K. J. Parker
Składany nóż Przełożył Michał Jakuszewski
Wydawnictwo MAG Warszawa 2013
Tytuł oryginału: The Folding Knife Copyright © 2010 by K. J. Parker Copyright for the Polish translation © 2013 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Irek Konior Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-285-7 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Jeden
Rankiem w dniu, gdy Basso (Bassianus Sewer, przyszły pierwszy obywatel) przyszedł na świat, jego matka po przebudzeniu zobaczyła nieznajomą kobietę siedzącą w nogach łoża. Mąż wyjechał gdzieś w interesach, a służba spała na dole. Kobieta była brudna i obdarta. W ręce trzymała mały nóż. – Cześć – odezwała się matka Bassa. – Czego chcesz? Spojrzała za plecy nieznajomej i zauważyła, że wyłamano świetlik. Była wstrząśnięta. Nie przyszło jej do głowy, że kobieta mogła się tu wdrapać po rynnie. – Pieniędzy – odpowiedziała nieznajoma. Matka Bassa przyjrzała się jej z uwagą. Kobieta była mniej więcej w jej wieku, choć wyglądała znacznie starzej. Była cudzoziemką, najpewniej Mawortynką (blond włosy, perkaty nos, niebieskie oczy). O tej porze roku w mieście zawsze roiło się od sezonowych robotników z Mawortyny. Miała na sobie strzępy męskiego płaszcza, o kilka rozmiarów za dużego na nią. – Okropnie mi przykro, ale nie mam pieniędzy – odpowiedziała matka Bassa. – Mąż nigdy mi ich nie daje. Sam załatwia wszystkie... 10
Kobieta chrząknęła dziwnie. Ów dźwięk wyrażał frustrację połączoną z irytacją. Tyle roboty na nic. – Przykro mi – powtórzyła matka Bassa. – Nie mam pieniędzy. Dałabym ci, gdybym je miała. – Przerwała na chwilę. – Mam wrażenie, że bardzo by ci się przydały. Nieznajoma łypnęła na nią ze złością. – A na dole? Matka Bassa pokręciła ze smutkiem głową. – Wszystkie pieniądze w domu są w żelaznym kuferku mojego męża – wyjaśniła. – Zamknięto go na siedem kłódek i mąż zawsze nosi klucze ze sobą. Służący mogą mieć trochę miedziaków, ale zbliża się koniec miesiąca, więc raczej w to wątpię. Kobieta trzymała nóż w ręce, zamiast go unosić. Matka Bassa doszła do wniosku, że z pewnością otworzyła nim haczyk świetlika. To był drogi składany nóż o wąskim ostrzu i złotej rękojeści. Bogaty urzędnik mógłby używać takiego do ostrzenia piór. – Jeśli jest ci tak ciężko, mogłabyś sprzedać nóż – poradziła matka Bassa. – Na pewno jest sporo wart. Kobieta zerknęła na nóż, a potem znowu przeniosła wzrok na nią. – To niemożliwe – wyjaśniła. – Gdybym poszła z nim do sklepu, domyśliliby się, że go ukradłam. Aresztowaliby mnie. Wciągnęła nagle powietrze, a potem dopadł ją głośny atak kaszlu, który trwał kilka chwil. Matka Bassa pokiwała głową. – To znaczy, że biżuteria również raczej ci się nie przyda – stwierdziła. – Poczuła mdłości, ale zdołała tego nie okazać. – Mogę ci tylko poradzić, żebyś wzięła sobie jakieś porządne ubranie. Garderoba jest obok, znajdź coś dla siebie. 11
