Dream Team

Page 1


DREAM TEAM



Jack McCallum

DREAM TEAM Tłumaczenie: Michał Rutkowski Paweł Wujec

Kraków 2013


dream team

How Michael, Magic, Larry, Charles, and the Greatest Team of All Time Conquered the World and Changed the Game of Basketball Forever Copyright © Jack McCallum 2012–2013 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2013 Copyright © for the translation by Michał Rutkowski & Paweł Wujec 2013 Redakcja i korekta – Joanna Mika-Orządała, Kamil Misiek / Editor.net.pl Skład – Joanna Pelc Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Front cover photograph © John W. McDonough Back cover photograph © Andrew D. Bernstein All photos inside the book © Getty Images / Flash Press Media Published in the United States by Ballantine Books, an imprint of The Random House Publishing Group, a division of Random House, Inc., New York. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani
w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy. ISBN: 978-83-7924-096-8

www.wydawnictwosqn.pl Szukaj naszych książekk również w formie e ej elektronicznej

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE //WydawnictwoSQN / /SQNPublishing //WydawnictwoSQN

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl N


Dla mojego Dream Teamu: Donny, Chrisa, Jamie, Jill i Olivera.



„Z wiekiem coraz mniej interesuje mnie to, co nowe, a coraz bardziej to, co przetrwało”. James Hynes „Żyć znaczy latać – nisko albo wysoko. Zetrzyjcie więc kurz ze skrzydeł i odgońcie sen z powiek”. Townes Van Zandt „Nic, kurde, nie wiem o Angoli. Ale Angola ma problem”. Charles Barkley



DREAM TEAM 1992

BARKLEY, Charles, wzrost: 193 cm, skrzydłowy; komentator TNT, który po zakończeniu kariery stał się jeszcze sławniejszy; nadal grywa z innymi celebrytami w golfa, choć śmieją się z niego, że źle trzyma kij; najlepszy strzelec Dream Teamu, w Barcelonie znany głównie z włóczenia się po Las Ramblas i z tego, że znokautował łokciem koszykarza Angoli. BIRD, Larry, wzrost: 206 cm, skrzydłowy; kiedy pisałem tę książkę, wciąż jeszcze zarządzał Indiana Pacers, tęskniąc za złotymi czasami; w Barcelonie przeszkadzał mu ból pleców, zakończył karierę niedługo po igrzyskach; na olimpiadzie nieoczekiwanie zaprzyjaźnił się z Patrickiem Ewingiem; namówił Chrisa Mullina na legendarny pojedynek koszykarski w H.O.R.S.E. DREXLER, Clyde, wzrost: 201 cm, obrońca; biznesmen i golfista, weteran Tańca z gwiazdami; chciałby zostać trenerem NBA; zadowolony, że znalazł się w Dream Teamie, niezadowolony, że powołali go tak późno; pamiętany za to, że na jeden z treningów założył dwa lewe buty i udawał, że nic się nie stało; wciąż nie wierzy, że Michael Jordan był od niego lepszy. EWING, Patrick, wzrost: 213 cm, center; asystent trenera w Orlando Magic, niezadowolony, że wciąż nikt nie zatrudnił go w roli pierwszego trenera; dużo popularniejszy wśród kolegów z drużyny niż wśród dziennikarzy; Harry – połowa duetu Harry i Larry.


