Józef Czapski — Czytając
Wybrał, opracował i wstępem poprzedził Jan Zieliński
Wydawnictwo Znak Kraków 2015
Kolejność ważności
Właściwie należałoby zacząć od przytoczenia w oryginale wiersza Hofmannsthala, zaczynającego się od słów Manche freilich... I potem dopiero dać parafrazę Czapskiego. Ale kto bardzo będzie chciał, do oryginału i tak dotrze. A wiersz ten, którego Czapski, jak powiada, nie miał odwagi przełożyć, znalazł przynajmniej dwóch polskich tłumaczy: w swoim czasie Miriama, później Lewina. Dlatego zrobimy to inaczej. Oto początek eseju Józefa Czapskiego o Stempowskim, w którym pozwoliłem sobie dokonać jednego zabiegu: dwie strofy, przytoczone w oryginale, zastąpiłem ich odpowiednikami z przekładów, pierwszą Lewina, następną Miriama: Niektórzy leżą z ciężkimi członkami Blisko korzeni zawiłego życia, Tymczasem krzesła innych stoją Obok Sybilli i królowych – Tej strofy nie próbuję przetłumaczyć. Cóż by zostało z jej magii? – nic. Spróbuję tylko opowiedzieć treść wiersza Hofmannsthala, z którego strofę tę wziąłem, bo zdaje mi się jakby napisana dla Hostowca i o nim. Jedni umierają, pisze poeta, tam gdzie się poruszają ciężkie wiosła statków, inni mieszkają przy sterze, znają lot ptaków i krainy gwiazd. Jedni tkwią u korzeni zawiłego, pełnego zamętu życia, inni mają swe przybytki przy Sybillach-królowych. Ale na tych szczęśliwców lekkich pada cień, cień 5
Jan Zieliński
od tamtych, dławionych w zamęcie życia, i związani są oni z sobą, ci lekcy i ci ciężcy, jak powietrze z ziemią. Poeta z Sybillami żyjący mówi dalej: Prazapomnianych ludów omdlałości Otrząść nie mogę z mych ciężkich powiek, Ani stłumić w przerażonej duszy Głuchych waleń się gwiazd oddalonych Zmęczenia zapomnianych ludów nie może on sprzed powiek swych usunąć ani nie potrafi jego przerażona dusza z pamięci swej zetrzeć niemego zapadania się dalekich gwiazd. I losy wszystkich w jego los wrośnięte, to więcej niż smukły płomień jego życia i jego wąska lira.
Powie ktoś, że Czapski, „opowiadając” wiersz, miał zadanie łatwiejsze niż jego tłumacze. Mógł to i owo opuścić, nie musiał pamiętać o ilości sylab. To prawda, a przecież z tych trzech polskich wersji Czapski najlepiej oddaje sens wiersza Hofmannsthala, najbardziej zbliżył się do jego piękna. A może jest tak, że przy wielkiej poezji najlepsze wyjście polega na porządnym, głębokim zrozumieniu, a następnie opowiedzeniu wiersza? Chcemy mieć polskie Kwiaty zła, polskiego Rilkego, polskiego Ashbery’ego – wystarczy „zgłębić” i powiedzieć po polsku. Program może i nihilistyczny wobec tradycji przekładu poetyckiego, ale nie trzeba traktować go jako panaceum na bolączki tej profesji. Raczej jako alternatywę, dopełnienie. Tu jest właśnie miejsce dla pisarzy pokroju Czapskiego – eseistów, którzy obcują z obcą poezją dla przyjemności, z wewnętrznej potrzeby i którzy umieją w stosownym momencie z innymi się owocem tego obcowania podzielić. Szukając esejów literackich do niniejszego tomu, sięgnąłem przede wszystkim po tom Tumult i widma (Paryż 1981). Kiedy doszedłem do eseju O Pawle Hostowcu (czytanego uprzednio w czasopiśmiennym pierwodruku, gdzie opatrzony tytułem Przy Sybillach Królowych olśnił mnie tym od niechcenia „opowiedzianym” przekładem), postanowiłem zacząć swój esej o esejach Czapskiego jakąś stosowną cytatą 6
