NIE MUSISZ. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń

Page 1


Redaktor nabywający

Adam Gutkowski

Redaktorka prowadząca

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Opieka redakcyjna

Paulina Gwóźdź

Recenzja naukowa dr hab. Marcin Jaworski

Adiustacja

Bogusława Wójcikowska

Korekta

Aleksandra Kiełczykowska

Marta Tyczyńska-Lewicka

Łamanie CreoLibro

Copyright © by Mikołaj Marcela

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-240-6854-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, 2024. Printed in EU

Rozdział I

Dlaczego młode pokolenia tak różnią się od starszych

generacji

Nie jest ważne, kto kim się urodził, ale czym się stał! J.K. Rowling, Harry Potter i Czara Ognia

Nie ma chyba ważniejszej opowieści dla młodych pokoleń (w tym przede wszystkim dla milenialsów) niż seria o Harrym Potterze – nastoletnim czarodzieju z Hogwartu. Według demografów Williama Straussa i Neila Howe’a – którzy znani są przede wszystkim ze swojej wpływowej, choć kontrowersyjnej i podważanej w ostatnich latach teorii osiemdziesięcioletnich cykli pokoleniowych, kończących się i rozpoczynających społecznym, ekonomicznym i politycznym załamaniem1 – właśnie siedem części historii o Harrym Potterze to doskonała ilustracja różnic między generacją milenialsów i ich poprzednikami2. Główny bohater serii książek autorstwa J.K. Rowling – podobnie jak jego rówieśnicy ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie – to ponadprzeciętny, niezwykle inteligentny i pomysłowy młody człowiek, który (gdy zachodzi taka potrzeba,

a przede wszystkim, gdy trzeba ratować świat) wykracza poza zasady ogólnie przyjęte w jego szkole. On i inni młodzi czarodzieje różnią się przy tym od na ogół (i na pierwszy rzut oka) wysoce indywidualistycznych, krytycznych i – cokolwiek by rzec – egotycznych nauczycieli i dyrektorów placówki, pokroju Snape’a czy Dumbledore’a. Pomiędzy nimi pośredniczą natomiast postacie w stylu Hagrida, które pozbawione są wprawdzie władzy, ale jednocześnie zawsze czekają w pobliżu, aby wesprzeć niedoświadczonych jeszcze adeptów magii w ich działaniach. Jeśli spróbowalibyśmy dostrzec w serii o Harrym Potterze alegorię pokoleniową, młodzi czarodzieje byliby milenialsami, ich nieco starsi, pozbawieni władzy pomocnicy przynależeliby do generacji X, a nauczyciele pod wieloma względami przypominaliby przedstawicieli pokolenia baby boomers. W odróżnieniu od wcześniejszych pokoleń osoby urodzone po 1980 roku – zupełnie jak Harry Potter – mają dostęp do informacji bez pomocy autorytetów. To nie nauczyciele w Hogwarcie przekazują adeptom magii wiedzę i odpowiedzialni są za kształcenie ich umiejętności – w rzeczywistości w dużej mierze młodzi czarodzieje mogą się obejść bez nich. Milenialsi to czarodzieje technologii, wizjonerzy z wysokimi oczekiwaniami. „Uzbrojeni w wiedzę lub sposoby jej pozyskiwania uważają się za gotowych – gotowych na wszelkie wyzwania, na większą dawkę odpowiedzialności”3. Nauczyciele, którzy w ich odczuciu najlepsze lata mają już za sobą i którzy być może chcą dla nich dobrze, tak naprawdę powstrzymują ich przed dokonaniem koniecznych zmian.

Jak zauważają badacze, milenialsi – jak młodzi czarodzieje – szanują starsze pokolenia za ich dokonania, ale sprowadzają ich co najwyżej do roli mentorów, doradców lub w najlepszym razie kibiców dodających im otuchy w działaniach.

W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń nie muszą się przejmować nawiązywaniem relacji z autorytetami, by uzyskać jakąś informację lub dostęp do obszarów, które ich interesują. Docierają do nich swoimi siłami, co z jednej strony wymaga od młodych pokoleń sporych nakładów pracy (i naraża ich na rozmaite niebezpieczeństwa), a z drugiej rodzi frustrację zarówno w ich pedagogach, jak i (choć nieco mniejszą) w opiekunach pokroju Hagrida (ponieważ to wszystko odbywa się bez ich udziału).

