MATTHEW WOODRING STOVER
OSTRZE TYSHALLE’A CZĘŚĆ I PRZEŁOŻYLI: MAŁGORZATA STRZELEC I WOJCIECH SZYPUŁA
WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2009
Tytuł oryginału: Blade of Tyshalle Copyright © 2001 by Matthew Woodring Stover Copyright for the Polish translation © 2009 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na okładce: Damian Bajowski Projekt i opracowanie graficzne okładki: Irek K Konior Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-148-5 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl http://www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Tę książkę poświęcam pamięci najlepszych przyjaciół, jakich można sobie wymarzyć. Wielka szkoda, że nie mogliście dożyć jej wydania i jej przeczytać. Evangeline, Aleisterowi i Friedrichowi; Levowi, Johnowi, Clive’owi ’’owi i Terence’owi; ’ ’owi; Rogerowi, Fritzowi i obu Bobom (Robertowi A. i Robertowi E.). Niektórzy nadal słuchają.
Uspokaja nas wizja gwałtownych zmian jako czegoś, co dzieje się na uboczu normalnego biegu rzeczy, jak wypadek samochodowy. Albo czegoś, na co nie mamy wpływu, jak śmiertelna choroba. Nie postrzegamy nagłej, irracjonalnej zmiany jako stałego elementu życia – a jednak tym właśnie jest. Teoria chaosu uczy nas... że prosta liniowość, którą przywykliśmy traktować jako oczywistą w najróżniejszych aspektach życia, od fizyki po beletrystykę, zwyczajnie nie istnieje... Życie jest sekwencją spotkań, z których każde może mieć całkowicie nieprzewidziany i potencjalnie niszczycielski wpływ na te następujące po nim... Tak właśnie wygląda najgłębsza prawda o naturze naszego wszechświata. Nie wiadomo dlaczego zachowujemy się jednak w taki sposób, jakby wcale nie była prawdą. – „Ian Malcom”, Michael Crichton, Park Jurajski Nie ma Prawa ponad Czyń wolę swoją. – Aleister Crowley, Księga Prawa
Jest taka historia o dwóch braciach bliźniakach, zrodzonych z różnych matek. Jeden jest z natury pochmurny, drugi pogodny; jeden bogaty, drugi ubogi; jeden surowy, drugi łagodny; jeden zachowuje wieczną młodość, drugi przedwcześnie się starzeje. Jeden jest śmiertelny. Nie łączą ich więzy krwi, nie są powinowaci, ale i tak są bliźniakami. Żyją, nie zdając sobie sprawy, że są braćmi. I obaj giną w walce ze ślepym bogiem.
ZERO 1 Tylko w jeden sposób mogę wam wyjaśnić, dlaczego nigdy więcej mnie nie zobaczycie: muszę wam opowiedzieć o Harim. Oto jak wyobrażam sobie rozmowę, której skutkiem było wrzucenie mojej osoby w życie Hariego Michaelsona. Nie było mnie przy niej, nie znam jej rzeczywistego przebiegu, ale mam jej obraz przed oczami, mocny i wyrazisty jak uderzenie otwartą dłonią w policzek. Dobry taumaturg musi mieć potężną wyobraźnię, wyczuloną na szczegóły. A ja jestem najlepszym absolwentem Konserwatorium. Rozmowa wyglądała tak: – Wszystko widać we wskazaniach telemetrii – mówi Administrator Wilson Chandra, dyrektor Konserwatorium. Wyciera spocone dłonie w rąbek chlamidy. Mruga. Dym z cygara gryzie w oczy. Oblizuje wargi (mięsiste i zawsze spierzchnięte) i patrzy w dół, na szeregi magów-uczniów, skoncentrowanych i pogrążonych w medytacji. Nawiasem mówiąc, nie ma mnie wśród nich. To początkujący. – Jest świetny w przedmiotach teoretycznych, opanował westerling, zna kulturę i folklor Pierwszego Kontynentu, ale, jak pan widzi, z trudem utrzymuje alfę, pierwszy stopień podwyższonej 9
