Dziewczyna w złotych majtkach

Page 1



JUAN

MARSÉ DZIEWCZYNA W ZŁOTYCH MAJTKACH

przekład Marcin Michalski

Wydawnictwo Znak Kraków 2010



(…) nie mogli zrobić wiele z przeszłością (…), zrobili więc wszystko, co możliwe, z przyszłością. Henry James*

* Cytat z noweli pt. Maud-Evelyn (1900). (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).



1

Są rzeczy, które trzeba zdążyć opowiedzieć, zanim ktoś o nie zapyta. Kiedy po długim znęcaniu się nad akapitem Luys Forest wreszcie uznał go za udany, spostrzegł się, że nie ma przy sobie notesu ani długopisu. Kontynuował więc spacer plażą, lekko kulejąc, trącając laską muszle, idąc w ślad za psem węszącym z podnieceniem zgniłe zapachy. W rozedrganych wklęsłościach łamiących się jedna za drugą fal wirowały martwe wodorosty i ostatnie blaski zachodzącego słońca. Zostawił w tyle Sanatorium Morskie, zniszczałe i opuszczone, i zagłębił się w blade mozaiki osiedla widma, rozległej budowy dotkniętej paraliżem. Natrętny akapit zlewał mu się w głowie z hukiem morza. Mimo wszystko, pomyślał, jest trochę niejasny. Czuł, jak wzbiera w nim owo widmowe uczucie, zawsze obecne w jego życiu, a od pewnego czasu wręcz prześladujące go: uczucie nierzeczywistości otoczenia i tymczasowości rzeczy, nie wyłączając ciekawości, którą jego powrót wzbudził w miasteczku i która ożywiała gorzkie wspomnienia, dodatkowo zatrute późniejszymi plotkami i obmową. Od czterech miesięcy pracował nad ostateczną wersją swojej autobiografii, drugim 7


już z kolei brudnopisem na sześćset stron – nieokiełznaną orgią skreśleń i sążnistych uzupełnień – postanowiwszy najwyraźniej żyć tak, żeby ludzie nie mogli ani o nim gadać, ani do niego dotrzeć: nie przyjmował wizyt ani korespondencji, nie utrzymywał też żadnego kontaktu z miasteczkiem; wyjątek stanowił spacer plażą, na który udawał się co wieczór, podążając za swoim psem i piaskowymi wspomnieniami. Po drugiej stronie najeżonych suchymi trawami wydm, niedaleko brzegu, ujrzał chłopaka w berecie, który leżał między dwiema sponiewieranymi walizkami i palił z głową opartą o szary plecak. Na wprost niego powoli wchodziła w morze dziewczyna o jasnej skórze, nie zanurzyła się jednak cała, wyłaniając się na ławicy piasku. Podparłszy się pod boki, odwrócona tyłem potrząsnęła falowanymi kasztanowymi włosami i trwała tak w bezruchu, w wodzie z nagła zastygłej i zamilkłej wokół jej śnieżnych kolan. Zwróciła twarz w stronę swojego towarzysza i wyciągniętą ręką wskazała horyzont: Ibiza. Utkwiwszy wzrok w końcu laski, Forest miał właśnie wznowić przerwaną przechadzkę, kiedy coś, wrzask albo rozmazany kształt ptaka w locie – był to ten moment zmroku, kiedy trudno stwierdzić, czy pewne rzeczy widać, czy słychać – znów kazało mu spojrzeć na dziewczynę, na rozpostarte na jej pośladkach skrzydła miodowej barwy, złocisty trójkąt rozjaśniany właśnie ostatnim, łamiącym się światłem zmierzchu. Godzinę później, gdy wrócił do domu i otwierał szklane drzwi wychodzące na plażę, wzrok jego przykuł widok tej samej dziewczyny, która zdecydowanym krokiem zmierzała ku niemu od strony murka przy deptaku: szła boso, w jednej ręce niosąc espadryle i przenośną maszynę do pisania, a drugą wlokąc ciężką walizę upstrzoną kalkomaniami i naklejkami. Była zgrabna, miała jasną karnację i duże szare oczy otoczone przewrotną konstelacją piegów. Rozpoznał ją dopiero wtedy, gdy 8