Kolejność ważności
z Hofmannsthala. Mając już wykrystalizowany obraz wrażliwości estetyczno-moralnej Czapskiego (o tym za chwilę), wahałem się pomiędzy trzema fragmentami. Albo ustęp z Der Tod des Tizian, zawierający przeciwstawienie willi Tycjana – symbolu piękna, bogactwa, wytworności – widocznemu w dole miastu, gdzie wegetuje pospólstwo i szpetota (widok ten od strony willi namalował bodajże Łukasz Korolkiewicz; Czapski od zawsze malował zaułki tego miasta, ludzi, co „śpią jak ostrygi w letargu”), ustęp, który mówi o złudnej wspólnocie języka, gdy te same słowa w różnych światach co innego znaczą. Albo opis wioski z Powieści o jeźdźcu: We wsi panowała martwa cisza; nie ozwało się dziecko, nie przeleciał ptak, nie ruszył się powiew. Z prawej i z lewej strony stały brudne dom ki, z których ścian obleciał tynk; na nagiej cegle namazano węglem tu i ówdzie jakowąś obrzydliwość; zajrzawszy gdzieniegdzie między puste odrzwia do wnętrza, widział wachmistrz gnuśną półnagą postać, wylegującą się na tapczanie albo wlokącą się po pokoju tak, jakby miała wywichnięte biodra1.
Oto ten sam świat kaleki, plugawy, zdegradowany, a przecież domagający się naszej uwagi. Albo wreszcie pewien fragment słynnego Listu (Lorda Chandosa), tego manifestu komunikacji pozazmysłowej: Polewaczka, brona porzucona na polu, pies wylegujący się na słońcu, ubożuchny cmentarz, kaleka, chatka wieśniacza – wszystko może być naczyniem mojego objawienia2.
Wyboru dokonał sam zainteresowany. W przedostatnim eseju Tumultu i widm, zafascynowany lekturą Branimira Szczepanowicza, 1 2
Przekład Idy Wieniewskiej. Przekład Idy Wieniewskiej. 7
Jan Zieliński
Czapski przywołuje „najpiękniejsze teksty, które znam”. Dwa tylko. Pierwszy to Bransoletka Norwida, „tekst magiczny”. A drugi to właśnie zielona konewka u Hofmannsthala (por. s. 395). Bywają książki dające odpowiedź nie tylko na te pytania, które same stawiają, ale i na te, które w trakcie lektury postawić może najbardziej do dygresji skłonny czytelnik. Dlaczego te właśnie, a nie inne fragmenty z Hofmannsthala kojarzyły mi się z Czapskim? Odpowiedź na to pytanie z pozoru dotyczyć będzie kwestii malarskich, ale tylko z pozoru bądź tylko po części; naprawdę chodzi o sprawy wyborów etycznych czy może – w nieredukowalnym stopie – etyczno-estetycznych. Ustęp ze Śmierci Tycjana... Trzynastego maja 1955 roku Czapski, płynąc statkiem do Ameryki Południowej, znalazł się w Dakarze. Opis tej krótkiej wizyty jest, podobnie jak w dramatycznym fragmencie Hofmannsthala, ciągłym zderzaniem się dwóch światów. Czapski stara się dotrzeć do Mediny (a raczej do medyny, chodzi bowiem o dzielnicę muzułmańską, a nie o miasto o tej nazwie w górnym biegu rzeki Senegal, wsławionego w roku 1857 długim, acz bezskutecznym oblężeniem francuskiego garnizonu przez wojska proroka muzułmańskiego El Hadż Omara). Murzynów Czapski kilkakrotnie, choć bez ostentacji, przyrównuje do dzieci. Kiedy wreszcie dotarł do medyny, jest zafascynowany innością tego świata, oczarowany (por. s. 196). Tropy są wyraźne, choć może i bezwiedne. Czapski: „Piękność tego życia jest zupełnie nieświadoma”, Hofmannsthal: „Wesen, die Schönheit nicht erkennen”. Motyw niewspółmierności słów: „Próbuję rysować kobietę przy ladzie w niebieskim turbanie i białej sukni. [...] Mówię mężowi, który stoi obok, że ma piękną żonę. Wybucha wesołym śmiechem, jakbym powiedział lepszy dowcip”. (Hofmannsthal: „Denn unsre Wonne oder unsre Pein / Hat mit der nur das Wort gemein...”). Pojawiają się nawet hofmannsthalowskie ostrygi – tylko po drugiej stronie, tej arystokratycznej. Czapski poznaje w Dakarze Rosjankę, żonę starszego lekarza, pułkownika z armii Wrangla, która wspomina, „jak to o dwunastej w nocy piło się zawsze szampana i jadło ostrygi”. A więc 8