d r e a m t e a m 1 9 9 2 • 11

JOHNSON, Earvin, wzrost: 206 cm, obrońca; głównodowodzący w firmie Magic Johnson Enterprises, dawno temu obiecał sobie, że będzie szychą w świecie wielkiego biznesu; czasem poirytowany, że koledzy z Dream Teamu zachowywali się na parkiecie zbyt egoistycznie; zmienił nastawienie milionów ludzi wobec HIV i AIDS; kiedy pisałem tę książkę, na Broadwayu powstawała sztuka teatralna poświęcona NBA, mająca unieśmiertelnić jego i Larry’ego Birda. JORDAN, Michael, wzrost: 198 cm, obrońca; właściciel drużyny Charlotte Bobcats; po nieudanych doświadczeniach menedżerskich w Washington Wizards próbuje robić wszystko jak należy; prowokował Magica, po legendarnym zwycięskim sparingu śpiewając mu Be Like Mike; zgodnie uznawany przez wszystkich członków Dream Teamu za samca alfa i najlepszego koszykarza wszech czasów; pewne wątpliwości ma jedynie Magic, a szczególnie Drexler. LAETTNER, Christian, wzrost: 211 cm, skrzydłowy; miał ostatnio problemy z płynnością w biznesach prowadzonych wspólnie z kolegą z uczelni Duke, Brianem Davisem; planuje rozpocząć przygodę trenerską; wygląda na to, że poważnie podchodzi do zmiany negatywnego wizerunku zepsutego bachora; zasłużył na powołanie do Drużyny Marzeń, będąc jednym z najwybitniejszych koszykarzy akademickich. MALONE, Karl, wzrost: 206 cm, skrzydłowy; poważny koszykarz, który marzy o powrocie do NBA w jakiejkolwiek roli; jego etyka pracy inspirowała wielu członków Dream Teamu; treningowe spięcia pomiędzy Jordanem i Magikiem zawsze go wkurzały. MULLIN, Chris, wzrost: 198 cm, obrońca / skrzydłowy; odnosi sukcesy jako komentator stacji telewizyjnej ESPN, być może wkrótce powróci do pracy za biurkiem po nieudanym eksperymencie w klubie Golden State; w Barcelonie przekonał do siebie sceptyków znakomitą skutecznością (prawie 61,9 procent z gry, 53,8 procent rzutów za trzy punkty).


12 • DREAM TEAM

PIPPEN, Scottie, wzrost: 203 cm, obrońca / skrzydłowy; miał poważne problemy finansowe, ale dzięki temu, że pojawiał się w mediach jako komentator sportowy, a jego żona wzięła udział w kilku reality show, nigdy nie wypadł z obiegu; wspomniał kiedyś, że LeBron jest lepszy od Jordana, potem się z tego częściowo wycofał; jako jeden z najwszechstronniejszych zawodników pokazał, że zasłużył na powołanie do Dream Teamu. ROBINSON, David, wzrost: 216 cm, center; prowadzi prywatną szkołę – Akademię Carvera w San Antonio; żyje po chrześcijańsku; w porównaniu z innymi członkami Dream Teamu raczej outsider, choć powszechnie szanowany; w parze z Marsalisem stworzyli niezapomniany duet na dachu w Barcelonie. STOCKTON, John, wzrost: 185 cm, obrońca; obecnie zatrudniony na pełny etat jako kierowca rozwożący członków swojej rodziny w Spokane, dzięki czemu jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie; trenował Courtney Vandersloot, gwiazdę swojej macierzystej uczelni Gonzaga; kontuzja sprawiła, że nie pograł w Dream Teamie tyle, ile by mógł. DALY, Chuck, trener; zmarł na raka w 2009 roku; obiecywał, że w Barcelonie ani razu nie weźmie czasu na żądanie i rzeczywiście nie wziął; był powszechnie uwielbiany, dziś wszyscy za nim tęsknią.



1 ZANIM ZACZĘŁY SIĘ MARZENIA


ROZDZIAŁ 1

INSPEKTOR DO SPRAW KONTROLI JAKOŚCI MIĘSA Zawodowcy na olimpiadzie? To jego pomysł i niech nikt nie waży się twierdzić, że było inaczej