Być może zresztą powiązanie magii i technologii w przypadku milenialsów nie jest przypadkowe. Brytyjski prozaik i pisarz fantastycznonaukowy Arthur C. Clarke w 1968 roku w magazynie „Science” sformułował trzecie z tak zwanych praw Clarke’a dotyczących technologii. Brzmiało ono następująco: „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”. Nic więc dziwnego, że ikonicznym bohaterem pokolenia milenialsów – ludzi, którzy od urodzenia wzrastali w świecie cyfrowych technologii, co odróżniało ich w znaczący sposób od poprzednich generacji – stał się nastoletni czarodziej. W naszej kulturze osoby urodzone po 1980 roku postrzega się właśnie jako roztargnione i najczęściej zagubione życiowo, które jednocześnie są w stanie dokonywać cudów przy pomocy rozmaitych cyfrowych urządzeń.

Różdżkę Harry’ego Pottera w ich przypadku zastępował najpierw domowy komputer z dostępem do internetu, a w późniejszych rocznikach smartfon lub tablet dzierżony w dłoni.

To urządzenia, z którymi praktycznie się nie rozstają, ponieważ to za ich pomocą czynią swoją magię, którą najczęściej trudno pojąć przedstawicielom starszych pokoleń i która przez to nierzadko rodzi w przedstawicielach tychże generacji lęk lub co najmniej obawę.

Cyfrowi tubylcy

W 2001 roku Marc Prensky, amerykański badacz mediów, pisarz, projektant gier komputerowych i systemów edukacyjnych, zaproponował wprowadzenie nowego podziału między ludźmi. Osoby urodzone po 1980 roku określił mianem cyfrowych tubylców, natomiast tych, którzy przyszli na świat przed 1980 rokiem, nazwał cyfrowymi imigrantami4 . Paradoksalność tego podziału, podważająca chronologię wpisaną w te pojęcia – zatem sytuacja, w której „tubylcy”, czyli rdzenni czy stali mieszkańcy (którzy są w danym miejscu przed kimkolwiek innym), przychodzą na świat po „imigrantach”, a więc osobach napływowych w danym obszarze – dobrze sygnalizuje problemy, z jakimi mierzą się cyfrowi imigranci, próbując zrozumieć cyfrowych tubylców.

Cyfrowi tubylcy – którzy po raz pierwszy pojawiają się wraz z pokoleniem milenialsów – to ludzie wzrastający w świecie technologii cyfrowych. Internet, komputery i inne urządzenia, takie jak tablety czy smartfony, są dla nich zwyczajnym elementem otaczającego ich świata. Korzystają z nich zarówno w życiu codziennym, jak i zawodowym. Zaproponowany przez Prensky’ego termin digital native miał nawiązywać do określenia native speaker („użytkownik języka ojczystego”) i sugerować, że ojczyzną przedstawicieli tego pokolenia jest świat technologii cyfrowych oparty na komunikacji w internecie5.

Punktem wyjścia w postrzeganiu młodych pokoleń stają się więc nowe technologie i ich wpływ na życie młodych ludzi. Technika zmienia to, jak postrzegają oni świat, jak budują relacje, jak się uczą i jakimi są pracownikami. Zmienia w końcu strukturę ich mózgów6. A to rodzi napięcia międzypokoleniowe: rzeczy, które dla cyfrowych imigrantów były

kiedyś oczywiste (praca z długim i skomplikowanym tekstem lub systematyczność), dla cyfrowych tubylców stanowią trudność (ponieważ ci preferują dźwięk i obraz, a także szybką naukę nowych rzeczy, co prowadzi do równie szybkiego znużenia danym tematem). Jednak działa to również w drugą stronę: dla cyfrowych tubylców czymś naturalnym jest równoległe przetwarzanie informacji i wykonywanie kilku czynności naraz, dla cyfrowych imigrantów to wyzwanie, ponieważ ci na ogół myślą linearnie i szeregowo przetwarzają informacje7. Wszystkie te różnice sprawiają, że dla pokolenia cyfrowych tubylców wiele dotychczasowych norm oraz rozwiązań postrzeganych jest jako coś nieprzydatnego, anachronicznego i przede wszystkim męczącego. A to kolei przekłada się na sposób, w jaki postrzegani są oni przez przedstawicieli starszych generacji.

Gdy prześledzi się artykuły naukowe z ostatnich lat poświęcone pokoleniu milenialsów, stanowiące odpowiedź na wkroczenie jego przedstawicieli na rynek pracy, bardzo szybko okaże się, że postrzega się ich w pierwszej kolejności przez pryzmat wpływu technologii cyfrowych na życie tej generacji.

