Ktoś do kochania

Page 1

Tajemnice MAGDALENA Kordel wydawnictwo znak kraków 2023 ktoś do kochania

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

www.panczakiewicz.pl

Fotografia na pierwszej stronie okładki

MPetrovskaya | Shutterstock

Khosrork | iStock

Fotografia autorki na czwartej stronie okładki

Bartek Kaźmierczak

Redaktorki prowadzące

Dorota Gruszka

Katarzyna Przybylska

Opieka redakcyjna

Paulina Gwóźdź

Adiustacja

Anastazja Oleśkiewicz

Korekta

Aleksandra Kiełczykowska

Marta Tyczyńska-Lewicka

Łamanie

Piotr Poniedziałek

Copyright © by Magdalena Kordel

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023

ISBN 978-83-240-6670-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, 2023. Printed in EU

Masza przeciągnęła się, przewróciła na bok i pierwsze, co zobaczyła, to ciemne, wpatrzone w nią z zachwytem oczy. Natychmiast zamknęła powieki, odgradzając się od tego spojrzenia. W głowie zakołatał jej fragment starej, zasłyszanej ostatnio w domu babki Adeli

piosenki:

Gdyby można zrobić czary

Ponapędzać te zegary

By dziewiąta była już…

O ile pamięć jej nie myliła, to ten utwór wykonywał Bodo. W oryginale rzecz jasna, bo w kuchni babki Adeli

słychać było głównie Muszkę, która zagłuszała Eugeniusza, głośno śpiewając przy smażeniu racuchów drożdżowych.

• 5 •

– Drożdżowe najlepiej rośnie w radosnej atmosferze, przy muzyce – stwierdziła stanowczo starsza pani, gdy Adela cierpko zapytała, czy Muszka aby się nie zakochała i czy w związku z potencjalnymi amorami aż do wieczora będzie katowała tę biedną, charczącą przedwojenną płytę i wszystkich innych przy okazji.

Oczywiście Muszka nic sobie z tego Adelinego gadania nie robiła, machnęła tylko z niecierpliwością ścierką, kazała Adeli iść się zająć czymś pożytecznym, bo od nadmiaru wolnego czasu robi się marudna, po czym dalej podśpiewywała o zegarach, bukietach róż i czarach.

I teraz Masza, podobnie jak Bodo w piosence, najchętniej pomajstrowałaby przy czasie i zrobiła czary-mary, tyle tylko, że w odwrotnym kierunku. On chciał przyspieszać, ona cofnęłaby zegary z nadzieją, że być

może wraz z powrotem minionego już czasu wróci jej też zdolność myślenia. Głową. I że tym razem nie ulegnie

Leonowi. A przede wszystkim sobie.

Teraz nagle, tu, przy boku Leona, Masza poczuła się kompletnie nie na miejscu i szarpnęła nią przejmująca

tęsknota. Dużo by dała, żeby zamiast w łóżku kochanka – znaleźć się właśnie w domu u Adeli i Muszki. A przecież jeszcze wczoraj miała wybór. Ewelina, wiedząc, że miała ciężki dzień w lecznicy, nalegała, żeby Masza została u nich na noc. I prawie się zgodziła. I gdyby nie to

• 6 •

„prawie”, to teraz siedziałaby w pachnącej świeżo parzoną kawą kuchni w towarzystwie Eweliny, Ruty i Muszki. Gdyby tylko Leon nie zadzwonił.

– Jestem sam. Teściowa zatelefonowała z jakąś pilną sprawą. Moja żona właśnie jakieś pół godziny temu wpakowała walizki do bagażnika i pojechała do mamusi. Cały weekend mamy dla siebie – powiedział, a Masza uczepiła się tych słów jak zapowiedzi nadchodzącej pomyślności.

