Nadzieja

Page 1


Nadzieja i inne opowiadania Coetzee J.M.

Przekład Aga Zano

Wydawnictwo Znak Kraków 2025

Tytuł oryginału

Hope and Other Moral Tales

‘Dog’ © J.M. Coetzee 2017

‘Story’ © J.M. Coetzee 2014

‘Vanity’ © J.M. Coetzee 2016

‘As a Woman Grows Older’© J.M. Coetzee 2003, 2017

‘The Old Woman and the Cats’ © J.M. Coetzee 2008, 2013

‘Lies’ © J.M. Coetzee 2011

‘The Glass Abattoir’ © J.M. Coetzee 2016, 2017

‘Moral Tales’ © J.M. Coetzee 2017

‘Hope’ © J.M. Coetzee 2019, 2023

All rights reserved

By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc.

350 Fifth Avenue, Suite 5300

New York, NY 10118 USA.

Projekt okładki

Jasiek Krzysztofiak

Zdjęcie na okładce

© Sandra Cunningham / Arcangel

Redaktorka nabywająca

Dorota Gruszka

Redaktorka prowadząca

Justyna Skalska

Opieka redakcyjna i adiustacja

Katarzyna Mach

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Marta Tyczyńska-Lewicka

Łamanie

Piotr Poniedziałek

Copyright © for the translation by Aga Zano

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-187-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2025. Printed in EU

PIES

Ostrzeżenie na płocie głosi: Chien méchant, i rzeczywiście, pies jest bardzo méchant. Na jej widok zawsze rzuca się na furtkę i aż wyje, jakby chciał rozszarpać ją na strzępy. Wielkie zwierzę, konkretnej postury, jakiś owczarek niemiecki albo rottweiler (średnio rozróżnia rasy psów). Z żółtych ślepi bije ku niej najczystsza możliwa nienawiść.

Później, kiedy podwórko chien méchant zostaje w tyle, ona rozmyśla nad tą nienawiścią. Wie, że to nic osobistego; każdy, kto zbliża się do furtki, kto przechodzi albo przejeżdża obok na rowerze, pada jej ofiarą dokładnie tak samo. Ale jak głęboko pies przeżywa to

uczucie? Czy przypomina ono prąd, włączany na widok obiektu i wyłączany, gdy obiekt znika za rogiem? Czy spazmy nienawiści nadal wstrząsają zwierzęciem, kiedy zostaje samo, a może furia nagle odpływa i psa na powrót ogarnia spokój?

Jest zmuszona przejeżdżać koło tego domu dwa razy w każdy dzień roboczy, najpierw w drodze do szpitala, gdzie pracuje, a później po zakończonej zmianie. Ponieważ zjawia się tak regularnie, pies wie, kiedy jej oczekiwać: stoi przy furtce i dyszy z niecierpliwości, jeszcze zanim ją zobaczy. Dom znajduje się na wzniesieniu, więc poranna jazda pod górę trwa długo; wieczorami na szczęście można się już rozpędzić.

Niewiele jej wiadomo o rasach psów, ale satysfakcję, jaką pies czerpie z tych spotkań, rozpoznaje bez trudu. Jest zadowolony, że ją zdominował, że wzbudził w niej strach.

Pies jest rodzaju męskiego; na ile udało jej się zaobserwować, niewykastrowany. Czy zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z samicą, czy w jego oczach człowiek musi należeć do jednej z dwóch płci, odpowiadających jednej z dwóch

płci u psów, i czy to z tej przyczyny odczuwa dwa rodzaje satysfakcji zarazem – zwierzęcia dominującego inne zwierzę oraz samca dominującego samicę – tego nie da się odgadnąć.

Skąd pies wie, że pod jej maską obojętności

czai się lęk? Odpowiedź: bo lęk śmierdzi, a ona odór lęku wydziela i nie ma jak tego ukryć. Za każdym razem kiedy pies rzuca się ku niej, po plecach przebiega jej dreszcz, a z ciała bucha zapach, który zwierzę natychmiast podchwytuje.

Wystarcza najlżejsza smużka, płynąca od istoty po drugiej stronie furtki, by wpadło w ekstatyczną furię.