Kobieta patrzyła na nią, rozważając taktyczne implikacje tej propozycji. – Buty – odezwała się. Matka Bassa nie widziała jej stóp. – Och, mam ich mnóstwo – zapewniła. – Chyba najlepsza byłaby para solidnych butów podróżnych, dobra? Kobieta chciała odpowiedzieć, ale znowu się rozkasłała. Matka Bassa zaczekała, aż atak minie. – Przykro mi z powodu pieniędzy, ale może przynajmniej dam ci coś na ten kaszel? Jak długo już ci dokucza? Nieznajoma nie odpowiedziała, ale w jej oczach rozbłysło zainteresowanie. W jej życiu medycyna najwyraźniej nie odgrywała żadnej roli. Matka Bassa odsunęła narzutę i ostrożnie wstała z łóżka, nie zawracając sobie głowy wkładaniem pantofelków. – Najlepszy będzie syrop z owoców dzikiej róży – stwierdziła, człapiąc do stołu, na którym stała jej apteczka. Wyjęła kluczyk z małej lakierowanej szkatułki i otworzyła skrzynkę. – Na stoliku przy łożu stoi dzbanek wody. Mogłabyś mi go podać? Kobieta zawahała się, a potem przyniosła jej dzbanek. Bose stopy miała czerwone, prawie fioletowe. Wyglądały odrażająco. – Kiedy będę przyrządzała syrop, zajrzyj do szafki z butami. Jest tu, po lewej. Nieznajoma z pewnością nie potrafiła przeczytać etykiet na buteleczkach. Matka Bassa nalała do szklanki odrobinę ciemnobrązowego syropu, a potem dodała wody. – Proszę. Wypij to. Kobieta wyjęła już z szafki dwie pary butów i trzymała je w lewej ręce. W prawej nadal ściskała nóż. Zawahała się, a potem rzuciła buty na łoże i wzięła w rękę szklankę. 12
– Jak już wypijesz syrop – ciągnęła matka Bassa – zadzwonię po służbę i każę przynieść posiłek. Kiedy ostatnio coś jadłaś? Kobieta gapiła się na nią z głupią miną. Matka Bassa zaczęła liczyć pod nosem. Gdy doszła do pięciu, kobieta zachwiała się na nogach, a przy siedmiu runęła na podłogę. Z reguły trzeba było czekać do dziesięciu, nim skutki dadzą się odczuć. Później matka Bassa zdecydowała, że podała jej za dużą dawkę (co w tej sytuacji było zrozumiałe). Co więcej, zmarła z pewnością miała słabe serce albo inną podobną dolegliwość. To było smutne, oczywiście, ale tak to już jest. Matka Bassa zapłaciła za trumnę i miejsce na cmentarzu. Uważała, że może zrobić przynajmniej tyle. Lekarze nie potrafili określić, czy to szok doprowadził do przedwczesnego porodu. Obeszło się bez komplikacji i dziecko przyszło na świat zdrowe, choć ważyło nieco za mało. Ojciec Bassa kazał wprawić kraty w świetlik. Lepszy haczyk w zupełności by wystarczył, ale to był tego rodzaju człowiek. Matka Bassa starała się nie zauważać krat, ale zawsze odtąd towarzyszyły jej w myślach. Padając na podłogę, kobieta najwyraźniej wypuściła z ręki nóż, który wpadł pod łóżko. Służąca znalazła go i włożyła do szuflady. Matka Bassa odkryła go tam po pewnym czasie i postanowiła zachować. Trudno go było uznać za wartościowe trofeum, lecz również nie był czymś, co można po prostu wyrzucić. Co więcej, znakomicie go wykonano. Kiedy Basso skończył dziesięć lat, matka podarowała mu nóż. Oczywiście, znał jego historię. *** 13
W domu posługiwał się siedmiosylabowym nazwiskiem, ale tutaj, w armii Republiki Wesańskiej, był Aeliuszem z Siedemnastego Legionu Pomocniczego, najmłodszym kapitanem w armii, i obijał się w koszarach w Mieście, podczas gdy ludziom o połowę mniej zdolnym od niego powierzano bataliony i wysyłano ich na wojnę. Pewnego dnia, gdy sprawdzał zamówienia w swym gabinecie, spokój zakłócił mu wyraźnie podenerwowany sierżant. – Aresztowaliśmy chłopaka, kapitanie – poinformował go. Aeliusz uniósł wzrok. – I? – zapytał. – Pobił wartownika. Zwyczaje