Kapelusz na wodzie

Page 1



Wojciech Bonowicz

Kapelusz na wodzie GAWĘDY O KSIĘDZU TISCHNERZE

WYDAWNICTWO ZNAK

KRAKÓW 2010


Z RZĘSAMI W KIESZENI

Po wyborze kardynała Wojtyły na papieża w Krakowie zaczęły się spekulacje, kto zostanie jego następcą. Wymieniano bardzo wielu kandydatów, wśród nich także Tischnera. „Wtedy w ogóle w Krakowie był taki okres, że wszystkich podejrzewali”, opowiadał Tischner w programie radiowym Teologia humoru. „I, wiecie państwo, gdyby tylko podejrzewali, to nic, ale ja już dostałem nawet trochę »łapówek«... Pamiętam, od jednego znakomitego przełożonego znakomitego zakonu dostałem koniak, na wypadek taki, żebym łaskawym okiem patrzył na to zgromadzenie. Ja sobie w pierwszej chwili myślałem, że należy protestować. Ale potem, w wyniku działania łaski uczynkowej, doszedłem do wniosku, że nie należy protestować, tylko należy straszyć. I brać też. Z tym że nigdy nie miałem odwagi samemu pić tego wszystkiego, bo – tak sobie myślę – tu mógłbym być narażony na karę Bożą”. W tym miejscu Tischner zrobił dygresję o tym, że w Polsce często rozmaite sprawy załatwia się za pomocą łapówek. „Pamiętam, raz jeden z moich kolegów się żenił, a już był w takim wieku dość zaawansowanym – więc gdyby to nie było w Krakowie, ale gdzieś na Podhalu, to na pewno proboszcz, zważywszy na wiek, w czasie kazania sylwestrowego wyczytałby go


Z RZĘSAMI W KIESZENI

105

z ambony jako tego, który się powinien w najbliższym roku ożenić. (Bo to jest dobry zwyczaj, żeby proboszcz wyczytywał z ambony takich delikwentów, co to chodzą, budzą nadzieję, a potem wtrącają w depresję). I on się podjął tej żeniaczki, wysłuchał wszystkich konferencji przedmałżeńskich – prawdę mówiąc, niewiele mu pomogły, no ale wysłuchał – ale nie mógł się przełamać, by iść do spowiedzi. Dostał tych kartek do spowiedzi dosyć dużo, a że miał wpływy w środowiskach sportowych, przyszedł do mnie i mówi: »Podpiszże mi tę kartkę, a ja ci za to pływalnię załatwię«”. W Teologii humoru razem z Tischnerem wystąpił jego ówczesny asystent Tadeusz Gadacz, który zbierał w tym czasie anegdoty na temat swojego profesora. Okazało się, że historia z koniakiem miała ciąg dalszy. „Mianowicie ten przełożony, który ofiarował koniak księdzu Tischnerowi, został później biskupem, i to bardzo ważnej stolicy diecezjalnej w Polsce. Byłem świadkiem”, mówił Gadacz, „jak ksiądz Tischner pisał telegram gratulacyjny do niego. Napisał bardzo krótko: »Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Józef Tischner«”. W audycji nie padło nazwisko adresata, ale nie jest już tajemnicą, że chodziło o arcybiskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego, zaprzyjaźnionego z Tischnerem od lat siedemdziesiątych. Co do historii z kartką do spowiedzi, nie wiemy, jak się zakończyła, ale – o ile mi wiadomo – Tischner nigdy nie chodził regularnie na pływalnię... Okazało się, że publiczność uczestnicząca w nagraniu audycji pamięta również inne anegdoty dotyczące wspomnianego okresu. Jeden ze słuchaczy chciał wiedzieć, czy to prawda, że na pytanie o to, czy zostanie biskupem, Tischner odpowiedział jednemu z dziennikarzy: „O, co to, to nie, to już bym się wolał ożenić!”.


106

KAPELUSZ NA WODZIE

„Rzeczywiście, dziennikarze byli niesłychanie natrętni wtedy”, tłumaczył Tischner. „Ja jakoś to znosiłem z poczuciem humoru, a lęk ogarnął mnie dopiero wtedy, kiedy do mojego ubogiego skądinąd mieszkanka na Marka 10 przyszedł przedstawiciel Wspólnoty Brytyjskiej w imieniu królowej... Chciał mnie po prostu poznać. Ja sobie myślę: »Do cholery, cóż on tak mnie chce poznać?!«. Obok tam mieszkają rozmaici, o wiele bardziej pobożni niż ja, a on mnie chce poznać. I rzeczywiście w tym czasie holenderscy dziennikarze się pojawili... A wie pan, zawsze trzeba mówić do ludzi takim językiem, który oni zrozumieją. Trzeba dążyć do tego, żeby ich przekonać. Na przykład jak ja nie mogę wziąć konferencji jakiejś, to mówię: »Nie mogę, bo umarłem«. I to ich przekonuje. I tym Holendrom rzeczywiście tak powiedziałem, nie przeczuwając, że oni to momentalnie ogłoszą jako wyraz, powiedziałbym, postępowości Kościoła katolickiego w Polsce”. Cały wątek niedoszłego wyboru na stolicę biskupią w Krakowie Tischner podsumował następująco: „Sprawa jest bardzo prosta. Ja, patrząc na siebie, widzę doskonale, że się do tej funkcji nie nadaję. Ale jak patrzę na to, co się dzieje w tych sferach, to... ja bym też tak potrafił”. Odpowiedzią był gromki wybuch śmiechu słuchaczy. Sytuacja z 1978 roku powtórzyła się trzy lata później. Po śmierci kardynała Stefana Wyszyńskiego w plotkach na temat tego, kto będzie jego następcą, znów zaczęło pojawiać się nazwisko Tischnera. On sam był w tym czasie w Wiedniu, wspólnie z Krzysztofem Michalskim załatwiał sprawy związane z powołaniem Instytutu Nauk o Człowieku. I tak się złożyło, że miał przy sobie całą listę zakupów, którą mu przygotowano, kiedy wyjeżdżał z Polski. Były na tej liście między innymi... sztuczne rzęsy, o które prosiła jedna z kuzynek.


