SIERGIEJ ŁUKJANIENKO
LABIRYNT ODBIĆ
PRZEŁOŻYŁA EWA SKÓRSKA
WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2009
Tytuł oryginału: Лабиринт отражений Copyright © 1997 by Siergiej Łukjanienko Copyright for the Polish translation © 2009 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja i opracowanie graficzne okładki: Irek Konior Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-131-7 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl http://www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
CZĘŚĆ PIERWSZA NUREK
00 Mam ochotę zamknąć oczy. To normalne. Barwny kalejdoskop, błyski, roziskrzony gwiaździsty wir... Wygląda pięknie, ale wiem, co kryje się za tym pięknem. Głębia. Nazywają ją „deep”, ale myślę, że słowo „głębia” lepiej oddaje istotę rzeczy. Zastępuje tablicę z ostrzeżeniem: „Głębia!”. Żyją tu rekiny i ośmiornice. Jest cicho, i tylko napiera, ciśnie bezkresna przestrzeń, której tak naprawdę nie ma. W gruncie rzeczy Głębia jest na swój sposób w porządku. Przyjmuje każdego i nie trzeba zbyt wiele siły, by się w niej zanurzyć... lecz trzeba znacznie więcej, jeśli chce się sięgnąć dna i wrócić. Przede wszystkim powinno się pamiętać, że bez nas Głębia jest martwa. Trzeba w nią wierzyć i nie wierzyć zarazem. Bo przyjdzie dzień, w którym nie zdołasz się wynurzyć.
01 Pierwszy ruch jest najtrudniejszy. W niedużym pokoju na środku stoi biurko, kable od komputera ciągną się do UPS-u i dalej, do gniazdka. Cienki przewód do linii telefonicznej. Pod ścianą, na której wisi kilim, stoi tapczan, a obok otwartych drzwi balkonowych mała lodówka, najważniejszy element wyposażenia. Pięć minut temu sprawdziłem jej zawartość – przez najbliższą dobę głód mi nie grozi. Kręcę głową. W oczach robi mi się ciemno, ale to szybko mija. Normalka. – Wszystko w porządku, Lonia? Głośniki są ustawione na maksimum. Krzywię się. – Tak. Dźwięk trochę ciszej. – Dźwięk trochę ciszej – zgadza się Windows Home. – Ciszej, ciszej... – Wystarczy, Vika – powstrzymuję ją. Dobry program. Posłuszny, pojętny i serdeczny. Może zbyt zadufany, jak cała produkcja Microsoftu, ale da się wytrzymać. – Powodzenia – mówi program. – Kiedy na ciebie czekać? Patrzę na ekran, gdzie w aureoli pomarańczowych iskier pływa kobieca twarz. Młoda, sympatyczna, ale właściwie nic specjalnego. Jestem zmęczony pięknem. – Nie wiem. – Prosiłabym o pięć minut na samokontrolę. 8
– Dobra, ale nie więcej, za dziesięć minut będę potrzebował wszystkich zasobów. Twarz na ekranie się marszczy – program wyodrębnia kluczowe słowa. – Tylko dziesięć minut – mówi pokornie Windows Home. – Ponownie zwracam ci uwagę, że poziom stawianych mi zadań nie zawsze odpowiada pojemności mojej pamięci operacyjnej. Wymagane byłoby rozszerzenie do... – Zamilcz – przerywam. To brzmi jak rozkaz i program nie może nie posłuchać. Krok w lewo, krok w prawo... Ha, ha. To nie próba ucieczki, raczej dobrowolne uwięzienie. Podochodzę do lodówki, otwieram, wyjmuję puszkę sprite’a. Napój chłodzi gardło. To niemalże rytuał – Głębia zawsze wysusza śluzówkę. Z puszką w ręku wychodzę na balkon, w ciepły letni wieczór. W Deeptownie prawie zawsze jest