stanęła tuż przy nim i usłyszał jej osnuty dymem głos, wpadający w senny, ledwie słyszalny szept. Dziwny przestrach, który ogarnął go zrazu na widok niechlujnej cygańskiej spódnicy, szarej bluzki osnuwającej jej piersi jak pajęczyna, naszyjników z pestek słonecznika i delikatnie spoconych bladych ramion, ustąpił miejsca wrażeniu, że zna skądś te posągowe policzki, te powieki zwieszające się ciężko w lodowatym chłodzie marmuru i tę gnuśną ciemność wydatnych warg, które w końcu pozwoliły mu rozpoznać Marianę, córkę jedynaczkę jego szwagierki Mariany Monteys. − Cześć, wujku! Nie poznajesz mnie? − Teraz poznaję. − To jest Elmyr. Możemy wejść? Pewne elementy jej wyszukanej biżuterii (czarna opaska na szyi, złoty łańcuszek na kostce) nakazywały mu ostrożność. Świadom kpiącego spojrzenia, które zamieniła ze swoim przyjacielem w berecie, szczupłym i milczącym chłopakiem, któremu z ramienia zwieszał się plecak, a z szyi kilka aparatów fotograficznych, i który ręce miał właśnie zajęte skubaniem swojego rozprutego rozporka, Forest powitał krewniaczkę z niecierpliwą czułością i – przyglądając się dłoniom fotografa, drobnym i bladym, lecz dziwnie władczym – niemal nie zwrócił uwagi na przytaczane przez nią zawiłe motywy, które skłoniły ją do złożenia tej zgoła niespodziewanej wizyty. Domyślając się jakiejś banalnej przygody miłosnej, szybko zakończył powitania, przydzielił jej pokój gościnny na parterze i z góry pozwolił na wszystko – również, choć nie wyraził tego wprost, na przyjęcie pod dach jej milczącego przyjaciela – wyjąwszy przerywanie mu pracy w gabinecie na piętrze. − Mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzać, wujku. − Ja też mam taką nadzieję. Czyj to był pomysł? − Mamy. Nie dzwoniła, żeby cię uprzedzić, że przyjadę? 9


− Nie. − Byłam na Ibizie… − Porozmawiamy później. Mam teraz trochę pracy. Zerknął na fotografa, przeglądającego się przez ramię ukradkowo i nieufnie w lustrzanych drzwiach szafy: atrakcyjnego chłopaka, który jednak, pomyślał Forest, nie najlepiej dogaduje się z własnym ciałem. Wychodząc z pokoju, już w drzwiach zwrócił się do Mariany: − Zanim zapomnę… Tutaj nie za bardzo wypada, żebyś pokazywała się w bieliźnie. Niedaleko jest sklep, kup sobie strój kąpielowy. Zdaję sobie sprawę, że wracasz z Ibizy, gdzie mogłaś się bez niego obyć. Rozumiem też, że lepsze majtki niż nic, ale w czymś takim na tej plaży możesz szokować. Mariana patrzyła na niego z miną wyrażającą jednocześnie rozbawienie i zdumienie. Chciała coś powiedzieć, ale wuj odwrócił się i wyszedł. W gruncie rzeczy Forest nie miał nic przeciwko jej wizycie. Wbrew temu, co o nim powszechnie myślano, zwłaszcza tutaj w ciągu ostatnich czterech miesięcy, nigdy nie uciekał w tę bezwzględną samotność z wyboru, którą zwykle kojarzy się z pisarzami; wiedział też, że nie zostanie zakłócona ani jego prywatność, ani plan pracy, ponieważ właściwie mieszkał na piętrze i tylko od czasu do czasu schodził do kuchni po lód, małą przekąskę lub skromny obiad, który stara Tecla zostawiała mu przygotowany na tacy – o ile nie poprosił o wniesienie go na górę, co zdarzało się często. W każdym razie dyskrecja krewniaczki przerosła jego wszelkie oczekiwania. Cokolwiek stanowiło oficjalny powód jej wizyty (z tego, co zrozumiał, chodziło o wywiad czy też fotoreportaż), było oczywiste, że się z tym nie spieszyła. Przez trzy kolejne dni widział ją tylko parokrotnie: raz, 10