Do Stanów przyjechał w styczniu 1974 roku, miał się tu uczyć amerykańskiej koszykówki. Nie mówił po angielsku, nie znał lokalnych obyczajów, zamieszkał w osiedlu koszykarskim w Billings w Montanie, bo tylko tam udało mu się załatwić darmowe lokum dla swojej jugosłowiańskiej rodziny. Obcokrajowiec w obcym kraju nazywał się Boris Stanković. Za pół roku miał skończyć czterdzieści dziewięć lat i przyjechał do Stanów z ramienia FIBA. W tamtych czasach tylko kilku Amerykanów wiedziało, że FIBA to skrót od międzynarodowej federacji koszykówki (Fédération Internationale de Basketball), nikt nie miał pojęcia, gdzie mieści się jej siedziba (wtedy w Monachium, potem przeniesiono ją do Genewy) i czym się to cholerstwo zajmuje (zarządzało amatorską koszykówką na całym świecie za wyjątkiem Stanów Zjednoczonych). „Nie zrozumiesz koszykówki, jeśli nie zapoznasz się z tym, jak wygląda ona w Stanach”, powiedział Stankoviciowi R. William Jones, który jako sekretarz generalny zarządzał FIBA twardą pięścią, niczym dyktator, zawsze w muszce i z zapalonym cygarem w dłoni. Stanković wsiadł w samolot i po przylocie z miejsca zakochał się w oglądanych


16 • DREAM TEAM

na żywo meczach koszykówki uniwersyteckiej w wykonaniu fenomenalnej drużyny UCLA – jego ulubionym koszykarzem stał się Bill Walton – no i w transmitowanych w telewizji rozgrywkach NBA. Przez większość dorosłego życia Stanković był inspektorem odpowiedzialnym za kontrolę mięsa w Belgradzie. „Moja praca polegała na sprawdzaniu jakości mięsa i sera oraz na ich stemplowaniu”, powiedział, kiedy robiłem z nim wywiad w Stambule latem 2010 roku. Obecnie jest już na emeryturze, ale wciąż pojawia się na wielu imprezach jako szara eminencja światowej koszykówki. W 1945 roku ukończył studia weterynaryjne na Uniwersytecie w Belgradzie. „W naszym kraju było to naturalne, że weterynarz sprawdza jakość mięsa i sera, w końcu ma to coś wspólnego ze zwierzętami, prawda?” Tym, co Stanković lubił sprawdzać najbardziej, były skóry wykorzystywane do produkcji piłek do koszykówki. Nawet kiedy wstawał o piątej rano, zakładał biały fartuch i brał do ręki stempel, to w głębi duszy myślał przede wszystkim o koszykówce. Był twardo stąpającym po ziemi skrzydłowym, który w barwach reprezentacji Jugosławii rozegrał trzydzieści sześć spotkań. Z wielką dumą wspominał grę dla swojego kraju podczas pierwszych mistrzostw świata organizowanych przez FIBA, które odbyły się w Argentynie w 1950 roku. „Zajęliśmy dziewiąte miejsce – wspomina ze śmiechem – na dziewięć drużyn”. Jedną z rzeczy, których żałuje najbardziej, jest to, że nigdy nie wystąpił na igrzyskach olimpijskich. Jugosłowianie byli wysocy, twardzi i szczupli, zahartowały ich dwie wojny światowe oraz liczne domowe. W bałkańskiej części Jugosławii, gdzie urodził się Stanković, ludzie nie dzielili dni na czas wojny i czas pokoju, ale na czas wojny i nie-wojny. Kiedy Boris miał dziewiętnaście lat, razem ze swoim ojcem Vassiljem, prawnikiem, który walczył o serbską niezależność, trafił do sowieckiego więzienia. Po dwóch miesiącach wyszedł na wolność, ale Vassilje został rozstrzelany i pochowany w zbiorowej mogile – Stanković do dziś nie wie gdzie. Boris trafił na czarną listę, przez co nie mógł zostać – tak jak zamierzał – lekarzem, więc żeby mieć jakikolwiek kontakt z medycyną, poszedł do szkoły weterynaryjnej. Jak wielu swoich rówieśników identyfikował się z serbskimi bojownikami, którzy od pięciu stuleci cierpieli pod obcym panowaniem. „Mieszkaliśmy w grupach, dorastając, uczyliśmy się współpracy i wzajemnej pomocy. Mieliśmy to we krwi. My, Serbowie,


