Tytuł oryginału: Fool's Errand Copyright © 200 by Robin Hobb Copyright for the Polish translation © 2003 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Sylwia Sandowska-Dobija, Urszula Okrzeja Korekta: Urszula Okrzeja Okładka oraz grafiki: Dagmara Matuszak Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-548-3 Wydanie III Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 2 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 34 743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 9, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 23 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: biuro@drukarnia-katarzyna.pl
pokrywie śniegu otulającej wzgórza. Dla Ślepuna był to sen o ciszy, chłodzie i łowach. Pośpiesznie wycofałem się, by nie zakłócać jego spokoju. Za okienkiem mojej chaty powracające ptaki rzucały sobie śpiewne wyzwania. Wiał łagodny wietrzyk i ilekroć poruszył liśćmi, strząsał z nich krople nocnego deszczu, które wygrywały melodie na mokrej murawie. Przed domem rosły cztery srebrzyste brzozy. Kiedy je posadziłem, ledwie sięgały mi do ramienia. Teraz ich gęste listowie rzucało miły cień przed oknem mojej sypialni. Zamknąłem oczy i niemal czułem na powiekach migotanie światła. Nie zamierzałem wstawać, jeszcze nie. Miniony wieczór był bardzo nieprzyjemny i musiałem samotnie stawić mu czoło. Mój chłopak, Traf, wyruszył z Wilgą zwiedzać świat już trzy tygodnie temu i jeszcze nie wrócił. Nie mogłem mieć mu tego za złe. Moje ciche i samotnicze życie zaczęło być dla niego zbyt ciężkim brzemieniem. Opowieści Wilgi o życiu w Koziej Twierdzy, odmalowane zręcznie przez pieśniarkę, były zbyt interesujące, by mógł je zignorować. Tak więc niechętnie pozwoliłem, żeby zabrała go na wakacje do Koziej Twierdzy, gdzie będzie mógł zobaczyć wiosenny festyn, skosztować ciasta posypanego nasionami kopytnika, obejrzeć przedstawienie kukiełkowe, a może nawet pocałować jakąś dziewczynę. Traf dorastał i regularne posiłki oraz ciepłe łóżko przestały mu już wystarczać. Wiedziałem, że nadszedł czas, żeby wypuścić go w świat, znaleźć jakiegoś dobrego stolarza lub cieślę, który przyjąłby go na czeladnika. Traf wykazywał spore zdolności w tej dziedzinie, a im wcześniej chłopiec rozpocznie praktykę, tym więcej się nauczy. Tylko że jeszcze nie byłem gotów rozstać się z nim. Na razie zamierzałem przez ten miesiąc cieszyć się spokojem i samotnością, przypomnieć sobie, jak to jest radzić sobie samemu. Miałem przecież Ślepuna, a on miał mnie. Czego jeszcze moglibyśmy chcieć? Mimo to zaledwie chłopiec odszedł, w domu zrobiło się zbyt cicho. Wywołane perspektywą wyjazdu podniecenie chłopca aż 8
nazbyt przypomniało mi radość, jaką niegdyś sprawiał mi wiosenny festyn i tym podobne zabawy, przedstawienia kukiełkowe, ciastka posypane nasionami kopytnika i całowanie dziewczyn. Przywołało żywe wspomnienia, które uważałem za dawno zapomniane. Może to z tych wspomnień zrodziły się sny. Dwukrotnie budziłem się zlany potem, drżący, z zaciśniętymi pięściami. Przez kilka lat przeszłość nie zakłócała mojego spokoju, lecz w ciągu ostatnich czterech zaczęła powracać coraz częściej, w nieregularnych odstępach czasu. Tak jakby Moc nagle sobie o mnie przypomniała i usiłowała wyrwać mnie z mojej oazy spokoju i samotności. Jej zew zakłócał monotonię dni, które dotychczas płynęły