Za kilka demonów więcej

Page 1


Kim Harrison

ZA KILKA DEMONÓW WIĘCEJ

Przełożyła Agnieszka Sylwanowicz

Wydawnictwo MAG Warszawa 2018


Tytuł oryginału: For a Few Demons More Copyright © 2007 by Kim Harrison Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dark Crayon Projekt i opracowanie gra�czne okładki: Irek Konior Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-831-6 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl


ROZDZIAŁ 1

Waliłam pięścią w tylną ścianę mojej szafy i nie był to miły sen. Właściwie sprawiało mi to ból. Przedarł się przez przyjemne opary snu i ta prymitywna część mnie, która nigdy nie zasypiała, zaczęła chłodno przyglądać się powolnemu nabrzmiewaniu mojej woli. Próbowałam się obudzić. Obserwowałam ten proces z niesamowitym poczuciem odseparowania, jednocześnie zrywając we śnie ubrania z pręta w sza�e i rzucając je na niepościelone łóżko. Coś jednak było nie tak. Nie budziłam się. Sen nie rozrywał się na trudne do zapamiętania fragmenty. Zdałam sobie gwałtownie sprawę, że jestem przytomna, ale nie obudzona. Co, u diabła? Naprawdę coś było nie tak; instynkt wysłał w moje ciało ładunek adrenaliny, nakazując obudzenie się. Lecz ja wciąż śniłam. Oddychałam szybko i chrapliwie. Kiedy opróżniłam szafę, przypadłam do podłogi i zaczęłam stukać kłykciami w deski, szukając nieistniejącego schowka. Przestraszona schwyciłam wolę i zmusiłam się do obudzenia. 7


Poczułam przeszywający mi czoło ból. Leżałam bezwładnie rozciągnięta na podłodze. Udało mi się odwrócić głowę i zamiast złamać nos, poczułam pieczenie w uchu. Uciskało mnie twarde drewno, zimne w dotyku mimo piżamy z krótkimi spodenkami, którą miałam na sobie. Krzyk wydobył się z moich ust jako gulgot. Nie mogłam oddychać! Było tu ze mną coś obcego. W mojej głowie. Usiłowało mnie opętać! Przerażenie omotało mnie jak koc. Nie widziałam tego czegoś, nie słyszałam, ledwie je wyczuwałam. A moje ciało zmieniło się w pole bitwy – pole, na którym nie umiałam zwyciężyć. Opętanie to czarna sztuka, a ja nie uczestniczyłam w odpowiednich zajęciach. Cholera, moje życie wcale nie ma tak wyglądać! Skrajna panika dodała mi sił. Spróbowałam zmobilizować pode mną nogi i ręce i się poderwać. Udało mi się stanąć na czworakach, a potem upadłam na nocny stolik. Przewrócił się z trzaskiem i podtoczył pod pustą szafę. Waliło mi tętno, bałam się, że się uduszę. Udało mi się wyjść chwiejnie na korytarz w poszukiwaniu pomocy. Nieznany napastnik i ja znaleźliśmy wspólny grunt i, działając wspólnie, nabraliśmy powietrza, by wypuścić je w zduszonym krzyku. Gdzie, do diabła, jest Ivy? Ogłuchła czy co? Może nie wróciła jeszcze ze swojej akcji z Jenksem. Mówiła, że będą późno. Jakby zaniepokojony współpracą, napastnik wzmocnił chwyt, w wyniku czego upadłam na podłogę. Miałam otwarte oczy; widok na koniec mrocznego korytarza przesłaniała ruda kurtyna moich włosów. Wygrał. Czymkolwiek był, wygrał, a ja wpadłam w panikę, z upiorną 8