I N S P E K TO R D O S P RAW K O N TR O L I J A K O Ś C I M I Ę S A • 17

nigdy nie odnosiliśmy wielu sukcesów w sportach indywidualnych, ale w dyscyplinach zespołowych byliśmy bardzo, bardzo mocni. Mamy smykałkę do dyscyplin, które wymagają wzorowej współpracy”. Dzięki wiedzy na temat koszykówki oraz nieprzeciętnej inteligencji – każdy, kto go zna, zwraca uwagę na tę jego cechę – Boris rozwijał się jako trener i działacz koszykarski. W wieku trzydziestu lat był najważniejszym byłym graczem w koszykówce jugosłowiańskiej, choć działalność okołosportową wciąż łączył z posadą kontrolera jakości mięsa. Zaczął też udzielać się w FIBA. W 1966 roku Stanković otrzymał propozycję objęcia posady trenera Oransoda Cantù, drużyny należącej do zawodowej ligi włoskiej, i wyjechał z kraju. „Wyjechałem za chlebem, liga włoska była najbogatsza”, tłumaczy po latach. Wielu Włochów krytykowało tę decyzję, ale wszyscy szybko go pokochali, jak to zazwyczaj dzieje się ze zwycięzcami – jego drużyna sięgnęła po tytuł mistrzowski w 1968 roku. Wtedy skusił go R. William Jones, który uznał, że przyszłość FIBA to właśnie Boris Stanković. Jones – który zmarł w 1981 roku, kilka miesięcy po tym, jak podczas igrzysk olimpijskich w Moskwie dostał wylewu, jedząc obiad – był facetem, którego jedni podziwiali, a inni nie znosili. Urodził się w Rzymie jako syn Brytyjczyka i Francuzki. Ukończył Springfield College, gdzie twórca koszykówki, doktor James Naismith, zawiesił swój pierwszy kosz. Zdaniem Stankovicia Jones był „typem bardzo międzynarodowym”, dzięki czemu miał predyspozycje, by stać się prawdziwym wizjonerem koszykówki. Równocześnie był typowym baronem sportu amatorskiego – żądnym władzy i niepoddającym się kontroli. Fani koszykówki w Stanach pamiętają go przede wszystkim dzięki temu, że 9 września 1972 roku dał Rosjanom dodatkową szansę na zdobycie złotego medalu w finałowym meczu przeciwko Amerykanom podczas igrzysk olimpijskich w Monachium*. Stanković, kiedy w 1974 roku przybył do Stanów na przeszpiegi, nie był typem przywódcy, lecz zwykłym outsiderem, który próbował zgłębić tajniki koszykówki amerykańskiej, przy okazji ucząc się różnych innych przydatnych rzeczy, na przykład jak zamówić hamburgera. O dziwo, udało mu się załatwić * Amerykanie wygrali wtedy 50–49, ale Jones, ówczesny sekretarz generalny FIBA, zszedł z trybun i nakazał sędziom wydłużenie meczu o dodatkowe trzy sekundy w związku z rzekomą awarią zegara; Rosjanie to wykorzystali i wygrali 51–50.


