Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao

Page 1



JUNOT

DÍAZ

KRÓTKI I NIEZWYKŁY ŻYWOT OSCARA WAO przekład Jerzy Kozłowski

Wydawnictwo Znak Kraków 2009



Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao

Mówią, że to przyszło z Afryki, w krzykach zniewolonych; że było śmiertelną klątwą Tainów wypowiadaną w chwili, gdy jeden świat ginął, a drugi się rodził; że było demonem wciągniętym do wszechświata przez piekielne wrota, które uchylono na Antylach. Fukú americanus lub bardziej kolokwialnie fukú – w ogólności klątwa, fatum, a w szczególności „klątwa i fatum Nowego Świata”. Zwane również fukú Wielkiego Admirała, ponieważ to właśnie on był zarówno jego akuszerem, jak i jedną z najsłynniejszych ofiar wśród Europejczyków; bo chociaż „odkrył” Nowy Świat, zmarł zgorzkniały i wyniszczony przez syfilis, słysząc (dique) boskie głosy. W Santo Domingo, Miejscu Najbardziej Przezeń Ukochanym (Oscar nazwie je później Punktem Zerowym Nowego Świata), samo imię Wielkiego Admirała stało się synonimem obydwu rodzajów fukú, dużego i małego; wypowiedzenie na głos jego imienia, a nawet usłyszenie go, jest tam równoznaczne ze ściągnięciem nieszczęścia na siebie i najbliższych. Bez względu na brzmienie i pochodzenie tego słowa powszechnie uważa się, że przybycie Europejczyków na Hispaniolę sprowadziło fukú na cały świat i od tamtej pory wszyscy siedzimy po uszy w tym gównie. Santo Domingo może być dla fukú Kilometrem Zerowym, portem przybycia, wszyscy jednak jesteśmy jego dziećmi, choć nie musimy o tym wiedzieć. Tylko że fukú to nie tylko stare dzieje, historia niesamowita sprzed lat, która przestała straszyć. Za czasów moich rodziców 11

dique – karaibski slang, skrót od: decir que – mówić, że


fukú było czymś cholernie prawdziwym, było czymś, w co każdy przeciętny człowiek mógł uwierzyć. Każdy znał kogoś, kogo dotknęło fukú – tak jak każdy znał kogoś, kto pracował w Palacio. Można powiedzieć, że wisiało w powietrzu, chociaż, jak ze wszystkimi najważniejszymi rzeczami na wyspie, nie było czymś, o czym tak naprawdę się mówiło. Ale w tamtych czasach fukú trzymało się dobrze; miało nawet kogoś w rodzaju hypemana, można rzec – arcykapłana. Był nim nasz ówczesny dożywotni dyktator, Rafael Leónidas Trujillo Molina1. Nikt nie wie, czy Trujillo był sługą 1

caudillo – przywódca personaje – postać

pueblo – naród Dios y Trujillo – Bóg i Trujillo

Dla tych, którym umknęły obowiązkowe dwie sekundy historii Dominikany: Trujillo, jeden z najbardziej osławionych dyktatorów XX wieku, rządził Republiką Dominikańską od 1930 do 1961 roku z nieprzejednaną i bezwzględną brutalnością. Korpulentny, sadystyczny Mulat o świńskich oczkach, który wybielał sobie skórę, chodził w butach na platformach i miał słabość do odzieży z czasów napoleońskich, z czasem przejął kontrolę nad niemal każdym aspektem życia politycznego, kulturalnego, społecznego i gospodarczego RD dzięki potężnemu (i znajomemu) połączeniu przemocy, zastraszania, rzezi, gwałtu, werbunku i terroru; Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) traktował cały kraj, jakby był jego plantacją, o on jej właścicielem. Na pierwszy rzut oka typowy latynoski caudillo, lecz niewielu historyków i pisarzy jak dotąd zdołało uchwycić, czy choćby, śmiem twierdzić, pojąć grozę jego potęgi. Był naszym Sauronem, naszym Arawnem, naszym Darkseidem, naszym Dyktatorem Raz Na Zawsze, personaje tak dziwaczną, tak przewrotną, tak straszną, że nawet pisarz science fiction nie byłby w stanie wymyślić takiego porąbańca. Zasłynął z tego, że PRZEMIANOWAŁ WSZYSTKIE ZNANE MIEJSCA w Republice Dominikańskiej na własną cześć (Pico Duarte stało się Pico Trujillo, a Santo Domingo de Guzmán, pierwsze i najstarsze miasto Nowego Świata – Ciudad Trujillo); że zmonopolizował każdą cząstkę majątku narodowego (dzięki czemu szybko stał się jednym z najbogatszych ludzi na naszej planecie); że stworzył jedną z największych armii na tej półkuli (koleś miał do dyspozycji oddziały bombowców, do kurwy nędzy); że przeleciał każdą gorącą laskę w zasięgu wzroku, nie wyłączając żon swych podwładnych, tysiące, dziesiątki tysięcy kobiet; że spodziewał się, nie, żądał, całkowitego uwielbienia ze strony swego pueblo (znamienne było to, że narodowe hasło brzmiało: „Dios y Trujillo”); że kierował krajem, jakby to był obóz dla rekrutów marines; że bez powodu pozbawiał przyjaciół i sojuszników stanowisk i majątków; i że posiadał niemal n a d p r z y r o d z o n e zdolności. Do największych jego osiągnięć zaliczają się: eksterminacja ludności haitańskiej i haitańsko-dominikańskiej w 1937; jedna z najdłuższych i najbardziej destrukcyjnych dyktatur wspieranych przez USA na półkuli zachodniej (jeśli my, latynoskie

12


czy panem Klątwy, jej inspiratorem czy wykonawcą, nie ulegało jednak wątpliwości, że jego i ją łączyło pewne porozumienie, że tych dwoje trzymało się r a z e m. Nawet w kręgach ludzi wykształconych panował pogląd, że jeśli ktoś knuje przeciwko Trujillowi, ściągnie na siebie wyjątkowo potężne fukú, które dotknie jego bliskich przynajmniej do siódmego pokolenia. Jeśli choćby źle się pomyśli o Trujillu, fuá, huragan zwieje twoją rodzinę do morza, fuá, głaz spadnie z czystego nieba i zrobi z ciebie miazgę, fuá, krewetka zjedzona wczoraj zamieni się w skurcz zabijający cię jutro. Co tłumaczy, dlaczego wszyscy, którzy próbowali zgładzić dyktatora, zawsze trafiali do piachu, i dlaczego tych kolesiów, którym się udało go sprzątnąć, wszystkich spotkała tak straszna śmierć. A sam, kurwa, Kennedy? Właśnie on w 1961 roku zapalił zielone światło dla zamachu na Trujilla, właśnie on polecił CIA dostarczyć broń na wyspę. Złe posunięcie, kapitanie. Bo eksperci wywiadu nie poinformowali Kennedy’ego o czymś, o czym wie każdy bez wyjątku Dominikańczyk, najbogatszy jabao w Mao i najbiedniejszy güey w El Buey, najstarszy anciano sanmacorisano i najmłodszy carajito w San Francisco: że ktokolwiek zabije Trujilla, na jego rodzinie zaciąży fukú tak straszne, że w porównaniu z nim to, które przyczepiło się do Wielkiego Admirała, wyda się jojote. Chcecie poznać ostateczną i definitywną odpowiedź na pytanie komisji Warrena – kto zabił Kennedy’ego? Pozwólcie mnie, waszemu skromnemu Watcherowi, wyjawić raz na zawsze najprawdziwszą, Bóg mi świadkiem, prawdę: to nie mafia ani LBJ, ani duch Marilyn Kurwa Monroe. To nie UFO ani KGB, ani samotny zabójca. Ani bracia Hunt z Teksasu, ani Lee Harvey, ani Komisja Trójstronna. Kennedy’ego zabił Trujillo; typy, jesteśmy w czymś dobrzy, to w tolerowaniu wspieranych przez USA dyktatorów, zwycięstwo było trudne, Chilijczycy i Argentyńczycy wciąż protestują); stworzenie pierwszej nowoczesnej kleptokracji (Trujillo był Mobutu, zanim Mobutu został Mobutu); systematyczne przekupywanie amerykańskich senatorów; i na koniec, choć nie celowo – rozwinięcie nowoczesnego państwa wśród dominikańskich ludów (dokonał czegoś, co się nie udało w czasie okupacji amerykańskiej jego szkoleniowcom z marines).

