Przeznaczenie Błazna

Page 1


Przeznaczenie Błazna

/ OTOSKÓRY – TOM III ZL

przel - oz -yl -a agnieszka sylwanowicz wydawnictwo mag warszawa 2016


Tytuł oryginału: Fool’s Fate Copyright © 2004 by Robin Hobb Copyright for the Polish translation © 2005 by Wydawnictwo MAG Redakcja i korekta: Urszula Okrzeja Okładka oraz gra�ki: Dagmara Matuszak Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-654-1 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: biuro@drukarnia-katarzyna.pl


Rozdział 1 JASZCZURKI To, że tak zamierzchłe wydarzenia potra�ą przebić się przez lata i zatopić szpony w czyimś życiu, wypaczając wszy�ko, co dzieje się później, czasami wydaje się niesprawiedliwe. Może jednak �anowi to wyraz o�atecznej sprawiedliwości: je�eśmy sumą wszy�kiego, co uczyniliśmy, dodaną do sumy wszy�kiego, co uczyniono nam. Nikt z nas nie może od tego uciec. Zatem wszy�ko, co kiedykolwiek powiedział mi Błazen, i wszy�ko, co pozo�awił niedopowiedziane, dodało się do siebie. A sumą tego działania było to, że go zdradziłem. Wierzyłem jednak, że po�ąpiłem w imię jego najlepszych interesów – a także moich. Przepowiedział, że jeśli udamy się na wyspę Aslevjal, on umrze, a Śmierć znów może spróbować chwycić mnie w swą paszczę. Obiecał, że uczyni wszy�ko, co w jego mocy, bym przeżył, wymagał tego bowiem jego wielki plan zmienienia przyszłości. Mając jednak świeżo w pamięci swoje o�atnie otarcie się o śmierć, uznałem jego obietnice za raczej groźne niż uspokajające. Błazen poinformował mnie także niefrasobliwie, że kiedy znajdziemy się już na wyspie, będę musiał wybierać między naszą przyjaźnią a moją lojalnością wobec księcia Sumiennego. Może mógłbym �awić czoło jednej z tych rzeczy i nie ugiąć się, lecz bardzo w to wątpię. Każda z osobna wy�arczyłaby, 7


żeby mnie obezwładnić, a �awienie czoła ich sumie było po pro�u ponad moje siły. Poszedłem zatem do Ciernia. Powiedziałem mu to, co usłyszałem od Błazna. A mój dawny mentor po�arał się, by – kiedy wyruszymy na Wyspy Zewnętrzne – Błazen nie popłynął z nami. Do Koziej Twierdzy zawitała wiosna. Ponura budowla z czarnego kamienia wciąż się czaiła podejrzliwie na stromych skałach nad miastem, lecz na falujących za nią wzgórzach między brązową szczeciną zeszłorocznej trawy przepychały się optymistycznie młode, zielone źdźbła. Nagie drzewa w lasach okryły się mgiełką zielonych listeczków rozwijających się na każdej gałęzi. Fale odpływu zabrały ze sobą zimowe sterty martwych krasnorostów zaścielające czarne plaże u podnóża urwiska. Wróciły ptaki wędrowne, a ich śpiew rozlegał się pełnym wyzwania echem wśród zalesionych wzgórz i wzdłuż plaż, gdzie ptaki morskie walczyły o najlepsze do gniazdowania zakątki skał. Wiosna wtargnęła nawet do ciemnych sal i wysoko sklepionych komnat zamku, bo wszystkie nisze i wejścia były ozdobione kwitnącymi gałązkami i wczesnymi kwiatami. Cieplejsze wiatry najwyraźniej przegnały mój ponury nastrój. Nie zniknął żaden z moich problemów ani trosk, lecz wiosna potra� umniejszyć wiele zmartwień. Poprawił się mój stan �zyczny; czułem się młodziej, niż kiedy miałem dwadzieścia lat. Nie tylko znów nabierałem ciała i mięśni, lecz nagle okazało się, że mam kondycję, jaką powinien mieć sprawny mężczyzna w moim wieku. Gwałtowny proces uzdrawiania, zaaplikowany mi przez mój niedoświadczony krąg Mocy, naprawił też przy okazji dawne uszkodzenia. Zniknęły ślady znęcania się nade mną, pozostawione mi przez Konsyliarza, kiedy uczył mnie posługiwania się Mocą, obrażenia, które odniosłem jako wojownik, i głębokie blizny pozostałe po torturach doznanych w lochach Władczego. Prawie ustały bóle głowy, nie mącił mi się już wzrok ze zmęczenia, a chłód wczesnego 8