Z RZĘSAMI W KIESZENI

107

„Sytuacja była rzeczywiście nieco makabryczna”, opowiadał w Teologii humoru Tischner. „Napięcie w Europie, Breżniew, proszę państwa, w Pradze, szykuje się interwencja wojsk zaprzyjaźnionych w Polsce, a ja mam tuż przed wyjazdem z Wiednia załatwić jeszcze zakupy, które mam wypisane na kartce. Poszedłem z przyjacielem Krzysztofem Michalskim do sklepu. On po niemiecku lepiej, czytał z karteczki, co jakiś czas mu gęba rzedła, kiedy czytał coraz dalej – a ja nie wiedziałem, co tam jest napisane. A tam między innymi występowały te sztuczne rzęsy... Ja rozumiem, że jest sztuczne tworzywo, że jest sztuka piękna, ale żeby były sztuczne rzęsy, to nie domyślałem się tego. Domyślałem się, że jest w kobiecie trochę nieprawdy, ale żeby aż tyle?” Niemniej zakupy z listy zostały zrobione. I może nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że robiąc zakupy, Tischner położył na ladzie najnowszy numer wiedeńskiej „Die Presse”, gdzie wydrukowano jego zdjęcie z podpisem: „Prawdopodobny następca kardynała Wyszyńskiego w Polsce”. „Z tymi rzęsami w kieszeni!”, śmiał się Tischner. „Ale teraz już wszystko jasne, proszę państwa, dlaczego historia potoczyła się tak a nie inaczej: po prostu inni jeździli bez rzęs”. Jeszcze inną anegdotę związaną z „łowami na prymasa” przytoczył kiedyś Jerzy Turowicz. W artykule Kim jest Józef Tischner?, napisanym do księgi pamiątkowej dedykowanej autorowi Etyki solidarności, wspominał, że kiedy przyjaciele pytali Tischnera, dlaczego właściwie nie został następcą Wyszyńskiego, ten odpowiedział: „A bo kiedy do mnie telefonowali z Watykanu, to mnie nie było w domu”. Podobne pytanie zadano zresztą Tischnerowi kilka lat później w telewizyjnym programie Godzina szczerości: jak to się stało, że przy wyborze prymasa nie padło na niego, skoro donosiła już o tym


108

KAPELUSZ NA WODZIE

wiedeńska „Die Presse”? Tischner się uśmiechnął. „Bo Duch Święty jest mądrzejszy niż wiedeńska »Die Presse«”, powiedział. „Kiedyś, wiele lat temu”, opowiada Krzysztof Michalski, „Tischner wziął mnie w Rzymie na obiad do papieża, na którym byli też inni polscy dostojnicy kościelni. To było dla mnie nowe; nie miałem wielu znajomości w tych sferach. Po długim i ciekawym dla mnie obiedzie wracaliśmy z Tischnerem do hotelu: »Wiesz«, powiedziałem mu wtedy nieco pod wrażeniem tego, co mówili ci dostojnicy kościelni, »właściwie mam papieżowi nieco za złe, że nie zrobił cię jednak prymasem Polski albo przynajmniej arcybiskupem Krakowa. Choć z drugiej strony«, ciągnąłem, »może to nie jest takie ważne: Kościół, wieczny, będzie dalej trwał, a i Polska, już ponadtysiącletnia, też przeżyje«. Tischner popatrzył na mnie przez chwilę, jak zwykle w takich momentach z lekką ironią, i powiedział: »No wiesz, Krzysiu, ale konfliktu z inteligencją by wtedy nie było«”. Tak naprawdę Tischner nigdy nie dostał propozycji, by objąć którąś ze stolic biskupich. „Ale nawet gdyby mi to zaproponowali, nigdy bym się nie zgodził. Maksimum tego, co mogę dać Kościołowi katolickiemu, to to, że jestem księdzem”. Kiedy biskupem został jego przyjaciel Adam Dyczkowski, późniejszy ordynariusz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, Tischner napisał mu w liście: „Harnaś ostomilsy! W tyk cięzkik dlo Ciebie chwilak jestem przy Tobie. Musis wej na sytko znaleźć sposób. Bez sposobu nie rusys. Pewnie Ci godajóm, cobyś nie zbiskupioł. Co Ci powiym, to Ci powiym, ale Ci powiym, ze niby cymu. Trza być tym, kim sie jest. Chłop ma być chłopym, baba babóm, a biskup biskupym. Zaś filozof mo być mnóm. Amyn”.


„CO ZA FACET!”

W 1980 roku Tischner został zaproszony przez profesora Jerzego Janika na seminarium, które w porozumieniu z papieżem miało się odbyć w sierpniu w Castel Gandolfo. Była to kontynuacja spotkań, które organizowano przez lata w Krakowie. Profesor Janik, fizyk, zapraszał na nie głównie uczonych reprezentujących nauki ścisłe, ale bywali tam też filozofowie, historycy czy historycy sztuki. Zachował się list Tischnera do Jana Pawła II z 5 maja 1980 roku dotyczący tego zaproszenia. Tischner proponuje w nim, aby w seminarium wzięli udział również filozof Krzysztof Michalski, specjalista od Heideggera, oraz Krzysztof Maurin, matematyk i znawca filozofii protestanckiej. „Sam ogromnie się cieszę z rysującej się perspektywy spotkania”, pisał Tischner. „Cieszę się również z tego, że spotkanie będzie miało właśnie taki charakter a nie inny – a więc będzie okazją do wymiany myśli. W ten sposób każdy z nas będzie mógł nie tylko wiele od Ojca Świętego otrzymać, ale również coś Mu ze siebie dać”. „Myślę o tym, ile to spotkanie może nam dać wzajemnie”, napisał w odpowiedzi papież, akceptując propozycje Tischnera. „Mieszkaliśmy w rzymskim Domu Pielgrzyma przy placu Świętego Piotra”, wspominał po latach Krzysztof


110

KAPELUSZ NA WODZIE

Michalski, „i stamtąd codziennie jeździliśmy do Castel Gandolfo. Pierwszego dnia papież znienacka zaprosił nas na poranną mszę do Watykanu. W Polsce jest zwyczaj, że przed przyjęciem komunii trzeba zawsze iść do spowiedzi. Ja nie byłem – a idąc po raz pierwszy w życiu na mszę z papieżem, chciałem oczywiście pójść do komunii. Pnąc się więc z Tischnerem pod górę wcześnie rano wspaniałymi schodami Spiżowej Bramy, mówię do niego z lekkim zakłopotaniem: »Słuchaj, Józek, to pewnie trochę głupio – ale może byś mnie tu gdzieś wyspowiadał?«. On na mnie patrzy i po chwili mówi: »Wiesz, Krzysiu, idź lepiej do Życińskiego« (który wspinał się po tych schodach niedaleko od nas). Poszedłem więc do Życińskiego, który mnie gdzieś w kącie wyspowiadał. Od tego czasu moja przyjaźń z Tischnerem stawała się coraz bardziej serdeczna – a z Życińskim jakoś straciliśmy się z oczu”. Tischner opowiadał z kolei, że podczas tego seminarium papież zaskoczył Michalskiego. Znał go jeszcze z czasów krakowskich: spotkali się przy okazji jakiegoś sympozjum organizowanego przez Tischnera, siedzieli wtedy razem przy obiedzie i rozmawiali. Było to w sumie przelotne spotkanie, minęło kilka lat, papież miał prawo nie pamiętać. I któregoś dnia, wspominał Tischner, w trakcie tego rzymskiego pobytu „już się żegnamy, wychodzimy i w pewnym momencie papież ze schodów wraca do niego i mówi: »Panie Krzysztofie, pan mi mówił wtedy, że panu się dziecko urodziło. Jak ono się chowa?«. Zdumiewająca sprawa! Krzysztof coś tam wybąknął, jąkając się”. A po wyjściu złapał się za głowę: „Co za facet!”, powiedział. Ustalając termin seminarium, nikt nie przewidział, że lato 1980 roku będzie w Polsce gorętsze niż we Włoszech. Uczestnicy spotkania śledzili to, co się działo na


„CO ZA FACET!”

