Neil Gaiman
Rzeczy ulotne Cuda i zmyślenia
Przełożyła Paulina Braiter
Wydawnictwo MAG Warszawa 208
Tytuł oryginału: Fragile Things. Short Fictions and Wonders Copyright © 2006 by Neil Gaiman Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: Dark Crayon Opracowanie gra�czne okładki: Piotr Chyliński Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie IV ISBN 978-83-7480-906-1 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228134743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227213000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: CPI Moravia Books s.r.o.
Studium w szmaragdzie
. Nowy znajomy Świeżo po Serii Niewiarygodnych Europejskich Występów, podczas której grali przed obliczami kilku KORONOWANYCH GŁÓW EUROPY, zyskując poklask i uznanie dla wspaniałych spektakli dramatycznych, łączących w sobie KOMEDIĘ i TRAGEDIĘ, Strand Players informują niniejszym, iż w kwietniu dadzą ograniczoną liczbę spektakli w Teatrze Królewskim przy Drury Lane. Przedstawią tam sztuki Mój brat bliźniaczy Tom!, Dziewczynka z �ołkami i Przybycie Wielkich Przedwiecznych (ów ostatni spektakl to historyczna Tragedia Epicka, pełna Rozmachu i Uroku); trzy pełne jednoaktowe historie! Bilety dostępne w kasie. To ów ogrom. Olbrzymie rozmiary tego, co ukryte. Ciemność panująca w snach. Ale widzę, że zbaczam z tematu. Wybaczcie, nie jestem człowiekiem pióra. Potrzebowałem kwatery. Tak właśnie go poznałem. Szukałem kogoś, z kim podzieliłbym się kosztami pokojów. Przedstawił nas sobie wspólny znajomy w laboratoriach chemicznych u Świętego Barta. – Widzę, że był pan w Afganistanie – powiedział do mnie nieznajomy w białym kitlu laboratoryjnym, a ja spojrzałem na niego zadziwiony, ze zdumienia otwierając usta. – Niewiarygodne – rzekłem. – Ależ nie – odparł człowiek, który miał stać się moim przyjacielem. – Z tego, jak unosi pan rękę, wnioskuję, że został pan ranny, i to w szczególny sposób. Jest pan też mocno opalony, ma postawę wojskowego. A w Imperium nie znajdzie się zbyt wiele 31
miejsc, gdzie wojskowy mógł jednocześnie się opalić i, biorąc pod uwagę naturę obrażeń pańskiego ramienia i tradycje mieszkańców Afganistanu, zostać poddany torturom. Kiedy ujął to w ten sposób, jego wnioski wydały mi się absurdalnie proste, ale też zawsze tak wyglądały. Byłem spalony na brąz. I istotnie, jak słusznie zauważył, torturowano mnie. Bogowie i lud afgański to stado dzikusów, nieskorych poddać się władzy Whitehallu, Berlina czy nawet Moskwy, nieumiejących rozsądnie spojrzeć na świat. Wysłano mnie na tamte wzgórza wraz z ___tym regimentem. I dopóki walka ograniczała się do wzgórz i gór, biliśmy się jak równy z równym. Gdy potyczki sięgnęły jaskiń i zalegających w nich ciemności, natra�liśmy na coś, z czym nie potra�liśmy sobie poradzić. Nigdy nie zapomnę lustrzanej ta�i podziemnego jeziora ani tego, co z niego wychynęło. Oczy tego czegoś otwierały się i zamykały, a gdy powstawało, słyszałem śpiewne szepty krążące wokół niego niczym brzęczenie much większych niż światy. To, że przetrwałem, zakrawało na cud, lecz ów cud nastąpił i powróciłem do Anglii z nerwami w strzępach. Miejsce, w którym dotknęła mnie przywodząca na myśl pijawkę paszcza, pozostało na zawsze wytatuowane na skórze mego uschniętego ramienia: plama biała jak żabi brzuch. Kiedyś byłem świetnym strzelcem, teraz nie miałem nic prócz bliskiego panice strachu przed światem ukrytym