poranka nie dawał we znaki bólem. Żyłem w ciele silnego, zdrowego zwierzęcia. Niewiele jest rzeczy tak radosnych, jak doskonałe zdrowie w jasny wiosenny ranek. Stałem na szczycie wieży i spoglądałem na marszczące się morze. Za mną w donicach ze świeżo nawiezioną ziemią kwitły w białych i bladoróżowych grupach małe drzewka owocowe. Mniejsze donice zajmowały pnącza z nabrzmiałymi pączkami. Długie zielone liście roślin cebulkowych strzelały w górę jak zwiadowcy wysłani do zbadania powietrza. W niektórych donicach tkwiły tylko nagie brązowe łodygi, lecz otaczała je atmosfera wyczekiwania i obietnicy powrotu cieplejszych dni. Wśród roślin umiejętnie rozmieszczono rzeźby ogrodowe i przytulne ławeczki. Osłonięte świece czekały na łagodne letnie wieczory, by móc wysłać w ciemność swój blask. Królowa Ketriken przywróciła Ogród Królowej do jego poprzedniej chwały. To wysoko położone zacisze było jej prywatnym terenem. Obecna prostota ogrodu odzwierciedlała górskie korzenie królowej, lecz jego istnienie stanowiło znacznie starszą tradycję Koziej Twierdzy. Ze zniecierpliwieniem obszedłem ogród ścieżką biegnącą po jego obwodzie, a potem zmusiłem się do zatrzymania. Chłopiec się nie spóźniał. To ja przyszedłem za wcześnie. Nie on był winien temu, że minuty się wlokły. Miałem po raz pierwszy spotkać się na osobności z Szybkim, synem Brusa, i niecierpliwość walczyła we mnie z niechęcią. Moja królowa powierzyła mi odpowiedzialność za kształcenie chłopca i w pisaniu, i w walce. Przerażało mnie to zadanie. Chłopiec nie tylko miał Rozumienie, ale był też niewątpliwie uparty. W połączeniu z jego inteligencją mogło to sprowadzić na niego kłopoty. Królowa nakazała traktować Rozumiejących z szacunkiem, lecz wielu wciąż wierzyło, że zwierzęcą magię najlepiej leczą pętla, nóż i ogień. Rozumiałem, dlaczego królowa chce mi powierzyć Szybkiego. Brus, jego ojciec, wyrzucił go z domu, gdy chłopiec nie chciał się wyrzec Rozumienia. Zarazem ten sam Brus poświęcił wiele lat, by 9


mnie wychować, kiedy mój królewski ojciec porzucił mnie w dzieciństwie jako bękarta, którego nie śmiał uznać za swego potomka. Godziło się, bym zrobił teraz to samo dla syna Brusa, nawet jeśli nie mógłbym mu wyjawić, że niegdyś byłem Bastardem Rycerskim i podopiecznym jego ojca. Czekałem więc na Szybkiego, chudego dziesięciolatka, z równym zdenerwowaniem, jakbym miał stanąć przed jego ojcem. Głęboko zaczerpnąłem chłodnego porannego powietrza przesyconego wonią kwitnących drzewek owocowych. Powiedziałem sobie w duchu, że mojemu zadaniu nie poświęcę zbyt dużo czasu. Wkrótce wybiorę się z księciem na wyprawę na Wyspy Zewnętrzne. Do tej pory z pewnością wytrzymam jako nauczyciel chłopca. Magia Rozumienia wyczula na inne istoty żywe, więc odwróciłem się, zanim Szybki pchnął ciężkie drzwi. Zamknął je cicho za sobą. Mimo długiej wspinaczki po stromych kamiennych schodach nie był zadyszany. Nie wychodziłem z mojego ukrycia za drzewkami i przyglądałem się chłopcu. Miał na sobie błękit Koziej Twierdzy, prosty strój odpowiedni dla pazia. Cierń miał rację. Wyrośnie z niego znakomity topornik. Chłopiec był szczupły, jak zwykle są szczupli aktywni chłopcy w jego wieku, lecz zgrubienia na ramionach widoczne pod kamizelą zapowiadały krzepę jego ojca. Wątpiłem, by osiągnął wysoki wzrost, lecz będzie dość rozrośnięty wszerz, by to nadrobić. Szybki miał czarne oczy ojca i czarne kręcone włosy, lecz w linii jego szczęki i rozstawie oczu kryło się coś z Sikorki. Sikorki – mojej utraconej miłości i żony Brusa. Zaczerpnąłem głęboko tchu. To może się okazać trudniejsze, niż sobie wyobrażałem. Zauważyłem, że wyczuł moją obecność. Stałem nieruchomo, czekając, aż mnie zauważy. Przez chwilę obaj milczeliśmy, aż wreszcie chłopiec podszedł do mnie wijącymi się ścieżkami. Ukłon wyćwiczył zbyt starannie, by wykonać go z wdziękiem. – Jestem Szybki Rozumiejący, wielmożny panie. Kazano mi się do ciebie zgłosić. 10


