Busem przez świat. Wyprawa pierwsza. (wyd. 2)

Page 1





I K S W O D N A W E KAROL L

RWSZA E I P A W A R P WY

Krak贸w 2014


Busem przez świat Copyright © Karol Lewandowski 2011–2014 Copyright © by Wydawnictwo SQN 2011–2014 Projekt okładki: Jarek Bereta, Paweł Szczepanik / BookOne.pl W projekcie okładki wykorzystano zdjęcie autorstwa Krzysztofa Wilka Redakcja Łukasz Orbitowski Korekta Sonia Miniewicz, Paweł Szczepanik, Kamil Misiek / Editor.net.pl Aneta Wieczorek / Editor.net.pl Skład Radosław Dobosz, Joanna Pelc All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Wydanie II, Kraków 2014 ISBN 978-83-7924-232-0

www.wydawnictwosqn.pl Szukaj naszych książekk również w formie e elektronicznej ej

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE //WydawnictwoSQN / /SQNPublishing //WydawnictwoSQN

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl N


Spis treści Wstęp 9 CZĘŚĆ 1 11 My 13 Przygotowania 29 Tabelki 79 CZĘŚĆ 2 83 Przygoda na drodze 85 Praga: Niedźwiadek i Pałac Kultury 89 Czeska klątwa 93 Lingua franca 97 Alpy 101 Jezioro i widmo-bus 105 Dalej, dalej, ku górom 111 Kara za grandę 115 Vaduz 117 Upilnować polanę 119 Noc w górach 123 Kaput und nicht verstechen 129 Kwestia ceny 133 Mechanicy i najkrótsza doba na świecie 137 Źli ludzie ze Szwajcarii 143 Wielebny David i jego rodzina 147 Z pastorem przez świat 151 Nowy mechanik 155


Głupie żarty 159 Modlitwy zostają wysłuchane 163 Kryształowe pożegnanie 171 Sjesta jest bezwzględna 173 Nareszcie! 177 Ryba o poranku 179 San Remo i Monako 181 Jak wesoło! 185 Nicea to piękne miasto jest 189 Maszerując po gwiazdach 191 Na plaży w St. Tropez 195 Euro prowadzi nas nad Rodan 203 Brzytwa van Gogha 209 Ten szósty 213 Słońce, konie i ptaki 217 Odrobina średniowiecza 221 Za Pireneje 223 Pięknie i strasznie 227 Ole, ole! 231 Baaaarcelooooona! 235 Pamiętajcie o ogrodach 239 Kłopoty z orientacją 241 Jeszcze tu wrócimy! Chlup! 243 Kradzieży ciąg dalszy 247 Głosowanie i e-mail 253 Najwspanialsza Gosia pod słońcem 257 Byk TV 263 Zabawa w Silli 265


Ostatnia prosta 271 O tym, jak zostaliśmy bandytami 275 Przesłuchania 279 Małpy na szczycie 283 Z powrotem! 285 Stare problemy 289 Prawie koniec 293 Naprawdę koniec – czyli z tarczą i na tarczy 301 Zakończenie 303 Tabelki 305 Ekipa 307 Posłowie do drugiego wydania 309