111

Wybrzeżu, we włoskiej telewizji. Jedna scena wszystkim utkwiła w pamięci – choć każdemu nieco inaczej. „Pamiętam”, mówił profesor Janik, „siedzimy przy kolacji i ksiądz Dziwisz włącza telewizor. I dokładnie w momencie, w którym rozbłysnął ekran, ukazuje się zdjęcie papieża powieszone na bramie Stoczni Gdańskiej. A papież na to: »Jezus Maria!«”. Tischner wspominał z kolei, że papież nic nie powiedział, tylko skulił się w sobie i widać było, „że czuje się za sprawę odpowiedzialny. Wtedy jeszcze nie było do końca pewne, jak zachowają się komuniści. Portret papieża na bramie stoczni miał być jakby zabezpieczeniem strajkujących: jest portret, to chyba nie będą strzelać”. Po powrocie Tischner opowiadał zafascynowany o tym, że Wojtyła nic się nie zmienił, nadal zachowuje się z niewymuszoną prostotą, nawet lekko niefrasobliwie. „Ile razy stykam się z obecnym papieżem w Rzymie”, mówił na wykładzie w marcu 1983 roku, „to – mimo iż jestem raczej instrumentem kiepsko nastrojonym i grubiańskim w zasadzie, nieczułym na anielskie dźwięki – to jednak jakieś ciarki mnie tam lekko przechodzą. Z początku myślałem, że są to ciarki historii, że jest tam obecna, bądź co bądź, ogromna historia Europy i świata, na przykład przez ogrody w Castel Gandolfo przechodzi Via Appia, znakomicie zachowana, a potem jeszcze widać miejsce urodzin Piłata i ruiny jego posiadłości. Więc myślałem, że to to. No, ale jednak to nie to”. Chodziło o styl bycia polskiego papieża. „Choćby taka prosta sprawa: jest sympozjum, Jan Paweł jest w białej sutannie i ma tutaj taki pas papieski z herbami papieskimi. Ale w pewnym momencie w tym pasie mu ciasno, więc go rozpina, rozkłada – i [pas] na biurku leży. Bierze potem ten pas – już go nie zapina – idziemy


112

KAPELUSZ NA WODZIE

jeść kolację, on po drodze wstępuje do kuchni i nagle siostry ogarnia przerażenie, bo ten papieski, czcigodny pas został położony między kranem a zlewozmywakiem w kuchni. Jest w tym coś niezwykłego. Z jednej strony jakaś zupełna niefrasobliwość, a potem – ja nie wiem, ja nie jestem chyba za bardzo subiektywistą, żeby coś takiego tam czuć – ale jest tam jakaś wielka metafizyka. Jeżeli w człowieku każdym jest coś z metafizyki, to tam jest tej metafizyki dużo, proszę państwa. Być może, on usiłuje ją jakoś strącać – przecież to słynne jego powiedzenie do jednej z sióstr (która pochodzi zresztą spod Krakowa), kiedy proponowała mu jakieś jedzenie, a on nie bardzo chciał, więc ona westchnęła sobie: »Oj, proszę Ojca Świętego, ileż ja mam kłopotów z Waszą Świątobliwością«, a on mówi: »Siostro, gdyby siostra wiedziała, ile ja mam kłopotów z tą moją świątobliwością...«”.


SOLIDARNOŚĆ

Sierpień 1980 roku Tischner spędził w Rzymie i Austrii. Wyjazdy były już wcześniej zaplanowane i mimo napiętej sytuacji w kraju nie można ich było odwołać. „Zachodnia prasa nieustannie histeryzowała – przede wszystkim, że wejdą Rosjanie, że będzie krwawa łaźnia. Na spotkaniach w Austrii, gdzie szczególnie Czesi i Węgrzy okropnie się denerwowali, opowiadałem, jak jedna pani strasznie się bała, jadąc linową kolejką na Kasprowy Wierch. »Co by to było, jakby to się oberwało?« A Franek Gąsienica: »To już by było trzeci raz w tym tygodniu«. Gdyby weszli, to przecież nie pierwszy raz w naszej historii. Ale oni ciągle nie wchodzili”. Tischner wrócił do Polski na początku września i nic nie zapowiadało, że stanie się jednym z bohaterów dziejącej się historii. Jego kontakty z opozycją, jak sam mówił, nie były zbyt bliskie. „W Krakowie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych były przede wszystkim niezależne organizacje studenckie. Większość działaczy studenckich przechodziła przez moje seminarium i przychodziła na wykłady, jeszcze wtedy na Wydział Teologiczny, bo nie miałem wykładów na UJ. Była między mną a nimi już duża różnica pokoleniowa: pamiętałem rok ’56, miałem już pewną wiedzę o marksizmie i byłem przekonany, że sytuacja jest nie do zmiany


114

KAPELUSZ NA WODZIE

przez co najmniej sto lat. Wiedziałem, że trzeba ryć, ale sądziłem, że i tak cała ta struktura nie rozwali się zbyt szybko. I kiedy w 1977 roku studenci zaczęli zupełnie jawnie manifestować przeciwko władzy komunistycznej, bo przecież nie tylko przeciw socjalizmowi, wiele osób z mojego pokolenia było zdumionych: jak to jest możliwe? Uważało ich za wariatów. A ja wtedy powiedziałem, że ci młodzi są genialnie naiwni, a ich siła leży w tym, czego nie wiedzą. Zaczynają zupełnie od zera, nie chcąc korzystać z naszych doświadczeń. Nie godzą się na to, żeby im kumpla zabili, decydują się manifestować publicznie, idą na Rynek, wrzeszczą, protestują, a potem jeden z nich przychodzi do mnie i mówi: »Przez te trzy dni czułem się wolnym człowiekiem!«”. Tischner w tym czasie zaczął mieć w różnych miejscach wykłady na temat marksizmu. Były to krytyczne analizy, skupiające się głównie na marksistowskiej wizji człowieka i związanej z nią koncepcji pracy. Nie był nastawiony wojowniczo: chciał pokazać, że system się rozkłada, bo w samym jego zalążku tkwi antropologiczny błąd. Czasem okraszał wykłady anegdotami, które pokazywały absurdy realnego socjalizmu. Opowiadał na przykład, że jedna z jego znajomych prowadziła na Głodówce kiosk spożywczy. Akurat był „kryzys kawowy” i w kiosku brakło kawy. Jakiś turysta z Warszawy zaczął się burzyć: „Jak to nie ma? Dlaczego nie ma?”. Przecież wiadomo było dlaczego... Więc właścicielka mówi: „Panie, widzieliście kiedy ziarenka kawy? Tam są takie rowki. No więc ten, co te rowki rzeźbił, umarł. No i nie ma kawy”. Do jego ulubionych opowieści należała historia o tym, jak pewnego razu do Łopusznej przyjechał agitator, żeby przekonywać ludzi, iż Boga nie ma. Gadał długo, podawał rozmaite argumenty i wydawało mu się, że zasiał


