maciej grabski
ksiĄdz rafał
maciej grabski
ksiĄdz rafał
wydawnictwo znak kraków 2010
A
leż leje... Mroczek patrzył w okno. W szyby zacinał deszcz, strugi wody dudniły o blaszany dach domu Bialika i dzwoniły w rynnach. – I tak dobrze, że u nas wytrzymało. Podobno powodzie są. Słabe jakieś to lato. – Pazdur stukał laską w podłogę w rytm tykania wiszącego zegara. Bialik melancholijnie przyglądał się, jak dym z jego malutkiej fajeczki snuje się po kuchni. Milczał. Hunia w okularach siedział nad gazetą. – O powodziach nie piszą. Piszą, że pierwszy sekretarz był z wizytą w pegeerze. Ciekawe po co. – Z gospodarską wizytą. Sprawdzał, czy posprzątane. – Pewnie wojsko zawołali, żeby posprzątało z pola. Mówił mi bratanek, że w jednym pegeerze skopione zboże wojsku kazali schować do lasu, żeby pierwszemu sekretarzowi mogli powiedzieć, że żniwa skończone. A ludzie stali i kpili, że wojsko chowa, żeby sekretarz nie ukradł. – U nas skończone – Pazdur nadal stukał laską. – Nawet przed czasem, bo w zeszłym tygodniu już było zwiezione. A przedwczoraj Matki Boskiej Zielnej. Po niej tak się rozlało, pewnie deszcz trzymała. Teraz chłopy odpoczywają.
–
- 125 -
– Gdzie odpoczywają, nudzą się – Mroczek sam wyglądał na śmiertelnie znudzonego. – W barze pełno, widziałem, piją i rżną w sześćdziesiąt sześć. W Klubie oglądają telewizję, miała być jakaś zgaduj-zgadula, ale tak leje, że ten, co miał prowadzić – nie przyjechał. Proboszcz na plebanii siedzi... Bialik zdecydował się wreszcie zabrać głos: – Henryk, ty to jak Antczakowa. Wszystko wiesz o wszystkich. Mroczek obruszył się śmiertelnie. – No jak? Ja mówię, co widziałem, a Antczakowa powtarza, co ludzie mówią. Młoda Antczakówna taka sama. – Dajcie spokój – Pazdur przestał stukać. – Antczakowie kłopot mają: trójka dzieci, dwoje już do miasta wyjechało, a Anię nie do miasta, tylko do Bolka od komendanta ciągnie. – To gdzie tu kłopot, jak co z tego będzie, to u nas zostaną, Bolek gospodarki nie rzuci – ucieszył się Hunia, porzucając definitywnie artykuł o świetnych wynikach skupu trzody. Z leżącej na stole paczki wyjął kolejnego sporta i zaczął starannie wpychać go w brunatną od nikotyny szklaną lufkę. – No, nie bardzo właśnie, bo stary Antczak Bolkowi przeciwny, że ojciec milicjant – powiedział Pazdur. – Wiecie, jaki jest Antczak: na komunę tylko gada i partyjnymi pomiata. Niby wszystko wiesz o ludziach, a tego nie wiesz? – Mówiłem, co widzę, to wiem. Bolka z Anią Antczakówną nie widziałem, to co mam mówić? – Mroczek zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Podał Huni ogień. Bialik już chciał coś powiedzieć, gdy nagle usłyszał otwieranie wejściowych drzwi. W drzwiach sieni stanął ociekający wodą Antoni. Zrzucił z siebie sztywną od wilgoci wojskową pałatkę. Wszyscy zamilkli. Antoni ciężkim krokiem wszedł do kuchni. – Elvis umarł – oświadczył grobowym głosem.
