STRASZNY SMOK
Miles Cameron
Przełożyła Maria Gębicka-Frąc Wydawnictwo MAG Warszawa 2017
Tytuł oryginału: The Dread Wyrm Copyright © 2015 by Miles Cameron Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja i Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Kerem Beyit Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-826-2 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: CPI Moravia Books s.r.o.
PROLOG
Na północy Nova Terra i Antica Terra zawitała wiosna. Przybyła też do Galii i Etrurii, i do Arelatu, gdzie ludzie znów zaczęli poznawać, jak to jest bać się nocami, i do Iberii, gdzie zjawiła się wcześnie. Ale najpierw przybyła do Oksytanii, w której gospodarze i gospodynie zabrali się do poważnej pracy, nawożąc i obsiewając pola, gdy tylko stajał lód w starych redlinach i ziemia zaczęła mięknąć. W zależności od majątku rolnika, od zamożnego gospodarza z kamiennym domem i dwoma zaprzęgami wołów albo rosłych koni, po maleńkie chaty osadników na skraju spornych ziem, gdzie młoda para zaprzęgała się do pługa swojej roboty prowadzonego przez najstarsze dziecko, lemiesze odkładały skiby zimnej gleby. Każdego dnia radliny przesuwały się coraz dalej na północ, od wcześniej pojawiającego się oksytańskiego słońca ku granicom i przez poczerniałe od ognia pola Jarsayu, później do Albiny i Brogatu, gdzie było mniej chłopów małorolnych i więcej drobnych właścicieli ziemskich, ale również więcej najmitów bez ziemi, i gdzie duże żelazne pługi głębiej rozorywały ziemię, żeby ją przygotować na późniejsze słońce. Tak oto z południa na północ pługi odwracały glebę wszędzie tam, dokąd sięgnęła ręka człowieka. I to samo słońce, które ogrzewało pola, ogrzewało też place ćwiczeń. Zamkowe dziedzińce, podwórza przy stajniach, równiny pod zewnętrznymi murami albo stare zamkowe fosy przemieniały się w Pola Marsowe, na 5
których młodzi mężczyźni wraz z kilkoma kobietami uczyli się żołnierskiego rzemiosła. Starsi ludzie rozprostowywali bolące plecy i rozgrzewali zesztywniałe przez zimę stawy, przeklinając umykającą młodość albo swój coraz dojrzalszy wiek. Ci, którzy żyli z wojny, patrzyli na powiększone brzuchy i podczas Wielkiego Postu mocniej się przykładali do pracy, a wojna i pogłoski o wojnie przyśpieszały ich ciosy w słupy i w manekiny do ćwiczeń. Wraz z wiosną na zachodnią Oksytanię, Jarsay i Brogate rozpoczęły się napaści Dziczy. Głodni ludzie i gorsze od nich stworzenia wykorzystywały kapryśną pogodę, żeby atakować odludne farmy i leśne domy, i wielu rycerzy miało okazję nie tylko ćwiczyć do pierwszej niedzieli Wielkiego Postu. Gdyby smok wzleciał i spojrzał z wysoka na ziemię, zobaczyłby zarówno zajętych orką wieśniaków, jak i dym wznoszący się z płonących zagród wzdłuż całej zachodniej granicy Człowieka z Dziczą. Rycerze z bezpieczniejszych stron, gdzie nie sięgało zagrożenie ze strony irków i boglinów, zwiedzieli się o królewskim turnieju w Harndonie i marzyli o tym, żeby wziąć w nim udział. Zamawiali nowe zbroje albo dopasowywali stare, reperowali kolczugi, polerowali, naprawiali i znów polerowali co starsze płyty, żeby dołączyć do orszaków wielkich panów, którzy mieli się ścierać przed samym królem Alby. Wieści o turnieju roznosili komedianci, trubadurzy, śpiewacy i ladacznice, a także druciarze, najemnicy, szeryfowie, mnisi i każdy, kto w czasie odwilży podróżował po strasznie błotnistych drogach. Z Oksytanii do