pod naszym światem, sprawiającego, że wolałem płacić z mej niewielkiej wojskowej renty sześć pensów za dorożkę niźli pensa za jazdę metrem. Mimo wszystko mgły i mroki Londynu dodały mi otuchy. Pierwsze dwie kwatery straciłem, bo krzyczałem nocami. Kiedyś byłem w Afganistanie, ale teraz już nie. – Krzyczę w nocy – uprzedziłem. – Mnie mówiono, że chrapię – odparł. – Pracuję też w dziwnych godzinach i często ćwiczę strzelanie do przedmiotów na kominku. W salonie przyjmuję klientów. Jestem samolubny, skryty i łatwo się nudzę. Czy to panu przeszkadza? Uśmiechnąłem się, pokręciłem głową i wyciągnąłem rękę. Uścisnęliśmy sobie dłonie. 32
Pokoje, które dla nas znalazł przy Baker Street, okazały się więcej niż wystarczające dla dwóch kawalerów. Pamiętając, co mój przyjaciel powiedział o swej skrytości, powstrzymałem się od pytania, w jaki sposób zarabia na życie, jednak wiele wydarzeń podsycało moją ciekawość. Goście odwiedzali go o różnych porach dnia i nocy, a gdy to czynili, opuszczałem salon i udawałem się do swojej sypialni, zastanawiając się, co mogą mieć wspólnego z moim przyjacielem: blada kobieta o zasnutym bielmem, białym jak kość oku, drobny mężczyzna przypominający komiwojażera, tęgi dandys w aksamitnym surducie i inni. Niektórzy odwiedzali go często, wielu jednak zjawiało się tylko raz, rozmawiało z nim i znikało – jedni wyraźnie zadowoleni, inni niespokojni. Był dla mnie tajemnicą. Pewnego ranka posilaliśmy się jednym ze wspaniałych śniadań naszej gospodyni, gdy mój przyjaciel zadzwonił, wzywając ową zacną niewiastę. – Za jakieś cztery minuty dołączy do nas pewien dżentelmen – oznajmił. – Prosimy o jeszcze jedno nakrycie. – Oczywiście – odparła. – Położę na ruszcie dodatkowe kiełbaski. Mój przyjaciel wrócił do lektury porannej gazety. Z rosnącym zniecierpliwieniem czekałem na wyjaśnienia. W końcu nie mogłem już dłużej wytrzymać. – Nie rozumiem. Skąd wiesz, że za cztery minuty zjawi się gość? Nie przyszedł przecież telegram, nie dostałeś żadnej wiadomości. Uśmiechnął się lekko. – Nie słyszałeś terkotu kół powozu parę minut temu? Przejeżdżając koło nas, zwolnił. Woźnica najwyraźniej zidenty�kował nasze drzwi, po czym przyspieszył i pojechał dalej, aż do Marylebone Road. Przy dworcu kolejowym i gabinecie �gur woskowych zatrzymuje się tak wiele dorożek i pojazdów, że ktoś, kto chce wysiąść niepostrzeżenie, może zrobić to z łatwością. Spacer stamtąd do nas zajmuje cztery minuty... Zerknął na zegarek kieszonkowy i w tym momencie usłyszałem kroki na schodach. 33
– Wejdź, Lestrade! – zawołał mój przyjaciel. – Drzwi są otwarte, a twoje kiełbaski dochodzą właśnie na ruszcie. Przybysz, który, jak zrozumiałem, nazywał się Lestrade, otworzył drzwi i zamknął je za sobą starannie. – Nie powinienem – powiedział – lecz, prawdę mówiąc, dziś rano nie miałem szansy się posilić i chętnie skosztuję kilku waszych kiełbasek. Był to niski mężczyzna, którego widziałem wcześniej kilka razy; wyglądał na handlarza gumowymi zabawkami bądź patentowanymi medykamentami. Mój przyjaciel odczekał, aż gospodyni opuści pokój. – Oczywiście zakładam, że to sprawa wagi państwowej – rzekł. – Na wszystkie gwiazdy! – Lestrade zbladł. – Z pewnością wieści jeszcze się nie rozeszły. Powiedz mi, że nie. – Hojnie nałożył sobie kiełbasek, śledzi, ryżu z rybą i jajkami i grzanek, lecz ręce trzęsły mu się lekko. – Oczywista, że nie – odparł mój przyjaciel. – Znamy