gładko, podobne do siebie jak nanizane na nitkę koraliki. Czasem głód Mocy zżerał mnie, jak rak zżera ciało. Innym razem kończyło się na kolorowych, tęsknych snach. Gdyby chłopiec był w domu, zapewne zdołałbym otrząsnąć się z tego i zagłuszyć natarczywy zew Mocy. Ale jego nie było i dlatego wczorajszego wieczoru uległem niepohamowanej pokusie, jaką wywołały sny. Poszedłem na nadmorskie urwisko, usiadłem na ławce, którą zrobił dla mnie chłopak, i sięgnąłem moją magią ponad falami. Wilk siedział przez pewien czas przy moim boku, spoglądając na mnie z dezaprobatą. Próbowałem nie zwracać na niego uwagi. – To nie jest gorsze niż twoje upodobanie do jeżozwierzy – powiedziałem. „Tylko że ich kolce można usunąć. A te, które tkwią w tobie, wchodzą coraz głębiej i jątrzą twoje ciało”. „Czemu nie zapolujesz na królika?”. „Odesłałeś chłopaka z jego łukiem”. – Wiesz co, mógłbyś sam coś upolować. Kiedyś potrafiłeś. „Kiedyś chodziłeś ze mną na łowy. Dlaczego nie pójdziesz teraz, zamiast zajmować się bezowocnymi poszukiwaniami? Kiedy wreszcie pogodzisz się z tym, że nikt nie może cię usłyszeć?”. „Po prostu muszę... próbować”. „Dlaczego? Czy moje towarzystwo ci nie wystarcza?”. 9
„Wystarcza. Zawsze mi wystarczało”. Otworzyłem się szerzej na naszą wspólną magię Rozumienia i usiłowałem pokazać mu, w jaki sposób pociąga mnie Moc. „To magia tego chce, nie ja”. „Zabierz to. Nie chcę tego widzieć”. A kiedy zamknąłem przed nim tę część mojej jaźni, zapytał żałośnie: „Czy to nigdy nie zostawi nas w spokoju?”. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Po pewnym czasie wilk położył się, oparł swój wielki łeb na przednich łapach i zamknął ślepia. Wiedziałem, że zostanie ze mną, ponieważ martwi się o mnie. Poprzedniej zimy dwukrotnie zużyłem tyle energii na próby nawiązania kontaktu, że nie byłem w stanie dowlec się o własnych siłach do domu. Ślepun musiał sprowadzić na pomoc Trafa. Teraz jednak byliśmy sami. Wiedziałem, że to głupie i bezsensowne. Ale wiedziałem również, że nic mnie nie powstrzyma. Jak głodny człowiek, który je zachłannie, żeby wypełnić straszliwą pustkę w brzuchu, tak ja dotykałem Mocą wszystkich, którzy znaleźli się w jej zasięgu. Wnikałem w ich myśli, na chwilę zaspokajając swoją tęsknotę, wypełniając pustkę. Poznałem rybaków, którzy wypłynęli w ten wietrzny dzień na połów, troski kapitana, którego statek przewoził zbyt ciężki ładunek. Bosmana niepokoił przyszły zięć, który był wprawdzie przystojnym mężczyzną, ale też patentowanym leniem. Chłopiec okrętowy zaś przeklinał swojego pecha. Statek zawinie do portu Koziej Twierdzy już po wiosennym festynie. Do tego czasu po święcie zostaną tylko usychające w rynsztokach zwiędłe wianki. Takie już jego psie szczęście. Wszystkie te myśli pozwalały mi na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Przypominały, że świat nie ogranicza się do czterech ścian mojego domu i otaczającego go ogrodu. To nie było jednak to samo, co prawdziwe korzystanie z Mocy. Nie mogło równać się z uczuciem spełnienia, połączenia się umysłów, kiedy cały świat staje się jednością, a ciało jest zaledwie pyłkiem. 10