Nie istnieje dla nich życie bez komputerów, smartphonów i Internetu. Nie korzystają z tradycyjnych bibliotek, nie czytają drukowanych wydań gazet i nie lubią odręcznego pisania notatek8.

Życie w przyjaźni z Internetem powoduje, że osoby z pokolenia

Y bardzo łatwo nawiązują znajomości, ale tylko takie, które mają adresatów w sieci. Posługiwanie się anonimowym podpisem (nickname) sprawia, że są bardziej radykalne w wyrażaniu krytycznych opinii. […] posiadają unikalny zestaw umiejętności – są pokoleniem „wujka Google” i „cioci Wiki”9.

Wzrastali w dobie powszechnej komputeryzacji, rozwoju Internetu i telewizji satelitarnej, umożliwiających – niedostępną wcześniejszym generacjom – otwarte komunikowanie się ze światem. Brak polityczno-społecznych ograniczeń, możliwość emigracji zarobkowej, wolność słowa i wyznania, dostępność nowoczesnych technologii komunikowania się i przetwarzania informacji stanowiły dla nich naturalną rzeczywistość10.

Prawdą jest, że technologie cyfrowe ukształtowały ludzi urodzonych po 1980 roku. A jednak był to tylko jeden z czynników – być może wcale nie najważniejszy. W publikacjach poświęconych młodym pokoleniom pojawia się też wpływ gospodarki kapitalistycznej (w Polsce była to w końcu pierwsza generacja, która – niemal całkowicie – wzrastała w nowym porządku ekonomicznym), procesów globalizacyjnych czy demografii (w Polsce była to przecież generacja wyżu demograficznego). Jednak o wielu równie istotnych czynnikach – takich jak rosnąca kontrola i nadzór nad młodymi ludźmi w szkole i poza nią, znaczący wzrost rywalizacji obserwowany szczególnie w edukacji, doświadczenie kryzysu ekonomicznego z 2008 roku czy wzrastanie w rzeczywistości, w której na oczach przedstawicieli tej generacji demontowane są kolejne zabezpieczenia społeczne – mówi się niewiele lub wcale. A to w głównej mierze te zjawiska – bardziej niż cyfrowe technologie – rodzą dzisiejsze problemy, z jakimi muszą się mierzyć zarówno młodsze, jak i starsze pokolenia, w tym problem wypalenia.

Co w takim razie sprawiło, że młodzi ludzie pojawiający się bądź to w szkole, bądź na rynku pracy najczęściej postrzegani są jako uzależnieni od rozrywki, roszczeniowi i jako tacy, którzy uważają, że wszystko im „się należy”. Przy tym myślimy

o nich jako o osobach, które nie potrafią nawet oderwać wzroku od ekranu smartfona przy podawaniu ręki, ani spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy. Dlaczego postrzega się ich jako jednostki, które konsekwentnie zmierzają do podważenia status quo, a nawet zburzenia dotychczasowego porządku?

architekci i architektki cyfrowego świata

Zacznijmy od tego, że cyfrowi tubylcy zamieszkują cyfrowe światy, których podstawy skonstruowane zostały dla nich przez cyfrowych imigrantów. Jak na ironię, o uzależnieniu dzieci i młodzieży od nowych technologii najwięcej mówią przedstawiciele pokoleń, które tworzyły te technologie, upowszechniały je i zarabiały na nich przez ostatnich kilka dekad. Wystarczy popatrzeć na metryki urodzeń architektów i architektek cyfrowego świata.

W 1950 roku – a więc jako przedstawiciel pokolenia baby boomers  – na świat przyszedł Steve Wozniak, amerykański inżynier i wynalazca, projektant i konstruktor komputerów Apple I oraz Apple II, uważanych za jedne z pierwszych komputerów osobistych w historii, który wraz ze Steve’em Jobsem i Ronaldem Wayne’em założył firmę Apple Computers. Steve Jobs – wieloletni prezes Apple Inc., pod którego wodzą na rynek wszedł iPod, iPhone, iPad i uruchomiony został serwis muzyczny iTunes – urodził się pięć lat później, w 1955 roku. W tym samym roku przyszedł na świat jego wielki rywal – Bill Gates, amerykański informatyk, przedsiębiorca, jeden z założycieli oraz główny architekt oprogramowania, a także były już prezes zarządu korporacji Microsoft. Do generacji baby boomers należy także Jeff Bezos, urodzony w 1964 roku, amerykański przedsiębiorca, prezes i dyrektor generalny Amazon.com,