świadomości – ciągnie Chandra. – Beta, niezbędna dla skutecznego rzucania czarów, jest dla niego nieosiągalna, a ćwiczymy przecież dopiero drugi poziom dekoncentracji, czyli przybliżony odpowiednik warunków w prywatnym pokoju w gospodzie w dużym mieście. W związku z tym nie wydaje mi się... – Zamknij się, z łaski swojej – przerywa mu drugi mężczyzna na technomostku. – Chryste Panie, ależ ty potrafisz być męczący... – Ehm... – Administrator Chandra przeczesuje palcami przerzedzone włosy, które nawet w klimatyzowanym wnętrzu są mokre od potu. – Jak pan sobie życzy, Biznesmenie. Biznesmen Marc Vilo, Patron ucznia, o którym rozmawiają, przygryza grube cygaro i podchodzi do okna, żeby mieć lepszy widok. Jest niski i kościsty, ma krzywe nogi, maniery dokera i nerwową zajadłość kogucika szkolonego do walki. Wielokrotnie oglądałem go w programach w sieci. W konserwatywnym skafandrze i płaszczu nie prezentuje się szczególnie imponująco. Wrażenie robi dopiero jego historia: urodził się w rodzinie Handlowców, przejął rodzinny interes (firmę transportową z trzema ciężarówkami) i przemienił go w spedycyjnego giganta Vilo Intercontinental, po czym odkupił kontrakt rodziny od opiekującego się nią Patrona, wkupił się do kasty Biznesmenów i w wieku czterdziestu kilku lat stał się jednym z najbogatszych mieszkańców zachodniej półkuli – nie licząc, rzecz jasna, Uprzywilejowanych. Programy sieciowe nazwały go Szczęśliwym Miliarderem. Właśnie dlatego Administrator Chandra jest teraz na technomostku. Zwykle pochłaniają go znacznie ważniejsze obowiązki niż zabawianie odwiedzających Konserwatorium Patronów, ale pierwszy protegowany Marca Vilo jest zwyczajnie słaby i grozi mu odpadnięcie z roku. Administrator chciałby złagodzić wstrząs i zrobić jak najlepsze wrażenie, żeby Biznesmen się nie zniechęcił i w przyszłości zechciał jeszcze sponsorować kolejnych uczniów. Jakkolwiek by na to patrzeć, on, Chandra, też prowadzi tu interes. Sponsorowanie Aktora bywa niezwykle lukratywnym zajęciem, jeśli tylko ten Aktor odniesie sukces; mój ojciec wie o tym najlepiej. 10
Administrator chce, żeby Vilo nie zniechęcił się pierwszą chybioną inwestycją, ponieważ nie ma powodów przypuszczać, że następne będą równie nieudane. – Sprawia również pewne... hm... kłopoty natury wychowawczej... – Kazałem ci się chyba zamknąć? Vilo nie odrywa wzroku od swojego protegowanego: Hariego Michaelsona, szczupłego dziewiętnastolatka, Robotnika z San Francisco. Chłopak klęczy na sfatygowanej plastikowej macie o wymiarach metr na metr. Dłonie trzyma stulone w Technice Trzech Palców. Z trzydziestu uczniów w sali tylko on jeden ma zamknięte oczy. Przylepione do skroni sondy, przekazujące informacje do komputerów Konserwatorium, są bezlitosne: udało mu się wprawdzie spowolnić rytm oddechu do trzech wdechów na minutę, ale tętno ma powyżej osiemdziesięciu, produkcję adrenaliny siedemdziesiąt osiem procent powyżej optimum, a wykres EEG ostry jak potrzaskane szkło. Vilo wyjmuje z ust niedopałek cygara. – Dlaczego w ogóle posłaliście go na szkolenie magijne? – Rozmawialiśmy już o tym, kiedy go przyjmowaliśmy, Biznesmenie. Wyniki testów pamięci i wizualizacji przestrzennej sytuują go na granicy geniuszu; pod względem intelektualnym jest materiałem na