Grzegorz Tkaczyk. Niedokończona gra. Autobiografia

Page 1



G RZEGORZ

TKACZYK N I E D O K O Ń C Z O N A

G R A



Dariusz FARON Wojciech DEMUSIAK

G RZEGORZ

TKACZYK N I E D O K O Ń C Z O N A

KR A KÓW 2 01 7

G R A


Grzegorz Tkaczyk. Niedokończona gra Copyright © by Grzegorz Tkaczyk 2017 Copyright © by Wojciech Demusiak 2017 Copyright © by Dariusz Faron 2017 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2017

wsqn.pl WydawnictwoSQN

Redakcja –Joanna Mika Korekta – Maciej Cierniewski Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Fotografia na okładce – Tomasz Pluta / tomaszpluta.com Infografika – Marcin Karaś

wydawnictwosqn SQNPublishing wydawnictwosqn WydawnictwoSQN Sprzedaż internetowa labotiga.pl

B

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

330

Wydanie I, Kraków 2017 ISBN: 978-83-65836-13-7

E-booki Zrównoważona gospodarka leśna Discipulus est prioris posterior dies


Być może tak to już w życiu jest, że najlepsi żołnierze zawsze dostają najtrudniejsze zadania…



„To koniec”. Taka myśl pojawiła się w naszych głowach po kilkunastu minutach drugiej połowy wielkiego finału Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych w kolońskiej Lanxess Arenie. Przez całe życie ja i moi koledzy z Vive Tauronu Kielce marzyliśmy o wygraniu Champions League, a kiedy nadszedł dzień, w którym mieliśmy tego dokonać, los postanowił z nas zadrwić. MKB Veszprém nas demolowało. W 43. minucie Cristian Ugalde trafił ze skrzydła i Węgrzy wyszli na dziewięciobramkowe prowadzenie. Maszyna hiszpańskiego trenera Javiera Sabaté działała perfekcyjnie. Po każdej bramce rywale szeroko się uśmiechali, czując, że nadchodzi moment triumfu. Kontuzja wykluczyła mnie z gry, więc siedziałem na ławce i bezradnie patrzyłem, jak z moich kolegów uchodzi powietrze. Wszystkie te zdania, które później przeczytaliście w gazetach czy sportowych serwisach internetowych, nie miały zbyt wiele wspólnego ze stanem rzeczywistym. „Wierzyliśmy do końca”. „Czuliśmy, że możemy ich dogonić”. „Tliła się jeszcze iskierka nadziei”… WSTĘP | 9


Gówno prawda. Wszyscy, od prezesa, przez trenera i sztab, aż po zawodników, zadawali sobie tylko jedno pytanie: czy uda się uniknąć kompromitacji i uratować twarz? Pogrom wydawał się nieunikniony. I wtedy zaczęło dziać się coś, o czym nawet już nie marzyliśmy: Veszprém się zacięło, a my regularnie odrabialiśmy straty. Po szaleńczej pogoni doprowadziliśmy do dogrywki, zaś później do rzutów karnych. W konkursie „siódemek” też nie mieliśmy dobrego startu. Trafił największy gwiazdor rywali, Momir Ilić, a zaraz po nim nasz skrzydłowy Ivan Čupić przegrał pojedynek z bramkarzem Veszprém Mirko Aliloviciem. Koledzy znów zdołali jednak tego dokonać – podnieśli się, gdy wszystko wskazywało na to, że sprawa jest przegrana. W ekipie przeciwników zawiedli Gašper Marguč i Mirsad Terzić. Kilkadziesiąt sekund po ich próbach sprawę załatwił nasz hiszpański obrotowy Julen Aguinagalde, który wykorzystał decydujący rzut karny. Zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Jako pierwszy polski klub w historii wygraliśmy Ligę Mistrzów. Zupełnie straciłem nad sobą kontrolę, czułem euforię i emocje tak wielkie, że nie wiedziałem do końca, co się wokół mnie dzieje. Ktoś „skleił” ze mną „misia”, ktoś otworzył w szatni piwo, jeszcze inny latał po całym obiekcie z flagą swojego kraju zawiązaną na plecach. Zanim procenty uderzyły do głowy, byliśmy pijani szczęściem. Czuliśmy się jak królowie świata. I nagle znów pojawiła się w mojej głowie myśl: „to koniec”. W piłkę ręczną grałem od 26 lat. Jako kapitan reprezentacji sięgnąłem po srebrny medal MŚ, seryjnie zdobywałem mistrzostwa Polski, występowałem też w najsilniejszej lidze Europy. Spełniałem swoje marzenia. Piłka ręczna przez wiele lat 10 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