Mieć coś tylko dla siebie… Brzmiało niczym pokusa, której nie należało się opierać. Ale zanim mu odpowiedziała, zawahała się. Coś niewyraźnego, nieuchwytnego, ale niedającego się zlekceważyć mówiło jej, że to nie jest dobry pomysł. Nie tym razem. Te chwile tylko dla siebie, weekendy we dwoje ostatnimi czasy zdarzały się zbyt często. Żona Leona nieustająco jeździła do rodziców. A Maszę, w przeciwieństwie do kochanka, jakoś coraz mniej to cieszyło. Lecz tego dnia… Tego dnia bardzo potrzebowała kogoś, kto pozwoli jej nie myśleć, zapomnieć o liście, który poprzedniego wieczoru wypadł spomiędzy ulotek reklamowych, wyjętych przez nią ze skrzynki pocztowej, i o zdjęciu, które wysunęło się z koperty. Oprócz fotografii były w niej cztery zapisane drobnym maczkiem strony. Przeczytała je z zachłannością kogoś, kto od dawna jest na głodzie, choć wiedząc

• 7 •

przecież, kto jest nadawcą, powinna odłożyć lekturę na następny dzień. Tak żeby nie dać szansy nocy, będącej najlepszą dręczycielką. W ciemności wszystkie niepokoje stawały się bardziej mroczne, a przeszłość, którą na co dzień Masza nauczyła się odsuwać i trzymać na spory dystans, nocą wdzierała się do teraźniejszości siłą, szarpiąc i kąsając bez cienia litości. A jednak nie mogła się powstrzymać i odłożyć czytania listu na następny dzień. W końcu po lekturze i wpatrywaniu się w fotografię tak uporczywym, że rozbolały ją oczy, narzuciła na siebie kurtkę i powędrowała krętymi uliczkami w górę miasteczka, a potem dalej aż na obrzeża, gdzie asfaltowa uliczka kończyła się nagle i przechodziła płynnie w gruntową, kamienistą drogę prowadzącą pod górę. Nie było tu szlaku ani żadnych wyjątkowych atrakcji, ale czasem można się było natknąć na turystów szukających spokoju, tych mających dość towarzystwa innych piechurów. Jednak z całą pewnością nie nocą. Masza mogła mieć pewność, że o tej porze nie spotka tu nikogo. Gdy tylko zagłębiła się w porastający drogę las i wtopiła w kompletną czerń nocy, bo jasne światło księżyca tu nie docierało, wyciągnęła z kieszeni czołówkę, którą nosiła zawsze przy sobie (nieoczywisty element wyposażenia wiejskiego weterynarza), i oświetlając nią drogę, powędrowała na szczyt. Łudziła się, że może zmęczenie

• 8 •

uwolni ją od konieczności odtwarzania w duchu każdego słowa listu. Od myślenia o tym, co kiedyś miała na wyciągnięcie ręki, a co bezlitośnie i na zawsze jej odebrano. Lecz próżne to były nadzieje. Kiedy zdyszana stanęła na szczycie i uniosła twarz ku ciemnemu, naznaczonemu

jasnymi punktami gwiazd niebu, gdy wokół niej owinęły się zimne podmuchy wiatru, który wcale a wcale nie zamierzał odwodzić jej od runięcia w dół, a wprost przeciwnie – popychał ją ku ziejącej przed nią przepaści, zrozumiała, że żadne zmęczenie nie wystarczy i nie przyniesie jej nawet chwilowego ukojenia. Że zapewne gdyby uległa wiatrowi i pozwoliła się zepchnąć ze skalistego wierzchołka, nadal w głowie szumiałyby jej przeczytane niedawno słowa i zamilkłyby dopiero w chwili zderzenia się z ziemią. W tym momencie po prostu nie istniał sposób na uwolnienie Maszy od natłoku myśli atakujących ją ze wszystkich stron.

Tych dotyczących listów, nie listu, bo ten popołudniowy przecież nie był pierwszy. Przychodziły równo co cztery miesiące. Czekała na nie, drżąc z niecierpliwości. Nimi żyła, a jednocześnie miała wrażenie, że po lekturze każdego z nich jakaś jej część obumierała. Jednak – wiedziała to na pewno – gdyby któregoś razu list nie przyszedł, oszalałaby z rozpaczy i niepokoju. A tak przynajmniej raz na cztery miesiące mogła przez chwilę

• 9 •

żyć nie swoim życiem. Tym, którego pragnęła, a które nie było dla niej.

