ANDRZEJ BRZEZIECKI
ZMIERZYĆ ARSZYNEM
Marek Karp
i Ośrodek Studiów Wschodnich
Ośrodek Studiów Wschodnich
Znak Horyzont
Kraków–Warszawa 2024
Projekt okładki
Marcin Słociński/ monikaimarcin.com
Zdjęcie na okładce
Irina Orel/iStock
Opieka redakcyjna
Rafał Szmytka
Menadżer projektu
Marianna Starzyk
Adiustacja
Bogusława Wójcikowska
Korekta
Bogusława Wójcikowska
Agnieszka Mąka
Wybór zdjęć
Andrzej Brzeziecki
Wojciech Konończuk
Rafał Szmytka
Indeks
Tomasz Babnis
Opracowanie ilustracji i łamanie CreoLibro
Copyright © by Andrzej Brzeziecki 2024
© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-9026-6, 978-83-67159-89-0
Książka wydana wspólnie z Ośrodkiem Studiów Wschodnich im. Marka Karpia
Znak Horyzont www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl
Wydanie I, 2024. Printed in EU
SPIS TREŚCI
Rozdział 1. Tajemnica życia, tajemnica śmierci 9
Rozdział 2. Karpiowie 19
Rozdział 3. Od Etrusków do „krajowców” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57
Rozdział 4. Wśród litewskich żubrów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 77
Rozdział 5. Profesor Swianiewicz i Instytut w Wilnie . . . . . . . . . 95
Rozdział 6. Ludzie i środowiska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 105
Rozdział 7. Mieć realność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rozdział 8. Litewski łącznik
Rozdział 9. W gabinecie Kozłowskiego
Rozdział 10. Wbrew ksenofobom
Rozdział 11. Pierwsza Karpiowa
Rozdział 12. Panie Marku, panie Bartku…
Rozdział 13. Organoleptyka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rozdział 14. Łączenie kropek
Rozdział 15. Polityka, polityka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rozdział 16. Przeciw rutynie
Rozdział 17. Analityk, reporter, dyplomata, szpieg
Rozdział 18. Ziemia weźmie każde pieniądze…
Rozdział 19. Pierwsi w NATO
Rozdział 20. Romantycy i realiści
Rozdział 21. Terroryści, kindżały i dywany
Rozdział 22. Kiedy ułan z konia spadnie
Rozdział 23. Ojciec założyciel
Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 551
Od autora
583
Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 585
Indeks
Spis źródeł ilustracji
ROZDZIAŁ 1
TAJEMNICA ŻYCIA, TAJEMNICA
ŚMIERCI
Srebrny opel astra kombi na warszawskich numerach ustawił się do skrętu w lewo. Auto znajdowało się na 637. kilometrze drogi krajowej i międzynarodowej K-2 (E-30). Była godzina 9.43 dnia 12 sierpnia 2004 roku.
Z naprzeciwka nadjeżdżała cysterna, kierowca opla czekał, aż ta potężna scania go minie i będzie mógł dojechać do Izby Celnej w Białej Podlaskiej. Wtem w jego samochód uderzyło od tyłu inne auto – wielka ciężarówka MAN MAZ. Siła uderzenia pchnęła opla wprost pod jadącą z naprzeciwka ciężarówkę. Kierowca był bezradny – jego opel nie miał szans w zderzeniu z o wiele większym samochodem. Nawet przy niewielkiej prędkości strefa zgniotu opla nie mogła uchronić go przed ciężkimi obrażeniami. Być może nawet śmierć zajrzała mu wówczas w oczy.
Całemu wydarzeniu przyglądali się przypadkowi świadkowie. Droga, na której doszło do tego wypadku, nie była dobra i bezpieczna – lecz bardzo ruchliwa i pełna dziur. Ze
wschodu na zachód stale jeździły po niej tiry. Nieodległe przejście graniczne w Terespolu jest ważnym punktem tranzytowym.
Gdy na miejsce przybyły odpowiednie służby, okazało się, że siedzący za kierownicą opla mężczyzna żyje, ale ma bardzo poważne obrażenia.
Dzień 12 sierpnia 2004 roku był pogodny.
Srebrnym oplem do urzędu celnego jechał Marek Karp –właściciel gospodarstwa mlecznego i odnowionego dworu w Ludwinowie. Karp był wówczas ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) w Warszawie – a wcześniej dyrektorem tej instytucji, którą zresztą sam założył i przez ponad dekadę nią kierował. Tylko nieliczni, wtajemniczeni w sprawy administracji państwowej, wiedzieli, że rok wcześniej Marek Karp był zmuszony do rezygnacji z dyrektorskiego stanowiska w obliczu oskarżeń o łapówkę wziętą od podlaskiego biznesmena.