Z transu wyrwały mnie wilcze kły zaciskające się na moim przedramieniu. „Chodź. Już wystarczy. Jeśli zemdlejesz, przeleżysz tu całą zimną i deszczową noc. Chłopca nie ma, a ja nie zdołam postawić cię na nogi. Chodź już”. Podniosłem się z ławki i lekko pociemniało mi w oczach. Ta słabość zaraz mi przeszła, w przeciwieństwie do ponurego nastroju, który pojawił się w ślad za nią. Poszedłem za wilkiem przez gęstniejący mrok, z powrotem do dogasającego na palenisku ognia i pełzającego na stole blasku świec. Zrobiłem sobie napar z kozłka, czarny i gorzki, wiedząc, że jeszcze bardziej pogłębi moją duchową samotność, ale za to złagodzi dokuczliwy ból głowy. Wykorzystałem energię dostarczoną przez napar, aby popracować nad opisaniem reguły gry w kamyki. Już kilkakrotnie próbowałem napisać taki traktat i za każdym razem dochodziłem do wniosku, że jest to niewykonalne, że można nauczyć się tej gry jedynie grając w nią. Tym razem dodałem do tekstu szereg ilustracji ukazujących przebieg typowej rozgrywki. Kiedy przed świtem odłożyłem pióro, miałem wrażenie, że jest to najmniej udana z dotychczasowych prób. Położyłem się spać o wschodzie słońca. Obudziłem się późnym rankiem. W odległym kącie podwórza kury grzebały w ziemi i zawzięcie plotkowały. Głośno piał kogut. Jęknąłem. Powinienem wstać i sprawdzić, czy kury zniosły jajka, i sypnąć im trochę ziarna. Rośliny w ogrodzie już zaczęły kiełkować. Powinienem zabrać się za pielenie i ponownie obsiać grzędę sałaty, którą zżarły ślimaki. Dobrze byłoby także zerwać jeszcze trochę tych purpurowych kosaćców, dopóki kwitną. Wprawdzie ostatnia próba uzyskania z nich inkaustu okazała się nieudana, ale chciałem spróbować ponownie. Powinienem także narąbać drewna na opał i równo je poukładać. Ugotować owsiankę, wygarnąć popiół z paleniska. A także wdrapać się na rosnący przy kurniku jesion i odciąć nadłamaną gałąź, zanim zwali ją wiatr. Ślepun dodał do mojej listy jeszcze jeden punkt. 11
„Powinniśmy też pójść nad rzekę i sprawdzić, czy ryby zaczęły już płynąć na tarło. Świeża ryba to dobra rzecz”. „W zeszłym roku o mało nie padłeś po zjedzeniu zepsutej ryby”. „Tym bardziej powinniśmy pójść teraz, kiedy są świeże. Mógłbyś wziąć włócznię chłopca”. „Przemoknę i zmarznę”. „Lepiej przemoknąć i zmarznąć niż głodować”. Przewróciłem się na drugi bok i zamknąłem oczy. Poleniuchuję sobie w ten jeden ranek. Kto się o tym dowie i kogo to obchodzi? Kury? Niestety, po jakimś czasie Ślepun trącił mnie myślą. „Obudź się, bracie. Nadjeżdża jakiś obcy koń”. Natychmiast się ocknąłem. Skośna smuga wpadającego przez okienko światła wskazywała, że minęło kilka godzin. Wstałem, wciągnąłem przez głowę szatę, spiąłem ją pasem i wepchnąłem stopy w sandały na grubej skórzanej podeszwie. Odgarnąłem włosy z czoła i przetarłem zaspane oczy. – Idź zobaczyć, kto to – powiedziałem do Ślepuna. „Sam sobie zobacz. Jest już prawie przy drzwiach”. Nikogo nie oczekiwałem. Wilga przyjeżdżała trzy lub cztery razy do roku, przywożąc mi najnowsze plotki, porządny pergamin i dobre wino, ale ani ona, ani Traf nie wrócą tak szybko. Inni goście bardzo rzadko zachodzili w moje progi. W sąsiedniej dolinie mieszkał Zatokowy, hodowca świń, lecz on nie miał konia. Dwa razy do roku odwiedzał mnie wędrowny druciarz. Po raz pierwszy trafił tu przypadkiem, kiedy jego koń okulał w czasie burzy, i wtedy zobaczył między drzewami światełko mojego domu. Czasem odwiedzali mnie podobni podróżni. Na drzewie, które rosło przy dróżce wiodącej do mojej chaty, druciarz wyciął zwiniętego w kłębek kota – symbol gościnnego domostwa. Tak więc ten jeździec zapewne był zagubionym podróżnym lub znużonym kupcem. W duchu powiedziałem sobie, że niespodziewany gość może być miłą odmianą, choć mówiłem to bez przekonania. 12
