Norman Davies
Powstanie ’44
Przekład
Elżbieta Tabakowska
Znak Horyzont Kraków 2014
waDd eg aInEiGaO PPR Zr zE De dMmOoWA OoWnYo Dw AN I Ao Pw OyLd SK
Nigdy 1nie walczyłem Zgłosiłem się do służby To w KrólewDzień sierpnia 2004w żadnej roku był wojnie. naprawdę godny zapamiętania. była nie skiej alerocznica nigdy nie zostałemPowstania powołany. Prawdę mówiąc, tylko Marynarce, sześćdziesiąta wybuchu Warszawskiego, ale nigdy także nie miałem w ręce prawdziwego karabinu i nigdy nie strzelałem nawet do dzień otwarcia Muzeum Powstania i dzień, w którym ukazało –się polskie królikówPowstania czy bażantów. Wobec tego być może nielicznym najlepiej się nadaję do wydanie ’44. Nade wszystko zaś, dzięki obchodom i uroroli historyka,właśnie który zajmuje się członkom opisywaniem czynów i towarzyszących im czystościom, tego dnia Armii Krajowej, którzy w 1944 emocji związanych z doniosłym wojskowym. Czasem się zaroku walczyli w Powstaniu, z takwydarzeniem wielkim opóźnieniem przywrócono status stanawiam, czy topowszechną właśnie nieczcią mojai szacunkiem. własna nieświetna kariera niekombaludzi otoczonych tantaPromocja skłoniła mnie do bezkrytycznego dla młodych mężczyzn i koPowstania ’44, która się podziwu odbyła tamtego popołudnia, przeszła biet z podziemnej Armii Krajowej, która stanęła przeciw siłom wszelkie oczekiwania, przerastając o wiele wszystkie inneregularnym promocje moich zbrojnym Trzeciej Rzeszy i która –czy trwając na Dzień polu walki dziesięciokrotnie książek – kiedykolwiek przedtem potem. był upalny. Przyszły tydłużej, się Ogród spodziewano – dokonała jednego z najbardziej pamiętnych sięczne niż tłumy. przy Muzeum ledwo pomieścił tych wszystkich ludzi. czynów w dziejach drugiej wojnyfarbą światowej. Świeżo wydrukowane, pachnące egzemplarze książki ułożono w wysoWiem anatomiast, że gdybym jakodzieło chłopak w odpowiednim wieku z doznakie sterty, jej rewelacyjna okładka, Witolda Siemaszkiewicza, lazł się w 1944 roku w Warszawie, to z całą pewnościącyframi byłbym„44” wstąpił do minującymi, ociekającymi krwią, jaskrawoczerwonymi wywoArmii Krajowej. Do osiemnastego rokustali życiaw byłem ływała westchnienia zachwytu. Ludzie upale, aktywnym godzinami członkiem cierpliwie skautingu się w tym religijczekając wi wychowałem kolejce, a autor, siedzącidealistycznym, w cieniu przy romantycznym, stoliku ustawionym na nym i patriotycznym duchu, który byłegzemplarze czymś powszechnym drewnianych kobyłkach, podpisywał książki wwśród tempieskautów dziesiętamtego wojny byłbymtworzył szczęśliwym działaczem otwiekonciu sztuk pokolenia. na minutę. W czasie Łańcuch pomocników pas transmisyjny: spiracji i niewiele zastanawiając, wstąpiłbym razem z moimi rówieśnikarali książki, kładli się je na stoliku gotowe do podpisu, a potem szybciutko pomi do „Baszty” czy „Parasola”. Nieprzyboczna potrafię powiedzieć, czy miałbym dość dawali nowym właścicielom. Straż złożona z krzepkich druhów siły psychicznej i fizycznej, aby przejść „próbę ogniową”. Alepróbujących przy mojej i dzielnych harcerek przywoływała do porządków cwaniaków atletycznej skłonnej do byłbym w przepodejść bezbudowie kolejki, ii naturze tak pracowaliśmy dorywalizacji zmroku. Ale mimodobry to popyt okadzieraniu sięwielki przez iruiny i polowaniu na Niemców. Jednocześnie obawiam zał się zbyt musieliśmy z żalem przyznać się do przegranej. Żeby się jednak,zaległości, że jako człowiek dośćzorganizować gwałtowny i mało praktyczny szybko bym nadrobić trzeba było jeszcze dwa spotkania. się dał I właśnie z tego powodu szczególnie mnie zwzrusza życienigdy i leW zabić. ciągu poprzednich sześćdziesięciu lat powstańcy 1944 roku genda Krzysztofa Baczyńskiego. nie doczekali się Kamila podobnych dowodów uznania; najpierw ich prześladoCzęsto się upokarzano, mawia – i niea bez racji – ożenich historycy powinni Bezpośrednio zachowywać wano, potem wreszcie zapomniano. emocjonalny wobec tego, o czym ich piszą. Ale jest też prawdą, że hipo wojnie, w dystans epoce stalinizmu, uważano za zdrajców. Idąc za pokrętną storycy, zachowują całkowity dystans i trzymają się z dala ideologiąktórzy ich komunistycznych ciemiężycieli, umieszczono ich w od tej opisysamej
II
P r z e d m o wa
d o n o w e g o w y da n i a
kategorii co nazistów, z którymi walczyli z niezrównaną odwagą, a z którymi teraz nie raz przyszło im dzielić więzienną celę. Ich dowódców piętnowano; ich wybitnych działaczy wyłapywano i stawiano w obliczu groźby więzienia, tortur, a w wielu przypadkach – śmierci; członków ich rodzin karano, stosując wobec nich wszelkiego rodzaju małostkowe szykany i dyskryminację. W rękach inspirowanych przez Sowietów stalinistów najprawdziwsi polscy patrioci stawali się pariasami. W czasach Gomułki, a także w następnych dziesięcioleciach, skończyły się najbrutalniejsze prześladowania. Ale prawdziwą historię Powstania Warszawskiego wszystkie rodzaje polskich mediów nadal systematycznie ukrywały. Kiedy w 1962 roku pierwszy raz odwiedziłem Warszawę z grupą brytyjskich studentów, nasza przewodniczka przyznała się, że ją poinstruowano, aby nam nic nie mówiła o wydarzeniach z 1944 roku. Pokazano nam pomnik bohaterów powstania w getcie i prawie wpadliśmy w pułapkę błędnego przekonania, że powstanie w getcie (1943) i Powstanie Warszawskie były jednym i tym samym. Z największym trudem przekonaliśmy naszą przewodniczkę, żeby powiedziała coś więcej niż to, co nam oświadczyła na początku: że Warszawę zniszczono „w czasie wojny”. Dopiero w bezpiecznym zaciszu parku zgodziła się wyjaśnić, że w rozkazach dla powstańców przewidywano bitwę, która nie mogłaby trwać dłużej niż tydzień, że zachodni sojusznicy zawiedli i nie dostarczyli wystarczającej ilości broni i