SOLIDARNOŚĆ

115

wśród słuchaczy wątpliwości. Kiedy przyszło do pytań, jeden z chłopów podniósł rękę. „Panie, pięknieście nam to wszystko opowiedzieli. Wygląda, że macie rację. Ale powiedzcie nam teraz: dlaczego nie ma gwoździ w spółdzielni?” Agitator, trochę zaskoczony, zaczął wyjaśniać, skąd się wzięły trudności z gwoździami. Szło mu coraz lepiej i znów wydawało mu się, że zebranych przekonał. Wtedy wstał ten sam chłop i mówi: „Panie, pięknieście nam to opowiedzieli. Wygląda, że macie rację. A teraz ja wam coś powiem: gwoździe w spółdzielni są!”. Kiedyś, wykładając filozofię Kanta, Tischner zwrócił uwagę studentom, że nie należy mylić imperatywu moralnego z rozmaitymi „prawidłami czy radami mądrości”, a tym bardziej hasłami, które coś postulują lub obiecują. I przywołał przykład hasła, które kiedyś zwróciło jego uwagę: „Zakład wdraża metodę DoRo”. „Było to, proszę państwa, bardzo dawno, zakład wdrażał metodę DoRo. Potem okazało się, że zakład zaczął truć okolicę, dalej wdrażając metodę DoRo. Potem przyszedł okres strajków, zakład dalej wdrażał metodę DoRo, a ja nie wiedziałem nigdy, co to znaczy »DoRo«. Potem się okazało, że to znaczy »dobrej roboty«. I ciągle wdrażał. Państwo widzicie absurd tego wszystkiego, już abstrahując od okropnego słowa »wdrażać«, to to jest tak bezsensowne, że można kolki nerwowej dostać, gdyby nie to, iż człowiek się przyzwyczaił. Nawet radziłem mojemu przyjacielowi, znanemu w Krakowie spowiednikowi, żeby na swoim konfesjonale umieścił napis: »konfesjonał wdraża metodę DoRo«. Może to się nawet kiedyś stało, bo frekwencja jakoś dziwnie zmalała”. Sukces strajków sierpniowych zdawał się zapowiadać kres rozmaitych absurdów. W połowie października do Krakowa przyjechali czołowi działacze Solidarności, którzy odbywali triumfalną podróż po całej Polsce.


116

KAPELUSZ NA WODZIE

W mieszkaniu na Marka zjawiła się delegacja robotników, którzy poprosili Tischnera, żeby podczas uroczystej mszy na Wawelu wygłosił kazanie. Tischner się zgodził. Mszy przewodniczył ksiądz prałat Stanisław Czartoryski. Katedra była szczelnie wypełniona, mnóstwo ludzi stało na dziedzińcu. „To, co przeżywamy”, mówił Tischner, „jest wydarzeniem nie tylko społecznym czy ekonomicznym, ale przede wszystkim etycznym. Rzecz dotyka godności człowieka. Godność człowieka opiera się na jego sumieniu. Najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień”. Zaraz potem zaczął pisać swoją najgłośniejszą książkę – Etykę solidarności. Życie Tischnera nagle nabrało tempa. Posypały się zaproszenia na spotkania i solidarnościowe uroczystości. Związek Podhalan wybrał go na swego kapelana. Solidarność Wiejska – na duchowego patrona. Kiedy 5 września 1981 roku w hali Olivii w Gdańsku rozpoczynał się pierwszy zjazd delegatów Solidarności z całego kraju, Tischner pojawił się na nim w charakterze gościa. „Przyjechałem tutaj bez zamiaru podejmowania jakiejkolwiek działalności”, tłumaczył wówczas w wywiadzie udzielonym klerykom gdańskiego seminarium, „to znaczy nie miałem planu, aby tu występować, przemawiać itd. Stało się to zupełnie przypadkiem. Kiedy przyjechałem do Gdańska z grupą małopolską, umówiliśmy się w niedzielę na Mszę Świętą nie w Olivii, gdyż nie było wiadomo, czy będzie tu msza, lecz w pobliskiej parafii. W ostatniej chwili przygotowałem sobie parę słów właśnie do tych ludzi. Potem okazało się, że Msza Święta w Olivii będzie, i ksiądz proboszcz zaprosił mnie do wygłoszenia homilii. Byłbym w nie lada kłopocie, gdyby nie to, że miałem już przygotowaną kartkę. Jednym słowem, to wszystko jest w pewnym stopniu przypadkowe, gdy chodzi o fakt, lecz


SOLIDARNOŚĆ

117

gdy chodzi o treść, to przypadku nie ma. Wydaje się bowiem, iż należy rozwijać coś takiego jak filozofię tego ruchu społecznego, filozofię Solidarności. Filozofowie z natury rzeczy są do tego powołani. Taki więc jest charakter mojej działalności – charakter filozofa. Ja rzucam strawę, a co oni z tego korzystają, to już nie jest moją rzeczą”. Sformułowanie „etyka solidarności” przyjęło się powszechnie, ale Tischner nie miał złudzeń: jego książka – która ukazała się w przerwie między pierwszą a drugą turą zjazdu – była raczej symbolem zmian niż przedmiotem refleksji. W kuluarach zjazdu krążyła anegdota, że Lech Wałęsa, zapytany, co myśli o Etyce solidarności, miał odpowiedzieć: „Dobra, ale gdyby tak jeszcze ksiądz przypieprzył komunistom...”. Sam Tischner wspominał, że Wałęsa odpowiedział inaczej: „Nie czytałem, ale wiem, że nawet z najgłupszej książki można się czegoś nauczyć”. „I to mnie bardzo pocieszyło”, śmiał się autor Etyki... Oczekiwano od niego emocjonalnego wsparcia i rady, jak postępować w konkretnych sprawach. Tymczasem pytany o przyszłość Tischner mówił: „Ja jestem specjalistą od uzasadniania tego, co już się stało, natomiast nie jestem utalentowany w przewidywaniu, co się stanie”. Podkreślał, że Solidarność musi pójść w głąb, rozwiewać przede wszystkim iluzje dotyczące systemu pracy, w którym nagromadziło się wiele patologii. O tym jednak na zjeździe się nie mówiło: „ukryte bezrobocie było ukryte nawet dla tych, którzy pracowali, bo oni sami nie wiedzieli, że wykonują fikcyjną pracę”. To właśnie wtedy Tischner napisał swój słynny ironiczny autokomentarz: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka”.