13

fuá – tu: a fe!, okropieństwo

jabao – mieszanka rasowa: biała skóra, jasne włosy plus cechy negroidalne güey – rogacz, również: koleś buey – wół anciano sanmacorisano – staruszek z San Pedro de Macorís carajito – gówniarz, tu: dominikański sposób zwracania się do dzieci, których imion się nie pamięta jojote – niedojrzały


coñazo – cholera

negro – czarny

zabiło go fukú. Jak myślicie, do coñazo, skąd się wzięła tak zwana klątwa Kennedych2? A Wietnam? Jak sądzicie, dlaczego największe mocarstwo na świecie przegrało swoją pierwszą wojnę z państwem Trzeciego Świata takim jak Wietnam? No, to chyba jasne, Negro. Może was zainteresować, że w chwili gdy Stany Zjednoczone coraz bardziej angażowały się w Wietnamie, LBJ przeprowadził nielegalną inwazję na Republikę Dominikańską (28 kwietnia 1965). (Santo Domingo było Irakiem, zanim Irak stał się Irakiem). Znakomite zwycięstwo militarne USA, po czym wiele oddziałów i grup wywiadowczych, które wzięły udział w „demokratyzacji” Santo Domingo, natychmiast przerzucono do Sajgonu. I jak wam się wydaje, co ci żołnierze, technicy i agenci przenieśli w plecakach, walizkach, w kieszeniach koszul, na włoskach w nosie, zaschnięte na butach? Drobny prezencik od moich rodaków dla Ameryki, małe zadośćuczynienie za niesprawiedliwą wojnę. Zgadza się, moi drodzy. Fukú. I dlatego warto zapamiętać, że fukú nie zawsze razi jak piorun. Czasem działa cierpliwie, stopniowo zatapiając gościa, jak w przypadku Wielkiego Admirała albo Amerykańców na polach ryżowych wokół Sajgonu. Czasem dopada powoli, innym razem szybko. Pod tym względem jest jak fatum, tym trudniej jest je ogarnąć albo się na nie przygotować. Ale możecie być pewni: jak promienie Omega Darkseida, jak klątwa Morgotha3, bez względu 2

chicharrón de pollo – pieczony kurczak

Coś dla was, zdurniałych wielbicieli teorii spiskowych: tego wieczoru, kiedy John Kennedy Junior, Carolyn Bessette i jej siostra Lauren rozbili się samolotem Piper Saratoga, ulubiona służąca ojca John-Johna, Dominikanka Providencia Parédes, przygotowywała w Martha’s Vineyard jego ulubione danie – chicharrón de pollo. Ale fukú zawsze zaczyna jeść pierwsze i pożywia się w samotności. 3 „Jam jest Odwieczny Król: Melkor, pierwszy i najpotężniejszy z Valarów, który był, zanim powstał świat, jam go bowiem stworzył. Cień mojego zamysłu wisi nad Ardą i wszystko, co się na niej znajduje, powoli i nieuchronnie nagina się do mej woli. I nad wszystkimi, których miłujesz, myśl moja ciążyć będzie jak chmura zagłady, aż przywiedzie ich ku ciemności i rozpaczy. Dokądkolwiek pójdą, przyniosą zło. Kiedykolwiek się odezwą, ich słowa okażą się złą radą. Cokolwiek uczynią, obróci się to przeciw nim. Umrą bez nadziei, przeklinając i życie, i śmierć”. (Fragment Dzieci Húrina w przekładzie Agnieszki Sylwanowicz).

14


na to, ile to cholerstwo pokona zakrętów i objazdów, zawsze – bez kitu: zawsze – dopadnie swoją ofiarę. Tak naprawdę nie chodzi o to, czy wierzę w coś, co wielu opisuje jako Wielkie Amerykańskie Fatum. Gdybyście przeżyli tyle lat co ja w samym sercu kraju fukú, tego typu opowieści słyszelibyście bez przerwy. Każdy w Santo Domingo ma do opowiedzenia jakąś rodzinną historię związaną z fukú. W Cibao mieszka z dwunastoma córkami mój wujek, który wierzy, że przeklęła go dawna kochanka, żeby nigdy nie miał potomków rodzaju męskiego. Fukú. Jedna moja tía jest przekonana, że omija ją szczęście, bo zaśmiała się na pogrzebie rywalki. Fukú. Mój abuelo ze strony ojca wierzy, że diaspora jest zemstą Trujilla na pueblo, który go zdradził. Fukú. Jeśli nie wierzycie w te „przesądy”, to świetnie. A właściwie lepiej niż świetnie – doskonale. Ponieważ bez względu na to, w co wierzycie, fukú wierzy w was. Parę tygodni temu, kiedy kończyłem tę książkę, założyłem wątek fukú na dominikańskim forum, z czystej ciekawości. Ostatnio jestem aż tak zakręcony. Odzew był taki, że ja pierdzielę. Szkoda, że nie widzieliście, ile dostałem odpowiedzi. Ciągle pojawiają się nowe. I to nie tylko od Dominikańczyków. Portorykańczycy chcą mówić o fukús, a Haitańczycy mają podobne cholerstwo. Historii związanych z fukú są miliony. Nawet moja matka, która prawie nigdy nie mówi o Santo Domingo, zaczęła się dzielić ze mną swoimi opowieściami. Pewnie już się domyśliliście, że i ja mam taką historię. Chciałbym móc powiedzieć, że jest najlepsza ze wszystkich – fukú numer jeden – ale nie mogę. Nie jest najstraszniejsza ani najbardziej czytelna, najbardziej bolesna ani najpiękniejsza. Tak się składa, że akurat ta trzyma mnie za gardło. Nie jestem do końca pewien, czy Oscarowi spodobałoby się to określenie. Historia związana z fukú. Był zagorzałym wielbicielem science fiction i fantastyki, wierzył, że wszyscy jesteśmy częścią takiej właśnie opowieści. Pytał: Czy może być coś bardziej science 15

tía – ciotka abuelo – dziadek


zafa – fuks, uwolnienie się od czegoś tío – wujek

parcha – kwiat i owoc marakui

fiction niż Santo Domingo? Czy może być coś bardziej fantasy niż Antyle? Teraz jednak, gdy wiem, jak to się wszystko kończy, ja z kolei muszę zapytać: Czy może być coś bardziej fukú? I jeszcze jedno, Toto, nim Kansas zrobi pa, pa: tradycyjnie w Santo Domingo kiedykolwiek się wypowiedziało albo podsłuchało imię Wielkiego Admirała, kiedykolwiek fukú znowu dawało o sobie znać, istniał tylko jeden sposób, żeby katastrofa nie owinęła się wokół ciebie, tylko jedno niezawodne kontrzaklęcie, które zapewniało bezpieczeństwo tobie i twoim bliskim. Jak można się spodziewać, jest to słowo. Proste słowo (po którym zwykle następuje energiczne skrzyżowanie palców wskazujących). Zafa. Kiedyś było bardziej popularne, było bardziej znane, że tak powiem, w Macondo niż w McOndo. Wciąż jednak są ludzie, jak na przykład mój tío Miguel w Bronksie, który „zafuje” wszystko. Jest aż tak oldschoolowy. Jeśli drużyna New York Yankees popełni błąd w ostatnich rundach – zafa; jeśli ktoś przyniesie z plaży muszelki – zafa; jeśli poda się komuś parcha – zafa. Zafa dwadzieścia cztery godziny na dobę w nadziei, że pech nie zdąży zadziałać. Nawet w tej chwili, kiedy piszę te słowa, zastanawiam się, czy ta książka nie jest czymś w rodzaju zafa. Moim własnym kontrzaklęciem.