który według rankingu agencji Bloomberg w latach 2018–2021 był najbogatszym człowiekiem świata. Rok po Jeffie Bezosie urodził się Michael Dell, założyciel i dyrektor generalny przedsiębiorstwa Dell, a dwa lata po nim na świat przyszedł Peter Thiel, który wraz z Maxem Levchinem i Elonem Muskiem założył PayPala i był jego dyrektorem generalnym. Sam Elon Musk, znany dziś przede wszystkim ze swoich dokonań w Tesli, SpaceX, a także z przejęcia Twittera, przemianowanego na X, również należy do generacji… X. Wśród przedstawicieli tego pokolenia znajdziemy także Larry’ego Page’a i Sergeya Brina – amerykańskich programistów i twórców najpopularniejszej wyszukiwarki na świecie, czyli Google’a. Obaj urodzili się w 1973 roku. Do generacji X należy również Sean Parker, współtwórca początkowo bezpłatnej aplikacji Napster, służącej do udostępniania plików muzycznych w formacie mp3, przeciwko której w 2000 roku proces wytoczył Lars Ulrich, perkusista zespołu Metallica, rozpoczynając przy tym dyskusję o prawach autorskich w świecie. Sean Parker był także jednym ze współtwórców Facebooka – serwisu społecznościowego, który dziś kojarzy nam się przede wszystkim z Markiem Zuckerbergiem.

I w tym długim wyliczeniu jedynie Zuckerberg – obecny dyrektor generalny Meta Platforms – jest przedstawicielem pokolenia milenialsów. Oczywiście także inni milenialsi mają swój wkład w projektowanie rzeczywistości cyfrowej: Kevin Systorm (ur. 1983) stworzył Instagrama, Zhang Yiming (ur. 1983) jest twórcą TikToka, a Sam Altman (ur. 1985) stoi na czele OpenAI, które znane jest przede wszystkim z tego, że opracowało chatbota ChatGPT.

A jednak nawet w przypadku Facebooka – i przede wszystkim kształtu współczesnego świata cyfrowego – kluczową rolę

odgrywa od 2008 roku przedstawicielka generacji X, urodzona w 1969 roku Sheryl Sandberg. Sandberg, co ważne, to była wiceprezeska Global Online Sales and Operations Google, była szefowa personelu Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych, od 2008 szefowa operacyjna Meta Inc. Wspomnienie o Sheryl Sandberg nie jest tu przypadkowe –szczególnie w kontekście krytyki, z jaką w ostatnich latach spotkał się najpierw Google, a potem Facebook (i inne serwisy w ramach Meta Inc.) w związku z wykorzystywaniem tak zwanej nadwyżki behawioralnej. Czym jest nadwyżka behawioralna? Zacznijmy od tego, że każde nasze działanie w sieci pozostawia za sobą rozmaite ślady – zupełnie jak w przypadku działania w rzeczywistości fizycznej. Wyszukiwarki i urządzenia nie bez powodu domagają się, by podać swoją lokalizację w trakcie korzystania z nich, bo to właśnie jedna z informacji, która może stać się składową wspomnianej nadwyżki behawioralnej – mówi bowiem o tym, gdzie korzystamy z określonych usług (nawigacji, aplikacji muzycznych, serwisów społecznościowych lub sklepów internetowych). Ale równie istotna jest historia naszego wyszukiwania stron w internecie: to, jak długo trzymamy kursor na danej ikonie lub jak długo jesteśmy w danej witrynie. W ten sposób zostawiamy ślady, które są – albo na granicy prawa, albo całkowicie bezprawnie – zbierane przez różne podmioty w internecie i wykorzystywane bądź sprzedawane innym firmom w celach marketingowych. Jeśli dany sprzedawca wie, gdzie, kiedy i jak korzystamy z określonych serwisów lub stron, łatwiej może zaplanować swoje kampanie reklamowe i sprzedać nam swój produkt.