Ranny został przewieziony do szpitala w Białej Podlaskiej. Obrażenia były dość rozległe, ale nie śmiertelne: uraz głowy ze wstrząśnięciem mózgu, pęknięcie śledziony, pęknięcie przepony, złamanie licznych żeber, obu łopatek, obu kości udowych, kręgosłupa lędźwiowego, liczne stłuczenia. Lekarze zakładali, że po operacji Karp spędzi kilka tygodni w szpitalu, ale rekonwalescencja może potrwać nawet kilkanaście miesięcy.
Tymczasem kierowca feralnego tira, który wjechał w auto Marka Karpia od tyłu, trafił do aresztu, gdzie został spisany. Był to Białorusin, Serhij Z., a jego auto miało białoruskie numery rejestracyjne: KA 6563. Wedle informacji prokuratury Białorusin natychmiast po wypadku „zatrzymał się, zaczął udzielać pomocy, ładnie się zachował” 1. Był trzeźwy. Wypadek na obwodnicy Białej Podlaskiej był kolizją drogową, jakich
wiele. Kierowca z Białorusi według jednego ze świadków najpewniej się zagapił. Poszkodowany w wypadku był ranny, ale jego stan wydawał się stabilny. Białorusin został więc wypuszczony. I wszelki słuch o nim zaginął.
Następnego dnia, 13 sierpnia, Marek Karp został przetransportowany helikopterem do szpitala MSWiA w Warszawie i poddany operacji. Jego stan zaczął się dość szybko poprawiać. Był osobą znaną w kręgach politycznych. Jego przyjaciółmi byli ministrowie, posłowie, pracownicy administracji, nawet służb specjalnych, ale także dziennikarze, pisarze, poeci i pracownicy akademiccy. Wkrótce zaczęli go odwiedzać albo chociaż telefonować.
Po tym wypadku Marek Karp zdawał się nabierać przekonania, że jego dotychczasowe problemy – oskarżenie o łapówkę, spore długi, kłopoty z interesem mlecznym, który prowadził − to w sumie błahostki.
„Gdy rozmawialiśmy przez telefon, Marek śmiał się i mówił, że życie jest wspaniałe, że wszystkie jego kłopoty to jest pestka.
Mówił, że już był jedną nogą «po tamtej stronie», że jakaś postać wyciągała po niego rękę, ale potem się cofnęła” 2 – opowiada Walenty Sielwiesiuk, wieloletni znajomy Karpia, zajmujący się międzynarodowym handlem zbożem. Karp, sam nie wiedział, czy mu się to przyśniło, czy był to wpływ lekarstw, czy może rzeczywiście ktoś wszedł do jego szpitalnego pokoju.
Przyjaciel Marka Karpia Jacek Miszewski odwiedzał go w szpitalu i relacjonował, że pacjent szybko wraca do formy: „Miał plany, szykował się do wyjazdu do Uzbekistanu, gdzie chciał budować hipodrom i zdobyć wielkie pieniądze” 3 .
Relacji o tym, że Karp szybko dochodził do siebie i przygotowywał się do wyjścia ze szpitala, jest wiele.
Dokładnie miesiąc po wypadku, 12 września 2004 roku, zaraz po rozpoczęciu rehabilitacji, Marek Karp zmarł.
W dokumentacji medycznej wydanej przez Klinikę Chirurgii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA stwierdzono lakonicznie, że „zgon pacjenta nastąpił w wyniku odległych następstw urazów doznanych w wypadku komunikacyjnym” 4 .
Nagle z całą siłą wybuchły pytania, które wcześniej, gdy Karp wracał do zdrowia, nie wydawały się aż tak istotne.
„Karp się bał” 5 – pisała na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza” i informowała o złożonych bezpośrednio przed wypadkiem wizytach Marka Karpia w siedzibie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz o jego spotkaniach z wiceprzewodniczącym komisji śledczej do spraw Orlenu posłem Zbigniewem Wassermanem. W ABW miał mówić o przypadkach ataków na pracowników Ośrodka Studiów Wschodnich, którzy jeździli na Wschód.
