Charlaine Harris
U MARTWYCH W DALLAS
Przełożyła Ewa Wojtczak
Wydawnictwo MAG Warszawa 2009
Tytuł oryginału: Living Dead in Dallas Copyright © 2002 by Charlaine Harris Copyright for the Polish translation © 2009 by Wydawnictwo MAG Cover art © 2009 Home Box Office, Inc. All rights reserved. HBO and related trademarks are the property of Home Box Office, Inc. Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-151-5 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax (0-22) 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Powieść tę dedykuję wszystkim czytelnikom, którym spodobał się Martwy aż do zmroku. Dziękuję za wsparcie.
Dziękuję Patsy Asher z Remember the Alibi w teksańskim San Antonio, Chloe Green z Dallas oraz pomocnym cyberprzyjaciołom, których poznałam dzięki portalowi „DorothyL” i którzy odpowiadali na moje pytania natychmiast i z entuzjazmem. Mam najwspanialszą pracę na świecie!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Andy Bellefleur był pijany jak bela. W jego przypadku nie było to normalne – wierzcie mi, bo znam wszystkich pijaków w Bon Temps. Pracując przez wiele lat w barze Sama Merlotte’a, dość dobrze im się przyjrzałam. Ale Andy Bellefleur, nieodrodny syn tej ziemi i detektyw niewielkich sił policyjnych Bon Temps, nigdy wcześniej nie siedział w barze „U Merlotte’a” w takim stanie. Strasznie chciałam wiedzieć, z jakiego powodu dziś zrobił wyjątek. Żeby nie wiem jak bardzo wysilać wyobraźnię, to moich stosunków z Andym nie da się nazwać przyjaźnią, nie mogłam więc spytać go wprost. Dysponowałam jednak innymi środkami i zdecydowałam się ich użyć. Staram się wprawdzie nie wykorzystywać swojego upośledzenia, daru czy jakkolwiek zechcecie go nazwać, bo nie mam ochoty na dowiadywanie się różnych rzeczy o ludziach czy o sobie, czasami jednak zwycięża zwykła ciekawość. Zrezygnowałam zatem z blokowania umysłu przed napływem myśli Andy’ego i skoncentrowałam się. Po prostu się martwiłam. Bellefleur aresztował tego ranka pewnego mężczyznę za porwanie. Osobnik ów zabrał swoją dziesięcioletnią 7
sąsiadkę do lasu, gdzie ją zgwałcił. Dziewczynka przebywała teraz w szpitalu, a mężczyzna tkwił w więzieniu; niestety, krzywda, którą wyrządził, była nieodwracalna. Poczułam straszliwy smutek, nawet zachciało mi się płakać. Zbrodnia ta przypomniała mi pewne wydarzenia z mojej przeszłości. Pomyślałam, że w tym momencie trochę bardziej lubię Andy’ego za jego reakcję. – Andy Bellefleur, daj mi swoje kluczyki – poleciłam. Policjant obrócił ku mnie kanciastą twarz i popatrzył bez zrozumienia. Po długiej chwili, w trakcie której do jego przyćmionego mózgu docierał sens mojej prośby, pogmerał w kieszeni spodni khaki i wręczył mi ciężkie kółko z kluczami. Postawiłam przed nim na barze bourbon z colą. – Na koszt firmy – powiedziałam i poszłam do telefonu na końcu baru, żeby zadzwonić do Portii, siostry Andy’ego. Rodzeństwo Bellefleurów mieszka w podupadającym wielkim, białym, dwukondygnacyjnym domu sprzed wojny secesyjnej, który niegdyś stanowił prawdziwą atrakcję turystyczną, szczególnie że stoi na najładniejszej ulicy w najładniejszej części Bon Temps. Ze wszystkich domów przy Magnolia Creek Road rozciąga się widok na niewielki park, przez który płynie strumień, przecinany tu i ówdzie niewielkimi ozdobnymi mostami służącymi jedynie pieszym; po obu stronach biegnie droga. Przy Magnolia Creek Road stoi również kilka innych starych domów, lecz wszystkie są w znacznie lepszym stanie niż dom Bellefleurów, „Belle Rive”. Cóż, „Belle Rive” jest po prostu zbyt duży dla prawniczki Portii i policjanta Andy’ego, zwłaszcza 8