Część pierwsza



1. Dziwoląg z getta i koniec świata 1974–1987

Złoty wiek Nasz bohater nie był jednym z tych dominikańskich przystojniaków, o których wszyscy zawsze mówią – nie był ani gwiazdą na boisku, ani szykownym bachatero, ani napalonym playboyem, który zaliczył milion numerków. I poza jednym okresem na początku swego życia koleś nie miał nigdy szczęścia u kobiet (jakże to nie po dominikańsku z jego strony). Miał wtedy siedem lat. W tamtym radosnym okresie dziecięctwa Oscar był kimś w rodzaju casanovy. Jednym z przedszkolnych kochasiów, który zawsze próbował skraść dziewczynom całusa, zawsze podchodził do nich od tyłu w trakcie merengue i udawał, że je posuwa, pierwszy nauczył się baile del perrito i tańczył go, kiedy tylko miał okazję. Wtedy był bowiem (wciąż) „normalnym” dominikańskim chłopcem, wychowywanym w „tradycyjnej” dominikańskiej rodzinie, a jego rodzącej się „samczości” sprzyjali koledzy i latynoska krew. W trakcie zabaw – a w tamtych dawnych czasach, w latach siedemdziesiątych, zanim Washington Heights stało się Washington Heights, zanim Bergenline Avenue stała się strefą hiszpańskojęzyczną na odcinku prawie stu przecznic – niezmiennie jakiś ubzdryngolony krewny popychał Oscara ku jakiejś dziewczynie, 19

bachatero – wielbiciel bachaty, smutnego tańca dominikańskiego

baile del perrito – „taniec psa”, popularna piosenka i taniec dyskotekowy


Ese muchacho está bueno! – Ten chłopak jest przystojny!

a potem wszyscy pokładali się ze śmiechu, gdy maluchy symulowały w tańcu erotyczne ruchy biodrami dorosłych. Trzeba go było widzieć, wzdychała jego matka w ostatnich dniach życia. Był naszym małym Porfiriem Rubirosą4. Wszyscy inni chłopcy w jego wieku unikali dziewczyn, jak gdyby zaraziły się Kapitanem Tripsem. Ale nie Oscar. Mały ubóstwiał kobiety, „dziewczyn” miał zatrzęsienie. (Był pulchnym dzieckiem na najlepszej drodze do otyłości, ale matka fryzurami i ubraniem poprawiała jego wygląd i zanim zmieniły się proporcje jego głowy, miał śliczne błyszczące oczka i słodkie policzki, widoczne na wszystkich zdjęciach). Dziewczyny – koleżanki jego siostry Loli, przyjaciółki mamy, a nawet sąsiadka Mari Colón, trzydziestokilkuletnia pracownica poczty, która malowała usta na czerwono i chodziła, jakby zamiast tyłka miała dzwon – wszystkie ponoć się w nim kochały. Ese muchacho está bueno! (Czy komuś przeszkadzało, że jest dzieckiem poważnym i najwyraźniej złaknio4

Trujillato – rządy, epoka Trujilla

W latach czterdziestych i pięćdziesiątych Porfirio Rubirosa, inaczej Rubi, jak nazywano go w prasie, był trzecim najsłynniejszym Dominikańczykiem na świecie (miejsce pierwsze zajmował Niewydarzony Krowokrad, a drugie sama Kobieta-Kobra, María Montez). Wysoki, czarujący piękniś, którego „olbrzymi fallus powodował zamęt w Europie i Ameryce Północnej”, Rubirosa był typowym podróżującym po światowych salonach, rozbijającym się szybkimi samochodami, uwielbiającym grę w polo playboyem, „wesołą twarzą” Trujillato (i rzeczywiście był jednym z najbardziej znanych ulubieńców Trujilla). Były model i salonowy lew, w 1932 wziął głośny ślub z córką Trujilla Flor de Oro i chociaż pięć lat później, w Roku Masakry Haitańczyków, rozwiedli się, Rubirosa zdołał pozostać w łaskach El Jefe przez długie lata trwania reżimu. Wydawało się, że – w przeciwieństwie do byłego szwagra Ramfisa (z którym często go kojarzono) – Rubirosa nie jest człowiekiem zdolnym do rozlewu krwi; w 1935 pojechał do Nowego Jorku, by wykonać wyrok śmierci El Jefe na Angelu Moralesie, przywódcy opozycji na emigracji, uciekł jednak, zanim próba zamachu mogła dojść do skutku. Rubi był pierwowzorem dominikańskiego donżuana, posuwał całą masę kobiet – Barbarę Hutton, Doris Duke (tak się składało, że była najbogatszą kobietą na świecie), francuską aktorkę Danielle Darrieux i Zsę Zsę Gabor – żeby podać tylko kilka przykładów. Jak jego kumpel Ramfis, Porfirio zginął w wypadku samochodowym, w 1965, gdy jego dwunastocylindrowe ferrari zjechało z drogi w Bois de Boulogne. (Trudno nie docenić roli, jaką samochody odegrały w naszej historii).

20


nym uwagi otoczenia? Ależ skąd!) W RD podczas letnich wizyt u rodziny w Baní zachowywał się najgorzej, wystawał przed domem Neny Inki i wołał do przechodzących kobiet – Tú eres guapa! Tú eres guapa! – aż jakaś adwentystka poskarżyła się jego babce i ta skończyła z tym wazeliniarstwem rodem z listy przebojów. Muchacho del diablo! To nie kabaret! Dla Oscara był to prawdziwie „złoty wiek”, który osiągnął swoje apogeum jesienią w siódmym roku jego życia, kiedy to miał dwie dziewczyny naraz, jego pierwszy i jedyny trójkąt. Z Maritzą Chacón i Olgą Polanco. Maritza była koleżanką Loli. Długowłosa, wiecznie naburmuszona i tak śliczna, że mogłaby grać młodą Dejah Thoris. Olga z kolei nie była przyjaciółką rodziny. Mieszkała w domu na końcu ulicy, na który narzekała jego matka, ponieważ pełen był Portorykańczyków wiecznie wystających na werandzie z piwem w ręku. (Co, w Cuamo nie mogą tego robić? – pytała z irytacją mama Oscara). Olga miała jakieś dziewięćdziesięcioro kuzynów, z których wszyscy nazywali się Hektor, Luis albo Wanda. A ponieważ jej matka była una maldita borracha (cytując mamę Oscara), niekiedy strasznie od niej capiło i dlatego niektóre dzieciaki nazywały ją Fetoriną. Nie zważając na ten przydomek, Oscarowi podobało się, że jest taka spokojna, że pozwala mu powalić się na ziemię i mocować ze sobą, że wykazuje zainteresowanie jego figurkami ze Star Treka. Natomiast Maritza była po prostu piękna, tutaj dodatkowa motywacja nie była potrzebna, a poza tym Maritza zawsze znajdowała się w pobliżu, toteż decyzja o tym, żeby uderzyć do nich obu jednocześnie, była po prostu przebłyskiem geniuszu. Początkowo udawał, że chce z nimi chodzić jego bohater numer jeden, czarodziej Shazam. Ale kiedy się zgodziły, przestał udawać. Nie chodziło o Shazama – chodziło o niego, Oscara. To były bardziej niewinne czasy, tak więc ich związek sprowadzał się do wspólnego wystawania blisko siebie na przystanku autobusowym, potajemnego trzymania się za ręce i dwukrotnie bardzo 21

Tú eres guapa! – Ładna jesteś!

Muchacho del diablo! – Szatanie!

una maldita borracha – przeklęta pijaczka


Que hombre – Co za mężczyzna

Tú (es)tá llorando por una muchacha? – Płaczesz z powodu dziewczyny? Mami – zdrobniały, czuły zwrot do kogoś Dale un galletazo – Daj jej w mordę puta – dziwka galletazo – opieprz, awantura