Ale zawsze ta chwila okazywała się zbyt krótka. I trzeba było na nowo godzić się z tym, kim naprawdę się było. Na nowo oswajać samotność. Tym razem było wyjątkowo trudno.

List i fotografia.

Namiastka prawdziwego życia.

Polizanie cukierka przez papierek.

Rwący ból w sercu.

Nie do stłumienia. Nie do zadeptania mimo morderczej nocnej wspinaczki na szczyt i uczynienia tysięcy kroków.

„Ludzi mi trzeba, ciepła, kubka z gorącą herbatą, który ktoś troskliwy włoży mi w lodowate dłonie. Żadna wędrówka i nawet krańcowe wyczerpanie nie pomoże. Potrzebny mi jest ktoś do kochania – dotarło do niej. – Ktoś realny, kto stanowczo zatrzaśnie mi drzwi przed nosem, gdy będę chciała rzucić się głową naprzód w ciemność.

Albo jeszcze lepiej ktoś, kto nie będzie się bał wkroczyć tam ze mną. Kto poda mi rękę, gdy niezdecydowana stanę na skraju przepaści…”

Znała kogoś takiego przed laty. I dlatego nie bardzo

wierzyła, że coś podobnego mogłoby jej się jeszcze przytrafić po raz drugi. W końcu nawet jej ukochana poetka

o tym pisała:

„Nic dwa razy się nie zdarza…”

• 10 •

W każdym razie plan, by doprowadzić się do wyczerpania i tym samym zamęczenia dręczących ją wspomnień i myśli, wymazania z pamięci słów, zapisanych na listowych kartkach drobnym pismem, które niestrudzenie kołatały jej się w głowie – jedyny plan, jaki miała –spalił na panewce. Powrót do ciemnego, pustego domu okazał się podwójnie dotkliwy. A ranek wcale nie przyniósł pocieszenia. Praca, która zwykle pozwalała jej wrócić do równowagi nawet po najgorszych zawirowaniach, tym razem tylko jeszcze mocniej pogrążyła ją w smutku. Do myśli o liście ochoczo i natychmiast dołączyły te o psie, którego nie udało się uratować, nad którym

płakał jego mały chłopiec – tak rozpaczliwie, że Maszy krajało się serce – i o drugim, wielkim kudłaczu, którego bez trudu by wyleczyła, ale jego właściciele nawet nie chcieli o tym słyszeć.

„No bo przecież gdyby wyłożyli na leki, nie byłoby na flaszkę” – pomyślała i poczuła, że po plecach przebiega jej zimny dreszcz i mrozi ją centymetr po centymetrze, docierając lodowatą falą aż do serca.

Po zamknięciu przychodni dotarło do niej, że nie może wrócić do domu. Że jeżeli znów znajdzie się sam na sam ze sobą i z fotografią, która wciąż leżała na stole, to nie ręczy za siebie. I że być może ulegnie pokusie i znów nocą, potykając się o kamienie, powędruje na szczyt, tyle

• 11 •

tylko, że już nie będzie walczyła z wiatrem i da mu się popchnąć w objęcia tego, co tam dla niej przygotowały jego zimne podmuchy. Tam – o jeden krok za daleko, poza krańcem skały.

– A kto się wtedy będzie pochylał nad tymi wszystkimi kotami i psami, które ci zaufały, Maszo, czarodziejko od zwierząt? Kto będzie czule gładził krowie boki podczas porodów i szeptał, że wszystko będzie dobrze? Kto będzie zapewniał konie, że wiatr nadal czeka z niecierpliwością, żeby wpleść się w ich grzywy? – zadźwięczały

jej w głowie słowa babki Adeli, wypowiedziane dawno temu, gdy Maszy wyrwało się, że być może powinna wyjechać daleko od Miasteczka i jego dobrze znanego, przewidywalnego rytmu.

I w tych Adelinych pytaniach była zarazem odpowiedź. Musiała tu zostać. Nie było nikogo, kto by mógł ją zastąpić. Masza rozumiała zwierzęta, a one rozumiały ją. Bardzo często była ich ostatnią deską ratunku. I dlatego nie opuściłaby swoich podopiecznych za nic na świecie. Wiatr i jego kuszące podmuchy musiały obejść

się smakiem.