Kolejność ważności
odwrócenie: ta dystyngowana starsza pani, która na pytanie zadane po rosyjsku odpowiada uparcie po francusku, nie chce wiedzieć; ona wybrała swój ostrygowy letarg. Ale Czapskiemu to nie wystarcza. Banalną relację starszej pani kontrastuje wspomnieniem własnej wizyty, przed trzydziestu laty, w obozie niedobitków z armii Wrangla (por. s. 195). Czyż nie jest to jeszcze jedna, kunsztownie böcklinowskim akcentem zamknięta, repryza Śmierci Tycjana? Ustęp z Powieści o jeźdźcu... Ten wiąże mi się z przeżywaniem przez Czapskiego pejzażu Riwiery (por. s. 183). Pokrewna wrażliwość na brzydotę i brud, na krajobraz zdegenerowany (rodzaj reakcji obronnej) stanie się w pełni widoczna, jeśli przypomnimy, że wioska z opowiadania Hofmannsthala mieści się w dolinie Addy, w jednym z „piękniejszych” krajobrazów Włoch. Ustęp z Listu... Tu nasuwają się dwa paralelne miejsca z esejów Czapskiego. Pierwsze z Amerykańskich ścieżek, gdzie Czapski wymienia „swoje” tematy: niewidomą w Marsylii, brudne schody paryskiego dworca, stację kolejki w Otwocku. To kilka najmizerniejszych „naczyń objawienia”, z których Czapski czerpie bezpośrednio. Drugie miejsce pochodzi z eseju It is our custom i dotyczy monochromatycznego obrazu Corota. Tutaj objawienie zostało zapośredniczone. Ale nie umniejsza to w niczym jego autentyczności. Przeciwnie, pokorne przyznanie się do otrzymanej lekcji współbrzmi z przesłaniem Corota, że harmonia tkwi w zgraniu odcieni szarości. Etyczno-estetycznego systemu, któremu podporządkowane jest malarstwo i pisarstwo Józefa Czapskiego, nie da się opisać przez same tylko paralele z Hofmannsthalem. Jesteśmy wszakże w tej szczęśliwej sytuacji, że bezpośrednio w tekstach wyłożone zostały podstawowe opcje. Nieliczne negatywne, liczne znakiem dodatnim opatrzone. Wystarczy je zebrać, wyłuskać z kontekstu i z grubsza uporządkować, aby spod żywej tkanki prozy eseistycznej Czapskiego, często obolałej i stroskanej, równie może często rozprężonej, uśmiechniętej – wydobyć jej kościec, jej moralny kręgosłup. Zacznijmy od negatywów, od nienawiści. Esej napisany na marginesie lektury wspomnień Kajetana Morawskiego zawiera mocno 9
Jan Zieliński
krytyczny rozdziałek o skamandrytach, a w nim kilka zdań o Iwaszkiewiczu (por. s. 311). Te zdania są tak napisane, żeby nikogo nie skrzywdzić swą niechęcią, przyjąć ewentualną winę na siebie, nawet w wymykającym się okrzyku: „nienawistny mi estetyzm” jest słówko „mi”, osłabiające uniwersalny charakter tej nienawiści. Ale sygnał został nadany. Nienawistny estetyzm, sztuka dla sztuki. W jednym zdaniu, rzuconym w marginalnej uwadze na marginesie pewnej cudzej książki – cały program sztuki. Wyrażony negatywnie, niczym w teologii apofatycznej. Dobitny manifest niechęci do szczęśliwych pejzaży (Riwiera) i fascynacji szarymi, zaniedbanymi zaułkami. Wybór estetyczny? Wybór