Ten dość długi opis był konieczny, ponieważ wielu z nas do dzisiaj nie zdaje sobie sprawy, w czym tkwi problem ze

zjawiskiem, które Shoshana Zuboff – amerykańska pisarka, profesorka, psycholożka społeczna, filozofka i naukowczyni – nazywa kapitalizmem inwigilacji, a więc najnowszym wcieleniem późnego kapitalizmu. Jego najważniejszą cechą jest wykorzystywanie nadwyżki behawioralnej, by wpływać na zachowania i aktywności użytkowników sieci. Natomiast za jedną z jego najważniejszych architektek Shoshana Zuboff uznaje właśnie Sheryl Sandberg, określając ją nawet mianem „Tyfusowej Mary” kapitalizmu inwigilacyjnego11. „Tyfusowa Mary” to przydomek, jaki nadano Mary Mallon, kucharce i pomocy domowej z przełomu XIX i XX wieku, nosicielce pałeczek duru brzusznego, która mniej lub bardziej świadomie wywołała kilka epidemii tej choroby. Określenie to w XX wieku weszło na stałe do języka angielskiego, oznaczając nieświadomych roznosicieli zarazków chorobotwórczych.

Sandberg najpierw jako wiceprezeska do spraw globalnej sprzedaży i operacji online kierowała rozwojem AdWords –dziś znanego jako Google Ads – systemu reklamowego największej wyszukiwarki świata, dzięki któremu twórcy Google’a stali się miliarderami, a od 2008 roku odpowiadała za transformację Facebooka i to ona uczyniła z tego serwisu społecznościowego reklamowego giganta. Jak sama przyznawała, Facebook – jako serwis społecznościowy – był bezkonkurencyjnym graczem na rynku nadwyżki behawioralnej, mając lepsze informacje niż ktokolwiek inny, ponieważ znał „płeć, wiek i lokalizację swoich użytkowników i użytkowniczek.

To na podstawie tych danych w ramach Facebooka Sandberg stworzyła specjalne algorytmy targetowania, co pozwalało skutecznie wpływać na działania osób korzystających z serwisu”12.

Uwaga! Social media

Kiedy w mediach głównego nurtu pojawia się zagadnienie dotyczące zmian, jakie zaszły w psychospołecznym środowisku stworzonym przez milenialsów, najczęściej na określenie ogółu tych zmian używa się metonimii: social media13.

Podobnie, zarówno w literaturze światowej14, jak i polskiej15, próbuje się połączyć pojawiające się problemy i wyzwania (nasilające się zjawiska egotyzmu czy narcyzmu) właśnie z przemianami psychospołecznymi wiążącymi się z mediami społecznościowymi. Wynika to przede wszystkim z rosnącego z roku na rok zapośredniczenia naszych relacji i interakcji przez nowe technologie – a zatem także przez algorytmy, bazujące na przykład na nadwyżce behawioralnej. Serwisy społecznościowe rzeczywiście zmieniają to, jak funkcjonujemy na co dzień. Z powodzeniem także zacierają granice między jednostkami, firmami i markami, stymulując sprzedaż rozmaitych produktów. Dostarczają w końcu narzędzi do mierzenia zasięgów (także marketingowych) poszczególnych działań – na przykład za pośrednictwem lajków, komentarzy lub udostępnień.

A jednak Malcolm Harris, amerykański dziennikarz, krytyk i autor książek, w swoim studium poświęconym pokoleniu milenialsów przestrzega przed twierdzeniem, że media społecznościowe stanowią źródło współczesnych problemów młodych generacji16. Należy w nich raczej widzieć symptom głębszych i mniej dostrzegalnych procesów, zarówno w edukacji i na rynku pracy, jak i w ramach tego, jak dziś wszyscy spędzamy nasz wolny czas.

Na media społecznościowe – podobnie jak na wiele innych rozwiązań cyfrowych, w tym aplikacji, z których korzystamy