A ona o ucieczce z Miasteczka mogła tylko od czasu do czasu pomarzyć.

Bo odejść stąd by nie potrafiła, i to nie tylko z powodu swoich pacjentów. Opuszczenie tego miejsca byłoby

• 12 •

równoznaczne z rozstaniem się z tymi wszystkimi, którzy stali się jej rodziną: z Eweliną, Jagną, babką Adelą, Muszką. Dom starszych pań był w jakimś sensie również jej domem. Przystanią i schronieniem. Nic więc dziwnego, że następnego dnia po otrzymaniu i przeczytaniu listu, po tym, jak z ciężkim sercem zamknęła drzwi lecznicy i poczuła, że za nic na świecie nie chce wracać do pustego domu, nogi same poniosły ją do dworku babki

Adeli.

I to była dobra decyzja. Nikt tam o nic jej nie pytał, z miejsca została usadzona przy kuchennym stole, mogła zwyczajnie siedzieć, jeść przepyszne, puchate racuchy drożdżowe i słuchać, jak Muszka fałszuje, śpiewając przedwojenne szlagiery. Oczywiście gdyby została na noc, Ewelina zapewne by nie wytrzymała i wzięłaby

ją na spytki, bo Masza widziała, że jej przyjaciółka wie. Nie wszystko, rzecz jasna, bo skąd by niby miała czerpać informacje o tym, o czym Masza nikomu nigdy nie powiedziała. Ale Ewelina nie musiała znać szczegółów, żeby rozpoznać rozpacz. Maszy nie umknęło, z jaką troską przyjaciółka na nią patrzy. Jak jej wzrok zatrzymuje się na dłużej na ciemnych obwódkach pod oczami, jak z uwagą wpatruje się w jej poszarzałą twarz i jak topi swoje zatroskane spojrzenie w jej oczach, z których, wiedziała to na pewno, wylewa się całe morze smutku.

• 13 •

Takiego, którego niczym nie udało się rozproszyć. Ani posypanymi cukrem pudrem racuchami, ani wyśmienitą konfiturą z jeżyn, którą Muszka zazwyczaj wydzielała skąpo, widząc jednak udręczenie Maszy, wyjęła słoiczek z kredensu, bez słowa nałożyła solidną porcję na przedwojenny porcelanowy talerzyk i postawiła przed dziewczyną. Zapewne i ona zauważyła, że u Maszy dzieje się coś niedobrego. Zresztą wszyscy obecni, łącznie z tą drobną czarnulką Rutą, która przecież prawie Maszy nie znała, widzieli, że coś jest nie w porządku. Ale dziewczyna była przekonana, że ani starsze panie, ani tym bardziej Ruta nie będą ciągnąć jej za język. Ta ostatnia – bo były za mało zżyte, a Adela z Muszką darowały to sobie bynajmniej nie z powodu wrodzonej dyskrecji i taktu, ale zwyczajnie miały od takich spraw umyślnego.

– Zostawmy to Ewelce – dobiegł ją w pewnym momencie głos Adeli, który z założenia miał być szeptem, ale w związku z tym, że musiał przebić się ponad rozkręcony na cały regulator gramofon, przypominał raczej stłumiony wystrzał armatni.

„To”, czyli ją, jak można się było tego domyśleć po spojrzeniach obu pań rzucanych ukradkiem w jej kierunku. I być może właśnie dlatego Masza w końcu zdecydowała się na spędzenie tej nocy z Leonem. Bo miała pewność, że on nie będzie o nic pytać. Nawet jeżeli

• 14 •

zauważy, że jest przygaszona, złoży to na karb zwykłego zmęczenia. I na pewno nie przyjdzie mu do głowy o tym rozmawiać. On nie był z tych wylewnych. Właściwie instrukcja obsługi Leona była bardzo prosta. Dużo jedzenia, jakieś piwo, dobry seks… Na to więc właśnie wymieniła ciepło i spokój Adelinego domu. I to pomimo że na samą myśl o tym wszystko zdawało się w niej protestować.