moralny. Drugi, a może pierwszy przedmiot nienawiści Czapskiego to nacjonalizm. Poglądy jego na tę kwestię zostały dobitnie wyłożone w eseju Dwie prowokacje, który jest gorzkim atakiem na Miłosza za jego szkic Duże cienie, wywołany Cieniami w pieczarze Stalińskiego-Kisielewskiego. Czapski zaczyna od polemicznego streszczenia wniosków artykułu Miłosza (por. s. 378). Lęk przed nacjonalizmem, przed międleniem wędzidła na własnym podwórku, jest tu tak przemożny, że Czapski woli nie wdawać się w obszerniejsze cytowanie atakowanego artykułu. Precyzyjnie wyrąbuje najważniejsze tezy i przesłanki, po czym je paruje, po norwidowsku odrzuca w g ó r ę powszechną (katholikós), ale nie jedyną wizję absolutu. „Prowokacja” (jak ją nazywa) Miłosza nie daje jednak Czapskiemu spokoju. Przypomina więc późne, skrajnie nacjonalistyczne deklaracje Dostojewskiego i pyta, czy polskość musi się ograniczać do nacjonalizmu (por. s. 380). Ale nie koniec na tym. Pozostała ludzka krzywda. Niefortunna uwaga Miłosza o Stempowskim (którego skądinąd cenił) jako przykładzie „kosmopolity urodzonego na Ukrainie”, co rzekomo nie mieści się we wzorcu polskiego inteligenta – wywołuje dwa piękne wspomnienia Czapskiego o Stempowskim i nowe retoryczne pytania (por. s. 380–382). Oto piękna lekcja, dana nienawistnemu nacjonalizmowi na trzech poziomach – metafizycznym, ideologicznym i historycznym. A przy tym – za każdym razem inaczej – osobistym, ludzkim. Nawet pieniąc się z wściekłości, Czapski potrafi znaleźć taką płaszczyznę sporu, 10
Kolejność ważności
na której jego atak przestaje być atakiem na człowieka albo atakiem na czyjeś poglądy, a staje się atakiem na pewną propozycję intelektualną, określoną mianem prowokacji. Kryje się w tym umiejętność, dar przebaczania. Nie można, widać, mówić o rzadkich przejawach nienawiści Czapskiego, nie mówiąc równocześnie o pozytywnych cechach jego myślenia i odczuwania świata (podobnie Ola Watowa w swych wspomnieniach sporo mówi o nienawiści, ale tak naprawdę uczucie to jest jej obce). Przejdźmy zatem do opcji pozytywnych. Raz po raz dowiadujemy się, że mają one dla Czapskiego strukturę hierarchiczną. I tak, komentując zasłyszaną opowieść o stanisławowskim lekarzu, Żydzie, który wdzięcznemu za uratowanie dziecka oficerowi niemieckiemu odmówił wyjścia z szeregu skazanych na śmierć, który pozostał ze współbraćmi – Czapski pisze o hierarchii ważności (por. s. 200). (Przypomina się tu Korczak, nie tylko jego śmierć, ale i od młodości żywiona nienawiść do filantropii, Korczak, do którego Maria i Józef Czapscy pielgrzymowali tuż po pierwszej wojnie – ona w roku 1945 złożyła obszerne wspomnienie w Archiwum Korczakowskim, część drukowała w „Tygodniku Powszechnym”, potem jeszcze kilkakrotnie wracała do tego spotkania w półmroku gabinetu na Wiejskiej; on pisze w eseju Rozrachunki o prowadzonym w getcie dzienniku-pamiętniku Korczaka: „Tego dziennika nie wolno kartkować, trzeba go przeczytać i z nim żyć”). W eseju o Brzozowskim z kolei wpływ tego pisarza na młodych czytelników Czapski tłumaczy traktowaniem spraw intelektualnych tak, jakby to były sprawy życia i śmierci. „Ton” jego pism zmuszał czytelnika do ustawienia siebie inaczej wobec życia, wszystko stawało się problemem sumienia, zobowiązywało wobec konkretnej danej rzeczywistości.