„Czy Marek Karp padł ofiarą zamachu?” 6 – pytali dziennikarze, a zasadność tego pytania potwierdzał Zbigniew Siemiątkowski, były szef wywiadu i człowiek, który z pewnością wiedział, co mówi. Współtwórca Ośrodka Studiów Wschodnich i bliski znajomy Karpia Bartłomiej Sienkiewicz informował dziennikarzy, że Karp, będąc w szpitalu, dawał do zrozumienia, iż mógł paść ofiarą zamachu. W tle pojawiali się ważni politycy i urzędnicy państwowi, strategiczne spółki skarbu państwa z branży paliwowej, funkcjonariusze służb specjalnych, ludzie powiązani z rosyjskim biznesem… Słowem: wielka gra.
„Jeżeli Marek Karp rzeczywiście padł ofiarą zamachu, to wątpliwe jest, abyśmy kiedykolwiek poznali jego kulisy i to, kto za nim stał. Służby specjalne takich tajemnic pilnie strzegą. A im dalej od śmierci twórcy OSW, tym bardziej wody w usta nabierają nawet jego najbliżsi współpracownicy. W końcu pracują w wywiadzie” 7 – pisał, chyba przyjmując rolę znawcy
problematyki wywiadowczej, dziennikarz lokalnego „Słowa Podlasia”.
Wątpliwości zaczęły budzić zarówno okoliczności sierpniowego wypadku, postępowanie policji i prokuratury, jak i sam proces leczenia Karpia w szpitalu. Pytano, dlaczego pozwolono sprawcy rozpłynąć się jak we mgle. Wskazywano, że śmierć w wyniku zderzenia z gruzowikiem często zdarzała się na Wschodzie, gdzie w ten sposób eliminowano przeciwników politycznych. Posłowie znający Marka Karpia domagali się powołania komisji śledczej, a sprawę wypadku przejęła prokuratura w Lublinie.
Media pełne były spekulacji. Niektórzy przyjaciele Karpia zaczęli sobie przypominać, że w ostatnich dniach przed śmiercią wysyłał on sygnały, iż czuje się zagrożony i ma coś ważnego do przekazania. Ludzie, którzy w ostatnich dniach z nim rozmawiali – a wielu było przekonanych, że właśnie oni widzieli go jako ostatni bądź z nim rozmawiali jako ostatni – doszukiwali się głębszych sensów w tych rozmowach i słowach wypowiadanych przez Karpia.
Inni zwracali uwagę, że nie otrzymywał on leków przeciwzakrzepowych. A przyczyną jego śmierci miał być właśnie zator powstały w skutek zakrzepicy. Przypominano, że były dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich miał kłopoty finansowe oraz prawne. Źródłem tych ostatnich była współpraca z firmą, która chciała sprowadzać z Białorusi sole potasowe. Właśnie od jej właściciela Mirosława Ciełuszeckiego miał dostać łapówkę. Był zdruzgotany tym oskarżeniem. Czy Karp okazał się naiwny, nieostrożny, czy może ktoś próbował wyeliminować Mirosława Ciełuszeckiego z intratnego biznesu, a szef Ośrodka Studiów Wschodnich został trafiony rykoszetem?
Ci, którzy widywali Marka Karpia w ostatnich miesiącach życia, zapamiętali, że był przemęczony, zestresowany i w ciągłym
napięciu. Według niektórych nadużywał wówczas alkoholu, według innych – w ogóle nie brał go do ust. Byli też tacy, których zdaniem pił tyle, ile wszyscy – czyli w zasadzie umiarkowanie. Karp wymykał się prostym ocenom.
„Marek Karp miał bogatą osobowość i wiele twarzy” 8 –tłumaczy Jolanta Darczewska, będąca przez lata jednym z filarów Ośrodka Studiów Wschodnich i przez kilka lat jego dyrektorką.
Gdy jedni widzieli w nim rubasznego gawędziarza, inni mówili, że był introwertykiem. Gdy jedni podkreślali jego bezgraniczną uczciwość i oddanie państwu, inni uśmiechali się i mówili, że Karp w ostatnim czasie bardzo potrzebował pieniędzy. Jedni przekonywali, że wielkością Karpia było to, iż „potrafił oddzielić ściśle prywatny interes od interesu publicznego” 9. Inni uważali, że doskonale mu się mieszało to, „co jego prywatne, a co publiczne” 10 . Gdy jedni podkreślali stres, a nawet strach, których doświadczał Karp, inni byli zdania wręcz przeciwnego: „Byłem u niego w szpitalu i był w świetnej formie. Nie odniosłem wrażenia, aby się bał” 11 – wspomina jeden z jego przyjaciół Wojciech Brochwicz, współtwórca polskich służb specjalnych u progu III RP.