poważnego pocałowania w policzek najpierw Maritzy, a potem Olgi, kiedy od ulicy osłaniały ich krzaki. (Popatrzcie na tego małego macho, mawiały przyjaciółki jego matki. Que hombre). Ten trójkąt przetrwał tylko jeden piękny tydzień. Pewnego dnia po szkole Maritza przyparła Oscara do muru za huśtawką i postawiła warunek: albo ona, albo j a! Oscar trzymał Maritzę za rękę i poważnym tonem rozwodził się o swej miłości do niej, przypominając, że przecież zgodzili się d z i e l i ć s o b ą, ale Maritza nie chciała o tym słyszeć. Miała trzy starsze siostry i wiedziała wszystko, co trzeba, o możliwościach d z i e l e n i a s i ę. Nie odzywaj się do mnie, dopóki się jej nie pozbędziesz! Maritza, ze swoją czekoladową skórą i wąskimi oczyma, przejawiała już ową energię wojownika Ogún, z którą miała zadawać wszystkim ciosy do końca życia. Oscar wrócił do domu zasępiony, do kreskówek z epoki przedglobalizacyjnej – do Herkuloidów i Kosmicznego ducha. Co ci jest? Zapytała matka. Szykowała się do swojej drugiej pracy, z egzemą na dłoniach jak zaschniętymi resztkami jakiegoś posiłku. Kiedy Oscar jęknął, Dziewczyny, mamusia de León o mało nie eksplodowała. Tú tá llorando por una muchacha? Pociągnęła go za ucho tak, że aż wstał. Mami, przestań, zawołała jego siostra, przestań! Pchnęła go na podłogę. Dale un galletazo, wydyszała, a wtedy zobaczysz, czy ta mała puta będzie cię szanowała. Gdyby był kimś innym, może i wziąłby pod uwagę galletazo. Nie chodziło jedynie o to, że nie miał ojca, który nauczyłby go męskich spraw, po prostu w ogóle nie ciągnęło go do przemocy i bójek. (W przeciwieństwie do siostry, ta naparzała się z chłopakami i bandami kolorowych dziewczyn, które nie mogły znieść jej cienkiego nosa i całkiem prostych włosów). Za umiejętności bojowe Oscar miał najniższe noty; nawet Olga ze swoimi ramionkami jak wykałaczki mogła mu złoić skórę. Agresja i zastraszanie wykluczone. Przemyślał więc sprawę. Podjęcie decyzji nie zabrało mu dużo czasu. W końcu Maritza była piękna, a Olga nie; od Olgi czasem jechało tak, że hej, a od Maritzy nie. Maritza mogła przychodzić do niego 22


do domu, Olga nie. (Portorykanka tutaj? prychała matka. Jamás!) Jego rozumowanie było tak bliskie prymitywnej logice owadów jak to tylko możliwe. Następnego dnia zerwał na podwórku z Olgą, z Maritzą przy boku, i jakże ta Olga płakała! Trzęsła się jak szmaciana lalka w ubraniu po starszym rodzeństwie i butach za dużych o cztery numery! Z nosa jej ciekło i w ogóle! W późniejszych latach, kiedy oboje z Olgą zamienili się w spasione dziwolągi, Oscara od czasu do czasu gnębiło poczucie winy na widok Olgi toczącej się po drugiej stronie ulicy albo zapatrzonej tępo przed siebie na przystanku autobusowym do Nowego Jorku, dręczyło go natarczywe pytanie, na ile tamto bezwzględne zerwanie przyczyniło się do jej obecnej popieprzoności. (Przypominał sobie, że niczego nie czuł, kiedy z nią zrywał; nawet kiedy zaczęła płakać, żadnego wzruszenia. Powiedział: Przestań się mazać). Zabolało go jednak, kiedy Maritza porzuciła j e g o. W poniedziałek po tym, jak rzucił Olgę na pożarcie psom, stawił się na przystanku autobusowym z ulubionym pojemnikiem na drugie śniadanie, ozdobionym zdjęciami z Planety małp, i zastał tam piękną Maritzę trzymającą się za ręce z brzydkim jak noc Nelsonem Prado. Nelsonem Prado, który wyglądał jak Chaka z serialu Land of the Lost! Nelsonem Prado, który w swojej głupocie myślał, że księżyc jest plamą, którą Bóg zapomniał wytrzeć. (Niedługo się tym zajmie, zapewniał całą klasę). Nelsonem Prado, który miał się stać okolicznym specjalistą od włamań, a potem wstąpił do marines i stracił pięć palców u nóg podczas pierwszej wojny w Zatoce. Początkowo Oscar myślał, że to pomyłka; oślepiło go słońce, za mało snu zeszłej nocy. Stał obok i wbijał wzrok w swój pojemnik na drugie śniadanie, jakże realistycznie i diabolicznie wyglądał na nim doktor Zaius. Tymczasem Maritza nawet nie raczyła się do niego u ś m i e c h n ą ć! Udawała, że go tam nie ma. Powinniśmy się pobrać, rzuciła do Nelsona, a on wyszczerzył głupkowato zęby i obejrzał się za siebie, wypatrując autobusu. Oscar był zbyt urażony, żeby się odezwać; usiadł na krawężniku i poczuł, jak coś niepowstrzymanego wzbiera w jego piersi, cholernie się tym 23

Jamás! – Nigdy!


mariconcito – pedałek

gordo asqueroso – wstrętny grubas perrito – popularna piosenka i taniec dyskotekowy hombre – mężczyzna

wystraszył i po chwili zaczął płakać; kiedy podeszła jego siostra Lola i zapytała, co się stało, on tylko pokręcił głową. Patrzcie na tego mariconcito, ktoś zachichotał. Ktoś inny kopnął jego ulubiony pojemnik na kanapki i zrobił rysę na samym obliczu generała Urko. Kiedy wciąż zapłakany wsiadł do autobusu, kierowca, słynący z tego, że wyszedł z uzależnienia od PCP, powiedział: Jezu, kurwa, przestań się m a z a ć. Jak rozstanie wpłynęło na Olgę? A tak naprawdę chciał wiedzieć: Jak rozstanie wpłynęło na Oscara? Wydawało mu się, że od chwili kiedy Maritza go rzuciła – Shazam! – w jego życiu wszystko zaczęło się walić. W następnych latach tył coraz bardziej. Wczesny wiek dojrzewania dał mu się we znaki szczególnie mocno, z jego twarzy ulepił coś, czego ślicznym nazwać nie sposób, i cerę pokrył pryszczami, przez co Oscar stał się bardziej nieśmiały; a jego zainteresowania – science fiction i fantastyką! – które wcześniej nikomu nie przeszkadzały, nagle stały się synonimem frajerstwa przez duże F. Nie był w stanie z nikim się zaprzyjaźnić, był zbyt zakręcony, zbyt nieśmiały i (jeśli wierzyć dzieciakom z okolicy) zbyt d z i w a c z n y (miał w zwyczaju używać rzadkich słów, których nauczył się na pamięć ledwie dzień wcześniej). Nie zbliżał się już do dziewczyn, bo w najlepszym razie go ignorowały, a w najgorszym wrzeszczały i nazywały go gordo asqueroso! Zapomniał o perrito, zapomniał o dumie, jaką czuł, kiedy kobiety w rodzinie nazywały go hombre. Nim znowu pocałował się z dziewczyną, minęło b a a a a r d z o dużo czasu. Jak gdyby niemal wszystko, co zyskał na polu stosunków damsko-męskich, spaliło się doszczętnie w tamtym pieprzonym tygodniu. Nie żeby jego „dziewczynom” powiodło się lepiej. Wydawało się, że jeśli Oscara dotknęła jakaś zła karma braku miłości, dotknęła ona także i je. W siódmej klasie Olga przeobraziła się już w przerażającą olbrzymkę (musiała mieć w sobie gen trolla), zaczęła pić bacardi 151 prosto z butelki i w końcu wylano ją ze szkoły, bo miała w zwyczaju wykrzykiwać N ATA S! na środku szkolnej auli. Nawet jej piersi, kiedy wreszcie się pojawiły, były obwisłe i przeraź24