WSTĘP Czego potrzeba, aby pojechać busem przez świat? Wymagania wydają się spore, lecz nie są przytłaczające. Konieczna jest zgrana ekipa, choć niekoniecznie kumple na zabój. Wystarczy, aby każdy wykonywał skrupulatnie zadania mu przydzielone, podsuwał szalone pomysły i nie panikował, chyba że sytuacja naprawdę wymaga panikowania. Wówczas każdy członek składu winien oszaleć, lecz w sposób rozumny. Wymaga się kompletu rzeczy niezbędnych do odnajdowania się w terenie. Nowoczesne GPS-y mają mnóstwo zalet, choć czasem wiodą w mur, w wodę, w szkodę. Alternatywny system wyszukiwania miejsc wgrany w komórkę także jest nie od parady. Choć nie zawadzi, a czasem życie uratuje – zwykła mapa. Zdrowy rozsądek każe zabrać ze sobą podręczny zestaw apteczkowy. W nim plastry, bandaże, wodę utlenioną, opaski uciskowe, środki do zbijania gorączki oraz środki przeciwbólowe, gdyż zapalenie okostnej może dopaść każdego, zwłaszcza na górskim pustkowiu. Wówczas pozostaje wycie do księżyca. Szczęśliwie, apteczki zapomnieć nie sposób. O jej zawartość troszczą się przecież mamy, siostry i dziewczyny. Warto zabrać konserwy, zakupione uprzednio w hurtowni o przyjaznych cenach. Koszta wyżywienia w Europie mogą drastycznie różnić się od polskich (drastycznie to dobre słowo), poza tym szalonym podróżnikom, zmotoryzowanym traperom zasuwającym na Gibraltar nie godzi się jeść w restauracjach. 11


Potrzeba ciepłych ubrań, chusteczek do nosa, grubych skarpet i mocnych worków na skarpetki już znoszone, kurtek przeciwdeszczowych, okularów przeciwsłonecznych, kremów do opalania, kąpielówek i reszty drobiazgu, o którym zwykliśmy zapominać. I tak o nim zapomnimy. Nie zapominajmy za to o kulturze. Nudną podróż urozmaici książka, najlepiej w audiobooku, odpowiednio dobrana playlista oraz gitara – instrument mający również zastosowanie w walce bezpośredniej. Potrzebowaliśmy tego wszystkiego. Oraz odwagi, poczucia humoru, optymizmu i wiary w szalony pomysł. Bez tego nie pojedziesz busem w świat. Ale przede wszystkim potrzebujesz busa.


CZĘŚĆ 1



MY 1 Od czego się zaczęło? Trudno stwierdzić. Podróże biorą się z potrzeby podróżowania, z niczego więcej. Cała nasza trasa, tak fantastyczna w samym zamyśle, w praktyce jeszcze fantastyczniejsza, kołatała się po głowie każdego z naszej piątki. Pomysł siedział w nas, dojrzewał i potrzebował impulsu, aby zostać wypowiedzianym. Kto to zrobił pierwszy? Kto podchwycił? Kto protestował? A jakie to ma znaczenie? Można jednak powiedzieć, że wszystko zaczęło się od busa. Wracałem z Politechniki w towarzystwie Grześka, który też studiował robotykę. I on tam stał. Bus, oczywiście, nie Grzesiek. Pięknie utrzymany model, polakierowany na czerwono, do tego wszystko, co chcecie. Dziewięć skórzanych siedzeń. Chromowane lusterka i klamki. Zapasowe koło z białą obwolutą, umieszczone z przodu. Pysznił się taki skurczybyk na jednej z ulic Wrocławia. – Co trzeba mieć, żeby takim jeździć? – zagadnął Grzesiek, nie mogąc oderwać wzroku od samochodu. Sprawdziliśmy w sieci. Ku naszemu zdumieniu, do kierowania takim dziwolągiem wystarczy zwykłe prawo jazdy kategorii B. Wiecie na pewno, jak to jest z Internetem. Natrafisz na coś ciekawego i szukasz coraz głębiej. W naszym wypadku były to zdjęcia busów marki VW modele T1 i T2 pomalowane na najróżniejsze jaskrawe kolory. Takim pojazdem mógłby jeździć Jim Morrison. 15