każdego dnia – trzeba patrzeć raczej jak na narzędzia, które często przy niskim koszcie pozwalają generować, gromadzić i mierzyć, a w końcu także monetyzować (czyli przekładać na realne pieniądze) uwagę użytkowników sieci. Co więcej, użytkownicy – przede wszystkim młode pokolenia (milenialsi, zetki i tak zwane alfy, czyli ludzie urodzeni po 2013 roku) stają się nie tylko konsumentami, ale i producentami tak zwanej ekonomii uwagi (czyli działu ekonomiki mediów skoncentrowanego wokół angażowania odbiorców). Serwisy społecznościowe zarabiają, nie tylko korzystając z pozostawionej przez nas nadwyżki behawioralnej, ale także wykorzystując do pozyskiwania tej nadwyżki realną pracę użytkowników – publikujących swoje przemyślenia, zdjęcia, filmy lub inne treści na social mediach. Dzięki niej „targetuje się” uwagę użytkowników i przekuwa ją na pieniądze – przede wszystkim w ramach działań marketingowych wykorzystujących odpowiednie algorytmy. W tym miejscu warto wspomnieć, że media społecznościowe są pod tym względem tylko jednym z wielu fenomenów składających się na znacznie większy proces charakterystyczny dla gospodarki kapitalistycznej, czyli poszukiwanie nowych dróg do monetyzacji kolejnych wymiarów naszego życia. Jednym z nich jest zjawisko freelancingu, którego źródła sięgają lat siedemdziesiątych i prac nad pierwszymi komputerami osobistymi, przedstawianymi jako narzędzie przyszłości pozwalające na pracę na odległość, a nie w biurze firmy17. Drugim jest tak zwana ekonomia współdzielenia, która zachęca nas do myślenia o naszym codziennym życiu i pracy jako okazjach do dodatkowego zarobku – czy to przez wynajem mieszkania na platformie Airbnb, czy zaproponowanie wspólnego przejazdu samochodem w serwisie BlaBlaCar.

Większość z tego, o czym tutaj piszę, jest wiedzą dostępną powszechnie od kilku lat, a nawet dekady – także, a może w głównej mierze przedstawicielom młodego pokolenia. Podobnie jak to, że technologiczne obietnice coraz większej łączności z innymi ludźmi, efektywności działań, produktywności, a przede wszystkim wygody i przyjemności korzystania z technologii cyfrowych, koniec końców nie służą nam – indywidualnym użytkownikom/użytkowniczkom. Generują za to w głównej mierze zysk prezesów i zarządów dużych firm, zarabiających krocie w ramach ekonomii uwagi. Co zatem sprawia, że pomimo świadomości tych zjawisk młode pokolenia nadal korzystają z social mediów i innych serwisów internetowych, pozwalając śledzić swoje aktywności, mierzyć je i wykorzystywać w różnych celach?

To skomplikowane jak status związku na facebooku

Kilka lat temu niezwykle popularne było powiedzenie o czymś: „to skomplikowane” (szczególnie w pokoleniu milenialsów). Odnoszono się w ten sposób do jednej z opcji opisu związku użytkownika Facebooka. Skomplikowane były i nadal są powody, dla których młodzi ludzi korzystają z serwisów społecznościowych – już coraz rzadziej z Facebooka, a częściej z Instagrama czy TikToka. Badaczka danah boyd w książce nawiązującej tytułem do wspomnianej opcji opisu związku w stworzonym przez Marka Zuckerberga serwisie społecznościowym (It’s Complicated: The Social Lives of Networked Teens) wskazuje na jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy. Pisze, że choć młodzi ludzie zdecydowanie woleliby się spotkać ze sobą twarzą w twarz, to, niestety, szaleńcze tempo życia oraz

piętrzące się i zmieniające harmonogramy najpierw nauki, potem pracy, a także codziennych obowiązków ograniczają ich fizyczną mobilność. Nie bez wpływu jest też presja ze strony rodziców, by dzieci uczyły się jak najwięcej w domu, co ostatecznie sprawia, że takie bezpośrednie spotkania są praktycznie niemożliwe18.

Ale to tylko jedna strona medalu.

Nie da się zrozumieć sukcesu, jaki odniosły social media, bez dostrzeżenia radykalnych zmian w krajobrazie społecznym. Wypędzone [przez dorosłych – M.M.] z przestrzeni publicznych, takich jak parki czy centra handlowe, nastolatki znajdują schronienie w sieci, w której ich flirtowanie ze sobą, ścieranie się i zawiązywanie przyjaźni może być monitorowane i sprzedawane inwestorom i marketingowcom19.

I nie sposób się z tym nie zgodzić. Chociaż nastolatki powracają do wielu miejsc publicznych, które są dla nich stopniowo przywracane, zdążyły się już przenieść na stałe do świata online, ponieważ daje im on wrażenie mniejszego nadzoru dorosłych (rodziców i nauczycieli) i większej swobody niż w ich realnym życiu. A wkraczają do niego już jako małe dzieci, ponieważ dziś to one (znacznie bardziej niż nastolatki) odczuwają kurczenie się dostępnych dla nich przestrzeni publicznych. Zamiast otwartych osiedli, na ulicach których można było swobodnie się bawić i grać w piłkę, dziś mają do dyspozycji co najwyżej zamknięte osiedla ze ściśle wyznaczonymi dla nich przestrzeniami, w których w dodatku muszą przebywać pod nieustannym nadzorem rodziców.

