Maria Paszyńska
Kraków 2024
Copyright © by Maria Paszyńska
Projekt okładki
Eliza Luty
Na okładce wykorzystano zdjęcie przedstawiające (od lewej)
Natalię Sendys, Zuzannę Cichy i Jadwigę Kopaczewską.
Przedruk za: Tajne studia medyczne w Warszawie 1940–1944 , wyd. Towarzystwo Lekarskie Warszawskie (wyd. 2004).
Fotografia autorki
© Adam Tuchliński
Redaktorka inicjująca
Agata Pieniążek
Redaktorka prowadząca
Adrianna Kapelak
Opieka promocyjna
Monika Burchart | monika@burchart.pl
Opieka produkcyjna
Jakub Kornacki
Redakcja
Karolina Borowiec-Pieniak
Adiustacja
Sylwia Chojecka | Od słowa do słowa
Korekta
Weronika Pikuła
Fotoedycja
Marcin Kapica
Łamanie
Piotr Poniedziałek
ISBN 978-83-240-9594-0
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl
Wydanie I, Kraków 2024
Druk: Normex
– Alfred Milke to szuja najgorszego sortu – tłumaczył mąż Haliny, podchorąży Wacław Dunin-Karwicki. Posługiwał się pseudonimem „Luty”, dlatego na Halinę wszyscy wołali „Lutowa”, mimo iż miała przecież własny pseudonim. – Przed wojną był polskim policjantem. W trzydziestym dziewiątym podpisał volkslistę i zaciągnął się do SS, a teraz zawiaduje jedną z siatek agentów Gestapo. Zamach zostanie przeprowadzony w dzielnicy policyjnej. Wszyscy obecni wymienili zdziwione spojrzenia. W tej części Śródmieścia ulokowano najważniejsze placówki niemieckiej policji i służb bezpieczeństwa.
– To obok dzielnicy rządowej najlepiej strzeżona część miasta – odważyła się odezwać Ewka. – Nur für Deutsche. Siedzący obok kolega posłał jej kpiące spojrzenie.
– Cykasz się? – szepnął wyzywająco.
– Kieruję się rozumem – odszczeknęła, w duchu przysięgając, że poprosi Halinę, by ta porozmawiała ze swoim mężem o równości w oddziale. Większa część chłopaków była w porządku, lecz niektórzy zachowywali się tak, jakby spodnie i broń w kieszeni czyniły z nich nadludzi.
– Właśnie dlatego wybrałem to miejsce – wyjaśnił dowódca, ignorując dziecinne przekomarzania podkomendnych. – Nikt niczego nie będzie się tu spodziewał. Nie zachowają wystarczających środków ostrożności. Będą się czuli bezpiecznie…
– Będą?
– Wyrokiem sądu podziemnego na śmierć zostali skazani
Alfred Milke i Irena Lis, jego kochanka, wyjątkowa gnida,
która bardzo długo się nam wyślizgiwała. Rozpracowanie
tej dwójki zajęło nam sporo czasu – ciągnął mężczyzna.
Ewka wiedziała, że to Halina od wiosny zajmowała się obserwacją Milkego. Miała ku temu dobrą sposobność, ponieważ jej znajomi mieszkali w tej samej kamienicy, a z ich okien widać było mieszkanie SS-Rottenführera.
– Irena Lis vel „Wanda” donosi szkopom już od czterdziestego pierwszego. Ma na koncie ponad osiemdziesięciu członków podziemia.
– I drukarnię na Długiej – dodała Halina.
Wacław przytaknął.
– O zbrodniach Milkego nie muszę wam mówić – ciągnął.
Odpowiedział mu twierdzący pomruk. Wszyscy wiedzieli, że SS-Rottenführer, wykorzystując swoje przedwojenne kontakty, działał w sekcji rozpracowującej podziemie. Zorganizował jedną z wyjątkowo skutecznych siatek warszawskich konfidentów.
– Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy musieli zlikwidować też dozorcę i dozorczynię kamienicy domu przy alei Szucha 8 – dodał „Luty”.
Sam dźwięk tej nazwy sprawił, że kilka osób skrzywiło się, jakby ktoś przejechał kredą po tablicy.
– Przynajmniej miał blisko do pracy – zażartował któryś ponuro. Siedziba Gestapo mieściła się pod numerem 25.
– Dowódcą akcji zostanie „Przygoda” – oświadczył Wacław. – Zastępcą „Olek”.
Tadek Wronowski pseudonim „Przygoda” wstał i przedstawił opracowany przez siebie szczegółowy plan akcji.
– Milke wychodzi codziennie tuż przed ósmą i idzie prosto do siedziby Gestapo. Najczęściej mieszkanie opuszcza z nim także Lisowa – objaśniał rzeczowo. Był doskonale przygotowany. Po sierpniowej wpadce z poprzednim dowódcą, „Heńkiem”, który został aresztowany podczas prowadzenia rozpoznania przed akcją i skatowany trafił do Auschwitz, dołożył wszelkich starań, żeby przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze. – Dopadniemy ich na podwórzu kamienicy, najdalej w bramie.