Najlepiej ujął to chyba jego przyjaciel Tomasz Jastrun: „Karp bał się. O różnych lękach Marka sporo wiem, ale o lękach innego rodzaju… Jak jedzie się samochodem z Warszawy do Białorusi i z powrotem, jest aż za wiele czasu na zwierzenia. Wydawał się być poczciwcem tym bardziej, im wyraźniej się zaokrąglał, nie zmienił tego nawet pistolet, który zaczął ze sobą nosić. Ale to było tylko jedno jego oblicze”.
Bo oczywiście Karp miał też inne oblicze: wydzierał się na pograniczników, zgrywał wielkiego pana, prowadził bujne życie towarzyskie. „Uosabiał, co najlepsze w Polsce, ale i co złe” 12 –
pisał dalej Tomasz Jastrun, dodając, że nie zdziwiło go wcale, gdy przyjaciel zaplątał się w jakąś aferę finansową.
Dziennikarze próbowali ustalić, w jakim celu Karp odwiedzał ABW i po co spotykał się z posłem Wassermanem. Ten ostatni mówił, że Karp obiecał mu informacje na temat „bardzo ważnego w sprawach paliwowych człowieka” 13 .
Pytań przybywało, jasnych i klarownych odpowiedzi –
wręcz przeciwnie. Zagadkowa śmierć Karpia prowokowała do spekulacji, ale czasem też niezdrowo rozbudzała wyobraźnię.
Jedna z gazet pisała później nawet, że wyszedł on ze szpitala i zmarł w wyniku uderzenia kamieniem w głowę.
Wiadomo – znawca spraw wschodnich i zajmujący się analizami polityki Rosji, ponadto zaangażowany w biznesy z Białorusią i do tego węszący w sprawach paliw oraz energetyki, ginie po zderzeniu z białoruską ciężarówką… Nawet sceptycy zawieszali osąd.
„Czy padł ofiarą tajnych służb białoruskich lub rosyjskich?
Jeśli już, to lepiej brzmi: rosyjskich” 14 – pisał Tomasz Jastrun w felietonie dla „Rzeczpospolitej”.
Gdy dziennikarze wciąż pytali o przyczynę śmierci Marka Karpia, na warszawskich Powązkach, w strugach deszczu, odbył się jego uroczysty pogrzeb. Zjawili się oficjele, wojsko, sporo ludzi. Pogrzeb miał państwowy charakter, była trąbka i salwa honorowa. Niektórzy widzieli w tej pompie jednak odrobinę przesady. Choć nikt nie wątpił, że Karp zasłużył na uroczysty pogrzeb – w 1990 roku stworzył Ośrodek Studiów Wschodnich, przekonał decydentów, by dali środki, zebrał grupkę zapaleńców, by służyli państwu. Dla wielu z nich praca w Ośrodku –podróże, rozmowy, spotykani ludzie – była najbardziej romantyczną, a niekiedy awanturniczą przygodą w ich życiu. Dzieło
Karpia i jego współpracowników zyskało renomę w świecie − to z Ośrodka wychodzili później ważni politycy oraz dyplomaci, ministrowie i ambasadorowie.
Nie przypadkiem, jak donosiła prasa, z przemówień nad grobem najbardziej zapamiętano słowa, że Karp był „ostatnim obywatelem Rzeczypospolitej Obojga Narodów” 15 .
Tymczasem w Podkowie Leśnej, w domu przyjaciółki Karpia z lat szkolnych Małgorzaty Klisińskiej, przypomniano sobie, że ten jako chłopiec przepowiadał, iż jego pogrzeb będzie uroczysty i przyjdą nań ważne osobistości. „Moja mama, z którą Marek kiedyś wracał do domu ze stacji kolejowej, przyszła zszokowana i mówiła: «Co ten Karpiunio mi naopowiadał!»” 16 – relacjonuje po latach Małgorzata Klisińska. Teraz i te słowa sprzed czterdziestu lat nabrały dziwnego znaczenia.
