

wiesław myśliwski złodziej klucznik
drzewo requiem dla gospodyni
wydawnictwo
znak
kraków 2023
Projekt okładki
Witold Siemaszkiewicz
Obraz na okładce
Stanisław Baj
Opieka redakcyjna
Dorota Gruszka
Katarzyna Przybylska
Anna Szulczyńska
Redakcja
Wojciech Bonowicz
Korekta
Katarzyna Onderka
Opracowanie typograficzne
Irena Jagocha
Łamanie CreoLibro
© Copyright Wiesław Myśliwski
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023
ISBN 978-83-240-6728-2
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl
Wydanie I , 2023. Printed in EU
ZŁODZIEJ DRAMAT BEZ AKTÓW
I BEZ SCEN
OSOBY:
OJCIEC , lat około siedemdziesięciu kilku, średniego wzrostu, godny, naznaczony doświadczeniem
SZCZEPAN , najstarszy syn, lat około czterdziestu, wielkie chłopisko, ociężały, z pozoru tępy; najbardziej ze wszystkich chłopski w pospolitym tego słowa znaczeniu
WALEK , średni syn, średniego wzrostu, nerwowy, ostry, jakby wiecznie rozdrażniony
MICHAŚ , najmłodszy syn, około czternastu, piętnastu lat, jeszcze dziecinny, lecz wyrośnięty, smukły, o wybladłej, chorowitej twarzy
MATKA , około dziesięciu lat młodsza od ojca
ZŁODZIEJ , małego wzrostu, chudy, wyglądający na in -
teligenta
Wnętrze izby chłopskiej, proste, surowe, ograniczone do niezbędnych, niemal symbolicznych elementów. Dwa okna w przeciwległej ścianie, zasłonięte kocami. Między oknami, pod ścianą, stół, po obu jego stronach taborety. W lewym rogu izby kuchnia z okapem, w prawym łóżko, rozebrane, z kopiastą pierzyną, na którym śpi Matka. Nad łóżkiem wielki obraz w rodzaju „Ostatnia wieczerza”, „Pan Jezus w Ogrójcu” itp. Na lewo, niedaleko kuchni, drzwi wejściowe. Obok drzwi, pod ścianą, długa ława. Nad ławą drugi obraz podobny jak nad łóżkiem. Pod kuchnią mały stołeczek. Ponadto kredens, taboret, wiadra z wodą gdzieś przy ścianie. Na stole duży cynowy krucyfiks. Nad stołem, na ścianie między oknami, tląca się przykręconym płomieniem lampa naftowa. Półmrok. Z łóżka dochodzi lekkie pochrapywanie śpiącej Matki.
Po chwili za drzwiami, w sieni, rozlega się tupot nóg, otrzepywanie butów, po czym drzwi się otwierają i z łoskotem wtaczają się: Ojciec, w kapocie, baranicy, spodnie wpuszczone w buty z cholewami, lekko przygarbiony, z laską w ręku; za nim Szczepan, wielkie chłopisko, z półworkiem kartofli zarzuconym przez ramię, z lagą w ręku, ubrany podobnie jak Ojciec,
w starym, zmysiałym kapeluszu na głowie; za nim Złodziej, niewielkiego wzrostu, zabiedzony, wystraszony, w obwisłej, wytartej jesionce prawie do samej ziemi, z gołą głową, z przodu wyłysiałą, z krwawą raną na łysinie i zakrzepłą krwią spływającą aż za kołnierz; za nim Walek, średniego wzrostu, nerwowy, w oficerkach, w bryczesach, w kurtce, w kaszkiecie, popychający Złodzieja lagą w plecy; na końcu Michaś, w kusym palcie, w narciarce na głowie, też z lagą w ręku.
Ojciec podchodzi do śpiącej Matki, pochyla się nad nią.
Szczepan zrzuca worek z kartoflami na środku izby.
OJCIEC (szarpiąc lekko za pierzynę) Śpisz? Zbudź się. Złodzieja złapaliśmy. (zwracając się do Walka) Podkręć, Waluś, trochę lampy.
Walek podkręca lampę na cały płomień. Ojciec, przestraszony nagłą jasnością, podchodzi do lampy i przykręca knot.
