u pa d l i z]ÂĄ l auren k ate
tłumaczenie: anna studniarek
Tytuł oryginału: Fallen Copyright © 2009 by Tinder Books, LLC and Lauren Kate Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Fernanda Brussi Gonçalaves Opracowanie graficzne okładki: Angela Carlino Skład i łamanie: Milena Leśniak Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Jacek Olesiejuk ul. Poznańska 91, 05‑850 Ożarów Mazowiecki tel./fax (22) 721‑30‑00 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-7480-168-3 (oprawa miękka) ISBN 978-83-7480-169-0 (oprawa twarda) Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04‑082 Warszawa tel./fax (22) 813-47-43 e‑mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Druk i Oprawa: drukarnia@dd-w.pl
Mojej rodzinie, z miłością i wdzięcznością
z]¡
podziękowania Na moje ogromne podziękowania zasługują wszyscy w wydawnictwach Random House i Delacorte Press, którzy zrobili tak wiele w tak krótkim czasie. Wendy Loggia, której szczodrość i entuzjazm pomagały mi od samego początku. Krista Vitola, za ogromną, choć nie‑ widoczną na pierwszy rzut oka pomoc. Brenda Schild‑ gen z UC Davis, za tło i inspirację. Nadia Cornier, za pomoc w zabraniu się do pracy. Ted Malawer, za ostrą, pełną wdzięku i zabawną pracę redakcyjną. Mi‑ chael Stearns, były szef, a teraz zaufany współpracownik i przyjaciel. Jesteś geniuszem. Moi rodzice, moi dziadkowe, Robby, Kim i Jor‑ dan, i rodzina z Arkansas. Wprost nie umiem wyrazić wdzięczności za Wasze permanentne wsparcie. Kocham Was wszystkich. I Jason, który opowiada mi o postaciach, jakby były prawdziwymi ludźmi, aż zaczynam wszystko rozumieć. Inspirujesz mnie, stanowisz dla mnie wyzwanie, każ‑ dego dnia wywołujesz mój śmiech. Masz moje serce.
„Lecz raj zamknięty (…); musimy odbyć podróż naokoło świata i zajrzeć, czy przypadkiem nie jest znowu otwarty gdziebądź od tyłu”.* 1 Heinrich von Kleist „O teatrze marionetek”
* Tłum. Jacek St. Buras w: Heinrich von Kleist, Dramaty wybrane, Wydawnictwo Literackie 2000.
pocz ątek z]¡ helston, anglia wrzesień 1854 r. Około północy jej oczy w końcu nabrały kształtu. Były kocie i spoglądały na wpół zdecydowanie, na wpół nie‑ pewnie – ich wyraz zwiastował kłopoty. Tak, te oczy wyglądały właściwie. Wznosiły się w stronę jej deli‑ katnego, eleganckiego czoła, jakby wskazując kaskady ciemnych włosów. Uniósł papier na odległość wyciągniętej ręki, by ocenić postępy pracy. Trudno pracować, nie widząc jej przed sobą, ale też w jej obecności nigdy nie umiał szkicować. Od kiedy przybył z Londynu – a właściwie 11
od kiedy ujrzał ją po raz pierwszy – zawsze musiał trzymać ją na dystans. Codziennie zbliżała się do niego i każdy dzień był trudniejszy niż poprzedni. Dlatego rano zamierzał wy‑ jechać do Indii, albo którejś z Ameryk – nie wiedział i wcale go to nie obchodziło. Gdziekolwiek skończy, wszędzie będzie mu łatwiej niż tutaj. Znów się pochylił nad rysunkiem, westchnął i popra‑ wił palcem naszkicowaną węglem pełną dolną wargę. Ten martwy papier, okrutny oszust, był jedynym spo‑ sobem, by zabrać ją ze sobą. Po chwili, prostując się w skórzanym bibliotecznym fotelu, poczuł to. Ciepło na karku. Ona. Sama jej bliskość wywoływała w nim to dziwne od‑ czucie – jak nagłe uderzenie gorąca, gdy kłoda w ko‑ minku rozpada się w popiół. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że ona tu jest. Zakrył jej podobiznę w szki‑ cowniku na kolanach, ale nie mógł przed nią uciec. Popatrzył na kremową kanapę po drugiej stronie sa‑ lonu, gdzie niespodziewanie pojawiła się przed kilkoma godzinami, później niż reszta towarzystwa, odziana w ró‑ żową jedwabną suknię, i oklaskami nagrodziła najstar‑ szą córkę gospodarzy za udany koncert na klawesynie. Spojrzał w drugą stronę, przez okno na werandę, gdzie poprzedniego dnia podkradła się do niego, trzymając w dłoni bukiet dzikich białych piwonii. Wciąż wierzyła, że pociąg, jaki do niego czuje, jest niewinny, że ich częste 12
spotkania w altance są… szczęśliwymi zbiegami okolicz‑ ności. Cóż za naiwność! Nigdy nie powie jej prawdy – musiał samotnie znosić ciężar tajemnicy. Wstał i odwrócił się, zostawiając szkice na skórza‑ nym fotelu. I oto była, przytulona do szkarłatnej aksa‑ mitnej zasłony, ubrana w prosty biały szlafrok. Czarne włosy wysunęły się z warkocza. Jej twarz miała ten sam wyraz, który tak często szkicował. Wypłynął na nią rumieniec. Czy była rozgniewana? Zawstydzona? Chciał się dowiedzieć, ale nie mógł sobie pozwolić, by o to zapytać. – Co tu robisz? – Zdał sobie sprawę, że warknął, i na‑ tychmiast pożałował, że odezwał się tak ostro, świadom, że ona nigdy tego nie zrozumie. – Nie… nie mogłam spać – odparła, kierując się w stronę kominka i jego krzesła. – Zobaczyłam światło w twoim pokoju, a potem… – spuściła wzrok – kufer za drzwiami. Wybierasz się gdzieś? – Miałem ci powiedzieć… Nie powinien kłamać. Nigdy nie chciał zdradzić jej swoich planów. Powiedzenie o nich tylko wszystko po‑ gorszy. I tak pozwolił już, by sprawy zaszły za daleko, wiedząc, że tym razem będzie inaczej. Podeszła bliżej. Zerknęła na szkicownik. – Rysowałeś mnie? Zaskoczenie w jej głosie przypomniało mu, jak wielka jest między nimi różnica w pojmowaniu sytuacji. Przez ten cały czas, który spędzili razem w ciągu 13
ostatnich tygodni, nawet nie zaczęła się domyślać, co ich do siebie przyciągało. To dobrze – a przynajmniej lepiej. Przez ostatnie kilka dni, od kiedy podjął decyzję o wyjeździe, pró‑ bował się od niej odsunąć. Wymagało to od niego tak wielkiego wysiłku, że kiedy był sam, musiał się pod‑ dać stłumionemu pragnieniu, by ją rysować. Wypeł‑ niał strony szkicownika liniami jej szyi, marmurowymi obojczykami, czarną otchłanią włosów. Teraz spojrzał na swój szkic. Nie był zawstydzony, że został przyłapany na szkicowaniu jej. Gorzej. Przeszedł go dreszcz, gdy uświadomił sobie, że to odkrycie – ujaw‑ nienie jego uczuć – ją zniszczy. Powinien był zachować większą ostrożność. To się zawsze tak zaczynało. – Ciepłe mleko z łyżeczką melasy – mruknął, wciąż odwrócony do niej plecami. – To pomaga ci zasnąć. – Skąd wiedziałeś? Tego właśnie używała moja matka… – Wiem – powiedział, odwracając się do niej. Zaskoczenie w jej głosie nie zdziwiło go, nie mógł jednak wyjaśnić jej, skąd wiedział, ani opowiedzieć, jak wiele razy podawał jej ten napój w przeszłości, gdy nad‑ chodziły cienie, jak przytulał ją dopóki nie zasnęła. Jej dotyk jakby przepalał mu koszulę. Kiedy deli‑ katnie położyła dłoń na jego ramieniu, aż westchnął. W tym życiu jeszcze się nie dotykali, a ten pierwszy kontakt zawsze pozbawiał go tchu. – Odpowiedz mi – wyszeptała. – Wyjeżdżasz? 14