Brogatu napłynęła plotka, że w Morei, zanim ziemia rozmarzła, Czerwony Rycerz odniósł kolejne zaskakujące zwycięstwo i stał się panem całego kraju. W Oksytanii trubadurzy śpiewali nową pieśń o nim i o jego Czerwonej Kompanii. I tam, gdzie śpiewali, że Czerwony Rycerz werbuje, młodsi synowie ściskali matki, wkładali zbroje i jechali na północ do dalekiego miejsca zwanego Gospodą Dormling. Nastała wiosna i serca młodych ludzi rwały się do walki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gospoda Dormling – kompania Pyskata stała na stole w czerwonej sukni zasznurowanej pod lewym ramieniem – sznurowanie pozwalało zobaczyć, że pod spodem nie ma bielizny. Śpiewała. Panny się spotykają pod palmą w ogrodzie, czasami raz w tygodniu, a niekiedy co dzień, bawiąc się frywolnie, nie wstydząc nagości, nieświadome oczu nieproszonych gości. Ujrzawszy kukułcze gniazdko u pewnej ślicznotki, kawaler postanowił użyć swej grzechotki. Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe. Tak, kukułko, och, kukułko w kukułczym gnieździe. Dam każdemu szylinga i po jednym ciastku, jeśli zmierzwi piórka w mym kukułczym gniazdku. Jeden pulchną panną wielce się zachwyca, inni lubią dziewki o smukłych kibiciach, ale w nocy, pod kocami, gdy zaświeci gwiazda, każdy chce włożyć grzechotkę do mojego gniazda. Spotkałam go rano, a potem w noc ciemną nie wiedziałam, co robić, chciałam być uprzejmą, on nie mógł znaleźć drogi i na próżno szukał, 7
więc mu pokazałam, gdzie kukułka kuka. Wskazałam mu drogę przez wszystkie zaułki do gniazda, gdzie się lęgną malutkie kukułki. Gdy tylko je znalazł, chciał mi zmierzwić piórka, a ja na to: uważaj, chyba nie ta dziurka. Nieprawda, odpowiedział, mylisz się, dzieweczko, I później mnie zostawił z małą kukułeczką. Głos miała niepiękny, trochę skrzekliwy, bardziej papuzi niż słowiczy, jak rzekł Rozmyślny Mord do swoich kamratów, ale na pewno donośny, i wszyscy znali melodię i refren. Wszystkimi w tym wypadku byli ci, którzy się znajdowali w izbie wielkiej kamiennej gospody pod Łęgami Dormlingu, powszechnie uważanej za największą gospodę na całym świecie. W dużej izbie były łuki i wykusze jak w kościele i masywne kolumny osadzone na kamiennych fundamentach, schodzące głęboko do piwnic również owianych sławą. Na ścianach grubszych niż wzrost mężczyzny wisiały gobeliny tak stare i do tego stopnia pokryte sadzą, popiołem i dymem z sześciuset lat, że trudno było zobaczyć, co przedstawiają, choć, jak się wydawało, wielki smok pysznił się za długim szynkwasem, gdzie służący i kilku faworyzowanych klientów znajdowali schronienie przed armią okupującą wszystkie inne miejsca. W tę najzimniejszą wiosenną noc marca śnieg osiadł na namiotach, więc kompania Czerwonego Rycerza – to znaczy ta jej część, która nie została w przytulnych koszarach w Liwiapolis – wypełniła po brzegi gospodę i stodoły wraz z kilkuset Moreańczykami, kilkoma góralami pędzącymi stada i zdumiewającą zbieraniną najemników, kupców, dziwek, wagantów, głupich młodzieńców i naiwnych młodych kobiet szukających czegoś, co, jak niewątpliwie wierzyli, okaże się „przygodą”, łącznie z dwudziestoma w gorącej wodzie kąpanymi oksytańskimi rycerzami, ich ulubionym trubadurem i giermkami, wszystkimi uzbrojonymi po zęby i chętnymi poddać się próbie. Tłum stojący na grubych na dwa cale dębowych deskach gospody był tak zbity, że najmilsza i najbardziej atrakcyjna córka Gospodarza miała kłopot, żeby się przebić do dalej leżących izb. Mężczyźni próbowali ustępować 8