była całym moim światem i teraz, po wywalczeniu największego sukcesu w karierze, wszystko miało się skończyć. O tym, że wkrótce zawieszę buty na kołku, wiedziałem już od kilku miesięcy, ale kiedy po finałowym meczu Ligi Mistrzów popatrzyłem na puste boisko, gdzieś w środku poczułem ukłucie. Jeszcze trudniej było okiełznać emocje podczas świętowania w Kielcach z naszymi kibicami. Gdy na kieleckim rynku wziąłem do ręki mikrofon i stanąłem przed publicznością, dotarło do mnie, że zamykam właśnie pewien rozdział w swoim życiu. Że – choć razem z kolegami napisałem w koszulce Vive piękną historię – jestem już przeszłością. Wypowiedzenie każdego słowa przychodziło z ogromnym trudem. Serce podeszło mi do gardła, a z oczu popłynęły łzy. *** Przez długi czas byłem przekonany, że nie ma nic ważniejszego od piłki ręcznej i liczy się tylko to, by po 60 minutach mieć na koncie przynajmniej jedną bramkę więcej od przeciwnika. Czasem dzieje się jednak w życiu coś, co otwiera ci oczy. Co zmienia cię jako człowieka, pozwala spojrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Tak właśnie było w moim przypadku. Na pytanie, gdzie spędziłem najważniejszy dzień swojego życia, wcale nie odpowiem: w Kolonii, kiedy zdobywaliśmy z Vive Ligę Mistrzów. Najważniejszy dzień swojego życia spędziłem w kieleckim szpitalu. Siedziałem na korytarzu i tępo patrzyłem w ścianę, widząc oczami wyobraźni, jak wszystko to, co udało się przez lata zbudować, wali się niemal w jednej chwili. Nawet WSTĘP | 11


jeśli jesteś świetnym sportowcem, dwumetrowym dryblasem, myślącym, że świat należy do ciebie, przychodzi taki moment, w którym na nowo uczysz się pokory. Tkwisz tak bezradnie i wiesz, że nic, absolutnie nic, nie zależy już od ciebie. Jeszcze przed chwilą miałeś do Boga olbrzymie pretensje i pytałeś, dlaczego coś takiego spotkało właśnie ciebie. Teraz ten Bóg jest twoją jedyną nadzieją, więc prosisz go o ratunek. Zrezygnowany patrzysz w podłogę. Słyszysz stukot, który w pewnym momencie zaczyna przybierać na sile. Myślisz, że to bicie twojego serca, ale to kroki lekarza, który wyszedł z sali operacyjnej, żeby z tobą porozmawiać. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że w ciągu kilku sekund przez głowę może się przewinąć milion pytań. Co się wydarzy? Co mi powie lekarz? Jak się zachowa? Załatwi mnie frazesem rodem z kiepskich seriali o szpitalach? „Przykro mi, panie Tkaczyk, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy…” Może tylko uściśnie mi dłoń, a jego oczy powiedzą: „Sorry, stary, właśnie zawaliło ci się życie”. A może jednak się udało? Może wydarzył się cud? Od tamtego dnia wszystko inne zaczęło schodzić na drugi plan, łącznie z piłką ręczną. Zobaczyłem, co jest naprawdę ważne. *** Dlaczego mówię wam o tym wszystkim i całkowicie się przed wami odsłaniam? Z bardzo prostego powodu. Po zaakceptowaniu propozycji napisania autobiografii pomyślałem, że zastosuję się do zasady, która przyświecała mi od zawsze: albo robić coś na sto procent, albo wcale. Chciałem w pewien sposób 12 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