Stukot końskich kopyt ucichł przed samym domem i usłyszałem charakterystyczne dźwięki towarzyszące zsiadaniu z konia. „To Stary” – warknął cicho wilk. Serce na moment przestało mi bić. Otworzyłem drzwi w tej samej chwili, w której przybysz podniósł rękę, żeby w nie zastukać. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko. – Rycerski, mój chłopcze. Och, Bastardzie! Wyciągnął ramiona, żeby mnie objąć. Przez moment stałem jak wryty, nie mogąc się ruszyć. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Przeraziło mnie, że mój dawny mistrz odnalazł mnie po tylu latach. Musiał istnieć po temu jakiś ważny powód, a nie tylko chęć, żeby znów mnie zobaczyć. Jednocześnie poczułem łączące nas pokrewieństwo dusz, głębokie zainteresowanie, jakie zawsze budził we mnie Cierń. Kiedy byłem chłopcem, w sekrecie wzywał mnie po nocach do swej tajemnej komnaty, znajdującej się na szczycie wieży Koziej Twierdzy. Tam mieszał swe trucizny, uczył mnie skrytobójczego fachu i wiązał ze sobą na zawsze. Za każdym razem, kiedy otwierałem zamaskowane drzwi, serce biło mi mocniej. Pomimo upływu wielu lat i tylu cierpień wciąż tak na mnie działał. Wydawało się, że spowija go aura tajemnicy i przygody. Zatem chwyciłem go za zgarbione ramiona i uścisnąłem. Cierń znowu był tak chudy jak wtedy, kiedy go poznałem. Tylko że teraz ja byłem zaniedbanym wieśniakiem w znoszonej szacie z szarej wełny. On miał na sobie błękitne spodnie i tego samego koloru kaftan, z wyłogami równie zielonymi jak jego skrzące się oczy. Nosił również wysokie buty z czarnej skóry i takie same rękawiczki. Zielony płaszcz był dobrany barwą do wyłogów kaftana i podbity futrem. Miał koronkowy kołnierz i rękawy. Ślady po ospie, które stary skrytobójca kiedyś tak skwapliwie ukrywał, były ledwie widoczne na opalonej twarzy. Siwe włosy opadały mu na ramiona i lekko kręciły się nad czołem. W uszach miał kolczyki ze szmaragdami, a na środku złotej obręczy na jego szyi tkwił taki sam klejnot. Cierń uśmiechnął się, widząc, że podziwiam jego strój. 13
– No cóż, doradca królowej musi należycie się prezentować, jeśli ma budzić szacunek, na jaki oboje zasługują. – Rozumiem – wymamrotałem. – Wejdź, wejdź. Obawiam się, że mój dom jest nieco uboższy od tych, do jakich przywykłeś, ale mimo to jest gościnny. – Nie przyjechałem tu, by gawędzić o twoim domu, chłopcze. Przybyłem zobaczyć się z tobą. – Chłopcze? – powtórzyłem z uśmiechem, wprowadzając go do środka. – No cóż. Dla mnie chyba zawsze nim będziesz. To jeden z przywilejów podeszłego wieku. Mogę nazywać każdego jak mi się podoba i nikt nie ośmieli się ze mną spierać. Ach, widzę, że wciąż masz tego wilka. Ślepun, czy tak? Widzę, że też ma już swoje lata. Nie pamiętam tej siwizny na jego pysku. Chodź tu, dobry wilk. Bastardzie, czy zechciałbyś oporządzić mojego wierzchowca? Przez cały ranek byłem w siodle, a ostatnią noc spędziłem w wyjątkowo podłym zajeździe. Trochę zesztywniałem, no wiesz. I czy możesz przynieść moje juki? Pochylił się, by podrapać wilka za uszami. Uśmiechnąłem się i wyszedłem. Kara klacz, na której przyjechał, była pięknym, łagodnym i posłusznym zwierzęciem. Miło jest