amunicji i że Armia Czerwona Stalina wbrew oczekiwaniom nie przekroczyła Wisły, żeby udzielić Powstaniu wsparcia. Scena, którą opisała – oddziały sowieckich żołnierzy całymi tygodniami tkwiące bezczynnie na prawym brzegu Wisły – była naprawdę wstrząsająca. W roku 1970 kanclerz Willy Brandt odwiedził Warszawę, gdzie uczestniczył w szeroko nagłośnionym akcie skruchy. Upadł na kolana i w niezapomnianym geście pojednania pochylił głowę przed pomnikiem Bohaterów Getta. Zdjęcia obiegły cały świat. Niestety, ponieważ władze PRL nie zezwoliły na budowę żadnego pomnika, który by upamiętniał Powstanie Warszawskie, jedynym, przed którym mógł uklęknąć kanclerz Brandt, był pomnik upamiętniający powstanie w warszawskim getcie. W świat popłynął przekaz nieuchronnie wywołujący wrażenie, że to wydarzenia z roku 1943, a nie z roku 1944, miały pierwszorzędne znaczenie. Do czasu, gdy ostatecznie wydano pozwolenie na budowę pomnika Powstania Warszawskiego – stanął w 1989 roku na rogu ulic Długiej i Miodowej – i gdy ostatecznie przełamano bariery komunistycznej cenzury, wspomnienia drugiej wojny światowej zaczęły się już zacierać. Dziesiątki lat oficjalnej propagandy, która niezmordowanie szkalowała powstańców
P r z e d m o wa
d o n o w e g o w y da n i a
III
i ich przywódców, zebrały swoje żniwo, a wielu ludzi nie umiało zrobić nic więcej, jak tylko powtarzać to, co usłyszeli. Szczególnie rozczarowujące były uroczystości upamiętniające pięćdziesiątą rocznicę powstania w sierpniu 1994 roku. Mimo że nie było już cenzury, nie opublikowano żadnego poważniejszego opracowania na temat Powstania i nie zorganizowano żadnych obchodów na szerszą skalę. To wtedy po raz pierwszy przyszedł mi do głowy ten pomysł: jeśli żaden z wybitnych polskich historyków nie ma ochoty przeprowadzić nowej analizy Powstania, będę musiał sam się tego podjąć. I tak też zrobiłem. Nie do mnie należy ocena wpływu, jaki Powstanie ‘44 wywarło na czytelników w ciągu dziesięciu lat, jakie minęły od jego ukazania się w Polsce. Myślę jednak, że wolno mi wyrazić swoją satysfakcję. Wydaje się, że ta książka raz na zawsze przypieczętowała fakt, że wojenna Warszawa była sceną dwóch bohaterskich powstań – pierwszego w roku 1943 w getcie i w roku 1944 drugiego, które ogarnęło swoim zasięgiem całe miasto. W 2003 roku, wrzucając angielską frazę Warsaw Rising albo Warsaw Uprising do internetowej wyszukiwarki, na przykład do Google’a, można by odkryć, że pierwsze sto haseł odnosi wyłącznie do warszawskiego getta. Natomiast gdyby tę samą próbę wykonać pod koniec roku 2004, okazałoby się, że przeważająca większość haseł dotyczy wydarzeń z roku 1944. Naprawdę z wielką ulgą odkryłem, że na określenie wydarzeń roku 1943 została przyjęta fraza Warsaw Ghetto Rising. Byłbym jednak ostatnim, kto zechciałby przyjąć, że ostateczna bitwa zakończyła się wygraną. W gruncie rzeczy w ostatnich latach wzrosła liczba ludzi, którzy wciąż hołdują rozlicznym opiniom o Powstaniu. Komunistyczna propaganda nadal wywiera zza grobu swój wpływ, choćby dlatego, że przemawia do Polaków, którzy mają skłonność do uprawiana samokrytyki. Być może jest to element obecnej kondycji Polski – podobnie jak nieuleczalna wiara w to, że generał Sikorski nie zginął w wypadku, lecz został zamordowany. Moi polscy przyjaciele z najwyższą niechęcią dają się przekonać, że powinni przestać przypisywać winę wyłącznie sobie i krytycznym okiem przyjrzeć się niedostatkom poczynań swoich sojuszników z czasu wojny. Jeśli uda im się to zrobić, odkryją, że błędy znaleźć można w postępowaniu wszystkich głównych aktorów Powstania. Kilka lat temu, zdegustowany wykorzystywaniem Powstania Warszawskiego do celów politycznych i znużony napastliwym tonem wielu argumentów, postanowiłem wycofać się z tych debat. Zamiast tego zaproponowałem listę ośmiu tez, które stanowią podsumowanie moich poglądów i które zainteresowani czytelnicy mogą sobie przestudiować w dogodnej chwili. Obecnie
IV
P r z e d m o wa
d o n o w e g o w y da n i a
zdałem sobie sprawę, że tezy te mogą pomóc czytelnikom przejść przez zawiły labirynt faktów, nazwisk, dat i argumentów, jakie zawiera Powstanie ’44. W tym właśnie celu z przyjemnością je tu powtarzam: Osiem tez o Powstaniu Warszawskim: 1. Jest niesprawiedliwe i niezgodne z historią potępianie uczestników Powstania Warszawskiego na podstawie uzyskanych ex post informacji, które wówczas nie mogły być im znane. 2. Decyzję o rozpoczęciu Powstania podjął rząd polski w Londynie po długich konsultacjach z sojusznikami Polski (to znaczy NIE dowódcy Armii Krajowej). 3. W dniu 1 sierpnia niemal wszyscy specjaliści wojskowi – w tym specjaliści niemieccy, sowieccy, polscy, brytyjscy i amerykańscy – byli zgodni co do tego, że Powstanie nie może trwać dłużej niż 6–7 dni. 4. Działania wojsk można oceniać tylko na podstawie wyznaczanych celów; nie można potępiać wojsk za to, że nie osiągnęły zwycięstw, których nigdy nawet nie próbowały osiągnąć. 5. Nie jest prawdą, że dowódcy Armii Krajowej byli obojętni na los ludności cywilnej. 6. Kapitulacja, która ostatecznie nastąpiła w październiku, po 63 dniach powstania, była triumfem determinacji i umiejętności dyplomatycznych. 7. Ani polski rząd, ani zachodni alianci nie uważali wyniku Powstania Warszawskiego za główny czynnik określający polityczną przyszłość Polski. 8. Jeśli się szuka najważniejszych powodów tak tragicznego zakończenia Powstania Warszawskiego, trzeba wyjść daleko poza rozważania na temat słuszności czy niesłuszności polskich decyzji i polskich działań. Polska była częścią wielkiego międzynarodowego sojuszu i główną przyczyną tragedii była godna pożałowania niezdolność koalicji do skoordynowania własnych reakcji.