OJCIEC Chcesz żandarma do chałupy zwabić?
WALEK Zasłonięte przecież.
OJCIEC Ale dziury są! (podchodzi znowu do śpiącej Matki, tarmosząc za pierzynę) Zbudź się. Złapaliśmy. (Matka jakby przez sen podnosi się i patrzy na nich błędnymi oczyma, Ojciec, wskazując na Złodzieja) Widzisz? Złodziej. (zwracając się do Michasia) Zdejmij, Michaś, lampę. Poświeć matce, niech mu się przypatrzy.
Walek lagą popycha Złodzieja w stronę łóżka. Michaś podchodzi z uniesioną lampą i oświeca Złodzieja z boku. Skupiają się wszyscy wokół Złodzieja, który stoi ze spuszczoną głową, i w napiętym
ZŁODZIEJ
milczeniu czekają, co powie Matka. Ale Matka, jakby niezdecydowana, patrzy i nie może zdobyć się na słowo.
SZCZEPAN (odbiera nagle lampę Michasiowi) Jak świecisz?
Unosi ją wysoko ponad głowę Złodzieja.
WALEK (wyrywa z kolei lampę z ręki Szczepana i podstawia ją pod twarz Złodzieja, podkręcając jednocześnie płomień) Niech się napatrzy światła. Ciemno mu było na polu. Sukinsyn, zamknął oczy i myśli, że go nie widać.
SZCZEPAN Bo go wstyd.
WALEK Ale przyjść w cudze, to nie było go wstyd.
OJCIEC (do Matki) No i co? Złodziej. Od razu poznać, że złodziej. A żebyś ty wiedziała, jaki to zawzięty. Już przy nim byliśmy, wołam, mamy cię złodzieju, bierz go, a ten jeszcze kopał. Z ziemią darł, z badylami. (widząc, że Matka nie reaguje) No, Jagoś.
MATKA Tfu! Wstyd! Człowiek haruje od świtu do nocy, ziąb nie ziąb, deszcz nie deszcz, a choćby umierał, nikt go nie wyręczy. Ani zje, jak trzeba, ani odpocznie, rąk nieraz nie czuje, krzyża nie czuje. Ani we śnie, ani w zimie nie ma wytchnienia, ani nawet zachorować nie ma kiedy. Jakby za jakie skaranie. A przyjdzie taki bez sumienia i kradnie.
Wstyd! (zaspana, opada na poduszki, lecz po chwili odzywa się uspokojonym głosem) Ale bić go nie trzeba było.
OJCIEC E, uciekał i Waluś go tam trochę dziabnął. Ale że w łysinę, to krew zaraz jak z cebra. Nic mu nie będzie. Pokapie, pokapie i do rana zaschnie.
Rozdziewają się z kapot, siadają, Ojciec przy stole, od strony kuchni, Walek po drugiej stronie stołu, Szczepan na łóżku,
w nogach Matki, Michaś na stołeczku pod kuchnią, Złodzieja sadzają na ławie pod ścianą.
MATKA Nie trzeba było.
OJCIEC A ty myślisz, że dał się łatwo złapać. To on tutaj, w izbie, tylko taki. Ale trzeba go na polu było widzieć. Większy od Szczepana się wydawał. O, na ziemi już leżał przygnieciony i to Walka w rękę ugryzł. Rzucał się, przeklinał, straszył, że ma nóż. A jak dostał, zrobił się baranek.
Chciał nas po rękach całować. Obrączkę nam dawał, żeby mu darować. Że dzieci, żona, wojna. Każdy by tak gadał.
MATKA Może prawdę gadał.
OJCIEC A dla nas nie wojna? Jeszcze gorsza niż dla niego. O wszystko się człowiek musi bać. Nie dość, że o siebie, to i o stworzenie, chałupę, zboże, o kartofle, mleko. A trzech synów to mało? Módl się ciągle za nich.
MATKA I tak z gołą głową go prowadziliście? Nie ma czapki?
OJCIEC Zgubił gdzieś na polu. Swoją miałem mu dać?
MATKA (po chwili) Nawet kapoty nie ma jak się patrzy.