W nakręconym w 1962 roku filmie Davida Leana pod tytułem Lawrence z Arabii, opowiadającym o dokonaniach Thomasa Edwarda Lawrence’a, oficera brytyjskiego wywiadu, który zrewoltował arabskie plemiona przeciw imperium tureckiemu, jest niemal na samym początku pewna scena: oto pogrzeb głównego bohatera. T.E. Lawrence zginął w wypadku drogowym, nabożeństwo pogrzebowe odprawiono w katedrze św. Pawła w Londynie z wielką pompą. Zgromadzeni, same ważne figury w brytyjskim imperium, wyrażają swój podziw dla zmarłego, ale też wątpliwości, czy cała ta ceremonia nie jest pewną przesadą. Przed katedrą widzimy też reportera, który na schodach prosi wychodzących ze świątyni znanych ludzi o kilka słów na temat zmarłego. Niektórzy, jak lord Allenby, odmawiają komentarza, inni chwalą zmarłego i nazywają wielkim bohaterem, by potem na boku przyznać, że jego
styl życia był niezupełnie moralny. Choć wszyscy mówią, że go znali – nikt nie chce powiedzieć, że znał go naprawdę dobrze. Thomas Edward Lawrence był archeologiem, kochał historię. Fascynował się kulturami Bliskiego Wschodu. Jego praca polegała między innymi na czytaniu i analizie prasy oraz innych dokumentów. Dzięki swej otwartości i cierpliwości zyskał zaufanie Arabów i zdołał ich przekonać do współpracy z Wielką Brytanią.
Marek Jerzy Karp chciał być archeologiem, został historykiem. Fascynował się kulturami Europy Wschodniej. Dzięki swej otwartości i cierpliwości zyskał zaufanie Litwinów i zdołał ich przekonać, że współpraca z Polakami jest im potrzebna.
Minęło już wiele lat od pogrzebu Marka Karpia. Młodzi pracownicy OSW, przechodząc do sekretariatu na piątym piętrze kamienicy przy ulicy Koszykowej 6a, patrzą na wielkie zdjęcie twórcy instytucji, w której pracują. Miejsce ich pracy nosi jego imię. Ale oni pytają starszych kolegów: „O co chodzi z tym Karpiem. Kim był ten facet, który nie ma żadnego dorobku naukowego i niczego większego nie napisał?” 17. Karp nie wydał żadnej książki, nie poszedł ani w politykę, ani w dyplomację, a ostatnie lata życia spędził w cieniu kłopotów finansowych i oskarżeń o łapownictwo. Kim był?
„Opowieść o Marku jest niczym opowieść o Franciszku Fiszerze – był człowiekiem, osobowością, który sam się ulepił i stworzył własny mikrokosmos” – twierdzi Bartłomiej Sienkiewicz, drugi po Marku Karpiu najważniejszy twórca OSW. Dodaje: „Marek miał wielki czar i zawdzięczamy mu wiele, choć nie pozostawił po sobie prawie nic, jeśli idzie o słowo pisane czy jakieś inne pamiątki” 18. Mowa tu o, rzecz jasna, o książkach, sążnistych monumentalnych tomach, bo Karp
zdążył, począwszy od czasów studenckich, opublikować w polskich czasopismach i gazetach idące w dziesiątki teksty: eseje, wywiady, recenzje i reportaże. Dzieło Marka Karpia to oczywiście Ośrodek Studiów Wschodnich i rekonstrukcja dworu w Ludwinowie, ale także mniej uchwytne starania o współpracę Polaków z narodami żyjącymi na wschód od Białegostoku, Lublina i Przemyśla. To setki, czy raczej tysiące organizowanych przez niego rozmów, spotkań – często nieformalnych i nigdy niespisanych – podczas których wykuwał się klimat zrozumienia polsko-litewskiego czy polsko-ukraińskiego. Gdy Karp zrobił swoje, na arenę wchodzili politycy i urzędnicy, którzy ów klimat tłumaczyli na artykuły umów międzynarodowych.
Tajemnica śmierci często kryje się w tajemnicy życia. Klucz do rozwiązania zagadki czyjejś śmierci czasem znaleźć można, skupiając się nie na bezpośredniej jej przyczynie, która bywa prozaiczna, ale na kolejach jego życiorysu. Czy ta książka rozwieje wątpliwości wokół śmierci Marka Karpia? Jakakolwiek by była odpowiedź na pytanie o przyczyny tej tragedii, zawsze pozostanie grono osób, które uznają ją za nieprawdziwą.
Może więc lepiej skupić się na tym, jak żył Marek Karp. I dzięki temu na którejś ze stron znaleźć będzie można też odpowiedzi na inne pytania.
ROZDZIAŁ 2
KARPIOWIE
„No, Giedroyciowie znaczyli na Litwie, ale przy Karpiach…” 1 –miał swego czasu powiedzieć Jerzy Giedroyc, któremu przedstawiono dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich. Kto jak kto, ale jeśli chodzi o znajomość stosunków na Litwie, Redaktor był nie do przebicia.
Rzeczywiście, rodzina Karpiów była kiedyś potężna – zamożna i rozgałęziona.