kiedy leżała w ogrodzie w cieniu sosny, w pewnym oddaleniu od swojego przyjaciela, nadąsana i zła (nieco wcześniej Forest słyszał ich ostrą kłótnię, po której fotograf, obruszony, postanowił smażyć się na trawniku w słońcu, kreśląc coś w dużym zeszycie); gdy spotkał ją po raz kolejny, wychodziła z kuchni z czerwonawą obwódką wokół srebrnych oczu, która mogła być skutkiem braku snu albo płaczu, albo też jednego i drugiego. Któregoś popołudnia, kiedy w poszukiwaniu zapodzianej fajki zajrzał na nieduży, górujący nad ogrodem taras, zastał parę zajętą nader pobudzającą i ze wszech miar stosowną dla nich zabawą. Mariana siedziała na poziomym konarze sosny z nogami zwieszonymi obok wystrzępionej końcówki nadbutwiałej już liny, dawniej stanowiącej część huśtawki; w dole, z rozłożonymi ramionami, stał jej przyjaciel i usilnie ją o coś prosił. Nagle dziewczyna chwyciła się liny, ześlizgnęła się z gałęzi i zawisła w powietrzu, majtając nogami i swoją zwariowaną cygańską spódnicą. Zanim jednak zdążyła zeskoczyć na ziemię, chłopak niepostrzeżenie wsunął głowę między jej uda i z werwą ruszył do ataku, pomagając sobie precyzyjnymi i niemiłosiernymi ukąszeniami – jak można było się domyślać z okrzyków dziewczyny, która w końcu objęła go nogami za szyję i wypuściła sznur z rąk. Przetoczyli się po trawie i Mariana wylądowała na plecach z rozkraczonymi nogami i spódnicą zadartą na głowę. Forest wręcz zląkł się, że ich jęki mogłoby być słychać w Segur albo San Salvador. Wieczorem, podczas kolejnego przypadkowego spotkania w kuchni, w której zdążył już zapanować chaos – Mariana robiła właśnie herbatę, gdy wuj wszedł, by opróżnić kosz na śmieci zapełniony po brzegi zmiętymi kartami maszynopisu – dziewczyna zaofiarowała się, że przepisze dla niego na czysto kilka rozdziałów. 11


− Trochę się w ten sposób rozerwę – powiedziała. – A przy okazji poznam twoją pasjonującą przeszłość, przyda mi się to do reportażu… I dodała, że w ten sposób odwdzięczyłaby się też za gościnę. Forest zauważył na jej szyi psią obrożę. W tym momencie poczuł się w coś uwikłany, w jakąś ukartowaną za jego plecami intrygę, której nie da się zapobiec. Zdążył się już przekonać o uderzającym (w dosłownym znaczeniu słowa) lenistwie Mariany – filiżanki i cukierniczki nie odstawiała na marmurowy blat: po prostu wypuszczała je z dłoni – a teraz, słuchając jej tłumaczeń, dostrzegał u niej niepowstrzymaną skłonność do gmatwania spraw. Oto ta pracująca z doskoku i bez najmniejszego entuzjazmu redaktorka ilustrowanego pisma kierowanego przez jej matkę – jednego z tych tygodników drukowanych na kredowym papierze, których on nie raczyłby nawet dotknąć – przedkładała wujowi beznamiętną propozycję przeprowadzenia z nim cyklu wywiadów do reportażu, za który, jak oznajmiła, należność pobrała już wiele miesięcy temu, a którego mama pilnie teraz potrzebowała, ze zdjęciami włącznie. Ta pilna potrzeba, wyjaśniała, była tak naprawdę zwykłym podstępem, za pomocą którego matka chciała wyrwać ją z Ibizy i ze spokojnej egzystencji w quasi-komunie, w której owa dobra kobieta dopatrywała się przyczyny straszliwych depresji córki, jej nieuleczalnej bezsenności i braku ambicji zawodowych: na reportaż z prawdziwego zdarzenia o życiu i dziele Luysa Foresta nikt tak naprawdę nie czeka, dodała dziewczyna. − W tym względzie masz przynajmniej rację – rzekł smutno wuj. – A jeśli o mnie chodzi, to mówienie o sobie samym jest dla mnie najnudniejszą rzeczą na świecie. Przez okno zobaczył w ogrodzie fotografa: z pałąkowato wygiętymi plecami, wyciągniętą ręką i policzkiem przyciśnię12