OJCIEC Bo na złodziejstwo to się zawsze wkłada co najgorsze. A ty byś chciała, żeby w świątecznym przyjechał? Nie przyjechał w kumy, tylko kartofle kraść.
MATKA Nie większy chyba będzie od Jarmula.
OJCIEC Ano nie większy, ale złodziej. I takiego nikt nie złapał. A ty byś chciała, żeby zaraz był wielkolud, to dopiero byłby złodziej.
SZCZEPAN Może tak się tylko wciągnął. Taki, co rękę po cudze wyciąga, to niejedno potrafi. Nie opowiadał to nieboszczyk Kuraś, jak za cara chodził taki jeden po jarmarkach, tyci, prawie dziecko, i wyciągał ludziom, co się dało.
ZŁODZIEJ
A jak chcieli go złapać, to się robił jak topola. I dopiero ktoś go poznał, bo mu brew mrygała. (ze złością) A Jarmul też nie lepszy. Tyle mórg ugorem prawie stoi, a ten wciąż na kamieniu przed chałupą siedzi i się kiwa.
MATKA (podnosi się i wpatrując się w Złodzieja) A czemu on taki żółty? Może chory?
OJCIEC A skąd mam wiedzieć, czemu żółty? (spogląda za Matką na Złodzieja) Gdzie on żółty? Światło żółte i tak się wydaje. A tyś nie żółta? A Walek nie żółty? A spójrz na Szczepana. Też żółty. A zdrowy jak koń.
SZCZEPAN Z matką to tak zawsze. Jak się wody przyniesie, to się pyta, czy ze studni.
MATKA Może zmarzł?
OJCIEC (ze złością) To go weź pod pierzynę.
Sięga po kapciuch z machorką i zaczyna zwijać skręta.
MATKA (opadając na poduszki) Mój Boże, człowieka od złodzieja teraz nie odróżnisz. Wszystko się przez tę wojnę pomieszało. (po chwili) A pytaliście go chociaż, co on za jeden? Pewnie z miasta. W miastach teraz głód.
OJCIEC Co za jeden? Wiadomo, złodziej. To co go mamy jeszcze pytać. O, śpij już lepiej. (po chwili zwracając się do Michasia) Pewnie zmarzłeś, synku. A mówiłem, weź cieplejsze onuce. Ho, ho, będzie we wsi szum, jak się ludzie dowiedzą. A tę czarownicę Szymeczkową żółć chyba zaleje. Bo jej Franuś jak hycel z dwoma psami chodził, a i tak im złodziej
cebulę wykopał. Już się zdawało, że nic z tego. Noc za nocą, tyle nocy i nic. Ale dzisiaj, kiedy pociąg na przejeździe zagwizdał, pomyślało mi się, jedzie. I aż się zląkłem, że może
Pan Bóg obrazi się na mnie. Ale widać Pan Bóg był z nami.
WIESŁAW MYŚLIWSKI
MICHAŚ A chciał tata, żebym nie szedł.
OJCIEC Bo szkoda mi cię było, synku. Szczepan, Walek, ich to siła trzyma. A ty, wystarczy, trochę nocy zarwiesz i na drugi dzień wyglądasz jak poświata. Nawet ksiądz mi się tu kiedyś pytał, czyś czasem nie chory.
SZCZEPAN Ja tam od początku wiedziałem, że złapiemy. Bo zawsze kiedy stryj Walerek mi się śni, to musi się sprawdzić. A jak tylko zaczęliśmy chodzić, śnił mi się. Szedł przez nasze obejście i wołał, trusia, trusia. Mówię, stryju, wstąpcie, matka się ucieszy. A on, cicho, Szczepan, cicho, króliczka mi spłoszysz.
MATKA Jest życie pozagrobowe. Jest.
WALEK I co z tego, że jest?
MATKA A to, że trzeba wierzyć.
WALEK (do Szczepana) Jak koń w zeszłym roku zachorował, też ci się stryj Walerek śnił. I co? I zdechł. Prorok. Iść mu się nigdy nie chciało. Trzeba go było łechtać, z łóżka ściągać, kapelusz na łeb wsadzać, jeszcze garść na kiju zaciskać. A teraz będzie pieprzył, że wiedział. Gównoś wiedział!
