TOM PIERWSZY
Widziałem wielkie miasto Londyn burzonym i budowanym na nowo – a to już chyba coś. Widziałem, jak rosło i rosło, aż osiągnęło swój dzisiejszy rozmiar. Trudno wam będzie uwierzyć, kiedy wam powiem, że pamiętam to nasze barakowisko – tę odrażającą dzielnicę włóczęgów – polem wiejskim rozległym, żywopłotami i drzewami okolonym. A urokliwe to było miejsce.
William Harrison Ainsworth
Wielka dziura
Przed drzwiami stał umorusany chłopak. Na upartego może i dałoby się wyszorować go z brudu, ale z tych wszystkich pomarańczowych piegów już nie. Wyglądał na nie więcej niż czternaście lat, stał na wątłych, chwiejnych nożynach jak u marionetki i uparcie wychylał się do środka, nanosząc sadzę do korytarza. Mimo to kobieta, która otworzyła drzwi – łatwo popadająca w rozbawienie, wrażliwa na piękno – stwierdziła, że nie potrafi czuć do niego pogardy.
– Tyś od Tobina?
– Tak jest, proszę panią. Ja w sprawie sufitu. Zawalił się, czy tak?
– Toż to miało być dwóch ludzi!
– Wszyscy w Londynie, proszę panią. Rury kładą. W Londynie od cholery roboty koło kanalizacji, proszę panią…
Naturalnie zauważył, że choć nieznajoma jest staruszką, to nie porusza się ani nie mówi jak staruszka. Jędrne piersi, urodziwa twarz z nielicznymi zmarszczkami, czarne włosy. Nad brodą zwrócony do góry półksiężyc. Za dużo sprzecznych informacji jak na rozum młodego chłopaka. Pochylił się nad trzymaną w dłoni kartką i zaczął ostrożnie sylabizować:
– Numer jeden, Saint James-es Villas, Saint James-es Road, Tunbridge Wells. Nazwisko Touch-it, zgadza się?
Z wnętrza domu dobiegło gardłowe „ha”! Kobieta ani drgnęła. Chłopakowi wydała się kuta na cztery nogi i sroga, jak większość Szkotek.
– Wszystkie sposoby wymowy godności mego zmarłego męża są niedorzeczne. Osobiście preferuję francuską.
Wtem za staruszką w korytarzu pojawił się korpulentny brodaty mężczyzna. W szlafroku i kapciach, z siwymi bokobrodami i gazetą w ręku zdecydowanym krokiem szedł w kierunku świetlistej oranżerii. W ślad za nim podążały dwa szczekające zajadle spaniele king charles.
–
Kuzynko, widzę, żeś tego ranka nieswoja i drażliwa! – rzucił przez ramię i zniknął.
Kobieta zwróciła się do gościa z nową energią:
– To dom pana Ainswortha. Gospodyni tu jestem, Eliza Touchet. Na drugim piętrze mamy wielką dziurę – istny krater. Idzie o zabezpieczenie konstrukcji drugiego piętra. Ale to robota dla co najmniej dwóch ludzi, com wyjaśniła w swej wiadomości.
Chłopak zamrugał głupkowato.
– Czy to nie przez one wszytkie księgi?
– Już nie twoje zmartwienie przez co. Dziecko, czyś ty w ostatnim czasie wchodził na jakiś komin?
Przybysz poczuł się urażony „dzieckiem”. Tobin’s była renomowaną firmą: robił już przecież listwy przypodłogowe w Knightsbridge.
– Słyszał żem, co to nagły wypadek i trza działać na gwałt. Zwykle jest jakie wejście dla służby…
Tupet, ale pani Touchet była rozbawiona. Pomyślała o szczęśliwszych czasach w starym wspaniałym Kensal Rise. A potem o mniejszym, urokliwym Brighton. Następnie o obecnej sytuacji, w której żadne okno nie pasuje do ramy. Pomyślała o uwiądzie i o tym, że była z nim nierozerwalnie złączona. Z jej twarzy wyparował uśmiech.
– Gdy wstępujemy w progi przyzwoitego domu – zauważyła, podnosząc poły sukni ze stopnia, aby ominąć naniesiony przez chłopca brud – roztropność każe przygotować się na każdą ewentualność.
Chłopak zdjął czapkę. W taki gorący dzień września trudno zebrać myśli. Hańba, że w taki dzień trza kiwnąć palcem! Poślą cię do takiej suki, co by cię na próbę wystawić, a wrzesień w kółko ino robota.