Przyjaciel Marka Karpia Damian Kalbarczyk wspomina: „Bywałem z nim na Litwie i widziałem, że Karpiowie wciąż tam wiele znaczyli, a przed Markiem otwierały się wszystkie drzwi. Pamiętam, że gdy pojechaliśmy pierwszy raz na Litwę, Marek zadzwonił do przywódcy Litwy Vytautasa Landsbergisa i to on do nas przyszedł, a nie my do niego, jakby wynikało z protokołu” 2 .
W dziejach Europy Wschodniej Karpiów spotykamy od protestanckiej Kurlandii po Ukrainę. Byli wśród nich niemalże magnaci, ale i szaraczkowie, ludzie dzielni, pracowici, lecz czasem także utracjusze i awanturnicy. Byli Karpiowie posłami na Sejm Czteroletni, ale, już trochę później, inny
Karp, pijany, wyzwał na pojedynek jakiegoś szlachcica z Mazowsza. „Niestety, do poranku dnia następnego niezbyt wytrzeźwiał – spudłował i zginął w pojedynku” 3 – relacjonuje Sławomir Karp, młodszy brat Marka Karpia i znawca dziejów rodziny.
Jeszcze inny – Jan Karp – dał się pod koniec XVIII wieku poznać jako wileński mason, a jego brat Dydrych, kapitan regimentu uglickiego, padł na wojnie Rosji z Turcją, którą oba imperia toczyły w latach 1787–1788.
Niektórzy z Karpiów rozwijali interesy, handlując udatnie końmi, inni, niemający majątku, musieli utrzymywać się z żołdu albo pracy dla rosyjskiego rządu. Karpiowie zasilali też szeregi powstańców. Krótko mówiąc, Karpiów było wielu i na Litwie, i szerzej, na całym obszarze Wielkiego Księstwa Litewskiego, ich nazwisko było znane i dobrze kojarzone.
Choć wedle legendy rodzina pochodziła od włoskiego tudzież hiszpańskiego rycerza del Carpio, to jednak wszyscy Karpiowie uważali się za potomków bojara briańskiego Jesypa, który wybrał życie w państwie Jagiellonów, gdy na początku XVI wieku jego rodzinne ziemie na trwałe zostały przyłączone do państwa moskiewskiego.
Właśnie potomkowie Jesypa, o którym, niestety, niewiele wiadomo, w wiekach XVI i XVII zaczęli tworzyć potęgę rodziny. Już jego syn Karp Jesypowicz dzięki dobremu ożenkowi, ale też i pracowitości, położył podwaliny pod przyszły dobrobyt Karpiów. Nieraz jeszcze musiał uzyskiwać potwierdzenia dla swego statusu i majątku, służył wiernie nowej ojczyźnie, bijąc się choćby w 1514 roku z Moskalami pod Orszą. Związał też swoją rodzinę z potężnymi Radziwiłłami, tak że przy ich fortunie także Karpiowska wyrosnąć mogła…
Karpiowie początkowo mieszkali na Podlasiu, w Karpowiczach, i na Grodzieńszczyźnie, by potem, pod sam koniec
XVI stulecia, przenieść się na północ – na Żmudź oraz do Kurlandii. W dobie ostatnich Jagiellonów trzymali się stale blisko Radziwiłłów. Syn Karpa Jesypowicza Iwan był paziem córki księcia, czyli królowej Barbary Radziwiłłówny, żony króla
Zygmunta Augusta. Cieszył się zaufaniem dworu. Potem walczył między innymi pod Połockiem i Pskowem. Poza służbą ojczyźnie sporo uwagi poświęcał jednak na gromadzenie dóbr i stanowisk.
W następnych stuleciach za gniazdo rodu uchodził Johaniszkielski majątek w Auksztocie. Jako że w każdym niemal pokoleniu Karpiowie mieli liczne potomstwo, rodzina się rozrastała i rozprzestrzeniała na tereny dzisiejszych Polski, Białorusi, Litwy i Ukrainy, czyli Wielkiego Księstwa Litewskiego. Po rozbiorach potomkowie briańskiego bojara mieszkali także w Prusach i oczywiście w Rosji.
Majątek w Johaniszkielach, liczący blisko 30 tysięcy hektarów, a wraz z przyległymi majątkami prawie 70 tysięcy hektarów, z pokaźnym dworem wraz z trzydziestoma budynkami, robiącym wrażenie parkiem i wielką biblioteką bywał we władaniu różnych gałęzi Karpiów. Pierwsza gałąź władająca Johaniszkielami wymarła jeszcze na początku XIX wieku. Ostatnim jej przedstawicielem był Ignacy Karp.