- 126 -
/
Na plebanii panował spokój. Rafał siedział wygodnie na fotelu w gabinecie Stanisława i przeglądał książki z jego biblioteki. Po raz pierwszy bodaj od objęcia probostwa czuł, że może mieć czas tylko dla siebie. Wymógł na pani Marii dzień bez obiadu, choć nie obyło się bez protestów. – Jakże to tak, księże proboszczu, cały dzień bez ciepłego? Zrobię coś takiego, żeby ksiądz sobie odgrzał. Już wiem, pierogi księdzu ulepię, odsmażyć łatwo... – Pani Mario, błagam, jak będę codziennie tyle jadł, to będę szerszy niż dłuższy, daję słowo... Maryśka spojrzała na Rafała, zadzierając głowę. – Jak ksiądz proboszcz będzie szerszy niż dłuższy, to jak nic we wrotach kościółka się nie zmieści. Jakoś to chyba księdzu jednak nie grozi, jaki ksiądz był chudy, taki ksiądz jest chudy. Był jeden taki u nas, to potem w Ośrodku mu powiedzieli, że ma solitera... Rafał załamał się. Po sekundzie jednak odżył i spróbował z innej beczki: – Pani Mario, litości!... Widzi pani, jak leje, człowiek siedzi w miejscu, nigdzie nie chodzi, to po co mu tyle jeść? Marnowanie darów Bożych. Gospodyni spojrzała czujnie. – A ksiądz proboszcz to myśli, że jak to jedzenie się na księdza przerabia, to marnotrawstwo jest? Ksiądz proboszcz chyba po raz pierwszy w życiu poczuł, że brakuje mu słów. Spróbował ostatniej szansy, w końcu rodzina Hryszkiewiczów była genetycznie uzależniona od żartów. – No dobrze, zrobimy tak: dzisiaj nie jem obiadu, ale w sobotę – dwa, zgoda? Maria bezbłędnie wyczuła podstęp. - 127 -
– A kto przyjeżdża? Pokonany proboszcz westchnął ciężko: – Proboszcz Jędrzej z Rogatki... – No dobrze, doceniam księdza. Zrobimy tak: obiadu nie będzie, ale dobre śniadanie być musi. Rafał rozpromienił się. – Przyrzekam, zrobię sobie... Maria pokręciła głową: – O nie, to ja zrobię. I to jakie! Rafał włożył na półkę kolejną książkę. Zasiadł wygodnie w fotelu. Przez ostatni miesiąc sporo się zmieniło. Bialik dobrze znał ludzi – po historii z Grubym wieś patrzyła na Rafała zupełnie inaczej. Szacunek dla daru, jaki według nich posiadał proboszcz, nie oznaczał jednak akceptacji. Wciąż był nowym proboszczem, lecz choć wiedział, że zanim go naprawdę przyjmą, mogą minąć lata – nie myślał nawet o naśladowaniu Stanisława. Zrozumiał jednak, że całe wyobrażenie o byciu proboszczem, jakie przywiózł ze sobą do Gródka, musi wyrzucić do kosza. Dotąd pracował w miejskich parafiach, gdzie ludzie mieli swoje sprawy, biegunowo odległe od spraw Kościoła. Tutaj też ludzie mieli swoje sprawy, ale należały do nich również kościół i parafia. Były częścią ich życia, tak samo jak pole, dom czy knajpa, w której pili i grali w karty. Do swoich spraw zaliczali więc również proboszcza. Szybko okazało się, że ksiądz w takim miejscu to niekoniecznie człowiek tłumaczący zasady wiary i pokazujący drogę, lecz ktoś, kto przydaje się także na co dzień, choćby jako tablica ogłoszeń. Nieraz całkiem nieparafialnych. Rafał z trudem opanował zaskoczenie, gdy w sobotę, w samym środku żniw, do kancelarii przyszedł stary Czekaj i poprosił, żeby w niedzielę ksiądz ogłosił z ambony, że potrzebuje na poniedziałek czterech kosiarzy w zamian za ośmioro ludzi do wykopków na trzy dni jesienią. – Normalnie, księże proboszczu – tłumaczył Czekaj – to by my nie ogłaszali, bo to każdy by pomógł, a potem my by im pomogli, - 128 -