panujące w armii wymagały, by niżsi stopniem żołnierze rozmawiali z oficerami tak rzadko i krótko, jak to tylko możliwe. Aeliusz uważał, że to głupia zasada, lecz mimo to, przestrzegał jej rygorystycznie. – Lepiej go przyprowadź – rozkazał. To faktycznie chłopak, pomyślał Aeliusz. Raczej czternaście niż piętnaście lat, sądząc po twarzy, ale wysoki, jak na swój wiek. Niemniej, to tylko młokos. – To dziecko zaatakowało wartownika? Sierżant skinął głową. – Złamana ręka i żuchwa, dwa pęknięte żebra i parę wybitych zębów, kapitanie. Rzucił się na niego bez powodu. Jest dwóch świadków. Na ciele chłopaka nie było żadnych śladów. Wróć: zdarł sobie skórę z kostek lewej dłoni. – Ten dzieciak zaatakował dorosłego mężczyznę bez widocznych powodów i złamał mu szczękę – skonkludował Aeliusz. 14
Chłopak nie patrzył na niego, lecz gapił się na ścianę za jego plecami. – Słucham? – warknął kapitan. Aresztowany milczał. – Mówię do ciebie. Chłopak wzruszył ramionami. – Uderzyłem go, jeśli o to pytasz. Aeliusz skinął z namysłem głową. – Dlaczego? – Odezwał się do mojej siostry. – I? Młodzieniec zmarszczył brwi. – Zrobił jej nieprzystojną propozycję. – I dlatego go pobiłeś? – Tak. Aeliusz zerknął w bok, opuszczając wzrok ku podłodze. Wniesienie oskarżenia nie wchodziło w grę. Żołnierz Siedemnastego Legionu zbity na kwaśne jabłko przez dziecko? Nigdy by się od tego nie uwolnili. Znał skądś twarz chłopaka. Nie wyglądała zbyt ładnie: krótki perkaty nos i mięsista dolna warga zasłaniająca górną. – Jak się nazywasz? – Arkadiusz Sewer. Aeliusz zmarszczył brwi. Chłopak nie był ubrany jak syn szlachcica, ale nosił oficjalne nazwisko. Jego głos nie wyróżniał się niczym szczególnym, a Aeliusz spędził w Republice zbyt mało czasu, by był w stanie wyczuwać w czyimś akcencie klasowe subtelności. Zadanie utrudniał mu jeszcze fakt, że zatrzymany miał tendencję do mamrotania. 15
– To poważne nazwisko dla takiego chłopaka – stwierdził. – Kto jest twoim ojcem? Chłopak wydobył z kieszeni miedziaka i położył go na otwartej dłoni, awersem ku górze. – On. Nic dziwnego, że kapitan znał jego twarz. – Sierżancie, zostaw nas – rozkazał. Gdy tylko drzwi się zamknęły, pochylił się i oparł o blat. Chłopak przyglądał mu się z uwagą, czekając, co wydarzy się później. Nie bał się, ale nie okazywał też zadufania. To wystarczało, by potwierdzić, że rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje. – A co to była za propozycja? – zapytał Aeliusz. – Nie twój interes. Kapitan wzruszył ramionami. – Jak sobie życzysz – odparł. – W porządku, możesz odejść. Chłopak zwrócił się ku drzwiom. Aeliusz wstał z krzesła, złapał leżącą na biurku laseczkę oficerską i zdzielił go nią w skroń, tuż nad lewym uchem. Młodzieniec padł na podłogę, spróbował się podnieść, zachwiał się, po czym odzyskał równowagę i wstał na nogi. – Czy teraz mogę już iść? – zapytał. Aeliusz skinął głową. – Uważam, że jesteśmy kwita – odparł. – Zgadzasz się? – Tak – potwierdził chłopak. – Tak, to sprawiedliwe. Sprawiedliwe, pomyślał Aeliusz. Sam nie użyłby tego słowa, ale wydawało się zaskakująco odpowiednie. – Wracaj do domu – polecił. – I może zastanów się nad wzajemnymi relacjami między władzą cywilną a wojskową. Zapytaj tatę, on ci to wyjaśni. 16
