The Walking Dead. Narodziny Gubernatora (POCKET)

Page 1



WALKING

DEAD THE

ŻY WE TRUPY


SERIA „THE WALKING DEAD”: 1) NARODZINY GUBERNATORA 2) DROGA DO WOODBURY 3) UPADEK GUBERNATORA część 1 UPADEK GUBERNATORA część 2


WALKING

DEAD THE

Robert

ŻY WE TRUPY

KIRKMAN & Jay BONANSINGA

NARODZINY GUBERNATORA

tłumaczenie Bartosz Czartoryski

Kraków 2014


Tytuł oryginału: The Walking Dead: Rise of the Governor Copyright © Robert Kirkman 2011 Copyright © Jay Bonansinga 2011 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2014 Copyright © for the translation by Bartosz Czartoryski 2011 Preface copyright © by Paweł Deptuch 2014 Redakcja i korekta – Sonia Miniewicz, Paweł Szczepanik, Aneta Wieczorek Skład i łamanie – Radosław Dobosz, Joanna Pelc Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Front cover photograph © Stone/Getty Images/Flash Press Media All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Wydanie II, Kraków 2014 ISBN: 978-83-7924-146-0

www.wydawnictwosqn.pl Szukaj naszych książekk również w formie e elektronicznej ej

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE //WydawnictwoSQN / /SQNPublishing //WydawnictwoSQN

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl N


WSTĘP

Przygoda Roberta Kirkmana z zombie zaczęła się we wczesnym dzieciństwie, kiedy to miał okazję zapoznać się z kultowymi już filmami George’a A. Romero Night of the Living Dead i Dawn of the Dead oraz ich kontynuacjami i remake’ami. Autor praktycznie w każdym wywiadzie podkreśla, że na The Walking Dead największy wpływ miał właśnie Romero i jego wizja. Inspiracji i pomysłów Kirkmanowi nie brakowało, ale droga do sukcesu była bardzo długa i wyboista. Koniec lat dziewięćdziesiątych i początek nowego tysiąclecia w przemyśle komiksowym nie były łatwe dla początkujących scenarzystów, którzy pragnęli zaistnieć dzięki własnym autorskim pomysłom. Wydawcy woleli nie ryzykować wtopy z powodu nikomu nieznanych nazwisk i lokowali pieniądze w sprawdzonych, markowych tytułach. Kirkman musiał więc zainwestować własne środki, aby założyć wydawnictwo i wypłynąć na powierzchnię oraz pokazać się szerszej publice. Jego debiut był głośny i kontrowersyjny. Parodia komiksów o superbohaterach z papieżem w roli głównej (Battle Pope) przyciągnęła zarówno czytelników, jak i odpowiedniego wydawcę, którym był Image Comics. Kirkman od razu przedstawił pomysły na kilka własnych tytułów, ale w 2001 roku – jak wspomina – komentarz Erica Stephensona na temat The Walking Dead brzmiał następująco: „Słuchaj, nikt nie będzie chciał czytać prostej historii o zombie. Nie ma w tym nic niezwykłego, to tylko garstka ludzi żyjąca w świecie opanowanym przez wirusa. Uważamy, że