FILOZOFIA W PRZEKŁADZIE

„Zawsze tkwiła we mnie ta idea, że kryterium prawdziwej filozofii jest to, czy się ją da przełożyć na góralski, czy nie. Jeżeli jest jakieś takie twierdzenie, którego nie da się przełożyć na góralski, to zapewne nie jest to twierdzenie prawdziwe”, mówił Tischner w styczniu 1992 roku w siedzibie Znaku podczas uroczystych – choć nieco spóźnionych – obchodów swoich sześćdziesiątych urodzin. „Pamiętam, jak kiedyś wykładałem imperatyw Kantowski, który twierdzi, że warunkiem moralności, etyki jest dobra wola. Studenci nie bardzo to chwytali, ale okazało się, że jest góralska interpretacja tezy, mianowicie: »Ani jo se nie twój, aniś ty nie moja, jak mnie przenocujes, dobro wola twoja«”. „Przekładanie na góralski” stało się znakiem firmowym Tischnera już w latach siedemdziesiątych. Bardzo często w trakcie wykładów i wystąpień sięgał po anegdoty, przyśpiewki czy powiedzonka przywiezione z Podhala. Miało to oczywiście rozbawić słuchaczy, ale też uświadomić im, że prawdy filozoficzne weryfikuje życie. „Chodziło mi o to, że teza, dla której nie można znaleźć dowodu w doświadczeniu, jest niewiarygodna”, mówił. „Nie twierdzę, że wszystkie prawdy na tym Bożym świecie muszą być pisane po góralsku, ale jeśli


FILOZOFIA W PRZEKŁADZIE

133

czegoś nie dało się przełożyć, to jest wysoce prawdopodobne, że nie była to prawda”. Jedną z anegdot, która często pojawiała się na wykładach, była opowieść o Jasiu Dobrym Ludziu i jego spotkaniu z... profesorem Andrzejem Szczeklikiem. Opublikował ją niedawno Jerzy Illg w tomie wspomnień zatytułowanym Mój znak. Tu podaję ją w nieco innej wersji, korzystając zresztą z nagrania, które autor wspomnień mi udostępnił. W Kościelisku, opowiadał Tischner w gronie przyjaciół, mieszka Jaś, którego nazywają „Dobry Ludź”. „Strasznie dobry człowiek, a już jak się napije, to lepszy jak święci”. Andrzej Szczeklik idzie któregoś razu Gubałówką i nagle słyszy za sobą: „Panie, panie, pockojciez!”. Ogląda się, a to Jaś. „Pockojciez, pódziemy razem, bedzie nom raaaźniej”, mówi. Idą. Po chwili Jaś zaczyna zagadywać: „Panie, ale ten świat piykny!”. „No rzeczywiście”, odpowiada Szczeklik, bo dzień był jesienny, ale słoneczny. „Te lasy, te góry”, ciągnie dalej Jaś. „Ze tyz to Pon Bóg tak syćko potworzył!” „No rzeczywiście”, przytaknął znowu Szczeklik. „Panie, ale o jednym nie pomyśloł”. „O czym?” „Że zwierz sie z cłekiem nie napije”, mówi Jaś. „Panie, baron napije sie? A krowa? Jesce gorzyj. A cłek z cłekiem sie napije”. „No rzeczywiście”, powiada Szczeklik jeszcze raz. A wtedy Jaś: „No to, panie, napijmy sie!”. „Ja z tego”, komentował Tischner, „zrobiłem potem zasadę filozofii dialogu. Bo zarzuca się tej filozofii, że nie wiadomo, czym się ten dialog kończy...” Czasem góralskie powiedzenie czy żart pomagały w interpretacji tezy nie tylko filozoficznej, ale również teologicznej. Tischner opowiadał na przykład, jak górale dyskutowali między sobą, czy to możliwe, żeby Pan Bóg był kobietą. „Niemożliwe”, zgodziła się większość.


134

KAPELUSZ NA WODZIE

Ale jednemu coś nagle przyszło do głowy: „Jak brzmi piyrse przykozanie? »Nie bees mioł bogów cudzych przede Mną«. Eee, jakby to był chłop, to by mu nie zalezało”. Bywało też tak, że góralszczyzna służyła Tischnerowi jako narzędzie samoobrony. Gdy oczekiwano od niego czegoś poważnego, „na poziomie”, a on był zmęczony, budził się w nim duch przekory. Podobno kiedyś przyjechało do Łopusznej na sylwestra eleganckie towarzystwo z Warszawy, które zamówiło wcześniej u Tischnera wykład o... śmierci. Tischner wyprowadził najpierw grupę na jedną z bacówek: panie szły w sukniach, panowie w garniturach. Dotarli na miejsce zmęczeni, przemoczeni, ale w końcu rozsiedli się i słuchają. I Tischner zaczął opowiadać o... żonie Jaśka Piporasa. (Jest to bohater licznych dowcipów, wymyślony przez Stanisława Parę „Ganobę” z Bukowiny – ale tego państwo z Warszawy nie musieli przecież wiedzieć). „Ech”, mówił Jasiek Piporas ustami Tischnera, „tako piekno była, wole takie miała...” No i powoli odsłaniała się smutna prawda o ciężkim życiu Jaśka w małżeńskim stadle. A na koniec padły jego słowa: „Nojlepi byłoby, zeby syćkie baby poumirały. Ale to niemozliwe!”. I to było wszystko, co Tischner miał tego dnia do powiedzenia o śmierci. Nie zawsze „przekłady”, których dokonywał na góralski, dobrze rozumiano. Źródłem nieporozumień bywała na przykład przywołana na wstępie interpretacja Kantowskiego imperatywu kategorycznego. (Nawiasem mówiąc, Tischner posłużył się tu tekstem przyśpiewki Ludwika Łojasa, skrzypka samouka z Łopusznej). Nieuważni słuchacze przekręcali tekst, w miejsce „jak mnie przenocujes” wstawiając „prześpijze sie ze mną”, co naturalnie pozbawiało całość pierwotnej lekkości. Taką


FILOZOFIA W PRZEKŁADZIE

135

pomyłkę popełnił między innymi relacjonujący wspomnianą uroczystość dziennikarz „Gazety Krakowskiej”. Tischner natychmiast zadzwonił do redakcji i sprostował błąd, a dziennikarzowi zadał... pokutną pielgrzymkę do sanktuarium w Ludźmierzu. Bywały też sytuacje, kiedy przekład na góralski przybierał formę zupełnie nieoczekiwaną. Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” Artur Sporniak wspomina, jak podczas jednego z wykładów na Uniwersytecie Jagiellońskim Tischner mówił o filozofii Emmanuela Lévinasa. I zaczął się zastanawiać, jak przełożyć na polski kluczowe dla jego filozofii pojęcie jouissance. Radość? Błogość? Używanie? „Konia z rzędem temu, komu się uda”. Po chwili milczenia na twarzy księdza profesora pojawił się jednak zawadiacki uśmiech: „Na polski się nie da, ale można przełożyć na góralski”. I wtedy, pisze Sporniak, ku ogólnemu zaskoczeniu Tischner z całych sił... zagwizdał.


AKUSZER PRAWDY

Metafora akuszera prawdy pochodzi, jak wiadomo, od Sokratesa. Sokrates, który był synem akuszerki, w Teajtecie Platona porównuje swój sposób oddziaływania na innych do asystowania przy narodzinach. Moja sztuka położnicza – powiada Sokrates – tym się jedynie różni od tamtej, że „dusz rodzących dogląda”, a nie ciał, owocem zaś narodzin jest mądrość. „Jestem ci sam nie bardzo mądry, nigdym nic takiego nie znalazł, co by moja dusza urodziła. I to jasna jest rzecz, że ode mnie nikt niczego się nigdy nie nauczył, tylko w sobie sam każdy nosił swój skarb i tam źródło znajdował natchnienia. Ale od pomagania przy połogu jest bóg – i ja”. Sam Tischner odwołuje się do tej metafory między innymi w swoim najgłośniejszym tekście, Etyce solidarności, w rozdziale poświęconym wychowaniu. Pisze: „Każdy z nas miał z pewnością jakiegoś wychowawcę. Co mu zawdzięcza? Myślę, że nie odbiegnę od prawdy, gdy powiem: przebudzenie. Najpierw szliśmy przez życie, nie wiedząc, o co naprawdę w życiu chodzi, jakby w półśnie. Głos wychowawcy wyrwał nas z tego snu. Resztę trzeba już było zrobić samemu. Sokrates przyrównał pracę wychowawcy do zabiegów położnej, która pomaga matce przy porodzie. Dzięki pracy wychowawcy rodzi się w duszy człowieka jakaś prawda.