znakomitego adepta, bez dwóch zdań. Jest jednak niezrównoważony emocjonalnie, skłonny do irracjonalnych wybuchów gniewu, oraz ponadprzeciętnie agresywny. Nie wiem, czy pan o tym słyszał, ale w jego rodzinie zdarzył się przypadek choroby psychicznej: jego ojciec został z jej powodu zdegradowany z kasty Pracowników. – Co z tego? Znam tego dzieciaka, dwa lata dla mnie pracował. Owszem, ma trudny charakter, ale kto go nie ma? Jest bystry i twardy jak zelówki moich butów, do diabła. – Vilo uśmiecha się drapieżnie. – W jego wieku byłem taki sam. – Musi pan zrozumieć, Biznesmenie, że podjęte przez nas kroki mają na celu wyłącznie chronienie pana przed nietrafioną 11
inwestycją w chłopaka, który najprawdopodobniej nie przeżyje pierwszego transferu. – No i? To jego kłopot, nie mój. Pieniądze... – Vilo spluwa tytoniem na dywan. – Pieniądze to nie problem. – Przykro mi to mówić, ale nigdy nie będzie dobrym czarownikiem. A standardy Studia są mocno wyśrubowane. Komisja Egzaminacyjna ocenia uczniów niezwykle surowo. – Chandra wykonuje taki gest, jakby chciał ująć Marca Vilo pod łokieć i wyprowadzić go z technomostku. – Może zainteresowałby pana nasz nowy program pilotażowy: szkoła kapłańska. To specyficzna odmiana treningu, mająca tę zaletę, że przyszły adept wchodzi w trans magijny wyłącznie w ściśle kontrolowanych warunkach, pozorując rytuał religijny... – Co ty mi tu chrzanisz... – Vilo znów wkłada do ust ogryzek cygara. – Władowałem w tego chłopaka kupę kasy, naprawdę kupę kasy, i gówno mnie obchodzą wasze standardy i egzaminy. Dzieciak skończy tę waszą popierdółkę, a potem wyślecie go do Nadświata. Koniec, kropka. – Obawiam się, że nie będzie to możliwe... – Chcesz, żebym wyszedł na kłamcę? – Oczy Vilo stają się nagle małe i złowrogie, jakby zapadały mu się w głąb twarzy. Kolejne słowa brzmią jak uderzenia młota: – Tego właśnie chcesz, Administratorze? – Proszę mnie zrozumieć, Biznesmenie... Od czternastu miesięcy uczestniczy w szkoleniu magijnym. Zostało mu jeszcze tylko dziesięć, po których albo zda egzamin, albo na dobre odpadnie. Tymczasem jego postępy... Vilo wraca do okna. Bardziej interesuje go żarzący się wiśniowo czubek cygara niż bełkot Chandry. – Twoi rodzice mieszkają... w Chicago, tak? Macie tam taki ładny drewniany domek przy Fullerton, na zachód od Clark. Chandra nieruchomieje jak skamieniały. Lodowaty pot ścieka mu po kręgosłupie. – Zgadza się, Biznesmenie... 12
– Musisz zrozumieć, że mnie nie zdarzają się chybione inwestycje. Czy to jasne? Hari ma dostać swoją szansę. – Biznesmenie, ja... – Nadludzkim wysiłkiem woli Chandra opanowuje drżenie głosu i zmienia temat: – Są jeszcze inne możliwości... – Słucham. – Proszę o wyrozumiałość, Biznesmenie. Może zanadto pospieszyłem się z twierdzeniem, że Michaelson nie ma szans. Skierowaliśmy go na kurs Magji Bitewnej, która jest przecież najtrudniejszą ze szkół. Jest jednak takie miejsce, gdzie jego... hm... agresywny charakter może mu się przydać. Za pańskim pozwoleniem, Biznesmenie, sugeruję, żeby załatwić mu nauczyciela. – Jak to, to on nie ma nauczycieli? To za co ja płacę, do cholery?! – Ależ oczywiście, że ma nauczycieli. Z naszego personelu. Sęk w tym, że on nie najlepiej reaguje na bezpośrednie zalecenia przełożonych. Kiedyś nawet... Chandra postanawia przemilczeć