Plan zakładał uwięzienie dozorców i zajęcie ich mieszkania, skąd doskonale byłoby widać wychodzącego z klatki Milkego. Wyznaczono szczegółowe zadania i rozdzielono je między uczestników akcji. Ewka została przydzielona jako wsparcie Haliny. „Lutowa” wraz z kilkoma innymi łączniczkami miały przetransportować broń na Szucha, a następnie wydać ją kolegom z oddziału, by po zakończonej akcji ją odebrać.
Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik, co natchnęło członków oddziału wiarą w powodzenie przedsięwzięcia. Nastroje panowały niemal świąteczne.
– Tak długo czekaliśmy na tę akcję – westchnęła Halina, gdy wracały z Ewką ze spotkania, trzymając się pod rękę. –Pochłonęła już dwóch naszych.
– Dwóch? – zdziwiła się Ewka. Aż dotąd słyszała tylko o „Heńku”.
– „Heniek” przeprowadzał rozpoznanie ze swoim zastępcą, „Mściwym” – wyjaśniła smutno Halina. – Złapali ich podczas jednego ze spacerów zwiadowczych. Nic na nich nie
mieli, ale skatowali okrutnie, przekonani, że są z podziemia.
„Mściwy” nie przeżył, a „Heniek”… Sama wiesz.
Dobry nastrój prysł. Przez chwilę szły w ponurym milczeniu.
– Wacław nas dogoni? – zagadnęła Ewka.
– Ma jeszcze kilka spraw do załatwienia – odparła znużonym tonem Halina. Najwyraźniej zbliżające się wydarzenia burzyły spokój ich małżeńskiego życia. – Bardzo ważnych spraw, których przed akcją jest jeszcze więcej niż zwykle.
– Już niedługo będzie po wszystkim. – Ewka zacisnęła dłoń na ramieniu przyjaciółki, by dodać jej otuchy.
– Puszczę w niepamięć każdą przykrość, byle tylko się udało.
– Uda się. Musi się udać.
Piątego października około siódmej w kościele Świętego
Zbawiciela grupa wykonawcza odebrała od łączniczek broń.
Kwadrans po siódmej wszyscy byli już na stanowiskach.
Trzej chłopcy z oddziału wyznaczeni do tej roli, „Przygoda”, „Olek” i „Narvik”, czyli Leszek de Mackay, zdołali przedostać się do kamienicy i zgodnie z planem obezwładnić dozorców. By uśpić czujność swoich ofiar, „Narvik” podszył się pod oficera, który w towarzystwie dwóch urzędników przyszedł na kontrolę ksiąg meldunkowych kamienicy.
Grupa ubezpieczająca zaparkowała bmw na rogu Litewskiej i Szucha, by tam czekać, nasłuchując pierwszych
wystrzałów, po których mieli podjechać pod bramę. Zapasowy samochód i lekarz oddziału, doktor Dworak, czekali na Wspólnej.
Z miejsca, w którym skryte w cieniu bramy stały Ewka z Haliną, doskonale widać było czarny lakier samochodu lśniący w blasku porannego słońca.
„Mewa” czuła, że krew tętni jej w skroniach. Każda minuta dłużyła się w nieskończoność. Nie odzywały się do siebie z Haliną. Jeśli nie liczyć ledwie słyszalnego szumu ich oddechów, w bramie panowała cisza, tak gęsta, że zdawała się niemal namacalna.
Mijały kolejne minuty bezruchu. Najwidoczniej wbrew zwyczajowi Milke się nie pojawiał. Cisza wlewała się do gardła, dusiła, odbierała zmysły. Napięcie stawało się trudne do zniesienia. Ewka spojrzała na przyjaciółkę, ale ta wciąż stała ze wzrokiem wbitym w czarne bmw, czujna jak drapieżnik gotujący się do skoku.
– Szkopy – szepnęła nagle, cofając się o krok, i pociągnęła „Mewę” za sobą.
Zrobiła to tak niespodziewanie, że Ewka zachwiała się i z trudem utrzymała równowagę. Ze swojego punktu patrzyła z przerażeniem, jak niemiecki żołnierz podchodzi do samochodu. Echo poniosło po ulicy brzmienie niemieckich słów, lecz choć wytężała słuch, nie mogła zrozumieć ich znaczenia.
– Coś jest nie tak – wymamrotała Halina. – Cholernie nie tak.