powolnością wyprostowując się do pozycji siedzącej. Z mojej skóry unosił się duszący zapach palonego bursztynu i wiercił mnie w nosie. Nie! – zawołałam w myślach, ale nie mogłam nawet mówić. Chciałam wrzasnąć, ale ten, który mnie opętał, zmusił mnie do spokojnego zaczerpnięcia tchu. – Malum – usłyszałam klątwę wydobywającą się z moich ust. Mój głos miał dziwny akcent i wyra�nowaną, całkowicie obcą mi intonację. To przepełniło miarkę. Strach zmienił się w gniew. Nie wiedziałam, kto tu jest ze mną, ale ktokolwiek to był, musiał się wynieść. W tej chwili. Zmuszanie mnie do mówienia obcymi językami było po prostu niegrzeczne. Pogrążona we własnych myślach poczułam cień cudzego zmieszania. Świetnie. Mogę to wykorzystać. Zanim intruz zdołał się zorientować, co robię, zaczerpnęłam z magicznej linii biegnącej pod cmentarzem. Przepełniło mnie całkowite, obce zaskoczenie i kiedy napastnik usiłował oderwać mnie od linii, utworzyłam w myślach krąg ochronny. Ćwiczenie czyni mistrza, pomyślałam z zadowoleniem i przygotowałam się. To będzie bolało jak wszyscy diabli. Otworzyłam myśli na magiczną linię z zachłannością, na jaką nie odważyłam się nigdy wcześniej. I stało się. Magia natarła z rykiem. Przelała się przez moje chi i zalała moje ciało, paląc synapsy i neurony. Tulpa, pomyślałam w strasznym bólu, otwierając tym słowem kanały psychiczne, które umożliwiały gromadzenie energii. Gdybym wcześniej nie wypaliła wśród nerwów ścieżki od mojego chi do umysłu, ten napływ by mnie zabił. Jęknęłam, czując, 9


jak moc pali mnie od nowa i pędzi do kręgu ochronnego w moich myślach, by rozdąć go jak balon. W ten sposób gromadziłam energię magicznych linii do późniejszego wykorzystania, lecz przy tym tempie przypominało to skok do kadzi z roztopionym metalem. Rozbrzmiał we mnie skowyt bólu; powtórzyłam dłońmi psychiczne pchnięcie i odepchnęłam się od siebie. Coś we mnie pękło i nagle zniknęła nieznana obecność. Na kościelnej wieży odezwał się dzwon – echo moich działań. Coś się potoczyło korytarzem i uderzyło w ścianę na jego końcu. Wstrzymałam oddech i uniosłam głowę, a potem jęknęłam. Ruch sprawiał mi ból. Utrzymywałam w sobie za dużo mocy magicznych linii. Miałam wrażenie, jakby osiadła w moich mięśniach i posługiwanie się nimi wyciskało energię na zewnątrz. – Au! – wydyszałam bardzo świadoma, że to coś na końcu korytarza wstaje. Ale przynajmniej nie było go już w mojej głowie. Serce mi waliło i to też sprawiało mi ból. O Boże, nigdy przedtem nie zgromadziłam tyle mocy. Poza tym śmierdziałam. Cuchnęłam palonym bursztynem. Co tu się, u Zmiany, działo? Zbolała stanowczo ścisnęłam w umyśle krąg ochronny, aż energia z powrotem przepłynęła przez moje chi do magicznej linii. Bolało prawie tak bardzo, jak kiedy wchłaniałam ją w siebie. Kiedy uwolniłam energię zaświatów z moich myśli, zostawiając jej tylko tyle, ile się mieściło w moim chi, spojrzałam przez skołtunione włosy, ciężko dysząc. O Boże. To był Tryton. 10