liwe. Kiedyś w autobusie Olga nazwała Oscara ł a s u c h e m, a on prawie odpalił: „I kto to mówi, puerca”, bał się jednak, że Olga rozzłości się i zgniecie go na miazgę; jego indeks fajności, i tak już niski, nie zniósłby tego rodzaju paliza, ustawiłby go na tym samym poziomie co niepełnosprawnych i Joego Locorotunda znanego z tego, że masturbuje się w miejscach publicznych. A śliczna Maritza Chacón? Przeciwprostokątna naszego trójkąta, jak ona skończyła? Nim zdążyło się wypowiedzieć zaklęcie O, w i e l k a I z i s, Maritza rozkwitła w najbardziej oszałamiającą guapa w Paterson, jedną z „królowych Nowego Peru”. A że pozostali sąsiadami, Oscar widywał ją często, tę Mary Jane z getta, o włosach czarnych i bujnych jak burzowa chmura, prawdopodobnie jedyną peruwiańską dziewczynę na ziemi o pelo bardziej kręconych niż włosy jego siostry (nie słyszał jeszcze wtedy o Afroperuwiańczykach ani o mieście zwanym Chincha), o ciele tak ponętnym, że starcy zapominali o swej niemocy, i od szóstej klasy spotykającą się z mężczyznami dwa, trzy razy od niej starszymi. (Może i Maritza nie miała zbyt wielu uzdolnień – ani w sporcie, ani w szkole, ani w pracy – świetnie natomiast radziła sobie z mężczyznami). Czyżby to znaczyło, że umknęła przed klątwą, że była szczęśliwsza niż Oscar i Olga? Wątpliwe. Z tego co widział Oscar, Maritza była dziewczyną, której najwyraźniej podobało się, kiedy dostawała w kość od facetów. Bo przytrafiało jej się to b e zu s t a n n i e. Gdyby jakiś chłopak uderzył m n i e, mówiła zuchwale Lola, odgryzłabym mu g ę b ę. Popatrzcie na Maritzę, jak liże się pod swoim domem, jak wsiada albo wysiada z bryki jakiegoś zbira, jak upada pchnięta na chodnik. Oscar patrzył na to lizanie, na to wsiadanie i wysiadanie, na to upadanie przez wszystkie lata swej pozbawionej radości i seksu wczesnej młodości. Cóż innego mógł robić? Okno jego pokoju wychodziło na front jej domu, toteż zawsze ją podglądał, gdy malował swoje miniatury do D&D albo czytał najnowszą książkę Stephena Kinga. Jedyne, co się zmieniało w tamtych czasach, to modele samochodów, rozmiar tyłka Maritzy i rodzaj muzyki 25

puerca – świnia paliza – cios Locorotunda – loco – szalony, rotunda – okrągły

guapa – ślicznotka, laska

pelo – włosy


dobywającej się z samochodowych głośników. Najpierw free style, potem Ill Will – epoka hip-hopu, a na sam koniec, przez krótką chwilę, Héctor Lavoe z chłopakami. Niemal codziennie rzucał jej „cześć”, cały w skowronkach, niby szczęśliwy, a ona odpowiadała na powitanie obojętnie i na tym się kończyło. Nie przypuszczał, żeby pamiętała ich pocałunek – ale on oczywiście zapomnieć nie umiał.

Psychopatyczne inferno* Uczył się w Don Bosco Tech, a ponieważ było to miejskie katolickie liceum męskie wypełnione po brzegi setkami zalęknionych i nadpobudliwych wyrostków, dla grubego, zaczytującego się w literaturze science fiction dziwoląga, jakim stał się Oscar, szkoła ta stanowiła źródło niekończących się męczarni. Była dla niego odpowiednikiem średniowiecznego widowiska, jak zakucie w dyby i narażenie na szturchańce tudzież obrzucenie zgniłymi warzywami przez motłoch obłąkanych półgłówków; była doświadczeniem, które powinno, jak przypuszczał, uczynić z niego kogoś lepszego, tak się jednak nie stało – a jeśli z ciężkiej próby tamtych lat można było wynieść jakieś nauki, nigdy nie doszedł do tego jakie. Codziennie przychodził do szkoły, ten samotny, nawiedzony tłuścioch, i myślał tylko o jednym, o dniu swego wyzwolenia, kiedy wreszcie zostawi za sobą ten niekończący się horror. Hej, Oscar, na Marsie też są pedały? – Hej, cipciarz, chcesz wpierdol? Za pierwszym razem, kiedy usłyszał określenie psychopatyczne inferno, dokładnie wiedział, gdzie się ono znajduje i kto je zamieszkuje. W drugiej klasie Oscar skonstatował, że waży gargantuiczne sto dziesięć kilogramów (sto dwadzieścia, kiedy miał depresję, co zdarzało się często) i stało się dla wszystkich jasne, zwłaszcza dla * Wyrażenie psychopatyczne inferno – moronic inferno – pojawiło się pierwotnie w powieści Saula Bellowa Dar Humboldta, a potem między innymi w The Moronic Inferno and Other Visits to America Martina Amisa (przyp. tłum.).

26


jego rodziny, że zamienił się w miejscowego pariguayo5. Nie posiadał żadnej z „wyższych mocy” typowego Dominikańczyka, nie umiałby poderwać dziewczyny, nawet gdyby od tego zależało jego życie. W sporcie, nawet w domino, był do dupy, nieskoordynowany na maksa, rzucał piłką jak dziewczyna. Nie miał drygu ani do muzyki, ani do interesów, ani do tańca, zero szwindli, zero rapu, zero trawki. A co najgorsze: zero atrakcyjności. Swoje lekko kręcone włosy miał uczesane na portorykańskie afro, dźwigał olbrzymie okulary z miejsca gwarantujące kategorię E – „urządzenie antycipkowe”, jak je nazywali jego jedyni kumple, Al i Miggs – paradował z mało pociągającym cieniem wąsa nad górną wargą i posiadał parę blisko osadzonych oczu, które nadawały mu wygląd osoby lekko upośledzonej psychicznie. Oczy Mingusa. (Porównanie, które sam wymyślił pewnego dnia, przeglądając kolekcję płyt mamy; była jedyną znaną mu oldschoolową Dominikanką, która chodziła z moreno, nim ojciec Oscara położył kres temu konkretnemu rozdziałowi Światowej Imprezy Afrykańczyków). Masz takie same oczy jak twój abuelo, powiedziała mu Nena Inca podczas jednej z jego wizyt w RD, co powinno być pewnym pocieszeniem –

5 Pejoratywny przydomek pariguayo, z czym zgodzą się sami zainteresowani, jest zniekształconą wersją angielskiego neologizmu party watcher. Słowo to weszło do powszechnego użycia podczas pierwszej amerykańskiej okupacji RD, która trwała od roku 1916 do 1924. (Nie wiedzieliście, że byliśmy pod okupacją dwukrotnie w dwudziestym wieku? Nie przejmujcie się, wasze dzieci też nie będą wiedzieć, że Amerykanie okupowali Irak). Podobno podczas pierwszej okupacji członkowie amerykańskich sił okupacyjnych często zjawiali się na dominikańskich imprezach, ale zamiast dołączyć do zabawy, po prostu stali z boku i o b s e r w o w a l i. Co oczywiście musiało się wydawać czymś najbardziej dziwacznym na świecie. Kto przychodzi na zabawę, żeby p a t r z e ć? Od tej pory żołnierzy marines nazywano pariguayo – słowo to w powszechnym użyciu opisuje kogoś, kto stoi i patrzy, jak inni wyrywają laski. Chłopak, który nie tańczy, który nie ma powodzenia, który pozwala innym z siebie drwić – to pariguayo. Gdyby zajrzeć do Wielkiego słownika wszystkiego co dominikańskie, hasło Pariguayo zawierałoby podobiznę Oscara. Przezwisko to miało go prześladować do końca życia i doprowadzić do innego Watchera, tego, który oświetla Niebieską Strefę Księżyca.

27

moreno – kolorowy


kto nie ucieszyłby się z podobieństwa do przodka? – tyle że akurat ten przodek doczekał końca swych dni w ciupie. Oscar zawsze był małym dziwolągiem – dzieciakiem, który czytał Toma Swifta, uwielbiał komiksy i oglądał Ultramana – lecz kiedy poszedł do liceum, jego fascynacja fantastyką osiągnęła apogeum. W czasie kiedy wszyscy uczyliśmy się grać w wallball albo w kapsle, jeździć samochodami starszych braci i wykradać puszki z niedopitym piwem spod nosa rodziców, on pochłaniał coraz to nowe tytuły – Lovecrafta, Wellsa, Burroughsa, Howarda, Alexandra, Herberta, Asimowa, Bovy i Heinleina, a nawet Wielkich Przedwiecznych, którzy zaczynali odchodzić w niepamięć, takich jak E.E. „Doc” Smith, Stapledon i gość, który stworzył serię z Doc Savage’em – łapczywie przechodził od książki do książki, od autora do autora, od okresu do okresu. (Miał szczęście, że biblioteki w Paterson były tak niedofinansowane, że wciąż trzymano tam mnóstwo pożywki dla dziwolągów z poprzednich pokoleń). Nie można go było oderwać od żadnego filmu, programu telewizyjnego lub kreskówki, gdzie pojawiały się potwory, statki kosmiczne, mutanty, broń masowej zagłady, przeznaczenie, magia i perfidne czarne charaktery. Już w samych tych pasjach przejawiał się geniusz, który, jak twierdziła jego babcia, należał do rodzinnego dziedzictwa. Potrafił pisać w języku elfów, mówić w chakobsa, znał różnice między Slanem, Dorsajem i Lensmanem, i to w najdrobniejszych szczegółach, o Wszechświecie Marvela wiedział więcej niż Stan Lee i był fanatykiem RPG. (Gdyby tylko lepiej sobie radził z grami wideo, byłoby super, ale chociaż był właścicielem atari i konsoli Intellivision, nie miał do nich odpowiedniego refleksu). Być może, gdyby jak ja potrafił ukrywać swoje maniactwa, byłoby mu łatwiej w tym gównie, ale nie potrafił. Swoją inność koleś nosił jak Rycerz Jedi miecz świetlny albo Lensman soczewki. Nie mógłby podawać się za „normalnego”, nawet gdyby chciał6. 6