jej z drogi, gdy szła z drewnianą tacą pełną skórzanych kubków, ale niewiele to dawało. Gospodarz kazał rozpalić cztery wielkie ogniska na podwórzu i ustawić stoły na kozłach, a także serwować piwo w ogromnej kamiennej stodole, lecz każdy chciał przebywać w samej gospodzie. Trzaskający mróz, który zamrażał wodę w kałużach i sprawiał, że bydło zbijało się w stada w wielkich zagrodach i owczarniach w łęgach nad gospodą, spowodował największy napływ klientów, jakiego można się było kiedykolwiek spodziewać. Ludzie zapełnili gospodę tak szczelnie, że Gospodarz się bał, że pomrą w ścisku albo, co gorsza, nie zdołają kupić jego piwa. Odwrócił się w stronę młodego człowieka, który stał z nim za szynkwasem. Młodzieniec miał ciemne włosy, zielone oczy i czerwony strój. Patrzył na zatłoczone wnętrze z zadowoleniem, jakie anioł może okazywać na widok pobożnych uczynków. – Twoja przeklęta kompania i poganiacze w tym samym czasie? Nie mogłeś się zjawić tydzień wcześniej albo tydzień później? Nie znajdziesz dość paszy na wzgórzach. – Głos Gospodarza brzmiał przenikliwie nawet w jego własnych uszach. Gabriel Murien, Czerwony Rycerz, kapitan, Megas Dukas, diuk Tracji i posiadacz tuzina innych tytułów nadanych mu przez wdzięcznego cesarza, pociągnął długi łyk czarnego, słodkiego zimowego piwa, po czym błysnął promiennym uśmiechem. – Będziemy mieli paszę – rzekł. – W Brogacie było cieplej. W Albinie jest wiosna. – Uśmiechnął się. – I zauważ, to tylko dziesiąta część mojej kompanii. – Uśmiech stał się cieplejszy, gdy spojrzał na stół werbunkowy pod ścianą. Żądni przygód młodzieńcy z sześciu krajów i trzech narodów zaciągali się do kompanii. – Ale rośnie – dodał. Czterdziestu ludzi Gospodarza, większość w jego barwach i w większości jego krewni, stało jak żołnierze za długim szynkwasem i w zdumiewającym tempie wydawało piwo. Gabriel patrzył na nich z przyjemnością, jaką zawodowiec czerpie z obserwowania, jak inni ćwiczą swoje rzemiosło – podobała mu się sprawność, z jaką żona Gospodarza prowadzi rachunki, prędkość, z jaką jedni służący zbierają pieniądze albo robią karby na kijkach, i skwapliwość, z jaką drudzy otwierają beczki, przelewają zawartość 9
do dzbanów, a z nich do butli, skórzanych kubków, powyszczerbianych garnczków i cynowych kufli. Inni podchodzili do szynkwasu i do odszpuntowanych beczek z miarową regularnością kompanijnych kuszników wypuszczających bełty. – Wygląda na to, że każdy ma pieniądze – przyznał z niechęcią Gospodarz. Jego najstarsza córka Sara, piękna rudowłosa dziewczyna, wdowa z berbeciem, którego obecnie trzymała jej kuzynka – zajęła miejsce Pyskatej i śpiewała starą pieśń, bardzo starą pieśń. Pieśń nie miała refrenu i górale pomrukiwali, akompaniując jej. Kiedy jeden z moreańskich muzyków zaczął wygrywać melodię na mandolinie, szorstka ręka zamknęła się na jego ramieniu, zmuszając go do zaprzestania. Gospodarz patrzył na córkę na tyle długo, że jego żona przestała zbierać pieniądze i zgromiła go wzrokiem. W odpowiedzi wzruszył ramionami. – Mają pieniądze, jak mówię. Podobno na wschodzie spotkało cię kilka przygód? Czerwony Rycerz wpasował ramię w kąt pomiędzy półką i ciężkim dębowym kredensem za szynkwasem. – W istocie – odparł. Gospodarz pochwycił jego spojrzenie. – Słyszałem wszystkie nowiny i