5 minute read

Iskierka wspomnień z obozowego ogniska

Wspomnienie, wspomnienie, wspomnienie, Na twarzach został ślad gorąca, Wspomnienie, wspomnienie Co nigdy nie wypali się do końca.

Zapowiadał się piękny lipiec 1963 r. Na urokliwej ziemi Pojezierza Lubuskiego nad jeziorem Niesłysz obok wsi Niesulice nasza komenda hufca zorganizowała zgrupowanie obozów harcerskich. W skład zgrupowania wchodził kurs drużynowych zuchowych zorganizowany przez hm. Różę Włodarską (obecnie Karwecką). Trzeba tu wspomnieć o walorach jeziora Niesłysz. Jest to jezioro o powierzchni 5 km² i głębokości 35 m o bardzo czystej krystalicznej wodzie. Na przeciwległym wysokim brzegu od naszego obozu znajdowały się ślady starego grodziska przypominające o dawnych ludach tu zamieszkujących. Las piękny, mieszany z ptactwem i inną zwierzyną.

Advertisement

Nasza obozowa przygoda zaczęła się już w pociągu. Pociąg, w którym jechało prawie sześciuset harcerzy na to zgrupowanie został przetrzymany na jednej ze stacji dla przepuszczenia pociągu jadącego z przeciwka. Na stację Mostki dotarliśmy z opóźnieniem. Ze stacji do miejsca zgrupowania obozów nad jeziorem Niesłysz było kilka kilometrów. Nasz komendant hm. Stefan Romanowski zorganizował transport plecaków i drobnego sprzętu, aby łatwiej było pokonać czekającą nas drogę do obozu. Po sformowaniu kolumn obozowych ruszyliśmy na miejsce przeznaczenia. W drodze przez las spotkała na silna burza z piorunami. Nie warto było się zatrzymywać, bo i tak nie było gdzie się skryć. Swoja pelerynę oddałem małej harcerce z innego podobozu i już więcej tej peleryny nie zobaczyłem. Przemoczeni do suchej nitki dotarliśmy na miejsce, gdzie każdy, kto mógł, odszukiwał swój plecak. Ponieważ zbliżał się wieczór, a namioty nie były rozstawione, poszukaliśmy noclegu w miejscowym PGR. I tu spaliśmy w olbrzymiej stodole na sianie. Rano druh komendant dostarczył nam suchy prowiant na śniadanie, a pracownicy PGR poczęstowali ciepłą herbatą. W piękny poranek ruszyliśmy miejsce usytuowania naszego podobozu. Komendantką była, jak wspomniałem, druhna Róża, oboźną Janeczka (nazwiska nie pamiętam), instruktorką Bożena Sicińska. Ja miałem pod opieką zastęp harcerzy w składzie: Marek Góralski i Marek Piórko żartobliwie nazywani Piórko Góralskie lub Góralskie Piórko, Andrzej Kalinowski, Zbigniew Stachula, Leszek Jankowski i Maciek Langda. Był także pies wilczur Bart z druhną Iwoną Kostiuk. Po rozplanowaniu ustawienia namiotów ustaliliśmy miejsce dla kuchni oraz miejsca do mycia dla harcerzy i dla harcerek, ponieważ nasz podobóz był koedukacyjny.

Po wykonaniu pionierki mogliśmy rozpocząć normalne zajęcia obozowe. A trzeba przyznać, że lipiec był ciepły i pogodny. W trakcie obozu nie tylko mieliśmy zajęcia szkoleniowe dla przyszłych drużynowych zuchowych, ale poznaliśmy również piękno ziemi Pojezierza Lubuskiego.

W czasie zajęć z terenoznawstwa zawędrowaliśmy do wsi Ołobok. Na nasze pytanie, co jest tu do zwiedzenia, starszy pan spojrzał na nas, a stwierdziwszy, że jestem z chłopakami na schwał, odrzekł „dziewczyn tu nijakich nie ma”. Na pytanie, skąd się wzięła nazwa wsi Ołobok, powiedział: „Wieś miała nazywać się Młynarzowa, ale władze chyba za dużo wypiły na sesji i została nazwa Ołobok”.