8  |  Paweł Deptuch

to jest mało interesujące, i chcielibyśmy, abyś dodał do tego coś jeszcze, co mogłoby przyciągnąć czytelników…”. Kirkman nie miał wyjścia, przełknął krytyczną opinię, napisał kilka innych scenariuszy (SuperPatriot i Tech Jacket) i w końcu znalazł sposób, aby podejść wydawców – okłamał ich. Seria miała się toczyć tak, jak ją zaplanował na początku, z tą jednak różnicą, że w kolejnych numerach powoli ujawniałby fakt, że to właściwie kosmici spowodowali powstanie zombie. W ten sposób mieli osłabić potęgę militarną Ziemian i w konsekwencji przeprowadzić inwazję. Oczywiście ludzie tak łatwo by się nie poddali, co miało doprowadzić do wielkiej i epickiej bitwy między dwiema rasami. Tym razem pomysł bardzo spodobał się wydawcy i już pod koniec 2003 roku pierwszy numer The Walking Dead z rysunkami Tony’ego Moore’a pojawił się na sklepowych półkach. Kosmici jednak się w nim nie znaleźli. Początki serii nie były lekkie. Premierowy zeszyt sprzedał się w ponadsiedmiotysięcznym nakładzie, co na warunki mniejszych wydawnictw było dość przyzwoitym wynikiem, jednak sprzedaż kolejnych znacznie się wahała. Kirkman, pomimo swoich zapowiedzi, jakoby Żywe trupy miały być telenowelą grozy, która nigdy się nie skończy, obawiał się, że seria zostanie anulowana już po dwunastym numerze. Prasa niespecjalnie zwracała uwagę na nowy tytuł, traktując go raczej jako kolejny pulpowy twór będący mieszanką taniej sensacji i horroru. Ratunek przyszedł jednak ze strony samych czytelników, którzy pocztą pantoflową przekazywali sobie informacje o nowej jakości, jaka pojawiła się w komiksach spod znaku krwi i flaków. Dzięki temu już po roku od premiery sprzedaż wzrosła dwukrotnie (i przez następne lata rosła dalej), a scenarzysta mógł spać spokojnie i konsekwentnie prowadzić swoich bohaterów przez świat opanowany przez zombie. Po dziesięciu latach od debiutu marka The Walking Dead znana jest praktycznie na całym świecie. Tytuł ten jest najlepiej sprzedającą się pozycją komiksową z wydawnictw niezależnych, zarówno w formacie zeszytowym, jak i w wydaniach zbiorczych – jubileuszowy numer 115 w roku 2013 pobił wszystkie rekordy sprzedażowe, a jego nakład wyniósł prawie trzysta trzydzieści tysięcy egzemplarzy; magazyn „The Time”


Wstęp  |  9

uznał go jednym z pięciu najważniejszych komiksów minionej dekady, a ciągła obecność na listach bestsellerów „New York Timesa” i Amazona oraz statuetka Eisnera, dwie Harveya (najbardziej prestiżowe nagrody branży komiksowej) i wiele innych, równie znaczących, tylko potwierdza wyjątkowość tworu Roberta Kirkmana. Mało tego. Żywe trupy okazały się na tyle plastycznym surowcem, że za sprawą Franka Darabonta (reżyser Skazanych na Shawshank i Zielonej mili) zaatakowały również ekrany telewizorów. Pierwszy sezon serialu odniósł wielki sukces, gromadząc przed ekranami ponad sześćset milionów widzów w stu dwudziestu dwóch krajach na całym świecie i zdobywając dziesiątki nominacji do przeróżnych nagród branżowych. Powodem tego sukcesu był nie tylko doskonały materiał wyjściowy, ale także doborowy oddział twórców, który przystąpił do realizacji serialu. Gale Anne Hurd (producentka serii Terminator i Obcy), Charles H. Eagle (scenarzysta Dextera i The Shield), Bear McCreary (autor muzyki do Battlestar Galactica), Greg Nicotero (spec od efektów specjalnych i charakteryzacji) czy Drew Struzan (autor kultowych plakatów, m.in. do Star Wars i Blade Runnera) to tylko wierzchołek góry lodowej, który brał udział w produkcji pierwszej serii. Każdy z nich chciał i chce nadal być częścią świata wykreowanego przez Kirkmana, dodać coś od siebie, jeszcze bardziej podnieść jakość i być choć trochę kojarzonym z jego marką. Za siłę ich zaangażowania niech posłuży fakt, że każdy kolejny sezon kończy z rekordami oglądalności znacznie przewyższającymi oczekiwania. Na tym jednak nie koniec. W USA pojawiły się już dwie gry planszowe (jedna z wizualizacją z serialu, druga z komiksu), karcianka, kilka linii figurek z McFarlane Studios oraz dwa sezony niezwykle wysoko ocenianej i klimatycznej gry komputerowej. Na rok 2015 zapowiedziano telewizyjny spin-off serialu, który ma stanowić samodzielną całość, ale również będzie prequelem historii Ricka i jego towarzyszy. Zapewne to jeszcze nie koniec i tylko czas pokaże, co nam przyszłość przyniesie w temacie zombie Kirkmana. Niezwykła sprawność w zawiązywaniu fabuły, szokujące cliffhangery, świetnie zarysowane postacie i elektryzujące relacje między nimi, nieustające napięcie, spora dawka emocji, akcji i grozy, fakt, że autor