podsumować nie tylko karierę, ale i całe swoje dotychczasowe życie. Uważam się za szczerego gościa, który mówi, co myśli. Taki właśnie jestem w tej książce. Skoro już zdecydowałem się na opowiedzenie wam swojej historii, uznałem, że muszę przedstawić ją taką, jaka naprawdę była, nawet jeśli czasem różową rzeczywistość zakrywała czerń. Największy sukces w dziejach naszej dyscypliny rodził się w bólach, na przekór bagnu, w którym wszyscy się taplaliśmy. Często absurd gonił absurd, ale z perspektywy czasu myślę, że w tamtych latach mnie i moim kolegom z reprezentacji to nie przeszkadzało. Chcieliśmy tylko grać. Po co napisałem tę książkę? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Żeby – choć zabrzmi to górnolotnie – coś po sobie zostawić? Żeby po prostu opowiedzieć wam swoją historię? Żeby pokazać wam od kuchni reprezentację Bogdana Wenty, która zapisała się złotymi zgłoskami w historii polskiej piłki ręcznej? Żeby powiedzieć ludziom, by doceniali to, co mają, bo w jednej chwili mogą wszystko stracić? Czy wreszcie żeby na stare lata usiąść przy kominku i powspominać przy książce, jak wyglądała moja kariera? Na każde pytanie odpowiedziałbym twierdząco. Liczę, że większość kolegów z boiska zareaguje po lekturze książki tak samo jak ja podczas ostatecznej korekty swojej autobiografii: uśmiechnie się, a z gmatwaniny wspomnień i obrazów wyłoni się jedna główna myśl: tacy właśnie byliśmy. Grzegorz Tkaczyk



1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA



Dzieciństwo miałem jak z filmu. Lata 80. kojarzą się z Misiem, ale w mojej młodości więcej było scen rodem z Młodych wilków czy popularnej serii gier komputerowych Need for Speed. A wszystko zaczęło się na… wielkim polu, gdzie pasły się kozy i chodziły kury. Nie, to nie opis jakiejś podwarszawskiej wioski. To opis stolicy, a konkretnie Targówka, skąd pochodzę. Gdy moi rodzice się tam sprowadzili, stawiano pierwsze bloki, które w dużej części były zamieszkiwane przez nieciekawe towarzystwo. A może powinienem zacząć inaczej? Wszystko zaczęło się nie na Targówku, ale na Żeraniu, w Fabryce Samochodów Osobowych. To tam poznali się moi rodzice. Choć byli zatrudnieni w różnych działach, na szczęście na siebie wpadli. Ich spojrzenia spotkały się w tramwaju, kiedy po zakończeniu zmiany wracali do domów. Potem starym dobrym zwyczajem ojciec zabiegał o względy mamy. Od niego wyszła inicjatywa pierwszej kawy, a dalej już się potoczyło. Rodzice pracowali 1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA | 17