Co więcej, jak zauważa boyd, zarówno serwisy społecznościowe, jak i rozmaite aplikacje internetowe są coraz

częściej wykorzystywane przez dorosłych (rodziców, nauczycieli lub pracodawców) do kontroli zachowań dzieci i młodzieży. Dostrzec to można było w szkołach, w których nie należy do rzadkości obniżanie oceny zachowania za treści ideologiczne sprzeczne ze statutem szkoły (na przykład karanie uczniów i uczennic w szkołach za publikowanie treści wspierających Strajk Kobiet w swoich social mediach20).

Widać to także w domach, w których nadmierny nadzór rodziców nad dziećmi często przybiera formę szpiegowania aktywności dzieci w różnych serwisach społecznościowych lub śledzenia lokalizacji dziecka za pomocą aplikacji Google Maps. Coraz bardziej popularne jest też dokładne prześledzenie historii aktywności internetowej (głównie w social mediach) potencjalnego kandydata na studia lub do pracy – na razie to praktyka znacznie bardziej powszechna na Zachodzie niż w Polsce, ale wydaje się, że tego typu przypadki zdarzają się też w naszym kraju. To z kolei od kilkunastu lat rodzi w przedstawicielach młodych pokoleń przekonanie, że są nieustannie obserwowani21 i nie mają już żadnej przestrzeni (nawet w sieci), w której mogliby być naprawdę sobą. Obok funkcjonowania od najmłodszych lat w ekonomii uwagi jest to jedno ze źródeł rosnącego poczucia zmęczenia wśród młodych ludzi –konieczność wprowadzania zarówno w realnym, jak i wirtualnym świecie (w których kurczy się przestrzeń swobody) strategii pozwalających na odzyskanie namiastki autonomii. Można więc powiedzieć, że młode pokolenia to „cyfrowi tubylcy”, których – w jakimś sensie – zamyka się w cyfrowych rezerwatach. Oczywiście nie czyni się tego w pełni świadomie, ponieważ skutków rozmaitych działań – na przykład polityki dotyczącej zarządzania krajobrazem społecznym – nie sposób przewidzieć, szczególnie gdy do gry wkraczają nowe

rozwiązania technologiczne (smartfony, serwisy społecznościowe itd.). Widać jednak, że – jak głosi tytuł książki boyd – relacja młodych pokoleń z nowymi technologiami to niezwykle skomplikowana sprawa, w której dużą rolę odgrywały i nadal odgrywają starsze pokolenia.

Kryzys autorytetów

Nowe technologie odpowiadają także za zjawisko, które szczególnie niepokoi przedstawicieli starszych pokoleń: kryzys autorytetów (i ich władzy nad młodymi ludźmi). Nie jest jednak tak, jak mogłoby się wydawać – problem wcale nie leży w tym, że internet i media społecznościowe tworzą nowe (gorsze) autorytety z rówieśników przedstawicieli młodszych pokoleń. Źródła wspomnianego kryzysu wiążą się z czymś innym.

Milenialsi, jako osoby wychowywane w świecie cyfrowym i z dostępem do nowych technologii, byli „pierwszym pokoleniem, które nie potrzebowało autorytetu, żeby docierać do informacji, i dlatego dynamika relacji z władzą uległa zmianie”22. Ujmując to nieco inaczej: ponieważ najpierw komputer połączony z internetem, a potem smartfon lub tablet z dostępem do sieci zapewniają stały dostęp do informacji, baz danych i zasobów wiedzy, młody człowiek nie potrzebuje już dziś pośrednictwa dorosłego, by nauczyć się tego, co go interesuje, lub dotrzeć do informacji, której poszukuje. Wystarczy wyobrazić sobie, jak to działa, by zrozumieć, jak zmienił się świat dla młodych ludzi…

W przeszłości, gdy uczennica chciała sprawdzić, jakie prawa przysługują jej w szkole, musiała albo zapytać o to nauczyciela, albo dowiedzieć się od jakiegoś dorosłego (rodzica, bibliotekarki lub urzędnika), gdzie może znaleźć informacje na

ten temat. Dziś wystarczy, że uruchomi przeglądarkę internetową i wpisze interesujące ją zagadnienie. Bez problemu dotrze nie tylko do konkretnych ustaw i regulacji prawnych, ale także do licznych interpretacji, omówień lub nagrań wideo w mediach społecznościowych czy serwisach, takich jak YouTube, przedstawiających wyczerpujące informacje na interesujący ją temat. Jeśli będzie potrzebowała więcej danych, może też mejlowo lub przez social media skontaktować się z organizacją broniącą praw ucznia lub napisać wiadomość do prawnika specjalizującego się w tej problematyce. W tym wszystkim może całkowicie pominąć pośrednictwo dorosłych.