AKUSZER PRAWDY

137

Prawda ta staje się siłą człowieka. Wychowawca prawdy tej nie stwarza, jak położna nie stwarza dziecka. On tylko pomaga, dołączając do wysiłków człowieka swój wysiłek. Mimo to jego pomoc okazuje się często niezbędna – cenna, jak cenne jest ludzkie istnienie”. Po metaforę akuszera prawdy chętnie sięgają też uczniowie Tischnera, żeby opisać sposób, w jaki na nich oddziaływał. Tadeusz Gadacz, opowiadając o swoich zmaganiach z filozofią Hegla, wspomina, że Tischner z początku zostawił go z Heglem sam na sam. „Pamiętam, jak bardzo musiałem się napracować, żeby przedrzeć się przez Heglowskie analizy. Dopiero kiedy praca nabrała kształtu, wtedy pomagał. To był ten ostatni moment; trochę jak akuszerka, która pomaga urodzić dziecko. Ale najpierw – niestety – trzeba to dziecko donosić w łonie...” Akuszer prawdy z zasady umniejsza swoją rolę. Sokrates nie był takim prostaczkiem, jakim siebie przedstawiał. Również Tischner nie do końca pasowałby do opisu, który znajdujemy w Teajtecie. Metoda Sokratesa wprawiała w osłupienie „rodzące dusze”. Także i Tischner nieraz zbijał uczniów z pantałyku. I jeden, i drugi mieli ten sam cel: pobudzać myślenie. „Złudzeniem było oczekiwać, że Tischner nauczy nas jakiejś doktryny”, mówi inny z jego uczniów, Zbigniew Stawrowski. „Nic z tego: uczył sposobu myślenia, samodzielności myślenia”. Tadeusz Gadacz dodaje: nie wykładał filozofii, ale i n i c j o w a ł filozofię. Do pewnego stopnia tłumaczy to porażki wielu spośród tych, którzy próbowali u Tischnera napisać pracę. Nieliczni uczestnicy jego seminariów nauczyli się pływać, wielu utonęło. Niektórzy odchodzili rozczarowani. Tam, gdzie stawia się na samodzielność – wolność po prostu – jednym wyrastają skrzydła, a inni zaczynają


138

KAPELUSZ NA WODZIE

dostrzegać, że nie będą mieli siły nawet odbić się od ziemi. Akuszer prawdy musi rozbijać złudzenia i kwestionować oczywistości. Nie tylko iluzje umysłu, nie tylko skamieliny języka, ale również wyobrażenia, jakie człowiek ma na temat samego siebie. Był mistrzem trudnym, „mistrzem dla dojrzałych”, jak go określiła Anna Karoń-Ostrowska. Czuł na sobie odpowiedzialność za swoich wychowanków, ale nie zamierzał prowadzić ich za rękę. „Lubił powtarzać: jak już spadać, to z wysokiego konia”, twierdzi Tadeusz Gadacz. „Miał świadomość, że spora część spadnie, chodziło mu jednak o to, by tym, którym się nie powiedzie, pozostała przynajmniej satysfakcja, że nie spadli z byle jakiej chabety”. Filozof Cezary Wodziński, który podobieństwom między Tischnerem i Sokratesem poświęcił osobny tekst, nazywa Tischnera „wielkim uwodzicielem” – przy czym słowu „uwodziciel” nadaje sens jak najbardziej pozytywny. „Odwodzenie od filozofii było podstawowym zajęciem większości moich wykładowców”, mówi. Tymczasem Tischner, jak Sokrates, „uwodził, czarował »nagim słowem«”. To sprawiało zresztą, że seminaria Tischnera nigdy nie świeciły pustkami. Kiedyś podczas jednego z seminariów autor Świata ludzkiej nadziei nagle się zamyślił, a potem zwrócił do uczestników z pytaniem: „Powiedzcie mi tak szczerze. Dlaczego właściwie do mnie przyszliście?”. I wtedy jeden z kleryków, niewiele się namyślając, wypalił: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Sala buchnęła śmiechem, Tischner też się uśmiechnął – i szeroko rozłożył ręce.


OGRODY CASTEL GANDOLFO

Z poparciem Jana Pawła II i pomocą Tischnera na początku lat osiemdziesiątych Krzysztof Michalski stworzył w Wiedniu Instytut Nauk o Człowieku, niezależną instytucję naukową, która miała być miejscem spotkania intelektualistów Wschodu i Zachodu. Zaproszenie do rady naukowej przyjęli ludzie o wielkich nazwiskach, między innymi filozofowie Hans-Georg Gadamer, Leszek Kołakowski, Emmanuel Lévinas, Paul Ricoeur czy Charles Taylor. Aby jakoś odwdzięczyć się papieżowi, Michalski zaproponował, żeby co dwa lata – na przemian z seminariami organizowanymi przez profesora Janika – stworzyć mu możliwość spotkania w Castel Gandolfo przedstawicieli światowej elity intelektualnej. Tak narodziły się słynne kolokwia, z których pierwsze odbyło się w sierpniu 1983 roku. Kolokwia te były spełnieniem marzeń Tischnera o przerzuceniu mostów między chrześcijaństwem a myślą współczesną. Papież miał okazję przysłuchiwać się intelektualistom reprezentującym bardzo różne stanowiska, również takim, którym nie było po drodze z Kościołem. Podczas sesji odbywających się w papieskim pałacu Jan Paweł II rzadko się odzywał, głównie słuchał. „Jeśli jakaś dyskusja go nudziła”, wspominał filozof Robert Spaemann, „poznawałem to po tym, że