zajmować się takim stworzeniem. Napoiłem ją, dałem jej trochę ziarna z zapasu dla kur, a potem wpuściłem do pustej zagrody kucyka. Juki, które niosłem do domu, były dość ciężkie, a z jednego z nich dobiegało obiecujące bulgotanie. Wszedłem i zastałem Ciernia siedzącego przy biurku w moim gabinecie i przeglądającego moje papiery. – Ach, jesteś już. Dziękuję, Bastardzie. To gra w kamienie, prawda? Ta, której nauczyła cię Pustułka, żeby odwrócić twoją uwagę od drogi Mocy? Fascynujące. Chciałbym dostać jeden taki manuskrypt, kiedy go skończysz. – Jeśli chcesz... – odparłem cicho. Czułem się nieswojo. Niedbale wymieniał imiona i nazwy, które pochowałem w niepamięci. 14
Pustułka. Droga Mocy. Dawno odepchnąłem je od siebie. – Już nie jestem Bastardem. Teraz zwę się Tom Borsuczowłosy. – Ach tak? Dotknąłem białego pasemka zasłaniającego bliznę na głowie. – Od tego. Ludziom mówię, że urodziłem się z tym kosmykiem siwizny i rodzice dlatego tak mnie nazwali. – Rozumiem – mruknął niechętnie. – No cóż, to ma sens. – Odchylił się na moim drewnianym krześle, aż zatrzeszczało. – W jukach jest brzoskwiniówka, jeśli masz kubki. A także trochę pierniczków od starej Szałwii... Pewnie nie spodziewałeś się, że pamiętam, jak bardzo je lubiłeś? Chyba trochę się pogniotły, ale nie straciły smaku. Wilk podszedł i oparł pysk o krawędź stołu. Nie odrywał wzroku od juków. – Czy Szałwia wciąż jest kucharką w Koziej Twierdzy? – zapytałem, szukając dwóch porządnych kubków. Sam nie miałem nic przeciwko używaniu wyszczerbionych naczyń, ale nie chciałem zmuszać Ciernia do korzystania z takiego. Wyszedł z gabinetu i podszedł do kuchennego stołu. – Och, niezupełnie. Nogi bardzo jej dokuczają, kiedy zbyt długo stoi. Ma teraz wielki i miękki fotel, ustawiony na podwyższeniu w kącie kuchni, i z niego nadzoruje pracę. Przygotowuje tylko to, co najbardziej lubi: wymyślne pasztety, ciasta z korzeniami i inne słodycze. Większość potraw przyrządza młodzieniec zwany Łamagą. Mówiąc to, rozpakowywał sakwy. Wyjął z nich dwie butelki brzoskwiniówki z Piaszczystych Kresów. Już nie pamiętałem, kiedy ostatni raz ją piłem. Potem, sypiąc okruchami, odwinął z lnianej serwetki pierniczki, nieco zgniecione, tak jak zapowiadał. Wilk pożądliwie powęszył i zaczął się ślinić. – Widzę, że on też je lubi – zauważył sucho Cierń i rzucił mu jeden. Wilk zręcznie chwycił ciasteczko w powietrzu i zaniósł pod piec, żeby je tam w spokoju schrupać. 15
Z juków szybko wyłaniały się kolejne skarby. Ryza dobrego pergaminu, kałamarze z niebieskim, czerwonym i zielonym inkaustem. Gruby korzeń imbiru, zaczynający właśnie puszczać pędy, gotowy do zasadzenia. Kilka paczuszek przypraw. I rzadki u mnie luksus – krążek dojrzałego sera. A w drewnianym kuferku były rzeczy wyglądające obco, chociaż tak znajome. Drobiazgi, które już dawno temu uznałem za bezpowrotnie stracone. Pierścień, należący niegdyś do księcia Ruriska z Królestwa Górskiego. Grot strzały, która przebiła mu pierś i o mało go nie uśmierciła. Drewniane puzderko na trucizny, zrobione przeze mnie przed laty. Otworzyłem je. Było puste. Zamknąłem puzderko i postawiłem na stole. Spojrzałem na gościa. Nie był zwykłym starym człowiekiem, który przyjechał z wizytą. Ciągnął za sobą całą moją przeszłość, jak dama wlecze haftowany tren swojej sukni. Z chwilą kiedy wpuściłem go do mojej chaty, wraz z nim wtargnął do niej mój dawny świat. – Dlaczego? – zapytałem cicho. – Dlaczego odszukałeś mnie po tylu latach? – No cóż. – Cierń przysunął do stołu krzesło i opadł na nie z westchnieniem ulgi. Odkorkował butelkę brzoskwiniówki i nalał dla nas obu. – Z tuzina powodów. Zobaczyłem twojego chłopca z Wilgą. Natychmiast domyśliłem się, kim on jest. Nie jest podobny do ciebie, tak samo jak Pokrzywa nie jest podobna do Brusa, ale po prostu ma twoje nawyki: nigdy się nie śpieszy i najpierw starannie ocenia sytuację, zanim podejmie decyzję. Gdy tak rozmyśla z lekko przechyloną głową, bardzo przypomina mi ciebie, kiedy byłeś w jego wieku... – Widziałeś Pokrzywę – wtrąciłem beznamiętnie. To nie było pytanie. – Oczywiście – odrzekł spokojnie. – Chciałbyś wiedzieć, jak ona się miewa? Nie odpowiedziałem, z obawy, że może załamać mi się głos. Rozsądek ostrzegał mnie, żebym nie okazywał zbytniego zainteresowania jej osobą. Mimo to poczułem ukłucie niepokoju na myśl 16
o tym, że Pokrzywa, moja córeczka, którą widywałem tylko w snach, może być powodem wizyty Ciernia. Spojrzałem na kubek, zastanawiając się, czy powinienem pić brzoskwiniówkę przed śniadaniem. Potem znowu pomyślałem o Pokrzywie, nieślubnym dziecku, które wbrew mej woli musiałem opuścić jeszcze przed jej narodzinami. Wypiłem. Już zapomniałem, jak gładko pije się brzoskwiniówki z Piaszczystych Kresów. Ciepło rozeszło się po moim ciele z szybkością młodzieńczego pożądania. – Jest bardzo podobna do ciebie – rzekł Cierń i uśmiechnął się. – Jednak, chociaż to dziwne, jeszcze bardziej jest podobna do Brusa. Przejęła więcej jego nawyków i zachowań niż którykolwiek z jego pięciu synów. – Pięciu! – wykrzyknąłem ze zdumieniem. Cierń wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Pięciu chłopców, tak grzecznych i posłusznych ojcu, jak tylko można sobie życzyć. W przeciwieństwie do Pokrzywy. Ona znakomicie opanowała ponurą minę Brusa i obrzuca go takim spojrzeniem, kiedy ją karci. Co rzeczywiście rzadko się zdarza. Wcale nie twierdzę, że jest jego ulubienicą, ale sądzę, że jej hardość podoba mu się bardziej niż uległość synów. Ona jest równie niecierpliwa jak Brus i tak samo wyczulona na dobro i zło. Ponadto jest uparta, tak jak ty, chociaż tego może też nauczyła się od niego. – Zatem widziałeś się z Brusem? On mnie wychował, a teraz wychowywał moją córkę jako swoją własną. Ożenił się z kobietą jakoby opuszczoną przeze mnie. Oboje uważali mnie za zmarłego. W ich życiu od dawna nie było dla mnie miejsca. Wieści o nich wywołały ból zmieszany z rozczuleniem. Spłukałem go solidnym łykiem brzoskwiniówki z Piaszczystych Kresów. – Nie mógłbym zobaczyć Pokrzywy, nie widząc się z Brusem. Pilnuje jej jak... jak ojciec. On miewa się dobrze. Z wiekiem nie przestał utykać, jednak rzadko porusza się na piechotę, więc raczej mu to nie przeszkadza. Jak zawsze, prawie wszędzie jeździ na koniu. – 17