Taka sytuacja jest źródłem frustracji przedstawicieli starszych pokoleń – rodziców, nauczycieli lub pracodawców (tudzież menedżerów). Milenialsi i zetki przedstawiani są dziś jako osoby roszczeniowe, które nie przejawiają szacunku dla osób starszych (a także autorytetów formalnych), kwestionujące tradycyjne normy, komunikujące się lub działające z pominięciem drogi służbowej, stawiające opór i doprowadzające do różnych form rebelii, ponieważ dotychczasowe hierarchie są dla nich jedynie zniekształceniem rzeczywistości. W dużej mierze powodem jest to, że technika pozwala im na pomijanie dotychczasowych dróg zdobywania informacji, budowania relacji, osiągania sukcesów lub ubiegania się o awans. We wszystko to w przeszłości nieuchronnie zaangażowani byli przedstawiciele starszych pokoleń – to oni sprawowali władzę i kontrolę nad informacjami, ale i ścieżkami kariery młodych pokoleń.

Nowe technologie zupełnie to zmieniły. Symptomem tego problemu są też powracające próby wprowadzania zakazu używania telefonów komórkowych na spotkaniach firmowych lub w szkole. Zakazy takie wynikają z oczywistego dla przedstawicieli starszych pokoleń milczącego założenia, że

skupienie w sali lekcyjnej lub w gabinecie zarządu wiąże się z uwagą poświęconą osobie z formalnym autorytetem, co jest zresztą pozostałością po klasie biurokratycznej23. Sęk w tym, że doświadczenie młodych pokoleń zapośredniczone przez rozmaite rozwiązania techniczne (dostarczone im, jak już widzieliśmy, przez starsze pokolenia) prowadzi do zakwestionowania przede wszystkim autorytetów formalnych.

Nowe technologie w przypadku młodych pokoleń zmieniają więc coś, co holenderski psycholog Geert Hofstede, badacz zależności między kulturą organizacyjną a kulturą narodową, nazwał poziomem dystansu władzy. Dystans władzy to wymiar kulturowy odkryty w międzynarodowych badaniach pracowników z kilkudziesięciu krajów. Określa on relacje między przełożonymi i podwładnymi lub – w szerszym kontekście –między władzą a obywatelami. Dystans ten różni się w zależności od kraju, ale i konkretnej organizacji lub klasy społecznej. Jeśli gdzieś panuje duży dystans władzy, rzadko ujawnia się skłonność do konsultacji z podwładnymi, a władza często ma bardziej autorytarny charakter. W takich przypadkach pojawia się także oczekiwanie bezwzględnego posłuszeństwa tylko z racji zajmowanej pozycji. W dużej mierze takie wzorce myślenia i zachowania są też charakterystyczne dla kultury polskiej – zarówno jeśli chodzi o edukację, jak i rynek pracy. Jednak taki dystans władzy cechuje głównie przedstawicieli starszego pokolenia, bo w przypadku młodszych generacji (począwszy od milenialsów, a już szczególnie w przypadku zetek) dystans władzy się zmienia24.

Między innymi dzięki technice (nowym mediom, internetowi i smartfonom) i wynikłemu z niej podważeniu autorytetów formalnych młode pokolenie cechuje niski dystans władzy. To dlatego ich przedstawicielom znacznie łatwiej przychodzi

Spis treści

WSTĘP

Społeczeństwo wypalenia?  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9

ROZDZIAŁ I

Dlaczego młode pokolenia tak różnią się od starszych generacji  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49

ROZDZIAŁ II

Jak edukacja stała się budowaniem ludzkiego kapitału  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101

ROZDZIAŁ III

Skąd wzięła się współczesna „kultura zapierdolu” . . . 147

ROZDZIAŁ IV

Czy istnieje jeszcze życie „po pracy”

ROZDZIAŁ V

Jaką mamy przyszłość?

ZAKOŃCZENIE

Czy to już czas na odpoczynek?

Bibliografia

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.