P r z e d m o wa
d o n o w e g o w y da n i a
V
Moje postanowienie, aby Powstanie Warszawskie analizować w szerszym międzynarodowym kontekście, leży u podstaw wielu aspektów książki. Spowodowało ono na przykład długą i pełną napięć dyskusję z moją wspaniałą redaktorką w Londynie, z którą uzgadnialiśmy konstrukcję tekstu. Dostrzegając potencjał tematu jako materiału na polityczny i wojskowy thriller, moja pani redaktor chciała, żeby czytelnik jak najwcześniej przeżył ekscytujący moment wybuchu Powstania. Ja natomiast uważałem, że najważniejsze jest, żeby przeprowadzić czytelnika przez cztery pierwsze rozdziały, ukazujące niemiec kie, sowieckie, zachodnie i polskie wątki opowieści. Ostatecznie osiągnęliśmy kompromis: na początku książki znajduje się obraz tygodnia poprzedzającego godzinę „W” ukazany z punktu widzenia polskiej rządowej radiostacji w Anglii, po nim przychodzą cztery rozdziały wstępne, a dopiero w rozdziale piątym rozpoczyna się wartka akcja wojennych wydarzeń Powstania. Takie rozwiązanie niewątpliwie zredukowało element sensacji. Mam jednak nadzieję, że połączyło żywą narrację z potrzebą ukazania całej złożoności międzynarodowego kontekstu. Taki przynajmniej był mój zamiar. Norman Davies Wrocław, 12 czerwca 2014
I ZACHODNIE
SOJUSZE
„Zachodnie sojusze” w Europie mają długą tradycję. Przez całą historię nowożytną za każdym razem, gdy pojawiała się groźba, że któreś z mocarstw spróbuje zająć dominującą pozycję na kontynencie, jako środek mający przeciwdziałać temu zagrożeniu powstawała koalicja innych państw, małych i dużych. Najczęściej w roli koalicjanta występowała Wielka Brytania, której marynarka panowała nad morzami, natomiast jej siły lądowe nigdy nie były tak liczne, aby móc zagrozić rywalom na kontynencie. Inspirowane przez Wielką Brytanię sojusze wyłoniły się w czasie wojny z Ludwikiem XIV o sukcesję w Hiszpanii, w epoce wojen napoleońskich przeciwko rewolucyjnej Francji oraz w okresie dwóch wojen światowych z lat 1914–1918 i 1939– 1945. W XX wieku włączyły się Stany Zjednoczone. Ich wpływy w Europie, dawniej marginesowe, stały się teraz decydujące. Wszystkie te sojusze miały jedną cechę wspólną: starały się pozyskać przynajmniej jednego partnera na Wschodzie. Zależnie od sytuacji, tym partnerem bywały Prusy, Rosja czy nawet Turcja. W wyjątkowych okolicznościach roku 1939 został nim kraj, który mógł wprawdzie przedstawić sięgające daleko wstecz rekomendacje, ale który od ponad dwustu lat odgrywał niewielką rolę w europejskich rozgrywkach o władzę. Racje państw sprzymierzonych podczas drugiej wojny światowej nieodmiennie przedstawia się w niezwykle prosty sposób. Powiada się, że jeśli kiedykolwiek toczyła się wojna sprawiedliwa, była to właśnie ta wojna. Wróg był zły. Pokonanie tego zła stanowiło szlachetny cel. Sprzymierzeńcy zwyciężyli. Większość ludzi – a z pewnością większość mieszkańców Wielkiej Brytanii i Ameryki – uznałaby, że nie ma w tej sprawie nic więcej do powiedzenia. Wiedziano oczywiście, że losy wojny nie biegły prostym torem. Ci, którzy starali się je poznać, wiedzieli też, iż alianci nieraz stawali oko w oko z możliwością klęski, nim ostatecznie zapewnili sobie zwycięstwo. Ale jeśli idzie o zasadnicze polityczne i moralne ramy wydarzeń, nie mieli żadnych wąt-
44
P R Z E D P O W S TA N I E M
pliwości. Tylko nieliczni byliby skłonni podważyć powszechny wizerunek sojuszników jako braterskiego przymierza, które walczyło o wolność i sprawiedliwość i ostatecznie uchroniło świat przed tyranią. Wobec tego, mówiąc o racjach sojuszu, już na samym początku wypada podkreślić kilka głównych faktów. Po pierwsze, lista członków koalicji alianckiej stale się zmieniała. Braterskie przymierze, które przystąpiło do walki z groźbą hitleryzmu w roku 1939, powszechnie przyjmowanym za początek wojny, nie było tym samym sojuszem, który sześć lat później doprowadził do jej zakończenia. Kilka ważnych mocarstw zmieniło tymczasem orientację, a najpotężniejszy z aliantów trzymał się z boku niemal do momentu wyznaczającego środek konfliktu. Po drugie, w skład koalicji wchodziły najróżniejsze państwa, od światowych imperiów po dyktatury totalitarne, półkonstytucyjne monarchie, demokratyczne republiki i rządy emigracyjne, a także parę krajów podzielonych przez wojny domowe. Po trzecie, kiedy w grudniu 1941 roku działania zbrojne rozszerzyły się na Pacyfik, wojnę w Europie dodatkowo skomplikowały wszelkiego rodzaju powiązania z areną walk w Azji. Teoretycznie racje aliantów wynikały z postanowień deklaracji ONZ z 1 stycznia 1942 roku, podpisanej przez dwudziestu sześciu