Widziałem, że postarał się wyuczyć dworskiej etykiety. Mimo to tak dobitne włączenie zwierzęcej magii do jego imienia stanowiło niemal niegrzeczne wyzwanie, jakby badał, czy królewska ochrona Rozumiejących obejmie go i tutaj, sam na sam ze mną. Wytrzymał moje spojrzenie w bezpośredni sposób, jaki większość szlachty uznałaby za arogancki. Napomniałem jednak samego siebie, że nie jestem szlachcicem. Powiedziałem mu to. – Dla nikogo nie jestem „wielmożnym panem”, chłopcze. Jestem Tomem Borsuczowłosym, gwardzistą królowej. Możesz do mnie mówić „panie Borsuczowłosy”, a ja będę cię nazywał Szybkim. Zgoda? Dwa razy zamrugał i skinął głową. Nagle przypomniał sobie, że jest to niewłaściwe zachowanie. – Tak, panie Borsuczowłosy. – Doskonale. Wiesz, dlaczego przysłano cię do mnie, Szybki? Przygryzł górną wargę, zaczerpnął tchu i powiedział, spuściwszy wzrok: – Chyba komuś się naraziłem. – Szybko spojrzał na mnie. – Ale nie wiem, co takiego zrobiłem, albo komu. – Po chwili dodał niemal zadziornie: – Nic nie poradzę na to, kim jestem. Jeśli powodem jest moje Rozumienie, to w takim razie nie jest to sprawiedliwe. Nasza królowa powiedziała, że moja magia nie powinna mieć wpływu na to, jak jestem traktowany. Zabrakło mi tchu. Z tych ciemnych oczu wyzierał jego ojciec. To był cały Brus: bezwarunkowa uczciwość i determinacja, by mówić prawdę. A jednak w tym nieopanowanym pośpiechu chłopca usłyszałem też porywczość Sikorki. Na chwilę odjęło mi mowę. Chłopiec uznał moje milczenie za oznakę niezadowolenia i spuścił wzrok. Ramiona jednak wciąż trzymał prosto; nie znajdował w sobie żadnej winy i dopóki jej sobie nie uświadomi, nie okaże skruchy. – Nikomu się nie naraziłeś, Szybki. I przekonasz się, że niektóre osoby w Koziej Twierdzy nie przywiązują wagi do twojej magii. 11


To nie dlatego odseparowaliśmy cię od innych dzieci. Zrobiliśmy to dla twego dobra. Znajomością czytania i pisania przewyższasz swoich rówieśników. Nie chcieliśmy umieszczać cię w grupie młodzieńców o wiele starszych od ciebie. Uznaliśmy także, że może ci się przydać nauka walki toporem bojowym. Sądzę, że dlatego ja zostałem wybrany na twojego mentora. Poderwał głowę i spojrzał na mnie z zaskoczeniem i niepokojem. – Toporem bojowym? Kiwnąłem głową, do niego i do siebie zarazem. Cierń znów wyczyniał te swoje stare sztuczki. Najwyraźniej nikt chłopca nie zapytał, czy ma ochotę nauczyć się posługiwać taką bronią. Przywołałem uśmiech na twarz. – Jak najbardziej. Żołnierze Koziej Twierdzy pamiętają, że twój ojciec doskonale walczył toporem. Jako że odziedziczyłeś po nim nie tylko wygląd, ale i sylwetkę, wydaje się naturalne, że broń, którą sobie wybrał, powinna stać się i twoją bronią. – W niczym nie przypominam ojca. Panie. O mało co nie roześmiałem się w głos, nie z radości, ale dlatego że chłopiec wyglądał w tej chwili dokładnie jak Brus. Dziwnie było patrzeć z góry na kogoś, kto obrzucał mnie jego gniewnym spojrzeniem. Taka postawa nie licowała jednak z wiekiem chłopca, rzekłem więc zimno: – Według królowej i doradcy Ciernia przypominasz go w wystarczającym stopniu. Kwestionujesz decyzję, jaką podjęli wobec ciebie? Wszystko zawisło na włosku. Uchwyciłem moment, w którym się zdecydował, i niemal odczytałem jego myśli. Mógł odmówić. Wtedy mógłby zostać uznany za niewdzięcznego i odesłany do ojca. Lepiej przyjąć z pokorą nieprzyjemne zadanie i zostać, odrzekł więc ściszonym głosem: – Nie, panie. Przyjmuję ich decyzję. – To dobrze – skwitowałem z fałszywą serdecznością. 12


