Lost and Found. Opowiadania

Page 1





Martho, Martho



Przez telefon nie da się wprawdzie ocenić niemal żadnej ludzkiej cechy, lecz akurat wiek rozmów­ cy można odgadnąć w miarę dokładnie. Patrząc z okna swojego malutkiego biura na drugim pię­ trze, Pam Roberts trafnie się domyśliła, że nie­ spełna dwudziestodwuletnia dziewczyna o wyglą­ dzie krewetki, wahająca się, które wybrać drzwi, to właśnie spodziewana Martha Penk. Ubrana w czerwony płaszcz i kremowe śniegowce klient­ ka stała jak łyżwiarka, przechylając stopy na boki, i najwyraźniej nie umiała zdecydować, którymi z dwojga drzwi powinna wejść. Pam otworzyła usta, żeby zawołać: „Panno Penk!”, lecz zanim 7


zdążyła to zrobić, posiadaczka dziwnego nazwi­ ska raptem skręciła za róg w Apple Tree Street i zawróciła w stronę rzeki. Pam ruszyła ku drzwiom biura i otworzyła je, a potem przesunę­ ła palcem po spierzchniętych ustach i zamknęła drzwi. Ziąb był nie do wytrzymania. Tego dnia spodziewano się pierwszego śniegu – premiery spektaklu, który miał odtąd nie schodzić z afi­ sza przez koszmarne, bezlitosne cztery miesią­ ce. A zresztą Pam była w miękkich pantoflach. Panna Martha Penk, która najwidoczniej sądzi­ ła, że za tysiąc dolarów miesięcznie da się wyna­ jąć mieszkanie z dwiema sypialniami i ogrodem, musiała niebawem zrozumieć swoją drugą po­ myłkę, wrócić po śladach i tym razem zauważyć dzwonek. Ludzie często tak błądzili. Winny był temu chaotyczny plan parteru: ruchliwa księgar­ nia i zakład optyczny z wahadłowymi drzwiami odwracały uwagę od tabliczki, która zawiadamia­ ła, że na najwyższym piętrze mieści się gabinet dentystyczny, agencja ubezpieczeń, biuro księgo­ wego i skromna agencyjka nieruchomości Pam. Trudno było też zauważyć stareńką windę, która 8


tam jeździła. Pam postukała knykciem w drzwi, ostrzegając je, że jeszcze do nich wróci, przeszła przez pokój i stanęła przed szafą na akta. Wspię­ ła się na palce, wysunęła górną szufladę i zaczęła przebierać w teczkach, podczas gdy za jej plecami wzbierał Mozart. Zaśpiewała razem z płytą ten fragment Requiem, który brzmi prawie jak WIDZĘ, ŻE TY ZARAZ PADNIESZ! A JA, ŻE TY PADNIESZ TAKŻE!, chociaż to nie mogą być te słowa, skoro tekst jest łaciński. Śpiewając do wtóru, a jedno­ cześnie rytmicznie wkręcając czubek chińskiego pantofelka w wykładzinę, Pam przywarła pier­ sią do metalowej szuflady, żeby wyjąć coś z sa­ mego jej końca. WIDZĘ, ŻE TY ZARAZ PADNIESZ! WIDZĘ, ŻE TY ZARAZ PADNIESZ! TAKŻE! TAKŻE! Pam znalazła to, czego szukała, nagłym ru­ chem łokcia zamknęła szufladę i usiadła w opas­ łym fotelu naprzeciw litografii z widokiem We­ necji. Złapała się ręką za stopę i rozmasowała obolałe podbicie, wzdychając z ulgą:  – Uff! Nareszcie przestało. Zaczęła wybierać mniej więcej co trzecią kart­ kę z teczki i układać je przed sobą na podłodze 9


w niewielki stosik. Przy pierwszych dźwiękach Lacrimosy całkiem zdjęła pantofelek, lecz gdy usłyszała, że ktoś galopuje w górę po schodach, włożyła go z powrotem i szybko wstała, aby po­ witać na podeście rosłego, ciemnowłosego bro­ dacza w kożuchu. Mężczyzna stał na ugiętych nogach jak gracz w baseball, z trudem łapiąc od­ dech. Zrobił krok w stronę Pam i oboje naraz zaczęli mówić.  – Tu pośredniak? – spytał brodacz z wyraźnie obcym akcentem, w którym Pam natychmiast rozpoznała bliskowschodni. Miał też bliskowschodnią chustę i czapkę.  – Nie, skądże znowu – odrzekła Pam, po­ zwalając, żeby umocowane na łańcuszku okula­ ry zsunęły jej się z nosa i zawisły na wysokości piersi. – Oni mają biuro nad drugą „Księgar­ nią Kapelusznika”, rozumie pan? Są dwie księ­ garnie o tej nazwie, a pan musi pójść do tej na rogu Apple i Wallace. Trafił pan nie do tej co trzeba. Agencja jest nad księgarnią dla dzie­ ci. Nie wiem, czemu od razu tego ludziom nie mówią… 10