wieczór. Ulice zalane światłem reklam, cichy szum przejeżdżających samochodów, nieprzerwany strumień ludzi... Dwadzieścia pięć milionów stałych mieszkańców, największe megalopolis świata. Z wysokości jedenastego piętra nie mogę dojrzeć twarzy... Dopijam sprite’a, wyrzucam puszkę przez balkon i wracam do pokoju. – To nieetyczne... – mruczy komputer. Nie reaguję, wychodzę do przedpokoju, wkładam buty, otwieram drzwi. Klatka jest pusta, jasna i bardzo czysta. Gdy majstruję przy zamku, przez niedomknięte drzwi próbuje wlecieć maleńki żuczek. Aha, rozrywki lamerów... Z ironią obserwuję uprzykrzonego owada – z mieszkania wypływa strumień powietrza, odrzucając żuczka z powrotem. Zamykam drzwi, żuczek resztką sił uderza w nie – krótki błysk i „owad” spada na podłogę. – Złożyć skargę na właściciela domu? – pyta Windows Home. Teraz głos dobiega ze srebrzystych szpil wpiętych w klapy mojej koszuli. – Złóż – odpowiadam. Ciągle zapominam wyjaśnić programowi, że to ja jestem właścicielem domu. 9
Winda czeka na mnie na piętrze. Zwykle schodzę po schodach, zaglądam po drodze do cudzych mieszkań, w których nikt nie mieszka... ale teraz się śpieszę. Winda zjeżdża bardzo szybko. Wychodzę na dwór, na chodniku rozglądam się – może zobaczę amatora insektów? Ale nikogo podejrzanego nie ma, wszyscy śpieszą dokądś w swoich sprawach. Żuczek jest najwyraźniej przelotny, produkcja seryjna. Truje się je na ulicach, tłucze w mieszkaniach, ale one są niezniszczalne. Ja też zajmowałem się kiedyś takimi głupstwami – bardzo, bardzo rzadko żuczkom udawało się przynieść ciekawe informacje. – Lonia, na kompanię Polana złożono skargę. Najemca mieszkania numer jeden. – Zignoruj – mruczę, obserwując idącego chodnikiem mężczyznę. No, to jest coś – połączenie młodego Arnolda Schwarzeneggera i starego Clinta Eastwooda. Bardzo zabawne. Mężczyzna łowi moje kpiące spojrzenie i przyśpiesza kroku. Unoszę rękę i po chwili przy chodniku hamuje żółta limuzyna. – Lonia, twoja skarga na kompanię Polana została zignorowana! – Nie szkodzi. Można by to ciągnąć w nieskończoność, ale nie mam teraz głowy do takich gierek. Wsiadam do samochodu; kierowca – młody, uśmiechnięty chłopak, starannie uczesany, w wykrochmalonej koszuli – odwraca się do mnie. Wolę takich taksówkarzy, wyszkolonych i nie gadatliwych. – Kompania Deep Przewodnik wita serdecznie! Nie podaje mojego nazwiska – program zatrzymał taksówkę anonimowo. – Jak będzie pan płacił? – Tak. – Wyjmuję z kieszeni rewolwer i walę chłopaka w skroń. Próbuje się bronić, ale jestem szybszy. Patrzę na jego pobladłą twarz, potrząsam za kołnierz i rozkazuję: – Dzielnica Al Kabar. 10
– Nie ma takiego adresu – mówi kierowca. Jest teraz „ogłuszony” i pokorny. – Al Kabar. Osiem, siedem, siedem, trzy, osiem. – Prosty kod otwiera dostęp do służbowych adresów Deep Przewodnika. Mógłbym nie uderzyć kierowcy, ale wtedy w plikach kompanii zostałby ślad mojego przejazdu. – Zamówienie przyjęte. – Kierowca znów się uśmiecha, znowu jest wesoły i usłużny. Samochód rusza. Patrzę w okno, widzę migające osiedla, zapchane wieżowcami, ze wszystkimi drobnymi śmieciami Deeptownu, ogromne, luksusowe biura