Cierń odkaszlnął. – Wiesz, że królowa i ja zadbaliśmy o to, żeby dostał źrebaki po Fircyku i Sadzy? No cóż, te dwa wspaniałe konie zapewniły mu dostatnie życie. Węgielek, tę klacz, którą przed chwilą rozsiodłałeś, kupiłem właśnie od niego. Teraz nie tylko hoduje konie, ale także je układa. Nigdy nie będzie bogaty, bo za każdy zaoszczędzony grosz kupuje nowego konia lub kolejne pastwisko. Jednak, kiedy zapytałem go, jak mu się wiedzie, odparł: „Całkiem nieźle”. – A co Brus powiedział na twoją wizytę? – zapytałem. Byłem dumny, że nie mówiłem tego zduszonym głosem. Cierń znów się uśmiechnął, tym razem nieco żałośnie. – Kiedy otrząsnął się z zaskoczenia, był bardzo uprzejmy i gościnny. A gdy następnego dnia dosiadałem konia, którego osiodłał dla mnie jeden z jego bliźniaków, chyba Zwinny, Brus szepnął, że prędzej mnie zabije, niż pozwoli, by coś stało się Pokrzywie. Powiedział to ze smutkiem, ale stanowczo. Nie wątpię, że dotrzymałby słowa. – Czy ona wie, że Brus nie jest jej ojcem? Czy wie coś o mnie? Dziesiątki pytań cisnęły mi się na usta, ale odepchnąłem je. Nienawidziłem impulsu, który kazał mi zadać te dwa, ale nie zdołałem się powstrzymać. To było jak głód Mocy, ta niepohamowana ciekawość, chęć poznania faktów po tylu latach. Cierń odwrócił wzrok i sączył brzoskwiniówkę. – Nie wiem. Nazywa go tatusiem. Bardzo go kocha, bezgranicznie. Och, często się z nim spiera, ale akceptuje go bez zastrzeżeń. Obawiam się, że jej stosunki z matką są bardziej napięte. Pokrzywa nie interesuje się pszczołami ani świecami, a Sikorka chciałaby, żeby córka poszła w jej ślady. Ponieważ jednak Pokrzywa jest bardzo uparta, Sikorka będzie musiała przekazać fach jednemu lub drugiemu synowi. – Spojrzał za okno i dodał cicho: – Nie wymawialiśmy twojego imienia, kiedy Pokrzywa była w pobliżu. Obracałem w dłoniach kubek. 18
– Co ją interesuje? – Konie. Sokoły. Miecze. Ponieważ ma piętnaście lat, myślałem, że będzie mówiła o chłopcach, ale ci najwyraźniej wcale jej nie interesują. Może jeszcze nie obudziła się w niej kobieta, a może ma zbyt wielu braci, żeby żywić jakieś romantyczne złudzenia co do chłopców. Chciałaby pojechać do Koziej Twierdzy i wstąpić do straży miejskiej. Wie, że Brus był kiedyś królewskim koniuszym. Zresztą jednym z powodów mojej wizyty u niego była propozycja królowej, aby zechciał ponownie objąć to stanowisko. Ale Brus odmówił. Pokrzywa nie mogła zrozumieć dlaczego. – Ja rozumiem. – Ja też. W trakcie wizyty powiedziałem mu, że, nawet jeśli on nie chce wrócić na zamek, mógłbym znaleźć tam miejsce dla Pokrzywy. Mogłaby być moim paziem, chociaż jestem pewien, że królowa Ketriken z przyjemnością wzięłaby ją do siebie. Poznałaby twierdzę i miasto, posmakowała życia na dworze, powiedziałem Brusowi. Ale on bez namysłu odmówił; sprawiał wrażenie niemal obrażonego. Mimo woli odetchnąłem z ulgą. Cierń upił kolejny łyk brzoskwiniówki i siedział, uważnie mi się przypatrując. Równie dobrze jak ja wiedział, o co teraz zapytam. Po co odszukał Brusa, dlaczego zaproponował, że zabierze Pokrzywę do Koziej Twierdzy? Ja też pociągnąłem brzoskwiniówki i przyglądałem się Cierniowi. Zestarzał się, ale nie tak, jak większość ludzi. Włosy wprawdzie mu posiwiały, lecz pod śnieżnobiałymi lokami jego zielone oczy płonęły jeszcze intensywniej niż kiedyś. Zastanawiałem się, ile trudu wkłada w to, żeby się nie garbić, jakie leki zażywa, by zachować siły witalne, a także, jaką płaci za to cenę. Był starszy od króla Roztropnego, a ten nie żył już od wielu lat. Tak samo jak ja był bękartem królewskiego rodu, lecz w przeciwieństwie do mnie uwielbiał dworskie intrygi i spiski. Ja unikałem dworu i wszystkiego, co się z nim wiązało. Cierń pozostawał na dworze i stał się niezastąpiony dla kolejnego pokolenia Przezornych. 19