A więc swoisty acte gratuit, czyn bezinteresowny – jako znak solidarności? A więc zobowiązania wobec rzeczywistości? Hierarchia wartości, a przynajmniej ich siatka, powoli zaczyna się wypełniać. 11
Jan Zieliński
Wróćmy na chwilę do obozu niedobitków armii Wrangla w Marsylii. Jest rok 1925 czy 1926. Kiedy Czapski przedstawił się jako zagraniczny dziennikarz, dowódca obozu, pułkownik piechoty, przyjął go nader uprzejmie. Gdy okazało się, że Polak, ton pułkownika nie przestał być uprzejmy, ale przybrał cień protekcjonalności. Czapski przypomina swoją ówczesną reakcję i zestawia z nią swoją reakcję A.D. 1955 (por. s. 195). Do takich rezultatów prowadzić może długoletnia praca nad własnym wnętrzem, cierpliwe ćwiczenie w tolerancji, z uwzględnieniem cudzego punktu widzenia, w szukaniu u bliźnich dobra, w dopatrywaniu się wszędzie wartości. Takich jak wierność. Czas, jaki upłynął od powtórnej reakcji Czapskiego, skłania do refleksji. W rosyjskim klasztorze prawosławnym na greckiej Górze Atos widziałem kiedyś, otoczone czcią i szacunkiem, a przede wszystkim modlitwą, portrety rodziny carskiej. Rozmawiałem ze starszymi mnichami, którzy o Romanowach wyrażali się z sentymentem i oddaniem. O współczesnej Europie nie wiedzieli – pozbawieni gazet, radia i telewizji – nic zgoła. Gdy wymieniłem cel dalszej podróży, Francję, jeden z nich stwierdził autorytatywnie: „A to tam, gdzie króluje kobieta”. (Był w tym odcień pogardy, ale nie wypominałem mu Katarzyny Wielkiej). Mógłby ktoś tych mnichów nazwać ignorantami i szaleńcami, oddającymi cześć bezpowrotnie minionym wartościom. Dla mnie ich postawa, przy wszystkich jej ograniczeniach, jest także rodzajem wierności. I sądzę, że Czapski w tym klasztorze nie studiowałby Elementarza malarskiego z Góry Atos (skądinąd książki ważnej dla Rilkego), tylko wolałby rozmawiać ze starymi mnichami, po rosyjsku, o wierności. W trakcie podróży transoceanicznej w roku 1955 Czapski prowadził był długie rozmowy z pewnym niemieckim profesorem. Opowiadał mu o różnych okropnościach wyczynianych przez hitlerowców. Tamten słuchał w milczeniu, a następnego dnia proponował swoją interpretację zdarzenia. „Ten wnikliwy człowiek – powiada Czapski – próbował nie sądzić, a zrozumieć i mnie pchnąć ku zrozumieniu i wyrozumieniu”. I oto pod wpływem tych rozmów Czapski zaczyna 12
Kolejność ważności
analizować siebie. Przypomina sobie, co widział i czy reagował na takie zjawiska przedwojennej Polski, jak torturowanie więźniów politycznych w Łucku, jak pacyfikacja ukraińska. I wyciąga wniosek o współodpowiedzialności (por. s. 204). Taka postawa wiąże się ze wstrętem do wszelkich nacjonalistów, ale ma też inne zaplecze. Nim je nazwę, jeszcze jeden przykład. Będąc w Nowym Jorku, Czapski przechodził nieraz przez niebezpieczny Central Park i stykał się jedynie z zakochanymi parami. Niemniej jednak czytał o licznych aktach przemocy i... szukał dla nich usprawiedliwienia, tłumaczył klimatem i tempem życia, próbował zrozumieć. Jak to nazwać? Postawa Czapskiego przypomina pierwszych chrześcijan, św. Hieronima, franciszkanizm... Rzecz ciekawa, wśród naszych eseistów i prozaików emigracyjnych znaleźć można bez trudu jeszcze jednego reprezentanta takiej postawy. Dwaj Józefowie – Czapski i Wittlin – z łagodnym uśmiechem i podniesionym czołem wchodzą między bestie, śmiało przemierzają nieludzką ziemię, piekło XX