– Albo Charles Manson – rzucił Grzesiek. Zrobiłem wielkie oczy. Okazało się, że mieliśmy trochę racji. W latach sześćdziesiątych auta tego rodzaju były niezwykle popularne wśród hippisów przemierzających Amerykę. To naprawdę rozpalało wyobraźnię. Ile piosenek powstało podczas takich podróży! Ile pomysłów na książki i filmy? Być może w takim właśnie busie nastoletni Spielberg zobaczył swojego E.T.? Kto go tam wie. Ciekawe, pomyśleliśmy sobie, czy ktoś jeszcze takimi busami jeździ. I zaraz pojawiła się myśl kolejna – czemu my nie mielibyśmy pojechać? No bo tak, wystarczyłoby wyszukać busa w odpowiedniej (czytaj – niewygórowanej) cenie, następnie przerobić na kampera, pomalować, zaplanować trasę, zgromadzić niezbędne fundusze i zebrać ekipę śmiałków gotowych na szaloną wyprawę w nieznane. Ile czasu potrzeba na coś takiego, pytaliśmy się z Grześkiem. Rok? Dwa lata? Pół roku starczyło.


2 Wojtek jest moim młodszym bratem. Jeśli coś zmieniło jego życie, to kamera. Dorwał ją i natychmiast postanowił zostać reżyserem. Film go opętał, zawładnął nim. Na wszystko, co rozgrywało się wokół niego, od studiów, przez knajpiane opowieści, aż po obiad u mamy, patrzył okiem reżysera, analizował przydatność pod kątem przyszłych scenariuszy, wyobrażał sobie, jakie to sceny można by nakręcić. Razem z licealnym towarzystwem nakręcił kilka krótkometrażowych produkcji, które, w tamtych czasach, naprawdę robiły wrażenie. Wojtek oczywiście na tym nie poprzestał i powoli, bardzo konsekwentnie budował swoją karierę. Wygrał konkursy reżyserskie organizowane przez Radio Zet i TVN, a gdy dostał stypendium ufundowane przez wytwórnię ATM i władze miasta, obwołaliśmy go „młodym filmowcem”. Nikt inaczej na niego nie mówił. Wyobraźcie to sobie: „O której będzie młody filmowiec?”, „Co tam dobrego u młodego filmowca?”, „Młody filmowiec ma dziewczynę!”. I tak dalej. Próbował się o to nie wściekać, co czasem dawało zabawne efekty. Dziwne, ale złapanie własnego brata nastręczało pewne trudności. Bo i jak dopaść dziewiętnastolatka, który nieustannie za czymś się ugania, gdzieś pędzi, zamyka jeden projekt, a zaczyna dziesięć następnych. Akurat rekonstruował przygody nieco zapomnianego bohatera wojennego ze Świdnicy, niejakiego 17


Kozara-Słobódzkiego. Z grupą podobnych sobie zapaleńców poprzebieranych w mundury wojskowe uganiał się po pałacu w Wierzbnej, kręcąc kolejne sceny, a potem zarywał noce na przeglądaniu i montażu nakręconego materiału. Doskonale pamiętam maratony filmowe organizowane wspólnie z Wojtkiem. Nieraz ciągnęły się do bladego świtu. Wojtek nieustannie zdobywał nowe tytuły, a gdy ich zabrakło, wygrzebywał stare kasety VHS, które zachomikował nasz tato lata temu, kiedy zamykał wypożyczalnię wideo. Czasem zastanawiałem się, jakim cudem ten chłopak miał czas na to wszystko? Przecież połowę dnia zajmowała mu szkoła. Budynek Liceum imienia Jana Kasprowicza znajdował się w pobliżu starego parku Pionierów Ziemi Świdnickiej. Kim byli ci pionierzy, czym się zajmowali – żaden z nas nie wiedział. Ale szkoła, nim szkołą się stała, służyła za garnizon sowieckich żołnierzy, o czym przypominały tabliczki pisane cyrylicą, rozwieszone w nieużytkowanej części budynku. Sam kiedyś skończyłem Kasprowicza i poczułem się dziwnie, idąc przez szkolny korytarz. Pamiętałem gwar i tabuny uczniów przewalające się tutaj niczym rozradowani barbarzyńcy. Przywitała mnie pustka i cisza. Nad wejściem powiewał lekko pożółkły cytat z Kasprowicza: „Życie nie samym jest trudem. I wypoczynkiem jest życie”. Cóż, druga część wypowiedzi lepiej przemawiała do uczniów. Ci dawno rozpierzchli się, nasyceni wiedzą. Pozostali nieliczni zapaleńcy, w tym mój brat, dłubiący kolejne dzieło życia w pracowni filmowej. Na korytarzu zderzyłem się z Krystianem. Targał wielki zielony ekran i dwa karabiny. Nie było jak mu ręki uścisnąć. – Jak tam film? – zagadnąłem. – Ech – sapnął. – Rudy za bardzo wczuł się w rolę. Miał cisnąć granat, no i proszę, przez całe pole przerzucił. Godzina nam 18