– Co tu robisz? – zapytałam, czując pokrywającą mnie lepką warstewkę energii. Potężny demon sprawiał wrażenie zdezorientowanego, ale ja nadal byłam zbyt wytrącona z równowagi, by docenić zszokowany wyraz jego twarzy – to było oblicze gładkolicego młodzieńca albo kobiety o mocnych rysach. Był drobnej postury i stał na bosaka w moim korytarzu między kuchnią i salonem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam jeszcze raz – tak, tym razem demon stał, nie unosił się w powietrzu, a jego długie, kościste stopy zdecydowanie przylegały do desek podłogi. Zastanawiałam się, w jaki sposób Trytonowi udało się mnie zaatakować na poświęconej ziemi. Dobudówka do kościoła, gdzie się teraz znajdował, nie była jednak poświęcona i demon wyglądał na oszołomionego. Miał na sobie ciemnoczerwoną szatę, która wyglądała jak skrzyżowanie kimona z czymś, co mógłby włożyć Laurence z Arabii po godzinach. Czarna energia magicznej linii lekko się rozmazała i w dłoni Trytona pojawiła się cienka czarna laska długości równej mojemu wzrostowi, dopełniająca obrazu, jaki zapamiętałam, kiedy byłam uwięziona w zaświatach i musiałam zapłacić Trytonowi za przeniesienie mnie do domu. Oczy demon miał całkowicie czarne – nawet to, co powinno być białkami – lecz nigdy przedtem nie widziałam w nich tyle życia; wpatrywał się nimi we mnie bez mrugnięcia z odległości sześciu metrów – sześciu króciutkich metrów i kawałka poświęconej ziemi. Przynajmniej miałam nadzieję, że wciąż jest to poświęcona ziemia. – Jak się tego nauczyłaś? – zapytał z dziwnym akcentem. 11


Zesztywniałam, czując się tak jakby wypowiadane przez niego samogłoski wsuwały się w zwoje mojego mózgu. – Al – szepnęłam. Niemal nieistniejące brwi demona się uniosły. Oparłam się ramieniem o ścianę i nie spuszczając z niego wzroku, wstałam. Nie tak chciałam zacząć dzień. Boże, miej mnie w opiece – sądząc po świetle, spałam tylko godzinę. – Co jest? Nie możesz się tak po prostu pojawiać! – krzyknęłam, usiłując pozbyć się trochę adrenaliny. Wciąż stałam w kusej koszulce i bokserkach, w których spałam. – Nikt cię nie wzywał! I jak możesz stać na poświęconej ziemi? Demony nie mogą stać na poświęconej ziemi. To jest w każdej książce. – Robię, co chcę. – Tryton zajrzał do salonu, postukując laską za progiem, jakby szukał pułapek. – A takie założenia mogą sprowadzić śmierć – dodał, poprawiając pasek czarnego złota, który błyszczał matowo na głębokiej czerwieni jego szaty. – Ja nie stoję na poświęconej ziemi, tylko ty. A Minias... Minias powiedział, że większość tych ksiąg to moje dzieło, więc kto może wiedzieć, ile w nich jest prawdy? Gładkie rysy demona ściągnęły się w wyrazie irytacji – na siebie samego, nie na mnie. – Czasami nie pamiętam dobrze przeszłości – stwierdził Tryton nieobecnym głosem. – A może po prostu ktoś ją zmienia i nic mi nie mówi. Zrobiło mi się zimno w chłodzie przedświtu. Tryton był obłąkany. W moim korytarzu stał obłąkany demon, a moi współlokatorzy mieli wrócić za dwadzieścia minut. Jak coś tak potężnego może przetrwać, będąc tak niezrównoważonym? 12