sygnatariuszy. Sama deklaracja natomiast opierała się na warunkach wcześniejszej Karty Atlantyckiej z 14 sierpnia 1941 roku, która – między innymi – potępiała roszczenia terytorialne i potwierdzała „prawo wszystkich ludów do wybrania sobie formy rządu, pod jakim chcą żyć”1. W praktyce sojuszników łączyło niewiele, poza chęcią zaangażowania się w walkę ze wspólnym wrogiem. Przez całą wojnę na sojusz padał cień przestarzałego i wysoce paternalistycznego założenia, iż „główni sojusznicy” mają prawo podejmować na własną rękę odrębne decyzje polityczne, natomiast od „mniejszych sojuszników” oczekiwano, że będą akceptować decyzje podejmowane przez lepszych od siebie. Założenia tego nie kwestionowano w tamtym czasie, rzadko też kwestionują je historycy. Ale miało ono przynieść poważne konsekwencje. Chociaż nigdy go formalnie nie uznano, stało się elementem działania tak zwanej Wielkiej Trójki. Winston Churchill – świadomie naśladując doświadczenia swego poprzednika z XVIII wieku, księcia Marlborough – nadał jej imponującą nazwę Wielki Sojusz. Obraz wspólnej sprawy, dla której zawiązano sojusz, dodatkowo komplikuje to, że większość jego członków była wplątana we własne powikłane
1
Prawo międzynarodowe i historia dyplomatyczna. Wybór dokumentów, wstęp i oprac. Ludwik Gelberg, t. 3, Warszawa 1960, s. 27.
I. ZACHODNIE
SOJUSZE
45
sieci traktatów bilateralnych, odrębnych deklaracji i mniejszych sojuszów. Wszystkie te kraje – przyjęły one teraz nazwę „Narodów Zjednoczonych” – zobowiązały się do współdziałania w walce z państwami Osi. Nie zawsze jednak podejmowały również zobowiązanie do wzajemnej obrony czy pomocy. W szczególności nigdy nie stworzono żadnego mechanizmu chroniącego jednego sojusznika przed zakusami innego. Wszelkie spory między sojusznikami, nie do rozwiązania od ręki, odkładano zazwyczaj do czasu planowanej po wojnie konferencji pokojowej (która się nigdy nie odbyła) lub pozostawiano w gestii Organizacji Narodów Zjednoczonych (która zaczęła działać dopiero w październiku 1945 roku). Bliższa analiza pokazuje zatem, że więzy łączące różnych członków sojuszu miały bardzo różny charakter i wymagały bardzo różnego stopnia zaangażowania. Na przykład stosunki między Wielką Brytanią a USA opierały się w znacznej mierze na wzajemnym zaufaniu. Poza jednym jedynym wyjątkiem ustawy o pożyczkach i dzierżawie, nigdy nie istniał żaden formalny czy ogólny traktat brytyjsko-amerykański. Stosunki Wielkiej Brytanii z Francją nadal miały za podstawę dość nieprecyzyjną interpretację dawnego entente cordiale. Natomiast stosunki Wielkiej Brytanii ze Związkiem Sowieckim podlegały szczegółowym warunkom traktatu angielsko-sowieckiego, podpisanego 12 lipca 1941 roku. Stosunki amerykańsko-sowieckie regulował traktat podpisany 11 czerwca następnego roku. Ogólnie rzecz biorąc, zachodni sojusznicy uważali traktaty dyplomatyczne za czynnik ograniczający nieograniczony skądinąd zakres pozytywnych inicjatyw. Natomiast Związek Sowiecki patrzył na nie z krańcowo odmiennego punktu widzenia. W traktatach z zachodnimi mocarstwami kapitalistycznymi widział dogodne środki umożliwiające mu prowadzenie współpracy doraźnie i na precyzyjnie określonych zasadach, bez konieczności zmiany swojej z gruntu wrogiej i podejrzliwej postawy wobec świata zewnętrznego. Silny wpływ na skład i predyspozycje koalicji alianckiej z lat 1939– 1945 wywarła jej poprzedniczka z lat 1914–1918. Podczas pierwszej wojny światowej Francja, Wielka Brytania, Rosja i USA zdominowały grupę państw ententy, która rzuciła wyzwanie niemieckiej hegemonii. W czasie drugiej wojny światowej dziedzictwo ententy nadało koloryt naturalnym sympatiom i powiązaniom w łonie następnej generacji sojuszników. Niemcy uznawane były za jedyne w swoim rodzaju, z niczym nieporównywalne zagrożenie. Francja, Wielka Brytania i Ameryka uważały się za niedościgłe wzory demokracji. Solidarność anglojęzycznego świata, ustanowioną na nowo w 1917 roku, należało jeszcze umocnić. „Rosjan” – jak błędnie nazywano Sowietów – można by bez trudu zaakceptować jako naturalnych
46
P R Z E D P O W S TA N I E M