– Ale ja już umiem posługiwać się bronią – poinformował mnie, zanim zdołałem powiedzieć coś więcej. – Łukiem, panie. Nie mówiłem o tym wcześniej, bo nie sądziłem, że może to kogokolwiek zainteresować. Jeśli jednak mam się szkolić nie tylko na pazia, ale i na wojownika, to już sobie wybrałem broń. Interesujące. Przez chwilę przyglądałem mu się w milczeniu. Ujrzałem w nim dość z Brusa, by uznać, że nie będzie się na próżno przechwalał umiejętnościami, których by nie posiadał. – Doskonale. Możesz mi pokazać, co potra�sz. Na razie jednak zajmiemy się czymś innym. Dostaliśmy w tym celu pozwolenie na korzystanie ze zwojów z biblioteki Koziej Twierdzy. To dla nas obu spory zaszczyt. Czekałem na jego reakcję. Kiwnął głową, ale zaraz przypomniał sobie zasady dobrego wychowania. – Tak, panie – rzekł. – Dobrze. A zatem spotkamy się tu jutro. Przez godzinę będziemy się zajmować zwojami i pisaniem, a potem zejdziemy na dziedziniec ćwiczebny. Znów zaczekałem na jego odpowiedź. – Tak, panie. Panie? – Co takiego? – Jestem dobrym jeźdźcem, panie. Teraz trochę wyszedłem z wprawy. Przez ostatni rok ojciec nie dopuszczał mnie do swoich koni, ale znam się na nich. – Dobrze wiedzieć, Szybki. Wiedziałem, na co miał nadzieję. Obserwowałem jego twarz i spostrzegłem, jak po moich obojętnych słowach pomroczniała. Zareagowałem niemal odruchowo. Chłopiec w jego wieku nie powinien myśleć o zadzierzgnięciu więzi ze zwierzęciem. Kiedy jednak opuścił rozczarowany głowę, dobiegło mnie z odległości wielu lat echo mojej dawnej samotności. Brus też uczynił wszystko, co 13


w jego mocy, by uchronić mnie przed związaniem się ze zwierzęciem. Świadomość, że była to mądra decyzja, nie uciszyła wspomnień mojej dojmującej izolacji. Odchrząknąłem. – Doskonale, Szybki. – Starałem się mówić pewnym głosem. – Przyjdź tu do mnie jutro. I włóż swoje stare ubranie. Ubrudzimy się i spocimy. Miał wstrząśniętą minę. – No? O co chodzi, chłopcze? – Nie... nie mogę, panie. To znaczy nie mam już mojego starego ubrania. Tylko te dwie zmiany, które dała mi królowa. – Co się z nim stało? – Spaliłem je, panie. – W głosie Szybkiego zabrzmiało wyzwanie. Spojrzał mi w oczy, wysuwając żuchwę. Chciałem go zapytać, dlaczego. Nie musiałem. Mówiła o tym jego postawa. Ostentacyjnie zniszczył wszystkie rzeczy, które wiązały go z przeszłością. Zastanawiałem się przez chwilę, czy powinienem zmusić go, by przyznał się do tego głośno, ale uznałem, że to nic nie da. Takie marnotrawstwo przydatnych ubrań na pewno powinno go zawstydzić. Ciekawe, jak bardzo poróżnił się z ojcem. Nagle niebo wydało mi się mniej błękitne. Wzruszyłem ramionami. – Włóż zatem to, co masz – poleciłem mu i miałem nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt ostro. Stał, patrząc na mnie, a ja uświadomiłem sobie, że go nie odprawiłem. – Możesz odejść, Szybki. Zobaczymy się jutro. – Tak, panie. Dziękuję, panie Borsuczowłosy. – Skłonił się ze sztywną poprawnością i znów się zawahał. – Panie? Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? – Oczywiście. Rozejrzał się niemal podejrzliwie. – Dlaczego spotykamy się tu na górze? – Tu jest spokojnie. Przyjemnie. Kiedy byłem w twoim wieku, nie znosiłem zamykania w czterech ścianach w wiosenny dzień. 14