Ona się go boi, a on dobrze o tym wie. Pies może wyczekiwać tej chwili dwa razy dziennie: przejazdu stworzenia, które czuje lęk, nie potrafi tego lęku zamaskować i roztacza wokół

siebie zapach strachu, jak suka zapach seksu.

Czytała świętego Augustyna. Augustyn twierdzi, że najoczywistszym potwierdzeniem naszego statusu istot upadłych jest fakt, że nie potrafimy kontrolować odruchów własnego ciała. A konkretnie – to mężczyzna nie jest w stanie kontrolować ruchów jurnego członka.

Członek ten zachowuje się, jakby miał własną wolę; a może nawet jakby opętała go wola zupełnie obca.

Dojeżdżając do stóp wzgórza, na którym stoi dom, ten z psem, rozmyśla o Augustynie. Czy tym razem zdoła się opanować, czy będzie miała dość samokontroli, by uratować się przed wydzielaniem upokarzającego zapachu przerażenia? Za każdym razem kiedy słyszy wzbierający głęboko w psim gardle warkot, mogący równie dobrze świadczyć o wściekłości jak o pożądaniu, za każdym razem kiedy czuje łomot czworonożnego ciała, walącego o furtkę, dostaje odpowiedź: nie dziś.

Chien méchant przebywa w ogrodzie porośniętym jedynie chwastami. Któregoś dnia ona schodzi z roweru, opiera go o ścianę domu, puka do drzwi i czeka, czeka, a pies, kilka metrów od niej, cofa się i rzuca na ogrodzenie. Jest ósma rano, o takiej godzinie ludzie raczej nikogo się nie spodziewają. Mimo to drzwi wreszcie odrobinę się otwierają. W słabym świetle widać twarz, twarz starej kobiety o surowych rysach i oklapłych siwych włosach.

– Dzień dobry – zagaja do staruszki w miarę poprawną francuszczyzną. – Czy ma pani chwilę na rozmowę?

Drzwi otwierają się szerzej. Wchodzi do środka, do skromnie umeblowanego pomieszczenia. Przy stole siedzi mężczyzna, też niemłody, w czerwonym swetrze na guziki, ma przed sobą miskę. Ona wita się z nim; ten kiwa jej głową, lecz nie wstaje.

– Przepraszam, że zawracam państwu głowę o takiej godzinie – zaczyna. – Dwa razy dziennie przejeżdżam obok państwa domu na rowerze i za każdym razem, na pewno to państwo słyszą, państwa pies na mnie czeka.

Cisza.

– To trwa już od dłuższego czasu, od miesięcy. Zastanawiałam się, czy nie warto już czegoś z tym zrobić. Może zechcieliby państwo go ze mną zapoznać, żeby się trochę oswoił i zrozumiał, że nie mam złych zamiarów, że nie jestem jego wrogiem?

Para zerka po sobie. Powietrze w pomieszczeniu ani drgnie, jakby nikt od lat nie otwierał tu okna.

– To dobry pies – oznajmia wreszcie kobieta. Un chien de garde. Pies obronny.

To jej uświadamia, że żadnych zapoznań nie będzie, żadnego oswajania z chien de garde; że kobiecie odpowiada traktowanie jej jak wroga, i właśnie dlatego dalej nim będzie.

– Zawsze, kiedy przejeżdżam obok państwa domu, pies wpada w furię – próbuje tłumaczyć. – Nie wątpię, że uważa to za swój obowiązek, żeby mnie tak nienawidzić, ale ja jestem jego nienawiścią wstrząśnięta i przerażona. Każdy przejazd tą drogą to dla mnie upokorzenie. Bo to upokarzające, żeby odczuwać taki strach. Nie móc się temu oprzeć. Nie móc tego lęku powstrzymać.

Staruszkowie przyglądają się jej niewzruszenie.

– To droga publiczna – ciągnie. – Mam prawo, na drodze publicznej, mam prawo nie czuć przerażenia, nie być upokarzana. A państwo mają możliwość to naprawić.