Siostra chłopaka czekała na niego na dworze. Po obu jej bokach stali wartownicy. Nie przytrzymali jej, ale była unieruchomiona jak figura szachowa, która nie może wykonać ruchu i uniknąć zbicia. – Wszystko w porządku – oznajmił jej chłopak. – Wypuścili mnie. Powiedziała mu coś, kiedy się oddalali. Chłopak nie zrozumiał słów – w uszach nadal mu dzwoniło po uderzeniu w głowę – ale właściwie nie musiał. Jego siostra nie była zadowolona. – Nie mów nic ojcu – zażądał. Skrzywiła się i pokręciła głową. – Powinnam mu powiedzieć. – Załatwiłem sprawę z kapitanem – zapewnił. – Tylko byś narobiła kłopotów. Dziewczyna cmoknęła, jak matka karcąca małe dziecko. – Kiedy zobaczą cię w takim stanie, domyślą się, że coś się stało. – Spadłem z drzewa. Obrzuciła go wzgardliwym spojrzeniem. – Nigdy się nie wdrapujesz na drzewa. – Właśnie dlatego spadłem – odparł z uśmiechem. – Z braku doświadczenia. – Mam już po dziurki w nosie ukrywania twoich wyskoków – burknęła, przyśpieszając kroku. Kosztowało ją to nieproporcjonalnie wiele wysiłku, bo oczywiście włożyła te śmieszne buty. – Ciągle muszę dla ciebie kłamać. Mam już tego dość. Następnym razem... – Och, cudownie – przerwał jej chłopak. – To wszystko była twoja wina. Gdybyś tak nie zerkała na tego żołnierza. 17
(Wiedział, że to kłamstwo, ale mógł udawać, że w nie wierzy, i w ten sposób zepchnąć siostrę do defensywy). – Bzdury – odgryzła się. – Jesteś głupi. Uważam, że powinnam opowiedzieć o wszystkim ojcu. To by ci dało nauczkę. Nie zrobiła tego, rzecz jasna. Zresztą, okazało się, że nikt nie musiał nic mówić. Wieczorem pierwszy obywatel udał się z żoną na przyjęcie, a wczesnym rankiem następnego dnia pojechał na uroczyste otwarcie Zgromadzenia. Służący z pewnością zauważyli strupy na dłoni chłopaka, a gdy dzwonienie w uszach nie ustępowało, szybko nauczyli się mówić do jego prawego ucha albo nieco podnosić głos. Ze zrozumieniem ojca nie miał kłopotów, jako że pierwszy obywatel nawet w domu przemawiał bardzo donośnie, a matka właściwie nigdy nie miała nic do powiedzenia od siebie. *** Po sześciu miesiącach ojciec chłopaka przegrał wybory i utracił pozycję pierwszego obywatela na rzecz Didiusza Vetranio, którego ojciec był producentem kiełbas. Ściślej mówiąc, Didiusz Maesus miał dwadzieścia procent udziałów w rzeźni produkującej najlepsze suszone kiełbasy przeznaczone na eksport. Zainwestował też w wiele innych dobrze prosperujących interesów, ale ten jeden fakt wystarczył, by ojciec chłopaka uważał go za producenta kiełbas. Gryzł się porażką przez miesiąc, a potem kupił statek – śmiesznie tanio, zapewniał wszystkich, którzy chcieli go słuchać, to była niewiarygodna okazja – i to go pocieszyło. Dobry humor utrzymał się pięć tygodni, do chwili, gdy statek zatonął w Cieśninie Essedyńskiej, z pełnym ładunkiem pieprzu i szafranu. 18