że fundusze na utrzymanie zarówno budynku, jak i otaczającego go terenu dawno się wyczerpały. Jednakże ich babcia Caroline uparcie odmawia sprzedaży domu. Portia odebrała po drugim dzwonku. – Portio, mówi Sookie Stackhouse – odezwałam się, podnosząc głos, aby przekrzyczeć panujący w lokalu hałas. – Chyba dzwonisz z pracy – zauważyła. – Tak. Jest tu Andy. Ma nieźle w czubie. Zabrałam mu kluczyki. Możesz po niego przyjechać? – Andy pijany?! Trudno mi w to uwierzyć... Jasne, będę za dziesięć minut – obiecała i rozłączyła się. – Słodka z ciebie dziewczyna, Sookie – obwieścił nieoczekiwanie Bellefleur. Dopił drinka, którego mu nalałam. Zabrałam szklankę z kontuaru i miałam nadzieję, że nie zamówi więcej. – Dzięki, Andy – odparłam. – Ty też jesteś miły. – Gdzie twój... chłopak? – Tutaj – rozległ się chłodny głos i tuż za Andym pojawił się Bill Compton. Uśmiechnęłam się do niego nad pochyloną głową Bellefleura. Bill mierzy metr siedemdziesiąt osiem, ma kasztanowe włosy i piwne oczy, szerokie bary i twarde, muskularne ramiona mężczyzny, który wiele lat pracował fizycznie. Kiedyś na farmie z ojcem, a potem sam, dopóki nie poszedł na wojnę. To była wojna secesyjna. – Hej, W. B.! – zawołał mąż Charlsie Tooten, Micah. Odpowiadając na powitanie, Bill uniósł niedbale rękę, a mój brat, Jason, oznajmił w tym momencie: „Dobry wieczór, wampirze Billu”, i to naprawdę uprzejmym tonem. Jason, który początkowo nieprzychylnym okiem 9
spoglądał na Billa w naszym małym kręgu rodzinnym, rozpoczął ostatnio nowy rozdział życia. Stale go obserwowałam, sprawdzając, czy jego nieco pozytywniejsze nastawienie się nie zmienia. – Bill, jesteś w porządku, jak na... wampira – oznajmił poważnie Andy, obracając się do niego przodem na wysokim stołku barowym. Uznałam, że jest bardziej pijany, niż sądziłam, ponieważ nigdy wcześniej nie odnosił się z entuzjazmem do wampirów żyjących oficjalnie wśród mieszkańców Ameryki. – Dzięki – odrzekł cierpko Bill. – Ty też nie jesteś zły jak na Bellefleura. – Nachylił się nad barem i dał mi całusa. Jego usta były równie chłodne jak głos. Cóż, trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Podobnie jak do ciszy, bo kiedy kładzie się głowę na piersi wampira, nie słyszy się bicia jego serca. – Dobry wieczór, kochana – powiedział cicho. Podsunęłam mu szklaneczkę wynalezionej przez Japończyków syntetycznej krwi, grupa B minus. Wypił i oblizał usta. Prawie natychmiast jego cera się zaróżowiła. – Jak twoje spotkanie, skarbie? – spytałam. Bill spędził większą część nocy w Shreveport. – Opowiem ci później – odparł. Miałam nadzieję, że opowieść o jego pracy okaże się nieco weselsza niż historia Andy’ego. – Okej. Może pomógłbyś Portii wpakować Andy’ego do auta? Właśnie wchodzi – dodałam, skinąwwszy głową w stronę drzwi. Tym razem Portia nie miała na sobie spódniczki, bluzki, żakietu, pończoch i czółenek na płaskim obcasie, składających się na jej strój w pracy. Dziś zamieniła go na błękitne 10