SZCZEPAN Pewnie, że wiedziałem. A tobie, nie bój się, stryj się nie przyśni. Jak żył, toś mu nawet po machorkę nie chciał iść. To ma cię teraz w dupie.
OJCIEC A wy zaraz jak dwa koguty. Nic na tym świecie nie dzieje się bez woli bożej. Wiadomo. O, tyle nocy, co i dnia, a co ziemi, to i wody. Tyle robactwa, gadostwa, ryb, zwierzyny, ludzi, a wszystko ma swoje miejsce, swój czas i pożytek. To i my byśmy go nie złapali, jakby nam nie było przeznaczone.
SZCZEPAN A bo pewnie. Mało to chodziło. Chodził Kozioł, Skoczyl, Stach Niedziela, Kaźmierczaki, Bugaje, Lisy,
ZŁODZIEJ
Oleszki. Żeby tylko najbliższych przepatrzyć. A Antek
Grelów na ojca się zeźlił i przestał chodzić, to tej samej nocy złodziej im pół kapusty wyciął. A Jasiu Niezabudka
nawet potrzaski w naci stawiał jak na lisa, to mu się baba jego złapała, kiedy poszła dziabać. Albo stary Ferenc. Żyłby jeszcze i żył. Starzyście, Ferenc, mówiłem, noce zimne, niechby zięć was wyręczył. To chciał być mądrzejszy od wszystkich. Na japońskiej wojnie, synu, w pojedynkę patrol żółtków w plen wziąłem, to wiem jak łapać. A zięć
człowiek niewojenny. O, wczoraj jeszcze śmiał się z nas Czerwonka, że porządny złodziej ma w dupie takie pole
jak nasze. Chciałoby mu się dźwigać taki kawał do stacji. Na drodze dziury na pół koła i kartofle mamy jak tarki. Aż
żem dziada wyprzezywał, że jego świnie po dwa lata mają i wciąż prosięta.
OJCIEC Coś tam być musiało. To tak samo nie przyszło.
SZCZEPAN A bo taki pies i przewąchać niejedno potrafi, lisy i to przed zimą linieją, tylko człowiek najgłupszy.
OJCIEC Jak z Bogiem w zgodzie żyje, to nie taki najgłupszy, ale jak bez Boga, to prawda, najgłupszy.
WALEK Takich, co to z Bogiem żyć potrafią, to ho, ho, tylko z ludźmi nie potrafią.
OJCIEC Bo z ludźmi, choćby chciał, to się nieraz nie da. Jak żyć z takim, co w twoje przychodzi i kradnie?
MICHAŚ A psy, tata, jak wyły. Jakby na czyjąś śmierć.
WALEK Głupiś! Psy tak samo do księżyca wyją. Nie widziałeś, jaki księżyc?
OJCIEC Wyją i na śmierć, i do księżyca. Jak kiedy. Mało to zresztą śmierci dookoła? Może znowu gdzieś kogoś zabili, tylko my nie wiemy. O, psy są mądre. Opowiadali rano
w sklepie, że nie dalej jak przedwczoraj w Kobiernikach, we młynie, przyjechali i młynarza w walce rzucili, bo zboże mełł bez kwitów. Ale pewnie i psom się już przejadło, to ich może prędzej księżyc wabi niż śmierć. (zwracając się w stronę śpiącej Matki) Jagoś, śpisz? Może byś nam co jeść zszykowała? Chyba należy nam się, żeby co zjeść. (w tym momencie rozlega się donośne, demonstracyjne chrapanie Matki. Ojciec wstaje, podchodzi do łóżka, nachyla się nad żoną i wpatruje się z bliska w jej twarz, szarpie lekko za pierzynę) Hej, Jagoś! Słyszysz? Jeść byś zszykowała! Nachodziliśmy się, namarzli. A tu jeszcze cała noc przed nami. Zbudź no się! Przecież widzę, że nie śpisz. O, jak to ci oczy mrugają.
MATKA (wyszarpując mu pierzynę z ręki) Czego? Chcesz pierzynę porwać?
OJCIEC Wstań. Zszykuj coś.