ale swak z teściem się mocno pochorowali i słabi, to kosić nie mogą, a tu środek żniw. – Ich dwóch było, to po co wam czterech? I dlaczego oddajecie za tych czterech ośmiu i to na dłużej? – zainteresował się Rafał, zaskoczony stopniem skomplikowania przelicznika. – No jak? Kosić nie każdy umie jak trzeba, a kopanie ziemniaków to taka praca, że dzieciak nawet potrafi, tylko fakt, krzyż boli. Swak może nie lepiej ode mnie kosił, ale równo to na pewno, a teść lepiej od nas, jak młodszy był, to na jednego – dwóch zwykłych wypada. A może ksiądz by się najął, to dwóch by tylko starczyło?... W głosie Czekaja Rafał wyczuł żart, jednak nie ironię. Chyba historia z rowerowego objazdu parafii, którą opowiedział mu syn, zapadła staremu głęboko w pamięć. Proboszcz opanował szaleńczą pokusę, żeby się zgodzić. – Nie mogę, panie Czekaj. Zaraz tercjarki powiedzą, że Pana Boga zaniedbuję, bo od modlenia się jestem. Choć, jak mi Bóg miły, straszną mam ochotę. Ale nic, powiem na ogłoszeniach. – E tam, ksiądz to powinien do pola iść. Szkoda takiego chłopa na modlitwę. – Do modlitwy też siły trzeba, i to słusznej... – roześmiał się Rafał. – Ale ta siła z duszy i z głowy – pouczył Czekaj. – Zresztą może ksiądz proboszcz rację ma, jak ksiądz tak kosi, to Panu Bogu też lepiej potrafi do słuchu powiedzieć. Bóg zapłać, księże proboszczu. – Z Bogiem, panie Czekaj, z Bogiem. Gdy w niedzielę wygłosił komunikat, widział pełne uznania spojrzenia parafian. Natychmiast znaleźli się chętni, stary Czekaj ukontentowany rozgłosił, że proboszcz chciał też się nająć i że gdyby się najął sam by starczył za czterech. Autorytet proboszcza systematycznie rósł. Rafał wyjrzał przez okno. Nadal lało potwornie. Nie miał nadziei na pocztę, listonosz Koziej w taką pogodę dostarczał tylko - 129 -
telegramy, wychodząc z założenia, że normalny list może poczekać na sposobniejszą chwilę. Kot, który w pogodne dni okupował pokrywę studni, przeniósł się na jedyną wolną półkę nad biurkiem w gabinecie. Jego ogon zwisał bezwładnie, niemal dotykając powierzchni blatu. Nagle stało się coś dziwnego: kot zasyczał gwałtownie, zeskoczył z półki, przez biurko na podłogę, i czmychnął w stronę sypialni. – Oszalałeś? – zapytał rzeczowo proboszcz. Nagle usłyszał jednak, że ktoś gwałtownie otwiera drzwi. Jeszcze nim zdążył w myślach przeprosić kota za swoje podejrzenia – w drzwiach zobaczył przemoczonego do nitki księdza Witolda, wikarego z Bukówki. Woda lała się z niego, jakby nadal stał na deszczu. Do świadomości proboszcza z trudem przebiły się słowa wikarego: – Księże proboszczu, musi mnie ksiądz wysłuchać. /
W Bukówce z pozoru wszystko było jak trzeba. Dziekan Tomaszek pojechał na dwutygodniowy urlop. Obu wikarym było jak w raju – wyjazd dziekana nie przysporzył im zbyt wielu dodatkowych obowiązków, a spokój, jaki zapadł na plebanii, wart był najcięższych wcześniejszych wyrzeczeń. Do tego nieznosząca dziekana gospodyni starała się, jak tylko mogła, by młodym księżom niczego nie brakowało. Ostatecznie dzielili z nią los nie najlepiej traktowanych podwładnych. – Pomyślałeś kiedyś, że wyjazd proboszcza to wakacje? Ja nigdy. – Damian siedział wygodnie w jadalni nad pysznym drożdżowym ciastem. – Dla mnie zawsze urlop przełożonego oznaczał jedno: zapominasz, że żyjesz i nie masz na nic czasu. – Coś w tym jest – zgodził się Witold. – Tutaj nigdy nie mamy na nic czasu, ale ten spokój... – A jak ci idzie doktorat Tomaszka? - 130 -
Witold dotknięty do żywego spojrzał na Damiana. – Odpieprz się, dobrze? – Przepraszam, jedno słowo za dużo – Damianowi rzeczywiście było przykro. Ostatnia rzecz, której chciał, to przerwanie idylli. Witold docenił szczerość. – Nieważne. Powiem ci coś. Jestem tutaj ponad pół roku i jeszcze cię nie rozgryzłem. Nie wiem, czego chcesz, nie wiem, skąd bierzesz siłę, żeby nie porzygać się, gdy Tomaszek łaja cię, jakbyś był byle ministrantem, który myli ampułki i kiedy trzeba wody, leje wino... Damian dziubał na talerzyku łyżeczką kawałek ciasta. Milczał. Witold przyglądał mu się wyczekująco. Damian jakby otrząsnął się z myśli. – Mam dobrą praktykę. Poza tym dobrze mi wychodzi udawanie głupka. Sam widzisz, do czego prowadzi przyznawanie się do talentów. – Nie rozumiesz... Ale dobrze. Powiem wszystko. /