partnerów Zachodu, mimo że miejsce dawnego liberalizującego reżimu późnego caratu zajął nowy, totalitarny potwór o dużo groźniejszych skłonnościach. Ludzie, którzy objęli przywództwo w latach 1939–1945, mieli w głowach mapę świata stworzoną trzydzieści, czterdzieści czy nawet pięćdziesiąt lat wcześniej. Na przykład Churchill urodził się w 1874 roku, czyli w epoce wiktoriańskiej, i na przełomie wieków był już człowiekiem dojrzałym. Polityka oznaczała dla niego sprawę imperium i „wielkich mocarstw” i opierała się na zasadzie hierarchii państw, w której państwa klienckie i kraje kolonialne nie mogły sobie rościć praw do równości. Stalin był młodszy zaledwie o pięć lat, a Roosevelt – o osiem. Wszyscy byli starsi od Hitlera i od Mussoliniego. Niemal całe dowództwo wojsk alianckich – Weygand, de Gaulle, Alanbrooke, Montgomery, Żukow, Rokossowski, Patton (ale nie Eisenhower!) – miało za sobą doświadczenia nabyte w czasie pierwszej wojny światowej. Pozostały im nie tylko dawne wspomnienia wojny totalnej z udziałem zmasowanych wojsk, ale także szczególna wizja mapy Europy. Wyrosło w nich przekonanie, że układ w Europie Zachodniej jest dość skomplikowany, natomiast w Europie Wschodniej – dość prosty. Wiedzieli, że miejsce Niemiec jest między Renem a Niemnem. Wiedzieli, że na zachód od Niemiec leży grupa krajów – Holandia, Belgia, Luksemburg, Francja, Szwajcaria. Ale na wschód od Niemiec nie było według nich nic, a w każdym razie nic ważnego, jeśli nie liczyć „Rosji”. W końcu w świecie ich młodości imperia Niemiec i Rosji bezpośrednio ze sobą sąsiadowały. Warszawa – podobnie jak Ryga czy Wilno – była miastem r o s y j s k i m. Rosja graniczyła także z Austrią. Krakau i Lemberg – tak jak Budapeszt czy Praga – były miastami austriackimi – „miastami Habsburgów”. Na mapie – a wobec tego także w ich umysłach – między „Niemcami” a „Rosją” nie znajdowało się nic godnego zainteresowania. Przykładem map mentalnych utrwalonych w umysłach Zachodu jest pewna autentyczna historia. Zdarzyła się w marcu roku 1944, kiedy generał Montgomery po raz pierwszy spotkał dowódcę polskiej 1. Dywizji Pancernej w Normandii, Stanisława Maczka. Starając się nawiązać rozmowę, Montgomery zapytał: „Proszę mi powiedzieć, generale, czy w Warszawie mówi się teraz po rosyjsku, czy po niemiecku?”2. Była to niewyobrażalna gafa – zupełnie, jakby ktoś spytał, czy w Londynie mówi się po łacinie, czy
2
Stanisław Maczek, Od podwody do czołga. Wspomnienia wojenne 1918–1945, Londyn 1984, s. 146.
I. ZACHODNIE
SOJUSZE
47
po francusku. Ale przecież kiedy Montgomery był młodym wojskowym, Warszawa leżała w Rosji. Jako kadet spotykał zapewne rosyjskich oficerów, którzy mogli mu coś takiego powiedzieć. Na pewno też wiedział, że Niemcy zdobyli Warszawę w 1915 roku, a potem ponownie w roku 1939. Cóż bardziej naturalnego, jak pomyśleć, że Warszawa jest miejscem, o które walczą ze sobą Niemcy i Rosjanie! Tylko naprawdę wyjątkowy i wykształcony człowiek Zachodu mógłby wiedzieć, że Polska ma za sobą dłuższą niż Rosja historię niepodległego państwa i że jej wolnościowe i demokratyczne tradycje są starsze niż tradycje Wielkiej Brytanii3. Albowiem zachodnie wyobrażenia o narodach Europy Wschodniej – jeśli w ogóle istniały – często i zdecydowanie miewały charakter sądów. Ogólnie rzecz biorąc, przeważała niewiedza. Relacje z konferencji pokojowej w Paryżu z 1919 roku są pełne zdziwienia z powodu wielkiej liczby i kłótliwej natury nieznanych nikomu narodów, które wyłoniły się z głębin historii i teraz stawiały przywódców sojuszu w obliczu niepojętych i niemożliwych do spełnienia żądań. Winston Churchill w bardzo niemiły sposób podzielił państwa Europy na „olbrzymów” i „pigmejów”. Do olbrzymów zaliczały się mocarstwa biorące udział w Wielkiej Wojnie. Natomiast pigmejami były wszystkie przysparzające kłopotów państwa narodowe, które powstały w wyniku rozpadu dawnych imperiów i natychmiast zaczęły się nawzajem zwalczać. „Wojna olbrzymów właśnie się skończyła – pisał w 1919 roku Churchill – wojny pigmejów właśnie się zaczęły”. Łatwo wyczytać między wierszami tendencję do traktowania nowej Europy jak natręta, którego chętnie chciałoby się pozbyć. W dodatku pigmejów dzielono jak dzieci w przedszkolu – na grzecznych i niegrzecznych. Alianci uważali nowe narody Europy za grzeczne, jeśli – jak Czesi czy Słowacy – wywalczyły sobie niepodległość, powstając przeciwko Niemcom czy Austrii. Natomiast te, które – jak Ukraińcy czy Irlandczycy – zdobyły niepodległość, występując przeciwko jednej z sojuszniczych potęg, były niegrzeczne, żeby nie powiedzieć: nieznośne. Ukrainę, która utworzyła swoją republikę przy pomocy Niemców, uważano za fikcję. Państwa nieuznane przez sojuszników tak naprawdę po prostu nie istniały. Natomiast Polaków, jako że śmieli się przeciwstawić zarówno mocarstwom centralnym, jak i Rosji, można było uważać tylko za trudne dzieci, którym się kompletnie pomieszało w głowach. Byli pigmejami udającymi olbrzymów. Polscy przywódcy żyjący podczas Wielkiej Wojny w Sankt Pe-
3
Zob. Norman Davies, Serce Europy. Krótka historia Polski, Londyn 1995.