w FSO w latach świetności tego zakładu, który w tamtym czasie był symbolem polskiej motoryzacji. Każdy znał tę nazwę, wielu rodaków miało swoje pierwsze samochody właśnie stamtąd. Ja poznałem fabrykę „od kuchni”, bo od czasu do czasu odwiedzałem rodziców w pracy. Ojciec zabierał mnie na halę montażową i pokazywał te wszystkie maszyny, automaty… Widziałem, jak wygląda proces produkcji Poloneza czy Fiata 125p. Nie muszę chyba mówić, że dla młodego chłopaka było to wielkie przeżycie. Nie każdy mógł się pochwalić podobną możliwością. Lubiłem to miejsce. Tata zresztą też, w końcu spędził tam swoje zawodowe życie. Lata PRL-u znam głównie z opowieści, nie doświadczyłem problemów i paradoksów rodem z komedii Barei. U rodziców w fabryce prowadzono sklepy zakładowe, w których półki raczej nie świeciły pustkami tak jak było to przedstawiane w starych filmach. Pewnie dzięki temu młodość minęła mi nieco przyjemniej niż innym dzieciom. A czego nie przyniósł tata, to przynosił… sąsiad. Był pilotem i z delegacji przywoził mi francuskie parówki, prawdziwą czekoladę lub banany – w tamtych czasach prawdziwe rarytasy. Czekolada skutecznie poprawiała humor, zepsuty przez poważne problemy z nogami. Niedługo po urodzeniu zdiagnozowano u mnie mocną krzywiznę i musiałem nosić specjalne szyny, które miały mi pomóc. Przez długi czas to narzędzie towarzyszyło mi w codziennych zajęciach. Wiadomo, że komfort był taki sobie, ale szybko się do tego przyzwyczaiłem i coraz rzadziej zwracałem na to uwagę. Zgięte pod pewnym kątem szyny się blokowały, ale można było to fajnie wykorzystać. Doszedłem do takiej perfekcji, że siadałem w powietrzu. Wyglądało to komicznie, bo nie miałem żadnego 18 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


Ślub rodziców, Marii i Zygmunta. 1972 (Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie fotografie pochodzą z prywatnego archiwum autora) Moje chrzciny. Ten mały na rękach to ja (1981)

1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA | 19


podparcia, a potrafiłem wytrzymać w takiej pozycji przez dłuższy czas. Szyny okazały się dla mnie bardzo pożyteczne. Musiałem swoje przecierpieć, ale się opłaciło, ponieważ później mogłem normalnie funkcjonować i do tej pory mam zdrowe nogi. Zawsze byłem żywym dzieckiem, nie lubiłem bezczynności. Teraz ktoś może zabić czas przed komputerem czy tabletem, a wtedy tego nie było. Musiałem sobie znaleźć jakieś zajęcie i najczęściej wybierałem pobliskie boisko. Wracałem szybko ze szkoły, odrabiałem lekcje (albo i nie – zdarzało się, że na drugi dzień przepisywałem od kolegów w szatni), a potem szybko biegłem pograć. Cały czas byłem w ruchu, cały czas mnie nosiło. Niby sport to zdrowie. Problem w tym, że bardzo często wracałem do domu z rozwaloną głową czy ręką, bo tak jak na boisku często zdarzało mi się zderzyć z jakimś obrońcą, tak na szkolnych korytarzach w całej tej bieganinie zderzałem się ze ścianą. Ale najbardziej ucierpiałem po starciu z… dziewczyną. Chodziłem do klasy z koleżanką, którą codziennie zaczepiałem. Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, czy bardzo ją lubiłem i chciałem w ten sposób poderwać, czy wręcz przeciwnie. Nic nie robiłem sobie z jej ostrzeżeń, a niestety nie miała do mnie tyle cierpliwości, ile moja obecna żona. W końcu chwyciła mnie za włosy i stwierdziła, że moja głowa powinna zaliczyć bliskie spotkanie z drewnianą listwą, którą obita była ściana. Nauczycielka nie musiała nawet odliczać dziesięciu sekund, żeby przerwać walkę, bo zostałem brutalnie znokautowany. Poszedł łuk brwiowy, więc podłoga natychmiast pokryła się krwią. Najpierw z pomocą przyszła pielęgniarka, niedługo później rodzice, którzy zawieźli mnie na ostry dyżur. Tam spotkałem starych znajomych – byłem w szpitalu częstym gościem, więc 20 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


wszyscy lekarze zdążyli mnie już poznać. „O, pan Tkaczyk znowu u nas, dzień dobry!” Pozszywali mnie, a tamtej dziewczyny już więcej nie zaczepiałem… W młodym wieku dałem się we znaki nie tylko szkolnej koleżance. Lałem się też ze swoją siostrą i nie miało dla mnie żadnego znaczenia, że z powodu sporej różnicy wieku przed każdym starciem byłem na straconej pozycji. Jako przyszły piłkarz ręczny ćwiczyłem z pomocą siostry nie tylko sytuacje „jeden na jednego”, ale też przegląd pola, który, jak wiecie, na środku rozegrania jest niezwykle ważny. Kiedy do Anki przychodził jakiś chłopak, kładłem się pod drzwiami, żeby podsłuchać i podejrzeć, co się dzieje w pokoju. Czasem wchodziłem bez pukania Pan kucharz! (1983)