Zanim zmarł w 1809 roku, zdążył jeszcze w testamencie zapisać wolność swym włościanom. Darował im wszelkie długi. O tym jego pięknym geście czytać powinno – przynajmniej teoretycznie – każde dziecko w szkole, bo uwiecznił go Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu , i to w najsłynniejszej, XII księdze. Zaraz przed koncertem Jankiela Gerwazy przekonywał Zosię do idei wyzwolenia chłopstwa, wspominając, że „pan Karp nieboszczyk włościan wyswobodził” 4 .
Niestety, krótko potem powstałą w ten sposób klasę ludzi wolnych – już nie poddanych, ale też nie szlachtę – władze carskie obłożyły morderczymi podatkami.
Kronikarz Litwy z przełomu XIX i XX wieku, ksiądz Walerian Meysztowicz, którego ojciec Aleksander badał dzieje rodu
Karpiów, opierając się na ich archiwum w Johaniszkielach, pisał: „[…] ród był znaczny – chyba nielitewskiego pochodzenia –bo skąd wyraźnie niehorodelski herb? Dobra karpiowskie –
Rekijów, Nowemiasto, Johaniszkiele, nie mówiąc o mniejszych, za moich jeszcze czasów miały razem więcej niż 60 tysięcy hektarów, tj. coś około 600 km2 , a przecie Birże, ongiś radziwiłłowskie, ze 20 tysięcy hektarów, również należące do dziedzictwa Karpiów, wyszły od nich niedawno jako posag pani
Tyszkiewiczowej” 5 .
Niemniej, mimo sporego majątku, Karpiowie, którzy „nieraz siedzieli w Senacie, łączyli się z senatorskimi rodami, choć stale związani z ziemiami żmudzką i trocką, nie zabłyśli tą świetnością, co rody podstołecznych okolic Krakowa, Wilna lub Warszawy. Ostatnim ich blaskiem był poseł na Sejm Czteroletni” 6 .
Nie była to do końca prawda, bo i w XIX wieku Karpiowie sprawowali liczne i ważne godności, a przede wszystkim dysponowali potężnym majątkiem. I choć nie należeli do arystokracji, to tytułowano ich zwyczajowo hrabiami, a także magnatami. Urodzony w 1857 roku Benedykt Karp zdołał w swych rękach skupić zarówno dobra rykijowskie, jak i Johaniszkiele, a także pomniejsze majątki, wyrastając tym samym na poziom magnaterii. Był gruntownie wykształcony, znał języki obce – miał także różne intelektualne pasje, jak choćby archeologia, i z tego powodu bardzo dużo podróżował.
Udzielał się społecznie i charytatywnie, fundując różne inicjatywy oświatowe czy prozdrowotne. Jednym z rządców jego majątku w Johniszkielach był Gabrielius Landsbergis-Żemkalnis, dziadek Vytautasa Landsbergisa, przywódcy niepodległej Litwy na początku lat 90. XX wieku. Jak czytamy w biografii Gabrieliusa Landsbergisa-Żemkalnisa, pióra Vytautasa Maknickasa, wydanej jeszcze w latach 30. XX wieku, obaj panowie dobrze ze sobą współpracowali.
Gdy Karpia nie było na Litwie, wszystkim zarządzał Landsbergis. W przypadku licznych wówczas sporów o ziemię z chłopami bywał dla nich nad wyraz wyrozumiały, co nie spotykało się z protestami demokratycznie usposobionego Benedykta Karpia. Z tej przyczyny o „jakiejś wielkiej przyjaźni z okoliczną szlachtą – właścicielami dworów – nie mogło być mowy” 7 .
Benedykt Karp z powodzeniem hodował, co warto zapamiętać, holenderskie krowy. Zgromadził stado liczące dwieście pięćdziesiąt sztuk. Jako „krajowiec” Benedykt poparł niepodległe państwo litewskie, które winno mieć stolicę w Wilnie, co nie podobało się środowiskom opowiadającym się za przynależnością tego miasta do Polski. Ostatecznie właśnie rząd litewski wywłaszczył Karpiów ze znacznej części majątku.
Pracowity, sumienny i głodny wiedzy Benedykt Karp nie miał potomków – pozostała po nim jednak wizja wielkości rodu i angażowania się w sprawy społeczne przy jednocześnie sprawnym zarządzaniu własnym majątkiem. Podchwyci to już w zupełnie innej epoce jego daleki krewny – Marek Karp.