„Jestem sam. Teściowa zadzwoniła z jakąś pilną sprawą. Cały weekend mamy dla siebie…” – tak powiedział.

Coś tu nie grało. Jego żona zazwyczaj wiedziała z wyprzedzeniem, kiedy nie będzie jej w domu. Dbała o to, żeby przed wyjazdem zapełnić lodówkę i zrobić zakupy.

Masza w jakiś sposób podziwiała ją za tę opiekuńczość i determinację, z jaką troszczyła się o męża, który traktował ją zazwyczaj z pobłażaniem – niczym miłego, zabawnego, aczkolwiek niezbyt rozgarniętego szczeniaczka. Albo jeszcze adekwatniej – kaczuszkę. Małą, słodką i rozkoszną kulkę…

A teraz, nagle, tak z dnia na dzień postanowiła jechać?

Bez ugotowania obiadu, upieczenia ciasta? To nie pasowało do żony Leona.

Choć w końcu mogło przecież rzeczywiście wydarzyć

się coś nieplanowanego. Coś, co zmusiło ją do natychmiastowego działania… Zresztą na litość boską, co ją to

• 15 •

obchodziło? Tamtej nie było, to najważniejsze! Czemu jak zwykle musi dzielić włos na czworo?! Dość!

Tym razem postanowiła zlekceważyć wszystkie przeczucia, wszystkie znaki, życie z nimi na co dzień było dostatecznie męczące. Tej nocy, tego weekendu, który mieli mieć tylko dla siebie, postanowiła się nimi nie przejmować. Raz w życiu!

Decyzja została podjęta.

– Przyjadę – rzuciła do słuchawki, starannie omijając wzrokiem pełne wyrzutu oczy Eweliny, która siedziała naprzeciwko niej przy werandowym stole i przysłuchiwała się rozmowie. – Będę za jakieś dwie godziny – dorzuciła.

– Wiesz, że nie musisz tego robić? – Ewelina z zafrasowaniem pokręciła głową, obserwując, jak Masza po zakończeniu połączenia w pośpiechu zbiera ze stołu na werandzie swoje rzeczy. – Możesz tu zostać, a ja ci dam gwarancję, że nie będę cię nękać. Powiesz tylko tyle, ile będziesz chciała, nie musisz uciekać z obawy, że cię osaczę – dodała, dając Maszy do zrozumienia, że ją rozgryzła.

Dziewczyna na moment znieruchomiała z dłonią zawieszoną nad torebką. Widać było na jej twarzy konsternację i zastanowienie.

– No i w tym jest cały szkopuł – przemówiła w końcu, zdecydowanym ruchem zasuwając suwak torby. –

To, że nie mam żadnej gwarancji, bo wbrew temu, co

• 16 •

powiedziałaś, nie możesz mi jej dać – ciągnęła poważnie. – Bo nie o ciebie tu chodzi. Nie boję się twoich pytań, Ewelka. Lękam się dużo bardziej swoich odpowiedzi. Boję się, że jak zacznę mówić, to już nic mnie nie powstrzyma, że przerwie się we mnie jakaś tama.

– Może to nie byłoby takie złe. – Przyjaciółka spojrzała jej prosto w oczy. – Znam cię od lat, wiem, że jesteś skryta, i to szanuję. Ale przyjaźnimy się, Masza! Na tym właśnie to polega! Żeby dzielić ze sobą to wszystko, co ładuje nam na plecy życie. Zrób z tego dwa albo trzy tobołki, daj mi któryś i będziemy je nieść wspólnie. Zobaczysz, jak zrobi ci się lżej…

– Nie wiesz, o czym mówisz, naprawdę nie wiesz! –Masza zagryzła dolną wargę. – Mnie nie może się zrobić lżej, ale za to tobie będzie ciężej. Lepiej, żebyś nie wiedziała. Wydaje ci się, że jesteś w stanie wszystko zrozumieć, ze wszystkim sobie poradzić. A prawda jest taka, że tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. I ja już przeszłam ten sprawdzian, i umiem dokładnie wyobrazić sobie, co by się działo, gdybym powiedziała choć część tego, co w tej chwili się we mnie kłębi. Nie mogłabyś przestać o tym myśleć. Martwiłabyś się o mnie…

– To akurat nie jest kwestią przyszłości, już się martwię! – przerwała jej z niecierpliwością przyjaciółka. –

Wyglądasz jak swój własny cień!