1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA | 21


i pytałem: „Nie zostawiłem tu czegoś?”. Zachowywałem się jak Pawlak w filmie Nie ma mocnych, kiedy zdejmował drzwi i reperował radio. Oczywiście chodziło o zaspokojenie własnej ciekawości. No i byłem w tym wszystkim trochę złośliwy, jednak Anka też nie miała nad głową aureoli. Rodzice opowiadali mi, że kiedy się urodziłem, była strasznie zazdrosna. Pisała do nich listy z pretensjami, że poświęcają mi za dużo czasu. Podobno nie trwało to długo, szybko zaczęła się mną opiekować. Już później, w szkole, zawsze trzymała rękę na pulsie i gdy była wzywana w mojej sprawie, wiedziała, co powiedzieć – zarówno przy higienistce czy nauczycielce, jak i potem w domu. Czasami w drobnych sprawach kryła mnie przed rodzicami, ale po grubszych akcjach nie było na to szans. Zresztą rodzice już z daleka widzieli moją rozbitą głowę, więc próba zatajenia całego zdarzenia nie miała sensu. Z Anką jako rodzeństwo dość blisko się trzymaliśmy i nieźle dogadywaliśmy, a to, że się tłukliśmy, wynikało z mojej niedojrzałości i… sympatii. Zresztą to właśnie dzięki siostrze pół Targówka mogło usłyszeć puszczaną przeze mnie muzykę. Lubiłem ostro „dać po garach”, ale co z tego, skoro miałem małego „jamniczka”? Z ratunkiem przychodziła siostra, która dysponowała wypasioną wieżą. Gdy tylko wychodziła z domu, leciałem do jej pokoju, otwierałem okno i puszczałem muzykę na cały regulator. Były kawałki Guns N’ Roses czy New Kids on the Block, a koncert się kończył, kiedy na horyzoncie pojawiała się mama. Sąsiad z góry, słysząc, że już złożyłem broń, otwierał okno i dawał czadu u siebie. Rzecz jasna nie koncentrowałem całej swojej uwagi na boisku, walkach z siostrą i muzyce. Jak każdy nastolatek, 22 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


Z moją siostrzyczką Anią (1984) Z siostrą 20 lat później w Magdeburgu (2004)

1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA | 23


próbowałem być modny. Kiedyś kupiłem sobie tak zwane new rocki – ciężkie glanopodobne buty. Jeden ważył chyba ze trzy kilogramy, można je było dostać tylko w jednym sklepie w Warszawie. Charakterystyczny znak stanowiło to, że podeszwę robiono z opony Pirelli. Kupiłem je za pierwsze stypendium – z czterech stów trzy i pół wydałem na te buciory. Kasa nigdy się mnie nie trzymała i tak jest do dziś. Oglądaliście Sztos? Jan Nowicki mówi tam w jednej scenie: „Ja nie kolekcjonuję pieniędzy, ja żyję”. Chyba podobnie jest ze mną. Zdarza mi się sprawić dzieciom droższy prezent, a gdybym mógł, wszystko wydałbym na motoryzację. Ratunkiem jest tu żona, która czasem mówi, że trzeba przyhamować. Pamiętam, że jeszcze jako gówniarz sam szukałem oszczędności. Na 18. urodziny za sprawą kumpli dostałem pierwszą komórkę – żółtego ericssona z wielką klapką. To były te czasy, gdy naliczali ci opłatę, kiedy rozmawiałeś ponad pięć sekund, więc dzwoniliśmy do siebie po dziesięć razy, a każde połączenie trwało cztery sekundy. Człowiek doszedł do wprawy i zawsze gadał tak, żeby nie płacić. Dzisiaj brzmi to absurdalnie, ale szukało się różnych sposobów na zaoszczędzenie grosza. Byliśmy przeciętną rodziną, która żyła od pierwszego do pierwszego, więc gdy zacząłem zarabiać pieniądze, ucieszyłem się, że mogę wesprzeć rodziców finansowo. Wróćmy jednak do mody i moich glanów. Uznałem, że pierwszych butów, które sobie sam kupiłem, nigdy nie wyrzucę. Mam je do dziś, leżą gdzieś na dnie szafy i spokojnie mógłbym je założyć, bo nie wstydzę się, że sprawiłem sobie kiedyś coś takiego. Co innego z kolczykami. Pamiętam, że na przekłucie uszu poszedłem z mamą, co pokazuje, że miałem naprawdę tolerancyjnych rodziców. Akceptowali pomysły, które 24 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