w żadnej nie umiem doszukać się sensu. Powiedz mi, jeśli łaska, co się wydarzyło. Gabriel dopił piwo i spojrzał na dno srebrnego kubka. Obdarzył Gospodarza cierpkim uśmiechem. – Nie jest to krótka historia. Gospodarz uniósł brew i powiódł spojrzeniem po morzu ludzi. Tłum wywoływał ser Alkajosa i skandował jego imię. – Nie mógłbym cię zostawić, nawet gdybym chciał – powiedział Gospodarz. – Dokonaliby na mnie samosądu. Gabriel wzruszył ramionami. – No tak. Od czego mam zacząć? Sara, zarumieniona po śpiewaniu, przeszła pod klapą szynkwasu i wzięła dziecko z ramion kuzynki. Uśmiechnęła się do Czerwonego Rycerza. – Zamierzasz coś opowiedzieć? Chryste na krzyżu, tato! Wszyscy chcą posłuchać! 10
Gabriel pokiwał głową. Piwo magicznym sposobem trafiło do jego kubka. Magia została odprawiona przez jędrną młodą kobietę w pięknym koronkowym czepku. Uśmiechnęła się do niego. – Niełatwo zacząć taką opowieść, skarbie. – Odwzajemnił uśmiech służebnej dziewki z wyniosłym zainteresowaniem. Sara była za młoda, żeby się poznać na dwuznaczności. – Zacznij od początku! Gabriel dziwnie poruszył ustami, niemal jak królik nosem. – Nie ma początku. Historia sięga daleko w przeszłość, jest nieskończenie długą opowieścią o ruchu i bezruchu. Gospodarz przewrócił oczami. Gabriel zrozumiał, że za dużo wypił. – Niech będzie. Pamiętasz bitwę pod Lissen Carak? Tuż za Czerwonym Rycerzem Tom Lachlan ryknął swoim groźnym śmiechem. Gabriel Murien obrócił głowę. Lachlan – obecnie Poganiacz, prawie siedem stóp mięśni, odziany w tartan i szarość, przepasany szerokim, nabijanym srebrem pasem, uzbrojony w miecz długi jak kij pastuszy – podniósł klapę i wszedł za szynkwas. – Chłopcze, wszyscy pamiętamy Lissen Carak. To dopiero była bitwa! Gabriel wzruszył ramionami. – Magister, który przezwał się Głogiem... – Z ponurym uśmiechem wskazał stojącą na kredensie świeczkę w szklanym kloszu. Wokół niej trzepotało kilkanaście ciem różnej wielkości. Po drugiej stronie izby Mag poczuła szarpnięcie ops. Spięła się. Stał na jasnej nowej mozaikowej podłodze w swoim pałacu pamięci. Prudencja znowu zajmowała miejsce na cokole i jej posąg wyglądał na wyrzeźbiony z ciepłej kości słoniowej, nie na wykuty z zimnego marmuru. Rysy miała bardziej ruchliwe niż w jego latach młodzieńczych i siwo-czarne włosy, jakie pamiętał z dzieciństwa. W głębi serca wiedział, że jest podobizną, a nie ucieleśnionym duchem, lecz była ostatnim darem, jaki zostawił mu magister Harmodiusz. Był rad, że ją odzyskał. – Immolate tinea consecutio aedificium – powiedział. Prudencja zmarszczyła brwi. – Czy to nie trochę... zbyt dramatyczne? – zapytała. 11
Wzruszył ramionami. – Słynę z arogancji i talentu dramatycznego – odparł. – Będzie ślepy i przy odrobinie szczęścia przypisze to rzeczonej arogancji. Uznaj, że stawiam zasłonę dymną dla naszego gościa... O ile się zjawi. Nie odpowiedziała wzruszeniem ramion, ale jakoś dała temu wyraz, może przez prychnięcie dezaprobaty bez jednego ruchu kościanym mięśniem. – Katarzyna! Tales! Iskander! – rzekł cicho i jego pałac pamięci zaczął się obracać. Główna komnata – komnata czarów – była skonstruowana, a raczej istniała w jego pamięci jako kopuła wsparta na trzech parach łuków. Pomiędzy nimi znajdowały się nisze z posągami godnych: ubiegły rok powiększył i wzmocnił jego magiczne umiejętności, co wzbogaciło komnatę o kolejny rząd. Najniższy rząd zajmowały podstawy jego mocy, reprezentowane przez trzynastu świętych Kościoła, sześciu mężczyzn, sześć kobiet i stojącego pomiędzy nimi androgynicznego Świętego Michała. Nad świętymi ciągnęło się piętro filozofów, których pisma kształtowały jego młodość – starożytni takiego czy innego wyznania, z różnych epok archaicznych. Nad nimi znajdował się trzeci poziom z dwunastoma nowożytnymi postaciami: sześć kobiet, sześciu mężczyzn i jedna osoba w kapturze. Harmodiusz je tu umieścił i Gabriel z pewną rezerwą podchodził do tego, co mogą oznaczać, ale znał Świętego Aecjusza, który wymordował rodzinę swojego cesarza; znał króla Jeana le Preux, który udaremnił podbój Etrurii przez irków po katastrofalnym upadku archaicznego świata; znał cesarzową Liwię i Argencję, wielką wojenną królową Iberii. Gdy wykrzyknął imiona, wybrane posągi poruszyły się wraz ze swoimi piętrami, zajmując miejsca nad dużym talizmanem strzegącym zielonych drzwi w odległym końcu komnaty. Niedawno pojawiły się drugie drzwi, dokładnie naprzeciwko zielonych – małe czerwone drzwiczki z kratą. Gabriel wiedział, co się za nimi kryje. Minął je, zbytnio się do nich nie zbliżając. W podłodze przy cokole Prudencji tkwiła osadzona brązowa tarcza ze srebrnymi literami i małą dźwignią. Sam ją zaprojektował. Miał nadzieję, że nigdy nie będzie zmuszony jej użyć. – Ryby – powiedział. Pod najniższym rzędem posągów biegł pas, który wyglądał na wykuty z brązu, z wytłoczonymi, wyrytymi, zdobionymi złotem, srebrem i emalią 12
trzynastoma znakami zodiaku. Ten pas też się obrócił, choć w kierunku przeciwnym do obrotu posągów. Czyste złote światło słoneczne wpadło przez rzeźbiony kryształ wielkiej kopuły, uderzyło w zodiakalny znak ryb i zlało się w złoty promień. Duże zielone drzwi się otworzyły. Za nimi znajdowała się roziskrzona krata, jakby ktoś wykuł bronę z rozgrzanego do białości żelaza. Przenikająca przez nią zielona promienność napełniła komnatę czarów, choć została ona jakoś obrysowana przez złote światło z kopuły. Gabriel z zadowoleniem wyszczerzył zęby w uśmiechu i pstryknął palcami. Każda ćma w gospodzie spadła na podłogę, martwa. Sara się roześmiała. – Niezła sztuczka – skomentowała. – A co z myszami? Jej synek, który miał ledwie cztery miesiące, spojrzał na nią z bezwarunkową miłością i spróbował znaleźć jej sutek ustami. Gabriel się roześmiał. – Jak mówiłem, magister, który obecnie tytułuje się Głogiem, niegdyś znany jako Richard Plangere, ruszył z armią Dziczy przeciwko Lissen Carak. Ściągnął wszystkich zwykłych sprzymierzeńców: zachodnie bogliny, kamienne trolle, kilka złotych niedźwiedzi z górskich plemion i kilku zbuntowanych irków z Jezior, wiwerny i opiekunów. Przywołał do siebie wszystkich tych, których łatwo skusić. Udało mu się również przekonać Sossagów z Wielkiego Domu, tych, którzy żyją w Kraju Kabaczka na północ od morza wewnętrznego. – Zabili Hectora! Bodaj Bóg ich przeklął. – Nienawiść Sary do zabójców męża płonęła jak jej włosy. Czerwony Rycerz spojrzał na młodą kobietę i pokręcił głową. – Nie mogę podzielić tej klątwy, skarbie. Mają Głoga za gościa. Odwrócili się do niego plecami, wiesz. I... – Spojrzał na Poganiacza. – Dla Sossagów i Huranów to my jesteśmy brutalnymi dzikusami, którzy ukradli ich ziemie. – Tysiąc lat temu! – syknął Zły Tom. Gabriel wzruszył ramionami. Za nim ser Alkajos grał na kitarze ze starożytnego świata i śpiewał starożytną pieśń dziwnym, niesamowitym głosem. Ponieważ każde słowo padało w prawdziwym archaickim, powietrze migotało od ops i potentia. 13