– Kurwa, to katastrofa – usłyszał chłopak, podsłuchując ojca rozmawiającego z jednym ze wspólników (niskim, zasuszonym człowieczkiem o zapadniętych policzkach i bardzo ostrym nosie). – Osiemset tysięcy, nie licząc sumy, którą ten skurwysyn wyciągnął ze mnie za statek. Niski mężczyzna zmarszczył brwi. – Pożyczone? – Sześćset tysięcy. – Ojciec chłopaka westchnął. – Niezabezpieczone. Pewnie powinienem to uznać za błogosławieństwo, ale teraz mam wodę w butach. Skurwysyn nie miał prawa sprzedawać mi statku, który nie mógł się utrzymać na powierzchni. Mały człowieczek pogrążył się w zamyśleniu. Wyglądał jak studium posągu o nazwie Medytujący mężczyzna. – Potrzebny ci kapitał – stwierdził. – Tak, dziękuję bardzo, ta myśl już mi się nasunęła. – Ojciec chłopaka wziął sobie brzoskwinię z tacy z owocami, odgryzł jedną trzecią owocu i wyrzucił resztę. – Czy przypadkiem nie masz... – Nie. Ojciec chłopaka wzruszył lekko ramionami. Nie zaszkodziło spróbować. – A więc pozostaje małżeństwo – skwitował. – Albo zaciągnięcie kredytu hipotecznego na winnicę, a tego nie chciałbym robić. Mały człowieczek pokiwał głową. – Które z dzieci? – Och, chłopak. Dla dziewczyny zawarłem już umowę, ale to długoterminowa sprawa i nie chciałbym wszystkiego zepsuć przez pośpiech. Dzieci mają tę zaletę, że kiedy ci ich zabraknie, zawsze możesz zrobić nowe – ciągnął. – Jeden mój przyjaciel 19
mawiał, że mężczyzna z dobrej rodziny nosi zabezpieczenie na starość między nogami. Nie dalej niż w zeszłym miesiącu złożono mi propozycję w sprawie chłopaka, ale byłem wtedy nadziany i kazałem im się wypchać. – To była dobra propozycja? Ojciec chłopaka oparł się wygodnie na krześle i opuścił głowę. – Wystarczy, żebym zdołał się wydostać z tej kabały i nawet trochę mi zostanie, ale to wszystko. Z drugiej strony, gotówkę dostanę w chwili zaręczyn, a kwestię nieruchomości rozstrzygnie się dopiero, gdy chłopak osiągnie pełnoletność. Mógłbym wziąć pożyczkę pod jej zastaw, zainwestować celnie gotówkę, spłacić długi z zyskiem i zerwać zaręczyny. To tylko taka myśl – dodał na wszelki wypadek, mimo że mały człowieczek nie odezwał się ani słowem. – Nie, chyba lepiej nie. Mam wrażenie, że moje szczęście nie świeci w tej chwili najjaśniejszym blaskiem. Niski mężczyzna splótł dłonie na kolanach. – Nic z tego by się nie wydarzyło, gdybyś ubezpieczył statek – zauważył. – No cóż. Masz rację. Mężczyzna był jednak jak mały piesek, który zacisnął na czymś zęby i nie chce teraz zwolnić uścisku. – Dużo ci zostało, Palo? Rozległo się przeciągłe westchnienie i chłopak ujrzał na twarzy ojca wyraz oznaczający, że odpowiedź będzie cicha. – Za mało – przyznał. – Och, mam to i owo, ziemię i trochę dobrych papierów wartościowych, ale wszystko to jest zablokowane albo długoterminowe. Na przykład, cegielnia – dodał, pocierając nos po bokach dwoma palcami wskazującymi, jak człowiek, który przed chwilą się obudził. – Włożyłem w nią mnóstwo pieniędzy. Za piętnaście lat będzie kopalnią złota, ale 20
gdybym ją sprzedał teraz, byłbym do tyłu. Prawdziwa, żywa gotówka... – Potrząsnął głową. – Stąd właśnie się wzięły krótkoterminowe, niezabezpieczone kredyty, które oczywiście zjadają mnie żywcem. Rzecz jasna, wydałem też mnóstwo na wybory. Niezły żart. Pokonany przez producenta kiełbas, bardzo zabawne, ha, ha. Człowiek się zastanawia, po co w ogóle zadawał sobie trud. Niski mężczyzna kaszlnął. Zabrzmiało to dziwnie, jak odgłos łamanej kości. – Nigdy nie widziałem sensu kandydowania w wyborach – stwierdził. – Zawsze potrafiłem sobie znaleźć ciekawsze zajęcia. Ludzie