dżinsy i rozciągniętą bluzę college’u imienia Sophie Newcomb. Portia ma równie kanciastą sylwetkę jak jej brat i swe długie, gęste kasztanowe włosy nosi rozpuszczone. Bardzo o nie dba, co stanowi wyraźny sygnał, że zdecydowanie broni się przed staropanieństwem. Z determinacją przeszła przez hałaśliwy tłum. – No cóż, rzeczywiście porządnie się zaprawił – stwierdziła, oceniając brata spojrzeniem. Usiłowała ignorować Billa, przy którym czuła się wyraźnie nieswojo. – Nie zdarza mu się to często, ale jeśli postanowi się napić, przesadza. – Portio, Bill może go zanieść do twojego samochodu – powiedziałam. Andy był wyższy i tęższy od siostry, toteż na pewno stanowiłby dla niej zbyt duży ciężar. – Och, chyba dam sobie z nim radę – odparowała stanowczo, ciągle nie patrząc w stronę wampira, który zerknął na mnie z uniesionymi brwiami. Objęła brata ramieniem i spróbowała dźwignąć ze stołka. Andy nawet się nie poruszył. Portia rozejrzała się za Samem Merlotte’em, właścicielem baru, który był niski i żylasty, ale bardzo silny. – Sam obsługuje dziś jakieś przyjęcie rocznicowe w klubie za miastem – wyjaśniłam. – Lepiej niech Bill ci pomoże. – W porządku – zgodziła się prawniczka zimno, nie odrywając oczu od wypolerowanego drewna kontuaru. – Bardzo dziękuję. Bill w ciągu kilku sekund podniósł Andy’ego i poprowadził do wyjścia, mimo że nogi policjanta były jak z galarety. Micah Tooten podskoczył i otworzył drzwi, toteż Bill bez zatrzymywania się wyszedł wraz z Bellefleurem na parking. 11
– Dzięki, Sookie – powiedziała Portia. – Czy zapłacił? Skinęłam głową. – Okej – podsumowała i poklepała ręką kontuar. Zanim dotarła za Billem do frontowych drzwi baru „U Merlotte’a”, musiała wysłuchać jeszcze szeregu porad, których nasi goście udzielali jej w jak najlepszej intencji. Z powodu tego zdarzenia stary buick detektywa Andy’ego Bellefleura stał na parkingu pod barem przez całą noc i cały następny dzień. Andy będzie się oczywiście później zaklinał, że gdy wysiadł i poszedł do baru, samochód zostawił pusty. Zezna również, że zbyt zaabsorbowany własnymi problemami zapomniał zamknąć drzwiczki na klucz. Tak czy owak, w którymś momencie pomiędzy wejściem Andy’ego do baru „U Merlotte’a”, czyli godziną dwudziestą a dziesiątą następnego ranka, kiedy przyszłam pomóc otworzyć lokal, w samochodzie Bellefleura pojawił się nowy pasażer. Pasażer ten wpakował policjanta w bardzo kłopotliwą sytuację. Był bowiem martwy. *** W ogóle nie powinnam się tam zjawić tak wcześnie, ponieważ poprzedniej doby pracowałam na nocną zmianę. Bill poprosił mnie jednak, żebym zamieniła się z którąś koleżanką, ponieważ chciał, żebym mu towarzyszyła w wyjeździe do Shreveport. Sam nie miał nic przeciwko temu, więc poprosił moją przyjaciółkę Arlene, by wzięła 12
moją zmianę. Arlene miała wolny dzień, ale zawsze chętnie przyjmuje większe napiwki, które dostajemy w nocy, toteż zgodziła się przyjść o siedemnastej. Właściwie Andy powinien zabrać rano samochód, ale dręczył go zbyt duży kac, a nie miał siły naciskać na Portię, żeby podrzuciła go pod bar „U Merlotte’a”, który nie znajdował się po drodze na posterunek policji. Siostra obiecała, że zawiezie go do pracy w południe i zjedzą lunch w barze, a potem będzie mógł odzyskać auto. Z tego też względu buick, wraz ze swym nieruchomym pasażerem, nadspodziewanie długo czekał na odkrycie. Poprzedniej nocy przespałam ponad sześć godzin, więc czułam się całkiem dobrze. Spotykanie się z wampirem może być na dłuższą metę trudne dla osób takich jak ja, które nie są nocnymi markami. Pomagałam zamknąć bar, więc do domu trafiłam wraz z Billem około pierwszej w nocy. Wzięliśmy razem gorącą kąpiel, potem trochę się popieściliśmy. Zasnęłam krótko po drugiej, a wstałam dopiero przed dziewiątą. O tej porze Billa już dawno przy mnie nie było. Wypiłam dużo wody z sokiem pomarańczowym, a przy śniadaniu połknęłam multiwitaminę i żelazo w tabletkach, które stały się dla mnie regularnymi suplementami, odkąd Bill zjawił się w moim życiu, przynosząc ze sobą (wraz z miłością, przygodą i radosnym podnieceniem) stałe zagrożenie anemią. Na dworze, dzięki Bogu, robiło się coraz chłodniej i usiadłam na frontowym ganku domu Billa ubrana w rozpinany sweter i czarne spodnie, które nosiłyśmy podczas pracy w barze, kiedy było za zimno na szorty. Na lewej piersi mojej białej koszulki 13