Ser Michael prześliznął się pod klapą i znalazł miejsce, żeby się oprzeć. Kaitlin, jego żona w tak zaawansowanej ciąży, że człapała, a nie chodziła, już spała w jednym z lepszych łóżek gospody. Za nim Pyskata – ser Alison – piorunowała wzrokiem jakiegoś górala, dopóki nie naparł na swoich kamratów i nie zrobił miejsca dla jej szczupłej osoby. Góral podjął naturalną, ale nieprzemyślaną decyzję, żeby przeciągać ręką po jej ciele, i nagle stwierdził, że świszczy przyciśnięty do dębowych desek. Luby Pyskatej, hrabia Zak, wszedł mu na plecy i przeskoczył nad szynkwasem. Góral wstał z twarzą wykrzywioną z wściekłości i stanął nos w nos ze Złym Tomem. Wzdrygnął się. Tom podał mu jeden ze swoich dzbanów piwa. – Idź się napić – mruknął. Gospodarz gniewnie spojrzał na najazd Albanów, którzy zakłócali sprawne wydawanie piwa. – Nie wynająłem ci prywatnej izby? – zapytał kapitana. – Chcesz posłuchać opowieści czy nie? – zapytał kapitan. Gospodarz tylko chrząknął. – Zatem Głóg... Każdy w zasięgu słuchu zdawał sobie sprawę, że kapitan, diuk, czy jaki tam głupawy tytuł ostatnio nosił, właśnie po raz trzeci wypowiedział imię Głoga. *** Trzysta albańskich lig na północny zachód od gospody Głóg stał w śnieżycy późnej zimy na wschodnim cyplu wyspy, którą zawładnął i uczynił swoim miejscem mocy. Wielkie grzywacze słodkiego morza wewnętrznego biły w skały wybrzeża, wznosząc się na wysokość dziesięciu ludzi w powietrze, gnane przez silny wschodni wiatr. W zatoce pękał lód. Głóg przyszedł tutaj, żeby przygotować dzieło magiczne – zestaw dzieł, sieć dzieł – przeciwko swojemu celowi: Ghause, żonie Hrabiego Zachodniego Muru. Poczuł swoje imię jak trzepot skrzydełek ćmy w powietrzu blisko twarzy w gorącą letnią noc. Wielu wypowiadało jego imię głośno 14
i szeptem na tyle często, że nie zawsze zwracał na to uwagę, lecz w tym wypadku imieniu towarzyszył wybuch mocy, który czuł w eterealu nawet w kręgu stworzonego przez siebie świata. Drugie zawołanie było łagodniejsze, ale takie rzeczy chodzą trójkami. Żaden użytkownik sztuki nie byłby taki głupi, żeby przyciągnąć jego uwagę i na tym poprzestać. Gdy poczuł imię po raz trzeci, było rzucone od niechcenia, pogardliwie. Głóg poruszył cienkimi jak kije kościstymi rękami. Ciemne Słońce nie był pospolitym wrogiem i stał w miejscu mocy otoczony przez przyjaciół. I jak zwykle go oślepił. Ostrożnie, z wymuszonym spokojem – gdyby był zwyczajnym człowiekiem, zgrzytałby zębami – Głóg załatał dziurkę wyrwaną w eterze przez wypowiedzenie jego imienia i wrócił do pracy. Ale stracił cierpliwość i wezbrał w nim gniew; pamiętał jak przez mgłę, bo obecnie miał w pamięci czarną dziurę, że kiedyś był przeciwny uleganiu gniewowi. Teraz część gniewu wlał w czary przeciwko Ghause – czy jest lepsza zemsta? Jednakże wciąż czuł, że Ciemne Słońce go upokorzył, ział więc do niego głęboką nienawiścią. Dlatego bez jednej myśli zadziałał. Zmienił kierunek ataku. Zginął wartownik. Opiekun – demon, jak nazwaliby go ludzie – został przekabacony, a jego poczucie rzeczywistości uległo wypaczeniu. Zmierz się z tym, śmiertelniku, pomyślał Głóg i wrócił do swych czarów. W trakcie, jak ptak zaniepokojony podczas wicia wiosennego gniazda, upuścił gałązkę. Trawiony nienawiścią i gniewem nie zwrócił na to uwagi. ***