– To jak, wolno mi wchodzić czy nie wolno? – wymamrotał w czapkę.
Najmłodsza z Ainsworthów
Czarno-białymi rombami przedpokoju przeszła dziarsko do schodów, pokonując po dwa stopnie naraz i nie dotykając poręczy.
– Jak cię wołają?
– Joseph, proszę panią.
– Ciasno tu, bacz na obrazy.
Książki piętrzyły się na podeście niczym druga ściana. Obrazy przedstawiały Wenecję, miejsce, w którego istnienie zawsze powątpiewał, ale skoro już w tylu domach widziało się te stare zakurzone ryciny, to trzeba je było przyjmować na wiarę. Żal mu było włoskich chłopców. No bo jak tu kłaść płytki na progu, pod który podchodzi woda? Jak wykonać instalację, skoro nie ma piwnicy, do której dałoby się pociągnąć rury?
Dotarli na miejsce bibliotecznej katastrofy. Pieski – choć wyglądały na głupie – podbiegły tylko do krawędzi wyrwy i ani kroku dalej. Joseph próbował stanąć tak, jak zrobiłby to Tobin, z szeroko rozstawionymi nogami i założonymi rękami, kiwając żałośnie głową na widok tej dziury, tak jak można by kiwać głową nad kobietą upadłą lub rynsztokiem.
– Co tu książek! Na cóż mu ich tyla?
– Pan Ainsworth jest pisarzem.
– Co… że niby je wszystkie własnymi rękami napisał?
– Zdumiewająco sporo.
Chłopak zrobił krok naprzód, by zajrzeć do krateru, jakby zerkał znad krawędzi wulkanu. Dołączyła do niego. Na tych półkach do niedawna spoczywały trzy rzędy książek historycznych: królowie, królowe, stroje, żywność, zamki, plagi i wojny minionych epok. Ale bezpośrednią przyczyną katastrofy była bitwa pod Culloden. Wszystko, co napisano o Bonnie Prinsie Charliem*, znajdowało się teraz w salonie na parterze, przyprószone tynkiem lub uwięzione w objęciach perskiego dywanu biblioteki, który zawisnął w dziurze w podłodze, tworząc ogromny dyndający kształt, przypominający odwrócony balon na ogrzane powietrze.
– No, tera pani widzi, proszę panią, i za pozwoleniem – podniósł zakurzoną książkę i obracał ją w dłoni z miną prokuratora –już sam ciężar tej literatury… toż to diabelnym będzie obciążeniem dla domu, pani Touchet. Diabelnym.
– Masz zupełną rację.
Czy się z niego naśmiewała? Być może „literatura” nie było właściwym słowem. Być może źle je wypowiedział. Zniechęcony, upuścił książkę, uklęknął i wyjął miarkę, aby określić wielkość dziury.
Gdy się prostował, do pomieszczenia wbiegła mała dziewczynka, która poślizgnęła się na resztkach parkietu i przewróciła indyjską paproć. Ścigała ją urodna, piersiasta istota w fartuchu, której udało się złapać dziecko na chwilę przed tym, nim by wpadło do dziury w samym środku domu.
– Claro Rose! Toć gadałam ci, nie wolno! Bardzo przepraszam, Elizo.
* Bonnie Prince Charlie to Karol Edward Ludwik (1720–1788), zwany Młodszym Pretendentem, wywodzący się ze szkockiej dynastii Stuartów pretendent do tronu brytyjskiego jako Karol III. Dowodził szkockimi powstańcami w bitwie pod Culloden (1746), która przypieczętowała klęskę jakobitów (przyp. tłum.).
Słowa te były skierowane do drażliwej Szkotki, która odpowiedziała:
– Nic się nie stało, Sarah, ale może już czas, by Clara się zdrzemnęła.
Mała osóbka, czując w pasie mocno przytrzymujące ją dłonie, krzyknęła:
– Nie, mamusiu, NIE! – zdawało się jednak, że zwraca się do służącej.
Chłopiec z firmy Tobin’s stracił wszelką nadzieję na zrozumienie tego osobliwego domu. Patrzył, jak służąca zbyt mocno chwyta dziecko za nadgarstek, jak to miały w zwyczaju matki za jego czasów. Odeszły.
– Najmłodsza z Ainsworthów – wyjaśniła gospodyni, poprawiając paproć.
Nowy duch epoki
Na parterze przy niedojedzonym śniadaniu leżał porzucony „The Morning Post”. William siedział pogrążony w zadumie, z krzesłem skierowanym w stronę okna. Na kolanach miał brązowy papierowy pakunek. Na dźwięk otwieranych drzwi się wzdrygnął. Czyż nie była po to, by oglądać go pogrążonym w smutku?