18 • DREAM TEAM

audiencję u Johna Woodena*. „Rozmawialiśmy o koszykówce, więc nie było problemów z komunikacją – mówi Boris, który był przede wszystkim zdany na samego siebie. Szybko się zresztą okazało, że to, co widzi i słyszy, nie ma nic wspólnego z europejską koszykówką. – To było jak inna dyscyplina sportu. Szybsza, ale oparta na solidnych fundamentach. Patrzyłeś na przykład przez minutę na Billa Waltona i bardzo szybko docierało do ciebie, że facet jest na nieporównywalnie wyższym poziomie niż ktokolwiek, kogo widziałeś do tej pory w Europie”. Przepisy FIBA zabraniały wówczas zawodowcom gry pod sztandarami FIBA, a zasady uznawane przez tę organizację były również przepisami olimpijskimi. Tak było zawsze i wszyscy byli przekonani, że tak już pozostanie. Hipokryzja polegała na tym, że i tak grali tam zawodowcy – w barwach reprezentacji narodowych zawsze występowali najlepsi koszykarze w kraju, nawet jeśli w rubryce „zawód” mieli wpisane „żołnierz” albo „policjant”. Nikomu, za wyjątkiem Stankovicia, specjalnie nie zależało na tym, żeby Amerykanie z NBA zagrali na igrzyskach, zwłaszcza że nawet amerykańscy studenci niepodzielnie dominowali na olimpijskich parkietach, nie licząc roku 1972. Poza tym częścią amerykańskiego etosu sportowego było to, że na igrzyska jeździli najlepsi zawodnicy z uniwersytetów. NBA i igrzyska olimpijskie były planetami z zupełnie odmiennych układów słonecznych. Ale kontroler jakości mięsa miał na ten temat inne zdanie. Kiedy oglądał w telewizji największe gwiazdy z lat siedemdziesiątych, między innymi Oscara Robertsona, Jerry’ego Westa i swoich ulubieńców – Walta Fraziera i Pete’a Maravicha – zaczęło go gryźć, że ci naprawdę najlepsi nigdy nie biorą udziału w igrzyskach. „Dotarło do mnie, jaka to hipokryzja – mówił Stanković. – Ale istniała również strona praktyczna: zależało mi na tym, żeby koszykówka była coraz silniejsza, żeby się rozwijała, bo mieliśmy do czynienia z istnym absurdem. Nie mogłem się z tym pogodzić”. Stanković mógł w tym mieć też swój interes. Widział w sobie mesjasza koszykówki, człowieka, który sprawi, że dyscyplina ta stanie się popularniejsza nawet od królewskiego futbolu. Poza tym irytowało go, że jego własna organizacja, która uzurpowała sobie prawo do wszystkiego co

* Legenda trenerska amerykańskiej koszykówki uniwersyteckiej, wielokrotny mistrz NCAA z drużyną UCLA.


I N S P E K TO R D O S P RAW K O N TR O L I J A K O Ś C I M I Ę S A • 19

najważniejsze w świecie koszykówki, z punktu widzenia NBA była nic nieznaczącym pionkiem. Tak czy owak wrócił do Monachium i powiedział Jonesowi, że rezygnacja z olimpijskiej klauzuli „tylko dla amatorów”, która otworzyłaby najlepszym koszykarzom amerykańskim drogę do rywalizacji olimpijskiej, powinna się stać najważniejszym celem FIBA. Pomysł wydawał się dość oderwany od realiów, zwłaszcza biorąc pod uwagę ówczesne uwarunkowania społeczno-polityczne. Czasy może i się zmieniały, ale nie w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim (MKOl), gdzie rządził Avery Brundage, wyjątkowa kreatura, być może największy despota w historii sportu, a przede wszystkim obrońca idei fikcyjnego amatorstwa. Stanković nie jest do końca pewien, co tak naprawdę Jones sądził na temat jego pomysłu, ale instrukcje bossa były jasne: „Powiedział: »Zapomnij o tym. W ogóle się tym nie zajmuj«”, wspomina Stanković. I rzeczywiście, przez najbliższe kilkanaście lat nikt poza Borisem Stankoviciem się tym nie zajmował. Jak o wielu wpływowych ludziach w historii często zapominamy o inspektorze zajmującym się kontrolą jakości mięsa. Nigdy nie poznał ani Magica Johnsona, ani Larry’ego Birda, a Michaela Jordana spotkał tylko raz, przy okazji igrzysk w 1984 roku, na wiele lat przed powstaniem Dream Teamu. Fakty są jednak takie, że to Boris Stanković był autorem idei Dream Teamu. Jego narodziny nie miały nic wspólnego z tajnym planem wypromowania koszykówki uknutym przez Davida Sterna. Nie stały się wynikiem wielkiej krucjaty marketingowej NBA, mającej na celu sprzedaż koszulek w Europie po dwieście dolarów za jedną, choć przecież w efekcie tak to właśnie wygląda. Nie były też owocem frustracji wynikającej z tego, że coraz częściej podawano w wątpliwość amerykańską dominację w świecie koszykówki. Pomysł zrodził się w głowie inspektora kontroli jakości mięsa z Belgradu.


ROZDZIAŁ 2

WYBRANIEC Narodziny pornografii butów

Była to jedna z niewielu chwil spędzanych z dala od despotycznego trenera Boba Knighta, więc dwóch kandydatów do amerykańskiej drużyny olimpijskiej z 1984 roku, Michael Jordan i Patrick Ewing, wykorzystywał to, rozrabiając w szkolnym akademiku. Dzikie pojedynki zapaśnicze stanowiły miłą odmianę, zwłaszcza dla Charlesa Barkleya i Chucka Parsona, kolegów z uczelni Auburn, którzy walczyli tak ostro, że aż Knight musiał ich rozdzielać. Jordan, który właśnie zakończył trzeci rok nauki na Uniwersytecie w Karolinie Północnej, miał zaraz przejść do NBA, Ewing wracał na ostatni rok na uczelnię w Georgetown. Już wtedy byli dobrymi kumplami – poznali się jeszcze w liceum, podczas meczów międzyszkolnych, a potem zetknęli się przy okazji finału NCAA w 1982 roku. To wtedy rzut z wyskoku pierwszoroczniaka z Karoliny Północnej zapewnił Tar Heelsom zwycięstwo 63–62 nad Georgetown Hoyas i Ewingiem, również studentem pierwszego roku. Wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, że Ewing właśnie zostaje pierwszym z wielu wybitnych koszykarzy, którzy na samym finiszu przegrywają z Jordanem. Któregoś razu podczas zapasów mierzący 198 centymetrów Jordan założył mierzącemu 213 centymetrów Ewingowi krawat. Żaden się nie wściekł, choć obaj walczyli serio – bo dla Jordana wszystko, co miało związek


W Y B RA N I E C • 21

z rywalizacją, było serio. W końcu Ewing się poddał, ale kiedy obudził się następnego ranka, to nie był w stanie poruszyć szyją. Oj, zapowiadała się trudna rozmowa. – Trenerze, nie jestem w stanie dzisiaj ćwiczyć – wydusił z siebie Ewing. – A co się stało? – zapytał Knight. Ewing musiał wszystko opowiedzieć. „No i rzeczywiście nie trenowałem, a trener Knight był wściekły – wspomina po latach. – Ale tylko na mnie. Michael? Nic mu nawet nie powiedział. Michael zawsze był nietykalny”. Tak, lato 1984 było dla Michaela Jordana okresem pełnym chwały, pierwszym z wielu, choć przecież na początku był niechętny wyjazdowi na igrzyska w Los Angeles. „Trochę się bałem trenera Knighta – mówił mi latem 2011 roku. – Nie podobały mi się jego metody, słyszałem, że wydziera się na zawodników, że przeklina. Nie miałem ochoty spędzić całego lata pod czyimś pręgierzem”. Zapytał więc o radę swojego szkoleniowca, Deana Smitha, z którym łączyła go prawdziwie ojcowsko-synowska relacja, choć jego własny ojciec, James, też miał na niego ogromny wpływ. „Trener Smith powiedział mi, że Knightowi zależy tylko na tym, żeby widzieć u swoich podopiecznych, że mają opanowane podstawy gry w koszykówkę – mówi Jordan. (Nawet w nieformalnych rozmowach używa sformułowania „gra w koszykówkę”, jakby opisywał jakiś mistyczny rytuał). – Ja te podstawy miałem opanowane, więc wiedziałem, że nie będzie problemów. I kiedy tam dotarłem, zobaczyłem człowieka, któremu zależy tylko na tym, żebyś robił to, co należy, i nie popełniał dwa razy tych samych błędów. Ja ich nie popełniałem”. Tamto lato było też wspaniałe dla tych, którzy zarządzali amatorską koszykówką w Stanach. O bojkocie olimpijskim z 1980 roku, który tak ich dotknął i poróżnił z prezydentem Jimmym Carterem, nikt już nie pamiętał. Solidna drużyna, złożona z zapalonych studentów prowadzonych przez Jordana, którego indywidualne umiejętności, jeśli nawet jeszcze nieznane na całym świecie, były już doceniane w Stanach, gdzie właśnie zakończył wspaniałą karierę uniwersytecką, lada moment miała szturmem zdobyć złoto w Los Angeles. Kiedy Rosjanie odwzajemnili się bojkotem igrzysk w Los Angeles, nikt się specjalnie nie przejął. Amerykańscy studenci i tak by ich pewnie ograli. Knight też był facetem ze świata koszykówki uniwersyteckiej, może i tyranem, ale jednym z nich, zmotywowanym (czasami nawet aż za