10  |  Paweł Deptuch

w żaden sposób nie odpuszcza swoim bohaterom, daje do zrozumienia, że nawet ulubieńcy czytelników nie mogą być pewni swojej przyszłości – to największa siła The Walking Dead. Wszystkie te elementy tworzą nierozerwalną całość i są definicją nieprzemijającej, wysokiej jakości, która towarzyszy serii od pierwszego numeru. Kirkman definitywnie zerwał z wizerunkiem opowieści o zombie jako krwawych, tanich historyjek o eliminowaniu żywych trupów. The Walking Dead to rasowy dramat z elementami horroru, ukazujący powolną, lecz nieuniknioną deewolucję człowieka, jego staczanie się i metamorfozę w istotę o podstawowych potrzebach i najniższych instynktach. Autor traktuje zombie jako tło dla pytań o kondycję jednostki i całego społeczeństwa, interakcji pomiędzy bohaterami i ukazania ludzkich zachowań w trudnych sytuacjach. Te kwestie znajdują naprawdę niesamowite odpowiedzi, a na dodatek są doprawione odpowiednią dawką mocnych scen przeznaczonych dla miłośników rasowych horrorów. Prawie wszystkie pozytywy znajdujące się w komiksie twórcom serialu udało się bardzo sprawnie przenieść na szklane ekrany. A jak to jest w przypadku książki Narodziny Gubernatora? Jay Bonansinga to jeden z najbardziej pomysłowych pisarzy thrillerów, co prawda w Polsce jeszcze nieznany, ale bardzo doceniany zarówno w USA, jak i w innych krajach, gdzie tłumaczone są jego powieści. Nieprzypadkowo Kirkman wybrał akurat jego do spisywania wszystkich pomysłów, uwag oraz zarysów wątków i przerabiania ich na zdatne do czytania słowo pisane. Opowieść, jaką postanowili podjąć obaj panowie, jest równie wdzięczna, co niebezpieczna. Wszyscy wiemy, jak kończy się ujawnianie nieodkrytych kart z historii popularnych postaci, dopisywanie opowieści, które w wyobraźni odbiorców wyglądają bardzo różnie. Może się to skończyć albo tragedią, albo strzałem w dziesiątkę. Gubernator to największy złoczyńca, jaki do tej pory pojawił się na kartach The Walking Dead. Bardzo mocno dał się we znaki głównemu bohaterowi serii, naznaczył go i w pewien sposób ukształtował ścieżkę, którą Rick od momentu spotkania z nim podąża po dziś dzień. Miał chore poczucie sprawiedliwości i poglądy, wydawał dziwne osądy. Od razu przykuł uwagę czytelników, namieszał w głowach, rozpalił wyobraźnię. Znalazł się w rankingu stu


Wstęp  |  11

najbardziej rozpoznawalnych komiksowych złoczyńców, a także zdobył nagrodę czytelników magazynu „Wizard” w kategorii „Villain of the Year”. Sami więc widzicie, że istniała duża obawa o odpowiednie potraktowanie genezy Gubernatora, ale Jay Bonansinga dał z siebie wszystko, zdał egzamin u Kirkmana i świetnie uchwycił klimat komiksowego pierwowzoru, o czym już za chwilę będziecie mogli przekonać się sami. paweł deptuch PS: Niniejsza powieść to idealny moment, aby zwrócić uwagę na dzieło Roberta Kirkmana, jeśli jeszcze do tej pory nie mieliście takiej okazji. Raz, że każdy kolejny sezon The Walking Dead nadawany jest w polskiej telewizji prawie równolegle z premierami amerykańskimi; dwa, że na naszym rynku dostępny jest komplet wszystkich tomów komiksowej zombie-epopei (łącznie z dodrukami pierwszych, wyprzedanych do cna albumów), w dodatku każdy kolejny pojawia się praktycznie tuż po premierze oryginału, a trzy… po prostu nie wypada nie znać historii Ricka Grimesa, która zapoczątkowała nową modę na zombie i stała się fenomenem na skalę światową.