Skąd się wzięła ta wybujała miłość do fantastyki, nikt do końca nie wie. Mogła być następstwem jego antylskiego pochodzenia (któż jest bardziej science fiction niż

28


Oscar był jednostką zupełnie nieprzystosowaną do otoczenia, drżał ze strachu podczas lekcji WF-u i oglądał zakręcone brytyjskie seriale, takie jak Doktor Who i Blake’s 7, umiał wyjaśnić różnicę my?) albo przeżycia pierwszych lat w RD, a potem nagłego, traumatycznego przeniesienia do New Jersey – jedna zielona karta zamieniła nie tylko kraje (z Trzeciego Świata na wysoko rozwinięty), ale i stulecia (od deficytu telewizji i elektryczności do ich nadmiaru). Po tego rodzaju przenosinach przypuszczam, że tylko najbardziej skrajne scenariusze mogły wydać się zadowalające. Może w RD naoglądał się za dużo Spidermana, zabrano go na zbyt wiele filmów kung-fu Run Run Shawa, nasłuchał się zbyt wielu strasznych opowieści abueli o el Cuco i la Ciguapa? Może to przez jego pierwszą bibliotekarkę w USA, która zaraziła go czytelniczą pasją, ten dreszcz, który poczuł, kiedy dotknął pierwszą książkę z Dannym Dunnem? A może to przez Zeitgeist (czyż wczesne lata siedemdziesiąte nie były zaraniem Ery Maniaków Komputerowych?) albo przez to, że większość dzieciństwa spędził bez jakichkolwiek przyjaciół? A może przez coś głębszego, coś dziedzicznego? Kto wie? Wiadomo natomiast, że bycie czytelnikiem / hobbystą (z braku lepszego określenia) pomogło mu przetrwać trudne chwile dzieciństwa, sprawiło jednak, że jeszcze bardziej odstawał od reszty na ulicach nędzy Paterson. Prześladowany przez innych chłopców – ciosy, pchnięcia, kliny, zbite okulary i nowiusieńkie książeczki z księgarni Scholastic, po pięćdziesiąt centów za egzemplarz, rozdarte na pół na jego oczach. Lubisz książki? Teraz masz dwie! Hy-hy! Nikt niestety nie ciemięży bardziej niż uciemiężeni. Nawet własnej matce jego zainteresowania wydawały się dziwaczne. Idź pobiegać na dwór! – rozkazywała co najmniej raz dziennie. Pórtate como un muchacho normal. (Wspierała go jedynie siostra, też lubiąca czytać. Przynosiła mu książki ze swojej szkoły, która miała lepszą bibliotekę). Naprawdę chcesz wiedzieć, jak to jest być jednym z X-Menów? Wystarczy być bystrym kolorowym molem książkowym we współczesnym amerykańskim getcie. Mamma mia! Zupełnie jakby wyrastały ci z tułowia skrzydła nietoperza albo para macek. Pa’ ‘fuera! – wrzeszczała jego matka. A on wychodził z domu jak na ścięcie, żeby przez kilka godzin pastwili się nad nim inni chłopcy – Proszę, chcę zostać, błagał matkę, ale ona wyganiała go na dwór. – Nie jesteś babą, żeby siedzieć w domu – godzinę, dwie, a potem przemykał niezauważony do domu, chował się w szafie na piętrze i czytał w pasku światła wpadającego przez szparę w uchylonych drzwiach. Tam znajdowała go w końcu matka: Co do carajo się z tobą dzieje? (I już wtedy na skrawkach papieru, w szkolnych zeszytach, na wierzchu dłoni, zaczynał gryzmolić, na razie nic poważnego, jedynie uproszczone wersje ulubionych historii, nic nie wskazywało jeszcze, że te nieudolne pastisze staną się jego Przeznaczeniem).

29

abuela – babcia

Pórtate como un muchacho normal – Zachowuj się jak normalny chłopiec

pa’ fuera (para fuera) – wynocha!

carajo – cholera


enamorao (enamorado) – zakochany

między wojownikiem Veritech a Zentraedim i używał wielu strasznie długich, wymyślnych słów typu n i e z m o r d o w a n y albo w s z e c h w ł a d n y, kiedy rozmawiał z gośćmi z trudem kończącymi szkołę średnią. Dziwolągiem, który zawsze zaszywał się w bibliotece, ubóstwiał Tolkiena, a później powieści Margaret Weis i Tracy Hickman (jego ulubionym bohaterem był oczywiście Raistlin) i którego w latach osiemdziesiątych ogarniała coraz większa obsesja na punkcie Końca Świata. (Nie było takiego filmu, takiej książki, takiej gry z motywem apokaliptycznym, których by nie obejrzał, nie przeczytał, w które by nie grał – do absolutnie ulubionych należeli Wyndham, Christopher i Gamma World). Czaicie bazę. Ta jego młodzieńcza dziwolągowatość doprowadziła do wyparowania ostatniej krztyny szansy, jaką miał, na nastoletnią miłość. Wszyscy inni przeżywali grozę i radość pierwszych flirtów, pierwszych randek, pierwszych pocałunków, podczas gdy Oscar siedział na końcu klasy, za ekranem DM, i patrzył, jak przeciekają mu przez palce chłopięce lata. Beznadzieja, jeśli w okresie dorastania jest się wyalienowanym, zupełnie tak, jakby zamknęli was w szafie na Wenus, kiedy słońce pokazuje się po raz pierwszy od stu lat. Sprawy miałyby się inaczej, gdyby tak jak inne małe dziwolągi, z którymi dorastałem, nie interesował się dziewczynami, ale niestety był wciąż tym samym namiętnym enamorao, który zakochiwał się łatwo i mocno. W całym mieście miał swoje potajemne sympatie, postawne dziewczyny o kręconych włosach, które nie chciały mieć nic wspólnego z takim frajerem jak on, lecz on nie umiał przestać o nich marzyć. Jego uczuciowość – ta masa grawitacyjna miłości, strachu, tęsknoty, pragnienia i pożądania, którą kierował ku każdej dziewczynie w okolicy bez względu na wygląd, wiek i dostępność – łamała mu serce codziennie, każdego dnia. Coś, co on postrzegał jako potężną, roziskrzoną siłę, bardziej przypominało widmo, ponieważ żadna dziewczyna nigdy jej nie zauważała. Od czasu do czasu wstrząsał nimi tylko dreszcz albo krzyżowały ręce, kiedy przechodził w pobliżu, ale nic ponad to. Często płakał przez 30