– Tu jesteście! Elizo, drogie panie! Jużem myślał, żeście mnie porzuciły…
Do jego stóp przybiegły zasapane psy. Nie spojrzał na nie ani ich nie pogłaskał.
– Ech, obawiam się, że to zajmie co najmniej tydzień, Williamie.
– Hm?
– Strop. Tobin przysłał jednego tylko chłopaka.
– Aaa. – Kiedy sięgnęła po naczynia po jego śniadaniu, wyciągnął rękę, żeby ją powstrzymać.
– Nie trzeba. Sarah to zabierze. – Potem wstał i odszedł, sunąc w kapciach cicho niczym duch.
Coś było nie tak. W pierwszym odruchu sprawdziła gazetę. Przeczytała pierwszą stronę i przejrzała resztę. Żaden przyjaciel nie umarł nagle ani nie odniósł niepokojąco dużego sukcesu. Żadnych niezwykłych ani szczególnie przygnębiających wiadomości. Szersze kręgi robotników miały uzyskać prawo wyborcze.
Zapowiadano koniec zsyłek przestępców do kolonii karnych. Okazało się, że Pretendent nie mówi ani słowa po francusku, chociaż prawdziwy Roger Tichborne lata dziecięce spędził we Francji. Odłożyła wszystko z powrotem na tacę. Jeśli dobrze rozumiała, Sarah powzięła przekonanie, że tace ze śniadaniem są teraz poniżej jej godności. A że w miejsce Sarah nie zatrudniono żadnej służącej, więc czynność ta spadła na panią Touchet.
Odwracając się w stronę wyjścia, potknęła się o coś. Paczka.
Książka – rozpakowana jedynie na tyle, by było widać tytuł: Nowy duch czasu, przez R.H. Horne’a. Dawno nie widziała tej publikacji, choć nie na tyle dawno, by jej nie pamiętać. Podniosła tom i rozejrzała się ukradkiem po pokoju – nie bardzo wiedziała dlaczego. Otwierając książkę, miała nadzieję, że się myli lub że to może nowe wydanie. Ale był to ten sam tom krytyki literackiej i z tą samą, zamieszczoną pod koniec lapidarną niepochlebną notką poświęconą jej biednemu kuzynowi.
Dwadzieścia lat temu publikacja tej książki zaledwie zmąciła atmosferę pewnej proszonej kolacji i odrobinę nadpsuła następny ranek. W tamtych czasach Williama nie można było tak łatwo przygasić. Przyłożyła do siebie obie części rozdartego papieru pakowego. Żadnego stempla pocztowego. Książka była jednak zaadresowana – wyraźnym pismem odręcznym – do człowieka, którego twórczość podsumowano w niej jako „zasadniczo nudną, a chwilami odstręczającą”.
Pani domu
Dopust boży w domu w Tunbridge: wszystko słychać, z każdego pomieszczenia, na górze i na dole. William co rano koło jedenastej wyprowadzał psy. Gdy tylko zamknęły się frontowe drzwi, pani Touchet poszła sprawdzić Sarah. Zastała ją klęczącą z dzieckiem w salonie na parterze, otoczoną walającymi się bezładnie książkami o ponadrywanych grzbietach. Książki były układane w trzy stosy, najwyraźniej według wielkości. Pani Touchet zapytała, czy mogłaby w czymś dopomóc.
– Świetnie se radzimy, podziękować, Elizo, znaczy się świetnie bez ciebie… No i, rzecz jasna, zara będziesz miała lunch na głowie. –Lunch także spadał teraz na panią Touchet. – Ho, ho, Claro! Patrzajże na te! To dzieła twego tatki! Ainsworth, Ainsworth, Ainsworth, Ainsworth, Ainsworth.
Przynajmniej tyle nieboraczka potrafiła przeczytać. Jej twarz promieniała dumą. Eliza nie znosiła swojej kompulsywnej potrzeby poprawiania rozmówców:
– Ależ Sarah, to są czasopisma, nie powieści. Ich miejsce jest z egzemplarzami „Bentley’s” i „Fraser’s”. To jest „Ainsworth’s Magazine”; pisało do niego wielu autorów, ale to William był jego założycielem i przez kilka lat redaktorem, znaczy się osobą, która dobiera teksty i je redaguje. Zresztą obecnie William redaguje „Bentley’s”, choć jak długo jesz…
– Redaktorem! Claro, redaktor to jakby dyrektor. Nikt nie stoi wyżej od redaktora! – Klęcząc obok siebie, wyglądały jak siostry. Mała Clara sięgnęła po pięćdziesiąty numer magazynu „Fraser’s” z lipca ’34, który wypadł jej z ręki i otworzył się na imponującym portrecie Williama jako młodego dandysa. – Ooo, spójrz tylko na niego! I na cały ten opis pod spodem! Patrzaj tylko!