zeszła, żeby ten nieszczęsny granat znaleźć. Ot, zwykłe trudy filmowca. – Ale nakręciliście już wszystko? Wzruszyłby ramionami, gdyby tylko mógł. – Niby tak, ale wiesz, jaki jest Wojtek. Przejrzy materiał i powie, że coś trzeba powtórzyć. No, ale przecież nie chce źle – rzucił. Otworzyłem drzwi do klasy. Wewnątrz panował chaos, jaki potrafią stworzyć jedynie zapaleni filmowcy. Na ziemi plątały się kable, leżały kamery i mikrofony. Z krzeseł zwisały wojskowe płaszcze, pod ścianą stały buty i kilka karabinów wypożyczonych z Muzeum Broni. Po środku tego wszystkiego, niczym generał opracowujący strategię przed następną bitwą, siedział zaambarasowany Wojtek. Zamiast mapy miał cztery monitory i sprawiał wrażenie, że używa wszystkich naraz. Ledwo mnie zauważył. Machnął ręką na przywitanie. – Co jest? – Ano, sprawa jest. – Zerknąłem mu przez ramię. Na ekranach zatrzymały się bitewne sceny, leśne widoki, żołnierze odpoczywający nad strumieniem. Wojtek zdawał się nieobecny. Nabrałem powietrza i opowiedziałem mu wszystko najdokładniej, jak mogłem. Dowiedział się o busie, wstępnych kosztach, planie całej wyprawy. W miarę jak mówiłem, tracił zainteresowanie monitorami, wreszcie odgiął się na krześle i zmrużył oczy, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. Skończyłem. Zapadła krępująca cisza. Zastanawiałem się, co Wojtek powie. Odmówi? Przyklaśnie? Zdołał mnie zaskoczyć. – To jest zbyt dobre, żeby się udało – rzekł wreszcie. – Jak to, zbyt dobre? – Tak to. Jak z filmem. Masz cudowny, doskonały pomysł. Coś, na co nikt przed tobą nie wpadł. Zaczynasz kręcić i co? 19


Nie możesz znaleźć plenerów. Scenarzysta zawiódł. Aktorzy gubią się w roli i potem, cóż, masz poczucie, że zmarnowałeś coś naprawdę świetnego. Plus stracony czas, pieniądze. Tego właśnie nauczyłem się przy filmie. Niektóre pomysły są zbyt dobre. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Mógł powiedzieć, że pomysł jest szalony, głupi, że pomyliłem się w kosztach. Nie to. – Przesadzasz. Kino sobie, a życie sobie. Co twoim zdaniem jest tutaj za dobre? – Wszystko. Właśnie w tym kłopot! Cały ten pomysł, te noclegi na dzikich plażach, jazda kolorowym samochodem, ta hippisowska wolność, te niskie koszta i wreszcie ta zgrana ekipa. Skąd w ogóle wiesz, że się dogadamy? – A czemu mamy się nie dogadać? – odparłem. – Powiedz, nie miałbyś ochoty na taką przygodę? Popatrzyłem po sali, po tych karabinach, mundurach, kablach. Toż Wojtek był do tej przygody stworzony. – Czy bym chciał, to jedno, czy wyjdzie, to całkiem inna sprawa. Plany sobie, życie sobie – mruknął, filozof jeden. – Trudno sobie wyobrazić, że wszystko się uda. Dobra, powiedzmy, że jakimś cudem znajdziesz taki samochód za niewielkie pieniądze, następnie zdołasz go przerobić. – Zdołamy – poprawiłem. – Niech ci będzie. Przerobimy. Auto może nam – zaakcentował – rozsypać się w Czechach, i co wtedy? Do tego wszyscy muszą wystarać się o wolne w tym samym czasie i jeszcze uzbierać pieniądze. Co zrobimy, gdy jeden nawali? Cały plan się posypie. – Oj, ty chciałbyś, żeby wszystko było łatwe. Ludzie latają w kosmos, a my na Gibraltar nie dojedziemy? – Ta. W kosmos i owszem, ale nie takim starym złomem. Tu go miałem: 20