Jednakże niezrównoważenie rzadko oznaczało głupotę, w przeciwieństwie do niezrównoważenia i potęgi. Oraz sprytu. Bezwzględności. Demoniczności. – Czego chcesz? – spytałam, zastanawiając się, czy daleko jeszcze do wschodu słońca. Tryton odetchnął, lecz miał niespokojną minę. – Nie pamiętam – rzekł w końcu. – Ale masz coś, co należy do mnie. Masz mi to zwrócić. Na twarzy demona odbijały się nieznane uczucia, a jego umysł katalogował myśli. Wpatrywałam się zmrużonymi oczyma w mroczny korytarz, starając się określić płeć intruza. Demony mogły wyglądać tak, jak im się żywnie podobało. W tej chwili Tryton miał jasne brwi i jasną cerę. Powiedziałabym, że to cechy kobiece, lecz jego szczęka była za mocno zarysowana, a nagie stopy zbyt kościste, by uznać je za ładne. Lakier źle by na nich wyglądał. Miał na sobie ten sam kapelusz, co przedtem – okrągły, z prostymi bokami i płaskim denkiem, zrobiony z bogatego, czerwonego materiału ozdobionego złocistymi galonami. Krótkie, niekreślonego koloru włosy, kończące się tuż poniżej ucha, nie pomagały w określeniu płci. Kiedy przedtem zapytałam o nią demona, zadał mi pytanie, czy to sprawia jakąś różnicę. Obserwując teraz, jak Tryton usiłuje umiejscowić myśl, miałam wrażenie, że nie chodzi o to, że demon nie uważa tego za ważne, lecz że nie pamięta, z jakimi cechami się urodził. Może wiedział to Minias. Kimkolwiek był. – Trytonie – odezwałam się z nadzieją, że drżenie mojego głosu nie jest zbyt wyraźne – masz stąd odejść. Udaj się prosto do zaświatów i więcej mnie nie nachodź. 13


Było to dobre wypędzenie – poza tym, że nie umieściłam demona najpierw w kręgu – lecz Tryton uniósł brew i bez cienia zdumienia, co świadczyło o długiej praktyce, powiedział: – To nie jest wzywające mnie imię. Poruszył się gwałtownie. Cofnęłam się, by utworzyć krąg – chociaż byłby marny, nienarysowany i nieopisany – lecz Tryton wszedł do salonu, zamiatając skrajem szaty po podłodze. Spoza mojego pola widzenia dobiegł mnie odgłos gwoździ wyciąganych z drewna. Usłyszałam ostry trzask rozszczepianej boazerii i soczyste przekleństwo po łacinie. Obok mnie przeszła miękkim krokiem jasnoruda kotka Jenksa, Rex, zdążając za głosem ciekawości w stronę piekła. Rzuciłam się za głupim zwierzakiem, lecz kotka mnie nie lubiła i odskoczyła na bok. Zatrzymała się w progu, nadstawiła uszu, po czym usiadła i zaczęła się pilnie przyglądać, poruszając gniewnie ogonem. Tryton nie usiłował mnie wciągnąć do zaświatów ani zabić. Szukał czegoś i opętał mnie chyba tylko po to, żeby móc przeszukać poświęcony kościół. Co stanowiło dobry znak, że teren nadal jest święty. Tyle że ten demon był obłąkany. Kto wie, jak długo nie będzie zwracał na mnie uwagi. Dopóki nie uzna, że być może będę mogła mu powiedzieć, gdzie to się znajduje. Cokolwiek to jest. Z salonu dobiegło głuche uderzenie. Podskoczyłam, a Rex weszła do środka z wygiętym ogonem. Nagłe stukanie do frontowych drzwi kościoła sprawiło, że obróciłam się w miejscu w stronę pustej nawy, lecz 14


zanim zdołałam wykrzyczeć ostrzeżenie, ciężkie dębowe drzwi, niezaryglowane w oczekiwaniu na powrót Ivy, już się otworzyły. Cudownie. Co jeszcze? – Rachel? – rozległ się zatroskany głos i do środka weszła Ceri, ubrana w sprane dżinsy z kolanami wilgotnymi od ziemi i zabłocone, misternie haftowane ranne panto�e. Najwyraźniej była w ogrodzie, mimo że słońce jeszcze nie wzeszło. W jej oczach malowała się troska; szła szybkim krokiem przez nawę, zostawiając na posadzce ślady z błota, a jej długie, jasne włosy powiewały wokół niej. Była ukrywającym się elfem, a ja wiedziałam, że jej tryb życia jest podobny do trybu życia pixy: aktywność cały dzień i całą noc z wyjątkiem czterech godzin w okolicy północy i południa. Zamachałam gorączkowo rękami, dzieląc uwagę między pusty korytarz i nią. – Wyjdź! – prawie wrzasnęłam. – Wyjdź, Ceri! – Zabrzmiał wasz dzwon – powiedziała, po czym podeszła i ujęła mnie za ręce. Policzki miała blade z niepokoju. Pachniała cudownie; roztaczała el� zapach wina i cynamonu zmieszany z uczciwym zapachem ziemi, a krzyżyk, który dostała od Ivy, błyszczał w nikłym świetle. – Wszystko w porządku? O, tak, pomyślałam i przypomniałam sobie, że kiedy wypchnęłam Trytona z myśli, usłyszałam dźwięk dzwonu wiszącego w naszej dzwonnicy. Wyrażenie „dzwonić w kościele” nie było tylko �gurą retoryczną. Zaczęłam się zastanawiać, ile przepuściłam przez siebie energii, że zabrzmiał nasz dzwon. 15