swoją miłość do tej czy innej dziewczyny. Płakał w łazience, gdzie nikt go nie mógł usłyszeć. Wszędzie indziej jego potrójnie zerowa średnia trafień u dziewczyn mogłaby przejść bez komentarza, ale mówimy tu o małym Dominikańczyku, z dominikańskiej rodziny: oczekiwano po nim, że będzie miał atomową siłę rażenia, że będzie wyrywał zdziry garściami. Wszyscy zauważali jego nieporadność, a ponieważ byli Dominikańczykami, wszyscy o tym mówili. Szczególnie jego tío Rudolfo (dopiero od niedawna na wolności po ostatniej odsiadce w pierdlu i zamieszkały chwilowo w ich domu na Main Street) nie szczędził mu nauk. Słuchaj no, palomo: musisz chwycić taką, y metéselo. I w s z y s t k o będzie grało. Zacznij od fea. Coje tę fea y metéselo! Tío Rudolfo miał czworo dzieci z trzema różnymi kobietami, toteż gość był bez wątpienia rodzinnym ekspertem od metéselo. Jedyny komentarz jego matki? Lepiej martw się o stopnie. A w bardziej refleksyjnych chwilach: Ciesz się, hijo, że nie masz takiego szczęścia jak ja. Jakiego szczęścia? – prychnął jego tío. No właśnie, powiedziała. Jego koledzy Al i Miggs? Stary, wiesz, jesteś strasznie gruby. Jego abuela, La Inca? Hijo, jesteś najbardziej buenmozo mężczyzną, jakiego znam. Siostra Oscara Lola podeszła do sprawy w dużo bardziej pragmatyczny sposób. Teraz, kiedy miała już za sobą szalone lata – która młoda dominicana ich nie przeżywa? – zamieniła się w jedną z tych dominikańskich twardzielek z Jersey, która biega na długich dystansach, prowadzi własny samochód, ma własną książeczkę czekową, nazywa facetów dziwkami i bez cienia vergüenza schrupie na twoich oczach gigantycznego hamburgera. Kiedy była w czwartej klasie, zaatakował ją starszy znajomy i wiedziała o tym cała rodzina (a co za tym idzie także spora część Paterson, Union City i Teaneck), i fakt, że przetrwała ten urikán bólu, ocen, bochinche, uczynił z niej dziewczynę twardszą niż diament. 31

tío – wujek palomo – gołąbek y metéselo – i wsadź se! fea – brzydula coje – bierz fea y metéselo – brzydula i wsadź se! metéselo – wsadzanie hijo – syn buenmozo – przystojny

dominicana – Dominikanka

vergüenza – wstyd

urikán – huragan bochinche – plotki


latinas – Latynoski morenos – kolorowi

Niedawno obcięła włosy na krótko – znowu doprowadzając do furii matkę – częściowo dlatego, jak sądzę, że kiedy była mała, rodzina pozwoliła jej zapuścić je aż za tyłek, powód do dumy i coś, co na pewno jej napastnik zauważył i podziwiał. Oscar, ostrzegała go raz za razem Lola, umrzesz w dziewictwie, jeśli się nie z m i e n i s z. Myślisz, że o tym nie wiem? Jeszcze pięć takich lat, a założę się, że ktoś będzie chciał nazwać jakiś kościół moim imieniem. Zetnij włosy, ściągnij okulary, ćwicz. I wyrzuć te świerszczyki. Są ohydne, denerwują mamę i przez nie nigdy się nie umówisz z dziewczyną. Mądre rady, których ostatecznie nie wcielił w życie. Parę razy próbował ćwiczyć: unoszenie nóg, brzuszki, poranne spacery dookoła bloku, tego typu rzeczy, zauważał jednak, że wszyscy mają dziewczyny prócz niego i wpadał w rozpacz, wracał z powrotem do obżarstwa, „Penthouse’ów”, gier wideo i użalania się nad sobą. Chyba mam alergię na zapał, na co Lola odpowiadała, Ha, masz alergię na p r ó b o w a n i e. Nie byłoby tak źle, gdyby Paterson i okolice były jak Don Bosco albo te feministyczne powieści science fiction z lat siedemdziesiątych, które czasem czytywał – strefą wyłącznie męską. Paterson jednak stało dziewczynami tak jak Nowy Jork stał dziewczynami, Paterson stało dziewczynami tak jak Santo Domingo stało dziewczynami. Paterson miało szalone dziewczyny, a jeśli jeszcze ci mało guapa, cóż, skurczybyku, spadaj na południe, do Newark, Elizabeth, Jersey City, Orange, Union City, West New York, Weehawken, Perth Amboy – ten miejski pas znany był wszędzie jako Negropolis Numer Jeden. W rezultacie Oscar widywał dziewczyny – hiszpańskojęzyczne karaibskie dziewczyny – wszędzie. Bezpieczny nie był nawet we własnym domu, zawsze kręciły się tam koleżanki siostry, wieczni goście. Kiedy przychodziły, nie potrzebował „Penthouse’ów”. Jej kumpelki nie były szczególnie bystre, za to piekielnie atrakcyjne: tego rodzaju gorące latinas, które chodziły tylko z przypakowanymi morenos albo uzbrojonymi 32


latynoskimi cwaniaczkami. Wszystkie grały w drużynie siatkówki, wysokie i gibkie jak gazele, a kiedy szły biegać, wyglądało to tak, jak mogłaby wyglądać drużyna lekkoatletyczna w niebie terrorysty. Miejscowe ciguapas z Bergen County: la primera to Gladys, która wiecznie się skarżyła na zbyt duże piersi, że może gdyby miała mniejsze, trafiałaby na normalnych chłopaków; Marisol, która wylądowała w MIT i n i e z n o s i ł a Oscara, ale która Oscarowi podobała się najbardziej; Leticia, od niedawna w Stanach, pół-Haitanka, pół-Dominikanka, ten szczególny melanż, który zdaniem władz dominikańskich no existe, mówiąca z najmocniejszym akcentem, dziewczyna tak porządna, że odmówiła pójścia do łóżka t r z e m c h ł o p a k o m z r z ę d u! Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby te laleczki nie traktowały Oscara jak jakiegoś głuchoniemego strażnika haremu, wydając mu polecenia, wysługując się nim i wyśmiewając jego gry oraz wygląd; na domiar złego beztrosko rozprawiały o szczegółach swego pożycia intymnego, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, a on siedział w kuchni, ściskając ostatni numer „Dragona”. Hej, wydzierał się, jeśli chcecie wiedzieć, jest wśród was jeden fiut. Gdzie? pytała obojętnie Marisol. Bo nie widzę. A kiedy rozmawiały o tym, jak to latynoscy faceci chcą się umawiać tylko z białymi dziewczynami, on wtrącił: M n i e podobają się Latynoski, na co Marisol odparła protekcjonalnym tonem. To świetnie, Oscar. Problem tylko w tym, że żadna Latynoska nie umówi się z tobą. Daj mu spokój, powiedziała Leticia. Moim zdaniem, Oscar, jesteś milusi. Aha, akurat, roześmiała się Marisol, przewracając oczami. Teraz pewnie napisze o tobie książkę. To były furie Oscara, jego osobisty panteon, dziewczyny, o których najczęściej marzył i do których najczęściej walił konia, i które ostatecznie trafiły do jego historyjek. W swych marzeniach albo ratował je przed kosmitami, albo wracał do dzielnicy, bogaty i sławny – To on! Dominikański Stephen King! – a potem zjawiała 33

ciguapa – dominikańska postać mitologiczna, rodzaj syrenki; piękna, naga, dzika kobieta z włosami do kostek, o ciemnej skórze, mieszkająca w górach; jedni się w niej zakochują, inni boją jak wiedźmy la primera – pierwsza no existe – nie istnieje


plátano – banan, tu: synonim Dominikańczyka

się Marisol, z każdą z jego książek do podpisania. Proszę, Oscar, ożeń się ze mną. Oscar, żartobliwie: Przykro mi, Marisol, nie żenię się z niedouczonymi dziwkami. (Ale potem oczywiście się z nią żenił). Maritza – wciąż przyglądał jej się z daleka, przekonany, że pewnego dnia, kiedy spadnie bomba atomowa (albo wybuchnie zaraza bądź rozpocznie się inwazja Tripodów) i cywilizacja zostanie zmieciona z powierzchni ziemi, on uratuje ją przed sforą napromieniowanych gulów i razem wyruszą w podróż przez spustoszoną Amerykę w poszukiwaniu lepszego jutra. W tych apokaliptycznych marzeniach zawsze był jakimś plátano Doc Savage’em, supergeniuszem, który łączył światowej klasy umiejętności walki wręcz ze sprawnością w posługiwaniu się śmiercionośną bronią. Nieźle jak na gościa, który nigdy nie strzelił z wiatrówki, nie zadał ciosu pięścią ani nie błyszczał na egzaminach.