140

KAPELUSZ NA WODZIE

pod stołem przebierał w palcach różaniec lub kartkował historyczny atlas świata”. Nigdy nie zgłaszał sprzeciwu wobec proponowanych tematów (a dyskutowano między innymi o idei Europy, społeczeństwie liberalnym czy dziedzictwie Oświecenia) ani zapraszanych gości (choć byli wśród nich tacy, którzy mogli być dla niego „kłopotem”). „Jak w ogrodach Castel Gandolfo nie ma dwóch takich samych liści”, pisał Tischner, „tak wśród gości Jana Pawła II nie ma dwóch takich samych indywidualności. Mimo to jest płaszczyzna spotkania, jest dom. Myślę sobie: tak właśnie wygląda Kościół Jana Pawła II. Kto wie, może i my dorośniemy kiedyś do budowy takiego Kościoła?” Pobyty w Castel Gandolfo stwarzały oczywiście okazję do spotkań z papieżem sam na sam. W rozmowie z Eweliną Puczek, dziennikarką Telewizji Katowice, Tischner wspominał, jak pewnego razu spotkał następcę świętego Piotra idącego z laseczką na rozpoczęcie kolejnej sesji. Papież szedł i nucił coś pod nosem. Co sobie może nucić papież? „Jest, pani Ewo”, żartował Tischner, „taka przedwojenna pieśń, którą zapewne śpiewano w teatrach rapsodycznych: »Maryniko, Maryniko! A ona śpi i śpi, i nigdy nie ma dość...«. Było południe, gorąco. Papież zwraca się do mnie i mówi: »Zaspana, zupełnie jak ja«. W takich momentach pojawia się jakby druga strona, jakaś młodość, powiedziałbym – jakaś wieczność, na dnie człowieka istniejąca wieczna natura”. Nawiasem mówiąc, Marynika nie była „przedwojenną pieśnią”, lecz szlagierem z lat pięćdziesiątych, nadawanym na okrągło przez Polskie Radio w wersji oryginalnej – rumuńskiej – i polskiej. Ponieważ miała dziarski rytm, łatwo wpadała w ucho. Tischner zauważył, że po zamachu Jan Paweł II, który zawsze był niesłychanie skromny i prostolinijny, „ma


OGRODY CASTEL GANDOLFO

141

w sobie jeszcze więcej zwyczajnej ludzkiej prostoty. Bardzo często przy obiedzie czy kolacji uważa, że nie ma swoim gościom nic szczególnego do powiedzenia, łatwo się daje zagadać, co jest czasem denerwujące, bo ludzie plotą dyrdymały, zamiast skorzystać z okazji, żeby go posłuchać. Uderzające jest przy tym, że papieżowi nie opowiada się o tym, co dobrego się dzieje na świecie, tylko porusza najcięższe, najbardziej bolesne problemy. Cud, że z tego narzekania nie jest zgorzkniały i pesymistyczny. Ale kiedyś byłem świadkiem, jak rozłożył bezradnie ręce i powiedział: »No, na tym polega grzech świata...«”. Podczas kilku dni spędzanych w Castel Gandolfo kolacje jadało się w grupach językowych. W grupie polskiej dominował oczywiście Tischner, który chcąc dać papieżowi chwilę wytchnienia, opowiadał, co się dzieje na Podhalu, i włączał do rozmowy rozmaite żarty i anegdoty. Do historii przeszła opowieść o zdarzeniu w Tylmanowej, przy której papież ze śmiechu omal nie udławił się kawałkiem melona. Tischner opowiadał, że jego znajomy jeździ tam na ryby. I jego żona, przynaglona przez naturę, zagadnęła raz przechodzącą gościńcem góralkę: „Proszę pani, nie wie pani, gdzie tu jest toaleta?”. Kobieta spojrzała na nią zdziwiona, bezradnie rozłożyła ręce i powiedziała: „Cy jo wiym? Cheba za granicom”. Podobno przy jednym z posiłków Tischner siedział trochę zamyślony. „Józiu, jeszcze o Franku Gąsienicy nic nie było”, zagadnął go papież. „Bo wino za cienkie”, miał odpowiedzieć Tischner. Ale nie tylko Tischnerowi udawało się rozbawić towarzystwo. Któregoś razu przy stole do rąk papieża trafiła „bulla”, którą w pięknej łacinie kościelnej zredagował Leszek Kołakowski, stały gość kolokwiów.


142

KAPELUSZ NA WODZIE

„Było tam pięć potępień – anatem”, wspominał Tischner. „Niestety zapamiętałem tylko dwa punkty: »Ktokolwiek twierdzi, że hermeneutyka nauką jest – niech będzie wyklęty. Ktokolwiek twierdzi, że jest dozwolone dawać pieniądze filozofom – niech będzie wyklęty...«. Akurat w tym sympozjum brali udział Hans-Georg Gadamer i Paul Ricoeur – klasycy współczesnej hermeneutyki. Poza tym kasa naszego wiedeńskiego instytutu świeciła wtedy pustkami. Nie byłem całkiem szczęśliwy z dowcipu Kołakowskiego. Na szczęście papież bulli nie podpisał”. Sam Kołakowski nieco inaczej opisał to zdarzenie. „Na jednym z naszych zebrań Lévinas wygłaszał referat, który mnie okropnie znudził. Przestałem go w końcu słuchać i napisałem po łacinie bullę papieską. Taką bullę, jak się należy, były tam wymienione różne heretyckie i fałszywe twierdzenia. Na przykład takie twierdzenie, że nie wszystkich filozofów francuskich należy spalić, tylko niektórych. Albo że nie jest grzechem śmiertelnym, ale powszednim dawać pieniądze filozofom. Potem mieliśmy obiad i Tischner mówi: »Leszek, przecież ty napisałeś bullę, pokaż«. Nie czułem się dobrze, w obecności papieża pokazując parodię papieskiego dokumentu. Papież się uśmiechnął. Nic złego mi nie powiedział”. Uczestnicy kolokwiów mogli spotkać papieża nie tylko na sesjach i posiłkach, ale też podczas mszy odprawianej codziennie rano w prywatnej kaplicy. „Bodaj Ralf Dahrendorf, a może Bernard Lewis zauważył kiedyś: »My zaczynamy dzień od czytania gazet, a on od rozmowy z Bogiem«”, wspominał Tischner. W trakcie któregoś z kolejnych spotkań Michalski i Tischner zaproponowali papieżowi, że przeprowadzą z nim rozmowy o jego życiu, a także o filozofii, wierze


OGRODY CASTEL GANDOLFO

143

i współczesnym świecie. Papież się zgodził. Do rozmów usiedli latem 1993 roku w ogrodach Castel Gandolfo. Miały się one stać kanwą pierwszej książki wywiadu z Janem Pawłem II, ale ich zapis był później wielokrotnie przeredagowywany, odkładany na półkę, znów redagowany i uzupełniany, a rezultatem kilku etapów prac stała się książka Pamięć i tożsamość, która ukazała się pięć lat po śmierci Tischnera i na dwa miesiące przed śmiercią papieża. „Przez parę dni siedzieliśmy po parę godzin we trzech: papież, ksiądz Tischner i ja, przy stole, pod palmą, patrząc na Lago Albano w dole, u stóp pałacu”, wspomina Krzysztof Michalski. „Nie był to wywiad, raczej rozmowa; my zaproponowaliśmy tematy, ale naturalnie inicjatywę miał papież. Choć trzymał na kolanach kartki z naszymi pytaniami, wymiana zdań toczyła się swobodnie, odbiegając często od scenariusza. Była to rozmowa o życiu i ideach, jakie stały się jego motorem. Naturalnie głównym wątkiem i tego życia, i, w związku z tym, naszej rozmowy była wiara Karola Wojtyły – i jej konsekwencje w zetknięciu ze społeczną i polityczną rzeczywistością tamtych czasów. Ja byłem kimś w rodzaju hydraulika. Kimś, kto z zawodowej konieczności musi orientować się w debatach filozoficznych czy ideologicznych na Zachodzie. Podawałem więc, kiedy było trzeba, uszczelki i rurki. A Józek doprowadzał do tego, że płynęła woda”. Ponieważ cały projekt owiany był tajemnicą, Tischner nigdy o nim publicznie nie opowiadał. W ostatnich latach życia bardzo czekał na ukończenie książki i interesował się jej ostatecznym kształtem. Do końca zgłaszał poprawki do tekstu, upominając się szczególnie o życzliwsze potraktowanie filozofii nowożytnej. Nie doczekał się jednak publikacji.