MATKA A co ci zszykuję?
OJCIEC Byle co. Mleka choć zagotujesz.
MATKA (z oburzeniem) Widzicie go. Mleka mu się zachciało. A co rano odstawię? Ledwo na podbitkę starczy z tego, co zostanie. Jedna krowa cielna, druga jałowa, zapomniałeś? Gospodarz.
OJCIEC Można by raz nie odstawić. Złapaliśmy złodzieja, to ten raz można by nie odstawić.
MATKA (podnosi się zaperzona i strzepując pierzynę) Czyś ty rozum stracił? Nie odstaw, to zrobią, jak z Wojtalą. Zabrali i co? Trochę popiołu przysłali i kartkę, że na tyfus zmarł. Całe życie nie chorował, a u nich na tyfus. A na poczcie dwa kilo zważyli. O, tyle po Wojtale. Dziecko by to na cmentarz zaniosło. Nie wiadomo nawet, czy to po
ZŁODZIEJ
Wojtale. Ale płaczą, bo co mają robić. A chłop był jak dąb. Oszukańce.
OJCIEC Gdzie by tam za mleko? Musiał go ktoś zdać, że świnie bił. No jak, wstaniesz?
MATKA Jadłyśta z wieczora, to wam starczy. Spać trza iść.
Podciąga ostentacyjnie pierzynę pod brodą, obraca się tyłem do stojącego nad nią męża, a po chwili zaczyna chrapać.
OJCIEC Nam dzisiaj nie spać. (obraca się na izbę, spoglądając bezradnie po synach. Do Michasia) Zajrzyj no, Michaś, do garnków. Może jest tam co. (Michaś wstaje, zagląda pod pokrywki. Podchodzi do kuchni również Ojciec i zaglądając razem z Michasiem, głośno trzaska pokrywkami, mamrocze ze złością) Zaraza. Nawet pozmywała.
SZCZEPAN Chociaż chleba by się zjadło. Może matka gdzie schowała?
OJCIEC Gdzie schowała? Zemliłeś?
SZCZEPAN To nie trzeba było przypominać, żeśmy głodni. Póki głodu się nie pamięta, to śpi.
OJCIEC (siadając) Dawniej to lubiła zawsze coś zostawić. Nieraz nawet tliło się pod kuchnią, żeby było ciepłe. Bo powinno się zostawiać. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś głodny nie przyjdzie. (po chwili do Michasia) Może poszedłbyś, synku, do sadu, jabłek chociaż przyniósł?
MICHAŚ Teraz? Po jabłka?
OJCIEC O, wziąłbyś z sieni opałkę i zaraz na brzeg byś poszedł, pod tę starą malinówkę.
MICHAŚ To niech Szczepan idzie.
SZCZEPAN Ja tam jabłek mogę nie jeść. Po jabłkach tylko ssie mnie i jeszcze gorzej chce mi się jeść. Na głód nie
ma, jak się przespać. Wysiedleńce u Skubidy to cały dzień przesypiają i nie jedzą, aż na wieczór. A wyglądają, jakby bułki jadły.
OJCIEC Nie musiałbyś się ani wspinać, ani ślepić. Nagiąłbyś tę gałąź, co nad ścieżką, i po liściach byś namacał, a jabłka same by ci w rękę lazły. Jeszcze malinówki! Ledwo się trzymają. Dawno już powinny być oberwane, ale przez te noce nie było nigdy kiedy. Idź, synku.
MICHAŚ Co tata? W nocy do sadu?
OJCIEC A czego się boisz? Sadu się boisz? Przecież to nasz sad. Taki sam w nocy, jak i za dnia.
WALEK Idź, idź, będziesz się bał, to nigdy nie dorośniesz.
OJCIEC Sadu nie trzeba się bać, synku. Co ci się może stać w sadzie? Jakby człowiek jeszcze sadu miał się bać, to nie ma już dla niego nigdzie miejsca. Przecież to jabłonki. Jabłonek się boisz? Nachodziłeś się po nich jak wiewiórka. Nieraz cię szukać trzeba było, boś się w liściach chował.
