśnie to stanowiło dla niego najgorszą obrazę.