z kołnierzykiem znajdował się wyhaftowany napis: BAR „U MERLOTTE’A”. Kiedy podniosłam poranną gazetę, mimo woli zauważyłam, że trawa nie rośnie już tak szybko. Liście na niektórych drzewach wyraźnie zaczynały żółknąć. Na piątkowy wieczór zaplanowano mecz futbolowy na boisku licealnym i nic nie zapowiadało, żeby temu wydarzeniu miały towarzyszyć upały. Lato nie lubi odchodzić z Luizjany, nawet z północnej części stanu. Jesień zaczyna się tu niemal z musu, jak gdyby wpadała do nas z krótką wizytą, w każdej chwili gotowa ustąpić dusznemu gorącu lipca. Ja jednak jestem spostrzegawcza, toteż tego ranka bez trudu dostrzegłam wyraźne ślady zbliżającej się jesieni. Jesień i zima oznaczały przecież dla mnie dłuższe noce, czyli więcej czasu z Billem i dodatkowe godziny snu. Dzięki tej myśli poszłam do pracy w pogodnym nastroju. Kiedy zobaczyłam buicka stojącego samotnie przed barem, przypomniałam sobie zaskakujące pijaństwo Andy’ego z ubiegłej nocy. Muszę wyznać, że uśmiechnęłam się na myśl, jak będzie się czuł dzisiaj. Właśnie miałam zaparkować obok aut innych pracowników, za barem, gdy zauważyłam, że drzwi za siedzeniem pasażera buicka Andy’ego są uchylone. Czy to dlatego paliło się światełko na suficie samochodu? Pomyślałam, że bez wątpienia rozładuje się akumulator, co rozzłości Andy’ego i będzie musiał wejść do baru, żeby zadzwonić po samochód pomocy drogowej albo poprosić kogoś, żeby go podrzucił. Zaparkowałam swoje auto obok buicka i wysiadłam, nie wyłączając silnika. Sądziłam, że szybko wrócę do swojego 14
samochodu, ale, niestety, okazałam się zbyt wielką optymistką. Pragnęłam zamknąć drzwi i pchnęłam je, one jednak przesunęły się zaledwie o centymetr. Naparłam na nie całym ciężarem, myśląc, że w ten sposób się zatrzasną, a ja będę mogła odjechać. Nie zatrzasnęły się. Niecierpliwie szarpnęłam, chcąc sprawdzić, co je blokuje. Natychmiast uderzyła mnie fala smrodu. Okropnego smrodu. Przeraziłam się, gdyż ten odór nie był mi obcy. Zajrzałam na tylne siedzenie auta, zakrywając dłonią usta, choć nie obroniłam się w ten sposób przed atakiem nieprzyjemnego zapachu. – O, rany – szepnęłam. – O, cholera! Na tylne siedzenie wciśnięto ciało Lafayette’a, kucharza pierwszej zmiany z „Merlotte’a”. Mężczyzna był nagi. Jego szczupła brązowa stopa z paznokciami pomalowanymi na ciemny szkarłat blokowała drzwi, i to właśnie jego zwłoki tak strasznie cuchnęły. Wycofałam się pospiesznie, po czym wsiadłam do swojego auta i podjechałam do tylnego wejścia baru, trąbiąc szaleńczo. Drzwiami dla personelu wybiegł Sam. Wokół talii miał zawiązany fartuch. Wyłączyłam silnik i wyskoczyłam z samochodu tak szybko, że ledwie zdawałam sobie sprawę z tego, co robię, po czym przytuliłam się do Sama, lepiąc się do niego niczym naelektryzowana skarpeta do stopy. – O co chodzi? – usłyszałam jego głos. Odsunęłam się i spojrzałam na niego; nie musiałam zbytnio zadzierać głowy, ponieważ Sam jest niewysoki. Jego rudawozłote włosy połyskiwały w porannym słońcu. Sam ma niezwykle niebieskie oczy, które w tym momencie rozszerzyły się ze zdumienia. 15