– Powiem wszystko. Siedzieli w ciepłej, ogrzewanej trzaskającym ogniem kuchni. Przebrany w suche ubrania Rafała, niewielkiego wzrostu Witold dosłownie w nich ginął i wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego niż w rzeczywistości. W dłoniach trzymał kubek z gorącą herbatą. Rafał siedział naprzeciw, od czasu do czasu dokładając do ognia. – Niech ksiądz się najpierw ogrzeje. Potem porozmawiamy – Rafał z troską przyglądał się jeszcze dygocącemu z zimna Witoldowi. – Mamy czas. – Nie. Porozmawiamy teraz, póki jeszcze mam odwagę o tym wszystkim księdzu proboszczowi powiedzieć. Tylko niech ksiądz przysięgnie, że nikomu ksiądz tego nie powtórzy. Nie wiem, co mam zrobić. Nie chcę wracać do Bukówki. - 131 -
Rafał postanowił być konkretny. – Po pierwsze, o miejscu, w którym pracuje wikary, decyduje biskup. Po drugie – rozumiem, że ksiądz dziekan Tomaszek nie jest łatwym przełożonym, ale słyszałem, że ksiądz sam prosił o przeniesienie tutaj z poprzedniej parafii. – Prosiłem i co z tego, skoro proboszcz Stanisław umarł. – Umarł, lecz co to ma do rzeczy? Tu jest Gródek, nie Bukówka. – Opowiem wszystko od początku, dobrze? Dwa lat temu skończyłem seminarium, miałem bardzo dobre wyniki, przełożony dał mi świetną opinię i obiecał, że jeśli przejdę jeden wikariat, zrobi wszystko, żebym mógł pisać doktorat. Nie miałem wtedy pomysłu, ale nie przejmowałem się tym, wydawało mi się, że wszystko potrafię, i czegokolwiek dotknę – zamieni się w złoto. Zgodnie z umową przeżyłem półtora roku wikariatu i wróciłem. Przez te półtora roku przetrawiłem w sobie wszystko i postanowiłem pisać doktorat z biblistyki. Ksiądz pewnie wie, że jednym z najlepszych polskich biblistów był świętej pamięci proboszcz Stanisław. Wielu księży i świeckich odwiedzało go, gdy trafiło w swoich badaniach na jakiś ślepy zaułek lub zwyczajnie, gdy nie mogli dać sobie rady z tematem. Stanisław rozdawał swoją wiedzę, rozrzucał ją hojnie, jednak o nim samym w bibliografiach nie ma nic. Pomyślałem, że pod taką opieką napiszę pracę, która umożliwi mi dalsze studia, może Rzym, habilitację... Wierzyłem, że czeka mnie wielka przyszłość. Postarałem się o przeniesienie, moja rodzina jest blisko z kurią, wszyscy są dumni z mojego kapłaństwa, z pracy naukowej. Trafiłem do Bukówki. Dziekan Tomaszek przyjął mnie uprzejmie, może trochę protekcjonalnie, no ale w końcu jego prawo, to on jest dziekanem, nie ja. Odwiedziłem proboszcza Stanisława, zaciekawiła go moja praca, chociaż jak z nim porozmawiałem, nabrałem strasznej pewności, że to, co chciałem napisać, Stanisław miał w głowie, i takich doktoratów jak mój mógłby napisać w każdej chwili, ile by tylko chciał. Wszystko zawaliło się dwa miesiące później. Stanisław umarł. Dwa dni po pogrzebie wezwał mnie dziekan i postawił sprawę jasno. Chce na- 132 -
pisać doktorat, bez tego nawet nie ma co marzyć o biskupstwie. Mam mu pomóc, co – gdy poznało się choć trochę możliwości księdza Tomaszka – oznacza raczej napisanie jego pracy od A do Z. Oczywiście nie z biblistyki, każdy by natychmiast poznał, że dziekan nie byłby w stanie napisać takiej pracy samodzielnie. Z teologii pastoralnej, kompletna beznadzieja. Rafał słuchał coraz bardziej przerażony. – Ksiądz się zgodził? – Z początku nie. Zacząłem się starać o przeniesienie, uruchomiłem wszystkie kontakty. Gdy wydawało się, że sprawa jest załatwiona – nagle zostałem ukarany. Mówią, że wszystkie nasze uczynki wracają, a grzechy powracają wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. Znowu zostałem wezwany przez Tomaszka. Witold mówił coraz bardziej gorączkowo, zacinając się. Widać było walkę, jaką toczył ze sobą o każde słowo, które wypowiadał. – Tomaszek był samą serdecznością. Powiedział, że doskonale rozumie moją sytuację, ale poprosił, żebym wycofał prośbę o przeniesienie i jeszcze raz zastanowił się nad jego propozycją. Obiecał nawet, że gdy już zostanie biskupem, umożliwi mi studia i karierę. Oczywiście odmówiłem ponownie. Wtedy kanonik wyjął z szafki białą teczkę... /