Matka z córką skierowały wzrok na tekst. Zapadła nieunikniona cisza. Pani Touchet westchnęła, zrobiła krok do przodu i przeczytała im obu na głos samochwalczą notkę. Sarah słuchała uważnie, a kiedy pani Touchet skończyła czytać, z satysfakcją klasnęła w dłonie.
– Ha! I pewnikiem mu to mocno schlebiało! – powiedziała protekcjonalnym tonem, jakby sama to napisała. – Bystra z ciebie dziewczynka, Claro Rose. Pomyśleć, żeś sama z siebie znalazła zdjęcie swego tatusia, i to tak urodnego jak wtenczas, i te wszystkie dobre rzeczy, co to o nim gadano! Trafiło się ślepej kurze ziarno!
Ale pani Touchet była pewna, że w wielu leżących przed nią czasopismach można znaleźć coś podobnego. Nie sposób było zarzucić Williamowi, że grzeszy skromnością.
– Wystaw se, żeś napisała albo o tobie napisano takie krocie słów, że podłoga zapada się pod ich ciężarem! Ha! Ha!
– Sarah, czy wolno mi cię o coś zapytać?
– Naturalnie, co tylko ci w duszy gra. – Spokojnie, niczym sama królowa, trzymała na kolanach pękate drobne palce.
– Otóż dzisiaj rano przyszła jakaś paczka…
– A i owszem.
– Nie widziałaś wypadkiem, kto ją przyniósł?
– Na progu leżała. To żem ją podniosła i naturalnie mu dałam, inakszej być nie mogło.
Nie wiedzieć czemu, Sarah doszła do przekonania, że „naturalnie” znamionuje dystyngowanego mówcę.
– W takim razie chciałabym cię prosić, Sarah, abyś uwiadamiała mnie o nadejściu poczty wszelakiej – listów, książek czy paczek do domu nadchodzących – nim ją Williamowi dostarczysz.
– Mam rozumieć, co to on sam takie ma życzenie?
Eliza zarumieniła się, bardziej z wściekłości niż zawstydzenia.
Sarah poszła za ciosem: – Bo by mi się w głowie nie pomieściło, coby gospodyni i pani domu miały między sobą jakie tajemnice, o których panu nic nie wiadomo – oznajmiła solennie. – To nie wydaje się przystojne ni naturalne. I o ile pomnę, kiedyśmy najpierwej zmieniali miejsce zamieszkania, toś sugerowała, coby ten wielgi obraz za młodu go ukazujący – tyś to przecie, nikt inny, powiedziała, co nie należy go na powrót wieszać, bo William, w latach będąc, nie darzy już go upodobaniem, a ledwo ten zaszedł po raz pierwszy, uderzył w krzyk: „Gdzie się podział mój stary Maclise!” – mając na myśli swój portret, bo namalował go był niejaki Maclise – i ma się rozumieć kontent to on nie był, bo, jak się okazuje, powziął do tego portretu szczególne upodobanie, więc za przeproszeniem, pani Touchet, naturalnie zapytałabym go o jego własne zdanie w kwestii poczty.
– Naturalnie.
Wychodząc, Eliza przeszła pod bystrym okiem starego portretu pędzla Maclise’a. Oko jak żywe, baki jak żywe, loki jak żywe –wszystko wiernie oddawało wygląd modela w chwili pozowania. Urodziwy jak kobieta, z rumianymi policzkami niczym u oseska. To także był William.