Dla Jeanie-B, Joeya i Billa… miłości mojego życia. – Jay Dla Soni, Petera i Collette… obiecuję, że będę mniej pracował, kiedy opłacimy college. – Robert



CZĘŚĆ PIERWSZA

Wydrążeni ludzie Nie ma nic chwalebnego w umieraniu. Każdy może to zrobić. – Johnny Rotten


JEDEN

7

Brian Blake, skulony w zatęchłej ciemności, gdzie strach uciska jego pierś, a ból pulsuje mu w kolanach, pragnie tylko jednego – dodatkowej pary rąk, by mógł zakryć swoje własne uszy i odciąć się od odgłosu rozbijanych ludzkich głów. Niestety, obie dłonie zajęte ma czymś innym, trzyma je bowiem na malutkich uszkach dziewczynki przycupniętej obok niego w szafie. Siedmiolatka trzęsie się w jego objęciach, podskakuje, słysząc każde THWACK-GAHHHH-THUMP dobiegające zza drzwi. Potem następuje cisza, mącona jedynie mlaszczącym szuraniem buta stąpającego po pokrytej krwią posadzce i szumem wściekłych szeptów w przedsionku. Brian znowu zaczyna kaszleć, nie może nic na to poradzić. Przez ostatnie dni walczył z cholernym przeziębieniem i nadal nie potrafi powstrzymać upartego łaskotania w stawach i zatokach. Dzieje się tak każdej jesieni, kiedy dni w Georgii stają się coraz ciemniejsze i ponure. Wilgoć źle wpływa na jego kości, tłamsi energię, kradnie oddech. A teraz z każdym kaszlnięciem czuje ukłucie tępego, wywołanego gorączką bólu. Zgina się wpół przy kolejnym ataku, charczy, ale nadal trzyma dłonie przyciśnięte do uszu małej Penny. Zdaje sobie sprawę, że jego zachrypnięte dyszenie ściąga na nich uwagę tych, którzy znajdują się po drugiej stronie drzwi, niesie się po całym domu, ale nic nie może na to poradzić. Każde kaszlnięcie sprowadza światłość – jego niewidzące źrenice rozświetlają tysiące miniaturowych fajerwerków. Szafa, szeroka zaledwie na cztery stopy, głęboka na trzy, jest ciemna jak wnętrze kałamarza, śmierdzi


Żywe trupy: Narodziny Gubernatora  |  17

kulkami na mole, mysimi bobkami i starym serem. Z mroku zwisają plastikowe pokrowce na garnitury, ocierają się o twarz Briana. Jego młodszy brat Philip powiedział mu, że w szafie można kasłać. Właściwie Brian mógł sobie kasłać, ile, kurwa, wlezie – odciągnęłoby to potwory – ale nie chciał zarazić córeczki Philipa tym przeklętym przeziębieniem. Jeśli by ją zaraził, Philip rozwaliłby mu łeb. Atak kaszlu przechodzi. Chwilę później słyszy kolejne ciężkie kroki przerywające ciszę – kolejny umarlak wchodzi do miejsca, gdzie dokonała się rzeź. Brian przyciska dłonie jeszcze mocniej do głowy Penny, a dziewczynka krzywi się na dźwięk kolejnego Rozwalania Czaszek w d-moll. Gdyby ktoś poprosił go o opisanie hałasu dochodzącego zza drzwi szafy, Brian Blake prawdopodobnie nawiązałby w swojej odpowiedzi do czasów, kiedy z mizernym powodzeniem prowadził sklep muzyczny. Porównałby ten dźwięk do symfonii perkusyjnej, którą wygrywają w piekle – brzmiało to jak popieprzony wyimek z Edgarda Varèse’a albo solówka naćpanego Johna Bonhama, przetykana różnymi zwrotkami i refrenami: powolnym, ludzkim oddechem… szurającymi krokami kolejnego, poruszającego się trupa… świstem siekiery… uderzeniem stali w ciało… i wreszcie wielki finał, czyli wilgotny dźwięk zwłok upadających na oślizgły parkiet. Znowu przerwa, co sprawia, że ciarki przechodzą Brianowi po kręgosłupie. Zapada cisza. Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, Brian widzi więc połyskiwanie gęstej krwi tętniczej sączącej się pod drzwi szafy. Wygląda jak olej napędowy. Delikatnie odsuwa bratanicę od powiększającej się kałuży, sadza ją między butami a parasolkami ustawionymi pod tylną ścianą. Rąbek jeansowej sukieneczki Penny Blake dotyka krwi. Dziewczynka szybko przyciąga materiał do siebie i gorączkowo pociera plamę, jakby samo wchłonięcie krwi przez ubranie mogło ją w jakiś sposób zainfekować. Kolejne konwulsje wstrząsają ciałem Briana, próbuje z nimi walczyć. Przełyka drapiący ból gardła i ma wrażenie, jakby połknął potłuczone szkło. Przytula do siebie dziewczynkę. Nie wie, co ma powiedzieć lub zrobić. Chciałby jej pomóc. Chciałby wyszeptać jakieś słowo otuchy, ale nic nie przychodzi mu do głowy.