Jak to bywa w bardzo rozgałęzionych rodach – wśród Karpiów byli bogacze, ale też ludzie z kłopotami finansowymi. Byli wrogowie caratu i konspiratorzy, ale także przeciwnicy powstańczego zrywu. Zdarzały się również naprawdę rogate
dusze i prawdziwe hulaki. Józef Karp, brat wspomnianego Benedykta, choć miał smykałkę do handlu końmi, wyżej cenił rozrywkę i wesołe towarzystwo. Jego wyczyny były szeroko znane w okolicy i potwierdzały wszelkie stereotypy o hulaszczym życiu ziemian.
Podczas jednej „suto zakrapianej uczty w gospodzie potrafił szukać zgubionej w kącie srebrnej jednorublówki, przyświecając sobie zapalonym banknotem sturublowym!” 8. W sierpniu 1897 roku po uczcie wydanej dla generała-gubernatora wileńskiego Józef Karp wraz z równie imprezowymi towarzyszami przywiązał dorożkarza do konia i jeździł tak po mieście w towarzystwie orkiestry, której kazano grać marsz żałobny. Słabość do alkoholu i podobnych wyskoków doprowadziła go do bankructwa i licytacji majątku. Anegdotek z bogatej historii rodziny Karpiów jest oczywiście wiele – Marek Karp lubił opowiadać, jak inny krewny, Felicjan Karp, na początku XX wieku wygrał… żonę w karty. Coś mogło być na rzeczy, bo rzeczona niewiasta rozstała się ze swym mężem, zadłużonym u Felicjana Karpia, by zaraz potem wyjść właśnie za niego za mąż. Wydaje się jednak, że w grę wchodziło przede wszystkim prawdziwe uczucie, a karciane długi tylko dodały tej historii pieprzu.
W rodzie nie brakowało oczywiście także dziwaków i odludków. Jeden z nich, Maurycy, brat wspomnianego już rozrabiaki Józefa, miast mieszkać w johaniszkielskim pałacu, wolał skromną Jasnogórkę, gdzie leżał na piecu w kożuchu i ćmił fajkę. Nosił się z chłopska, sam jeździł chłopską furmanką, choć kazał za nią ciągnąć karetę „dla oszołomienia Moskaluszków” 9, z którymi rozmawiał jedynie albo po francusku, albo po białorusku – czyli wówczas po chłopsku – byle tylko nie skalać się wysokim rosyjskim, jakim rozmawiano w Petersburgu. Przy czym miał do siebie zdrowy dystans,
mawiał bowiem: „Jestem oryginał – ale gdybym był biedny, to bym był wariat” 10. Obnażał tym samym hipokryzję otoczenia, dla którego to, czy ktoś był ekscentrykiem czy kimś zasługującym na pogardę, zależało jedynie od zasobności jego portfela.
Niestety, został on zamordowany przez rabusiów. Zbrodnia ta zszokowała ówczesną społeczność ziemiańską i odbiła się szerokim echem na Litwie. Michał Kryspin Pawlikowski, pisząc po latach, już na emigracji, autobiograficzną powieść, wspominał „los nieszczęśliwego Karpa” 11 przy okazji wzmianki o bójce jednego z bohaterów z rozwydrzonymi chłopami. Jak widać, Karpiowie byli ludźmi solidnymi, spokojnymi i pracowitymi, ale tkwiło w nich także pewne ziarenko dziwactwa i awanturnictwa, które pchało ich do poszukiwania przygód. W XIX wieku jedna z licznych gałęzi Karpiów opuściła Żmudź i znalazła się daleko na południu: w powiecie sokalskim oraz na sąsiedniej Zamojszczyźnie. Ostatnim majątkiem tej linii Karpiów na Żmudzi były Korfiszki w powiecie szawelskim. Należały one do bogatszych krewnych władającymi Rykijowem, drugim obok Johaniszkieli źródłem potęgi Karpiów, zarządzanym przez Józefa Karpia, piszącego się często Karpp. Jego własne folwarki w Burniach, Borejkianach i Drukteniszkach, na których pracowało niespełna dwudziestu poddanych, nie wystarczały, dlatego skorzystał z oferty krewniaka, wspomnianego już Maurycego Franciszka Karpia, posła na Sejm Czteroletni, i przyjął od niego jako zarządca rykijowski owe Korfiszki.
Maurycy Franciszek, u którego pracował praprapradziadek Marka Karpia, Józef, jawi się w całej historii rodu jako postać