Mężczyzna przyjaźnie stęknął, po czym wal­ nął się napięstkiem w skroń.  – Ja pobłądził – rzekł. – Proszę za kłopot.  – Nie, to oni panu nie powiedzieli, bo nigdy nie mówią. Nie pańska wina. Raz po raz ktoś tu przez pomyłkę przychodzi, ale pan nic nie zawi­ nił. To raptem dwie minuty stąd. Proszę wrócić na dół, skręcić w lewo i zaraz w prawo, a stam­ tąd już pan ich zobaczy. Właśnie czekam na ko­ goś, kto zrobił dokładnie to samo, identycznie, tyle że na odwrót. Ta kobieta poszła do… Schody znów zadudniły i ukazało się trzech mężczyzn, wprawdzie młodszych, ale też broda­ tych. Stali na ugiętych nogach jak ich kolega, cięż­ ko dysząc, a jednemu płynęły z oczu łzy, które wycisnęła typowa dla Massachusetts ostra zima. Gapili się na Pam, a ona bez mrugnięcia odwza­ jemniała ich spojrzenie, stojąc z rękami na umow­ nych biodrach, czyli na górnej krawędzi spodni z czarnego płótna, tuż pod biustem. Czarna ko­ szulka z krótkim rękawem i rozpinany sweter do­ pełniały stroju. W sprawie ubrań Pam była po­ wszechnie znaną dziwaczką, bo kupowała w kółko 11


takie same ciuchy, czarne i luźne jak dla tłuste­ go mnicha zen. Nie wadziło jej to. Miała wilgot­ ny, doskonale widoczny wąsik. A niech się gapią – myślała. Nie zauważała już młodych mężczyzn.  – Przyjaciele moi – wyjaśnił brodacz, zaczy­ nając wraz ze wspomnianymi przyjaciółmi marsz w dół i wypełniając klatkę schodową kaskada­ mi demotycznej, tajemniczej mowy. Panna Penk musiała zapewne minąć się z nimi na rogu, bo po chwili zjawiła się w biurze Pam, przeprasza­ jąc, że się spóźniła.  – Przepraszam za spóźnienie, bardzo przepra­ szam – powiedziała bez żadnych oznak skruchy. Jej smoliście czarna twarz nie mogła się zarumie­ nić, a akcent, w odczuciu Pam wyraźnie angielski, nie nadawał się do przepraszania. Stała na środ­ ku pokoju, niezdarnie rozdziewając się z krzykli­ wie czerwonego płaszcza. Była wprawdzie niska, ale bardziej umięśniona i krzepka, niż wydawa­ ła się z drugiego piętra. Szary, chyba dość tani spodnium i sztuczne perły zawiązały spisek, żeby dodać jej lat. Guziki przy żakiecie przypominały zardzewiały bilon. 12


– Nie, ja panią widziałam, wie pani – zaczę­ ła Pam ciepłym tonem, podchodząc, żeby złapać spadające części garderoby, szalik, wełnianą czap­ kę. – Są dwaj „Kapelusznicy”. Zauważyła pani tych mężczyzn? Na schodach? Zrobili dokładnie to samo… a ja widziałam panią na dole…  – Winda popsuta, nie chodzi – wtrąciła Mar­ tha, podnosząc głowę i wyciągając rękę przed sie­ bie. Pam miała lekkie wrażenie, że jej przerwa­ no, ale ujęła podaną dłoń i oburącz ją uścisnęła.  – Pam Roberts – przedstawiła się. – Rozma­ wiałyśmy przez telefon. Miło panią poznać.  – Jestem Martha – odparła klientka, szybko oswobadzając dłoń. Przesunęła nią po krótkich, jakby wyprasowanych żelazkiem włosach, ostrzy­ żonych na chłopczycę. Tworzyły one rodzaj heł­ mu, lśniącego od lakieru lub żelu. Do lewego po­ liczka przyklejony był lok, twardy jak z betonu. Pam jeszcze nigdy nie przyjmowała kogoś takie­ go w swoim biurze.  – No tak. Przyjechała pani z daleka? Czy ra­ czej z bliska? – spytała z nie całkiem bezintere­ sownym zaciekawieniem. 13