się jednak dość długo, bym rozpoznawał skrzypienie kół twojego powozu: wibrujące wysokie G. A jeśli inspektor Lestrade ze Scotland Yardu, nie mogąc otwarcie odwiedzić salonu jedynego londyńskiego detektywa doradcy, i tak przyjeżdża, i to bez śniadania, niewątpliwie nie chodzi o sprawę rutynową. Ergo, dotyczy ona tych, którzy stoją ponad nami, i jest to sprawa wagi państwowej. Lestrade starł serwetką z brody odrobinę żółtka. Przyjrzałem mu się uważnie. Według mnie nie wyglądał jak inspektor policji, ale też mój przyjaciel nie wyglądał na detektywa doradcę – cokolwiek to miało znaczyć. – Może powinniśmy pomówić o tym w cztery oczy? – zasugerował Lestrade, zerkając na mnie. Mój przyjaciel uśmiechnął się �glarnie; jego głowa zakołysała się jak wtedy, gdy śmiał się z jakiegoś prywatnego żartu. – Bzdura. Co dwie głowy, to nie jedna, a to, co powiesz jednemu z nas, możesz powiedzieć obu. – Jeżeli przeszkadzam... – zacząłem szorstko, on jednak uciszył mnie gestem. 34
Lestrade wzruszył ramionami. – Dla mnie to bez znaczenia – powiedział po chwili. – Jeżeli rozwiążesz tę sprawę, dalej będę miał pracę, jeżeli nie, stracę ją. Użyj swych metod, powiadam. Gorzej i tak już nie będzie. – Jeśli historia nauczyła nas czegokolwiek, to tego, że zawsze może być gorzej – nie zgodził się mój przyjaciel. – Kiedy wyruszymy do Shoreditch? Lestrade upuścił widelec. – To niegodne! – wykrzyknął. – Żartujesz tu sobie ze mnie, a przecież wiesz już o całej sprawie! Powinieneś się wstydzić... – Nikt niczego mi nie mówił. Kiedy jednak inspektor policji wchodzi do mego pokoju i widzę na jego nogawkach i butach świeże plamy błota owej osobliwej musztardowożółtej barwy, z pewnością wolno mi założyć, że niedawno znalazł się obok wykopów przy Hobbs Lane w Shoreditch, bo to jedyne miejsce w Londynie, w którym można znaleźć podobnie ubarwione błoto. Inspektor Lestrade odwrócił z zakłopotaniem wzrok. – Teraz, gdy tak to ująłeś, wydaje się to oczywiste – rzekł. Mój przyjaciel odsunął talerz. – Niewątpliwie – powiedział z lekką irytacją. Na East End pojechaliśmy dorożką. Inspektor Lestrade wrócił na Marylebone Road do swego powozu i zostawił nas samych. – Naprawdę jesteś detektywem doradcą? – spytałem. – Jedynym w Londynie, może nawet na całym świecie – odparł mój przyjaciel. – Nie przyjmuję spraw. Zamiast tego doradzam. Inni przynoszą mi nierozwiązane problemy, opisują je, a ja czasami znajduję rozwiązanie. – Zatem ci ludzie, którzy cię odwiedzają... – To głównie policjanci albo detektywi, owszem. Był piękny poranek, jednakże dorożka akurat, trzęsąc się, przejeżdżała skrajem Katowni Świętego Idziego, gniazda złodziei i morderców, szpecącego oblicze Londynu niczym narośl rakowa twarz pięknej kwiaciarki, i przez okno do środka wpadało tylko słabe przyćmione światło. 35
– Na pewno chcesz, bym pojechał z tobą? W odpowiedzi mój przyjaciel spojrzał na mnie bez mrugnięcia. – Mam dziwne uczucie – rzekł. – Przeczucie, że przeznaczone jest nam być razem, że walczyliśmy już u swego boku w przeszłości bądź przyszłości. Jestem człowiekiem racjonalnym, już dawno jednak nauczyłem się doceniać wartość dobrego kompana, a od chwili, gdy padł na ciebie mój wzrok, wiedziałem, że mogę ci zaufać tak jak samemu sobie. Owszem. Chcę, żebyś pojechał ze mną. Zarumieniłem się, może powiedziałem coś niemądrego. Po raz pierwszy od Afganistanu poczułem, że jestem cokolwiek wart.