22 • DREAM TEAM

bardzo) wiernym uczniem wywodzącym się z grupy zarządzającej wówczas koszykówką amatorską. „Pod rządami Bobby’ego nie było miejsca na zabawę. Wszystko chodziło jak w zegarku”, mówi C.M. Newton, jeden z jego asystentów. Knight potraktował próbę olimpijską bezlitośnie. Zaproszono ponad setkę kandydatów, odcinano po dwudziestu. Karl Malone, umięśniony, nieznany szerzej zawodnik z Louisiana Tech, wspomina, że pierwsze cięcia były bezosobowe. „Stało się w kolejce w takiej wielkiej kawiarni. Mieli tam tablicę. Jeśli twoje nazwisko było na tablicy, to znaczyło, że przeszedłeś dalej”. Któregoś razu Malone nie wypatrzył na tablicy swojego nazwiska. W końcu odpadł też pewien wybryk natury, niejaki Charles Barkley. To samo spotkało obrońcę Johna Stocktona. Nie wszyscy koszykarscy eksperci byli przekonani do Jordana, kiedy jeszcze grał w Karolinie Północnej, gdzie jedyną zdolną go poskromić osobą był trener Smith, surowy fundamentalista, który lubił, kiedy prowadzone przez niego drużyny grają piłką. Każdy, kto czuł koszykówkę i miał równo pod sufitem, wiedział, że Jordan będzie świetny również w NBA, ale znaleźli się tacy, co uważali, że bliżej mu raczej do Clyde’a Drexlera z Uniwersytetu w Houston, który właśnie zakończył pierwszy sezon w Portland Trail Blazers, miewał znakomite przebłyski, ale często wymykał się spod kontroli – był łowcą punktów, lecz niekoniecznie dobrym strzelcem, ulubieńcem kibiców, choć niekoniecznie trenerów. I mimo że takie opinie utrzymywały się aż do 1991 roku, kiedy Jordan sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrzowski z Chicago Bulls, to koszykarscy koneserzy, którzy obserwowali igrzyska w Los Angeles, dostrzegali w Jordanie to, co powinni. Był koszykarzem, który potrafił przełamać strefę rzutem z wyskoku, umiał powstrzymać najlepszego strzelca drużyny przeciwnej i poprowadzić atak z jakiegokolwiek miejsca na parkiecie. Potrafił zadowolić nawet samego Bobby’ego Knighta. „Igrzyska w 1984 roku były wieczorkiem zapoznawczym z Michaelem”, mówi David Falk, agent Jordana. Prowadzeni przez Michaela Amerykanie roznieśli na strzępy olimpijską konkurencję, wygrywając osiem meczów różnicą średnio 30 punktów. Porównywano ich z inną wspaniałą złotą drużyną, prowadzoną w 1960 roku w Rzymie przez Oscara Robertsona i Jerry’ego Westa. Amerykanie wygrali w półfinale z Kanadą 78–59, a w pojedynku o złoto zmiażdżyli Hiszpanię