48
P R Z E D P O W S TA N I E M
tersburgu, Londynie czy Paryżu najwyraźniej byli przy zdrowych zmysłach. Na innych – takich jak Piłsudski, który w większości działań zbrojnych uczestniczył, będąc w armii austriackiej i walcząc z Rosjanami – zdecydowanie nie można było polegać. Fakt, że marszałek Piłsudski spędził ostatni rok wojny uwięziony w twierdzy w Magdeburgu za odmowę złożenia przysięgi lojalności wobec kajzera, nie zdjął z niego podejrzenia o postawę niebezpiecznie proniemiecką. W roku 1939 marszałek już nie żył. Utrzymywało się natomiast poczucie rzekomej ambiwalencji jego dziedzictwa. W końcu w 1920 roku dał dowód braku rozsądku, walcząc z bolszewicką Rosją. A w latach trzydziestych podpisał pakt o nieagresji zarówno ze Stalinem, jak i z Hitlerem. Jego doktrynę „dwóch wrogów” uważano za bardzo ekscentryczną. Według norm przyjętych przez aliantów, trudno się było zorientować, co też Polacy kombinują. Sojusz aliantów przeszedł kilka odrębnych stadiów. Na początku – w roku 1939 – składał się tylko z trzech państw: Francji, Wielkiej Brytanii i Polski. Nie należały do niego ani Litwa, której port w Kłajpedzie (Memel) Niemcy zajęli 23 marca 1939 roku, ani Albania, która po inwazji została w kwietniu 1939 roku przyłączona do faszystowskich Włoch, ani wreszcie Finlandia, którą Związek Sowiecki zaatakował w listopadzie. Litwę zmusili Niemcy do formalnej zgody na poniesione straty. Aneksja Albanii przez Włochy została uznana przez Francję i Wielką Brytanię w wyniku manewru dyplomatycznego wątpliwej natury, przypominającego niedawny układ z Monachium. Konflikt fińsko-sowiecki znalazł niepokojące zakończenie, jeszcze zanim zdążyło zainterweniować jakieś inne państwo. Wobec tego alianci nabrali przekonania, że poza najazdem Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku nie zdarzyło się w Europie nic, co można by uznać za poważne pogwałcenie pokoju. Koalicję powołano do istnienia z powodu kryzysu polskiego i to on dał jej pierwszy wojenny cel. Polska pozostawała w sojuszu z Francją od 1921 roku, a w sojuszu z Wielką Brytanią na mocy układu o wzajemnej pomocy, który podpisano 25 sierpnia 1939 roku. 31 marca zarówno Francja, jak i Wielka Brytania publicznie udzieliły Polsce gwarancji „na wypadek jakichkolwiek działań wojennych”. Wobec tego, kiedy o świcie 1 września oddziały Wehrmachtu przedarły się przez polską granicę, alianci zyskali oczywisty casus belli. Często mawia się, że po upadku Polski w 1939 roku i po upadku Francji w roku 1940 obóz aliantów skurczył się do jednego jedynego członka, a mianowicie do Wielkiej Brytanii. Wyliczenie to jest słuszne tylko wówczas, gdy pominie się ogromne poparcie Kanady, Australii, Nowej Zelandii i Afryki Południowej, udział Indii i coraz liczniejszą grupę rządów emigra-
I. ZACHODNIE
SOJUSZE
49
cyjnych, z których część dysponowała sporymi kontyngentami wojsk. Poza tym Stany Zjednoczone nie były do końca neutralne. Prezydent Roosevelt prowadził wprawdzie politykę pokojową, ale otwarcie zaczął realizację systemowego programu przekształcania swojego kraju „w wielki arsenał demokracji”. Podejmowano energiczne wysiłki umocnienia wojskowego establishmentu USA, rozszerzenia produkcji przemysłu wojennego oraz budowy „marynarki dwóch oceanów”. Na mocy ustawy amerykańskiego Kongresu o pożyczkach i dzierżawie (Lend-Lease Act) z 11 marca 1941 roku wysyłano do Wielkiej Brytanii potężne dostawy i subsydia. Zarówno układ o udostępnieniu Stanom Zjednoczonym brytyjskich baz w zamian za amerykańskie kontrtorpedowce, jak i Karta Atlantycka weszły w życie na długo przed przystąpieniem USA do wojny. W roku 1941 zaszły trzy bardzo ważne wydarzenia, które zmieniły kształt sojuszu. 22 czerwca hitlerowskie Niemcy napadły na Związek Sowiecki i Stalin przestał być przyjacielem Hitlera, stając się jego śmiertelnym wrogiem. 7 grudnia Japonia zbombardowała okręty amerykańskiej Floty Pacyfiku w bazie Pearl Harbor, jednym posunięciem niwecząc amerykański izolacjonizm. Cztery dni później, w geście zachęty dla japońskiego partnera, Niemcy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym. Wielkie Przymierze znalazło się na swoim miejscu. W ostatniej fazie wojny, gdy zwycięstwo aliantów zaczęło się coraz bardziej przybliżać, do sojuszu dołączyło wiele państw, od Iraku po Liberię. Dawni sojusznicy Niemiec – Rumunia, Bułgaria, Węgry i Finlandia – zostali zmuszeni do zmiany orientacji lub – jak Włochy – do zajęcia stanowiska neutralnego. Dawne państwa neutralne – na przykład Turcja – ze stanowiska neutralnego zrezygnowały. Wreszcie – 1 marca 1945 roku – w akcie odwagi wypowiedziała wojnę Niemcom i Japonii Arabia Saudyjska. Wielka Brytania odgrywała w owej zmiennej konstelacji absolutnie fundamentalną rolę, choć niekoniecznie tak, jak to sobie wyobrażało wielu Brytyjczyków. Wielka Brytania nie „wygrała wojny”. Natomiast walczyła po stronie zwycięzców i dostarczyła trzeciego pod względem wielkości kontyngentu żołnierzy w obozie alianckim. Przede wszystkim zaś była najważniejszym czynnikiem zapewniającym ciągłość wspólnej sprawie aliantów. Wśród głównych członków sojuszu była jedynym, który walczył z Niemcami niemal od początku wojny i do samego jej końca. Spajała koalicję w okresie, gdy odpadła Francja, a także do czasu, gdy przyłączyli się do niej Sowieci i Amerykanie. Potem pełniła funkcję gigantycznego przybrzeżnego „lotniskowca”, stwarzając Amerykanom bazę w Europie i ostatecznie stając się