– Tak, z bliska – stanowczym tonem odparła dziewczyna. Stała w dziwnej pozie: ręce spuszczo­ ne wzdłuż ud, stopy razem. – Mieszkam w hotelu. Nazywa się „Charles” i stoi nad samą rzeką. To tylko kawałek stąd…  – Owszem, wiem. Bardzo miły hotel.  – Rany, jaki drogi! – żachnęła się Martha, zdejmując rękawiczki z jednym palcem, w któ­ rych wyglądała trochę dziecinnie. – Ale przyle­ ciałam z Londynu i nie miałam nic zaklepane, więc kazałam taksiarzowi jechać do najbliższego hotelu. Siedzę tam już chyba z tydzień i na dużo dłużej mnie nie stać, rozumie pani? Pam zwykle korzystała z tych pierwszych paru minut w biurze, aby z grubsza, ale bardzo deli­ katnie zorientować się co do zamożności i kla­ sy klienta, ustalając, jakiego mniej więcej szuka on domu, w jakim guście i za ile, ale nieraz już zdarzyło jej się pomylić co do angielskich ak­ centów: nie wyczuwała, które świadczą o pocho­ dzeniu z wyższych, a które z niższych sfer. I czy wyższe sfery muszą zaraz mieć pieniądze. Kiedy ktoś tak jak ona oglądał telewizję PBS, szybko 14


się przekonywał, że w Anglii może być i często bywa akurat odwrotnie.  – „Charles” to nadzwyczaj miły hotel – po­ wiedziała. – Personel robi wszystko jak nale­ ży. Według mnie w tej dzielnicy już nie można by się lepiej postarać. Mieszkałam tam raz pod­ czas konferencji agentów od nieruchomości i by­ łam zbudowana jakością śniadań. Ludzie zwykle rozwodzą się nad basenem czy sauną, a w su­ mie o wszystkim przesądzają takie drobiazgi jak śniadanie. Porządne gorące śniadanie. Ale te ich ceny, mój Boże! Zaraz panią stamtąd wyciągnie­ my, pani Martho. Obiecuję, zwłaszcza jeśli od razu znajdziemy coś wolnego…  – Tak – odparła Martha, ale zabrzmiało to nieco zbyt pospiesznie i desperacko. – Kiedy będę mogła gdzieś się wprowadzić? Pam natychmiast poczuła się pewniej, więc trochę przystopowała, przechodząc na ton nie­ frasobliwej pogawędki.  – Już mówiłam, moja droga, że wszystko za­ leży od tego, czy pod upatrzonym adresem aku­ rat ktoś nie mieszka. Ale nawet jeżeli tak, zawsze 15


mamy szansę błyskawicznie załatwić sprawę. Rzecz w tym, żeby wszyscy chcieli dojść do po­ rozumienia. Nic więcej nie trzeba. Spokojna gło­ wa, znajdziemy coś odpowiedniego. A jeżeli się nie nada, zrezygnujemy i poszukamy gdzie in­ dziej – oświadczyła mocnym głosem, klaszcząc w dłonie i spoglądając na zegar ścienny. – Mam akurat wolne jakieś dwie godziny. Ostatnio trwa zastój, więc jest mnóstwo mieszkań do obejrze­ nia. – Schyliła się, żeby podnieść z podłogi ich opisy, o których właśnie sobie przypomniała. – Chyba wiem, czego pani szuka, pani Martho. Dostałam pani list, mam go pod ręką. Chwilecz­ kę. – Pam wychyliła się w stronę sprzętu grające­ go, jakby stała w dwóch dryfujących łodziach jed­ nocześnie. Nacisnęła po kolei kilka guzików, ale nic to nie dało. – Czasem nagle zaczyna grać tro­ chę za głośno. Dziwne urządzenie. Zupełnie bez­ przewodowe! Coś jakby samodzielna wieża stereo dla samodzielnych ludzi. Bardzo łatwa w obsłu­ dze. Tylko że nie daje się regulować bez pilota, a to bywa odrobinę irytujące. I chwilami sama się pogłaśnia, wie pani? Ni stąd, ni zowąd. 16


Spis treści

Martho, Martho

5

Hanwell w piekle

45

Ambasada Kambodży

85

Od autorki

147



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.