A pamiętasz, jak się wojna zaczęła, uciekliśmy pod jabłonki i nic się nikomu nie stało. Choć kule biły jedna koło drugiej, w obejście, w rzekę, w pola, a w sad ani jedna. A jak mały byłeś, owijała cię matka w chustkę i pod jabłoń do sadu, w cień, cię wynosiła. Bo nigdzie tak nie spałeś, jak w sadzie. Mogła krowom pójść chwastu narwać. A ty spałeś. Mogła uprać, posprzątać, ugotować. A ty spałeś, synku, jak zabity.
W tym czasie Szczepan, który od jakiegoś już momentu zmaga się na siedząco ze snem, wyciągnął się w poprzek łóżka i podsypia.
MICHAŚ A mówił tata, że stryjka Walerka widział tata po śmierci w sadzie.
OJCIEC To nie w sadzie, synku. Nie w sadzie. Pomyliło ci się. Gdzie by ci Walerek do sadu poszedł? I po co? Jabłka w życiu nie skosztował. A na sad wydziwiał, że szkoda ziemi. Wszystko z niej te drzewska wyciągną. Wytnij toto, żyta posiej. To może gdzieś na drodze go widziałem. Albo na kamieniu przed chałupą. Albo nie widziałem, tylko tak mówiłem, bo dobry był człowiek, a nic nie użył na tym świecie. Jak ktoś umrze, synku, to do ludzi ciągnie, a sad nocą pusty, czego by tam szukał. Ludziom musi się pokazać, że cierpi, bo tylko ludzie mogą pomóc jego grzesznej duszy. Choćbyś tylko psa kopnął czy jaje skradł spod kury na tabakę, przyjść musisz, żeby była sprawiedliwość. Choć co taki Walerek mógł zgrzeszyć? Całe życie tylko myślał i myślał. Nieraz go pytałem, o czym ty, Walerek, tak myślisz, bracie?
A o czym myśli przyjdą. To nie lepiej się przespać? (nagle, w stronę podsypiającego Szczepana) Szczepan, nie śpij!
SZCZEPAN (podnosząc się raptownie) Gdzie śpię? Nie śpię.
OJCIEC Jak to nie śpisz? Nie słyszę? Chrapiesz, aż dudni.
SZCZEPAN Z matką się ojcu pomyliło.
OJCIEC Matka chrapie cienko, a ty, jakby w bęben bił.
WALEK Wysyłał ojciec Michasia po jabłka.
OJCIEC Przecież cały czas mu mówię, żeby szedł. Idź, synku, idź.
Michaś wstaje niechętnie, bierze czapkę i wychodzi. W izbie zapada milczenie, słychać jedynie pochrapywanie śpiącej Matki.
SZCZEPAN (ziewając) To co będziemy robić, jak się jabłek najemy?
OJCIEC Jak to co? (wskazuje na Złodzieja) Pilnować go musimy.
SZCZEPAN Wszyscy?
OJCIEC A co nas tak dużo?
SZCZEPAN Dużo nie dużo, ale po godzince można by się zdrzemnąć. Bo nie wiem, jak to jutro wstanie się do roboty. (w tym momencie ze dworu dochodzi pianie koguta) O, dwunasta. Koguty zaczynają piać.
OJCIEC Gdzie dwunasta? To ten głupi kogut u Skoczylów. Nie słyszysz?
SZCZEPAN Ale to jakby z tej strony. U Framugi. Też mają koguta.
OJCIEC Zdaje ci się. (znowu słychać pianie koguta) O, słyszysz? Pieje, jakby ość miał w gardle. To czyj, jak nie Skoczylów? Zawsze pieje nie w porę. Nigdy nie wiadomo, czy to noc się zaczyna, czy już dzień się kończy, czy na deszcz się ma, czy na pogodę. Taki jakiś głupek. Tylko czas mąci.
SZCZEPAN (ziewając) Mnie tam, ojciec, nie trzeba koguta. Jak mnie tylko mrówki zaczynają obłazić, to musi być dwunasta. (słychać mnogie pianie kogutów) O, wszystkie zaczynają piać. Słyszy ojciec?