mówią o kontaktach i wpływach, ale ja tego nie widzę. Osobiście wolę skupiać wysiłki na interesach. – Dzięki zdobytym doświadczeniom jestem skłonny się z tobą zgodzić – przyznał z uśmiechem ojciec chłopaka. – Ale twoja sytuacja jest nieco inna. Zawsze mogłeś sobie pozwolić na kupienie senatorów najwyższej jakości. Niski mężczyzna wzruszył ramionami, jakby potwierdzał jakiś drobny fakt, pozbawiony większego znaczenia. – Ta propozycja dla twojego syna. – Tak jest. – (Chłopak poruszył się lekko, by złagodzić kurcz w nodze, i uderzył stopą o nogę stołową. Na szczęście, żaden z rozmówców go nie usłyszał). – To córka Malona Sinvestriego. Mogłoby być gorzej. – Licyniusze bardzo się wzbogacili na handlu zbożem – stwierdził niski mężczyzna. – A te twoje magazyny przy tamie stoją puste. Zapewne tak to zaplanowałeś... – Szczerze mówiąc, nie przyszło mi to na myśl. – W głosie jego ojca pojawił się nagle wesoły zaśpiew. – Dziękuję, Galbo, to uczyni umowę bardziej zyskowną. Oczywiście, będę musiał się posłużyć pełnomocnikami. 21
– Licyniusz o niczym nie wie? – Czemu miałby wiedzieć? – Rozległ się krótki śmiech, przypominający dźwięk dzwonu albo młota uderzającego w kowadło. No wiesz, nie są zapisane na moje nazwisko, więc nie figurują w rejestrze. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę Malona. *** W dzień uroczystych zaręczyn chłopak nie czuł się dobrze. Dokuczał mu żołądek, czuł gwałtowne przeszywające bóle między pępkiem a kroczem, od których wyginał ciało niczym tancerz. Matka nie chciała mu uwierzyć. – Nie bądź głupi – mówiła. – To ważne wydarzenie. Nie możesz się wykpić, udając chorego. Nie był w stanie odpowiedzieć jej natychmiast. – Coś ci powiem – odezwał się, gdy wreszcie odzyskał władzę w ustach. – Możesz sprawdzić zawartość mojego nocnika. Czy to cię przekona? – Nie bądź... – To dowód – stwierdził chłopak. – Namacalny dowód. No, może lepiej go nie macaj. Mamo, zlituj się. Źle się czuję. Ledwie się trzymam na nogach. Mina matki wyrażała niepowtarzalne połączenie litości i pogardy, które zawsze rezerwowała dla niego. – No cóż, sam jesteś sobie winien – oznajmiła, wsuwając rękę do płóciennej kieszeni u pasa i wyjmując z niej dziewięć pestek śliwek. – A przecież nawet nie lubisz śliwek – dodała. Pokiwał głową. To był jego błąd. Wyrzucił pestki przez okno, zamiast zakopać w śmietnisku. Trzeba zwracać uwagę na szczegóły. 22
– Lubię – zapewnił. – Tylko one mnie nie lubią. – Szczególnie gwałtowny spazm wyłączył go na chwilę z akcji. – Ale to nie zmienia faktu, że nie czuję się na tyle dobrze, by utrzymać się na nogach podczas długiej ceremonii – dodał później. – Chyba że chcesz, bym zrobił z siebie widowisko na oczach tych wszystkich ludzi. Jego matka pokręciła głową. – Nie wspominałam o nich ojcu – wyznała, podsuwając mu pestki pod nos. – Nie musisz uczestniczyć w ceremonii. Wyślę pismo z zawiadomieniem, że jesteś chory, ale ojcu powiem prawdę. Wybór należy do ciebie. Zaczerpnął głęboko tchu. – W porządku – rzekł. – Co sugerujesz? Skinęła krótko głową. – Przyślę ci jakieś lekarstwo. Jej słowa zbiegły się z kolejnym spazmem i niezadowolona mina chłopaka rozpłynęła się w silniejszej reakcji. Jego matka kolekcjonowała lekarstwa, jak