– Tak. – To zabierz mnie ze sobą! Widział kolejne emocje malujące się w jej oczach – oszołomienie, a po chwili zawstydzenie własną otwar‑ tością. Zawsze tak robiła i zbyt wiele razy wcześniej popełniał błąd, pocieszając ją w takich chwilach. – Nie – wyszeptał, pamiętając… zawsze pamięta‑ jąc. – Wypływam jutro. Jeśli w ogóle cię obchodzę, nie powiesz już nic więcej. – Jeśli w ogóle mnie obchodzisz – powtórzyła. – Ja… ja kocham… – Nie. – Muszę to powiedzieć. Ja… ja cię kocham, jestem tego pewna, a jeśli odjedziesz… – Jeśli odjadę, uratuję ci życie. – Mówił powoli, próbując dotrzeć do tej części jej osoby, która mogła pamiętać. Czy w ogóle tam była, ukryta gdzieś głę‑ boko? – Niektóre rzeczy są ważniejsze niż miłość – Nie zrozumiesz, ale musisz mi zaufać. Wbiła w niego wzrok. Cofnęła się o krok i założyła ręce na piersi. To też była jego wina – zawsze wywo‑ ływał w niej pogardę, gdy mówił do niej protekcjo‑ nalnie. – Chcesz mi powiedzieć, że jest coś ważniejszego niż to? – rzuciła mu wyzwanie, chwytając jego dłonie i przyciągając je do piersi. Och, być nią i nie wiedzieć co nadchodzi! A przynaj‑ mniej być silniejszym, niż był, i powstrzymać ją. Jeśli jej 15
nie powstrzyma, ona nigdy się nie nauczy i przeszłość tylko się powtórzy, znów dręcząc ich oboje. Znajome ciepło jej skóry pod dłońmi sprawiło, że od‑ chylił głowę i jęknął. Próbował ignorować jej bliskość, to, jak doskonale znał dotyk jej warg na swoich i jak gorzko to wszystko musiało się skończyć. Lecz jej palce tak delikatnie dotykały jego dłoni… Czuł jej serce bijące szaleńczo pod cienką bawełnianą tkaniną. Miała rację. Nie było nic ważniejszego. Nigdy. Miał zamiar się poddać i wziąć ją w ramiona, kiedy spostrzegł jej spojrzenie. Jakby zobaczyła ducha. Wycofała się, unosząc dłoń do czoła. – Czuję się bardzo dziwnie – wyszeptała. Nie. Czy już jest za późno? Jej oczy przybrały taki sam wyraz jak na jego szkicu. Przysunęła się do niego, położyła mu dłonie na piersi i rozchyliła wargi. – Możesz mi powiedzieć, że oszalałam, ale przysię‑ gam, że już tu byłam… Czyli jest za późno. Z obawą uniósł wzrok i poczuł nadchodzącą ciemność. Wykorzystał ostatnią okazję, by ją objąć, by przytulić ją tak mocno, jak tego pragnął od tygodni. Gdy ich wargi się zetknęły, oboje byli bezsilni. Mio‑ dowy smak jej ust oszołomił go. Im mocniej się do niego przytulała, tym większe czuł podniecenie i grozę. Wsunęła w jego usta język, a ogień między nimi sta‑ wał się coraz jaśniejszy, gorętszy, potężniejszy z każdym 16
nowym dotykiem, nowym odkryciem. Choć nic nie było nowe. Pokój się zakołysał. Otoczyła ich migotliwa aura. Niczego nie zauważała, niczego nie była świadoma, i nie rozumiała niczego poza ich pocałunkiem. On jeden wiedział co się stanie, jacy mroczni towa‑ rzysze czekają, by spaść na ich zjednoczenie. Chociaż po raz kolejny nie udało mu się zmienić biegu ich życia, wiedział. Cienie kłębiły się bezpośrednio nad nimi. Tak blisko, że mógłby ich dotknąć. Tak blisko, że zastanawiał się, czy nie powinna słyszeć, co szepcą. Widział, jak jej twarz pochmurnieje. Dostrzegł w jej oczach błysk zrozumienia. A później nie było już niczego.