– A wahadłowce to co? Zamilkł na chwilę. Wyłączył pierwszy z brzegu monitor. – W porządku – mruknął i rozłożył dłonie. – Powiedzmy, że jestem za. Ale nie chcę, żebyś się rozczarował. Zapomniałeś, jacy ludzie są. Na początku gadka szmatka, wszystko fajnie, wszyscy zachwyceni, każdy powie, że pomoże, no i na gadaniu się skończy. Zostaniemy we dwóch ze wszystkim. A szkoda. Fajny film można by z tego nakręcić. – Myślisz, że z czym ja tu przychodzę – roześmiałem się. – Jeszcze wnukom będziemy to pokazywać! Wojtek miał jeszcze jedną wątpliwość. – No dobrze – powiedział. – Wy robicie wyprawę studencką, tak? Ja nie jestem studentem, więc się nie nadaję. – Co za problem? – odpowiedziałem natychmiast. – Mianujemy cię studentem i tyle. Będziesz honorowym żakiem, ot co!



3 Z Krzyśkiem i Markiem, poszło najprościej. Może dlatego, że byli bardzo różni, a zarazem podobni. Tak jak ja i Wojtek, oni również skończyli szkołę muzyczną. Krzysiek był perkusistą, Marek grał na gitarze. Razem z nami próbowali kiedyś nawet sklecić jakiś zespół. Nie wyszło, może i dobrze. Bracia nie powinni robić wszystkiego razem. Zwłaszcza że sam Krzysiek miał pomysłów za dwóch. W gorącej wodzie kąpany, zapalał się do różnych projektów. Z czasem jego entuzjazm słabł, by wreszcie wygasnąć zupełnie. W liceum wydawało się, że zostanie aktorem. Związał się ze świdnickim teatrem: występował w przedstawieniach, brał udział w warsztatach i konkursach recytatorskich i wydawało się, że zaraz wyfrunie z naszego miasteczka gdzieś, gdzie czekała wielka kariera. Spodziewałem się, że zobaczę go w serialu telewizyjnym, filmie, na deskach teatrów w Warszawie i Krakowie. A on zaskoczył nas wszystkich. Nie dostawszy się na aktorstwo – mało komu ta sztuka udaje się za pierwszym razem – wzruszył ramionami, wsiadł w autobus do Francji, do klasztoru w Taize, gdzie spędził kilka miesięcy w towarzystwie mnichów. Odkąd wrócił, prowadził podwójne życie. Uznał, że zawód aktora oferuje niepewną przyszłość, zdał na anglistykę i ciągnął dwa semestry równocześnie, robiąc przy okazji kurs dla mimów. Zaczął robić zdjęcia i kręcić krótkie metraże. Inaczej niż Wojtek, swoje miejsce widział w awangardzie, co znaczyło tyle, że w oczach 23