W Y B RA N I E C • 23

96–65. Imię Michael znalazło się na ustach kibiców koszykówki na całym świecie. Dla wszystkich stało się jasne, że Jordan jest Wybrańcem. Najlepiej zdał sobie z tego sprawę Falk, który od razu rozpoczął negocjacje kontraktów reklamowych z Nike. To właśnie dzięki tamtym rozmowom marketing sportowy zmienił się na zawsze. Dotychczas Jordan grywał w converse’ach, butach wybieranych zarówno przez jego trenera uniwersyteckiego, jak i przez Amerykański Komitet Olimpijski. Converse’y były tak naprawdę oczywistym historycznym wyborem dla większości zawodników. Sam Michael, tak jak większość koszykarzy, uważał wtedy, że najlepsze buty robi Adidas. Gdyby dostał porządną ofertę, pewnie podpisałby umowę z Converse’em albo Adidasem. Ale Falk widział, że Nike zależy bardziej i że to oni lepiej czują rynek. Zarówno Magic Johnson, jak i Larry Bird, wówczas dwie największe gwiazdy koszykówki zawodowej, nosili converse’y, jednak firma, bazując na swojej reputacji z przeszłości, nie potrafiła zrobić z tym nic konkretnego. Pomyślcie tylko: Magic miał nieśmiertelny przydomek, uśmiech wart milion dolarów, grał widowiskową koszykówkę, miał papiery mistrzowskie, a w pierwszych latach jego kariery Converse kompletnie nie potrafił tego zdyskontować, co kosztowało zarówno firmę, jak i samego Magica miliony dolarów. „Magic mógł zawładnąć światem na wiele lat przed pojawieniem się w lidze Michaela”, uważa Falk. W Nike wręcz przeciwnie, menedżerowie tacy jak Rob Strasser dostrzegli w Jordanie zupełnie nowy horyzont reklamowy. Nike chciała zrobić coś wielkiego po tym, jak powstała w latach siedemdziesiątych moda na bieganie zaczęła przemijać. Nike to firma, która jest dumna z tego, że wykorzystuje pojawiające się szanse, więc zdecydowali wydać cały swój budżet marketingowy, pół miliona dolarów, na reklamę z Jordanem i na przekonanie go, by zgodził się grać w ich butach. Michael był raczej niechętny – nigdy nie grał w nike’ach i niewiele o nich wiedział. Wieczorem, przed wylotem do siedziby Nike w Beaverton w stanie Oregon, którą miał odwiedzić razem z Falkiem i ojcem, obwieścił matce, że nigdzie nie leci. Nie chciała nawet o tym słyszeć. – Wsiądziesz do tego samolotu, Michael – powiedziała Deloris Jordan. No więc wsiadł.


24 • DREAM TEAM

Podczas tego spotkania Peter Moore, główny projektant Nike, pokazał Jordanowi i Falkowi pierwsze projekty butów Air Jordan oraz odzieży sportowej, jaka miała być firmowana nazwiskiem Michaela. Wszystko było w kolorach czarnym i czerwonym. – Diabelskie kolory – powiedział Jordan do Falka. Nawet nie mrugnął, nie uśmiechnął się, prawie się nie odzywał i wszyscy w pokoju byli pewni, że jest rozczarowany. Po spotkaniu przyznał, że się waha, więc Falk wynegocjował pięcioletni kontrakt na dwa i pół miliona dolarów. Kontrakt, który – jak większość kontraktów w tamtych latach – miał doprowadzić do końca świata. I tak narodziła się marka Air Jordan. Z początku Michael nie znosił swoich czerwono-czarnych butów – twierdził, że wygląda w nich jak pajac. Mimo to ustąpił i je założył. NBA z sobie tylko wiadomych powodów zakazała mu w nich grać, nakładając nań grzywnę w wysokości pięciu tysięcy dolarów za mecz. Nike z uśmiechem pokrywała tę sumę. W końcu udało się uzyskać kompromis co do designu butów, a dzięki nakładanym przez NBA grzywnom stały się one jednym z najważniejszych wydarzeń sezonu 1984/85 i sprawiły, że uwaga całego świata skupiła się na Nike. Rod Thorn, ówczesny menedżer Byków, zapytał Falka: – Co ty wyprawiasz? Chcesz z niego zrobić tenisistę? – Dobrze kombinujesz – odpowiedział agent.


Michael Jordan kontra DraŞen Petrović


Stojko Vranković kontra David Robinson


Koniec fragmentu. Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.