50
P R Z E D P O W S TA N I E M
trampoliną do skoku zakończonego lądowaniem w Normandii. A co najważniejsze, była podnoszącym na duchu głosem buntu, który – z niemal beznadziejnych pozycji – obiecywał zwycięstwo nawet pośród najczarniejszych ciemności. Pod względem wojskowym Wielka Brytania miała ściśle ograniczoną rolę. Brytyjska machina wojenna była bowiem dziwnie niewyważona. Z jednej strony Royal Navy (Królewska Marynarka Wojenna) i Royal Air Force – RAF (Królewskie Siły Powietrzne) – zapewniały Zjednoczonemu Królestwu siły obronne na światowym poziomie, zdolne skutecznie powstrzymać wroga przed inwazją na wyspę stanowiącą ich bazę. Z drugiej strony to największe na świecie imperium utrzymywało siły lądowe tak niewielkie, że nie mogłyby podjąć żadnej niezależnej akcji zbrojnej na kontynencie. (W 1939 roku armia brytyjska miała mniej wyszkolonych rezerwistów niż Czechosłowacja). Co więcej, brytyjski budżet wisiał na włosku. Jak słusznie wyliczyli w latach trzydziestych ci, którzy próbowali łagodzić nastroje, rysowała się wyraźna perspektywa wyboru między ratowaniem imperium a włączeniem się w wojnę w Europie. Gdyby Wielka Brytania miała się wplątać w jakiś poważniejszy konflikt, szanse na powodzenie byłyby niewielkie bez pomocy finansowej z jedynego dostępnego wtedy źródła, to jest z USA. A w tym przypadku nawet zwycięska Wielka Brytania popadłaby w zależność od Stanów Zjednoczonych. Londyn rozpaczliwie potrzebował sojuszników. Podobnie jak w roku 1914, w roku 1939 rząd Jego Królewskiej Mości nie mógłby nawet pomyśleć o wojnie z Niemcami bez wsparcia ze strony jakiegoś ważnego sojusznika na Zachodzie i innego ważnego sojusznika na Wschodzie, i najlepiej z czyjąś finansową pomocą. Ponadto priorytety rządu Jego Królewskiej Mości nie zmieniły się od trzydziestu lat: na liście były Francja, „Rosja” i USA. Wielką Brytanię łączyły z Francją traktaty lokarneńskie (podpisane w 1925). Nie miała jeszcze żadnych zobowiązań wobec Związku Sowieckiego. Przeciwnie: opinia publiczna od wielu lat z odrazą śledziła poczynania bolszewików. Ale w latach trzydziestych, gdy wzrosło zagrożenie ze strony Niemiec, odżyły dawne rusofilskie sentymenty. Brytyjska lewica, nie myśląc o zbrodniczej rzeczywistości stalinizmu, coraz bardziej dawała się uwieść urokom antyfaszyzmu i coraz wyraźniej opowiadała się za zbliżeniem brytyjsko-sowieckim. Brytyjska prawica, nie myśląc o hipokryzji, jaką jest zadawanie się z rewolucyjnym dyktatorem, dawała się uwieść zasadzie Realpolitik. Pisząc swój artykuł z 4 lutego 1936 roku, lord Beaverbrook, właściciel dziennika „Daily Express” i główny krzyżowiec imperium brytyjskiego, nie dostrzegał nic złego w popieraniu przyjaźni z Moskwą:
I. ZACHODNIE
SOJUSZE
51
W dziedzinie spraw międzynarodowych zjawiskiem nowym wydaje się wielka rola, jaką odgrywa w świecie Rosja. Rosjanie są teraz naprawdę godni szacunku. Na pogrzebie Jerzego V mieli na głowach cylindry i budzą sympatię szanowanej prasy prawicowej. Prawda jest taka: jeśli mamy nadal uczestniczyć w europejskiej grze, to Rosja jest nam potrzebna. Łączy nas strach przed Niemcami4.
Problem ze scenariuszem, jaki wybrała Wielka Brytania, polegał na tym, że żaden z wchodzących w grę kawałków łamigłówki nie dawał się wpasować w odpowiednie miejsce. Francja – choć o wiele mocniejsza od Wielkiej Brytanii pod względem sił lądowych – nie miała wystarczającej woli politycznej, aby podejmować inicjatywy międzynarodowe. Podczas kryzysu monachijskiego z września 1938 roku Czechosłowacja była sojusznikiem Francji, a nie Wielkiej Brytanii. Ale to brytyjski premier Neville Chamberlain musiał objąć przywództwo. Świat zewnętrzny nie wiedział, że Związek Sowiecki przeprowadza serię politycznych czystek i masowych mordów na niewyobrażalną wówczas skalę; ich paraliżujące skutki – także wśród zdziesiątkowanej kadry wojskowej – uniemożliwiały wszelkie zaangażowanie za granicą. W roku 1939 sowiecki urząd ewidencji ludności (zanim padł ofiarą czystek) doniósł na łamach „Izwiestii”, że w ciągu minionego dziesięciolecia zniknęło bez śladu siedemnaście milionów osób. Armia Czerwona – zajęta wojną w Mongolii i pod silnym naciskiem Japończyków – uratowała się dosłownie w ostatniej chwili dzięki geniuszowi młodego generała Żukowa, którego szybko awansowano, aby wypełnić miejsce po objętych czystkami zwierzchnikach. Jakiekolwiek myśli o sowieckich akcjach w Europie były nierealne, dopóki nie nastąpi rozejm na froncie sowiecko-japońskim w Mongolii. A to stało się dopiero 15 września. Mimo że Stany Zjednoczone zaczynały rekonwalescencję po wielkim kryzysie, w kraju wciąż panowała polityka skrajnego izolacjonizmu, skłaniająca Kongres do blokowania wszelkich inicjatyw zmierzających do otwartej interwencji w Europie. Krótko mówiąc, polski kryzys dotknął kontynent, na którym nie dało się już zrekonstruować dawnej koalicji. To właśnie dlatego Hitler mógł sobie słusznie wyliczyć, że – przy pomocy Stalina – zdoła zniszczyć Polskę bardzo małym kosztem. Wobec tego ostatnie miesiące pokoju wypełniało mnóstwo dyplomatycznych manewrów i blefów. Rękojmi Wielkiej Brytanii danej Polsce 31 mar-
4
Alan John Percivale Taylor, Beaverbrook, London 1972, s. 363.