– To nasza droga – mówi kobieta. – Nikt pani tędy nie każe jeździć. Może pani zmienić trasę.

Po raz pierwszy odzywa się staruszek.

– A kim pani jest? Jakim prawem pani tu sobie przychodzi i rozstawia nas po kątach?

Już ma coś odpowiedzieć, ale on nie jest zainteresowany.

– Idzie pani stąd. Już, już, już!

Wełniany sweter ma nadpruty mankiet; kiedy starszy pan macha ręką, by zakończyć nieproszoną wizytę, rozsupłany koniuszek włóczki wpada mu do kawy. Ona w pierwszej chwili ma ochotę zwrócić gospodarzowi uwagę, lecz ostatecznie tego nie robi. Wycofuje się bez słowa; słyszy, jak zamykają się za nią drzwi.

Pies rzuca się na siatkę. Pewnego dnia, przekazuje jej, ogrodzenie tego nie wytrzyma. Pewnego dnia, mówi pies, rozszarpię cię na strzępy.

Najspokojniej jak potrafi – choć cała się trzęsie, choć czuje fale strachu, bijące od jej ciała w przestrzeń – staje twarzą do psa, mówi ludzkimi słowami:

– Niechże cię piekło pochłonie!

I wsiada na rower, by znów ruszyć pod górę. 2017

HISTORIA

Nie ma wyrzutów sumienia. To ją zaskakuje. Żadnych, choćby najmniejszych.

Raz w tygodniu, czasami dwa, odwiedza mężczyznę w jego mieszkaniu w centrum, rozbiera się, kocha z nim, wychodzi, jedzie do szkoły odebrać córkę i jej koleżankę z sąsiedztwa. W drodze powrotnej słucha ich opowieści ze szkoły. Później, kiedy dziewczynki zajadają ciastka przed telewizorem, bierze prysznic, myje włosy, staje się znów świeża, nowa. Bez winy. Nuci sobie pod nosem.

Co ze mnie za kobieta? Pyta w duchu, nadstawiając twarz ku strumieniom ciepłej wody, kropelki łagodnie biją o powieki, o wargi. Co

ze mnie za kobieta, skoro tak łatwo mi przychodzi taka niewierność, taka zdrada?

Niewierna: tym słowem się określiła w momencie, kiedy mężczyzna wsunął się w nią po raz pierwszy. Ze wszystkiego, co wcześniej, dałoby się jeszcze wymówić, wykręcić: z pocałunków, rozbierania, pieszczot, intymnego dotyku. Tym mogłaby nadać inne imię, na przykład zabawy, zabawy na granicy niewierności, a nawet zabawy z ideą niewierności. To jakby wziąć łyk, lecz nie przełknąć. Jeszcze nic rzeczywistego. Ale kiedy on się w nią wślizgnął, co wydarzyło się łatwo i wdzięcznie, rzecz nabrała nieodwracalności, skrystalizowała się w coś prawdziwego. To się działo; to się stało.

Teraz przełyka za każdym razem. Nie może się doczekać chwili, kiedy znów połknie go jej ciało. Co ze mnie za kobieta? – myśli. Odpowiedź brzmi najwyraźniej: jesteś kobietą prostolinijną. Wiesz (nareszcie!), czego chcesz. Bierzesz to, co chcesz, i jesteś zadowolona. Chcesz tego, chcesz, ale kiedy to dostajesz, odczuwasz satysfakcję. Nie jesteś zatem nienasycona, nie jesteś kobietą nienasyconą.

Lustereczko, powiedz przecie! On nie jest typem gospodarza, ale zawsze przed jej wizytami kupuje sushi; kiedy jest już po wszystkim, siadają na balkonie, jeśli mają na to czas, i jedzą, obserwując przy tym samochody.

Czasami zamiast sushi podaje baklawę. Dni sushi i dni baklawy nie następują po sobie w żadnym wyraźnym porządku. Za to wszystkie dni i wizyty są równie proste, równie satysfakcjonujące.

Mąż od czasu do czasu wyjeżdża w podróże służbowe z noclegiem. Ona nie korzysta z tej wolności, by spędzać noc z mężczyzną. Dobrze rozumie granice tego, co istnieje między nimi, i gdzie sama chce te granice wyznaczać.