koncernów, długie, szare korpusy IBM, wspaniałe pałace Microsoftu, ażurowe wieże Ameryki Online, skromniejsze biura innych potentatów komputerowych. Nie brak tu także biurowców firm sprzedających meble, żarcie, nieruchomości, nie brak agencji turystycznych, kompanii transportowych, klinik. Każdej nieźle prosperującej firmie zależy na otwarciu w Deeptownie swojego przedstawicielstwa. Deep Przewodnik funkcjonuje właśnie dzięki tej obfitości. Podróżowanie po mieście piechotą to dość czasochłonna i raczej monotonna rozrywka. Mkniemy po autostradach, hamujemy na skrzyżowaniach, wjeżdżamy w tunele. Czekam. Mógłbym kazać kierowcy wybrać krótszą trasę, ale wtedy musiałby połączyć się z dyspozytornią i zostawiłbym ślad. Miasto kończy się niespodziewanie, jakby ścianę pałaców i wieżowców ktoś uciął gigantycznym nożem. Teraz jest tu droga, a za nią las – gęsty, nieprzebyty, oddzielający od codziennego zamętu tych, którzy nie chcą się afiszować. – Zatrzymaj się przy następnej ścieżce – mówię, gdy mijamy zarośla mango i przejeżdżamy wzdłuż środkowoeuropejskiej gęstwiny. – Do dzielnicy Al Kabar jeszcze daleko – oznajmia kierowca. – Zatrzymaj się. Samochód staje. Otwieram drzwi, wysiadam, odchodzę na krok od limuzyny. Kierowca pokornie czeka. Ja też. Na 11
drodze widać światła, a świadkowie nie są mi potrzebni. No, nareszcie... Celuję w samochód i strzelam. Strzał jest niezbyt głośny, odrzut słaby, ale pojazd błyskawicznie staje w płomieniach. Kierowca siedzi bez ruchu, patrząc przed siebie. Po kilku sekundach Deep Przewodnik ma o jedną taksówkę mniej. Dobrze. Niech to wygląda na zabawę pijanych chuliganów. Idę w las. – To nieetycznie – dobiega ze szpil mamrotanie Windows Home. – Optymalizowałaś się? To dobrze, będę potrzebował pomocy. Szukaj skrytki, kod „Iwan”. – Świecące drzewo – oznajmia program. Oglądam się. Aha. Oto ogromny dąb, migoczący czarodziejskim błękitnym światłem, widocznym tylko dla mnie. Podchodzę, wsuwam rękę do dziupli, wyjmuję ciężki pakunek. Przebieram się w płócienną białą koszulę i spodnie, owijam wzorzystym pasem. Krótki miecz w pochwie, kilka drobiazgów w kieszeniach. Skrytkę zrobiłem kilka dni temu, bezprawnie wykorzystując jeden z komputerów zarządu transportu kolei zakaukaskiej. Mają tam słabych programistów, nie zauważą mojej małej ingerencji. – Gdzie strumień? – pytam. – Na prawo. Pochylam się nad wodą, wpatruję w moje odbicie. Kilka razy uderzam w nie dłonią, potem zaczynam wodzić palcem, rozmywając swoje oblicze. Teraz zamiast mojej twarzy z drżącego zwierciadła spogląda na mnie osiłek o kasztanowych włosach. Twarz dobroduszna i pospolita aż do obrzydzenia. – Dziękuję – mówię do programu, prostując się. Przez chwilę stoję, napawając się zapachem lasu. Niech to diabli, strasznie dawno nie wychodziłem z tego miejskiego smrodu. – Czy nie na mnie czekasz, mołojcu? – pyta ktoś za moimi plecami. Oglądam się. Z gęstych krzaków wychodzi wielki, sięgający mi do piersi wilk. 12