laików (czyli naszych), jego filmy były dziwne i niepojęte (choć niepozbawione uroku), zaś zdjęcia osobliwie skadrowane. Zastanawiałem się, jak sobie poradzi. Bo tak. Trudy wyprawy były mu niestraszne. Zjechaliśmy razem Polskę na stopa, weszliśmy razem na wszystkie ważniejsze szczyty w Tatrach, do tego na wariata, bez odpowiednich butów, programowo ignorując ostrzeżenia mądrzejszych. Z Rys zeszliśmy dopiero o świcie. Krzychu ani razy nie zawiódł. A z drugiej strony, był zupełnie nieprzewidywalny. Umawiał się na spotkania i dzwonił w ostatniej chwili, na przykład z Warszawy, że jednak nie może. Czekał w innych miejscach niż trzeba, spóźniał się, przychodził za wcześnie, a wszelkie pretensje oddalał rozbrajającym poczuciem humoru. Pomyślałem sobie, że kto jak kto, ale taki facet jest po prostu niezbędny. Marek, podobnie jak Krzysiek, łatwo zapalał się do różnych pomysłów i jeszcze łatwiej zniechęcał. Inaczej niż brat, wściekał się na codzienną rutynę, a jednak bał się cokolwiek zmienić. Był jak doktor Jekyll tęskniący za panem Hydem. Uwikłany w pracę i kredyt przeżywał dni bliźniaczo do siebie podobne, pracował po osiem godzin, rozzłoszczony brakiem perspektyw awansu, wyglądał weekendów i urlopu, a zarazem nie potrafił się z tego wyłuskać. Potrzebował bezpieczeństwa, oferowanego tylko przez stabilną sytuację zawodową, zarazem z całego serca chciałby zostawić wszystko za sobą i wyruszyć w świat. Jak na razie wyżywał się w sporcie. Biegał w maratonach, jeździł na rowerze, chodził na basen, siłownia była jego drugim domem i potrafiłby zatwardziałego pijaka przekonać do zdrowego trybu życia. Zastałem go w Piwnicy Świdnickiej, nad szklanką soku. Pił małymi łykami i podziwiał brata występującego na scenie. Przedstawienie dobiegło końca, Krzysiek skłonił się, wśród braw 24


zeskoczył ze sceny i niepowtarzalnym, księżycowym krokiem podszedł do stolika. – Jak wam się podobało? – zapytał. – Monolog na końcu znakomity – powiedziałem. – Mam maleńki problem z tym artystycznym drugim dnem. Po prostu nie wszystko rozumiem. Będziecie jeszcze występować? – To zależy. – Krzysiek rozsiadł się wygodnie. – Dużo ostatnio się dzieje. – Właśnie – Marek wszedł mu w słowo – wspominałeś coś o wakacjach. – Niezupełnie. – No, zupełnie, niezupełnie. – Machnął ręką. – Chodzi o to, żeby gdzieś razem pojechać. Może na Słowację? Moglibyśmy przejść góry z tamtej strony. Krzychu, co sądzisz? – Widzicie. Nie do końca chodzi o Słowację. Także o Czechy. Austrię. W gruncie rzeczy Szwajcarię też, jak najbardziej. Poza tym... – opowiedziałem im o busie, podałem wstępny kosztorys, planowany skład ekipy, wyliczyłem trudności i pomysły, jakby tu je przezwyciężyć. Wydawało mi się, że gwar na sali z wolna cichnie i słyszę tylko własne słowa. Bracia słuchali, jakby znudzeni. Można pomyśleć, że słyszeli już wcześniej o wszystkim. Skończyłem. – No i co wy na to? – A co mamy mówić? – odpowiedział pytaniem Marek. – W porządku – dodał Krzysiek, jakby od niechcenia. – To kiedy jedziemy?


Biały koń Camargue (32)

Barcelona, Parc Guell (38)

Barcelona, Font de Canaletes (40)


Śniadanie na plaży, Francja (32)

Gosia z Walencji (43)


Koniec fragmentu. Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.