To przywołało na jego twarz niepewny uśmiech. – Ja tego też nie znoszę, panie. Nie lubię też takiego odseparowania od zwierząt. To chyba wołanie mojej magii. Wolałbym, żeby zostawił tę kwestię w spokoju. – Być może. I być może powinieneś się dobrze zastanowić, zanim na nie odpowiesz. Tym razem chciałem, by usłyszał w moim głosie naganę. Wzdrygnął się, a potem zrobił oburzoną minę. – Królowa powiedziała, że moja magia nie powinna mieć wpływu na to, jak będę traktowany. – To prawda. Ale to nie znaczy, że będziesz z jej powodu traktowany dobrze. Radzę ci, by twoja magia pozostała twoją osobistą sprawą, Szybki. Nie obnoś się z nią przy ludziach, dopóki ich nie poznasz. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak najlepiej radzić sobie z Rozumieniem, proponuję, byś spędzał nieco czasu z Rozumiejącym Sieciarzem, kiedy wieczorami snuje swoje opowieści przy kominku. Nachmurzył się, zanim skończyłem. Odprawiłem go krótko i chłopiec wyszedł. Sądziłem, że dobrze go oceniłem. Jego Rozumienie stanowiło kość niezgody między nim i ojcem. Szybkiemu udało się przeciwstawić Brusowi i uciec do Koziej Twierdzy, by ujawnić się jako Rozumiejący i znaleźć sobie miejsce na tolerancyjnym dworze królowej Ketriken. Jeśli jednak chłopiec uważa, że wystarczy mu do tego tylko jego magia, to wkrótce otworzę mu oczy. Nie będę starał się go jej pozbawić. Martwiło mnie jednak, że tak się a�szuje ze swoim Rozumieniem – jak człowiek machający szmatą przed terierem, by zobaczyć, jaką to wywoła reakcję. Prędzej czy później spotka jakiegoś młodego szlachcica, który z przyjemnością stawi mu czoło w kwestii pogardzanej zwierzęcej magii. Tolerancja została narzucona i wiele osób wciąż żywiących dawny niesmak wobec naszego daru okazywało ją z niechęcią. Postawa Szybkiego utwierdziła mnie w postanowieniu, by nie dać mu okazji do odkrycia, że mam Rozumienie. Wystarczy już, że zuchwale 15


obnosi się ze swoją magią; nie chciałem, by zdradził się z tym, że ja ją posiadam. Raz jeszcze powędrowałem wzrokiem po rozległej panoramie morza i nieba. Upajałem się widokiem – zapierał dech w piersi, a jednocześnie był uspokajająco znajomy. A potem zmusiłem się, by spojrzeć w dół ponad niskim murkiem, który stał między mną i pewną śmiercią na skałach. Zmusiłem się do patrzenia. Kiedyś, zmaltretowany �zycznie i umysłowo przez mistrza Mocy Konsyliarza, usiłowałem rzucić się w dół z tego właśnie murku. Powstrzymała mnie ręka Brusa. Zniósł mnie do swojej izdebki, opatrzył rany, a potem pomścił je na mistrzu Mocy. Wciąż nie spłaciłem mu tego długu. Może uczenie jego syna i zapewnienie mu bezpieczeństwa na dworze będzie jedyną odpłatą, jaką zdołam kiedykolwiek zaproponować Brusowi. Zasadziłem tę myśl w sercu, by podtrzymać mój malejący entuzjazm, i zszedłem z wieży. Czekało mnie jeszcze jedno spotkanie, a położenie słońca mówiło mi, że już się niemal na nie spóźniłem. Cierń podał do wiadomości, że teraz on szkoli młodego księcia w jego dziedzicznej magii. Taki obrót wydarzeń napawał mnie ulgą i zarazem rozgoryczeniem. Oświadczenie to oznaczało, że książę Sumienny i Cierń nie musieli już się spotykać w tym celu potajemnie. To, że książę zabierał ze sobą na lekcje swego gamoniowatego służącego, zostało uznane za objaw niejakiego dziwactwa. Nikt na dworze nie domyśliłby się, że Młotek też jest uczniem, i to o wiele silniejszym w królewskiej magii Przezornych od któregokolwiek z żyjących przedstawicieli rodu. Rozgoryczenie brało się z faktu, że jedyną osobą, która wciąż musiała ukrywać swoją obecność na tych spotkaniach, byłem ja, prawdziwy nauczyciel posługiwania się Mocą. Byłem teraz Tomem Borsuczowłosym i jako skromny strażnik nie powinienem wiedzieć niczego o magii Przezornych. Tak więc zszedłem po schodach, opuściwszy Ogród Królowej, i podążałem korytarzami zamku. W części dla służby znajdowało się sześć możliwych wejść do ukrytego szpiegowskiego labiryntu 16