brutalne pobicie Instruktora Pullmana przez Michaelsona. Ja o tym słyszałem, podobnie jak większość uczniów Konserwatorium; przez cały rok nie mieliśmy lepszej historii do opowiadania. Chandra uważa, że sprawa została załatwiona raz na zawsze, a Pullman po prostu się doigrał: narzucanie się chłopakowi z taką dysfunkcją psychoseksualną jak u Michaelsona było do tego stopnia nierozważne, że powinno być karalne. A co na to uczniowie? Cóż, Pullman lubił sobie pomacać i wielu z nas miało ochotę zrobić z nim to, co zrobił Michaelson. – Miałem raczej na myśli innego ucznia, kogoś, kto nie miałby nad nim władzy... Jak pan zapewne zauważył, Michaelson nie uznaje autorytetów... Dlatego myślałem o kimś, kto mógłby się z nim... zaprzyjaźnić. – A co, mało ma przyjaciół? – Proszę pana... – Chandra parska nerwowym śmiechem. – Michaelson w ogóle nie ma przyjaciół. I wtedy postanowił mnie wezwać. 13
2 Nadświat. Kiedy Transfer Winstona pozwolił otworzyć drzwi łączące Ziemię z Nadświatem, Studio zaczęło wypatrywać swojej szansy przejścia na drugą stronę. Nadświat jest krainą smoków i demonów, hipogryfów i syren, czarowników i złodziei, genialnych zaklinaczy i szlachetnych rycerzy. Jest ziszczonym snem miliardów. Pragnę Nadświata ze wszystkich sił. Pożądam go jak męczennik objęć Boga. Kiedy miałem siedem lat, ojciec zabrał mnie na bezpośredni przekaz jednej z wczesnych Przygód Raymonda Story’ego. Kiedy Story wypowiedział Słowo Mocy i Młot Dal’Kannitha roztrzaskał uśmiechnięty, dziesięciogalonowy łeb złego ogra i jego mózg rozbryznął się na wszystkie strony, poczułem tę samą radość walki, ten sam przypływ magji... Wiecie, jak to jest: nie opiszą tego żadne słowa. Na dziesiąte urodziny ojciec kupił mi sześcian z zarejestrowaną trzydniową epicką bitwą Story’ego z obłąkanym smokiem Sha-Rikkintaerem. Oglądałem ją pewnie z tysiąc razy, ale wiedziałem już od pierwszego razu. Wiedziałem, że muszę to zrobić. Że muszę się tam znaleźć. Następne dziesięć lat tylko zaostrzyło mój apetyt. Moje życie przebiegało wprost idealnie. Byłem najlepszy na roku, miałem najlepsze wyniki psychotestów w historii Konserwatorium, operacje uelfiające szły znakomicie. Byłem królem świata, dopóki Chandra nie wezwał mnie do swojego biura i nie odebrał mi wszystkiego. Kiedy wszedłem i usiadłem na wskazanym miejscu, nie miałem pojęcia o wcześniejszej wyimaginowanej rozmowie. Spodziewałem się kolejnych pochwał za spektakularne postępy, toteż informacja, 14
że mam zostać nowym nauczycielem aspołecznego i porywczego Robotnika, była dla mnie przykrym zaskoczeniem. Nie dałem jednak nic po sobie poznać – my, Biznesmeni, od małego uczymy się spokojnie przyjmować złe wiadomości. – Przykro mi, Administratorze. – Postukałem w osłonę twarzy. – Obawiam się, że nie będę miał na to czasu. Za cztery miesiące kończę naukę, a czeka mnie jeszcze sześć operacji. Chandra wyraźnie się skrzywił, kiedy nazwałem go Administratorem; nie lubi, kiedy mu wypominam, że dzieli nas różnica kast, ja zaś od czasu do czasu wtrącam tego „Administratora”, żeby nie zapominał, gdzie jego miejsce. Tym razem jednak pokręcił głową. – Ty nic nie rozumiesz, Kris. To nie jest prośba. Chłopak potrzebuje nauczyciela, i to dobrego. A ty jesteś naszym najlepszym uczniem w dziedzinie magji. Zaopiekujesz się nim i nauczysz go