Spis treści
TOM PIERWSZY
1. Wielka dziura . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2. Najmłodsza z Ainsworthów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12
3. Nowy duch epoki 15
4. Pani domu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5. Darzenie sympatią Williama . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20
6. Tajemnica bólu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
7. Połeć boczku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
1. Kolejna przeprowadzka
2. Dyskusja o Tichbornie
3. Dyskusji o Tichbornie ciąg dalszy
4. Hurstpierpoint w West Sussex
6. Cuckfield
7. „Odradzam pani wstępować do profesji
8. Jamajka powieściowa
10. Jarmark Świętego Wawrzyńca
11. „Oto nasze bogactwa”
12. Jamajka rzeczywista
13. Debata wokół Jamajki
14. Pozostając przy swoich zdaniach
15. Suplement do sprawy Tichborne’a
16. Chapman widzi ducha
17. W odwiedzinach u Gilberta
18. Radość życia, 1832 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114
19. Damska ekskursja, 1830 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119
20. Bow Bridge House . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 122
21. Damska ekskursja, 1870 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
22. Horsham . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
23. „Sir Roger”
24. Andrew Bogle
1. Kensal Lodge, lipiec
2. Pierwsza rzecz, co nigdy
TOM TRZECI
6. Dickens nie żyje! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157
7. Jadąc pociągiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 159
8. Etiopczycy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 161
9. Mecenas Atkinson czyni zalecenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 164
10. Kądziel . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
11. Co możemy wiedzieć o drugim człowieku?
12. Rozmyślając o Bogle’u!
13. Z wizytą u lady Marguerite Gardiner
14. Sprawy większej wagi
17. O okrucieństwie
18. O niestatku
19. Le Monde Bouleversé
TOM CZWARTY
1. Artysta i autor
2. Powieść współczesna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 200
3. Sąd Spraw Pospolitych, 11 maja 1871 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 202
4. Dramatis personae . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 203
5. Pożytki improwizacji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
6. Komedia w sądzie
7. Zdolność negatywna
1. „London Daily News”, piątek 10 listopada 1871
2. Piechotą do Willesden
3. Jack Sheppard, 1838
4. „Kontrowersje wokół Newgate”
5. Jak dwie krople wody w korcu maku
6. Przebaczenie w stereoskopie, 1845
7. Skład starzyzny
8. Nie mam kogo po nią posłać
9. Wierząc Bogle’owi
10. Wszystko stracone!
11. Propozycja
12. Andrew, Henry i Eliza
13. Widowisko
14. Historia Bogle’a . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
TOM SZÓSTY
1. W majątku Hope . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287
2. Kara . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
3. Nonesuch Bogle i Mulat Roger . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 294
4. „Jam ta, co mówić z sensem, nie
5. Kolacja
16. Rodowód . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 322
17. Nocując w „Brown Hen” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 324
18. Bardzo wielki dom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 326
19. Młody murzyński łucznik . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
20. Porządek rzeczy
21.
25. „Thistlewood! Wedderburn!”
26. Wieczny powrót
27. Proroczy kolisty sen Małej Johanny
28. Trawa bermudzka, 1826
29. Zabrany z kraju
30. Miesiąc miodowy w Europie
TOM SIÓDMY
1. D jak Doughty
2. Upton Park, Poole
3. Powstanie bożonarodzeniowe, 1831
4. Reforma, 1834
16. Przestroga Johanny
17. Przestroga lady Mabelli de Tichborne
18. Co jest rzeczywiste?
19. Drzwi otwierają się do środka
1. Apel do obywateli, 1873
2. Wolność!
3. Magnetyzm
4. Publiczna kolacja literacka, Manchester Town Hall, 12 stycznia
5. W dwójnasób obdarowany
6. Lato 1872
7. Free Trade Hall w Manchesterze
8. Fasada
9. Z wizytą u panienek Ainsworth, 28 października 1838
10. Świat uczuć
11. Bawełna i pewność siebie
12. Co by było, gdyby…
13. Królowa kontra Castro, 23 kwietnia 1873
14. Kwestia długości
15. Dwunasty posłaniec
16. Tylko połowa prawdy
20. Tajemnice Bogle’a i Luiego
22. Łaska
23. Co możemy wiedzieć o drugim człowieku?
24. Wcześniejsza tajemnica Bogle’a, 1840
25. „Wielki problem w końcu rozwiązany”, 1844
26. Co ma wisieć, nie utonie
27. Za kulisami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 464
28. Teoria . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 467
29. Nieskończoność, 1851 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 468
30. Publiczna rozprzedaż, 1852 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 471
31. Lata brightońskie, 1853–1867 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
32. Stadła małżeńskie
33. Wycieczka do Manchesteru, wtorek przed Popielcem, 1863
34. Kenealy wygłasza mowę końcową, grudzień
35. Żadnych pytań
36. Ciemny sekret
37. Zakończenie
38. Głupcy i fanatycy
39. „Wiec wielkiego oburzenia!”
40. Za Hackney Downs, 11 grudnia 1875
41. Pochówek nędzarza, 1877 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 509
42. Zbieg okoliczności w pociągu 510
43. Odrywając się od ziemi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 512
Posłowie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 515
Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 517