18  |  Kirkman & Bonansinga

Ojciec dziewczynki wiedziałby, co powiedzieć. Philip by wiedział. Zawsze wie. Philip Blake jest jedną z osób mówiących rzeczy, które każdy zawsze chciałby powiedzieć. Mówi to, co musi zostać powiedziane, i robi to, co musi zostać zrobione. Jak teraz. Jest na zewnątrz razem z Bobbym i Nickiem, robią to, co musi zostać zrobione… Podczas gdy Brian zabunkrował się w ciemnościach niczym wystraszony królik i myśli, co powiedzieć swojej bratanicy. Biorąc pod uwagę, że Brian Blake jest starszym z dwójki rodzeństwa, mogło dziwić, iż to on zawsze był konusem. Mierzy ledwie pięć stóp i siedem cali, w dodatku w butach na grubej podeszwie. Do tego Brian Blake jest chudy jak strach na wróble, wiszą na nim nawet czarne, obcisłe jeansy i podarty podkoszulek z logiem Weezer. Kozia bródka, bransolety z makramy i burza włosów niczym u Ichaboda Crane’a dopełniają obrazu trzydziestopięciolatka, upodabniając go do przybłędy z jakieś bohemy, istnego Piotrusia Pana, klęczącego teraz w przesiąkniętej zapachem kulek na mole ciemności. Brian bierze głęboki oddech i patrzy w sarnie oczy Penny, na jej nieruchomą, przerażoną twarzyczkę, bladą jak duch w mroku szafy. Zawsze była cichą, małą dziewczynką o niemal porcelanowej cerze, przypominała trochę chińską laleczkę, a jej twarz otaczała jakaś eteryczna aura. Ale po śmierci matki ta twarzyczka stała się jeszcze bardziej zapadnięta, mizerna i stoicka, niemal przezroczysta, a kosmyki kruczoczarnych włosów zasłaniały wielkie oczęta. Przez ostatnie trzy dni nie odezwała się prawie ani słowem. Pewnie były to wyjątkowe dni, a trauma objawia się u dzieci inaczej niż u dorosłych, ale Brian obawiał się, że Penny cierpi na skutek jakiegoś szoku. – Będzie dobrze, mała – szepcze jej Brian do ucha, kończąc zdanie słabym kaszlnięciem. Mówi coś, ale nie patrzy na niego. Bełkocze, wgapiając się w podłogę; na jej umorusanym policzku błyszczy łza. – Co się dzieje, Pen? – Brian przytula ją mocniej i wyciera łzę. Znowu coś mruczy, i znowu, i znowu, ale nie do Briana, jest to raczej jakaś mantra, modlitwa albo inkantacja: – Nigdy już nie będzie ze mną dobrze, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy.


Żywe trupy: Narodziny Gubernatora  |  19

– Cichutko. – Przyciska delikatnie jej głowę do swojego wygniecionego T-shirtu. Czuje wilgotne ciepło jej twarzy na swoich żebrach. Znowu zasłania jej uszy, bowiem zza drzwi dobiega kolejne TWACK, gdy ostrze siekiery przecina skórę, twardą czaszkę, kolejne warstwy opon i płat potyliczny. Dźwięk przypomina uderzenie kijem baseballowym w mokrą, miękką piłkę – krew tryska jak woda z rzuconego na podłogę mopa – a po nim słychać już tylko upiorny, chlupoczący łoskot. Może to dziwne, ale dla Briana najgorszą częścią jest właśnie to głuche, mlaszczące ŁUP ciała walącego się na drogie, ceramiczne kafelki. Owe kafelki zostały wykonane na zamówienie, były bogato inkrustowane, rzeźbione w azteckie wzorki. To uroczy dom… a przynajmniej kiedyś taki był. Znowu zapada okropna cisza. Brian tłumi w sobie kaszlnięcie, jakby trzymał w ustach petardę, która zaraz ma wybuchnąć, by w razie potrzeby jeszcze lepiej słyszeć nieregularny oddech, a potem ciężkie kroki i szuranie buciorów po umazanej posoką podłodze. Ale nic takiego nie następuje, po drugiej stronie drzwi jest jedynie cisza. Brian czuje, jak dziecko wtula się w niego – mała Penny przygotowuje się na kolejną porcję uderzeń siekiery – ale cisza pozostaje niezmącona. Kilka cali od ich twarzy słychać za to dźwięk zwalnianego zamka, gałka od drzwi szafy zaczyna się przekręcać, przez co Brian czuje na swoim ciele gęsią skórkę. Drzwi otwierają się na oścież. – Okej, wszystko gra – mówi stojący przed nimi mężczyzna barytonem przesiąkniętym whiskey i papierosami. Zagląda do środka i patrzy na nich, mrugając oczami, by przyzwyczaić się do ciemności. Po twarzy spływa mu lśniący pot, na policzkach ma rumieniec wywołany przez wysiłek związany z pozbywaniem się trupów. Philip Blake trzyma w spracowanej ręce śliski od krwi trzonek siekiery. – Jesteś pewien? – mamrocze Brian. Ignorując brata, Philip wpatruje się w swoją córkę.


20  |  Kirkman & Bonansinga

– Wszystko w porządku, dyniuszko. Tata jest cały i zdrów. – Na pewno? – mówi Brian, kaszląc. Philip patrzy na brata. – Pamiętałeś, by zasłaniać usta, co? Brian rzęzi. – Na pewno jest czysto? – Dyniuszko? – Philip Blake zwraca się czule do córki z wyraźnym południowym akcentem, a dzikie iskierki przemocy w jego oczach łagodnieją. – Musisz jeszcze tutaj minutkę posiedzieć, dobrze? Zostaniesz tutaj, aż tatuś nie powie, że można wyjść. Rozumiesz? Lekkim skinieniem głowy blada, mała dziewczynka daje mu znać, że rozumie. – Chodź! – Philip wywołuje swojego brata z cienia. – Będę potrzebował twojej pomocy przy sprzątaniu. Brian wstaje na równe nogi i przeciska się przez wiszące w szafie okrycia. Wychodzi ze środka i mruży oczy, oślepiony jasnym światłem z przedsionka. Rozgląda się, kaszle i rozgląda się raz jeszcze. Przez krótką chwilę wydaje mu się, że bogato zdobiony dwupiętrowy dom w kolonialnym stylu, jasno oświetlony przez wymyślne, miedziane żyrandole, jest w trakcie jakiegoś remontu przeprowadzanego przez ekipę malarzy cierpiących na paraliż. Ściany koloru morskiego upaprane są wielkimi, purpurowymi rozbryzgami, jakby ktoś rzucił w nie jajkiem. Czarno-szkarłatne wzory niby z testu Rorschacha pokrywają drewniane listwy. I wtedy Brian zauważa leżące na podłodze kształty. Sześć ciał przypomina krwawe strzępy. Nie sposób rozpoznać wieku czy płci, zwłoki są zbyt zmasakrowane, no i ta sina, plamista skóra i zniekształcone czaszki… Największy trup leży u stóp spiralnych schodów, w rozprzestrzeniającej się kałuży żółci. Inny, prawdopodobnie pani domu, niegdyś będąca jowialną gospodynią, podtykającą gościom pod nos placek z brzoskwiniami; istny symbol południowej gościnności, leży teraz na wznak na uroczym, białym parkiecie. Połamana masa. Strużka szarej materii zwisa z jej otwartej czaszki.


Koniec fragmentu. Zapraszamy do księgarń i na www.labotiga.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.