musiały się im wydawać idiotyczne. Pomyślcie sobie, jak wtedy wyglądałem: żelik, tlenione blond włosy i kolczyki. Jak chłopak z boys bandu. Jednym słowem: dramat. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że w tamtych czasach po prostu było to modne. Wielką popularnością cieszyły się wśród nastolatków wspomniane tlenione włosy, a ja w ogóle lubiłem na tym polu eksperymentować. Można powiedzieć, że po każdym zgrupowaniu wracałem do domu z inną fryzurą. Myślałem, że wyglądam świetnie, dziś oczywiście jestem innego zdania. Jak widzę swoje zdjęcia z młodości, trudno mi się powstrzymać od śmiechu. Raz odegrałem rolę tego „złego kumpla”, a dokładniej namówiłem swojego przyjaciela Michała, żeby tak jak ja utlenił sobie włosy. Problem w tym, że jego mama podchodziła do sprawy trochę inaczej niż moja, więc gdy tylko go zobaczyła, miał przejebane. U mnie rodzice jakoś bardzo się nie wściekali, co nie znaczy, że byli zachwyceni. Po każdym eksperymencie pytania w stylu „co ty masz na głowie?!” były na porządku dziennym. Mama i tata nie mieli ze mną łatwo, bo gdy wiedziałem, że coś im się nie spodoba, po prostu… stawiałem ich przed faktem dokonanym. Raz na przykład powiedziałem, że jadę po nowe buty, a tak naprawdę pojechałem… na giełdę psów i kupiłem golden retrievera. Zawsze marzyłem o psie, ale rodzice byli przeciwni. Na giełdzie ten golden spojrzał na mnie jak kot ze Shreka i od razu wiedziałem, że na pewno go wezmę. Szybka akcja. Wchodzimy do domu, a pies rzuca się na mamę i zaczyna gryźć jej spódnicę. Byliśmy w trójkę z Kingą – jak się później okazało, moją przyszłą żoną – i Michałem. Mama patrzy na tego psa i pyta: – Kinga, psa sobie kupiłaś? 1. CHŁOPAK ZE ZŁEGO PODWÓRKA | 25