• 17 •

– A widzisz, już cię to gryzie, a nawet nie wiesz, o co chodzi. I niech tak zostanie. Przeczekam spadek formy u Leona! Tam nie będę miała do kogo i kiedy mówić, nawet jeżeli pokusa byłaby nieodparta. Za bardzo będę zajęta tym, co właśnie mi zaoferował…

– Bleee, przestań! Nie jestem w stanie zmienić o nim zdania, przypomina mi kozła! Ta jego bródka! I mlaśnięcia! Pfle! – Ewelka skrzywiła się szpetnie.

– Oj tam, oj tam, zapewniam cię, że ma inne zalety –mrugnęła sugestywnie, siląc się na dobry humor.

– Nie, nie, nie. – Ewelina zamachała gwałtownie ręką. – Przecież mówiłam, żebyś sobie darowała szczegóły! A poza tym nie próbuj mnie tu zagadywać i zbywać pozorowanym dobrym humorem! Obie wiemy, że nie jest ci do śmiechu, a to, przed czym chcesz się schronić w ramionach Leona, nie zniknie! Czymkolwiek to jest. Odsuniesz to od siebie na weekend, a potem…

– A potem mi minie. Dzień, dwa i mi się wyrówna. I będę znów miała spokój na jakiś czas…

„A dokładniej rzecz biorąc, na cztery miesiące” – dodała w myślach i głęboko westchnęła.

– Masza, wiem, że nie chcesz tego słuchać, że jesteś dorosła i że to twoje życie… Ale czy na pewno wiesz, co robisz? Sama wielokrotnie powtarzałaś, że on nie zostawi żony. To przecież nie ma przyszłości! Żad…

• 18 •

– Wiem. A nawet gdyby jakimś cudem mi to umknęło, to obydwie z Jagną przypominacie mi o tym nieustająco! Słyszałam już to z tysiąc razy i nawet gdybym cierpiała na demencję, akurat ten aspekt dzięki wam pamiętałabym na pewno! – Weszła jej w słowo, zastanawiając się jednocześnie, co Ewelina by powiedziała, gdyby usłyszała, że to właśnie jest najlepsze z tego wszystkiego. Ten brak perspektyw.

Że gdyby było inaczej, Masza natychmiast zerwałaby tę znajomość. I to w sposób tak kategoryczny, o jaki żadna z jej przyjaciółek jej nie posądzała.

– Powtarzałyśmy i co? A teraz…

– A teraz jak Jagna się obraziła, to chyba przyjęłaś za punkt honoru, żeby się do tego jeszcze bardziej przykładać, za was obie! Daj spokój, Ewelka! I jeżeli cię to uspokoi, powiem to głośno: naprawdę wiem, co robię – dorzuciła łagodniej i przytuliła przyjaciółkę na pożegnanie.

Gdy zbiegała po schodkach do ogrodu, by obejść dom dookoła i dotrzeć do furtki, nie obejrzała się ani razu. Bała się, że jeżeli zobaczy stojącą na dróżce i wpatrującą się w nią Ewelinę, zmieni zdanie. A nie chciała.

Bo pragnęła choć na moment zapomnieć i się ogrzać.

A Leon był gorący.

Nie chciała obudzić się w pustym łóżku.

On jej to zapewniał.

• 19 •

Chciała w razie potrzeby wrócić do siebie bez zbędnych wyjaśnień.

On nie mógł jej zatrzymać.

W przeciwieństwie do Eweliny i starszych pań. Ich nie umiałaby zlekceważyć ani oszukać. Zresztą nawet

gdyby chciała, nie udałoby jej się. Znały ją na wylot. I naprawdę im na niej zależało. A to było bardziej niż niebezpieczne. Sprzyjało chęci odsłonienia się, obnażenia duszy, wykrzyczenia tego wszystkiego, co tak bardzo ją bolało. Dlatego Leon zadzwonił w idealnym momencie. Być może gdyby nie jego telefon, Masza nazajutrz nie miałaby żadnych sekretów.