wszystkiego, czego będzie potrzebował do zdania egzaminu z Magji Bitewnej. Tyle. – Nie jestem zainteresowany, Administratorze. – Co mam zrobić, żeby trafiło to do jego tępego łba? – Niech pan poprosi kogoś innego. Wstał i obszedł masywne biurko z drewna różanego. Oparł się o nie tyłem i splótł ręce. – Autonomia Komisji Egzaminacyjnej jest rzeczą świętą. Nie mogę wpłynąć na egzaminatorów, żeby przepuścili niedouczonego amatora, z pewnością jednak mogę, jeśli zechcę, nie dopuścić do egzaminu ucznia, który mi podpadnie. Bez mojego podpisu w ogóle nie staniesz przed Komisją. Wpatrywał się we mnie z taką natarczywością, jakby chciał mi zajrzeć w głąb czaszki. Dostrzegłem coś w jego oczach – coś ciemnego i przerażającego, jakiś dziwny, bezosobowy głód, od którego żołądek zacisnął mi się w supeł. Ten wyraz twarzy wydał mi się znajomy, chociaż nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie go wcześniej widziałem. 15
– Teraz rozumiesz? – zapytał. – Jeżeli Michaelson obleje, ty również. Mój wszechświat wywinął koziołka. Musiałem zacisnąć dłonie na podłokietnikach fotela, żeby nie spaść z Ziemi w międzygwiezdną otchłań. Nie zdam? Nie trafię do Nadświata? To było coś więcej niż wyrok śmierci – to był świst katowskiego topora. Pokój wokół mnie pociemniał. Kiedy wreszcie zdołałem coś wykrztusić, wypaliłem odruchowo: – Nie może pan tego zrobić! Nie radzę nawet myśleć o oblaniu mnie. Mój ojciec... – Będzie mi wdzięczny. Dobrze o tym wiesz. Zamurowało mnie. Miał rację. – Ale dlaczego ja? Admi... To znaczy, panie dyrektorze... Jezu, przecież miałem skończyć naukę już w poprzednim semestrze, ale wolałem dać się najpierw zelfić do końca... I co teraz? Jeśli mnie wylejecie, zostanę z taką gębą do końca życia! Co innego, gdybym był Aktorem, ale... Głowa Chandry zakolebała się na chuderlawej szyi. Wydawał się stary i słaby, ale nadal był niebezpieczny i mściwy. Jak stetryczały król. – Ten Michaelson... – powiedział. – Jego Patronem jest Marc Vilo. – Ten gangster? Nie wierzyłem własnym uszom. Ojciec czasem o nim wspominał. Uważał go za zakałę naszej kasty. – Odwiedził nas... dzisiaj. Bardzo mu zależy na... hm... dalszym kształceniu Michaelsona. Bardzo. Do tego stopnia, że... ehm... – Chandra odwrócił wzrok. Odkaszlnął, żebym nie słyszał, jak mu się łamie głos. – Pytał o moją rodzinę. – No tak. Wszystko stało się jasne. Chandra postanowił załatwić sprawę w ten sposób, żeby jego problem stał się moim problemem. Co za głupota. Mój ojciec by go wyśmiał i w niewybrednych słowach 16
skomentował typową dla Administratorów spychologię i strach o własny tyłek. Mnie nie było do śmiechu. Przypomniała mi się wymiana zdań między dwoma zatrudnianymi przez ojca Robotnikami, którą kiedyś przypadkiem podsłuchałem. Jeden pomagał iść drugiemu, który właśnie wyszedł z więzienia. Powiedział tak: – Teraz chyba najlepsze, na co możesz liczyć, to że nie zwrócisz na siebie uwagi. Ja już zwróciłem na siebie uwagę i przewaga kasty nie miała tu nic do rzeczy. Ten słabeusz i dupoliz trzymał w roztrzęsionych ze starości łapskach całą moją przyszłość. Nie pozostało mi nic innego, jak uśmiechnąć się i przyjąć wyrok jak na Biznesmena przystało. – W porządku, panie dyrektorze – odparłem z całą pewnością siebie, na jaką potrafiłem się zdobyć. – Chciałbym zobaczyć jego akta.
17