wieku. Chciałoby się dalej mnożyć przykłady, dokładać cegiełki do rekonstruowanego systemu wartości. Przytoczyć słowa Bernarda Singera („Ludzie, którzy by sobie ręki nie podawali, przez ciebie z sobą się stykają i z sobą mówią”). Dorzucić tamto i owo. Ale pora na konkluzję tej części rozważań. Jej zarys daje nam Czapski w pierwszych zdaniach bardzo dla zrozumienia jego twórczości i jego osoby ważnego eseju O Haupcie: Kolejność ważności. Nic bardziej pewnego, określonego, gdy chodzi o innych, którym zarzucamy tak łatwo brak konsekwencji, brak wierności, tej a nie innej „murowanej” kolejności. Ale wystarczy przerzucić takie żądanie konsekwencji na siebie i tu ileż razy konstatujemy nie tylko nasze zdrady, ale chwiejność, zmienność, względność n a s z e j kolejności rzeczy ważnych. Zmienia się ona nagle, przesuwa w miarę narastania intensywności tych czy innych warstw naszych przeżyć, naszych uczuć głębokich czy tylko zachcianek. Jak ustalić, jak osądzić, kiedy jesteśmy wierni sobie, a kiedy zdradzamy? 13
Jan Zieliński
W tych słowach, w tym wyznaniu, kryje się najistotniejsze może przesłanie moralne eseistyki Czapskiego. Nie budujmy bliźnim nie naruszalnych hierarchii wartości, twórzmy je na własny przede wszystkim użytek, w głębi sumienia, niech tam rodzą się w bólu i niepewności, elastyczne, na własną miarę skrojone. Zmienne, co nie znaczy dowolne. Prawdziwe przeżycie pisarstwa Czapskiego zmusza do takiego wysiłku wewnętrznego, przymierzenia się do pewnego wzorca. To jest bardzo zaraźliwe. I oto już słyszymy o ludziach, którzy robią coś istotnego, podejmują jakieś swoje decyzje, dokonują wyboru z książką Czapskiego w ręku. Z busolą. Właśnie. Pora powiedzieć słów parę o Józefie Czapskim jako krytyku literackim. Zgodnie z przyjętą w tym szkicu regułą gry, punktem wyjścia będą znowu autokomentarze. Tym razem wszakże nie bez wstępnych zastrzeżeń. Gdyby bowiem zawierzyć autorowi, można by dojść do konkluzji, że Czapski... w ogóle nie jest krytykiem literackim, być nim nie chce i nie może! Przywołajmy zatem wypowiedzi autotematyczne. Początek eseju Montagnes russes (s. 160). Początek eseju o wspomnieniach Kajetana Morawskiego (s. 302). Ważny esej O Haupcie zawiera zdanie: Nie tyle o Pierścieniu z papieru chciałbym pisać, nie mając ani ambicji, ani kwalifikacji na krytyka literatury, ale o b o k tej książki – z wdzięcznością – chciałbym spisać wątki myśli, wspomnień przez Haupta obudzonych.
Atak, zdawałoby się, druzgocący. A przecież już w jego jądrze kryje się odpowiedź. Można spekulować, skąd bierze się wyraźna niechęć Czapskiego do etykiety „krytyk literacki” – zapewne z tego, że autor czuje się przede wszystkim malarzem, a z malarstwem łatwiej pogodzić pisanie prozy, zwłaszcza o charakterze wspomnień czy świadectwa, niźli serio traktowaną profesję krytyka czy recenzenta. Być może jest też w tych zastrzeżeniach trochę kokieterii – skoro przeczą im świetne teksty. A odpowiedź tkwi w powodach pisania i w powodach czytania. 14
Kolejność ważności
W eseju O Haupcie znajdujemy wyznanie dotyczące niektórych lektur (taką była dla Czapskiego subtelna, pełna przemilczeń proza Haupta), lektur, co dostarczają nam z zewnątrz szoku, otwierającego w nas nowe światy, nowe odcienie wrażliwości. Jeżeli chodzi o przeżycie literackie – powiada Czapski – czy istnieje inny powód czytania, który by tu był wart wzmianki?