A to przerażało ją bardziej, niż chciała przyznać nawet przed sobą. Bo co by było, gdyby opowiadając całą prawdę, zabiła tę Maszę, którą się stawała, czytając listy?

Wtedy nie miałaby już po co żyć. Odebrałaby sobie nadzieję, o której mówiła, że już jej nie ma, choć jednak gdzieś tam na dnie serca nadal tliła się nikła iskierka wiary w to, że może jakimś cudem…

Choć nawiasem mówiąc – w cuda też przecież nie wierzyła. Lecz tak czy siak dobrze się stało, że żona Leona wyjechała, a on zadzwonił.

Potem gdy szła w kierunku domu kochanka, wyszykowana, umalowana i wyglądająca zupełnie jak nie ona, nie czuła już takiej pewności i przeświadczenia, że to

• 20 •

najlepszy z możliwych pomysłów. Złe przeczucia nie tylko nie zniknęły, ale wręcz przybrały na sile. Coś nagląco i uporczywie powtarzało jej, że powinna zawrócić. Zawsze przecież mogła użyć wymówki, że właśnie coś pilnego się wydarzyło w którymś gospodarstwie. Koń złamał nogę albo kury zaczęły masowo padać. Takie rzeczy zdarzały się nagminnie, Leon byłby trochę niezadowolony, ale w rezultacie nie dąsałby się zbyt długo. W końcu to praca. Ale przecież przyrzekła sobie: ten weekend będzie wolny od przeczuć. Które nawiasem mówiąc miały

głęboko gdzieś jej postanowienia i coraz bardziej jej doskwierały. „A co będzie, jeżeli tuż pod jego domem ktoś mnie zobaczy i skojarzy te moje wizyty z nieobecnością

żony, i doda dwa do dwóch?” – dręczyła się w duchu.

W końcu na wszelki wypadek nadłożyła drogi. Tak żeby przejść koło gospodarstwa starego Wiśniaka – wtedy zawsze mogła powiedzieć, że była u niego, co nie wzbudziłoby niczyjego zdumienia, bo zaglądała do jego zwierząt regularnie.

Oczywiście nadal istniało jeszcze jedno, najprostsze rozwiązanie, czyli zrezygnowanie z planów, ale ono już nie wchodziło w grę. Perspektywa wyczerpującego seksu z Leonem, który – musiała to przyznać – zawsze był udany, była za bardzo kusząca. Jak będzie zajęta w łóżku, nie będzie miała kiedy rozmyślać nad tym, co zostawiła

• 21 •

w domu. I nękać się wspomnieniami płaczącego rozpaczliwie chłopca, przytulającego jasną główkę do jedwabistego i jeszcze ciepłego boku swojego psiego przyjaciela. I tych drugich, którzy wyszli, trzaskając mocno drzwiami, gdy odmówiła uśpienia psa, którego w ciągu

dwóch dni postawiłaby na wszystkie cztery rwące się do życia łapy.

O tak, łudziła się, że w objęciach Leona zapomni się tak skutecznie, że nie tylko uniknie bezsennej i koszmarnej nocy, ale że gdy nastanie poranek, ona już będzie

zdystansowana i uodporniona na to wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Lecz niestety sromotnie się przeliczyła. Poranek przyszedł, niemniej zamiast wymarzonego spokoju przyniósł ze sobą poczucie winy i żal, że znów uległa pokusie.

Ledwo się obudziła i uzmysłowiła sobie, gdzie jest, poczuła dogłębnie, że popełniła błąd.

Że znów dała się omamić złudzeniu, że to, co dostanie od Leona w łóżku, ta namiastka drugiego człowieka, zdoła zaspokoić wszechogarniające ją pragnienie bliskości.

„Jakie to powszednie, zwyczajne i miałkie” – westchnęła w duchu nad sobą.

Im dłużej była z Leonem, tym więcej dostrzegała rys na tym, zdawałoby się, nieskazitelnym szkle.

• 22 •
Spis treści Wiele lat wcześniej 239 Czasy obecne 253

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.