– Nie, nie mój. – Michał, twój? – A skąd! Gdy się dowiedziała, że to nasz, przez moment było gorąco, ale w końcu ona i tato się z tym pogodzili. Gorzej było udobruchać trenerów i kumpli z Warszawianki, bo kiedy wziąłem Bączka na jeden z pierwszych treningów, na kilka minut przed rozpoczęciem zajęć… zrobił kupę na środku boiska. Nie miałem wyjścia: trzeba było ściągnąć koszulkę, zapakować „bombę”, posprzątać i przetrzymać szyderę kolegów. No dobra, skoro już jesteśmy przy szyderce, pora przyznać się do chyba jednego z największych grzechów młodości. Otóż miałem olbrzymią słabość do solarium. To nie tak, że lubiłem sobie wyskoczyć od czasu do czasu. W tygodniu zaliczałem pięć wizyt. Dziś mogę tylko uderzyć się w pierś i bez zastanowienia przyznać, że ostro przesadzałem. Z tlenionymi włosami i po solarce wyglądałem fatalnie. A najgorsze było to, że ciągle mi było mało. Kolega z Zabrza, z którym spotykaliśmy się na zgrupowaniach młodzieżówki, też miał hopla na tym punkcie. Kiedyś przyjechaliśmy na obóz do Radomia. Pamiętam, że po przerwie obiadowej wpadał i wołał: „Grzegorz, kaj solarium? Kaj solarium?”. Przez to solarium niejednokrotnie miałem przerąbane na boisku, bo niektórzy postrzegali mnie jako cwaniaczka z Warszawy. Włos na żelu, skórka, solarka i tak dalej. Nie przypadłem do gustu między innymi Rafałowi Kuptelowi i Dawidowi Nilssonowi. Zwłaszcza ten drugi lał mnie okrutnie na każdym meczu; najwyraźniej miał uczulenie na takich „zjaranych” gości. Teraz jesteśmy kumplami i się z tego śmiejemy, ale wtedy wcale tak wesoło nie było. Wprawdzie nie słyszałem 26 | GRZEGORZ TKACZYK. NIEDOKOŃCZONA GRA


żadnych wyzwisk, jednak po każdym meczu moja koszulka była solidnie potargana. Jak Dawid dorwał mnie w swoje łapy, to nie było przebacz. Z drugiej strony nie wiedział, że sam strzela sobie w stopę, bo kiedy jakiś obrońca ostro ze mną pogrywał, spinałem się i wrzucałem wyższy bieg. Nawet Dawid po latach wspomina: „Tak cię lałem, a ty nic, dalej grałeś”. Druga moja zajawka z młodości to tatuaże. Przyznaję, że pierwszy z nich był ogromną pomyłką. Wiecie, jaki jest najgorszy błąd popełniany przez ludzi, którzy chcą sobie coś wytatuować? Idą do salonu bez określonego pomysłu i zaczynają przeglądać katalog. Ja oczywiście… właśnie tak zrobiłem. Zdecydowałem się na panterę, która wychodziła z łydki. Wiedziałem, jaka będzie reakcja mamy („puknij się w łeb”, „jak ty wyglądasz?”, „coś ty narobił?!” i tak dalej), więc ukrywałem „rysunek”. Niezależnie od tego wkrótce sam pożałowałem pierwszego tatuażu i przykryłem go innym, a później zacząłem robić kolejne. To strasznie wciąga, rzadko kiedy kończy się na jednym. Obecnie wszystkie moje malunki mają znaczenie. Niektórzy przelewają ważne wydarzenia ze swojego życia na papier, ja „przelewam” je na swoje ciało. Wytatuowałem sobie między innymi datę ślubu, daty urodzin dzieci oraz ich imiona. Nie wiem nawet, ile mam tatuaży. Wiem natomiast, że nie są dla mnie wyłącznie ozdobą ciała. Jako człowiek wierzący wytatuowałem sobie między innymi Matkę Boską i krzyż. Może komuś wyda się to dziwne, ale naprawdę wierzę, że te symbole chronią mnie i moją rodzinę. Choć ozdobiłem ciało kilkoma tatuażami jako młody chłopak, na Targówku jakoś bardzo się nie wyróżniałem. Wszystko przez to, że podwórko, na którym się wychowałem, było specyficzne…


Fot. Christof Koepsel/Bongarts/Getty Images

Golimy głowę Bogdana po pokonaniu Szwecji w Olsztynie. To był przełomowy moment tego zespołu

Drużyna, która wkrótce miała sięgnąć po wicemistrzostwo świata


Fot. Lars Baron/Bongarts/Getty Images

Radość po półfinałowym zwycięstwie z Danią była nie do opisania. Mieliśmy zmierzyć się z gospodarzami w wielkim finale mundialu!


Koniec fragmentu Zapraszamy do księgarń


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.