– Ksiądz jakoś tak szybko odmawia. No tak, dziekan to nie piękna dziewczyna, prawda? Tomaszek otworzył teczkę, zerkając czujnie na Witolda. Z zadowoleniem zarejestrował nagłą zmianę na twarzy wikarego. Postanowił uderzyć mocno: – Mam tu świadectwo, potwierdzone i podpisane. Taka historia... no, straszna historia. Dziewczyna zakochuje się w seminarzyście, seminarzysta... no, seminarzysta też człowiek, mężczyzna, też ma swoje potrzeby. Mają romans... - 133 -
Witold zbladł straszliwie. Nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Tomaszek bezlitośnie ciągnął dalej: – No i ten romans, z krótką przerwą na święcenia, trwa i trwa... i nagle dziewczyna odchodzi. Nic nie mówi, znika z życia księdza. Nie czuje się na siłach urodzić jego dziecka i zabija je. Chyba jednak aż tak bardzo tego księdza nie kochała. Witold poderwał się. Z oczu płynęły mu łzy. – Kochała mnie! Ja też ją kochałem! Nie wiedziałem, dlaczego odeszła... Muszę ją znaleźć! Wyjeżdżam natychmiast... – Siadaj! – warknął Tomaszek. Witold opadł z powrotem na krzesło. Dziekan zamknął teczkę i powoli, metodycznie zaczął zawiązywać jej białą tasiemkę. – Księże Witoldzie, możliwości są dwie: albo ksiądz pomoże mi w doktoracie i rozstaniemy się w zgodzie, a ta historia nie ujrzy światła dziennego, albo wyślę to świadectwo do kilku osób, którym tak bardzo zależy w kurii na karierze księdza... Witold osłabł kompletnie. Przed upadkiem z krzesła ratowało go biurko, na którym się opierał łokciami. Schował twarz w dłoniach. Tomaszek celebrował wkładanie teczki do szafy. – To jak, umowa stoi? Witold długo milczał. Gdy znów odsłonił twarz, wyglądał na całkiem spokojnego. – Zgoda. Tomaszek z zadowolonym uśmiechem zamknął na klucz teczkę w szafie. – No, widzi ksiądz? Rozsądni ludzie zawsze mogą się porozumieć. Zresztą ksiądz wie, że do zadań stanu kapłańskiego należy pomoc i sprowadzanie bliźnich ze złej drogi. Może to wszystko ksiądz potraktować jako pokutę, rozgrzeszenie już księdzu dałem. No, może ksiądz iść. Z Bogiem. Witold wyszedł, słaniając się na nogach i walcząc z falą ogarniających go mdłości. Niemal przewracając się, wpadł do łazienki i zwymiotował na podłogę. - 134 -
Spis treści
Wstęp
5
CZĘŚĆ PIERWSZA
Pierwsze dni
15
CZĘŚĆ DRUGA
Bunt
123
CZĘŚĆ TRZECIA
Ludzie
217
KsiĄdz Rafał przywraca wiarĘ. W dobrych ludzi, w nas samych i w dobre zakoŃczenia. ródek to wieś pachnąca rozgrzanymi przez słońce ziołami. Miejsce małych radości i niewielkich smutków, spokojne i harmonijne, gdzie czas odmierzają msze w kościele i wieczorne dysputy w barze. Ludzie żyją z dnia na dzień, a ksiądz może więcej niż wójt. Ten trwający od lat porządek burzy śmierć starego proboszcza. Do Gródka musi przyjść ktoś nowy!
G
Gdy na plebanii pojawia się ksiądz Rafał, cała wieś huczy od plotek. Młody i przystojny proboszcz to w Gródku prawdziwa sensacja! Zdania parafian są podzielone, a na biurku biskupa ląduje coraz więcej donosów. Jednak mieszkańcy wsi z zaskoczeniem zauważają, że od przybycia księdza Rafała coś się zmienia. Godzą się wrogowie, ludzie uznawani za przegranych odzyskują sens życia. Gdy dodać do tego nabożeństwo w intencji Elvisa Presleya – wniosek jest jasny. Nastają nowe czasy, które nie każdemu mogą się podobać.
Cena detal. 34,90 zł