wijącego się w trzewiach Koziej Twierdzy. Codziennie używałem innego. Dzisiaj wybrałem to najbliższe spiżarni. Zaczekałem, aż w korytarzu nie będzie nikogo, i wszedłem do magazynku. Przecisnąłem się przez trzy rzędy zwisających kiełbas, odsunąłem płytę i wstąpiłem w znajomą ciemność. Nie traciłem czasu na przyzwyczajenie oczu. W tej części labiryntu nie było żadnego oświetlenia. Podczas pierwszych wypadów miałem ze sobą świecę. Dzisiaj uznałem, że znam drogę na tyle dobrze, by iść po ciemku. Licząc kroki, dotarłem do wąskich schodów. Na ich szczycie ostro skręciłem w prawo i ujrzałem cienkie pasemka wiosennego słońca wpadające do zakurzonego korytarza. Pochyliłem się i szybko znalazłem w bardziej znajomej części labiryntu. Po chwili wyszedłem obok kominka w wieży Szczerego. Wsunąłem płytę na miejsce i zamarłem na dźwięk naciskanej klamki. Ledwie zdążyłem się ukryć za długimi zasłonami wiszącymi przy oknach wieży. Wstrzymałem oddech, ale okazało się, że to tylko Cierń, Sumienny i Młotek przyszli na lekcje. Wyszedłem z mojej lichej kryjówki dopiero wtedy, gdy drzwi zostały starannie zamknięte. Zaskoczyłem Młotka, lecz Cierń tylko zauważył: – Wiesz, że na lewym policzku masz pajęczynę? Zdjąłem czepliwe włókienka. – Dziwię się, że tylko na lewym. Wiosna obudziła mnóstwo pająków. Cierń skinął poważnie głową. – Kiedyś nosiłem ze sobą miotełkę z piór i machałem nią przed sobą. Pomagało. Trochę. Oczywiście w tamtych czasach mój wygląd po wyjściu z labiryntu miał niewielkie znaczenie. Tyle że nie lubiłem łaskotania drobnych nóżek na karku. Sumienny uśmiechnął się na myśl o nienagannie odzianym i uczesanym doradcy królowej przemykającym ciemnymi korytarzami. Kiedyś wielmożny pan Cierń był tajnym mieszkańcem Koziej Twierdzy, królewskim skrytobójcą, człowiekiem ukrywającym 17


dziobatą twarz i wykonującym w mroku królewskie wyroki. Teraz to się zmieniło. Teraz przemierzał majestatycznym krokiem korytarze, otwarcie wychwalany jako dyplomata i zaufany doradca królowej. Status Ciernia odzwierciedlał elegancki strój w odcieniach błękitu i zieleni, podobnie jak klejnoty zdobiące jego szyję i uszy. Śnieżnobiałe włosy i przeszywające spojrzenie zielonych oczu sprawiały wrażenie starannie dobranych dodatków do stroju. Blizny, którymi tak się martwił, zanikły z biegiem lat. Nie zazdrościłem ani nie żałowałem mu bogatego odzienia. Niech starzec ma wynagrodzenie za niedostatki młodości. Nikomu to nie szkodziło, a ci, których ten przepych oszałamiał, często nie dostrzegali ostrego niczym miecz umysłu będącego prawdziwą bronią Ciernia. W przeciwieństwie do niego książę był ubrany niemal tak prosto, jak ja. Przypisywałem to surowym górskim tradycjom, którym hołdowała królowa, oraz jej wrodzonej oszczędności. Sumienny miał piętnaście lat i szybko rósł. Jaki miało zatem sens szycie pięknych ubrań na co dzień, skoro albo z nich wyrastał, albo rozrywał szwy na ramionach podczas ćwiczeń z bronią? Przyjrzałem się młodzieńcowi stojącemu przede mną z uśmiechem na twarzy. Miał ciemne oczy i czarne kręcone włosy jak jego ojciec, lecz ze wzrostu i ostro zarysowującej się szczęki bardziej przypominał portret mego ojca, Rycerskiego. Krępy towarzysz księcia stanowił jego całkowite przeciwieństwo. Oceniałem Młotka na dwadzieścia kilka lat. Miał drobne, przylegające do czaszki uszy i wystający język głupka. Sumienny ubrał go w błękitną tunikę i obcisłe spodnie podobne do swoich, dając mu nawet umieszczony na piersi herb z kozłem, lecz tunika opinała się na wystającym brzuchu małego człowieczka, a spodnie marszczyły się komicznie na kolanach i kostkach. Na tych, którzy nie potra�li tak jak ja wyczuć magii Mocy, płonącej w nim jak ogień w palenisku kuźni, sprawiał dziwne wrażenie, zabawne zarazem i lekko odrażające. Uczył się panować nad muzyką Mocy, która była dla niego tym, czym dla zwykłego człowieka są myśli. Była 18