tym do ramienia strzelał w pień sosny kolorowymi strzałkami z pistoletu pneumatycznego. − A jednak – stwierdziła Mariana, dmuchając w filiżankę z herbatą – tym właśnie teraz się zajmujesz. Piszesz autobiografię, nie? − Ale nie opowiadam w niej, jaki jestem ani jaki byłem, tylko jaki chciałbym być w przeszłości – uśmiechnął się z zakłopotaniem, jakby wypsnęło mu się jakieś starcze grubiaństwo. – Kogo mogłoby zainteresować, co robi albo czego już nie robi taki dziadek jak ja? − Żaden z ciebie dziadek, świetnie się trzymasz… – Mariana zawahała się przez chwilę i dodała: − Problem w tym, że ta robota od mamy mnie odrzuca, jak każda praca zresztą. Ale chciałabym ci pomóc przy twoich wspomnieniach, naprawdę. − Najpierw rób to, co ci każe matka. Wyjaśniła, że owszem, zamierza wywiązać się z tego cholernego zadania, ale nie ma się z tym co spieszyć, bo jedyny problem, którym naprawdę przejmowała się mama, już się rozwiązał: zbłąkana córka znajduje się cała i zdrowa z dala od wyspy-palarni. Wprawdzie tutejsza plaża w Calafell to śmietnik pełen gówna, samochodów i tłuściochów z Saragossy grających w petankę*, no, ale trudno, lepsze to niż nic. Zresztą i tak postanowiła nie kąpać się już w tym ohydnym weekendowym morzu. Nigdy nie lubiła się opalać ani pływać.

* Petanka (hiszp. petanca) – gra w kule popularna m.in. w Katalonii.


Pełna erotyzmu opowieść o rodzinnej tajemnicy. On – podstarzaïy mÚĝczyzna, ona – mïoda dziewczyna, jego siostrzenica. Luys Forest, szacowny pisarz reĝimu Franco, resztÚ ĝycia postanawia spÚdziÊ w zaciszu nadmorskiej posiadïoĂci, poĂwiÚcajÈc siÚ spisywaniu wspomnieñ i kreowaniu swego bohaterskiego mitu. Nieoczekiwanie bïogÈ samotnoĂÊ zakïóca przybycie szalonej Mariany. Rezolutna dziewczyna chÚtnie pomaga w przepisywaniu rozdziaïów ksiÈĝki, szokujÈc wuja cynicznymi uwagami, paradowaniem nago po domu, dziwnymi znajomymi oraz paleniem trawki... Aĝ pewnego dnia Mariana uwiedzie wuja... i wtedy wyjaĂni siÚ, kim tak naprawdÚ byï on, a kim dziewczyna w zïotych majtkach.

Juan Marsé (ur. 1933), pisarz hiszpañski, z zawodu

jubiler. Naleĝy do tego samego pokolenia co Eduardo Mendoza i Manuel Vázquez Montalbán. Za DziewczynÚ w zïotych majtkach dostaï w 1978 roku Premio Planeta. Otrzymaï takĝe Premio Juan Rulfo (1997), Premio Internacional Unión Latina (1998), a w 2008 uhonorowany zostaï NagrodÈ Cervantesa za caïoksztaït twórczoĂci.

Cen Cena e a deta deta tal.l.l. 32 ta 2,990 zï zï


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.