Z salonu dobiegały paskudne odgłosy odrywania boazerii od ścian. Ceri uniosła jasne brwi. Cholera, ona była spokojna, a ja cała się trzęsłam. – To demon – szepnęłam, zastanawiając się, czy powinnyśmy wyjść, czy wypróbować krąg, który narysowałam na podłodze w kuchni. Kościół wciąż był świętym miejscem, ale jeśli chodzi o ochronę przed demonem, a zwłaszcza przed tym demonem, dowierzałam tylko dobrze ustanowionemu kręgowi. Rysy przypominającej kształtem serce delikatnej twarzy Ceri, z malującym się na niej wyrazem zdumienia, stwardniały z gniewu. Spędziła tysiąc lat uwięziona jako famulus demona i traktowała je jak węże. Owszem, była ostrożna, ale dawno już wyzbyła się strachu przed nimi. – Dlaczego wzywasz demony? – zapytała oskarżycielskim tonem. – I to w nocnym stroju? – Jej wąskie ramiona zesztywniały. – Powiedziałam, że będę ci pomagać w posługiwaniu się magią. Bardzo pani dziękuję, pani Rachel Mariano Morgan, że dzięki pani czuję się nic niewarta. Ujęłam ją za łokieć i pociągnęłam do tyłu. – Ceri... – zaczęłam błagalnie, nie wierząc, że jej delikatne usposobienie pozwoliło jej tak niewłaściwie to zrozumieć. – Ja go nie wezwałam. Sam się pojawił. Jakbym miała teraz ochotę parać się magią demonów. Moją duszę pokrywało już dość brudu, by pomalować nim siłownię. Słysząc to, Ceri zatrzymała się kilka kroków przed otwartą nawą. – Demony nie mogą się pojawiać z własnej woli – stwierdziła i dotknęła białymi palcami krzyżyka. W jej oczach 16


pojawił się cień niepokoju. – Ktoś musiał go wezwać, a potem niewłaściwie zwolnić. Miękki odgłos szurania bosych stóp na końcu korytarza przeszył mnie jak huk wystrzału i na moment przestało mi bić serce. Odwróciłam się ułamek sekundy wcześniej, niż uczyniła to Ceri. – Nie mogą się pojawiać czy tego nie robią? – zapytał Tryton. Na rękach trzymał kotkę, która miesiła go łapkami. Ceri zachwiała się, więc chciałam ją podtrzymać. – Nie dotykaj mnie – wrzasnęła przenikliwie, odwróciła się na oślep, wyrwała się mi i rzuciła w stronę nawy. Cholera. Chyba mamy kłopoty. Chciałam ją schwycić, ale zatrzymała się, kiedy dotarłyśmy na środek pustej przestrzeni. – Siadaj – rzuciła, usiłując pociągnąć mnie w dół trzęsącymi się rękami. W porządku, nigdzie nie wychodziłam. – Ceri... – powiedziałam, ale mnie zatkało na widok oblepionego ziemią scyzoryka, który wyszarpnęła z tylnej kieszeni spodni. – Ceri! – wrzasnęłam, kiedy rozcięła sobie kciuk. Popłynęła krew. Gapiłam się wstrząśnięta, a Ceri narysowała duży krąg, mrucząc coś po łacinie. Niemal przezroczyste, sięgające do pasa włosy elfki przesłaniały jej rysy, ale cała się trzęsła. Mój Boże, ona była przerażona. – Ceri, kościół jest poświęcony! – zaprotestowałam, ale ona zaczerpnęła z linii i utworzyła krąg. Zamknęła się nad nami skażona czernią kopuła energii zaświatów. Zadrżałam, czując dotyk brudu dawnej magii 17