Mieliśmy dwa nieplanowane alarmy nocne. Spowodowane były przez samoloty, które przekraczając barierę dźwięku wytwarzają ogromny huk. Te huki zrywały wszystkich na równe nogi nie wyłączając naszej obozowej „mamy”. W naszych zajęciach zuchowych mijały dni na majsterce, pląsach i niezapomnianych gawędach druhny Róży przy ognisku. Tu trzeba przyznać, że nasz komendant dh Romanowski pamiętał o nas i często nas odwiedzał. Odwiedziła nas również hm. Bożena Pudelska, która w Głównej Kwaterze ZHP odpowiadała za sprawy zuchowe. Z wizytacji w naszym obozie była bardzo zadowolona, co było zasługą naszej komendantki druhny Róży i całej kadry podobozu. Przed 22 lipca dowiedzieliśmy się, że komenda zgrupowania organizuje złaz gwieździsty do Świebodzina. To jakże miało nas w nim zabraknąć.

Zaopatrzeni w suchy prowiant z moim zastępem ruszyliśmy na złaz do Świebodzina. We wsi Borów zastaliśmy zniszczony a raczej rozkradziony młyn, z którego pozostały resztki. We wsi mieszkało tylko kilka starszych osób. Wieś była usytuowana w lesie z dala od ludzi. Tu gościnni gospodarze pozwolili nam ugotować obiad z prowiantu, który posiadaliśmy. W podziękowaniu harcerze pomogli w łuskaniu sterty strąków fasoli. Starsza pani mówiła, aby tego nie robić, to ona do wieczora sama sobie oskubie. Pomogli też w narąbaniu drew na ogień, z czego starszy pan był bardzo zadowolony. Po obiedzie wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Pod wieczór trafiliśmy do wsi Rozłogi, cztery kilometry od Świebodzina. W miejscowym PGR nie było najlepszych warunków na nocleg. Nocleg w pustej stodole na betonie ze względów zdrowotnych był nie do przyjęcia. Udaliśmy się do sołtysa. Zapytał on nas, czy nie palimy papierosów. Po zapewnieniu, że harcerze nie palą, pozwolił nam przenocować w stodole na sianie. I tu też dowiedzieliśmy się o niespotykanej przygodzie sołtysa. W dniu, kiedy trafiliśmy do niego, spotkał brata, z którym nie miał żadnego kontaktu od czasu wojny. Radość obu braci była ogromna. Na śniadanie zabrakło nam chleba, mieliśmy sporo sera więc zamieniliśmy ser na chleb, który akurat sołtysowa upiekła. Gospodyni pomogła nam przy śniadaniu i wszyscy najedzeni poszliśmy do Świebodzina na spotkanie z harcerzami z pozostałych podobozów naszego hufca. Po rajdzie powstała piosenka obozowa na melodię „Serce z lodu”:

Słońca żar przebija się po polach W oczy gryzie ostry gęsty kurz O sołtysa głośno we wsi wołasz Czy nam nocleg Ty zapewnisz tu Czy ty masz, czy ty masz Trochę siana nam na nocleg dasz /bis/ Skoro świt szukamy się wzajemnie Pośród wielkiej kopy siana tu O jak było nam tutaj przyjemnie Czas nam w drogę maszerować już Mundur włóż ściśnij pas Druh Komendant z dala widzi nas /bis/

W Świebodzinie czwórkami z piosenką na ustach przemaszerowaliśmy ulicami miasta, zaprezentowaliśmy się jako harcerze Hufca Warszawa-Praga-Południe. Otrzymaliśmy za to wielkie brawa od ludzi stojących w oknach i na ulicy.

Powrót do obozu był trudny, bo po marszu w upale trzeba było przejść kilka kilometrów przez miejscowość Lubogóra i Ołobok do obozu. Zmęczeni, ale zadowoleni z udziału w rajdzie powróciliśmy do obozu na obiad i wypoczynek. A wieczorem jak zawsze rozpalamy harcerskie ognisko i płynie, płynie harcerski śpiew.

Nadszedł czas powrotu do domu. Jest to smutne, ale konieczne, jak każda przygoda obozowa choć najpiękniejsza, ale ma swój koniec. Ostatnie ognisko i ostatni krąg wspólnie połączonych rąk.

Ten piękny obóz w Niesulicach pozostanie w naszej pamięci i sercach na dalsze lata życia..

Płomienie, płomienie - czerwone okruszyny słońca Płomienie, płomienie - czekajmy aż wypalą się do końca Płomienie, płomienie, płomienie Na twarzach mamy ślad gorąca Płomienie, płomienie - czekajmy aż wypalą się do końca

Wspomnienia napisałem wiele lat po tamtej obozowej przygodzie.

phm. Jan Cedro Warszawa 15.02.2006 r.

This article is from: