Asia Krzemińska
„Iskierka na zakrętach” PRZEPROWADZKA
1
-Iskierka! Iskierka!!!...- rozległo się wołanie z otwartego okna wychodzącego na mały, zielony skwer, na którym bawiło się kilkoro dzieci- Iskierka, chodź na obiad! No tak, to wiecie już, że jestem Iskierka. Tak naprawdę mam na imię Ela, ale właściwie nikt tak do mnie nie mówi. A wszystko przez te mamy krzyki z okna. Zanim stała się Iskierką mieszkałyśmy z mamą całkiem gdzie indziej. Nasze mieszkanie było malutkie, ale przytulne. Teraz mamy większe mieszkanie, ale nie ma w nim taty. Wyjechał za chlebem. Tak powiedziała mama, a ja doprawdy nie rozumiem, jak można tak długo kupować pieczywo, skoro piekarnia była tuż za rogiem. Co dziwniejsze, od czasu, kiedy jesteśmy same, mamusia mówi, że lepiej nam się powodzi. Oczywiście ze mną na ten temat nie rozmawia, zbywając zwykle wzruszeniem ramion i standardowym: - Zrozumiesz, kiedy dorośniesz. A ja chcę to zrozumieć teraz. Dlaczego zamiast wydać pieniądze w sklepie (za zakupy się przecież płaci), tatuś wysyła nam co jakiś czas całkiem niezła sumkę (jak mówi babcia, która czasem przychodzi, żeby mnie przypilnować, kiedy jestem chora i nie idę do przedszkola). Tak, czy inaczej. Jestem Iskierką odkąd mieszkamy na Słonecznym Osiedlu. Tak się dziwiłam i zachwycałam nowym miejscem, że mama ze śmiechem oznajmiła: -Ależ z ciebie Iskierka. Na miejscu nie możesz usiedzieć.
2
I tak już zostało. Najpierw mówiła tak do mnie tylko mamusia, ale szybko podłapali też inni dorośli, a później dzieci z podwórka. Nie muszę wam mówić, jak mnie to złościło. Nic tylko: -Elka-Iskierka, Elka-Iskierka… Oszaleć można. Zawsze byłam dumna ze swojego imienia. Babcia opowiadała mi o jednej bardzo znanej królowej, którą też nazywano Elżbietą. Lubiłam sobie wyobrażać, że jestem królową (no może chociaż małą księżniczką), rozpieszczaną przez rodziców. Taką z pięknymi strojami, służbą i milutkim pieskiem. Bo u nas nie zawsze było pięknie. Zanim sprowadziłyśmy się tu, gdzie mieszkamy, nie miałam nowych sukienek. Wcale nie przeszkadzało mi, że nosiłam ubrania po córkach mamy koleżanek. Lubiłam jednak czasem marzyć, że idziemy do sklepu i wybieram wszystko to, na co mam ochotę. Teraz chodzimy do sklepów. Wybieram kolorowe sukienki, ale wcale nie jest mi przyjemnie. Bo nie ma z nami taty. Wyobrażam sobie czasem, że specjalnie dla niego się pięknie ubieram. Mam, trochę smutna, trochę zamyślona, robi mi zdjęcia i przesyła tacie. Niech wie, jaką ma piękną córkę. Z tatą to jest w ogóle taka śmieszna sprawa. Kiedy postanowili z mamą, że się przeprowadzamy, przyjechał do nas, jak mówił, tylko na małą chwilkę. Przywiózł mi wtedy takiego pięknego, wielkiego 3
misia. Razem z mamą spakowali mi plecak, uściskali i zawieźli do babci (na szczęście pozwolili zabrać niedźwiedzia, choć był duży i bałam się, że się nie zgodzą). Babcia pozwalała mi jeść lody o każdej porze, biegać boso po ogrodzie i tarzać się z kundelkiem Pimpkiem w błocie. Kiwała tylko głową i z uśmiechem mruczała pod nosem: -Niech dziecko ma zabawę. Bardzo za to babcię kocham. Bo w domu muszę być porządnie ubrana i „zachowywać się jak dziewczyna, a nie jakiś dzikus” (tak jakby dziewczynka mogła się zachowywać jak nie dziewczynka, dziwni są ci dorośli). Staram się ze wszystkich sił, ale czasami mi się nie udaje. Wtedy mama spogląda na mnie ostrzegawczo i mówi: - Jesteś na zakręcie, uważaj, bo się pogniewamy. Zatem uważam na te moje zakręty. I kiedy już całkiem dobrze mi idzie, staje się coś nieoczekiwanego i klops. U babci jednak nie ma zakrętów i myślę, że bycie dziewczynką jest całkiem proste. Nim się obejrzałam rodzice przyjechali po mnie z wiadomością, że jedziemy do nowego, ładniejszego domu. W pierwszej chwili nie chciałam o tym słyszeć. Bo co ja zrobię bez moich koleżanek? Bez pani Gosi z przedszkola? I ulubionych miejsc do zabawy? Rodzice wytłumaczyli mi jednak, że czekają na mnie nowe znajomości (czy dzieci?), własny pokój i piękny, zielony skwer do zabawy.
4
Trochę się jeszcze zastanawiałam, ale ciekawość zwyciężyła. Co to jest ten skwer i jak się nim bawić? Może to rodzaj huśtawki albo karuzeli? Zobaczy się. Skwer okazał się być kawałkiem ogródka wydzielonego przed oknami domu. Jest ogrodzony, rośnie na nim trawa i mogę na nim spędzać czas, kiedy jest ładna pogoda. Początkowo wcale nie lubiłam na niego chodzić, bo jak wiecie sprawił mi pewną przykrość. Sprowadził na mnie przezwisko. Z czasem jednak zaczęłam go lubić i dziś spędzam tu większość czasu. Oczywiście tylko wtedy, kiedy nie wyląduję „na zakręcie”.
5