W eseju o Lechoniu Czapski oznajmia jakby mimochodem: [...] pisząc o nim, muszę myśli moje doprowadzić do końca, nie tylko żeby powiedzieć, co myślę, ale żeby samemu w i e d z i e ć, zdać sobie sprawę.
Ten głód nowych doznań – emocjonalnych, psychicznych, estetycznych – i ta żądza poznania – kogoś, siebie, swojego o kimś myślenia – składają się na niezwykłą temperaturę esejów literackich Czapskiego. Z żarliwością stylu idzie w parze „gorąca” forma. Czapski buduje swe eseje z segmentów, niekiedy daleko na pozór odbiegających od książki czy pisarza, który jest zasadniczym tematem. A może „zasadnicze”, fundamentalne są właśnie te dygresje, dywagacje i luźne wspomnienia? Można by snuć analogie z malarskim albo muzycznym traktowaniem tematu... Ludzie i książki. Ten tytuł najobszerniejszego działu w tomie Tumult i widma wskazuje na jedną cechę literackich esejów Czapskiego, albo szerzej – jego stosunku do literatury. Otóż Czapski zawsze stara się dotrzeć do pisarza, którego twórczość go zafascynowała. Wielu spośród tych, o których pisze, znał osobiście. Nie tylko Bobkowskiego, Stempowskiego czy Lechonia (z tym się wadził, namawiając go, żeby został polskim Céline’em!). Także cudzoziemców: Remizowa, Bernanosa, Malraux, nie wspominając o całej plejadzie wybitnych pisarzy, zwłaszcza rosyjskich, z którymi prowadzone rozmowy wyzyskuje od czasu do czasu, jakby marginalnie, przy sposobności. Nawet tam, gdzie do bezpośredniego zetknięcia się nie mogło dojść – jak w przypadku Brzozowskiego – Czapski poszukuje przyjaciół zmarłego 15
Jan Zieliński
i umie dotrzeć do informacji rewelacyjnych, z pierwszej ręki czerpanych. Mogą się na to zżymać redukcjonistyczni teoretycy literatury, ale jej miłośnicy – a i przyszli historycy – sięgać będą po rzetelne świadectwo Czapskiego o książkach i o ich ludziach. Bo Józef Czapski, krytyk wnikliwy, wie, że książki są (a przynajmniej mogą być) formą wierności; w a r t o ś c i ą. Jan Zieliński
Spis treści
Kolejność ważności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5
1. Ścieżki O Norwidzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 O Norwidzie (2). . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 * * * . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27 Krew i motyle . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33 Mosty Baileya . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41 2. Zagadnienia malarskie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 47 3. Ppor. Adolf Bocheński . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 60 4. La peste . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68 5. Groby czy skarby. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 6. Pamięci Bernanosa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 82 7. Proust w Griazowcu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 96 8. „Ja”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 140 9. Czy Maritain miał rację? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 10. Montagnes russes . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 160 11. „Piórem umaczanym w żółci”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 170 12. Amerykańskie ścieżki. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 174 13. Tumult i widma . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182 14. Słowa poranne. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 207 415
Czytając
15. Pluszowy album. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 210 16. O Wyborze pism Rozanowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 216 17. Sprzeczne widzenie: Rozanow – Mauriac. . . . . . . . . . . . . . . . . 226 18. Cedr . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 280 19. Akademia i Norwid . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 285 20. Degas, Daniel i Daniel Halévy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 295 21. Tamten brzeg i własne wspomnienia. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 302 22. Querido Bob . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 319 23. O Pawle Hostowcu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 329 24. O Haupcie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 335 25. Czesław Straszewicz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 344 26. „Kosę zapleść”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 346 27. Nad grobem poety. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 361 28. Lechoń i jego Dziennik. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 363 29. Śmierć Mauriaca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 371 30. Dwie prowokacje. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 375 31. Stanisław Vincenz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 383 32. Rozrachunki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 387 33. Tylko dla dorosłych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 396 Od wydawcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 403 Indeks nazwisk. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 405