OJCIEC Bo za jednym wszystkie zaraz lecą. Ale mówię ci, że to ten głupek. Skoczyl gada, że odtamtąd, jak go bomba o mało nie zabiła. Myślał, że już po kogucie, pióra aż się posypały. A ten z dymu wylazł i otrzepał się skrzydłami jakby z kurzu. A potem piał i piał i wszystko mu się pomyliło. Skoczyl nawet gada, że coś mu się zwiduje, bo nieraz to zapieje tak żałośnie, że aż strach ich bierze. On ci nawet od kur stroni. To nie głupi? Kiedyś zamknął go Skoczyl samego w chlewiku, że może się wypości, to potem uciekał przed kurami aż nad rzekę. A kiedyś nawet żandarma przestraszył. Frunął na płot, jak ten szedł, i zapiał mu nad
uchem. Ledwo Skoczyl go uprosił, żeby nie zabijał, bo już wyciągnął rewolwer. Nie zabił, ale za to Skoczylowi po gębie dał i klął na czym świat stoi.
SZCZEPAN To po co go trzymają? Zarżnąłbym. Taki skurczybyk może jeszcze nieszczęście sprowadzić.
OJCIEC Zarżnąć łatwo, ale jak go potem jeść, jak taki przestraszony. A zarżnąć i wyrzucić, szkoda. Słychać znowu pianie kogutów.
SZCZEPAN O, słyszy ojciec, wszystkie pieją. Za jednym głupkiem wszystkie by nie poszły. Musi być dwunasta. (wskazując na Złodzieja) No, niech ojciec jego spyta, może ma zegarek.
OJCIEC Zegarek? A skąd by miał zegarek? Na polu chciał ci wszystko oddać, to co miał? Obrączkę na palcu, a kieszenie puste i dziurawe. Jakby miał zegarek, nie przychodziłby kraść. Miał Bujak zegarek, pamiętasz? To jak szedł przez wieś, wyciągał go i patrzył, czy słońce dobrze idzie. I nawet kieszeń miał na niego osobną. A spasiony był jak wieprz.
WALEK Bo dawno już powinien być w tym domu zegar! Wstyd wciąż latać do Jarosza i pytać się, która godzina. Namawialiśmy ojca, jeszcze kiedy Michaś do szkoły zaczął chodzić. Dokąd tak będziemy żyli jak kartofle w dole?!
Trzeba widzieć, że świat idzie naprzód.
OJCIEC Ano idzie, idzie. O, widzisz, jak idzie. Ludzi naokoło mordują, a tobie bez zegara źle?
SZCZEPAN Wywozili Żydów, można było kupić. Za nic sprzedawali.
OJCIEC Nie będę kupował od tych, co na śmierć idą.
WALEK To trzeba było kupić od tego, co przychodził tu w zeszłym roku. Za pół darmo chciał sprzedać. Nie chciał nawet pieniędzy.
OJCIEC Ale chciał słoniny. A skąd było wziąć, jak samiśmy nie mieli.
WALEK Ale potem chciał za byle co, za kartofle, mąkę, groch. Błagał, żeby kupić. Wpychał ojcu ten zegar, a ojciec nie i nie.
OJCIEC Bo nie tak się sprzedaje i kupuje.
SZCZEPAN Jakby go przycisnął, toby nawet za bochenek chleba sprzedał. Nie mówił? Od miesięcy chleba nie widziały. I zegar byłby. I z kukułką był.
OJCIEC A na cóż ci kukułka?
SZCZEPAN A kukałaby.
OJCIEC To możesz iść nad rzekę i posłuchać.
WALEK Żyliście całe życie według słońca albo jak koguty pieją i chcecie, żebyśmy tak samo żyli.
OJCIEC Milcz, zarazo! A czy to my nie wiemy, kiedy dzień, a kiedy noc? Dzięki Bogu jeszcze słońce jest na niebie. Nie zabili go. A po słonku poznasz cały dzień, jak długi, od świtu do nocy. Nad chałupą Jarosza jest, trzeba w pole iść, nad krzyżem pod Cegielskim, pora jeść, a zaszło, trzeba wracać. I wystarczy. Po słonku nawet więcej poznasz niż która godzina. Czy dzień ci się powiedzie, czy będzie padać. Zegara im się zachciało. Kukułki. Mało im, że jeszcze żyją. (w tym momencie Szczepan wstaje i kieruje się do drzwi) Gdzie idziesz?