– Może i na ciebie – mówię, patrząc na niego z zachwytem. Jest fenomenalny! I naprawdę szary, a raczej czarny, z lekką siwizną. Gdzieniegdzie sierść jest zmierzwiona, do prawej przedniej łapy przyczepił się rzep. – A może by cię tak zjeść, mołojcu? – pyta wilk i szczerzy kły, żółte, jak zęby palacza, jeden ułamany aż po korzeń. Stare wilczysko, które niejedno widziało. – Czemu się po próżnicy chełpisz, pragniesz zakosztować mego miecza? – improwizuję. – Lepiej odsłuż służbę. Wilk uśmiecha się i siada. – A jak mi się odpłacisz, mołojcu? – Trzy tysiące zielonych – oznajmiam. Wilk z zadowoleniem kiwa łbem, trze łapą mordę. – Al Kabar? – Zgadłeś. – Misja? – Kradzież. – Zleceniodawca? Wzruszam ramionami – retoryczna odpowiedź na retoryczne pytanie. Zleceniodawcy nie lubią się afiszować. – Spróbujemy – decyduje wilk. – Jesteś gotów? – Tak. – Wsiadaj. Wsiadam na grzbiet wilka. Pędzimy przez las. Odruchowo uchylam się przed gałęziami, wilk śmieje się cicho. Niech mu tam, skoro go to bawi. Kilka minut później wyskakujemy z lasu. Żółty piasek, silny gorący wiatr zmusza do mrużenia oczu. Przed nami szeroka na sto metrów przepaść, za nią miasto o wschodnim kolorycie. Minarety, kopuły, wszystko w tonacji pomarańczowo-żółto-zielonej. Nawet nieźle się prezentuje. Nieco dalej, przerzucony nad przepaścią widnieje... no, powiedzmy, że to most. Cienki jak struna. Jeden jego koniec sięga murów opasujących miasto, drugi tkwi w rękach dziesięciometrowego kamiennego posągu z ohydną mordą. 13
– Ej, będzie robótka – stwierdza wilk. – Nie za tanio, Iwanie carewiczu? – Licho wie – mówię, oglądając posąg. – O moście uprzedzali... – Co masz ukraść? – Dojrzałe jabłuszka. – Aha, to po to ta maskarada. – Wilk znów chichocze. – A co w tych jabłuszkach? – Nie wiem. – Zeskakuję z jego grzbietu i stoję, trzymając rękę na sierści. – Posłuchaj, ja tylko na sekundę, napiję się czegoś... – Dobra – mówi wilk, oglądając się. Przymykam oczy. Głębio, Głębio, nie jestem twój. Puść mnie, Głębio... Szarpnąłem się, wstałem. Przed oczami maleńkie ekrany – pustynia, przepaść, posąg, miasto w oddali. Ładnie narysowane. Al Kabar ma niezłych grafików. Wirtualny hełm jest ciężki, to jeden z najlepszych modeli z seryjnej produkcji Sony. Z pięknymi kolorowymi ekranami, wspaniałymi głośnikami, wbudowanym mikrofonem, z klimatyzacją, dmuchającą powietrzem o odpowiedniej temperaturze – teraz to żar pustyni. Zdjąłem hełm, położyłem na biurku obok klawiatury. Na monitorze pojawiła się znajoma kobieca twarz: – Przerwać zanurzenie, Lonia? – dobiegło z głośników. – Nie, zaczekaj. W realu mój pokój wygląda tak samo, jak w rzeczywistości wirtualnej, ale za oknem jest nie letni wieczór Deeptownu, tylko dżdżysta jesień Petersburga. Mżawka, klakson samochodu w oddali. Otwieram lodówkę, biorę sprite’a. Wreszcie się napiję... Wychylam się przez balkon... Oczywiście na dole nie leży żadna pusta puszka. Nic nie szkodzi, zaraz to nadrobię. Wytarłem spocone włosy leżącą na krześle koszulą, usiadłem przy komputerze, sprawdziłem kabel, biegnący od wirtualnego kostiumu do deep komputera. Kostium pracował, lekko hamując ruchy, jakbym szedł po piasku. Lewą nogę ciągnęło trochę mocniej, program znowu szwankuje. Dobra, potem skalibrujemy. 14