A konkretniej: nie zamierza pozwolić, by wdarło się jej do domu – czyli również do jej małżeństwa.

To, co istnieje między nimi, nie ma jeszcze nazwy. Dostanie ją, gdy się skończy: romans. Dawno temu miałam romans z obcym facetem, wyzna przyjaciółce nad filiżanką kawy. Nikomu się z tego nie zwierzałam, jesteś pierwszą

osobą, której mówię, daj słowo, że nikomu się nie wygadasz. Miałam romans przez trzy miesiące albo przez sześć, albo przez trzy lata. Miałam romans i był on zaskakująco prosty, zaskakująco miły i przyjemny, tak przyjemny, że nigdy nie próbowałam tego powtórzyć. Dlatego mogę ci o tym opowiedzieć: bo to część mojej przeszłości – dawnego ja, z którego wyrosłam ja obecna – lecz nie część mnie samej. Dawniej byłam niewierna, ale już z tym skończyłam. Teraz znów jestem wierna. Teraz jestem kompletna.

Mąż wyjeżdża w interesach, a ona dzwoni do niego o północy.

– Gdzie jesteś? – pyta.

On mówi, że w pokoju hotelowym.

– Jesteś sam?

Oczywiście, że sam, zapewnia.

– Udowodnij. Powiedz, że mnie kochasz.

On na to, że kocha.

– Głośniej. Powiedz to tak, żeby wszyscy słyszeli.

Mąż wtedy, że ją kocha, wielbi, że jest jedyną kobietą w jego życiu. Po raz drugi powtarza,

że w pokoju nie ma nikogo poza nim. Chce wiedzieć, czy jest o niego zazdrosna.

– No pewnie, że jestem. Co innego nie dawałoby mi spać, kazało rozmyślać, co robisz w hotelu z jakąś kobietą? Po co miałabym do ciebie dzwonić?

To wszystko kłamstwa. Nie czuje zazdrości. No bo jak? Jest zaspokojona, a kobieta zaspokojona nie może czuć zazdrości. To najwidoczniej prawo natury.

Dzwoni o północy do męża, przebywającego w hotelu w innym mieście, aby dać mu do zrozumienia, że to ona w tej chwili nie przyjmuje obcego mężczyzny w domu, w ich wspólnym łóżku. Mąż nie ma wobec niej żadnych podejrzeń; z natury nie jest podejrzliwy, a mimo to ona telefonuje do niego i udaje zazdrość. To bardzo przebiegłe, wręcz nieprzyzwoite.

Mężczyzna, z którym się spotyka, ten przyjmujący ją w swoim własnym mieszkaniu, w swoim łóżku, ma imię. Kiedy się widzą, ona zwraca się do niego po imieniu, które brzmi Robert; gdy jednak zostaje sama, nazywa go X.

Nie dlatego, że kochanek jest dla niej enigmą czy jakąś niewiadomą – X to po prostu symbol, którym wymazuje się imię, Roberta czy Richarda. Wystarczy wstawić w to miejsce X, i już, po kłopocie.

Nie czuje do X nienawiści ani go nie kocha – za to kocha, jak on na nią patrzy i co to spojrzenie z nią w konsekwencji robi. Leży naga w jego łóżku, w mieszkaniu, które jest jego domem, a on spogląda na nią z taką radością w oczach, z taką przyjemnością i pożądaniem, że…

Gdyby X był malarzem, namówiłaby go, by ją sportretował nagą w jego pościeli. Włożyłaby na tę okoliczność maskę wenecką. Akt w masce, tak nazywałby się obraz. Kazałaby mu go wywiesić w galerii, żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak wygląda ciało kobiety pożądanej.

Gdyby X był prawdziwym malarzem, znalazłby sposób, by poprzez obraz powiedzieć: spójrzcie na to ciało, tak pożądane; a gdybym zechciał zdjąć jej maskę, to i na tak pożądaną kobietę.

Tak: co to znaczy „tak”?

Spis treści

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.