mniej wszechobecna, a zatem i mniej denerwująca niż niegdyś, lecz siła jego magii sprawiała, że cały czas dzielił się nią z nami. Mogłem się od niej odgrodzić, lecz oznaczało to także znieczulenie się w dużym stopniu na Moc, łącznie ze słabszymi przekazami Ciernia i Sumiennego. Nie mogłem się od niego odgrodzić i jednocześnie ich uczyć, na razie więc znosiłem muzykę Młotka. Dziś składały się na nią szczęk nożyc i trzask krosna, przeplatane wysokim kobiecym chichotem. – Ach. Miałeś dziś rano kolejną przymiarkę, tak? – zagadnąłem księcia. Nie olśniłem go. Wiedział, jak się tego domyśliłem. Skinął głową znużony. – Razem z Młotkiem. To był długi poranek. Młotek kiwnął energicznie głową. – Stań na stołku. Nie drap się. Nie ruszaj się. A one kłują Młotka szpilkami. Ostatnie zdanie dodał surowym tonem i spojrzał z naganą na księcia. Sumienny westchnął. – To przypadek, Młotku. Powiedziała ci, żebyś się nie ruszał. – Jest wstrętna – mruknął Młotek, a ja podejrzewałem, że ma sporo racji. Wielu szlachciców z trudem akceptowało przyjaźń księcia z Młotkiem. Z jakichś powodów jeszcze bardziej raziła ona niektórych służących. Podejrzewałem, że znajdowali sposoby, by okazać to niezadowolenie. – Już po wszystkim, Młotku – pocieszył go Sumienny. Zajęliśmy swoje stałe miejsca wokół ogromnego stołu. Kiedy Cierń oznajmił, że zaczyna z księciem lekcje posługiwania się Mocą, ta komnata na wieży Szczerego została dobrze wyposażona. Przy wysokich oknach wisiały długie zasłony. Okiennice były otwarte, by wpuścić do środka przyjemne podmuchy wiatru. Kamienne ściany i podłoga zostały dokładnie wyszorowane, a stół 19


i krzesła natarte olejem i wypolerowane. Były też odpowiednie stojaki na zwoje z niewielkiej biblioteki Ciernia oraz starannie zamknięta szafka na dokumenty, które uważał za niezwykle cenne lub niebezpieczne. Na dużym biurku znalazły się kałamarze i świeżo poprzycinane pióra oraz spory zapas papieru i welinu. Mieliśmy też kredens z butelkami wina, kielichami i innymi rzeczami niezbędnymi do zapewnienia wygód księciu. Komnata stała się przytulna, nawet zbytkowna, i odzwierciedlała bardziej smak Ciernia niż Sumiennego. Podobały mi się te zmiany. Przyjrzałem się otaczającym mnie twarzom. Sumienny patrzył na mnie czujnie. Młotek szukał czegoś w lewym nozdrzu. Cierń siedział sztywno wyprostowany, niemal wibrując od nagromadzonej energii. Cokolwiek zażył, by przywrócić sobie bystrość umysłu, nie zlikwidowało to czerwonych żyłek w oczach. Kontrast, jaki stanowiły z jego zielonym spojrzeniem, sprawiał niepokojące wrażenie. – Dzisiaj chciałbym... Młotku. Przestań, proszę. Spojrzał na mnie tępo z palcem tkwiącym w nosie. – Nie mogę. Uwiera mnie. Cierń potarł skroń, odwracając wzrok. – Dajcie mu chusteczkę – zaproponował, patrząc przed siebie. Najbliżej siedział książę Sumienny. – Proszę, wydmuchaj nos. Może wyjdzie. Podał Młotkowi kawałek haftowanego lnu. Młotek przyglądał mu się przez kilka sekund z powątpiewaniem, ale go wziął. – Zeszłej nocy każdy z nas miał spróbować posłużyć się Mocą w trakcie snu – odezwałem się przy akompaniamencie ogłuszających prób oczyszczenia nosa przez Młotka. Zaproponowanie tego ćwiczenia napawało mnie niepokojem, ale czułem, że i Sumienny, i Cierń są gotowi do podjęcia próby. Młotek zwykle zapominał, co ma do zrobienia wieczorem, więc nim się nie przejmowałem. Posługując się Mocą we śnie, można było opuścić własne ciało i przez krótki czas doświadczać życia 20