SZCZEPAN Co mam siedzieć? Dupa mnie już boli.
OJCIEC Noc. Gdzie będziesz chodził? Wystarczy, że Michaś poszedł.
ZŁODZIEJ
SZCZEPAN Wyszczać się chociaż pójdę.
OJCIEC Przecież szczałeś na polu. Po czym miałoby ci się znowu chcieć? Nic takiego nie piłeś.
SZCZEPAN Piłem czy nie piłem. A jak nawet mi się nie chce, to wolno mi.
OJCIEC (wstaje i zagradzając drogę Szczepanowi, łagodnie)
Taki chłop. Nie wytrzymasz do rana? Mały byłeś i nigdy ci się w nocy nie chciało. (nagle, zadzierając głowę w sufit)
O, chyba gdzieś samolot lata. Buczy, jucha, i buczy. (zadziera głowę również Szczepan i rozgląda się z Ojcem po suficie. Tylko Złodziej i Walek siedzą nieporuszeni, ten ostatni naburmuszony, zły) Coś mu ciężko, może bomby wiezie? Albo
znowu kogoś zrzuci i te psy będą szukać, dopóki nie znajdą. (do siedzącego wciąż ponuro Walka) No, spójrz, Waluś.
WALEK Co mam patrzyć? Niech lata.
OJCIEC O, jakby był nad kominem. Panie Boże, zmiłuj się nad nami.
WALEK Niech ojciec tak nie patrzy, bo na dachu jeszcze siądzie.
OJCIEC Popatrz. Co ci szkodzi podnieść głowę w niebo?
WALEK W jakie niebo?
OJCIEC Ale co ci szkodzi? Posłuchałbyś.
SZCZEPAN To nie samolot, ojciec. To mucha.
OJCIEC Co, nie słyszę. Głuchyś? (wskazuje na sufit wprost nad nim) Tu gdzieś.
SZCZEPAN Mucha. O, teraz nad matkę jakby poleciała. Jesienne muchy zawsze takie ogłupiałe, bo zdychają. Nawet siąść nie siądzie taka, bo jak tylko siądzie, to po niej. To i lata, póki strachu jej starczy. A teraz jakby nad Walkiem gdzieś brzęczy.
WIESŁAW MYŚLIWSKI
WALEK (uderzając pięścią w stół) Przestań!
SZCZEPAN Co, muchy cię bolą?
W tym momencie w sieni słychać szuranie nóg. Wchodzi Michaś, taszcząc opałkę z jabłkami.
WALEK No i zjadło cię co?
MICHAŚ (zaciąga opałkę na środek izby, stawiając ją niedaleko worka z kartoflami) Macie.
OJCIEC (podchodzi do opałki, wybiera jedno jabłko i wącha je z lubością) O, pachnie. Tylko nocą tak jabłka pachną. Pójść nocą do sadu, stanąć sobie pod jabłonką, to aż dech zapiera. Jakby pękały od rosy. Nocą słychać nawet, jak rosną. Inaczej malinówki, inaczej renety. Jakby mrowie cichuteńkie, cichsze niż ul, kiedy śpi, i cichsze od stojącej wody. Możesz słuchać i słuchać, i nie sprzykrzy ci się. (podchodzi z jabłkiem do siedzącego Michasia i wciska mu je w ręce) Masz, synku. (Michaś wzrusza ramionami) No, weź.
MICHAŚ Nie chce mi się.
OJCIEC Ale to wybrane. No, spójrz. Czerwone jak krew.
W tym czasie wybierają z opałki jabłka Szczepan i Walek.
MICHAŚ Kiedy nie chce mi się, tata.
OJCIEC (kładąc jabłko przy Michasiu na kuchni) To zjesz potem.
Idzie i wybiera sobie jabłko z opałki, po czym siada na swoim miejscu i zaczyna jeść. Nastaje chwila ciszy, słychać tylko głośne, natrętne chrupanie jabłek.
SZCZEPAN (podchodząc znowu do opałki i przebierając) Jak nie ma co innego, to dobre i jabłka.