demonów. Krąg miał dobre półtora metra średnicy i jednej osobie było go dość trudno utrzymać, lecz Ceri była prawdopodobnie najlepszą adeptką magii linii w Cincinnati. Nacięła palec środkowy, więc chwyciłam ją za rękę. – Ceri, przestań! Jesteśmy bezpieczne! Odepchnęła mnie. Uderzyłam plecami w warstewkę zaświatów, jakby to była ściana. Ceri miała oczy szeroko rozwarte w panice. – Nie przeszkadzaj – rozkazała i zaczęła rysować drugi krąg wewnątrz tego pierwszego. Wstrząśnięta stanęłam pośrodku, a ona rozmazała za mną swoją krew. – Ceri... – zaczęłam ponownie, ale zamilkłam, widząc, jak elfka splata nową linię z tą narysowaną wcześniej, żeby ją wzmocnić. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Z jej ust wydobywały się łacińskie słowa, mroczne i groźne. Poczułam na skórze ukłucia mocy. Bez słowa patrzyłam, jak Ceri nacina mały palec i zaczyna wytyczać trzeci krąg. Skończyła go i uaktywniła w milczeniu, z twarzą noszącą ślady łez. Przełożyła brudny nóż ogrodniczy do zakrwawionej ręki i, trzęsąc się, przygotowała się do nacięcia lewego kciuka. – Przestań! – zawołałam. Przestraszona chwyciłam ją za lepki od krwi nadgarstek. Uniosła głowę. Napotkała mój wzrok błękitnymi oczyma nieprzytomnymi z przerażenia. Skórę miała białą jak kreda. – Już w porządku – powiedziałam, zastanawiając się, co takiego zrobił Tryton, że ta pewna siebie, niewzruszona 18


kobieta straciła panowanie nad sobą. – Jesteśmy w kościele. Jest poświęcony. Ustanowiłaś cholernie dobry krąg. Spojrzałam z niepokojem na brzęczącą nad głową kopułę. Potrójny krąg był czarny od gromadzonych tysiąc lat klątw, za które Algaliarept, demon, przed którym uchroniłam Ceri, kazał jej płacić. Nigdy wcześniej nie czułam tak silnej bariery. Elfka potrząsała swoją śliczną główką, a pomiędzy jej rozchylonymi wargami błyskały drobne zęby. – Musisz wezwać Miniasa. Niech Bóg ma nas w opiece. Musisz go wezwać! – Miniasa? A kim, u diabła, jest Minias? – Famulusem Trytona – wyjąkała Ceri ze strachem w błękitnych oczach. Czy ona zwariowała? Famulusem Trytona był inny demon? – Daj mi ten nóż – powiedziałam i wyjęłam go jej z ręki. Kciuk Ceri krwawił, więc rozejrzałam się za czymś, czym mogłabym go owinąć. Nic nam nie groziło. Jak dla mnie, to Tryton mógł sobie używać na zapleczu. Zbliżał się świt, a ja już kilka razy wcześniej siedziałam w kręgu i czekałam na wschód słońca. Na chwilę pojawiły się w moich myślach wspomnienia o moim byłym chłopaku Nicku. – Musisz go wezwać – wyrzuciła z siebie Ceri. Padła na kolana i zaczęła wyznaczać krwią krąg wielkości talerza, skrapiając stare dębowe deski łzami. – Ceri, już w porządku – powiedziałam, stojąc nad nią zdezorientowana. Kiedy jednak podniosła wzrok, moja pewność siebie się zachwiała. 19


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.