144

KAPELUSZ NA WODZIE

„Papież bardzo lubił Tischnera”, opowiadał Kołakowski, „czym byłem zbudowany, bo Tischnera często atakowano za jego... – nie wiem właściwie za co – za jego brak sztywności chyba, za otwartość, gotowość do tak zwanego dialogu. To był człowiek, który wiedział, co w Kościele jest skuteczne, a co przeciwskuteczne. Cieszyło mnie, że papież naprawdę go lubi. Lubi i ceni”. Filozof Nikolaus Lobkowicz wspomina jedno ze spotkań Jana Pawła II ze środowiskiem Znaku. „Papież podawał rękę każdemu stojącemu w kółku, lecz kiedy zbliżył się do Tischnera, przejechał mu prawą ręką przez włosy i zwichrzył je. Był to czuły, niezrównany, łobuzerski gest, dopuszczalny tylko wśród przyjaciół, z których jeden jest wielki w oczach świata, a drugi przynajmniej sławny”. Któregoś wieczoru w Castel Gandolfo Tischner stał razem z papieżem przy oknie, z którego rozciągał się widok na jezioro, i patrząc na światła w dole, zaczął opowiadać, jak w Wiedniu, na Kahlenbergu, święcił sztandar austriackiego oddziału Związku Podhalan. „Najpierw były modlitwy o powodzenie górali podhalańskich na »wycieczkach« w Austrii, a potem... ognisko z muzyką i śpiewami. Śpiewy były, rzecz jasna, góralskie. Nagle ktoś zaczął po słowacku: »Javorina, Javorina...«. Na ten śpiew otwarły się bramy okolicznych gasthauzów i dołączyło do nas mnóstwo zatrudnionych tam Słowaków i Słowaczek. Śpiewamy. Ogień płonie, pod nogami Wiedeń nocą, światła aż po horyzont. Stoimy na tym samym miejscu, co kiedyś Sobieski i jego husaria. I wtedy jeden spośród nas – najbardziej notabene świadomy – pokazując na miasto, mówi: »Chłopy, syćko nase«”. Papież się uśmiechnął. Wyciągnął rękę w stronę świateł i powiedział: „Widzisz, Józiu? Tu też – syćko nase”.


SPIS TREŚCI

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 „Najpierw jestem człowiekiem...” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Korzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14 Karczma w Gronkowie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18 Dwa światy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21 Gwara . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26 Za młody, by strzelać . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30 Talerzyk. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34 Marzenie o skakaniu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 Decyzja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43 Ogolona głowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 47 W seminarium . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 Kałamarz na szczycie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56 Żubry . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 Siewca niepokoju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 62 Pies Ingardena. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 65 Czy można zakochać się w księdzu? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 Krawat z papugą. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75 „A jednak mam rację!” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 81 Uzdrawiająca gęba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87 Kto się udał Panu Bogu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 91 Bacówka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 Wybór Piotra . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Z rzęsami w kieszeni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104


226

KAPELUSZ NA WODZIE

„Co za facet!” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Solidarność. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Internowani . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Punkt kontaktowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kapelusz na wodzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Filozofia w przekładzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Akuszer prawdy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ogrody Castel Gandolfo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Scena . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Konflikt łask . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Stare grzechy, nowe rozkosze. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Drzwi w drzwi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jedno zdanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Konfesjonał . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „Najwyższy czas się skompromitować” . . . . . . . . . . . . . . . . . Siedem cnót po góralsku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zmęczenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „Kropidełko” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Hiob. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Plakat . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

109 113 118 123 128 132 136 139 145 150 155 161 166 172 176 182 190 196 200 211

Źródła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 213



„Najbardziej znany góralski dowcip opowiadany przez Tischnera ma za bohatera nieĂmiertelnego Franka GÈsienicÚ. »Po mnie nic nie zostanie oprócz tych paru dowcipów – tym radujÚ siÚ oczywiĂcie – które Franek GÈsienica wymyĂla, a ja, jak ten magiel, powtarzam«, mówiï Tischner podczas jednego z wykïadów. Otóĝ w czasie powodzi w opusznej chïopi stali przy moĂcie na Dunajcu i obserwowali, co siÚ dzieje. Przedmiot reĠeksji byï zawsze ten sam: czy woda zabierze most, czy nie zabierze. Ale tym razem chïopów coĂ zaintrygowaïo: unoszÈcy siÚ na wodzie góralski kapelusz. PatrzÈ – stanÈï na prÈdzie. Za chwilÚ – pod prÈd. ZaĂ stanÈï – i z prÈdem. »Coz to? Cud?«, pyta jeden. »E nie, to Franek GÈsienica. Pedzioï, ze ma w dupie powódě i orze«. Dowcip ten – góralska wersja wezwania: »Róbmy swoje!« – zrobiï zrozumiaïÈ karierÚ w latach stanu wojennego. Przy róĝnych okazjach Tischner powtarzaï, ĝe nie ma czasów tak zïych, ĝeby nie moĝna byïo uprawiaÊ nauki, a w szczególnoĂci – oswajaÊ Ăwiata myĂleniem”. (fragment) „Czasami siÚ ĂmiejÚ, ĝe najpierw jestem czïowiekiem, potem ğlozofem, potem dïugo, dïugo nic, a dopiero potem ksiÚdzem” – mawiaï o sobie Józef Tischner. Nowa ksiÈĝka Wojciecha Bonowicza przedstawia wybitnego myĂliciela, duszpasterza i publicystÚ przede wszystkim jako „Józka z opusznej”, który zjednywaï sobie wszystkich ogromnym poczuciem humoru i dystansem do samego siebie. Z poïÈczenia krótkich obrazów powstaï barwny portret Tischnera, czïowieka nietuzinkowego, wnoszÈcego oĝywczy ferment do polskiego ĝycia intelektualnego i publicznego. Wojciech Bonowicz (ur. 1967) – poeta, publicysta, dziennikarz. Ukoñczyï ğlologiÚ polskÈ na Uniwersytecie Jagielloñskim. Jako poeta debiutowaï w 1995 tomem Wybór wiÚkszoĂci. Tom Peïne morze zostaï nagrodzony w 2007 NagrodÈ LiterackÈ Gdynia w kategorii poezja. Jego biograğÚ ksiÚdza Tischnera nominowano do Nagrody Literackiej Nike (2001). Wspóïpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”, miesiÚcznikiem „Znak” i TVP Kultura. Mieszka w Krakowie.

Cena detal. 34,90 zł ISBN 978-83-240-1348-7

9 788324 013487


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.