Niemiec sięgnął do kabury i podszedł do tylnych drzwi samochodu. Chwycił za klamkę. Ktoś z całej siły pchnął
drzwi od środka. Ewce mignęła postać „Ssaka”, który najwyraźniej planował wyskoczyć z auta, ale w tej samej chwili padł strzał. Serce zamarło jej w piersi. Na mgnienie oka wszystko wokół zastygło, jakby ktoś nacisnął spust migawki, a potem wydarzenia ruszyły w szalonym tempie i pomknęły jak na karuzeli. Siedzący za kierownicą Tadeusz
Kostrzewski „Niemira” zastrzelił Niemca, a potem dodał
gazu i z piskiem opon ruszył w stronę Szucha 8. Ulicę zasypał grad nabojów, ale Ewka jak zahipnotyzowana patrzyła na wijącego się w przedśmiertnych konwulsjach mężczyznę. Nie mogła oderwać od niego wzroku, choć przecież podczas walk wrześniowych widziała już dość podobnych śmierci.
Niemcy strzelali w odjeżdżający samochód ze wszystkich stron. Kule wirowały w powietrzu. Ewka obserwowała, jak zespół wykonawczy wypada z bramy i dopada auta.
Widziała, jak „Przygoda” odblokowuje granat i rzuca nim w stronę nadbiegających żołnierzy.
Wokół nich zaroiło się od uzbrojonych Niemców. Biegli ze wszystkich stron.
– Nie możemy tu stać – warknęła Halina. – Urywamy się. Migiem.
Ewce nie trzeba było powtarzać. Cofnęły się w głąb podwórza, gdzie – jak wiedziały – znajdowało się drugie wyjście.
– Biegniemy na Wspólną? – wysapała Ewka, gdy na chwilę przystanęły, nasłuchując.
Dunin-Karwicka pokręciła głową.
– Wolę nie myśleć, co tam się dzieje – odparła. – Rozdzielamy się. Skontaktuję się z tobą, jak tylko będzie to możliwe.
Nie biegnij. I na Boga, Ewka, nie daj się złapać – rzuciła i nie czekając na odpowiedź, popędziła w prawo.
Matuszewska nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Dłonie miała lodowate, a w jej wnętrzu wszystko drżało, jakby przemarzła do szpiku kości, choć był przecież dopiero początek października. Niewiele myśląc, ruszyła przed siebie. Szła bez celu, szybkim krokiem, jakby dokądś bardzo się spieszyła. Lodowate strużki potu spływały jej po plecach. W głowie dzwoniła jej cisza.
Przystanęła dopiero przy wystawie sklepu Wedla przy
Szpitalnej, rzęsiście oświetlonej z powodu pochmurnego dnia. Mimo wczesnej pory kłębili się tam już pierwsi klienci.
Sami Niemcy, bo tylko oni mieli prawo kupić tu cokolwiek.
Patrzyła, jak subiekci podają towary z półek, uśmiechając się przy tym i kłaniając z galanterią. Ocknęła się dopiero, gdy jedna z kobiet stojących w kolejce pochwyciła jej spojrzenie i zerknęła na nią pytająco.
„Mewa” postawiła kołnierz, wbiła dłonie w kieszenie płaszcza i czym prędzej się oddaliła. Miała nie zwracać na siebie uwagi, a przez dziwny stan, w którym się znajdowała, odkąd rozstała się z Haliną, robiła dokładnie odwrotnie.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła dwunasta. Przypomniała sobie, że Janek miał tego ranka nieopodal wykłady. Postanowiła udać się tam i zaczekać na niego w bramie.
– Ewcia – powiedział miękko, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Wiesz, że nie powinnaś tu przychodzić, prawda?
Przytaknęła, ale zaraz zwiesiła głowę. Strzelecki natychmiast spoważniał.
– Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony, ukradkiem rozglądając się na boki.
– Tak – zapewniła szybko. – Po prostu musiałam cię zobaczyć.
Ujął jej brodę i delikatnie uniósł, zmuszając, by na niego spojrzała.
– Ej, co się stało? – spytał, patrząc jej w oczy. – Mnie chyba możesz powiedzieć.
– Dziś była akcja – wyszeptała niemal bezgłośnie. – Chyba się nie udało, ale nasi zabili jakiegoś szkopa przy samochodzie.
– Straty?
– Kilku rannych, na pewno, zresztą nie wiem – zdenerwowała się. – Sama już nie wiem, co widziałam.
– Milke? – wymówił bezgłośnie.
– Pewnie żyje. W kamienicy nie padły strzały. Zdaje mi się, że nie przyszedł, a może w ogóle go tam nie było.
– Tak mi przykro – powiedział miękko, ze szczerym współczuciem. – Nieudana akcja to zdecydowanie dobry powód do zmartwienia…
– Nie o to chodzi.
– Nie?
– Nie nadaję się do tego – oświadczyła.
– O czym ty mówisz?
– Nie nadaję się do takich akcji.
– Z czasem się przyzwyczaisz – zapewnił. – Pierwszy raz zawsze jest trudny, ale potem zwykle jest łatwiej. Tak przynajmniej mówią, bo nie mam zbyt dużego doświadczenia w tej materii.