52
P R Z E D P O W S TA N I E M
ca nie wspierała żadna wiarygodna groźba wprowadzenia w życie. Zobowiązanie Wielkiej Brytanii do ochrony „niepodległości Polski” zawierało ofertę „całego poparcia swoją siłą”5. Doprowadziło do kilku rozmów między oficerami sztabowymi brytyjskimi, francuskimi i polskimi; ustalono – nieco obłudnie – że reakcją na niemiecki atak na Polskę powinien być francuski atak na Niemcy. Generał Gamelin obiecał Polakom „le gros de nos forces”. Nie poczyniono jednak żadnych szczegółowych planów6. 6 kwietnia 1939 roku gwarancja otrzymała status wzajemności. Podczas wizyty polskiego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w Londynie Polska zobowiązała się bronić niepodległości Wielkiej Brytanii w razie zagrożenia – tak jak Wielka Brytania zobowiązała się bronić niepodległości Polski7. Brytyjsko-polski układ o wzajemnej pomocy z 25 sierpnia był w jeszcze większym stopniu rozwiązaniem doraźnym. Zaistniał, ponieważ Wielkiej Brytanii i Francji nie udało się powstrzymać Stalina przed zawarciem paktu z Hitlerem. Układ podpisano w wielkim pośpiechu, w odpowiedzi na pakt hitlerowsko-sowiecki sprzed zaledwie dwóch dni. Wszyscy w Wielkiej Brytanii zdawali sobie sprawę, że nie jest to układ idealny. Wielu nie zawahałoby się zaakceptować Związku Sowieckiego w roli wschodniego sojusznika, lub może Związku Sowieckiego wraz z Polską, po to, aby zrównoważyć ścisły związek Francji i Belgii na Zachodzie. Ale takie pomysły zwyczajnie nie miały szans. Skoro Ribbentrop i Mołotow już podpisali pakt, rząd brytyjski stanął przed alternatywą: albo mógł mieć Polskę jako wschodniego sojusznika, albo nie mieć takiego sojusznika wcale. Czyli mówiąc wprost, Polska była lepsza niż nic. Poza tym liczył się czas. Uderzenia Wehrmachtu można było oczekiwać w każdej chwili. I rzeczywiście: historycy mieli się później dowiedzieć, że Hitler wydał wojskom rozkaz wymarszu 26 sierpnia, a dopiero potem go odwołał i odłożył o tydzień. Z punktu widzenia Polski układ z Wielką Brytanią można było oczywiście uznać za pewien sukces. Warszawa obawiała się, że w chwili ataku znajdzie się w izolacji i że żadne z mocarstw nie pofatyguje się, aby jej bronić. Przyszłość Polski dałoby się chronić najskuteczniej, gdyby konflikt niemiec-
5 6
7
Prawo międzynarodowe..., op. cit., t. 2, Warszawa 1958, s. 505. Zob. Simon Newman, Gwarancje brytyjskie dla Polski. Marzec 1939, tłum. Jan Meysztowicz, Warszawa 1981. Zob. Sprawa polska w czasie drugiej wojny światowej na arenie międzynarodowej. Zbiór dokumentów, komitet redakcyjny pod przewodnictwem Tadeusza Cieślaka, Warszawa 1965, s. 19.
I. ZACHODNIE
SOJUSZE
53
ko-polski przekształcił się w konflikt europejski. Sojusz zarówno z Francją, jak i z Wielką Brytanią nie był złą perspektywą. W układzie o wzajemnej pomocy mówiło się o agresji ze strony niewymienionego z nazwy „jednego z mocarstw europejskich”. Wyjaśnienie tego terminu zawierał tajny protokół. Identyfikowano tam owo mocarstwo jako Niemcy i stwierdzano, że gdyby podobną agresję rozpoczęło jakieś inne mocarstwo, „umawiające się Strony będą się konsultować w celu wspólnego podjęcia środków”8. Mimo to brytyjski establishment nie zachwiał się w swoim przekonaniu, że postępowanie hitlerowców przekroczyło wszelkie granice tolerancji. Okupacja Pragi w marcu stała się wydarzeniem, które doprowadziło opinię publiczną we wszystkich jej odcieniach do jednego wspólnego wniosku. Nawet tacy ludzie jak Beaverbrook, opowiadający się nadal publicznie za unikaniem wojny, prywatnie zakładali, że wojna nadchodzi. „Jedno z dwóch – pisał Beaverbrook w marcu do przyjaciela – albo imperium brytyjskie, albo Rzesza Niemiecka musi ulec zagładzie”9. Pozostawało tylko pytanie, kiedy i w jaki sposób. W sierpniu „Daily Express” wciąż twierdził: „w tym roku nie będzie wojny”10, a kiedy Wehrmacht w końcu ruszył, ludzie pokroju Beaverbrooka dalej próbowali trzymać się z boku. „Polska – protestował Beaverbrook– nie jest naszym przyjacielem”11. Ale wtedy takie głosy były już głosami wołających na puszczy. Rząd brytyjski, brytyjski parlament i cała brytyjska opinia publiczna zdecydowały, że przekroczono granice. Nawet Chamberlain, ten arcyzwolennik ugody, był zdecydowany dotrzymać zobowiązań. 3 września o godzinie 11.15 złożył swoje brzemienne w skutki oświadczenie radiowe, informując społeczeństwo, że Wielka Brytania znajduje się w stanie wojny z Niemcami, zgodnie z ultimatum wręczonym przez brytyjskiego ambasadora w Berlinie o godzinie 9.00: „Jeśli najpóźniej do dziś, dnia 3 września, do godziny 11 przed południem brytyjskiego czasu letniego, Rząd Niemiecki nie udzieli (...) zadowalającego zapewnienia we wspomnianym powyżej sensie [chodzi o wycofanie wojsk niemieckich z terytorium Polski], od tej godziny istnieć będzie stan wojny między obu krajami”12.
18 19
10 11 12
Ibidem, s. 37. Beaverbrook do R.H. Mummy’ego, 21 marca 1939, cyt. za: Alan John Percivale Taylor, Beaverbrook, op. cit., s. 391. Ibidem, s. 394. Ibidem, s. 395. Prawo międzynarodowe..., op. cit., t. 2, Warszawa 1958, s. 529.