Oscar jest dzielny Ostatni rok liceum zastał go rozdętego, cierpiącego na niestrawność i – co najbardziej okrutne – osamotnionego w niemożności poderwania dziewczyny. Jego dwaj kumple, też z gatunku dziwolągów, Al i Miggs, w wyniku najdziwniejszego zrządzenia losu zdołali w tamtym roku kogoś sobie przygruchać. Nic specjalnego, kaszaloty tak naprawdę, ale mimo wszystko – dziewczyny. Al poznał swoją w Menlo Park. To o n a rzuciła się na niego, chełpił się, a kiedy poinformowała go, oczywiście po zrobieniu mu laski, że ma koleżankę, która r o z p a c z l i w i e chciałaby kogoś poznać, Al odciągnął Miggsa od atari do kina, a reszta, jak mówią, to już historia. Nim tydzień dobiegł końca, Miggs też miał kogo posuwać i dopiero wtedy Oscar o wszystkim się dowiedział. Siedzieli w jego pokoju, przygotowując kolejną „mrożącą krew w żyłach” batalię Championów przeciwko Śmiercionośnym Niszczycielom. (Oscar musiał przerwać swą kampanię na rzecz Aftermath!, ponieważ nikt prócz niego nie rwał się do gry w postapokaliptycznych 34


Spis treści

Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

11

Część pierwsza

1. Dziwoląg z getta i koniec świata 1974–1987 . . . . . . . . . . . . . . . . . . Złoty wiek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Psychopatyczne inferno . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Oscar jest dzielny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . O mały włos . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Amor de pendejo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zakochany Oscar . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

19 19 26 34 39 41 44

2. Wildwood 1982–1985 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 3. Trzy zawody miłosne Belicii Cabral 1955–1962 . . . . . . . . . . . . . . . Patrzcie, księżniczka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pod wodą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . La chica de mi escuela . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Kimota! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Número uno . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pogoń za świetlnym rycerzem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Amor! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 299

75 75 75 79 85 86 91 96


El Hollywood . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Gangster, którego wszyscy szukamy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Objawienie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Po dłuższym zastanowieniu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zabawa w imiona . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Prawda i konsekwencje 1 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Prawda i konsekwencje 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W cieniu jakarandy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wahanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . La Inca, Boska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wybór i konsekwencje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Fukú kontra zafa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Z powrotem wśród żywych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . La Inca u schyłku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ostatnie dni republiki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

109 113 127 128 128 129 129 130 133 133 135 140 141 144 148

4. Edukacja sentymentalna 1988–1992 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153

Część druga

5. Biedny Abelard 1944–1946 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Słynny lekarz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . I co? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tajemnice Santo Domingo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Coś złego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Chiste Apocalyptus . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Moim skromnym zdaniem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Upadek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Abelard w łańcuchach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wyrok . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Skutki uboczne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trzecia i ostatnia córka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Poparzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

300

191 191 201 202 205 210 212 212 214 222 223 226 228


Niezapominautka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232 Schronienie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 233 6. Ziemia zaginionych 1992–1995 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 236 Czas mroku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 236 Oscar jedzie na wakacje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 242 Skondensowana kronika powrotu do ojczyzny . . . . . . . . . . . . . . . 244 Świadectwo przeszłości brata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 246 Oscar się asymiluje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 246 La beba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249 Od autora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 254 Dziewczyna z Sabana Iglesia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 255 La Inca przemawia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258 Ybón, z zapisków Oscara . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258 To, co się nigdy nie zmienia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258 Oscar nad Rubikonem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 259 Ostatnia szansa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 260 Oscar dostaje łomot . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 261 Clives na ratunek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 266 Bliskie spotkania karaibskiego stopnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 267 Żywy czy martwy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 268 Odprawa przed zejściem do piekieł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 268 Żywy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 269 Rada . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 272 Paterson raz jeszcze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 272

Część trzecia

7. Ostatnia podróż . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 280 Klątwa Karaibów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 281 Ostatnie dni Oscara Wao . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283 8. Koniec historii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 286 Jeśli chodzi o nas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287 301


Na sam koniec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Sny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jeśli chodzi o mnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jeśli chodzi o nas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

287 288 288 289

Ostatni list . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 293 Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 295


W serii PROZA ukazały się m.in.:

Wilhelm Dichter, Koń Pana Boga Antoni Libera, Madame J.M. Coetzee, Hańba Paweł Huelle, Mercedes-Benz. Z listów do Hrabala Michał Olszewski, Do Amsterdamu Joyce Carol Oates, Amerykańskie apetyty Gene Brewer, K-Pax Jhumpa Lahiri, Tłumacz chorób Zadie Smith, Białe zęby Bohumil Hrabal, Auteczko Zadie Smith, Łowca autografów Tatiana Tołstoj, Kyś Zbigniew Mentzel, Wszystkie języki świata Zadie Smith (red.), Poparzone dzieci Ameryki Paweł Huelle, Weiser Dawidek Ismail Kadare, Pałac snów Mikołaj Łoziński, Reisefieber Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli Wiesław Myśliwski, Widnokrąg Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu Zadie Smith, O pięknie John Banville, Morze Judy Budnitz, Gdybym ci kiedyś powiedziała Kiran Desai, Brzemię rzeczy utraconych Kiran Desai, Zadyma w dzikim sadzie Santiago Roncagliolo, Wstyd Margaret Atwood, Moralny nieład John Banville, Mefisto Santiago Roncagliolo, Czerwony kwiecień Judy Budnitz, Ładne duże amerykańskie dziecko Zadie Smith (red.), Księga innych ludzi Wilhelm Dichter, Szkoła bezbożników Junot Díaz, Topiel

W najbliższym czasie ukażą się: Mohammed Hanif, Wybuchowe mango Dariusz Żukowski, Miłość morderców Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Rzeczy pierwsze


Debiutancka powieĂÊ nagrodzona Pulitzerem 2008, przetïumaczona na dwadzieĂcia szeĂÊ jÚzyków Fukú to wyjÈtkowo uporczywa klÈtwa, zwïaszcza jeĂli mieszkasz na Dominikanie. Chyba ĝe uda ci siÚ znaleěÊ zafa, która jÈ z ciebie zdejmie. Chyba ĝe jesteĂ wyjÈtkowym dziwakiem jak Oscar – nastoletni Dominikañczyk – cichy, gruby, brzydki i cudaczny. Fukú. Maniak literatury SF, gier komputerowych i Gwiezdnych wojen. Jedyny w historii Dominikany prawiczek uzaleĝniony od seksu, który zakochuje siÚ na zabój Ărednio co dziesiÚÊ minut. Fukú. Po kolejnym zawodzie miïosnym i kolejnej próbie samobójczej matka wysyïa go do babci, gdzie Oscar oczywiĂcie od razu siÚ zakochuje. W starszej od siebie prostytutce. Fukú. Wybrance szefa policji. Fukú. I nagle historia wielopokoleniowej rodziny zaczyna siÚ powtarzaÊ… Krótki i niezwykïy ĝywot Oscara Wao to drapieĝna, boleĂnie prawdziwa powieĂÊ, peïna przy tym czarnego humoru i nasycona zjadliwym jÚzykiem. DziÚki wyrazistemu gïosowi, bezkompromisowemu spojrzeniu na rzeczywistoĂÊ i doskonaïemu warsztatowi literackiemu Díaz zyskaï od razu miano jednego z najciekawszych wspóïczesnych pisarzy. To powieĂÊ o fukú. Ta powieĂÊ to zafa. Junot Díaz (ur. 1969) – Dominikañczyk mieszkajÈcy w Stanach Zjednoczonych. Zadebiutowaï znakomicie przyjÚtym tomem opowiadañ Topiel, a za pierwszÈ powieĂÊ Krótki i niezwykïy ĝywot Oscara Wao, która zostaïa okrzykniÚta ksiÈĝkÈ roku, otrzymaï m.in. National Book Critics Circle Award, Dayton Literary Peace Prize oraz w 2008 roku Pulitzera. Na MIT, prestiĝowej uczelni amerykañskiej, prowadzi zajÚcia z kreatywnego pisania.

„Krótki i niezwykïy ĝywot Oscara Wao (…) moĝna opisaÊ jako niepowtarzalnÈ mieszankÚ Mario Vargasa Llosy, Star Treka, Davida Fostera Wallace’a i Kanye West… Díaz udowadnia, ĝe jest jednym z najbardziej oryginalnych i zniewalajÈcych gïosów wspóïczesnej literatury”. „The New York Times”

Cena detal. 34,90 zï ISBN 978-83-240-1192-6

9 788324 011926


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.