chłopcy, którzy zbierają monety, pieczęcie albo groty strzał – jeden czy dwa autentyczne eksponaty pośród sterty śmiecia. – Dziękuję, ale chyba będę... – Zostań tutaj – poleciła. Po kilku minutach wróciła z małym kieliszkiem z niebieskiego szkła. – Wypij. To pomoże ci przetrwać ceremonię. Po ostatnim ataku ledwie mógł zaczerpnąć tchu. – Czy to działa? – Nie wiem – przyznała jego matka. – Nigdy tego nie próbowałam. Sprzedawca zapewniał, że to cudowny lek, ale nic przedtem od niego nie kupowałam. Nie musisz tego pić, jeśli nie chcesz. 23
Wziął kieliszek i wpatrzył się w jego zawartość. Biaława maź przypominała kożuch na świeżej śmietanie. – Co to jest? – Sprzedawca mówił, że to specjalna sproszkowana glinka – odparła matka chłopaka pozbawionym wyrazu głosem. – Najwyraźniej w Sigaei jest magiczna góra, jedyne miejsce na świecie, gdzie można znaleźć tę glinkę. Wydobywa ją starożytny zakon mnichów i jest przeznaczona wyłącznie dla cesarskiego dworu, ale on zdołał jakoś zdobyć słoiczek. – Wzruszyła ramionami. – Nigdy nic nie wiadomo. Wypij to, jeśli chcesz. Może ci pomóc. O dziwo, rzeczywiście pomogło. A przynajmniej zakorkowało jego kiszki na trzy dni. Bólu nie złagodziło, ale z tym chłopak potrafił sobie poradzić, a jeśli nawet któryś z gości obecnych na zaręczynach coś zauważył, nie odezwał się ani słowem. W pewnym sensie chłopak niemal się cieszył z tej sytuacji. To pozwoliło mu myśleć o czymś innym niż narzeczona i jej rodzina. Ta ostatnia przeraziłaby go śmiertelnie, gdyby był w stanie się nią zainteresować: kilku ogromnych mężczyzn, wysokich, szerokich w barach i grubych, o krótko przystrzyżonych brodach sięgających aż po szczyty kości policzkowych, oraz wysokie chude kobiety, spoglądające na niego z niesmakiem. Jego ojciec zachowywał się niezwykle cicho, co było niepokojące, był też trzeźwy, co było bezprecedensowe. Przez większą część ceremonii chłopak nie widział matki, która musiała usiąść na drugim końcu świątyni razem z jego siostrą oraz innymi kobietami. Czuł jednak na sobie jej spojrzenie, krępujące go niczym uzda. Jeśli chodzi o narzeczoną, welony spowijały ją niby pszczelarza (o co tu chodzi, pomyślał, boi się, że użądlę ją śmiertelnie albo coś?), zapamiętał więc tylko opatuloną w gazę postać oraz cichy posępny głos, 24
niewyraźnie powtarzający wypowiadane przez kapłana słowa. Gdy jednak go zauważyła, stanęła jak wryta niczym koń, kiedy zobaczy coś, co mu się nie podoba, i nie można go zmusić do ruszenia naprzód trąceniem nogą ani ostrogami. Ojciec i stryj wyszeptali do niej „Co ty wyprawiasz?” albo coś w tym rodzaju, odpowiedziała im również szeptem, a potem ojciec położył dłoń między jej łopatkami i popchnął ją tak mocno, że o mało się nie przewróciła. Chłopak nie mógł powstrzymać myśli, że to fortunny początek. Nie mógł jednak mieć pretensji do dziewczyny. Posiadał zwierciadło. Myśl, że jest ktoś, kto czuje się na uroczystości jeszcze gorzej od niego, pocieszyła go nieco, ale i tak całą jego uwagę pochłaniał ból żołądka. Kapłan wymienił jego imiona w niewłaściwej kolejności: Bassianus Sewer Arkadiusz. Po drodze do domu chłopak zapytał, czy w związku z tym ceremonia miała moc prawną. Ojciec zapewnił go, że tak. ***