za pośrednictwem kogoś innego. Udało mi się to kilka razy, najczęściej przez przypadek. Zwoje traktujące o Mocy podawały, że jest to nie tylko dobry sposób na zbieranie informacji, ale i na znalezienie osób na tyle otwartych, by można je było wykorzystać jako ludzi króla, źródło siły dla posługującego się Mocą. Niektórzy z nich niekiedy sami posiadali Moc. Cierń był poprzedniego dnia rozentuzjazmowany, lecz rzuciwszy na niego okiem teraz, nie dostrzegłem ani cienia tryumfu, który by okazywał, gdyby mu się powiodło. Sumienny też miał ponurą minę. – A więc bez powodzenia? – Udało mi się! – oznajmił radośnie Młotek. – Używałeś Mocy we śnie? – spytałem ze zdumieniem. – Nieee. Wyciągnąłem go. Widzicie? Pokazał zielonkawe trofeum uwięzione pośrodku książęcej chusteczki do nosa. Cierń odwrócił się z okrzykiem obrzydzenia. Sumienny, piętnastoletni chłopak, roześmiał się. – Robi wrażenie, Młotku. Ale duży. Wygląda jak zielona salamandra. – No – zgodził się Młotek z zadowoleniem. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. – Zeszłej nocy śniła mi się duża niebieska jaszczurka. Większa niż to! Zawtórował księciu śmiechem podobnym do szczekania zadyszanego psa. – Mój książę i przyszły monarcho – napomniałem surowo Sumiennego – czeka nas praca. W rzeczywistości usiłowałem zachować powagę. Dobrze było widzieć księcia rozluźnionego i śmiejącego się, nawet z czegoś infantylnego. Od kiedy znałem tego chłopca, zawsze wydawał się obciążony swoją pozycją i wiecznymi obowiązkami. Teraz po raz pierwszy widziałem go zachowującego się jak młodzieniec, któremu wiosna uderzyła do głowy; pożałowałem swojego napomnienia, gdy uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. Z powagą o wiele większą od mojej zwrócił się do Młotka, chwycił chusteczkę i zwinął ją w kłębek. 21


– Nie, Młotku. Przestań. Posłuchaj mnie. Śniła ci się duża niebieska jaszczurka? Jak duża? Napięcie słyszalne w pytaniu Sumiennego zwróciło uwagę Ciernia. Młotek jednak się zmieszał i obraził na tak szybką zmianę tonu i postawy księcia wobec niego. Zmarszczył brwi i nachmurzony wysunął dolną wargę i język. – To było nieładne. Rozpoznałem to wyrażenie. Pracowaliśmy nad zachowaniem Młotka przy stole. Jeśli miał nam towarzyszyć w wyprawie na Aslevjal, musiał się nauczyć chociaż podstawowych zasad dobrego wychowania. Niestety pamiętał o nich tylko wtedy, kiedy mógł je przypomnieć komuś innemu. – Przepraszam, Młotku. Masz rację. Wyrywanie komuś rzeczy z rąk jest nieładne. A teraz opowiedz mi o tej dużej jaszczurce, która ci się przyśniła. Książę uśmiechał się do Młotka, lecz zmiana tematu okazała się dla niedużego człowieczka zbyt gwałtowna. Pokręcił ciężką głową i odwrócił się, krzyżując krótkie ręce na piersi. – Nie – oznajmił szorstko. – Proszę cię, Młotku – zaczął Sumienny, lecz przerwał mu Cierń. – Czy to nie może zaczekać? Do wypłynięcia pozostało już niewiele dni, a jeśli mamy funkcjonować jako krąg Mocy, to czeka nas jeszcze wiele pracy. Wiedziałem, co gnębi starca, i podzielałem jego niepokój. Moc mogła się okazać zasadniczym czynnikiem sukcesu księcia. Żaden z nas tak naprawdę nie wierzył, że książę zabije jakiegoś smoka uwięzionego w lodzie. Prawdziwą wartość posługiwania się Mocą miało stanowić zbieranie przeze mnie i Ciernia informacji i przekazywanie ich Sumiennemu, co ułatwi mu negocjacje związane z małżeństwem. – Nie, to jest ważne, Cierniu. Tak sądzę. A przynajmniej może być ważne. Bo zeszłej nocy mnie też się śniła duża niebieska jaszczurka. Właściwie przyśnił mi się smok. 22


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.