Włożyłem hełm – i poczułem się tak, jakbym wsadził głowę do piekarnika. Łajdacy z Al Kabaru otoczyli się maksymalnie nieprzyjemnymi warunkami. Znów patrzę na wirtualny świat, który na razie jest umowny jak tani film animowany. Ładny rysunek, ale toporny. Komputer nie może nic więcej wyciągnąć. I nie trzeba. Czym byłaby Głębia bez człowieka? Zamrugałem, rozluźniłem się, próbując wejść w wirtualny świat samodzielnie. Oczywiście, nic mi z tego nie wyszło. Nie jestem na pustyni, lecz w domu przy klawiaturze. Wyciągam rękę i wprowadzam komendę: „deep”. A teraz „enter”. Nad pustynią rozbłyskuje wielobarwność deep programu. Jeszcze przez chwilę widzę ekraniki, miękką podkładkę hełmu, a potem świadomość zaczyna się rozpływać. Mózg próbuje stawiać opór, ale deep program działa na wszystkich. Tylko czasem trafia się – jeden na trzysta tysięcy – człowiek, który nie traci do końca łączności z rzeczywistością. Który umie samodzielnie wypływać z Głębi. Nurek. Taki jak ja. Wilk uśmiecha się do mnie. – Zwilżyłeś gardło, mołojcu? – Tak. Sprawdzam, jak wyglądam – wszystko w porządku? Moje ciało w wirtualnym świecie jest tylko niezbyt wymyślnym rysunkiem, przekazywanym przez komputer na ten czy inny punkt Deeptownu i jego peryferii. Ale miecz przy pasie i rzeczy w torbie nie są zwykłymi rysunkami – to startowe fragmenty programów, które za chwilę staną się niezbędne. – Robimy tak – decyduję. – Przez most idę sam. Potem wynoszę trofea i zmywamy się. – Twoja wola. – Wilk kiwa łbem. Idę. Gorący wiatr wciska mi w oczy ziarenka piasku. To już nie jest zasługa hełmu, to mój mózg czuje to, co powinienem czuć na prawdziwej pustyni. 15
Posąg jest coraz bliżej, staje się coraz bardziej realny. Rogata głowa z wyszczerzoną paszczą, nabrzmiałe kamiennymi muskułami łapy. To pewnie Ifryt; nie jestem zbyt oblatany w mitologii arabskiej. W lewej łapie zaciśnięta cienka nić. Most z końskiego włosa. Zaczynam się wspinać po nodze potwora. Jak głupio musi teraz wyglądać moje ciało w pustym mieszkaniu – podskakujące, szarpiące za powietrze... dobra, nie wolno się dekoncentrować... Ostatni metr jest najtrudniejszy. Opieram się o nabijane kolcami kamienne kolano, próbuję złapać dłoń – nie daję rady. Pewnie dla legalnych gości Al Kabaru jest jakaś inna droga... A ja muszę wchodzić na granitowy fallus potwora. Słyszę, jak wilk chichocze. Pewnie, dla niego to śmieszne. W końcu jestem na dłoni. Dotykam nici stopą – kołysze się lekko, jak struna. Daleko w dole widzę skały i błękitną żmijkę rzeki. – Śmielej, bohaterze! – krzyczy wilk. Przeciętni hakerzy nie zdołają przejść po tym moście. Coś tu nie gra... Dłoń, na której stoję, zaczyna nagle wibrować i zaciska się powoli. Most drży, za chwilę się zerwie. Nade mną pochyla się wyszczerzona morda potwora, który ożył. – Kim jesteś?! – Jego ryk wypełnia mi uszy. No nie, on ryczy po rosyjsku! – Gościem! – krzyczę, próbując uwolnić nogi z uścisku granitowych palców. Monstrum wybucha śmiechem. – Goście nie przychodzą z rzeczami zakazanymi! – Palec wskazujący zawisa nade mną, jakby potwór chciał mnie rozgnieść. Ale na razie tylko wskazuje miecz. Tak, to nie jest bezbronny program kierowcy Deep Przewodnika, to doskonały strażnik, z pseudointelektem, przewyższającym Windows Home. Jak on zdołał określić mój język? – Goście nie przychodzą bez zaproszenia! – huczy potwór. – Zaproszono mnie. 16
– Kto? Postanawiam zagrać va banque. – Nie masz prawa słyszeć jego imienia. – Mam prawo do wszystkiego – oznajmia monstrum, a jego palce się zaciskają. Teraz powinno nastąpić wyjście do rzeczywistego świata, jako konsekwencja „śmiertelnego” zagrożenia – w przeciwnym razie mózg mógłby wyobrazić sobie najprawdziwszy szok bólowy, ze wszystkimi następstwami. Tylko samobójca odłącza bezpieczniki deep programu. Albo nurek. Moje okaleczone ciało spoczywa na dłoni potwora. Czaszka jest zgnieciona, jedno oko patrzy na rozpalone niebo, drugie na kamienny paznokieć. Usatysfakcjonowany Ifryt śmieje się donośnie, a potem krzyczy: – Ty, który przybyłeś tu w ciele wilka, zapamiętaj jego los! Aha, to w ten sposób określił mój język... słyszał naszą rozmowę. Tylko zabrakło mu „rozumu”, żeby pojąć, z kim ma do czynienia. Potwór z powrotem zastyga, a ja odczekuję chwilę i wstaję. Ciało powoli zbiera się do kupy. Normalny użytkownik deep technologii ocknąłby się teraz w rzeczywistości i słuchał prawiącego morały komputera. Czy program ochronny Al Kabaru bierze pod uwagę istnienie nurków? Ostrożnie stawiam stopę na moście. – Kim jesteś? – I znów to samo. Widocznie program reaguje na dotknięcie mostu. – Tym, nad którym nie masz władzy. – A kto ma? O, coś nowego... – Allach – rzucam na chybił trafił. Tym razem potwór uderza mnie wolną ręką tak, że częściowo przeciekam za krawędzie dłoni, i mówi pouczającym tonem: – Nie tobie wymawiać imię Najwyższego, złodzieju. 17
Wilk tarza się ze śmiechu po piasku – mogę to zobaczyć jedynym ocalałym okiem. Widocznie poczucie humoru programu jest bardziej amerykańskie niż arabskie. Leżę, rozmyślam, znowu wstaję. Na razie potwór ani drgnie. – Vika, można to obejść? – pytam. – To jedyny zewnętrzny kanał – odpowiada natychmiast mój komputer. Głos traci intonację, wibruje. Faktycznie trzeba dokupić pamięci. – Pozostałe linie Al Kabaru otwierają się wyłącznie na polecenie z wewnątrz. – Wariant siłowy? – Dotykam rękojeści miecza. Wirus lokalnego działania jest miniaturowy, nie trzeba go nawet ściągać z domu. Wyciągnę miecz, uderzę... – Kanał ulegnie zniszczeniu. No tak, nie na darmo potwór trzyma most w dłoni. Zniszczę strażnika i włos nad przepaścią się zerwie. – Cholera! – Nie rozumiem? – Cicho bądź. Oglądam potwora. Kamienne powieki opuszczone, z paszczy zwisają stalaktyty śliny – obrazek dla graczy o słabych nerwach. Tak naprawdę to zwykły cerber przy wejściu. Gdzieś w środku włosa przebiega kanał łączności z dzielnicą Al Kabar. Tam biegną sygnały z rozkazem – przepuścić czy zlikwidować nieproszonego gościa... – Hej, Iwanie carewiczu, śpieszy mi się! – woła wilk. Trzeba działać. Na razie program odrzucał mnie samodzielnie, ale następnym razem mogą się za mnie wziąć prawdziwi programiści Al Kabaru i konserwatorzy. – Ożyw cień – rozkazuję. Ciemna sylwetka na dłoni zaczyna się poruszać, staje się trójwymiarowa i kolorowa, prostuje się. Wykrzywiam się do sobowtóra, on wykrzywia się do mnie. – Prowadź, cieniu – rozkazuję. – Szukaj hasła. 18